Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Niewe.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
102.87 km 80.00 km teren
04:50 h 21.28 km/h:
Maks. pr.:41.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Mazovia Epilog - Łomianki

Niedziela, 3 października 2010 · dodano: 03.10.2010 | Komentarze 4

Na ten maraton miałem pomysł prosty. Wygrać z Gorem :) Z mapy maratonu wynikało, że pierwsza połowa cały czas lasem, a od Zaborowa już prawie same asfalty lub szerokie szutry. Ponieważ na prostej nie mam żadnych szans, plan taktyczny od początku był oczywisty. Odsadzić Gora w lesie, a po wyjściu na asfalty złapać jakiś porządny pociąg i bezczelnie przewieźć się na kole :) Tyle teorii...
Na start jadę na kołach przez Stanisławów, pożarówką do Lipkowa, a stamtąd przez Izabelin do Sierakowa i do końca już trasą dzisiejszego maratony. Na miejscu spotykam Damiana. Ruszamy sobie razem na małą rozgrzewkę, a więc znowu powrót w stronę Sierakowa. Jak prawdziwi mężczyźni bez kobiet gadamy tylko o rowerach ;) rozkminiamy też końcówkę trasy. Jest trochę piachu, a boczne single potrafią wyprowadzić na manowce, więc trzeba być czujnym. Zaznaczamy teren ;) i wracamy na start, gdzie spotykam się Gorem. Ze względu na mniejszą liczbę startujących sektory są połączone po trzy. A więc wspólny start z Gorem. Dobrze, będzie wiadomo ci jest grane :).
I poszli! Płasko i równo więc prędkość przelotowa w okolicach 40 km/h. Zostawiam Gora z tyłu, ale wiem, że tak łatwo nie pójdzie. Wjeżdżamy do lasu i tniemy Kościelną Drogą. Goro mnie dochodzi i wyprzeda o jakieś 6 pozycji. Na przecięciu z asfaltem zonk: duża grupa nadjeżdża z prawej strony. Wyraźnie nie odbili do lasu czym zyskali sporo czasu i siły. Generalnie sram na to, bo i tak dalsza cześć wyścigu zweryfikuje ich zapał, ale niestety tak feralnie się dołączyli, ze akurat między mnie, a Gora. Teraz mam do niego już ze 30 pozycji :/
Na szczęście pojawiło się błotko. Takie jak lubię, mięsiste, czarne, śmierdzące :) Momentalnie zrobił się zator i wszyscy zaczęli obchodzić je bokami co wykorzystałem tnąc elegancko środkiem. Pod koniec jednak zrobiło się już tak ciasno, że nie było wyjścia. Odbiłem w krzaczory, i przebiegłem przez strumyk. Ups.. był głębszy niż myślałem i nie był podgrzewany :) W każdym razie zostawiam Gora za sobą. Oto dowód :)

Dojeżdżamy do Palmir, gdzie czekają nas dwie fajowe wydmy. Lubię to miejsce i podjeżdżam je bez problemu, ale dwóch gości przede mną wysypało się w poprzek drogi i dupa. Prowadzę, a na górze stoi telewizja i kręci ten żałosny spektakl. Z lewej naciera Goro, ale po jego minie widzę, że nie jest w formie. A więc jest szansa, tylko trzeba napierać. Od Palmir cały czas wyprzedzam gdzie się da. Zaczyna pobolewać mnie kręgosłup, ale jak się odwracam to nie widzę Gora, więc plan jest realizowany. W Roztoce nawrotka i jedziemy do mnie do domu :) Niestety kręgosłup protestuje i muszę zejść na niższe przełożenia. Cały czas zerkam nerwowo przez ramię, ale jest nieźle. Skręcamy nad ropociągiem i za chwilę zaczyna się decydująca część trasy. Decydująca dla mnie :) Chwytam na bufecie dwa żele, wciągam je błyskawicznie i zaczynam szukać swojego pociągu. Powoli się tworzy. Jest starszy gość, z którym jechałem ostanie 10 km tasując się co chwila i jakiś koleś z logo Limes. Ustawiamy się we trzech, ale pan Limes szybko zaczyna coś odpi$%&*#ać. Rwie tempo i rzuca się na boki. Dochodzimy go, ale facet jest niebezpieczny bo gwałtownie zwalnia tak, ze uderzam w gościa przede mną. Na szczęście tylko obcierka oponami. Ostatecznie rozrywa nasz mały peleton i w sumie nie wiem co mu po tym, bo jedziemy cały czas razem tyle, że sami, pod wiatr, w 10 metrowych odstępach. Gdzie tu logika? Mogliśmy sobie dawać zmiany i wszyscy zyskać. No ale trudno, jego prawo. Sam zamulam niemiłosiernie i po prostu czuję jak zbliża się Goro i jak sypie się mój misterny plan. Pod koniec, już w Mariewie chwytam się dwóch gości z Velaru, ale wewnętrznie czuję, że się usrało. Odbijamy na Truskaw i zaczyna się odcinek, którego serdecznie nie lubię. Brudna, dziurawa droga, którą czasem jeżdżę do pracy i na której skasowałem jedno auto. Robię co mogę, ale naprawdę nie lubię tego odcinka, a dodatkowo dokucza mi cholernie kręgosłup. Przekraczamy szosę w Truskawiu i dalej podobną drogą jedziemy do Pociechy. Ostry zwrot wykorzystuję na przegląd tego co za mną. Wykręcam się przez prawe ramie, tylko po to by usłyszeć z lewej strony "tu jestem" Fok, men :) Cały plan w pi... Jedziemy razem, a za chwile asfalt w Sierakowie. O dziwo Goro nie wylatuje do przodu tylko kibluje w kolejnych pociągach, które tworzymy. Korzystam z tego, że jest ciasno i z kieszonki kolegi obok wyciągam Powerrejda (za jego zgodą ;) Jemu zbywa, a ja mam sucho. Wjeżdżamy w ostatni leśny fragment i Goro mnie wyprzedza, ale cały czas jedziemy koło za kołem. Singiel przechodzi w drogę, droga w piach. Goro odbija na singiel po prawej ja się zgapiłem, ale twardo nacieram piachem. I popełniam błąd :/ Korzystając z okazji przebijam się przez mech do Gora, ale trafiam akurat na ostry łuk. Goro przelatuje mi przed kołem, a ja zaliczam okazałego Cisa. Tuję taką, znaczy się, jakby ktoś nie wiedział :) Wytracam prędkość i zanim ją odzyskuje, mam już do Gora jakieś 60 metrów straty. Ostatnia prosta dłuży się straszliwie. Widzę Go, ale nic nie mogę zrobić. Ostatecznie wjeżdżam na metę całe 20 sekund później. Ale czad był :)

Zjeżdżamy do biura zawodów trochę podjeść, a potem na piwo do pobliskiej pizzerii. Przyjeżdża też Janek ze swoją dziewczyną Gosią???? Janek popraw mnie jak się mylę, ale ja kompletnie nie mam pamięci do imion :) Wpada też na rowerku Goro's father :) Piwko, piwko i trzeba się zbierać do domu. W drogę powrotną ruszam z Jankiem i Gosią. W sumie po raz trzeci dzisiaj trasą maratonu do Sierakowa :) przez Izabelin i znowu pożarówką do domu. Jak ja lubię takie dni :)
Piękna pogoda, zajebiste towarzystwo, piwko, las i kolejna stówka na rowerze.
Czego chcieć więcej?
Może więcej takich dni :)


PS.
4 sektor :)
Kategoria Zawody



Komentarze
josiv
| 09:42 poniedziałek, 4 października 2010 | linkuj Plan całkiem niezły, ale na Gora nie wystarczył. Też nie jest z tobą tak źle :) tak Gosia na rowerze mojej matki, siodełko XtraXc lite carbon ~1kg ;)
Niewe
| 07:49 poniedziałek, 4 października 2010 | linkuj Daj spokój, nie przypominaj mi tego widoku. Jeszcze mnie oczy bolą :D
A trąbiła raczej Twoja żona. Zorientowaliśmy tyle, że późno :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa epatr
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

stat4u