Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Niewe.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2011

Dystans całkowity:950.60 km (w terenie 419.50 km; 44.13%)
Czas w ruchu:44:33
Średnia prędkość:21.34 km/h
Maksymalna prędkość:64.60 km/h
Suma podjazdów:706 m
Suma kalorii:14576 kcal
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:79.22 km i 3h 42m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
225.00 km 90.00 km teren
09:41 h 23.24 km/h:
Maks. pr.:51.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:684 m
Kalorie: 7306 kcal

Kluczbork

Sobota, 30 kwietnia 2011 · dodano: 01.05.2011 | Komentarze 8

Plan na ten łikend był prosty. Jeździć!
Nie dojechać, tylko jeździć. Bo fajniej jest gonić króliczka niż go złapać.

Umówiłem się na 6:30 rano z Radkiem w Pruszkowie, więc wyruszam z domu 6:20, po to żeby punktualnie o 6:50 zalogować się na wiadukcie nad Wukadką ;)
Po drodze fotografuję tory, które z nie do końca zrozumiałych dla mnie powodów fotografować bardzo lubię.

Mam na komputerze w cholerę podobnych zdjęć torów o różnych porach roku i przy różnej pogodzie. Rozumiem jeszcze, że tory by się przebarwiały jak liście drzew na wiosnę, albo na zimę odpadałyby im podkłady. To miałoby sens. Ale tak mam pełno identycznych zdjęć torów i jeszcze nie wiadomo po co wrzucam je na tego bloga.

No dobra, tym przydługim wstępem odsiałem tych, dla których czytanie jest pasją i są w stanie przeczytać nawet takie brednie, a nawet skład sałatki meksykańskiej na puszce, od tych co mają dokładnie odwrotnie, albo nawet nie dokładnie, ale w każdym razie takiej pasji nie mają.

No teraz to już chyba odsiałem i resztę, zostali tylko masochiści :)

To gdzie to ja jechałem dzisiaj...
Aha, do Kluczborka :) Dobrze, że tytuł wpisu nadałem wcześniej to sobie mogłem podejrzeć.
Ale najpierw do Radka. W komplecie, czyli z Radkiem, bo na dzisiaj taki był przewidywany komplet ruszamy przez Pęcice i Komorów w naszą zajebiście długaśną traskę na południe. Na dobry początek los próbuje nas zniechęcić i podrzuca nam przygodę. Jadąc jeden za drugim w odstępie kilku metrów szukamy sobie wąskiej ścieżki odbijającej do lasu.
JEST! - w pewnym momencie krzyczy Radek, akurat w tym momencie, w którym ja zerkałem na nawigację żeby zobaczyć czy rzeczywiście jest i gdzie. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko i jak już Radek się pozbierał, a ja wydostałem z głębokiego rowu, w którym wylądowałem zaczęliśmy szacować straty.
U mnie: zero.
U Radka: wygięty hak tylny i koło w ósemkę. Hak udaje się naprostować, ale koło is dead. Wyciągamy telefony i zaczynamy przeglądać książki telefoniczne w poszukiwaniu dawcy koła zamiennego, który by mieszkał gdzieś blisko i który nas nie zabije za telefon o siódmej rano w sobotę :)
Poszukiwania dawcy koła © Niewe

Ostatecznie w tej teletomboli wygrywa ziomek Radka - Ignacy z Komorowa. Wracamy ósemką do owego gościa i przekładamy kółko. Jeszcze tylko mały test czy wszystko pasuje i czy łańcuch leży na kasecie i back on the track :)
Jesteśmy zdeterminowani spędzić ten dzień na rowerze i nic nas nie powstrzyma.
Musimy jednak odpuścić plan przedzierania się na Piaseczno lasami żeby nadrobić trochę czasu. Chcemy na miejsce dotrzeć przed zmierzchem, a plan jest "na bogato"
Poruszamy się głownie bocznymi drogami, wałami, szutrami starając się trzymać możliwie blisko Wisły. Ot taka fantazja.
Czersk omijamy od strony Wisły i napieramy pomiędzy sadami
Sady nad Wisłą © Niewe

i krowami :)
Krowy na wale © Niewe


Na pierwsze piwko zatrzymujemy się w Górze Puławskiej, a więc po jakichś 180km.
Zwracam uwagę na mistrza drugiego planu :)
Mistrz drugiego planu © Niewe


Żeby nie było za prosto i za krótko (przypominam, ze celem jest JAZDA) omijamy Kluczbork i wjeżdżamy na zamek w Janowcu, gdzie spotykamy się z quadowcami zdążającymi na tą samą imprezę co my.
Podjazd na zamek w Janowcu © Niewe


Na promie przymierzam się do quada. Zdjęcie przejarane, ale to nie ja robiłem :)
Na promie i quadzie jednocześnie © Niewe


Z promu uderzamy już prosto do Kluczborka (po drodze dostaję pokaz możliwości quadów na stromych schodach przy wale p.powodziowym - impressive) gdzie lansujemy się chwilę na rynku i uderzamy na wiochę, w której zakończymy dzisiaj nasze nędzne żywoty.
No zajeżdżamy jeszcze do gieesu po skrzynkę Perły niepasteryzowanej i czteropak Monte, tak na wszelki wypadek ;)
Zakupy w gieesie © Niewe


Dalej klasyka. Ognisko, chlanie, tańce na klepisku, nocowanie w trawie i inne takie :)
Kategoria Na luzie


Dane wyjazdu:
35.19 km 31.00 km teren
01:46 h 19.92 km/h:
Maks. pr.:37.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Ze Che

Sobota, 23 kwietnia 2011 · dodano: 24.04.2011 | Komentarze 53

Tośmy się najeździli :)
Były plany, były śmiałe zamierzenia, a potem był browar w Roztoce :)
A potem drugi.
Zresztą jest opis u Che ;)

UPDATE:
No dobra.
Wytrzeźwiałem po świętach, więc pora coś jednak naskrobać w temacie, zwłaszcza że temat wart tego (orzeczenie domyślne JEST)
Umówiłem się na sobotę z CheEvarą Ha! :) W planach było kręcenie po Kampinosie ze mną w roli przewodnika, a potem wyżerka i popijawa u mnie ze mną w roli kucharza, kelnera i wodzireja.
Plan został zrealizowany w 200%, no może moglibyśmy trochę więcej pojeździć, ale co się odwlecze to nie uciecze ;)

Enyłej...

Wstałem skoro świt, bo obiecałem dziewczynie śledzie pod pierzynką, a że poprzedniego dnia wróciłem mocno "zmęczony" to wolałem już nie eksperymentować w kuchni. Oczywiście rano okazało się, że nie mam wszystkich składników i muszę lecieć do sklepu, więc przy okazji wziąłem swój wielkanocny koszyczek i poświęciłem go w monopolowym, w wyniku czego doszło do cudownego napełnienia i 20 kompletnie pustych przyjaciół zamieniło się w przyjaciół jasnych, pełnych, niepasteryzowanych. Tradycja to jest coś ekstra :)
Wszystko to zabrało mi sporo czasu, ale i tak zdążyłem przybyć na spotkanie w Truskawiu punktualnie na 11:53, więc Che powinna sobie przestawić zegarki, bo wygląda na to, że absolutnie wszystkie jej się spieszą ;)
Ustalamy kurs na Palmiry i ruszamy. Miało być spokojnie, ale zanim ruszyliśmy podłączył się do nas jeszcze jakiś koleś, co miał wąty do mojego plecaka i postanawia jechać z nami. Pewnie normalnie jakoś specjalnie to by mi to nawet nie przeszkadzało, ale qrfa śledzi mało zrobiłem! Zapodaję więc jak najbardziej słuszne tempo i gościu choć do Palmir jeszcze wyrabia to tam zmienia plany i się urywa na Sieraków.
Nareszcie sami :)
Wracamy jeszcze raz przez Palmirskie górki i różnie, nie zawsze legalnie napieramy do Roztoki. Po drodze przyhaczyłem łapą o drzewo i troszkę krwawię z paluchów dwóch. U jak zwykle przemiłej :) pani w Roztoce pytam czy ma bieżącą wodę, bo chciałbym sobie przemyć rękę. Oczywiście dostaję odpowiedź jedyną jakiej się w tym miejscu spodziewałem, więc proszę o wodę butelkowaną.
Gazowana? - pyta się ta wywłoka.
No jasne kurwa. Zawsze przemywam rany gazowaną wodą, rany szarpane zszywam nicią dentystyczną, na okłady stosuję suchy lód z Marsa, a musli rano wpierniczam z mlekiem w proszku.
Debilka.

Enyłej...

Wypiliśmy po jednym piwku, przyniosłem po drugim i przystąpiłem do realizacji głównej części mojego masterplanu. Dla niepoznaki wyciągłem mapę i jęłem nakreślać śmiałe plany. W międzyczasie wspomniałem, że do mnie stąd to jest blisko, a święconka czeka. Che całkiem dobrze udawała, że wolałaby pojeździć jeszcze i te plany mają sens, ale ostatecznie pojechaliśmy prosto do mnie :)
Podręcznikowo :) Jak nikt nie przeszkadza, to właśnie tak to wygląda ;)

Po drodze strzelamy fotkę. Żeby nie było, że nie jeździliśmy.
Owszem jeździliśmy, a Che nawet staje na głowie żeby to udowodnić.
Che staje na głowie, a dokładnie to na rękach © Niewe

... i zgodnie z masterplanem docieramy do mnie.
A u mnie jak to u mnie. Jest zajebiście :)
Pasztecik ze śledziami ;) © Niewe


A jeśli CheEvara posiedziałaby u mnie dłużej to jak nic jeszcze przed wakacjami zacząłbym dostawać okolicznościowe kartki z życzeniami od browaru Sierpc. Wchłania dziewczyna browary jak moja gablota wachę podczas jazdy z opuszczonymi szybami ;) I to jest piękne. Napiszę to ZATEM głośno i wyraźnie:
CHEEVARA JEST ZAJEBISTA.
Się domagała w komentarzach, niech więc ma :)
Kategoria Na luzie


Dane wyjazdu:
82.00 km 30.00 km teren
03:32 h 23.21 km/h:
Maks. pr.:44.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Wielki Piątek (dla mnie piątek zawsze jest wielki :)

Piątek, 22 kwietnia 2011 · dodano: 24.04.2011 | Komentarze 7

Jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć i Ą :)
W Nieporęcie fajnie jest... © Niewe


Oczywiście na barce się nie skończyło, no bo w końcu piątek był niemały i grany był jeszcze Bemol, a potem włóczęga wężykiem po nocy przez lasy do domu.
Kategoria Na luzie


Dane wyjazdu:
21.00 km 5.50 km teren
00:52 h 24.23 km/h:
Maks. pr.:34.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 22 m
Kalorie: 670 kcal

No i co mam napisać?

Piątek, 22 kwietnia 2011 · dodano: 22.04.2011 | Komentarze 5

Nikt mnie nie chciał dzisiaj zabić. Nikt nie wyprzedził na gazetę, nie zajechał drogi, nie skręcił znienacka przed kołem, nie darł ryja, że mam "wypierdalać na ścieżkę" Czy to przez te święta takie miłosierdzie, czy co?

Jak nie ma o czym gadać to się gada o pogodzie :)
Jak ruszałem od siebie to na wiosce było tak zimno, że wahałem się nad zmianą rękawiczek na długopalczaste. Po wjechaniu do cywilizacji wylało się ze mnie wiadro potu. No to jak niby mam się ubrać na dojazd do pracy? Hę?

A w ogóle to jest Wielki Piątek, więc po pracy będzie Wielki Browar :)
Albo dwa. Się zobaczy.
Kategoria Użytkowo


Dane wyjazdu:
194.00 km 100.00 km teren
09:52 h 19.66 km/h:
Maks. pr.:64.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 6600 kcal

Harpagan 41 - Lipnica

Sobota, 16 kwietnia 2011 · dodano: 17.04.2011 | Komentarze 16

Do następnego Harpagana pozostało 180 dni, 10 godzin...
to pierwsza myśl jaka towarzyszy mi zawsze po przekroczeniu mety tej imprezy. Następna dopiero w październiku, a ja już nie mogę się doczekać.
Ale do rzeczy, czy też do brzegu jak mawia Che ;)

WSTĘP
Nie mógłbym mieszkać w Lipnicy.
Nie to żebym miał coś przeciw okolicy. Pięknie tu, mnóstwo lasów, pagórkowato, blisko do morza (subiektywnie dla Warszawiaka of kors) Ale nie mógłbym mieszkać w Lipnicy.
Powód jest bardzo prosty. Po godzinie 21:00 dystans do zimnego browaru wyniósł 21km. Nie było rady, trzeba było grzać do Bytowa, ale na co dzień to niewyobrażalne.
Nie mógłbym mieszkać w Lipnicy zatem :)

START
W odróżnieniu od edycji jesiennej, wiosenna zaczyna się za dnia. Jest lekko poniżej zera, wychodzi słońce, prawie nie ma chmur, w ogóle nie mamy kaca.
<em>wygląda, że będzie ładny dzień,
wreszcie na ulicy będę widział swój cień</em> :)

W każdym razie odbyło się standardowo. Czyli rozdanie map, start i nikt nie startuje. Trzeba rozkminić mapę :)
Przed nami piękny dzień.

PK7 Luboń - przecinka, wzniesienie
czas 25,32 od startu

Wybieramy wariant "najpierw na północ". Parę kilo asfaltem i zaczyna się teren. Piękny teren, muszę nadmienić. Pierwszy punkt jak zwykle zaliczamy w "tłumie". Niestety przy takich imprezach to nieuniknione, ale ja wiem, że jeszcze parę minut i nie wiadomo kiedy zrobi się pusto i będziemy mogli się cieszyć jazdą, przyrodą i własnym sprytem w nawigowaniu :)

PK3 Borzyszkowy - punkt geodezyjny
46,00 od startu

Krótki przelot na wschód. Jeszcze jest trochę ludzi, ale już robi się luźniej. Co chwila mijamy się z organizatorami Otwocka. Swoją drogą świat jest mały. Miałem na Harpa jechać tylko z Gorem, ale w ostatniej chwili dołączył Radek. Trzeba mu było szukać kwatery, a dwóch gości, naszych sąsiadów, zgodziło się go przyjąć do siebie. Właśnie orgi z Otwocka. Fajnie nie? :)

PK13 Góra Siemierzycka
69,34 od startu

Punkt był całkiem łatwy do znalezienia, ale już zjazd z sprawił trochę kłopotów. Wyglądało to pięknie. Pełen liści, ostry zjazd w dół. Puszczam się odważnie zaraz za Radkiem, ale okazuje się, że liście skrywają niespodzianki. Podłoże jest niestabilne. Piach, luźne kamienie i wyrwy. Na jednej z nich przywalam kołem naprawdę konkretnie, bum, syk i snejk :/ W takiej kolejności. Nawet nie łatam tylko zmieniam dętkę na nową, a chłopaki się nudzą.

PK9 Sierżno droga, skraj lasu
110,03

Powrót na wschodnią stronę szosy na Bytów. Więcej nie pamiętam :)

PK1 Trzebiatkowa - nasyp
175,12 od startu

Baaaaardzo długi przelot asfaltem na wschód. Mimo, że asfalt to pięknie. Pagórkowato, wąsko, ZERO samochodów, zero wsi, zero wszystkiego jak mawiał taki jeden. Ale jedzie mi się jednak ciężko. Ja się rozkręcam dopiero powyżej 100km, a chłopaki napierają koszmarnie i ciężko mi utrzymać koło. Nie przepadam za jazdą na kole. Punkt na nieczynnym wale kolejowym. K... jak pięknie :)

PK19 Role - jez. Smolenko
221,32 od startu

Znowu asfalt i to jaki! Piękny, gładziutki jak pupka dbającej o siebie...
... dobra odjechałem trochę. Gładziutki jest ten asfalt, pagórkowaty, w lesie i w dobrym towarzystwie. No i 5 punktów przeliczeniowych wpadło:)
Takim asfaltem to ja mogę śmigać © Niewe

Jezioro Smolenko © Niewe


PK17 Życka Chata - przepust
264,54 od startu

Wracamy tym samym asfaltem :) Mamy odbić na kolejny nieczynny wał kolejowy, ale robimy to trochę za wcześnie. Wjeżdżamy do jakiegoś gospodarstwa i zasięgamy języka u gospodarza. Nie do końca po polsku mówił, ale za jego stodołą jest droga w dół do jeziora. Zjeżdżamy :)
Ucinamy sobie z Radkiem kolejną "sprzeczkę" nawigacyjną i ostatecznie docieramy do pięknie położonego punktu. Czas na mały popas.

PK11 Jeruzalem - jez. Piaszczynek
311,45 od startu

- Co to takiego ten Jeruzalem? - pyta się Goro.
- Taka wiocha, w której urodził się Jezus. Albo umarł, nie pamiętam. W każdym razie ma być jezioro :)
Ostatecznie mam wrażenie, że ani jedno, ani drugie, ale jezioro było i przedtem było też znowu trochę asfaltu. Jednak jestem już rozgrzany jak trzeba i teraz ja prowadzę nasz pociąg z dumą patrząc na licznik prędkości. Kolejny punkt dupnięty prawie bezbłędnie.

PK12 Katarzynki - jez. Trzcinne
350,03 startu

Jedziemy na południe. I jak to na południu robi się coraz cieplej. Jak dla mnie nawet za ciepło. Jadę w windstopperze, nie mam nic na zmianę i pochłaniam potworne ilości płynów. Pojawiają się pierwsze piachy za płoty. Część południowa będzie zdecydowanie trudniejsza. Na dwunastce robimy naradę i podejmujemy decyzję o zmianie planów. Mieliśmy zaliczyć jeszcze szóstkę i powoli zmierzać na wschód żeby zaliczyć tłustą dziesiątkę i szesnastkę, ale dochodzimy do wniosku, że w południowo-zachodnim rogu mapy jest takie zagęszczenie punktów, że musimy wyzbierać je wszystkie, a szesnastkę zrobimy wracając, jak starczy czasu.

PK6 Trzyniec - most
411,47 od startu

Mieliśmy wracać na północ do asfaltu, ale za namową Radka uderzamy trochę przecinkami, trochę na azymut bezpośrednio na zachód. Przecinki kończą się w błotnych dolinach i jest trochę prowadzenia i troszkę chlupocze w butkach. Ciężko powiedzieć czy zyskaliśmy, czy straciliśmy wybierając wariant "na szagę", bo jednak asfaltem byłoby sporo naokoło. Najważniejsze, ze odwrotnie niż zazwyczaj z lasu wychodzimy prosto na wiochę, o którą nam chodziło czyli Starą Brdę. Przez chwilę jesteśmy zdezorientowani, bo niedaleko widać jakiś lampion i obsługę, ale zgodnie z naszymi podejrzeniami potwierdzają oni, że to punkt dla pieszych i nas nie dotyczy. A więc jeszcze kawałek na wschód asfaltem, a potem na przełaj przez las zjeżdżamy do rzeki i znajdujemy właściwy mostek.

PK20 Załęże - mostek
453,10 od startu

Znowu most, ale tym razem zdecydowanie trudniej. Podejmujemy mądrą w sumie decyzję, żeby atakować punkt od północy przecinką, która powinna wyprowadzić nas teoretycznie prosto na punkt.
Teoretycznie, bo w praktyce przecinka skończyła się w bagnie i to takim prawdziwym.
Bagna w drodze do PK20 © Niewe

Goro jak zwykle w takich przypadkach coś tam marudzi, ale widząc mnie i Radka brodzącego po kolana w błocie nie ma wyjścia i rusza za nami. Chlupoczemy sobie wesoło po błocie, a nad nami szyderczo ćwierkają żurawie.
Ktoś ma inny pomysł jak nazwać dźwięki wydawane przez żurawie? Trąbienie, gwizdanie, gdakanie? Ja nie wiem, ale na pewno było to szydercze.
Przy okazji... zimowe butki Shimano oprócz tego, że są zimowe, to są dosyć szczelne. Chwilę trwa zanim przepuszczą do środka wodę. Ale jak już przepuszczą to nic jej stamtąd nie wydostanie. Chlupotało mi w butach już do końca rajdu :)

PK4 Żołna - przesmyk
482,41 od startu

Znowu przelot asfaltem, a potem trochę błądzenia w okolicy jeziora. Ale w normie. Objeżdżamy zatokę i docieramy na cypel. Dżizas jak tu jest pięknie!!!

PK14 Rudniki - skraj lasu
537,57 od startu

Z mapy wynika, że punkt jest nad rzeką. Ale po której stronie? Przy tej skali mapy nie jest to jednoznaczne. Radek stwierdza, że po zachodniej "skraj lasu" jest większy i tam powinniśmy jechać. Niech będzie :)
Podjeżdżamy przecinką od południa i droga się urywa na zalesionej skarpie. Czuję, że to TU i udaje mi się przekonać do tego resztę. Zjeżdżamy na przełaj ze skarpy i wpadamy prosto na punkt. Jakbyśmy stąd byli :)
Niestety dalej już mniej sprytnie, zamiast wspiąć się z powrotem na skarpę i wrócić po swoim śladzie wybieramy "skrót" wzdłuż rzeki. Skrót jak to skrót wziął się i zbiesił i jest trochę targania rowerów

PK8 Przechlewko - skraj lasu
572,52 od startu

Skończyły nam się płyny. To znaczy mnie i Gorowi. Radek jeszcze coś ma i się z nami dzieli. Na zakupy nie żadnych szans. W kolejnych wsiach wypatrujemy sklepów, ale tu jesteśmy na totalnym końcu świata. Nie ma nawet Lidla ;) Punkt jest na górce i w sumie znajdujemy go bez problemu.
Za to coraz większy problem mamy z siadaniem na siodełkach. Przed następnym Harpaganem posiedzę sobie najpierw godzinkę w wiadrze z Sudokremem :)

PK10 Nierzostowo - jez. Krysówek
627,49 od startu

Gorzej z powrotem. Ja uważam, że powinniśmy zjechać do wsi i potem na północ jechać starym wałem kolejowym. Goro i Radek sugerują powrót po śladzie i jazdę drogą, która na mapie wygląda na zacną. Niestety w rzeczywistości cała składa się z piachu po osie.
Grząska nawierzchnia, zero płynów i dystans robię swoje. Zaczyna mi odcinać prąd.
Z prawej dołącza się piękny, twardy, kamienny dukt na nieczynnym wale. Mogę powiedzieć tylko jedno: a nie mówiłem?! :)

META
Możemy jechać bezpośrednio na północ do mety, albo na wschód i spróbować zdobyć jeszcze PK16. Ten tłusty punkt kusi, ale czujemy, że nie starczy czasu. Niemniej odwlekamy decyzję o rezygnacji z niego i jedziemy do szosy, na wschód. Dojeżdżamy do asfaltu i dokładnie sobie wszystko przeliczamy. Wychodzi straszna kiszka. Jak uderzymy na punkt, to jak nic nie zmieścimy się w limicie czasu. Jak odpuścimy, to będziemy dużo przed czasem. Takiej sytuacji jeszcze na orientach nie miałem. Zawsze udawało się to jakoś zgrać i na metę wpadaliśmy minutę przed limitem. Szkoda tego czasu, ale też szkoda punktów.
Ostatecznie odpuszczamy i zaczynamy długi finish.
Szosa prowadzi nas prosto na północ w kierunku szkoły. Zewsząd zjeżdżają się inni zawodnicy i znowu robi się tłoczno. Kasujemy kolejne grupki i napieramy w kierunku mety. W pewnym momencie Radek z Gorem mi odjeżdżają, ale dogania mnie gość z nadwyżką płynów :) Robię "smutnego misia" i dostaję bidon. Łykam i czuję jak wstępują we mnie nowe siły. Ustawiam nowy pociąg i doganiam moich ziomków. Po chwili jednak Radek się spina i ucieka, a mój peleton nie wytrzymuje mojego tempa i też odpada. Wjeżdżamy na boisko szkoły. Radek czeka na mnie żebyśmy podbili chipy razem, ostatecznie wychodzi tak, że jestem przed nim. Goro ściska pośladki, staje na wysokości zadania i na samym wjeździe do szkoły wyprzeda swoich rywali żeby zająć pozycję bezpośrednio za nami.
Zrobiliśmy prawie 200 kilo i zajęliśmy pozycje 39,40 i 41.
Nareszcie!. Na taki wynik czekałem już od trzech edycji :)

PODSUMOWANIE
Chętnie bym się w podsumowaniu do czegoś przyczepił, bo tak wypada, ale w sumie nie za bardzo mam do czego :) Nawet obiad nam wydali bez kuponów, po wyjaśnieniu czemu ich nie mamy.
No dobra... obiad mógłby być lepszy. :)
Jak każdy Harpagan tak i ten był zorganizowany perfekcyjnie i już odliczam dni do następnego.
Finał Harpagana-41 © Niewe


PODSUMOWANIE 2
Tego jak nam Goro popsuł rwanie nie opiszę, ale wspomnieć musiałem ;)

Ślad naszego przejazdu wrzucę jak ogarnę obsługę swojej nowej zabawki do śladów robienia. Na razie, jak to zwykle u mnie bywa, nie działa mi żaden program do jej obsługi.
[wstaw]http://gps.bikebrother.com/mapa.aspx?trasa=16402[wstaw]
Kategoria RJnO


Dane wyjazdu:
52.96 km 7.00 km teren
02:27 h 21.62 km/h:
Maks. pr.:34.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Ale ma pan szczęscie...

Środa, 13 kwietnia 2011 · dodano: 13.04.2011 | Komentarze 47

"Ale ma pan szczęście, miało padać, a nie pada",
powiedział do mnie ochroniarz jak wychodziłem z pracy. 10 sekund później, zanim uzbroiłem rower lunęło jak z cebra. Jutro go zwolnię, kanalię jedną ;)
Mi tam deszcz jakoś strasznie zazwyczaj nie przeszkadza, ale dzisiaj po pierwsze primo byłem w cywilnych spodniach, po drugie primo nie miałem przedniego błotnika, bo właśnie po niego się wybrałem. Fok!
Jak dotarłem do serwisu na Tarchominie to byłem mokry jak wydra i do tego z zafajdanym od błota ryłem. Na szczęście wewnątrz spoko atmosfera i gorący piec gazowy. Panowie biorą się za mój rower, a ja wygrzewam spodnie przy palniku. Fajnie odparowują :)
Po godzince rower jest gotowy, spodnie w miarę suche i mogę wracać zuruck nach Hause. Planowałem pojechać przez Jabłonną, Nowy Dwór i Kampinos, ale znowu po pierwsze primo pogoda mnie trochę zniechęciła do walki w lesie, po drugie primo zdycha mi lampka, a nie wziąłem dodatkowego akumulatora.
Wspinam się więc na niezwykle przyjazny dla rowerzystów most Grota i wracam do Europy :)
Ale żeby nie było za prosto na wysokości lasku Lindego łapię gumę. Pięknie, k.., pięknie, nie mam zapasowej dętki i skończyły mi się porządne łatki. Zostały tylko te syfne z folijką. Łatam dętkę tym badziewiem tylko po to żeby kawałek dalej stwierdzić, że nadal schodzi powietrze, na szczęście bardzo powoli. Nabijam na stacji 5 barów i doginam do domu. Dojeżdżam już prawie na flaku i potwornie wypruty. Czuję, że dzisiaj jak nic będzie spanie na podstawkę pod laptop ;)
Kategoria Użytkowo


Dane wyjazdu:
22.11 km 7.00 km teren
00:50 h 26.53 km/h:
Maks. pr.:36.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Wstawaj, praca, praca, wstawaj

Środa, 13 kwietnia 2011 · dodano: 13.04.2011 | Komentarze 0

Moja chińska myśl techniczna na kierownicy w trybie STROBO sieje popłoch wśród kierowców. Chyba myślą, że to karetka jedzie i pięknie robią mi miejsce :)
Kategoria Użytkowo


Dane wyjazdu:
19.19 km 3.00 km teren
00:58 h 19.85 km/h:
Maks. pr.:32.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Dooo domuuuu

Niedziela, 10 kwietnia 2011 · dodano: 10.04.2011 | Komentarze 0

Rano jak się obudziłem, poczułem się jak nawigacja zakupiona w amerykańskim sklepie. Czyli nie wiem gdzie jestem i długo nie mogę złapać fixa :)
Obracam się na drugi bok i widzę Gora.
Aha! Czyli jestem na rowerze, zajarzył mój naoliwiony umysł :)
Budzę resztę i robimy to co każdy normalny człowiek mający rano coś koło promila robi przed śniadaniem. Wsiadamy na rowery i jedziemy do domów :)
No i oczywiście cały czas pod wiatr, bo mało jeszcze tego wczoraj było.
Kategoria Na luzie


Dane wyjazdu:
139.00 km 50.00 km teren
06:53 h 20.19 km/h:
Maks. pr.:43.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

MTBO Otwock

Sobota, 9 kwietnia 2011 · dodano: 10.04.2011 | Komentarze 16

Czas na małą rozgrzewkę przed Harpaganem. Pierwszy w tym sezonie rajd na orientację zaliczymy pod Otwockiem.
Dzień zaczynam od szybkiego sprintu do Pruszkowa na dworzec, gdzie jestem umówiony z Radkiem. Poznałem go całkiem niedawno, na zimowej Mazowii, ale biorąc pod uwagę, że jego pierwsze pytanie po spotkaniu na dworcu brzmiało "żołądkowa kupujemy już teraz czy znajdziemy coś po rajdzie?" jestem przekonany, że dobrze trafiłem :)
Ładujemy się do pociągu i opuszczamy nasz krąg kulturowo cywilizacyjny jadąc
na wschód, do Warszawy ;) Na Zachodnim dosiada się Janek, ale bez Gora, który
chyba zaspał. Chwilę potem dzwoni, że nie zdążył też na drugi pociąg, a jeszcze parę minut później wysyła SMSa że jednak zdążył :) Nie do końca kumam, jak można na pociąg najpierw nie zdążyć, a potem jednak zdążyć, ale najważniejsze, że jedzie :)

START
Logujemy się w Centrum Kultury w Młądzu k. Otwocka i od razu robi się jakby kulturalniej :) Na miejscu spotykamy Nowaków z Gerappa, widzę też, że przyjechała czołówka. Brudło, Buciak, Wojciechowski czyli pudło zapełnione.
Dopełniamy formalności, montujemy numery i chwilę potem dojeżdża Goro. A więc jesteśmy w komplecie i można zaczynać.
Rozdanie map, narada, blat i ogień.

PK10 - SOSNA, NE BRZEG JEZIORA
Z jakiegoś powodu wybraliśmy debilny wariant jazdy najpierw na południe. W ten sposób całość drogi z wiatrem pokonamy lasami, a na otwartych przestrzeniach będziemy jechać pod wiatr :) Bardzo sprytnie.
Punkt jest kawałek od drogi w sosnowym lesie. Znalezienie sosny w sosnowym
lesie to oczywiście banał, więc chwile potem mamy zaliczenie :)
Pierwsze PK za płoty. © Niewe


PK11 - SOSNA MOCNO POGIĘTA
Tu już jest trochę łatwiej. Wprawdzie nadal wątkiem przewodnim jest sosna w
sosnowym lesie, ale tak charakterystyczna, że bez trudu ją znajdujemy. Chwilę
wcześniej miga nam Adam Wojciechowski, a więc jest nieźle.
Znowu sosna, ale tym razem jakby łatwiej © Niewe


PK15 - SOSNA "POMALOWANA" PRZEZ DZIKI
Znowu sosna w sosnowym lesie :) Zajeżdżamy w pobliże i rozbiegamy się po lesie. Po okolicy biega też Adam Wojciechowski, a więc cały czas jesteśmy w czołówce. W końcu z daleka słyszę radosne krzyki Radka. Mamy go :) Tego punkta znaczy się.

PK14 - SZCZYT WZGÓRZA
Miła odmiana od sosen w sosnowym lesie. Idzie nam zadziwiająco dobrze. Trzeba przyznać, że nasz nowy teamowy kolega Radek wie o co chodzi i nie trzyma mapy do góry nogami. Widać, że w życiu widział coś więcej niż tylko globus Białegostoku ;) Gdzieś po drodze do tego punktu Janek zaczyna słabnąć i zostawać w tyle. Ostatecznie bez skrupułów zostawiamy go samego w lesie. Zajmą się nim sarenki :)

PK13 - ŚWIERCZEK, SZCZYT WYDMY
świerczków jeszcze nie było. Na razie cały czas jedziemy lasami. Pogoda jest kosmiczna. Pełen cykl to słońce-deszcz-słońce-grad-słońce więcej deszczu-słońce :) Punkt znajdujemy jakbyśmy stąd byli, Adama nie widać.

PK12 - WIERZBA, UJŚCIE STRUGI DO ŚWIDRA
Z pk13 jedziemy na północ w kierunku niebieskiego szlaku. Niestety droga znika w bagnie i jest zabawnie. Napieram lasem po łydki w błocie, po lewej słyszę jak chlupocze Radek, z tyłu słyszę jak Goro się pieni, że ma mokro w butach :)
Przeprawa przez strumyk © Niewe

Docieramy do lini kolejowej i wbijamy się na wiadukt. Poszukiwana wierzba jest na dole i trzeba zbiegać bez rowerów. Znikąd pojawiają się orgi, robią nam fotki i śmieją z obranego przez nas wariantu trasy. Ale ten się śmieje, póty mu się ucho nie urwie, czy jakoś tak. Na punkcie dochodzi nas znowu Adam. Pogubił się na wydmie i teraz nas dogonił. Czyli cały czas oscylujemy wokół czołówki, bo jak dla mnie to on jest pewniak.

PK8 - SZCZYT WZGÓRZA
Wyjeżdżamy z lasów na otwartą przestrzeń i zaczyna być zabawnie. Na razie wieje z boku, ale tak mocno, że jedziemy jakbyśmy się składali w ostry zakręt. W takiej wichurze chyba jeszcze nie jeździłem. Punkt znajdujemy w zasadzie bez problemu, ale ma jakieś dziwne oznaczenie i obok leży lampion. W tym rajdzie PK były bez lampionów, więc to trochę dziwne, ale kasujemy i spadamy dalej. Na mecie okazuje się, że to był punkt z jakiejś innej imprezy na orientację, ale ponieważ leżał tuż obok właściwego, połowa zawodników go odbiła, a w regulaminie nie było ostrzeżenia o punktach stowarzyszonych orgi wszystkim to zaliczają. W międzyczasie odjeżdża nam Adam. Szybki jest skurczybyk.

PK9 - CYPEL PONIŻEJ RUIN MŁYNA
Odbijamy na wschód i się zaczyna. Przez minimum dwie godziny jazdy mamy taki wmordewiatr, że nie przekraczamy ~17km/h a jak się otworzy gębę to gwiżdże w odbytach. Z przeciwka, prawie bez pedałowania z prędkościami rzędu 40km/h fruną z wiatrem inni zawodnicy. Pozazdrościć. Na cyplu robimy szybki popas.

PK6 - SZCZYT WZGÓRZA
Cały czas pod wiatr. Zaczynam odczuwać zmęczenie i łapię pierwsze kryzysy. Chowam się za Gorem i Radkiem i jadę na sępa. W lesie mamy odmienne zdania z Radkiem co do wyboru właściwej drogi, ale znajdujemy kompromis :) Punkt zaliczony.

PK5 - SKRZYŻOWANIE ROWÓW
Miło obleśnego opisu punktu okolica jest urokliwa. Chyba jednak za wcześnie skręciliśmy, bo mimo tego, że pełno tu rowów nie możemy znaleźć kasownika. Zostawiamy rowery pod opieką Gora, biorę jego kartę i biegniemy z Radkiem tyralierą (jeśli we dwóch można zmajstrować tyralierę) przez łąki przekraczając kolejne rowy. W oddali, na północy widzimy innych zawodników (w tym także i Adama) jak przeczesują mokradła. W sumie przebiegamy pewnie coś ok. kilometra, ale punkt znaleziony. Wracamy do rowerów i robimy naradę. Już wiemy, że nie zaliczymy całości. Zostało dwie i pól godziny do limitu czasu i trzeba modyfikować trasę. Przykładamy linijkę do mapy, trochę się kłócimy, ostatecznie rezygnujmy z PK 4, 1 i 2. Szkoda :/ Żeby nie ten wiatr, możnaby ogarnąć całość.

PK3 - DĄB NA SKRAJU LASU
Znowu długi przelot na zachód czyli pod wiatr. Zaczynam odczuwać silne męczenie. Chwilami odpadam z naszego małego peletonu, ale siła woli nadganiam i napieramy razem. W pobliże punktu podjeżdżamy według mnie troszkę naokoło, ale jesteśmy, to najważniejsze. Na miejscu jest Adam Wojciechowki!, który nam mówi, że ktoś zajumał kasownik i trzeba zbierać konfetti. No to ładujemy i wracamy do szosy już właściwą drogą.

PK7 - MOSTEK NA MIENI
Ten punkt jest w zasadzie po drodze do mety. Jest krucho z czasem, ale grzech
go nie zaliczyć. Uderzamy na południe, w Wiązownej odbijamy nad rzekę i po paru kilometrach zasięgamy języka u miejscowych dresików. Wjeżdżamy między domy i jest :) Mostek to nic innego jak powalone drzewo z prowizoryczną barierką z gałęzi. Słabo się po tym chodzi w SPD-ach. No ale punkt zaliczony.

META
Mamy 12 punktów i grzejemy do mety. Po wyjechaniu z doliny Mieni szybki przelot asfaltem, tym razem z wiatrem i jesteśmy na mecie. Wjeżdżamy razem, ale orgi chyba się boją, że zahaczamy o pudło, bo przyznają nam różne miejsca w kolejności od lewej do prawej. Radek jest szósty, ja siódmy, Goro ósmy :)
Łał :)
Na mecie wypas! Ciepła sala, herbatka, żur jak z Sheratona, ciasta i ciastka. Zamana nie mógłby tu nawet zamiatać podłogi. Wymieniamy wrażenia z Nowakami, którzy zaliczyli zaledwie 9 punktów (yeah!!!!) i sami ze sobą. Poznajemy też
rodzinę DMK77 czyli DJK71 i Kosmę :)
Lecimy na chwilę z Radkiem do sklepu i wracamy gotowi na dekorację zwycięzców.
Żoładkowa w plastiku © Niewe

Jak zwykle robimy mała bardachę, ale trudno. Podoba nam się nasz wynik i dajemy temu wyraz

PODSUMOWANIE
Brawa dla organizatorów. Za 1/3 tego co zazwyczaj kosztują takie rajdy zorganizowali imprezę niepowtarzalną, perfekcyjną i na wypasie. Kameralny charakter, pięknie położone punkty (trochę jak na Bike Oriencie, co mi akurat bardzo pasuje), zajebista atmosfera. Tu na pewno wrócimy w przyszłym roku.


POSUMOWANIE 2
Z bazy rajdy wyjeżdżamy "weseli" Chyba mało nam ścigania, bo do stacji PKP "dzieje się" :) W oczekiwaniu na pociąg robimy jeszcze po piwku i wsiadamy do wagonu. Namawiam chłopaków, żeby jechali ze mną do Pruszkowa, a potem do mnie :) ale Radek stwierdza, że skoro do mnie pizzy nie dowożą to jedziemy do niego. A więc postanowione :) Do Pruszkowa nie dojeżdżamy, bo nie wszyscy potrafią utrzymać trzy piwka i trzeba wysiąść w Piastowie :) Robimy zakupy i zaczynamy właściwy wieczór :)
Kategoria PKP, RJnO


Dane wyjazdu:
35.00 km 34.00 km teren
01:43 h 20.39 km/h:
Maks. pr.:34.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Yeah!!

Poniedziałek, 4 kwietnia 2011 · dodano: 04.04.2011 | Komentarze 15

Miałem dzisiaj ogarnąć chałupę po weekendzie, ale jak wyszedłem na taras i zobaczyłem, jak pięknie mży, nie mogłem się powstrzymać. W powietrzu pachniało wilgotnym lasem, ptaki ocipiały z radości, że się tak poetycko wyrażę, a z kotłowni zalatywało ciuchami z Otwocka.
Krótko mówiąc, cały świat zdawał się krzyczeć IDŹ NA ROWER!
No to pojszłem :)
Ledwo wjechałem do lasu jak wpadłem na parę łosi, które na mój widok zerwały się do biegu płosząc jednocześnie żurawia. Biegnące po głębokim rozlewisku dwa łosie i nisko lecący żuraw to widok tak piękny, że aż ocierający się o kicz. Zabrakło tylko różowego flaminga, sikającego do fontanny chłopca i klęczącego jelonka, ale to wszystko mam u sołtysowej, więc szafa gra :)
Jakieś 5km dalej spłoszyłem dwie sarny, które kręcąc swoimi białymi tyłkami wbiegły na Ławską Górę.
Dopiero co narzekałem, że od pewnego czasu w ogóle nie spotykam zwierzaków (poza psami) w Kampinosie, a tu proszę. Wniosek jest jeden. W weekendy zwierzaki mają wolne i się nie pokazują, a że od roku prawie nie jeżdżę w tygodniu to jest jak jest. Ale dzisiaj jest dobrze :)
Gęba mi się cieszyła, nogawki mokły, buty chlupały, a napęd rzęził i tak dotarłem do Palmir. Myślałem, że nowe muzeum jest już czynne i zobaczę budynek, ale nadal ogrodzone i budowa w toku.
Zaczął już zapadać zmrok, więc odpaliłem swoje super fotonowe działo strejt from Hongkong, i przez Sieraków, Lipków i Stanisławów popłynąłem do domu.

Jako, że jeden taki marudził mi, że dwa ostatnie wpisy zrobiłem kuse i bez fotek zapodaję poniżej pikczersy.
Konka radośnie patrzy przed siebie :) © Niewe


Dopiero co śmigaliśmy tędy po lodzie © Niewe


Zadowolony?
Czy Paweł zadowolony?!!
Czy Paweł mnie słyszy??!! :)

Dane wycieczki wpiszę jak wyschnie licznik :)

A w ogóle to zajebiście odpocząłem sam w swoim zajebistym towarzystwie ;) po traumie w Otwocku.
Kategoria Na luzie


stat4u