Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Niewe.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Góry

Dystans całkowity:873.89 km (w terenie 534.20 km; 61.13%)
Czas w ruchu:61:35
Średnia prędkość:14.19 km/h
Maksymalna prędkość:76.50 km/h
Suma podjazdów:13183 m
Suma kalorii:23306 kcal
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:51.41 km i 3h 37m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
50.00 km 1.00 km teren
02:41 h 18.63 km/h:
Maks. pr.:62.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:967 m
Kalorie: 2257 kcal
Rower:Spec Epic

Bieszczady na krótko

Sobota, 30 marca 2013 · dodano: 01.04.2013 | Komentarze 0

"Na krótko" w sensie, że "na chwilę". Bo "na krótko" w sensie ubiorów to chyba przyjdzie nam jeszcze poczekać :)

Jak już wstępnie przetestowałem rogi na przedgórzu, to teraz pora na testy ostateczne w górach.
W sobotę zaatakowaliśmy Bieszczady. A dokładnie okolice Zalewu Solińskiego. Niestety pierwsza próba wjechania w teren skończyła sie niepowodzeniem

Rzeczone niepowodzenie, aczkolwiek bardzo atrakcyjne wizualnie © Niewe


Pozostały asfalty i podziwianie gór z tej perspektywy © Niewe


Znowu San. Tam gdzieś zaraz za zakrętem zaczyna się Zalew © Niewe


Rzeczony Zalew i Che (Zalew to ten po lewej) © Niewe


Symetria idealna. Nawet nieśmiało wyjrzało wiosenne słoneczko. © Niewe


I pora wracać. Jeszcze tylko 25km asfaltem, 500m w górę, potem 500km autem, kilka godzin drzemki i można siadać do Wielkanocnego śniadania. © Niewe


Smacznego jajca.

PS.
Maks jeszcze lepszy niż przedwczoraj :)
Kategoria Góry


Dane wyjazdu:
83.00 km 1.00 km teren
04:10 h 19.92 km/h:
Maks. pr.:61.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1017 m
Kalorie: 3334 kcal
Rower:Spec Epic

Jak testy to tylko na Podkarpaciu

Czwartek, 28 marca 2013 · dodano: 01.04.2013 | Komentarze 3

Od początku w Specu doskwierał mi brak rogów.
Zwłaszcza, że ja jestem wieśniakiem, a jak wiadomo, rogi do giętej kiery to największa wiocha. Zakupiłem zatem w końcu rogi zintegrowane z gripami. Zakupiłem je wprawdzie już podczas poniedziałkowej wycieczki, ale w natłoku obowiązków nie było kiedy ich założyć. Jak już je założyłem to trzeba je było przetestować. Ale testowanie na płaskim Mazowszu nie ma żadnego sensu. Przetestowałem je zatem na Podkarpaciu. Mam w domu słoika, to jest gdzie jeździć ;)
Reszta w historyjce obrazkowej :)

Wiosenną fotorelację z wiosennego Podkarpacia rozpoczynam wiosenną fotką torów kolejki wąskotorowej. Widać je wyraźnie tuż pod tym wiosennym śniegiem :) © Niewe


Torów na Podkarpaciu sie nie odśnieża, ale asfalty już tak co wykorzystujemy na ok. 80-cio kilometrową przejażdżkę. © Niewe


W trakcie której trafił nam się taki nochal © Niewe


Hiena ta została ewidentnie wyrzucona przez kogoś z samochodu, bo się znudziła. Na szczęście udało nam się znaleźć dla niej nowy dom :) © Niewe


Taki o, wiosenny landszafcik ;) © Niewe


Kładka nad Sanem i wspomniane wcześniej rogi z gripami. Całość ledwo się mieści na kładce. © Niewe


Tu ewidentnie zabrakło kładki © Niewe


Kury też czują wiosnę :) © Niewe


No to teraz kilka "górskich" widoczków © Niewe


Nawet mi udało sie załapać na zdjęcie. Wprawdzie góry z tyłu troszkę rozpraszają, ale da się mnie dostrzec © Niewe


Wariant terenowy tej wiosny odpada © Niewe


Jakby ktoś nie widział jak spędzić Lany Poniedziałek... © Niewe


Na "koniec" wspomniana hiena w nowym domu. Już nakarmiona i wyluzowana :) © Niewe


Bonus foto z dnia następnego. Zachód na południu Polski. Żeby estetycznie zakończyć relację. © Niewe


Niezłego maxa wykręciłem :)
Kategoria Góry, Na luzie


Dane wyjazdu:
42.00 km 15.00 km teren
03:04 h 13.70 km/h:
Maks. pr.:58.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1376 m
Kalorie: 2361 kcal

Na rozgrzewkę – Karkonosze

Czwartek, 16 sierpnia 2012 · dodano: 22.08.2012 | Komentarze 8

Aj waj!

Ponad dwa tygodnie bez roweru za mną. Nie to, że w ogóle bez roweru, bo cały czas go miałem. Trochę w garażu, trochę w bagażniku go woziłem, ale w ogóle na niego nie wsiadałem. Zgroza.

Ale jak już wsiadłem to od razu w górach. Nie ma się co rozdrabniać :)
Jako bazę wypadową obraliśmy czeskie Harrachov. Spędziliśmy tam łącznie dwa i pół dnia, które w założeniu mieliśmy całkowicie wypełnić rowerami. Jednak mocna konkurencja w postaci pobliskiego browaru serwującego świeżutkie piweczka, prażony ser, widoki z okna, senność i ogólne rozprężenie spowodowały, że na rowerach byliśmy tam cały jeden raz :)

No to teraz kilka fotek, bo dawno nie pisałem na klawiaturze i mnie paluchy rozbolały.

Widok z okna tak ładny, że aż szkoda wychodzić :P © Niewe


Mimo to jakimś cudem udało nam się w końcu ogarnąć i wyjść © Niewe


Jak już się wyszło to się pojeździło i napaczyło © Niewe


Karkonosze to głownie łatwo dostępne szutry i specjalne szlaki dla rowerzystów. Generalnie bajka © Niewe


Takie ocinki jak ten nawiedzaliśmy tylko okazyjnie. © Niewe


Chrystus Karkonoski © Niewe


Żeby było oryginalnie nie wstawiam zdjęć z rozmaitych postojów na browara. Aczkolwiek jak sobie przypomnę, że można się zatrzymać na przełęczy po długim podjeździe, strzelić zimne piwko i pozwolić sobie na wychłodzenie organizmu tuż przed dłuuuuugim i szybkim zjazdem to się zastanawiam czy wszystko z nami w porządku.
Tak formalnie się zastanawiam oczywiście, bo i bez głębszego namysłu wiem, że nie.
Cała wycieczka generalnie była mała rozgrzewką przed Wielką Izerską Wyrypą i cała odbyła się (za przeproszeniem) w jak zwykle najlepszym towarzystwie Che :)

A przepaść cywilizacyjna między Polską, a Czechami jest lekuto dołująca :/
Kategoria Góry, Na luzie


Dane wyjazdu:
18.40 km 1.00 km teren
01:05 h 16.98 km/h:
Maks. pr.:35.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:246 m
Kalorie: 605 kcal

Odwilż w górach od odwilży w mieście różni się głównie brakiem psiego gówna ewryłer

Piątek, 24 lutego 2012 · dodano: 01.03.2012 | Komentarze 18

Dnia drugiego nie będąc pewnymi co do tego w jakim kierunku pójdzie pogoda zabieramy do naszego cygańskiego taboru absolutnie wszystko i jedziemy do Czerwonego Klasztoru w nadziei „zrobienia” go dla odmiany w scenerii zimowej. W scenerii letniej już tu byliśmy.

Po drodze zaliczamy małe zwiedzano zamkowych ruin w Czorsztynie.

Ogólna zajawka na sytuację z zamkowych murów © Niewe


Pogoda jaka jest każdy widzi. Trwa odwilż, śnieg zamienił się w kisiel i nie nadaje się za bardzo ani na biegówki, ani na rower. Mimo wszystko próbujemy.
Szybkie przebieranko w cygańskim wozie z rozmaitościami, wybranie sprzętów i można próbować.

Oczywiście wybraliśmy rowery :)

Niestety znowu zonk. Jechać się po prostu nie da. Kisiel totalny. Z żalem odpuszczamy dolinę Dunajca i śmigamy po Słowackich asfaltach.

Czerwony rower w tych szarych chwilach © Niewe


Dużo się nie naśmigaliśmy, bo mokro, bo zimno, bo planowaliśmy jeszcze biegówki.
A ostatecznie i tak skończyliśmy w knajpie :)
Kategoria Góry


Dane wyjazdu:
16.30 km 1.00 km teren
01:09 h 14.17 km/h:
Maks. pr.:50.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:172 m
Kalorie: 608 kcal

Nigdzie w treści nie napisałem, że w tych całych górach to byłem z Che. No to teraz piszę.

Czwartek, 23 lutego 2012 · dodano: 01.03.2012 | Komentarze 6

Pierwszy dzień w górach zaczynamy od zorganizowania sobie gabloty na izotoniki, które jak wiadomo należy spożywać schłodzone. Nie chcemy doprowadzić do sytuacji, że wracamy i nas suszy, a tu dupa. Nikt by tego nie chciał, nie?

Gdzie lodówka, cieciu?! © Niewe

Na rozgrzewkę zajeżdżamy nad zaporę wodną, ale niestety droga kończy się bramą i musimy zawracać. Robimy też mały obczaing na pobliskim stoku narciarskim. Wieść gminna niesie, że na górze jest przygotowana trasa dla narciarstwa biegowego. Niestety nie wygląda to dobrze, bo na górę prowadzi wyciąg orczykowy, a żadne z nas nie czuje się na siłach (na razie) aby z tego środka transportu skorzystać.
Potem zajeżdżamy do Castel de Niedzica, ale niestety nie przepadają tam za rowerzystami
Duch na rowerze. © Niewe


Atakujemy zatem czerwony szlak za zamkiem z pragnieniem zdobycia kilku pobliskich pasm górskich i krętych ścieżek. Plan zesrywa się dosyć szybko, bo już po jakiś 500 metrach.
Gleba! Wiesz z kim tańczysz?! © Niewe


Oczywiście zesrywa się nie przez jeden niegroźny upadek. Zesrywa się, bo śniegu jest DUŻO.
Śnieg po kolana, a nawet po pas ;) © Niewe


Jeździć się nie da, więc próbujemy latać.
Spadłem z ostatnich sań niewidzialnego kuligu ;) © Niewe


A nawet się modlić.
Panie, pobłogosław ten śnieg albowiem miękki ci on jest i biały. © Niewe


Na próżno jednak to wszystko, śnieg się nie rozstąpił, a my wróciliśmy do naszych izotoników :)
Kategoria Góry


Dane wyjazdu:
51.00 km 35.00 km teren
03:34 h 14.30 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:757 m
Kalorie: 1907 kcal

Ślęża od tyłu.

Niedziela, 4 grudnia 2011 · dodano: 14.12.2011 | Komentarze 15

W dzień drugi z dwóch mi dostępnych we Wrocławiu postanowiłem zdobyć majaczącą na horyzoncie Ślężę. Tym razem od razu na kołach, samochodem się najeżdżę jeszcze dzisiaj do nocy. Trasę wyznaczam korzystając z pomocy Garmina i map tak, żeby unikać głównych dróg, a jechać ile się da terenem. Nie jest to proste, bo mapę w Garminie mam niekompletną, oznakowanie szlaków w terenie w zasadzie nie istnieje (zapraszamy turystów do naszego pięknego kraju :/ ) , a i moja mapa papierowa jest delikatnie mówiąc do dupy. Trzeci raz w życiu korzystam z mapy Cartomedia i trzeci raz stwierdzam, że mapy tego wydawnictwa mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Na szczęście Ślęża cały czas majaczy na horyzoncie i można się kierować mniej więcej „na azymut”
Blisko widać, daleko dymać. © Niewe


Po drodze spotykam duże stadko saren. Część od razu ucieka, ale dwie zostają i przyglądają mi się długo. A ja przyglądam się im. Czyli przyglądamy się sobie wzajemnie :)
Uwielbiam takie chwile. To specyficzne jesienne powietrze (tak, wiem, że jest zima, ale powietrze jest jesienne), absolutna cisza, zero ludzi wokół mnie i miły stan zawieszenia.
Gang "Białe Dupy" w akcji defensywnej © Niewe

Choć nie będę ukrywał też, że odwykłem od samotnych jazd, a przywykłem do tego, że taka jedna cały czas trajkocze z tyłu jak tu kamieniździe, piaszczyździe i urwiździe, tudzież ślizgo, a nawet do tego, że taki jeden sapie, marudzi i robi wykłady na temat genezy rozmaitych form geologicznych ;)

Wracając do tematu…
Po prawie czterdziestu kilometrach jazdy pod taki wiatr, ze stojąc na pedałach osiągałem maksymalnie 15-16km/h dotarłem wreszcie do celu.
A tam?
„Buooże, jak pięknie!!
Czuję jak mięknie mi moje serce”
Ślęża - sręża. Wtedy jeszcze nie wiedziałem czemu © Niewe

Zbocza Ślęży są pokryte przepiękną buczyną. Liście ewryłer!!! Lubię to. Taką piękną drogą objechałem wschodnie zbocze góry i zaatakowałem w jedyny słuszny sposób, czyli od tyłu. A od tyłu jak to od tyłu. Pojawiły się schody :P
Zdaje mi się, że to granit, ale mogę się mylić. © Niewe


Paradoksalnie im bardziej mokre tym trudniej przejezdne. A że odkąd tu przyjechałem cały czas z nieba solidnie mży, to ciężko nawet prowadzić rower po tych głazach.
Niemniej dotarłem do celu i od razu udałem się do schroniska.
Tak jak napisałem przed chwilą - schronisko. © Niewe

Jak do niego wchodziłem to uchyliły się drzwi i wyszło dwóch typków stanowiących razem trójkąt mniej więcej równoboczny. Jeden wspierał drugiego. Obaj byli tak narąbani, że osobno nie byli w stanie iść. Razem jakoś szło. Czyli taki przykład protokooperacji (symbiozy fakultatywnej). Rzeczone typki spojrzały na świat mrużąc ślepia i widząc co się porobiło z pogodą zgodnie orzekli:
- O kurwa! Wracamy, kurwa. Może przejdzie, kurwa.
I wrócili do konsumpcji cały czas omawiając różne warianty zejścia z góry „koniecznie jeszcze dzisiaj, ale skocz jeszcze po dwa” :D
Do konsumpcji postanowiłem przystąpić i ja. Ale! Jednocześnie jak , nie ja :) Postanowiłem bowiem spożyć zupę cebulową. Poprzedniego dnia w wyniku gastro fazy rozwialiśmy z Che o takiej zupie, narobiłem sobie smaka, więc jak zobaczyłem taką pozycję w menu natychmiast ją sobie zamówiłem. Usiadłem przy stoliku i radośnie zacierałem rączki w oczekiwaniu na upragnioną potrawę.
I dostałem kurwa.
Cebulową Knorra „gorący kubek”
Jeśli buk istnieje to powinien zesłać burzę i spalić to obsrane schronisko.
Od tej pory było już tylko gorzej. Bo raz, że ta „zupa”. Dwa, że lało jak z cebra. Trzy, że zaraz trzeba wracać do Wrocławia, a potem jeszcze do Warszawy, cztery, że na zjeździe złapałem gumę i ostatecznie i przerąbywane pięć, że NIE MAM ZE SOBĄ ZAPASU. Fok ,meeeen.
Ale to wszystko było jeszcze do ogarnięcia. W końcu mam łatki, tyle, że się ostro utytłam i spóźnię do Wrocławia. Obróciłem rower, wyjąłem łatki, przykleiłem (dwie, bo szejk był dwustronny), podjąłem próbę napompowania dętki i odkryłem straszną prawdę.
I teraz uważaj Goro!
Samoprzylepne łatki firmy TOPEAK, które tak ci bardzo polecałem latem i które Ci nawet kupiłem, a kasy mi chyba nie oddałeś do dzisiaj ;) są samoprzylepne tylko na sucho. Na mokro są zdecydowanie samoODLEPNE. Na deszczu odlepiają się jeszcze szybciej niż przylepiają jak jest sucho.
Szkoda, że dowiedziałem się o tym prawie 40km od samochodu i półtorej godziny przed zmierzchem.
Potem już tylko
- poszukałem stacji kolejowej, ale okazało się, że pociągi nie jeżdżą tu już od lat.
- znalazłem przystanek autobusowy, ale okazało się, że autobus odjechał 10 minut temu, a następny będzie za prawie dwie godziny,
Zatrzymałem jakiegoś łebka wyjeżdżającego busem z posesji i po negocjacjach z nim i jego szefem (właścicielem auta pojechaliśmy po drugiego łebka, który odwiózł powrotem tego pierwszego łebka, żeby potem za kasę odwieźć mnie do Wrocławia.
Prawda, że proste? :)
Ale są i dobre strony. Mapa Cartomedii, o której pisałem na wstępie, zamokła kompletnie i porwała się podczas próby wydostania jej z kieszeni.
Z czystym sumieniem mogłem ją zatem wyrzucić i już nigdy więcej takiej nie kupować. :)
Kategoria Góry, Na luzie


Dane wyjazdu:
46.00 km 40.00 km teren
03:13 h 14.30 km/h:
Maks. pr.:56.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1291 m
Kalorie: 2354 kcal

Wieeeeeelka Sowa

Sobota, 3 grudnia 2011 · dodano: 14.12.2011 | Komentarze 10

Zdarzyło się tak, że wylądowałem we Wrocławiu i miałem nadmiar czasu :)
Dzień pierwszy z dwóch mi dostępnych postanowiłem spędzić w pobliskich Górach Sowich
Pierwsze widoki za płoty... © Niewe


Na początek asfaltowy podjazd na przełęcz Jugowską, z której zamierzam zaatakować ambitnie najwyższy szczyt w okolicy czyli Wielką Sowę. A z przełęczy śmigały takie właśnie ciekawe postacie, na czymś co przypominało deskorolki.
Czy takie cuś nadal nazywa się deskorolką? © Niewe

I to byli w zasadzie jedyni uprawiający sport ludzie, jakich spotkałem tego dnia. Dziwne. Sobota, blisko Wrocławia, a tu takie pustki. Napieram zatem w ciszy i spokoju pod tą całą Sowę sam. Na wysokości ok 700m n.p.m pogoda zaczyna się klarować. Pojawia się lód..
Tu jeszcze nie wiem, że to zaledwie wstęp. © Niewe

…i pojawiają się też problemy z dalszą jazdą. Szlak skręca prostopadle na zbocze i lawiruje między choinkami i przez powalone drzewa. Nachylenie to jakieś 30% czyli pionowa ścianka. Pół godziny wspinaczki po oblodzonej ścieżce z rowerem na plecach porządnie mnie rozgrzewa. Dobrze, że są te chojny to jest się czego czepiać :)
Jak bym był lżej ubrany to bym to przeskoczył. © Niewe

Lekutko zmęczony, ale zadowolony w końcu docieram na Wielką Sowę.
Wielka Sowa 1014m n.p.m. i wieża widokowa. Czyli, że ją trochę widać :) © Niewe

Z Wielkiej Sowy zjeżdżam szlakiem czerwonym znowu w stronę przełęczy Jugowskiej, aby zaatakować kolejne pasmo i kolejne szczyty. Z wielkiego mojego zaaferowania lodem, który pokrywa szlak, tracę czujność, nabieram prędkości i... wpadam w piękny poślizg zakończony glebą :)
Wielka Sowa to i Wielka Gleba © Niewe

I to była jedyna gleba tego dnia. Kolejne pasmo górskie już trawersuję korzystając z fatalnie oznakowanego szlaku rowerowego. Na szczyty się nie pcham, bo wszystko jest totalnie oblodzone, a ja mam kompletnie łysą oponę z tyłu i mało czasu do zmierzchu.
Taka trochę oszukana i lekko prześwietlona panorama © Niewe

W wyniku błędów na mapie, błędów w oznakowaniu szlaków terenie i w wyniku własnej niezdecydowaniości zamiast zjechać na na północ, zjeżdżam ostatecznie na południe. Jestem po południowej stronie gór, a samochód mam po północnej, więc kieruję sie kolejny raz na przełęcz Jugowską jeszcze inną drogą. Podziwiając po drodze takie to cuda techniki jak ten piękny kolejowy wiadukt
Wiadukt kolejowy - zajawka ogólna © Niewe

wiadukt kolejowy i jego smutne podpory :) © Niewe

I zaliczam podjazd do schroniska Zygmuntówka. Można teoretycznie wjechać łagodniej i asfaltem, ale ja nie jestem (tu należy wstawić co się tam komu podoba, może być Obcy, może być Mors ;) i jadę skrótem o znacznym nachyleniu.
Podjazd pod schronisko Zygmuntówka © Niewe

Z przełęczy znaną mi już drogą zjeżdżam do auta sprytnie zadekowanego na cmentarnym parkingu w Kamionkach.
Dzień zdecydowanie zaliczam do udanych :)
Kategoria Góry, Na luzie


Dane wyjazdu:
53.00 km 30.00 km teren
03:24 h 15.59 km/h:
Maks. pr.:50.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1238 m
Kalorie: 2259 kcal

Zakopower

Niedziela, 13 listopada 2011 · dodano: 17.11.2011 | Komentarze 8

Dzień drugi zaczynamy od podjazdu do schroniska Murowaniec. Przywołany już wcześniej Wojtek próbował nas do tego zniechęcić, ale po pierwsze primo, jesteśmy twardzi, po drugie primo, wokół Zakopanego jest naprawdę mało szlaków nieobjętych zakazami dla rowerów.
Potok od wieków drążący skały © Niewe

Mimo, że jest niedziela, a może właśnie dlatego napotykamy tylko pojedynczych turystów. Miła odmiana po Dolinie Chochołowskiej.
Odmienna jest też nawierzchnia, po której jedziemy. Zgodnie z tym co nam zapowiedział Wojtek droga wyłożona jest wielkimi, nierównymi kamieniami, z których cześć jest ruchoma i uślizguje się spod kół
Ostrość celowo ustawiona jest na kamienie, więc nie życzę sobie uwag w tej sprawie © Niewe

Drewniany mosteczek nie ugina sie, Che po nim jedzie, jedzie bo chce. © Niewe

Po trwającym prawie 40minut podjeździe docieramy do schroniska.
Murowaniec w pełnym słońcu © Niewe

Wyżej niestety wiszą już zakazy dla rowerzystów, a z przeprowadzonego w bufecie wywiadu wynika, że po szlaku mogą się kręcić strażnicy. Odpuszczamy sobie zatem i skupiamy się na tym w czym jesteśmy najlepsi :)
Regeneracja i integracja, ale bez masturbacji © Niewe

Poprawiamy jeszcze grzanym winkiem zaczyna zjazd. I teraz trochę przycukruję, ale ja naprawdę nie wiem jak Che dała radę zjechać to na raz, bez zatrzymywania. Ja chwilami miałem już ochotę zapłakać, tak bolały mnie łapy od trzymania kierownicy na tym kamienistym zjeździe. Ale zjechała. Twarda sztuka.
Ponieważ zostało nam jeszcze jakieś dwie i pół godzinki do zmierzchu kierujemy się dalej na wschód bez konkretnego planu. Niebieski szlak z Złotej Dolinie wygląda zachęcająca, ale kręci się tam sporo ludzi. Jedziemy więc jeszcze dalej do parkingu przy zielnym szlaku prowadzącym na Rusinową Polanę. Tam zasięgamy języka i podejmujemy wyzwanie Actimela.
Rozglądam sie, ale nigdzie nie widać zakazu dla rowerzystów ;) © Niewe

I chwilę później możemy znowu upajać się widokami i naszą przebiegłością
Dwa dranie na Rusinowej Polanie © Niewe

Właśnie w tym momencie dowiedziałem się, że zostałem wujkiem!!!! :) © Niewe

I przygotowujemy się do zjazdu
Przygotowania do zjazdu © Niewe


Zaliczamy rewelacyjny zjazd niebieskim, który wcześniej ominęliśmy i napieramy pędem do Zakopanego, bo Halina i mąż Maryli już czekają, a piwa same się nie wypiją :)
Kolejny rewelacyjny dzień za nami.
Kategoria Góry, Na luzie


Dane wyjazdu:
49.00 km 43.00 km teren
03:44 h 13.12 km/h:
Maks. pr.:50.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1065 m
Kalorie: 2126 kcal

Koniec bikestats już blisko :)

Sobota, 12 listopada 2011 · dodano: 16.11.2011 | Komentarze 20

Zupełnie spontanicznie, zupełnie niespodziewanie postanowiliśmy pojechać w góry i narobić wiochy :)
Jako bazę noclegowo-gastronomiczno-integracyjną obraliśmy Zakopane. Na bogato :)
Za dużo szlaków dla rowerzystów to tu nie ma, ale na dwa krótkie jesienne dni powinno wystarczyć. Na początek udajemy się do niejakiego Wojtka z Airbike’u przeprowadzić tak zwany wywiad środowiskowy gdzie tu warto, a gdzie pchać się nie warto. Zgodnie z tym co wiedzieliśmy już wcześniej najfajniej jest na Słowacji, ale to musi poczekać, a po naszej stronie jest kiepskawo, bo wszędzie zakazy i tłumy. Trudno. Zaliczymy co jest i potem się zobaczy.
Zaczynamy od drogi pod Reglami i doliny Chochołowskiej. Zgodnie z przypuszczeniami ludzi jest sporo, ale tylko do schroniska. Wyżej są już tylko góry, lasy i pojedynczy doświadczeni turyści. Od razu lepiej :)
Pierwsze nieśmiałe na gór spojrzenia © Niewe

Ładujemy się najwyżej jak się da, analizujemy mapę i zaczynamy zjazd z powrotem. Do wysokości schroniska jest stromo, kamieniście i pusto.
Zaraz się zacznie... :) © Niewe

Od schroniska jednak się wypłaszcza i wracają lezący cała szerokością drogi „turyści”. Czeka nas zatem szalony zjazd po szutrowej nawierzchni pomiędzy uciekającymi przed "tymi przeklętymi rowerzystami" ludźmi. Nie ma lekko ; )

Dni są krótkie, ale my jesteśmy szybcy, więc jedna dolina i jedno pasmo górskie dziennie to jednak trochę mało. Po rozpędzeniu turystów w Chochołowskiej atakujemy równie popularną Gubałówkę od strony Butrowego Wierchu. Szkoda, że zdjęcie nie pozwala udostępnić oglądającym całej galerii wrażeń zapachowych. Nasłoneczniona łąka pokryta świeżo rozrzuconym obornikiem "to je to!" :)
Jeszcze w te góry wrócimy tylko z drugiej strony :) © Niewe

A na górze…
O matko i córko jak mawia Che.
Na górze byli wszyscy. Absolutnie wszyscy. Panie w plastikowych kozakach, spocone grubasy, wrzeszczące bachory, nawet zakonnice były.
Był też kot, a właściwie kotka, która na to wszystko lała
Siła spokoju na Gubałówce © Niewe

Ponieważ wyraźnie odstawaliśmy zarówno wyglądem jak zachowanie od reszty „turystów” postanowiliśmy wtopić się w tłum i jednocześnie zniszczyć Bikestats.
A popełniliśmy to: :)
Kto się spodziewał, że zobaczy zdjęcie Che (pierwsza z lewej) z wypchanym niedźwiedziem? :) © Niewe

Zrobiliśmy jeszcze szybkie piwko i lekko zniesmaczeni zjechaliśmy do Zakopanego aby zdążyć przed zmierzchem. Przed nami jeszcze najazd na Krupówki, szwending i clubing :)
Kategoria Góry, Na luzie


Dane wyjazdu:
65.45 km 35.00 km teren
04:13 h 15.52 km/h:
Maks. pr.:63.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:950 m
Kalorie: kcal

Dżałorki - ostatnie starcie

Niedziela, 24 lipca 2011 · dodano: 11.08.2011 | Komentarze 4

No i o.
Zostaliśmy sami.
Goro i Rooter z przyległościami wyjechali i zostaliśmy tylko my.
Czyli ja, Che i Pani Ela, ale ona prawie nie wychodziła ze swojego pokoju, więc jej nie liczę.
Czyli ja i Che. Tylko tyle i aż tyle.

Dobra, będzie tego przygłupiego wstępu.

Dzień zaczęliśmy tradycyjnie czyli długim śniadaniem dużo lepszym niż u Tiffaniego.
Śniadanie miszczów © Niewe


Śniadanie się przedłużało i przedłużało, i przedłużało, i przedłużało, i przedłużało...
tak jak przedłużał się nam opad.
Opad deszczu of kors, wyjaśniam tym, którym już się roi pewnie w ich świńskich głowach jakiś opad sutów, czy jeszcze gorsze rzeczy.
Niezwłocznie po ustanięciu opadu, czy też opadów ;) ubieramy się w obcisłe i ruszamy w stronę Czerwonego Klasztoru po raz kolejny. Tym razem zaatakujemy kolejne pasmo górskie po Słowackiej stronie, takie co tośmy go jeszcze nie atakowali. Bo są takie.
Ale najpierw rzeczony Czerwony Klasztor i kolejny raz Leśnickie Siodło.
Zjechaliśmy do słowackiej wiochy Velky Lipnik według wskazówek supersympatycznego Słowaka serwującego mapy i piwko na Lesnickim Sedle asfaltowym, zniszczonym podjazdem na pasmo Magurskie. No i tu to się już można ładnie pobawić. Dłuuuuuugo, łagodnie pod górę w kierunku chmur. Widoki urywają dupę po raz kolejny, piasty jęczą od lipcopada, browary się trawią, a liście szeleszczą.

Ładnie znaczy się było bardzo i przyjemnie.
W planach mieliśmy następnie przejazd wzdłuż pasma górskiego szlakiem niebieskim, niestety wziął on i zbiesił, a w dodatku pojawiły się rozbieżności miedzy tym co na mapie, tym co w GPSie, a tym co w terenie, więc podejmujemy decyzję o odwrocie i przemienieniu zajebistego podjazdy, który pokonaliśmy chwilę temu w zajebisty zjazd. Jest już po prostu późno, a pogoda raczej nieustalona, a nie uśmiecha nam się wizja noclegu w górach.
Zjazd zaczynamy w chmurach i zaczyna go Che :)
I przez Słowację wracamy do znudzenia przez Czerwony Klasztor i dolinę Dunajca do Jaworek.
Plan na jutro mamy napięty jak baranie jajca, więc rezygnujemy z zatrzymywania się i browarzenia w Szczawnicy czy na mijanym redyku i napieramy prosto do bazy, aby przeprowadzić codzienny rytuał mycia rowerów w Kasztelanie i pojenia się wodą ze strumyka.
Albo odwrotnie.
Tak, raczej odwrotnie.

Fajnie było :)
Kategoria Góry, Na luzie


stat4u