Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Niewe.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

GPS

Dystans całkowity:432.00 km (w terenie 291.00 km; 67.36%)
Czas w ruchu:22:09
Średnia prędkość:19.50 km/h
Maksymalna prędkość:49.00 km/h
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:108.00 km i 5h 32m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
165.00 km 100.00 km teren
08:02 h 20.54 km/h:
Maks. pr.:49.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Bike Orient Spała

Sobota, 25 czerwca 2011 · dodano: 01.07.2011 | Komentarze 10

Kolejny w tym roku rajd na orientację. Tym razem kolej na Bike Orient. Na tej imprezie byłem już dwa razy i za każdym razem było rewelacyjnie. Takoż i będzie tym razem. Jestem tego pewien :)

START
Tegoroczny BO odbywa się w Spale. Przyjeżdżamy na miejsce i od razu...
Aha!
Nie przedstawiłem jeszcze uczestników dzisiejszej komedii. Tym razem dla odmiany jadę z Jankiem i Gorem :)
Na miejscu same znane twarze. Trojka pewnych zwycięzców, a także Kosma i DJK71. Pogoda idealna choć trochę brakuje mżawki ;)
Rozdanie map następuje jakoś dziwnie wcześniej przed startem, więc jest czas na spokojnie rozrysować trasę. W międzyczasie orgi przez głośniki, mówią, ze trasa jest trudna i są małe szanse, że ktokolwiek zrobi całość. Czyli tak jak w zeszłym roku. Słuchamy co się do nas mówi i kreśląc trasę od razu rezygnujemy z punktów położonych najbardziej na wschód.
Jak się później okaże był to błąd.

PK11 lewy brzeg Pilicy
Tych lewych brzegów Pilica ma dużo, bo co drugi punkt tak się nazywa. Ale to jest ok, bo Pilica tak ładną rzeką jest, że za każdym razem jest pięknie. Droga na punkt to głównie asfalt, na którym łykamy kolejne grupki zawodników i spotykamy bikestatowicza Theli, którego poznaliśmy o ile dobrze pamiętam na Waypointrejsie. Jak się później okaże przejedziemy z nim, a jednocześnie osobno większą część trasy. Z asfaltu zjazd nad rzekę, trochę nierównej łąki, chwila szukania punktu o parę metrów za wcześnie i w końcu jest. Zaczyna się. Lubię ten moment :)

PK12 brzeg stawu
Fok, szit, cholera, motyla noga i wszystkie inne straszne przekleństwa świata!!!
W drodze na ten punkt zrobiłem coś czego robić nie wolno, coś czego nigdy nie robię i w ogóle bez sensu :/
Wszystkie rajdy na orientacje, w których brałem udział nauczyły mnie kilku ważnych rzeczy: nie wolno jechać „za innymi”, nie wolno jechać, bo „tu jest dużo śladów” i nie wolno słuchać tych co "wiedzą lepiej" gdzie jechać. Trzeba mieć własne zdanie i się go trzymać. Tymczasem co ja robię? Mimo tego, że jestem pewien naszej pozycji, to DAJĘ SIĘ PRZEKONAĆ Gorowi, żeby skręcić w lewo będąc pewnym, że należy jechać prosto. Pretensji do Gora nie mam, ale do siebie owszem. Na szczęście parę kilo dalej były tory kolejowe, które mnie "otrzeźwiły" Szybki powrót na właściwą trasę i napieramy na BANALNY NAWIGACYJNIE punkt.

PK14 ścieżka w obniżeniu
Jakieś dwie godziny temu pędząc samochodem po fajnych, wąskich, asfaltowych drogach przez las rozmawialiśmy, że jak nic jeszcze dzisiaj będziemy tu orać na rowerach. No i jesteśmy :) Popełniamy mały błąd przy próbie objechania lotniska, ale szybko go korygujemy i dojeżdżamy w okolice punktu. Było trochę biegania po lesie, ale udało się :)
Ta kropka w oddali to biegający po lesie Goro :) © Niewe


PK16 skrzyżowanie dróg
Dotarcie do tego punktu było tak banalne, że zupełnie nie mam o czym pisać.

PK2 dawna gajówka
Na dwójkę jest nam trochę nie po drodze, lepsza byłaby od razu siedemnastka. Tu pierwszy raz dostrzegłem, że obrany przez nas wariant nie jest do końca optymalny. Odbijając na południe zapamiętuję numer drogi pożarowej prowadzącej do następnego punktu czym potem zaimponuję Jankowi :)

PK17 szczyt wzniesienia
To jeden z tych punktów, które lubię. Położony nie przy drodze lecz głęboko w lesie, wymaga dokładnego namierzenia i precyzyjnego najechania. A nam się to udało bez problemu :)

PK10 lewy brzeg Pilicy
Wracamy nad Pilicę. Theli cały czas z nami, a jakby obok nas :) Gościu mi w pewnym sensie imponuje :)
Imponuje mi też moje skupienie. Jadę jak po sznurku. Żadnych problemów z nawigacją, na punkt najeżdżamy jakbyśmy stąd byli.

PK7 brzeg starorzecza
Opis punktu sugerował, że nareszcie będzie brodzenie. W drodze na punkt gubię Gora i Janka. A może to był Goro i Theli, a Janka zgubiliśmy wcześniej? Już nie pamiętam. Tak to jest jak się kończy relację dwa tygodnie po rajdzie. W każdym razie noga mi dziś tak podaje i jestem tak skupiony na trasie, że nawet nie zauważam, że ich gubię. Na polnej drodze stwierdzam jednak, że źle skręciłem i wracam do asfaltu gdzie spotykam Gora i Janka, albo Gora i Theli :)
Razem wbijamy się ponownie w pola i odnajdujemy punkt. To była jednak dobra droga.

PK18 lewy brzeg Pilicy
Przejeżdżamy przez most nad Pilicą, ale doczytawszy w opisie słowo-klucz: LEWY wracamy jednak na lewą stroną rzeki. W tej okolicy rzeka wygląda na głęboką i nie ma pewności, że uda się ją przekroczyć w okolicy punktu wpław. Theli pojechał swoją drogą, a Janek odpadł. Tym razem jestem tego pewien :)
Kilka polnych dróg, przeprawa przez wysuszony młodnik i znowu możemy podziwiać dolinę Pilicy. Punkt zaliczony.

PK8 lewy brzeg Pilicy
To już któryś raz jak Goro marudzi na punkcie i muszę go zostawić na pastwę sarenek. Zauważyłem, że to najlepsza na niego metoda. Ładnie się wtedy spina i mnie dogania i nadrabia stratę :) Po stosunkowo długim asfaltowym przelocie kolejny raz bezbłędnie namierzamy punkt.

PK3 kapliczka na wzniesieniu
Wracamy kawałek do promu. Rzeka w tym miejscu wygląda na głęboko, chociaż z późniejszej relacji Nowaków z Gerappa wynikało, że była spoko do przejścia. Nawet trochę żałuję, że nie spróbowaliśmy.
Prom jest napędzany mięśniami dwóch lokalnych troli i kosztuje dwa złote. Płacę, jem, piję, smaruje rower, robię zdjęcia i ucinam sobie pogawędkę z innymi rowerzystami. Nie wiem co w tym czasie robi Goro, ale wiem, że jak przybijamy do drugiego brzegu to dopiero zaczyna smarować łańcuch, a nie zdążył zjeść, rozliczyć się z galernikiem, a nie pstrykał też fotek. Ponieważ jednak wiem już, że najlepiej działa metoda faktów dokonanych zostawiam go samego na promie i odjeżdżam z Theli i jeszcze jednym gościem. Przed nami długi asfaltowy przelot, więc nie mam wątpliwości, że Goro nas dogoni. Noga nadal podaje mi nieźle, na tyle, że gubię swój peleton :)
Niezawodny (i wkur%^&ny; Goro ;) ogarnia wreszcie temat opuszczenia promu, dogania ich, ciągnie za sobą i po chwili znów stanowimy jedność :)
Przedmiotowa kapliczka znajduje się na sporej górce. Wszyscy porzucają rowery i idą na piechotę tylko nie ja. Jak już napisałem przed chwilą, mam fazę na jechanie. Podjeżdżam całość i z góry na wspinających się zawodników. Jako pierwsza wspina się mniam, mniam, fajna blondynka, więc z dumą informuję ją, że ja wjechałem tu rowerem ;) Musiała być zmęczona, bo tylko coś mruknęła zamiast rozpływać się nad moją zajebistością, jak to robi większość kobiet ;)
Pojawił się jednak mały problem. Nie było widać punktu. Goro nabrał w związku z tym podejrzeń, że może być wewnątrz kapliczki i rozpoczął forsowanie kłódki, na szczęście wtedy ktoś krzyknął z krzaków nieopodal: TU!

PK15 szczyt wzniesienia
Droga na ten punkt składała się głównie z piachu. Na szczęście trochę popadało.
Punkt sprytnie ukryty poza drogami i ścieżkami w szczerym lesie. Kurde jak tu pięknie :) Po drodze ostatecznie rozeszły się nasze ścieżki z Thelim, który wybrał inny wariant i pojechał zaliczać punkty za wschodzie, które my odpuściliśmy.

PK4 miejsce biwakowe
Z mapy wynika, że pojechaliśmy tam Szlakiem Cudownych Obrazów. Nie wiem co palił twórca tej nazwy, ale nam droga minęła normalnie. Ładnie było, to prawda, ale żeby zaraz cudownych...
Na punkcie spotykamy Kosmę i DJK71.
Jest też wyżerka. Zjadam milion pomarańczy, a wzrokiem szukam kasownika, bo jest ukryty gdzieś między drzewami, a Kosma nie chce powiedzieć gdzie :)
Miejsce biwakowe © Niewe


PK5 kapliczka na wzniesieniu
Kolejna kapliczka. Tym razem po jakimś pustelniku. Znowu poza drogą, znowu trzeba się dokładnie namierzać. Lubię Bike Orient właśnie za to między innymi :)


PK13 lewy brzeg strumienia
No i bęc.
To musiało w końcu nastąpić. Za dobrze szło. Żarło, żarło, aż zdechło.
Za dobrze szło.
PK13 okazał się pechowy © Niewe

Wjechaliśmy o kilometr za wcześnie nad rzeczkę i szukaliśmy punktu tak zawzięcie, że nawet chodziliśmy w nurcie rzeki, żeby wypatrzyć go na brzegu.
Potem podjęliśmy kolejną próbę, kawałek dalej, ale znowu źle i znowu musieliśmy odpuścić. Ostatecznie podjęliśmy decyzje o powrocie do głównej drogi i namierzeniu się od nowa. Po drodze widzimy w oddali orgów z Otwocka. Dopiero za trzecim podejściem, z mokrymi butami, zmęczeni, odnajdujemy punkt.
Jakaś godzina straty :/

PK6 skansen
Chyba już jestem zmęczony, bo się zaczynam dekoncentrować. Na banalnym rozjeździe, pełnym punktów nawigacyjnych jedziemy prosto zamiast w prawo. Po 100 metrach korygujemy, ale to pierwszy sygnał ostrzegawczy, że trzeba się ponownie skupić. W drodze na punkt spotykamy przeszkodę w postaci leśniczówki, przez którą przechodzi droga. Przed wjazdem krząta się gospodarz. Podjeżdżamy z zamiarem pokojowego uzgodnienia warunków przejazdu, ale gościu ma niezła fazę i serwuje nam żałosny monolog. Jak to mu jest źle, ilu to już dzisiaj rowerzystów pogwałciło jego wykupione od Skarbu Państwa za 5% wartości mienie prywatne i jak powinniśmy się zachowywać krok po kroku, żeby uzyskać jego akceptacje.
Jeszcze chwila i Goro by go chyba jebnął, ale ostatecznie przedostaliśmy się pokojowo.
Pedał. Z tego leśniczego of kors.
A punkt był w skansenie.

PK1 strażnicówka
Znowu sporo asfaltu i prawie bezbłędnie namierzony punkt.
Prawie, bo przejechaliśmy kawałek za daleko, ale niewielki :)

PK9 prawy brzeg Pilicy
Ostatni punkt w drodze do Spały. Nie wiem czy było łatwo czy trudno, bo Garmin się wyłączył, nie mam śladu, a minęło już kupa czasu i nic nie pamiętam. Pamiętam tylko, że na miejscu spotkaliśmy ekipę małolatów, którzy się nigdzie nie spieszyli mimo, że kończył się czas :)

META
Przyjeżdżamy ponad pół godziny po Janku, który zdobył tyle samo punktów co my. To wina naszego błądzenia na trzynastce. A miejsce dla odmiany zajmujemy dwunaste. W sumie nieźle.
Czas na integrację :)
Integracja na mecie - od lewej Janek, Goro, Ja, Kosma i Nowak z Gerappa. © Niewe
Kategoria GPS, RJnO


Dane wyjazdu:
70.00 km 55.00 km teren
03:41 h 19.00 km/h:
Maks. pr.:41.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

again'n'again czyli dla odmiany Kampinos :-)

Sobota, 17 kwietnia 2010 · dodano: 18.04.2010 | Komentarze 0

Tym razem zaczynamy z Izabelina. Skład taki jak tydzień temu. Najpierw żółtym do Roztoki gdzie odłącza się od nas Marcin. Spotyka się tam ze znajomymi, których lubi bardziej niż nas i woli jeździć z nimi ;-) Po drodze okazuje się, że Szwagier jadł wczoraj szprotki i nie jest z nim za dobrze. Z Roztoki jedziemy zielonym do Górek. Miał być znowu czerwony do Brochowa, ale Szwagier nie może się pozbyć szprotek i tak zamula, że zmieniamy plany. Odbijamy do Zamczyska, gdzie spotykamy Marcina z jego wesołą ekipą. Kawałek jedziemy za nimi w kierunku Granicy, jednak ze Szwagrem z każdą chwilą jest coraz gorzej i zapada decyzja o powrocie. Znowu przez Górki, czerwonym przez Karpaty wracamy do Roztoki, gdzie w oczekiwaniu na Szwagra robimy sobie małą przerwę. Spotykamy DMK77 i bliżej nieznanego Arka ;-)
Esencja MTB © Niewe

Dalej zielonym do Wyględ Górnych, tam się rozdzielamy. Goro z Pawłem wracają do Izabelina po auto, a ja czekam na Szwagra. Zamierzam go odholować do mnie, skąd odbierze go Goro. W międzyczasie wyżywam się "artystycznie".




Kategoria GPS, Na luzie


Dane wyjazdu:
83.00 km 66.00 km teren
04:30 h 18.44 km/h:
Maks. pr.:45.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Zmiana planów

Wtorek, 13 kwietnia 2010 · dodano: 13.04.2010 | Komentarze 0

Miał być Otwock...
Goro zaplanował sobie wcześniej, że przy okazji Otwocka podrzuci Coś Komuś w Aninie, więc i tak musieliśmy się udać w te okolice.
Spotkaliśmy się u Szwagra, który przyprowadził jeszcze dwóch kolegów: Pawła i Marcina. Wszyscy odpakowali się w barwach Mazovii tylko ja stosownie do sytuacji na czarno ;-)
W planie były rzeki Świder i Mienia. Wiadomo, nawigacja wzdłuż rzeki i tak dalej...
Na początek, źle mi się kliknęło w komputrze i pojechaliśmy zgodnie z planem tylko w drugą stronę :) Miały być wydmy, rzeki i finisz asfaltem, a wyszło odwrotnie. Prawie, bo życie jak zwykle zweryfikowało plan.
Najpierw na wschód przez osiedla nad Wisłę, potem urocza ścieżka klifem, gdzie Goro zalicza naprawdę widowiskową glebę. Zamachał nogami w powietrzu jakby chciał nam coś przekazać i zwalił się w trawę. Na szczęście w lewo :-)

Dalej MPK głównie wzdłuż rzek. Czyli świder i Mienia. Klasyka z tą różnicą, że w zeszłym roku było całkiem przejezdne, a teraz leży mnóstwo zwalonych po zimie drzew. Przybyło też śmieci :/
I fotka całej ekipy:

Na twarzach celowo są cienie. Chcemy pozostać incognito. Mogę tylko napisać, że na zdjęciu są kolejno od lewej: ja, Goro, Norbert, Paweł i Marcin ;)


Dane wyjazdu:
114.00 km 70.00 km teren
05:56 h 19.21 km/h:
Maks. pr.:33.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Kampinos

Sobota, 3 kwietnia 2010 · dodano: 03.04.2010 | Komentarze 2

Zaczęło się o 5:00 rano. Zadzwonił Szwagier i mówi "pada" chyba odpuszczamy. No fakt padało jak cholera. Zazwyczaj mi to nie przeszkadza, ale połączenie piątej rano, ciepłej poduchy i wątpiącego Szwagra mnie pokonało. Odpuszczamy, ale chwilowo. Konsultuję się jeszcze z Gorem i ustalamy, że zdzwaniamy się o szóstej, jak się zrobi jasno. O szóstej widziałem, że chyba nie pada, ale nie miałem siły podjąć inicjatywy. Na szczęście Goro nie wytrzymał i koło 6:30 zagaił już bardziej konkretnie: "nie pada - jadziem?" Ano jadziem :-) czyż może być inaczej? Na miejsce zbiórki w Jesionce docieram koło 8:30, Goro już czeka, reszta wymiękła. Chyba przywykł, że nie zdążam nigdy na czas, bo obywa się bez specjalnych wymówek ;-). Ruszamy na zachód. W planach jest cały szlak niebieski przez wydmy w okolicach Górek i czerwony do krańca Kampinosu, do Tułowic. Lekko nie było, ale plan zrealizowany. Kręgosłup mi trochę dokuczał, ale jednak zdecydowanie mniej niż na maratonie. Pogoda taka jak lubię. Nie za ciepło, trochę wilgotno, miejscami wychodziło ostre słońce. W Kampinosie gleba jednak jeszcze nasiąknięta i chwilami człowiek się czuje jakby go ktoś trzymał za koło. Goro koniecznie chciał zobaczyć jakiegoś Łosia, ale spotkaliśmy tylko sarny. Dużo saren :-)
W Tułowicach mały popas. Niepasteryzowany izotonik z Sierpca ;-) i batony z Mazovii. Goro wziął i nie zjadł, a teraz wykopał je z plecaka. Wyglądają tak szpetnie, że zastanawiamy się jaka forma aplikacji będzie efektywniejsza :-)
W planach był jeszcze Brochów i pętla nad Bzurą, ale przez to, że później ruszyliśmy odpuszczamy ten fragment. I tak mamy jeszcze jakieś 40 kilo szosą, a czas nas goni. Wracamy więc na północ, przez Śladów i cały czas generalnie asfaltem na wschód, przez Kazuń do Jesionki. Chwilami było mi ciężko muszę przyznać. Jakoś się strasznie ujechałem na tych kampinoskich wydmach :/
Rozstajemy się przy jednostce wojskowej i dalej przez Kampinos, szlakiem żółtym z Wierszy do zielonego i potem niebieskim "lecę" do Zaborowa.
W domu połknąłem wszytko co mi się nawinęło pod rękę. Pomieszałem paluszki, z prażoną cieciorką, białą czekoladą, zupą i Kasztelanem :-) Dawno się tak nie spaliłem :-) Ale pięknie było. Czerwony z Górek do Tułowic to chyba najpiękniejszy fragment Kampinosu.
Kategoria Na luzie, GPS


stat4u