Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Niewe.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2012

Dystans całkowity:601.11 km (w terenie 240.00 km; 39.93%)
Czas w ruchu:31:55
Średnia prędkość:18.83 km/h
Maksymalna prędkość:56.80 km/h
Suma podjazdów:4459 m
Suma kalorii:21143 kcal
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:75.14 km i 3h 59m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
22.00 km 21.00 km teren
01:23 h 15.90 km/h:
Maks. pr.:34.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 56 m
Kalorie: 491 kcal
Rower:Spec Epic

Każden korzeń mój i rower też mój.

Niedziela, 28 października 2012 · dodano: 02.11.2012 | Komentarze 4

Zagęszcza się sytuacja w garażu. Jeszcze trochę i nie będzie gdzie trzymać auta, bowiem jako rzekłem tydzień temu jazda fullem urzekła mnie na tyle, że też sobie taki sprawiłem.
Może nie identyczny, ale podobny.

Trzeba będzie chyba jakie haki kupić do wieszania tych rowerów © Niewe


Teorytecznie ma wyjątkowo przebiegłe zawieszenie tylne, które samo się usztywnia kiedy sztywnym być wypada i samo robi się miękkie kiedy miękkim być można.
Teoretycznie, bo w praktyce ciężko było mi to sprawdzić.
Po pierwsze dlatego, że nie wszystko jeszcze dobrze wyregulowałem.
Po drugie dlatego, że pogoda średnio dopisała. Po pół godziny jazdy, byłem już tak przemoczony, że obrałem kurs powrotny i zaszyłem się w chałupie.

Ale dziury na naszym wiejskim asfalcie wybierał pięknie :)
Kategoria Na luzie


Dane wyjazdu:
80.90 km 15.00 km teren
03:34 h 22.68 km/h:
Maks. pr.:56.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:332 m
Kalorie: 2705 kcal

Być nad morzem i nie widzieć morza, to jak być w Domu Złym i nie wypić piwa.

Niedziela, 21 października 2012 · dodano: 02.11.2012 | Komentarze 2

Plan na dzień po Harpie stworzył się właściwie sam. My chcieliśmy koniecznie pojeździć nad morzem, a Radek musiał zawieść była teściową (to ten foliowy worek widoczny w tle, na pierwszym zdjęciu z wczorajszego wpisu) do swojej hacjendy w Dębkach. W tej sytuacji pokwitował odbiór kluczyków do karawanu, wziął jeszcze Janka, który się nie czuł na siłach dzisiaj rowerować i pojechali autem, a my ruszyliśmy zaraz po nich, ale rowerami w tym samym kierunku, ale zahaczając o plażę nad królem wszystkich mórz czyli Bałtykiem :)

No dobra, nie tak zaraz. Najpierw Goro rozwiesił pranie :)

Goro rozwiesił pranie i możemy ruszać ;) © Niewe


Do Łeby jechaliśmy cały czas asfaltem w gęstej mgle. Brak wiatru i nasze silne nogi spowodowały, że bez wysiłku docieramy tam ze średnią w okolicy 27km/h i wjeżdżamy w nadmorski teren.

Trzy kolory, czerwony © Niewe


Na samą plaże wjeżdżamy w okolicach latarni Stilo. Tu już kiedyś byliśmy :)
Zjazd po wąskiej, pełnej korzeni, piaszczystej ścieżce pomiędzy drzewami był czadowy, ale widok morza jeszcze bardziej. Nie wiem co takiego jest w Bałtyckiej plaży, ale ja mógłbym z niej nigdy nie schodzić.

Najpier mała przyczajka z morzem w tle © Niewe


A tu już zwyczajnie nie panujemy nad emocjami. Dobrze, że mamy pieluchy. © Niewe


W międzyczasie dzwoni Radek. Udało mu się zakopać mamusię szybciej niż się tego spodziewał (ziemia jeszcze nie zmrożona) i może wyruszać nam na spotkanie. Ustawiamy się zatem pod sklepem w jakiejś wiosce „po trasie” i racząc się piwkiem oraz resztką żołądkowej pakujemy po sufit nasz karawan.

Ekonomia i ekologia w jednym Pięć osoborowerów w jednym aucie. © Niewe


Prowadzić będzie Radek. Jest sprawiedliwość na świecie. Jest :)

Jest też pewien film z drogi do sklepu, ale cały czas waham się czy go upubliczniać :P
Kategoria Na luzie


Dane wyjazdu:
171.00 km 65.00 km teren
08:56 h 19.14 km/h:
Maks. pr.:48.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1082 m
Kalorie: 5670 kcal

Harpagan 44 - Redzikowo

Sobota, 20 października 2012 · dodano: 02.11.2012 | Komentarze 5

Na początku był chaos.
Chaos był logiczną konsekwencją tego, że udało nam się spakować pięć osobo rowerów w jedno auto, co oznacza cztery osoby pijące i jednego kierowcę.
Tym kierowcą byłem ja, więc tylko ja pamiętam jaki był chaos i gdzie z grubsza odbywał się Harpagan :)

Mistrzem drugiego planu została tym razem Radka była teściowa ;) © Niewe


Po dopełnieniu formalności zakwaterowaliśmy się w naszym luksusowym hotelu pod Słupskiem i już godzinkę po tym jak portier zwrócił nam uwagę, że w hotelu przebywają też tacy dziwni ludzie co to w nocy chcą spać sami zapadliśmy w kimę.
Poranek to jak zwykle mały horror. Ciemno, zimno, obca okolica, a do startu mamy jakieś 6 kilo szosą. Nic specjalnie przyjemnego.

6:27 rozdanie map, 6:30 start i tradycyjnie nikt prawie nie rusza, bo każdy siedzi nad mapą. Ja sobie jednak odpuszczam szczegółowe planowanie, bo o tej porze i po ciemku i tak nic mądrego nie wymyślę, formujemy grupę w składzie Che, Goro, Janek i ja, i ruszamy w tę ponurą ciemną rzeczywistość. Radek zdążył się już gdzieś tradycyjnie zapodziać.

Zaczynamy zgodnie z numeracją od PK1 i od razu po kilkukilometrowej rozgrzewce na szosie błądzimy razem z resztą uczestników ciągnąc rowery przez błotnisty las. O dziwo idąc na szagę udaje nam się w końcu dojść do właściwej drogi, utaplać się w jeszcze kilku błotkach i podbić pierwszy punkt.
Z jedynki jedziemy dalej na południe, robimy zwrot i resztę trasy pokonujemy odwrotnie do ruchu wskazówek zegara czyli nie tak jakby sugerował to nasz początek, czym mam nadzieję kompletnie zaskoczyliśmy naszych rywali ;)

W międzyczasie robi się jasno, ciepło i przyjemnie co niniejszym uwieczniam na kliszy w formacie 10 na 15

10 na 15, na błyszczącym papierze © Niewe


Jest fajnie, ale jednak nie tak fajnie jak to bywa na Kaszubskich edycjach Harpa czy nawet w Elblągu. Teren jest zdecydowanie bardziej płaski i dużo bardziej zurbanizowany. Nie ma szans na takie zadupia jak na przykład spotkaliśmy w Lipnicy.
Tempo mamy raczej słabe. Mnie i Che od Odysei toczy cały czas jakaś choroba (i nie mam tu na myśli choroby alkoholowej), Goro jakiś taki nierozjeżdżony, a Janek to Janek :)

W dodatku tradycyjnie już nieaktualna Harpaganowa mapa tym razem jest nieaktualna w sposób wyjątkowy i ma naprawdę niewiele wspólnego z rzeczywistością w związku z czym dużo czasu tracimy na takie konsylia:

Może być i pięciu do jednej mapy, ale nic tak to nie da jak mapa jest z Marsa © Niewe


Sporo tracimy też na wizytach w lokalnych GieeSach na żarciu bułek, parówek i piciu browarków.
Na długim asfaltowym przelocie w kierunku PK14 Che mamy pierwszą awarię. Che poluzował się blok w bucie i nawala ją kolano. Zatrzymujemy się żeby coś temu zaradzić i wtedy orientujemy się (w końcu to rajd na orientację), że nie ma z nami Janka. Okazuje się, że nie wytrzymał jednak tempa i odbił na północ od razu w kierunku PK20, który my sobie zostawiliśmy na później. I w sumie dobrze na tym wyszedł.
Che pomóc się nie dało, więc jeszcze wolniej niż przedtem przemieszczamy się w kierunku PK14.
O pozostałych awariach, które dręczyły świeżutko odebrany z serwisu rower Che celowo nie wspominam, bo mam przeczucie, że w swojej relacji rozpruje się o tym ona sama dość obszernie i wulgarnie. Ja tylko nadmienię, że jak ktoś chce sobie przygotować rower do startu przed zawodami, na których mu zależy niech zachodzi do Airbika, z którym to z kompletnie niezrozumiałych dla mnie powodów Che nadal współpracuje.

Na zgodność położenia PK14 z mapą też spuszczam litościwie zasłonę milczenia. Po Harpaganowych orgach pojechałem już ostatnio, nie będę się powtarzał.
Udaje nam się jeszcze zaliczyć ominięty wcześniej PK20 oraz wigwam na PK6,

Okolice Słupska to w zasadzie kolebka pomorskich Indian. © Niewe


po którym to wpadamy do kolejnego GieeSu na małe szybkie, a lokalsi nam uzmysławiają jakie hektar drogi mamy jeszcze do Słupska. Uświadomieni, że dzisiaj już nie powalczymy ruszamy najkrótszą drogą w stronę bazy rajdu pamiętając, żeby nie wjechać na obwodnicę Słupska, bo grozi to dyskwalifikacją o czym orgi były łaskawe powiadomić słownie przed startem, ale czego nie chciało im się już zaznaczyć na mapie jak to jest powszechnie przyjęte na takich rajdach.
Przynajmniej na metę udaje nam się dotrzeć bezbłędnie :) i kilkanaście minut przed limitem czasu.

Jemy, integrujemy się nieco ze Skierniewicami, a potem pokonujemy znowu w kompletnych ciemnościach te nasze nieszczęsne sześć kilometrów do hotelu, żeby wieczorem znowu wrócić do bazy, ale tym razem już taksówką jak jakieś burżuje :) na losowanie nagród oraz występ lokalnych radnych, którzy próbowali się znaleźć na absolutnie każdym zdjęciu w nadziei, że w przyszłości będą z tego mieć jakieś profity.
Szlajanie się w nocy po Słupsku w poszukiwaniu szamy pamiętam już średnio, więc sobie daruje opis :)

[wstaw]http://gps.bikebrother.com/mapa.aspx?trasa=20604[wstaw]
Kategoria RJnO


Dane wyjazdu:
45.90 km 42.00 km teren
02:30 h 18.36 km/h:
Maks. pr.:39.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:177 m
Kalorie: 1327 kcal
Rower:

Każden korzeń mój

Niedziela, 14 października 2012 · dodano: 18.10.2012 | Komentarze 38

Się tak jakoś porobiło, ze od pewnego czasu gadam o fullu.
Nie wiem od czego mi się tak zrobiło. Albo ze starości i wygodnictwa, albo dlatego, że czasem siadam sobie na CheEvarowego Speca, który od jakiegoś czasu narusza moją przestrzeń garażową swojemi oponami grubaśnymi i z radością pokonuję na nim rozmaite w ogrodzie nierówności, które na tym rowerze nierównościami owymi być przestają, choć obiektywnie rzecz biorąc, nadal nimi są.
A może to po prostu od nadmiaru pieniędzy, z którymi już naprawdę nie wiadomo co czasem robić.

Rozterki moje nie uszły uwadze rzeczonej Che (a może to troska o własny rower), która postanowiła zorganizować mi tak zwaną jazdę próbną i wydzwoniła tak zwanych Misiaczków. Skuszeni (a zwłaszcza Bartek) tartą ze śliwkami i orzechami przybyli do Domu Złego targając na pokładzie swojego pojazdu całe trzy rowery. Dwa swoje i jeden specjalnie dla mnie. Oczywiście full.
Z grubsza prezentował się on właśnie tak:

Nie ja skomponowałem ten kadr. Ja tylko na nim jestem. © Niewe


Jak widać powyżej, Che, która jest kompozytorką powyższego kadru, nie jest w stanie oderwać wzroku od moich obłędnie zgrabnych nóg nawet na chwilę. I ja się jej w ogóle nie dziwię. Sam mam kłopot z napisaniem reszty tego wpisu jak patrzę na to zdjęcie.
Dla kontrastu wrzucę zatem zdjęcie spragnionego Bartka

I pił, i pił, i pił, i pił... © Niewe


Osobiście sądzę, że to pragnienie też znikąd się nie wzięło.

Ale wracając do sedna tego wpisu czyli testowanego fulla. Jak nic sobie takiego kupię. Jeśli do tej pory byłem nieprzekonany, to teraz już jestem zdecydowanie przekonany. Czysty fun z jazdy.
Testowałem do samego zmierzchu :)

Co za debil kazał tak przyciąć te drzewa? © Niewe
Kategoria Na luzie


Dane wyjazdu:
74.68 km 15.00 km teren
03:25 h 21.86 km/h:
Maks. pr.:39.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:165 m
Kalorie: 2585 kcal

Windstopperowo

Czwartek, 11 października 2012 · dodano: 17.10.2012 | Komentarze 0

Po nieudanej próbie podźwignięcia się na komendę budzika musiałem znowu telefonicznie zatrzymać taśmę w fabryce do czasu mojego łaskawego tam przybycia. Ale za to był czas na herbatkę, treściwe śniadanie i ogólnie takie, takie.
Na szczęście wiało w stronę fabryki, więc jakoś jechałem choć i tak było mi ciężko. Ale to normalne po herbatce, obfitym śniadaniu i ogólnie takim, takim.

Popracowy trip nad Wisłą i potem przez Oboźną do Gorowej pracy wywołał u mnie dwie refleksje.

1. Jesień jak w mordę strzelił nadeszła, bo nad Wisłą nie spotkałem nikogo.
2. Coś jest nie tak z dziewczynami w wieku studenckim, bo wszystkie wyglądają absolutnie tak samo. Mają takie same botki, takie same palta i te same kretyńskie okulary na pół twarzy.

No ale ja w sumie też od standardu za daleko się nie oddaliłem, bo pojechałem z Gorem na zimnego browarka do Bemola, a potem pobrałem Che i zapadliśmy w lasy :)
Kategoria Użytkowo


Dane wyjazdu:
49.23 km 15.00 km teren
02:11 h 22.55 km/h:
Maks. pr.:36.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 58 m
Kalorie: 1631 kcal

I po Odysei ( z akcentem na "i")

Poniedziałek, 8 października 2012 · dodano: 17.10.2012 | Komentarze 6

Do pracy elegancko z wiatrem. Szybko, łatwo i przyjemnie, może z wyjątkiem małej scysji z grubasem z nadzoru ruchu, który uznał, że jak włączył niebieskie bomby to ma pełne prawo mnie rozjechać.

No a nie miał.

Natomiast to jak zamulałem wracając do domu, wie tylko Che, z którą to się zjechałem na Bielanach i zrobiłem wspólne zakupy rowerowe (w Sportsecie) oraz spożywcze (w Lipkowie).
Z nudów dziewczyna musiała kręcić na stojąco.
Grypa i niedożywienie w pracy mnie pokonały :)
Kategoria Użytkowo


Dane wyjazdu:
52.38 km 27.00 km teren
03:26 h 15.26 km/h:
Maks. pr.:55.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:754 m
Kalorie: 2153 kcal

Odyseja Jurajska, dzień 2.

Niedziela, 7 października 2012 · dodano: 17.10.2012 | Komentarze 5

Opis z dnia drugiego będzie dużo bardziej lakoniczny :)

Lało od rano. Najpierw niby tylko siąpiło, potem siąpiło jakby bardziej, a potem lało tak, że po przejściu przez rzekę nie poczuliśmy w butach żadnej różnicy.
W związku z pogodą trasa została skrócona. Odpadły wszystkie punkty położone na południe od drogi numer 780, a limit czasu został zmniejszony o godzinę. Na oko wyglądało na to, że to co zostało czyli 9 punktów do zaliczenia będzie banalne do zrobienia w pięć godzin.

Niestety tylko wyglądało. Największe, nomen omen, wtopy :) zaliczyliśmy na PK3, którego długo szukaliśmy w błocie o jedną polanę za wcześnie, na PK7 gdzie złaziliśmy cały las i skały przy autostradzie, aż w końcu punkt kawałek dalej znalazła Che oraz na PK8 gdzie spędziliśmy dobre pół godziny brodząc w błocie i kilkakrotnie przekraczając strumień.

I ona zaczyna go widzieć. Tego punkta. © Niewe


Reasumując nawigacyjnie słabo to wyszło. Zaliczyliśmy 6 punktów. Czwórkę, piatkę i jedynkę z żalem ominęliśmy w drodze do mety, ale ryzyko spóźnienia było za duże. Regulamin tego rajdu jest o tyle specyficzny, że spóźnienie się drugiego dnia na metę równa się całkowitej dyskwalifikacji.
Utrzymaliśmy też naszą mocną, siódmą pozycję w rankingu drużynowym :)

Jadą dwa jeźdżcy, jadą. © Niewe


Ale i tak było rewelacyjnie, a samotne chwile w dolince na końcu świata, w strugach prawdziwego potopu z nieba zaliczam do katalogu „ulubione” :)
Kategoria RJnO


Dane wyjazdu:
105.02 km 40.00 km teren
06:30 h 16.16 km/h:
Maks. pr.:54.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1835 m
Kalorie: 4581 kcal

Odyseja Jurajska

Sobota, 6 października 2012 · dodano: 17.10.2012 | Komentarze 12

Tym razem coś zupełnie nowego, bo startujemy w zespole dwuosobowym. Na te dwie osoby składają się kolejno:
1. Che,
2. Ja.
Razem stanowimy zespół o nazwie WPISZ NAZWĘ DRUŻYNY.
Taki zespół mieści się w kategorii mix i jest klasyfikowany oddzielnie.
Takeśmy to sobie sprytnie wymyślili.

Plan na łikend mamy prosty: integracja, jeżdżenie, integracja, jeżdżenie :)
Zaczynamy towarzysko, bo ekipę Skierniewicką spotykamy już w Częstochowie w takim korku, że jest kupa czasu na pogaduchy, nawet jeśli wymaga to darcia ryja przez okno samochodu :)
Na miejscu jest tylko lepiej. Spotykamy DJK71 i Amigę (też jadą w miksie ;) oraz kilka innych ciekawych postaci, nawiedzamy lokalny bar i doprowadzamy się do stanu warzywnego. Jest to o tyle wygodne, że nocując w sali z większą ilością osób występuje problem chrapania. Problem ten oczywiście występuje zawsze u innych, a nie u nas, ale rozwiązać go można na dwa sposoby.

Rozwiązanie nr 1: Zasnąć jako pierwszy i liczyć na swój kiepski słuch.
Rozwiązanie nr 2: Nie tyle zasnąć, co paść w trybie warzywnym i ocknąć się rano.

Którą opcję wybraliśmy napisałem powyżej, powtarzać nie będę.
Nocleg w sali do języka niemieckiego też zrobił swoje. Zamiast na start, rano udajemy się na sztart ;)

SZTART :)
Organizacyjnie ciężko się do czegoś przyczepić. Nie jest to ten rozmach co na MTBO, ale nie ma też żadnych wpadek, jest zajebista atmosfera, zajebiste towarzystwo, zajebista pogoda i nasza drużyna też jest zajebista.
I ma zajebistą nazwę.
Chyba polubiłem słowo zajebistość.

PK24 Droga leśna
Zaraz po starcie ustalamy z ChrisEM, że jedziemy razem. Ten układ zesrał się jakieś 2 minuty później, kiedy to okazało się, że Chris z sobie znanych tylko powodów z nami nie wyruszył.
Droga do PK24 to męka. Niby asfalt, ale ostro pod górę i kręci się ciężko. Ewidentnie zaszkodziła nam zarówno tocząca nas od tygodnia grypa jak i trudy integracji. Nawigacyjnie wyszło nieźle. Odbijamy we właściwą przecinkę, podziwiamy widok na kopalnię odkrywkową i rozdziewiczamy kartę startową.

Fajnie, ale kopalnia w Bełchatowie fajniejsza. © Niewe


PK25 Krzyż
Na każdym oriencie musi być jakiś krzyż albo i kilka. Taka moda. Z poprzedniego punktu zjeżdżamy trochę na rympał przez ruiny jakiegoś sanktuarium i przekraczając jakiś strumyk. Potem trochę asfaltu i za chwilę znowu oramy polną drogą pod górę.

Gdzie jest krzyż? © Niewe


Paradoksalnie z tego punktu trudniej było zjechać w stronę następnego niż do niego dotrzeć.

PK21 Skrzyżowanie dróg
Nie pamiętam, więc nie będę się wysilał :)

PK20 Skrzyżowanie dróg
Jak widać powyżej punkty nie mają specjalnie oryginalnych opisów :) Na ten punkt dotrzeć było o tyle łatwo, że położony był przy zielonym szlaku pieszym, a mapa miała naniesioną warstwę turystyczną. Po drodze fajny widok na kościół położony na wysokim wzgórzu pośrodku wsi. Niestety zdjęcie wyszło słabo, więc pozostaje pamięciówa ;

PK19 Źródło
Choć trochę innymi drogami niż na mapie to w okolice samego punktu udało nam się dostać zadziwiająco łatwo. Niestety na miejscu jest już trudniej. Porzucamy rowery i schodzimy nad potok znaleźć lampion, który okazał się schowany sprytnie za drzewem na zboczu. Na tyle sprytnie, że zeszło nam się z 10 minut na spacery wzdłuż i w poprzek potoku.

PK18 Skrzyżowanie dróg
Znowu skrzyżowanie tym razem dla odmiany na dawnej pustyni Starczynowskiej. Pustynia może i dawna, ale piach aktualny.

Nasza karawana idzie dalej. © Niewe


Nawigacyjnie punkt banalny. Tylko łapa trochę boli, bo po drodze przygrzałem w brzózkę i zaliczyłem lot przez kierę co niezwykle ubawiło Che :).

PK17 Skrzyżowanie drogi i przecinki
Powoli zaczyna do nas docierać, że lekko to dzisiaj nie będzie. Niby Jura to nie są prawdziwe góry, ale interwałowy charakter trasy potrafi dać w dupę. Na PK17 rowery, na przykład, pchamy. I nie jest lekko. Z przeciwka nadjeżdża Marcin, którego poznałem w zeszłym tygodniu. Po trekkingu z koszyczkiem nie ma śladu. Teraz jest piękny KTM i odpowiednio do tego dobrany strój. Jazda na orientację wciąga :)

PK22 Skraj lasu
Zjeżdżamy do wsi o wdzięcznej nazwie Gorenice i zawijamy do sklepu na mały popas. Kończy nam się picie, jesteśmy głodni i mamy coś na kształt kaca. Wysłana po zakupy Che najpierw dopytuje się czy mają w asortymencie małe piwka, a potem wraca z Żubrem pojemności 0,66l. W sumie jak na żubra to rzeczywiście mały :)
W międzyczasie sklep nawiedza też jak zwykle zadowolona z życia Syla. Mamy czas na pogaduchy i afirmację życia. Za płotem, po szosie co jakiś czas przemykają ci, którzy takich chwil nie doceniają :)
Wszystko co dobre jednak musi w końcu jednak zostać zastąpione czymś jeszcze lepszym i ostatecznie nażarci i napojeni ruszamy na wschód odbić prawie, że banalny nawigacyjnie punkt numer 22. „Prawie że” bo początkowo szukaliśmy go jakieś 50 metrów za wcześnie i straciliśmy na to całe 6 minut :)
PK23 Skała, Pd. Podnóże
Na ten punkt zgodnie z mapą prowadzi prosta droga od północy z wymienionej już wcześniej wsi Gorenice. Na tą prostą drogą nie jest jednak łatwo trafić. Trochę krążymy po asfalcie aż w końcu wbijamy się między gospodarstwa tylko po to by za chwilę utknąć na ugorze. Droga się skończyła, a odległość za duża na to żeby iść na azymut. Wracamy zatem do wsi i postanawiamy zaatakować punkt od wschodu. Teoretycznie najeżdżamy na miejsce całkiem sprawnie, ale na miejscu skał w cholerę i trzeba biegać bez roweru. Chwilę to trwa, ale ostatecznie znajduję punkt troszkę poniżej miejsca, w którym porzuciliśmy rowery.

PK16 Skrzyżowanie ścieżek
Chyba mam jakieś uczulenie na słowo „skrzyżowanie”, bo znowu nie za bardzo pamiętam co tam się działo po drodze. Ale to chyba w tej właśnie okolicy napotkaliśmy taki fajny widok.
Na żywo robiło to dużo większe wrażenie. Poważka. © Niewe


PK15 Róg młodnika
Gdzieś w drodze na ten punkt spotkaliśmy Chrisa. Tego co to miał jechać z nami. Z zemsty, że go zostawiliśmy postanowił mi rozjechać moją ulubioną Che.

To nie do końca to zdjęcie, ale nie chce mi się już ładować kolejnego. © Niewe


Nie zająłem się nim tylko dlatego, że skupiłem się na podziwianiu krajobrazu.
Jest tak pięknie, że aż wrzucam zdjęcie Barta, który może i nie umie zrobić śniadania, ale za to robi zajebiste zdjęcia ;)

O w mordę, jak pięknie. © Niewe


PK26 Pomnik
Z poprzedniego punktu rowery sprowadzamy na plecach. Przesadziliśmy ze skrótem i tak wyszło. Najważniejsze, że dotarliśmy tam gdzie chcieliśmy, straciliśmy wysokość i możemy znowu zacząć się wspinać :)
Na punkcie pełen wypas. Woda, ciastka i bachory ujeżdżające quada. Huczy i jebie spalinami. Do tego kretyńsko uśmiechnięty ojciec jednego z dzieciaków patrzący na to wszystko. Niby członek ekipy obsługującej rajd, a debil. No ale tak bywa.

PK14 Skrzyżowanie dróg
Ten punkt to akademicki przykład tego czego na rajdach na orientację należy się wystrzegać. Czyli przede wszystkim nie patrzeć na innych, nie słuchać co mówią, nie patrzeć gdzie jadą.
Na początek odjeżdża nam Chris. My skręcamy w prawy i zamierzamy atakować punkt od strony doliny Będowskiej, on chyba zamierza zaatakować go z góry. Jak już zjeżamy w dolinę i skręcamy w „odpowiednią” przecinkę spotykamy pierwszego zawodnika, który twierdzi, że „to nie może być tu, bo był i na górze i na dole i nic tu nie ma”. Niezrażeni wjeżdżamy wyżej po to by spotkać kolejnych zawodników przekonanych, że „coś tu się nie zgadza, bo nie ma ani punktu, ani nawet drogi jak na mapie”. Ich też olewamy i jedziemy dalej. Wyjeżdżamy na polanę, określamy naszą pozycję, odbijamy na południe i wjeżdżamy prosto na punkt :)

Trochę gorzej było ze zjazdem z niego, bo wybraliśmy ścieżkę, która się nagle skończyła i trzeba było znowu zjeżdżać na dupach między drzewami z rowerami w łapach, ale po pierwsze nie tylko my tak pojechaliśmy, po drugie wyszło rzeczywiście „na skróty” :)

PK13 Zagłębienie terenu
Nie jest dobrze. Albo zaliczamy trzynastkę albo mieścimy się w limicie czasu. Innej opcji nie ma. Ponieważ na Odysei jest dość specyficzna punktacja zgodnie, z którą za każdy nie zaliczony punkt naliczana jest określona na karcie startowej kara czasowa, obliczamy sobie, że bardziej nam się opłaca zaliczyć trzynastkę i dostać karę niż ją ominąć. Trzynastkę, nie karę, of kors. Podjeżdżamy zatem po raz setny dzisiaj pod kolejną górę i szukamy zagłębienia terenu. Znajdujemy ich kilka, a w jednym znajdujemy nawet całkiem ładną lodówkę, ale cały czas to nie jest to właściwe zagłębienie. Poświęcamy na poszukiwania jakieś 15 minut, aż w końcu przełykamy gorycz porażki i ruszamy w stronę mety.

PK27 Drzewo przy strumyku
Tak naprawdę to nie jedziemy na ten punkt tylko do mety drogą, przy której ten punkt kiedyś był. Limit czasu dla tego PK to 17:30, czyli mniej więcej ta godzina, o której ruszyliśmy z PK13. Normalnie aż boli. Mamy opóźnienie i drugi niezaliczony punkt z karą czasową. Do tego jeszcze chwilę błądzimy, robi się ciemno i zimno.

META
Na metę docieramy 14 minut po limicie czasu. Kara za dwa niezaliczone punkty i jeszcze to spóźnienie powodują, że zajmujemy 7. pozycję na 10 klasyfikowanych drużyn. Czyli dosyć słabo. No ale to w końcu nasz pierwszy drużynowy start, więc dopiero się uczymy. Za to jeśli chodzi o regenerację i integrację po wyścigu…
Nie mam żadnych wątpliwości. Jesteśmy najlepsi ;)
Kategoria RJnO


stat4u