Info
Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Październik1 - 7
- 2013, Wrzesień8 - 7
- 2013, Sierpień3 - 2
- 2013, Czerwiec12 - 57
- 2013, Maj7 - 5
- 2013, Kwiecień10 - 37
- 2013, Marzec12 - 59
- 2013, Luty3 - 19
- 2013, Styczeń1 - 14
- 2012, Grudzień3 - 18
- 2012, Listopad3 - 39
- 2012, Październik8 - 72
- 2012, Wrzesień14 - 98
- 2012, Sierpień6 - 53
- 2012, Lipiec12 - 66
- 2012, Czerwiec11 - 139
- 2012, Maj12 - 152
- 2012, Kwiecień9 - 112
- 2012, Marzec3 - 34
- 2012, Luty9 - 71
- 2012, Styczeń8 - 93
- 2011, Grudzień8 - 78
- 2011, Listopad7 - 80
- 2011, Październik6 - 43
- 2011, Wrzesień11 - 128
- 2011, Sierpień10 - 77
- 2011, Lipiec12 - 103
- 2011, Czerwiec7 - 79
- 2011, Maj17 - 181
- 2011, Kwiecień12 - 176
- 2011, Marzec3 - 3
- 2011, Luty5 - 3
- 2011, Styczeń3 - 19
- 2010, Grudzień3 - 13
- 2010, Listopad4 - 8
- 2010, Październik4 - 13
- 2010, Wrzesień8 - 15
- 2010, Sierpień7 - 2
- 2010, Lipiec9 - 6
- 2010, Czerwiec12 - 28
- 2010, Maj7 - 21
- 2010, Kwiecień11 - 35
- 2010, Marzec3 - 3
- 2010, Luty2 - 1
- 2010, Styczeń6 - 4
- 2009, Grudzień5 - 6
- 2009, Listopad4 - 4
- 2009, Październik4 - 17
- 2009, Wrzesień6 - 19
- 2009, Sierpień10 - 6
- 2009, Lipiec5 - 9
Dane wyjazdu:
181.02 km
95.00 km teren
08:31 h
21.25 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:572 m
Kalorie: 6299 kcal
Rower:Kona Caldera
MTBO11 Dłużew
Sobota, 29 września 2012 · dodano: 09.10.2012 | Komentarze 11
Imprezy z cyklu MTBO należą do moich ulubionych. Niby odbywają się na płaskim i „nudnym” Mazowszu, ale to chyba właśnie stanowi o ich uroku. No bo niby nieciekawie, a jednak orgi zawsze potrafią czymś zaskoczyć umieszczając punkty w rozmaitych, często zachwycających miejscówkach.
Niewątpliwą zaletą jest też to, że nie trzeba spędzić doby w aucie żeby je „zaliczyć”.
No to przycukrowałem na początek, czas przejść do sedna :)
Z domu wyjeżdżam jakoś przed siódmą. To zawsze najtrudniejszy etap. Ciężko wyleźć z ciepłej chaty, ciężko się żyje o tej godzinie, no i owoc żywota mojego jeszcze śpi, więc nawet nie ma się jak pożegnać. Ale wylazłem. Twardy jestem taki właśnie :)
Włączam trzecią prędkość kosmiczną i już za całe 35 minut później witam się z Gorem na Bemowie i razem jedziemy na Zachodni po drodze zgarniając Janka. Jeszcze tylko poczekać na właściwy pociąg, spędzić w nim prawie dwie godziny, a potem dojechać na kołach kolejne 17kilo na miejsce startu i jesteśmy. Łącznie 3 godziny, 36km w pedałach, 80km od domu i jakieś 500km od Istebnej ;)
Można zaczynać właściwą część dnia, czyli rejestrację, wstępną integrację i rozglądację :)
START
Jeszcze tylko krótka orgów przemowa (w tym zapowiedź jakiejś miłej niespodzianki na mapie) i o 9:57 mapy rzucili!!!
Ani chybi wojna będzie, bo jak ostatni raz mapy byli to tak właśnie było.
PK3 PUNKT WYSOKOŚCIOWY NA SKRAJU LASU
Jako pierwszy do zaliczenia wybieram PK3. Goro i Janek jakoś się guzdrzą, więc ruszam tylko z ChrisEM. Dojazd na PK3 prowadzi głównie asfaltem, więc już po paru kilometrach dogania nas „asfaltowy Goro” z Jankiem na kole i na skraj lasu dojeżdżamy razem, o ile dobrze pamiętam ,jeszcze z poznaną na miejscu Danką, która jednak potem nie utrzyma naszego tempa i zgubi się gdzieś w drodze na PK4. Punkt odnaleziony właściwie bez problemu.
PK4 KAPLICZKA – BRZÓZKA NAPRZECIWKO WEJŚCIA
Na ten punkt można było wjechać w zasadzie tylko od północy. Od południa dostępu broni mała rzeczka bez mostków. Logiczny byłby zatem powrót „po śladzie” przejechanie ponownie koło startu i już po paru kilometrach punkt byłby zaliczony.
Szkoda tylko, że takie mądry to ja jestem teraz. Wtedy nie byłem i pojechałem na „zachód”, który zresztą okazał się zachodem mocno południowym i ostatecznie straciliśmy prawie godzinę, nadrobiliśmy jakieś 20km i byliśmy nawet poza mapą. A Goro, Janek i Chris pojechali za mną :)
Przy okazji odkrywamy co to za niespodzianka na tej mapie. Chcieliśmy zasięgnąć języka wśród miejscowych gdzie my w zasadzie jesteśmy i okazało się, że to kompletnie nie ma sensu, bo z mapy zostały usunięte nazwy miejscowości. Jak dla mnie pomysł genialny :)
PK 1 SOSNA SPLECIONA Z DĘBEM
W drodze na ten punkt sytuacja zaczęła się klarować. Mam ewidentnie szczyt (za przeproszeniem) formy i mogę napierać naprawdę ostro, Goro coś się nie może rozbujać, Chris ma wątpliwości czy takie tempo da się utrzymać cały czas, a Janek po prostu milczy. Chyba czas na małe rozstanie.
PK2 AMBONA
Wstępnie ustalaliśmy, że z PK1 będziemy jechać dalej na północ, jednak widząc jakie drogi prowadzą w tym kierunku zmieniam zdanie i napieram w kierunku południowo wschodnim na dwójkę. Prawie całość asfaltem, na którym perfekcyjnie odmierzam odległość i we właściwym miejscu odbijam w pole, włażę w jakieś krzaczory i podbijam punkt. Moi towarzysze w tym czasie grasują na północy.
PK7 GRUSZA W KUKURYDZY
Punkt banalny nawigacyjnie, bo przy prostej drodze łączącej dwa asfalty. W dodatku w międzyczasie kukurydza została skoszona (zebrana?) i samotna wierzba sterczy teraz na łysym polu naprawdę nieprzyzwoicie. Napotkani zawodnicy porzucają przy drodze rowery żeby odbić punkt pieszo, ja jednak mam wyraźnie nadwyżkę energii i podjeżdżam przez zaorane pola pod samo drzewo.
PK6 SOSNA NA SZCZYCIE WZNIESIENIA
Kolejny punkt na który podjeżdżam bezbłędnie po to żeby…
…natychmiast popełnić błąd. Punktu nie widać z miejsca do którego dojechałem, a ja zamiast uparcie przeszukiwać las przemieszczam się na sąsiednią polanę. W międzyczasie dojeżdża z 8 osób, w tym także z północy przybywają Goro, Chris i Janek. Ostatecznie lampion znajduje ten ostatni.
Jakieś 10metrów od miejsca, w które pierwotnie podjechałem sam rowerem :/
PK5 KRZYŻ
Wymieniamy się informacjami i znowu rozjeżdżam się z chłopakami. Oni jadą tak gdzie byłem już ja, ja jadę tam gdzie byli już oni :)
PK11 SZCZYT WZGÓRZA
Jedenastka położona jest jakiś kilometr w linii prostej od piątki, ale żeby dostać się tam na kołach trzeba by jechać jakieś 7 kilo naokoło i to po terenie dosyć trudnym nawigacyjnie. Zatem rower na plecy i przedzieram się przez las, a potem przez coś co kiedyś było chyba mokradłem, na azymut w kierunku północno wschodnim. Wychodzę bezbłędnie na pobliskie wzgórze i już za chwilę mam kolejne dziurki na karcie startowej.
PK12 SKRZYŻOWANIE ŚCIEŻEK
Tym razem czeka mnie całkiem długi przelot. Na mapie wygląda to dosyć prosto, niestety droga, którą sobie wybrałem okazuje się być totalną piaskownicą. Odbijam w jakąś leśną dróżkę na południe, która kończy się w polu jakiegoś rolnika. Znowu kawałek do przepchania, mały rów do przeskoczenia i już jestem na asfalcie :) Do punktu prowadzi piękny leśny dukt, na którym tak się rozpędzam, że omijam właściwą przecinkę i muszę skręcić w następną. Dużo jednak nie nadrobiłem i już za chwilę mogę jechać w kierunku PK13
PK13 AMBONA
Do tego punktu w zasadzie cały czas prowadzi szlak rowerowy. Oczywiście przegradzany co chwila szlabanami, jak przystało na prawdziwie polski szlak rowerowy, ale generalnie jedzie się miło i co najważniejsze szybko.
PK14 RESZTKI WIEŻY TRIANGULACYJNEJ
Tak dobrze szło, że musiało się zesr…
W drodze na ten punkt popełniłem chyba wszystkie możliwe błędy. Najpierw idąc na azymut przez las próbowałem ominąć leśne bajorko i odbiłem na południe zamiast zmierzać na wschód. Po ominięciu bagna nie spojrzałem na kompas i nie skorygowałem kierunku, tylko brnąłem dalej nie wiem po co. Ostatecznie dotarłem do innej drogi niż planowałem ,ale z jakiś nieznanych mi powodów uznałem ją za tą właściwą i pojechałem nią jeszcze dalej na południe. A do tego jeszcze po odmierzeniu odległości próbowałem w trzech miejscach wbijać się do lasu „w stronę” PK14. Nie zgadzało się absolutnie nic. Ani topografia, ani granice kultur, ani kierunki, ani nawet nawierzchnia duktu. Szkoda tylko, że ustalenie tego zajęło mi jakieś 40minut :/
Jak już zapłakałem sam nad sobą, wróciłem do najbliżej poprzecznej drogi, pojechałem gdzie należało i zaliczyłem ten banalny nawigacyjnie punkt. Porażka żenująca.
PK15 KĘPA DĘBÓW
Opisanie wtopy na PK14 tam mnie zdołowało, że o PK15 szerzej rozpruwać się nie będę. Były dęby i było łatwo :)
PK8 ZWYŻKA NA OLSZY
Do położonej niedaleko na zachodzie ósemki prowadzi polna wyboista droga. Mi jest ciężko, dlatego z podziwem patrzę na spotkanego Marcina jadącego na zdezelowanym mieszczuchu z koszyczkiem na kierownicy wypełnionym podskakującymi rozmaitościami :) Wśród nich była butla z wodą, którą zostałem poratowany. Nie mam już nic w bukłaku i zaczynam odczuwać odwodnienie organizmu.
PK9 SOSNA – WOKÓŁ MŁODE BRZOZY
Na ten punkt ruszamy początkowo z Marcinem. Żeby dostać się z powrotem do asfaltu dwa razy przekraczamy elektryczne pastuchy. We dwóch łatwiej zadbać o to żeby nie usmażyć sobie jajec :)
Asfaltu jest jednak niewiele i za chwilę wjeżdżamy w piaszczyste drogi, na których, co zrozumiałe, mój kompan zaczyna pozostawać w tyle. Na punkcie spotykam Gora, Janka i Chrisa. Wybraliśmy różne warianty, ale ostatecznie mamy za sobą te same punkty i porównywalny przebieg.
PK16 KĘPA OLCH
W drodze na PK16 podejmuję strategiczną decyzję i zatrzymuję się w sklepie. Uzupełniam płyny i chwilę potem znowu doganiam te trzy fujary tuż przed punktem. Mówiłem, że mam dzisiaj moc w nogach :)
PK17 WIERZBA NA BAGNIE
Nie pamiętam nic z drogi na PK17, więc jeden obraz zamiast tysiąca słów :)
PK10 OLCHA NA S OD SKRZYŻOWANIA ROWÓW
Z czasem jest już naprawdę krucho, a jednak postanawiamy zaatakować dziesiątkę, która jest mocno „po drodze”. Na asfalcie za lokomotywę jak zwykle robi Goro, a reszta, w tym ja, szczurzy :)
Odnajdujemy jeden, a potem drugi mostek, trochę za wcześnie zjeżdżamy w łąki i rozbiegamy się w poszukiwaniu właściwej olchy.
Tym razem najlepszy okazał się Chris.
Łapiemy z Jankiem po dwie pyszne papierówy z rosnącej nad kanałkiem jabłonki i wydostajemy się na asfalt.
META – CZYLI CHWILA CHWAŁY DLA GORA :)
Zaczyna się prawdziwa walka z czasem. Prowadzi Goro, mnie pieką uda tuż za nim, Chris dyszy, sapie i ponuro odmierza minuty, a Janek nadal milczy. Pewnie jeszcze przeżuwa jabłka.
Prędkość właściwie nawet na chwilę nie spada poniżej 37km/h, a często jest grubo powyżej czterdziestki.
Opony wyją coraz głośniej, uda palą coraz bardziej, dyszenie Chrisa przeszło w charczenie, milczenie Janka zbywam milczeniem. Na chwilę daję odetchnąć Gorowi i wychodzę na zmianę, reszta się jednak nie kwapi do współpracy. Ostatecznie tuż przed metą Goro atakuje jak rasowy szosowiec i stając na pedałach rozrywa nasz peleton. Ja się utrzymuję, Chris i Janek zostają w tyle. Bez Gora na przedzie ich prędkość wyraźnie maleje i ostatecznie my z Gorem zajmujemy pozycję dwunastą w open, a oni czternastą. Trzynastej nie ma, bo jest pechowa :)
Czas na grochówę, browar i ognicho czyli to co w tym rajdzie najlepsze :)
META METĄ, ALE DO DOMU JAKOŚ WRÓCIĆ TRZEBA
W planach mieliśmy krótką nasiadówę przy ognichu, potem sprint do pociągu i powrót koleją. Krótka nasiadówa przerodziła się jednak w nasiadówę długą, a nawet bardzo długą. Wynikło to z tego, że oprócz Chrisa i Thelego, którego ani razu zresztą nie spotkałem na trasie pojawiły się też oba Nowaki z Gerrapa, a że się dawno nie widzieliśmy to i zabrakło browarów :)
Ostatecznie po ciemaku ładujemy się z Gorem na pakę do ciężarówki Piotrka i leżąc na paczkach z foliówkami oraz sącząc piwko, którego zakup musieliśmy wymusić łomocząc w przegrodę przedziału pasażerskiego, w komfortowych warunkach, jak zwierzęta :) zostajemy odstawieni do Warszawy.
Co mi osobiście nie załatwia sprawy, bo ja tam nie mieszkam :)
Odpalam zatem swoje chińskie 1200 lumenów i już po godzince snucia się przez Kampinos docieram do ciepłego domku, z którego tak lekkomyślnie wybyłem jakieś 15 godzin temu.
Jak zwykle było rewelacyjnie i już odmierzam dni do wiosennej edycji.
Niewątpliwą zaletą jest też to, że nie trzeba spędzić doby w aucie żeby je „zaliczyć”.
No to przycukrowałem na początek, czas przejść do sedna :)
Z domu wyjeżdżam jakoś przed siódmą. To zawsze najtrudniejszy etap. Ciężko wyleźć z ciepłej chaty, ciężko się żyje o tej godzinie, no i owoc żywota mojego jeszcze śpi, więc nawet nie ma się jak pożegnać. Ale wylazłem. Twardy jestem taki właśnie :)
Włączam trzecią prędkość kosmiczną i już za całe 35 minut później witam się z Gorem na Bemowie i razem jedziemy na Zachodni po drodze zgarniając Janka. Jeszcze tylko poczekać na właściwy pociąg, spędzić w nim prawie dwie godziny, a potem dojechać na kołach kolejne 17kilo na miejsce startu i jesteśmy. Łącznie 3 godziny, 36km w pedałach, 80km od domu i jakieś 500km od Istebnej ;)
Można zaczynać właściwą część dnia, czyli rejestrację, wstępną integrację i rozglądację :)
Takie tam z chrisEM. Fajne chłopaki jesteśmy to wrzucam :)© Niewe
START
Jeszcze tylko krótka orgów przemowa (w tym zapowiedź jakiejś miłej niespodzianki na mapie) i o 9:57 mapy rzucili!!!
Ani chybi wojna będzie, bo jak ostatni raz mapy byli to tak właśnie było.
Przed rajdem trzeba koniecznie oddać cześć mojemu rowerowi, bo jest po prostu boski.© Niewe
PK3 PUNKT WYSOKOŚCIOWY NA SKRAJU LASU
Jako pierwszy do zaliczenia wybieram PK3. Goro i Janek jakoś się guzdrzą, więc ruszam tylko z ChrisEM. Dojazd na PK3 prowadzi głównie asfaltem, więc już po paru kilometrach dogania nas „asfaltowy Goro” z Jankiem na kole i na skraj lasu dojeżdżamy razem, o ile dobrze pamiętam ,jeszcze z poznaną na miejscu Danką, która jednak potem nie utrzyma naszego tempa i zgubi się gdzieś w drodze na PK4. Punkt odnaleziony właściwie bez problemu.
PK4 KAPLICZKA – BRZÓZKA NAPRZECIWKO WEJŚCIA
Na ten punkt można było wjechać w zasadzie tylko od północy. Od południa dostępu broni mała rzeczka bez mostków. Logiczny byłby zatem powrót „po śladzie” przejechanie ponownie koło startu i już po paru kilometrach punkt byłby zaliczony.
Szkoda tylko, że takie mądry to ja jestem teraz. Wtedy nie byłem i pojechałem na „zachód”, który zresztą okazał się zachodem mocno południowym i ostatecznie straciliśmy prawie godzinę, nadrobiliśmy jakieś 20km i byliśmy nawet poza mapą. A Goro, Janek i Chris pojechali za mną :)
Zdjęcie zrobione przez orga. Wypas, nie?© Niewe
Przy okazji odkrywamy co to za niespodzianka na tej mapie. Chcieliśmy zasięgnąć języka wśród miejscowych gdzie my w zasadzie jesteśmy i okazało się, że to kompletnie nie ma sensu, bo z mapy zostały usunięte nazwy miejscowości. Jak dla mnie pomysł genialny :)
PK 1 SOSNA SPLECIONA Z DĘBEM
W drodze na ten punkt sytuacja zaczęła się klarować. Mam ewidentnie szczyt (za przeproszeniem) formy i mogę napierać naprawdę ostro, Goro coś się nie może rozbujać, Chris ma wątpliwości czy takie tempo da się utrzymać cały czas, a Janek po prostu milczy. Chyba czas na małe rozstanie.
PK2 AMBONA
Wstępnie ustalaliśmy, że z PK1 będziemy jechać dalej na północ, jednak widząc jakie drogi prowadzą w tym kierunku zmieniam zdanie i napieram w kierunku południowo wschodnim na dwójkę. Prawie całość asfaltem, na którym perfekcyjnie odmierzam odległość i we właściwym miejscu odbijam w pole, włażę w jakieś krzaczory i podbijam punkt. Moi towarzysze w tym czasie grasują na północy.
PK7 GRUSZA W KUKURYDZY
Punkt banalny nawigacyjnie, bo przy prostej drodze łączącej dwa asfalty. W dodatku w międzyczasie kukurydza została skoszona (zebrana?) i samotna wierzba sterczy teraz na łysym polu naprawdę nieprzyzwoicie. Napotkani zawodnicy porzucają przy drodze rowery żeby odbić punkt pieszo, ja jednak mam wyraźnie nadwyżkę energii i podjeżdżam przez zaorane pola pod samo drzewo.
PK6 SOSNA NA SZCZYCIE WZNIESIENIA
Kolejny punkt na który podjeżdżam bezbłędnie po to żeby…
…natychmiast popełnić błąd. Punktu nie widać z miejsca do którego dojechałem, a ja zamiast uparcie przeszukiwać las przemieszczam się na sąsiednią polanę. W międzyczasie dojeżdża z 8 osób, w tym także z północy przybywają Goro, Chris i Janek. Ostatecznie lampion znajduje ten ostatni.
Jakieś 10metrów od miejsca, w które pierwotnie podjechałem sam rowerem :/
PK5 KRZYŻ
Wymieniamy się informacjami i znowu rozjeżdżam się z chłopakami. Oni jadą tak gdzie byłem już ja, ja jadę tam gdzie byli już oni :)
Krzyż musi zostać! Usunięty!! :)© Niewe
PK11 SZCZYT WZGÓRZA
Jedenastka położona jest jakiś kilometr w linii prostej od piątki, ale żeby dostać się tam na kołach trzeba by jechać jakieś 7 kilo naokoło i to po terenie dosyć trudnym nawigacyjnie. Zatem rower na plecy i przedzieram się przez las, a potem przez coś co kiedyś było chyba mokradłem, na azymut w kierunku północno wschodnim. Wychodzę bezbłędnie na pobliskie wzgórze i już za chwilę mam kolejne dziurki na karcie startowej.
PK12 SKRZYŻOWANIE ŚCIEŻEK
Tym razem czeka mnie całkiem długi przelot. Na mapie wygląda to dosyć prosto, niestety droga, którą sobie wybrałem okazuje się być totalną piaskownicą. Odbijam w jakąś leśną dróżkę na południe, która kończy się w polu jakiegoś rolnika. Znowu kawałek do przepchania, mały rów do przeskoczenia i już jestem na asfalcie :) Do punktu prowadzi piękny leśny dukt, na którym tak się rozpędzam, że omijam właściwą przecinkę i muszę skręcić w następną. Dużo jednak nie nadrobiłem i już za chwilę mogę jechać w kierunku PK13
PK13 AMBONA
Do tego punktu w zasadzie cały czas prowadzi szlak rowerowy. Oczywiście przegradzany co chwila szlabanami, jak przystało na prawdziwie polski szlak rowerowy, ale generalnie jedzie się miło i co najważniejsze szybko.
Taka autostrada mi się trafiła w drodze na PK13© Niewe
Minuta na zajęcia dydaktyczne :)© Niewe
PK14 RESZTKI WIEŻY TRIANGULACYJNEJ
Tak dobrze szło, że musiało się zesr…
W drodze na ten punkt popełniłem chyba wszystkie możliwe błędy. Najpierw idąc na azymut przez las próbowałem ominąć leśne bajorko i odbiłem na południe zamiast zmierzać na wschód. Po ominięciu bagna nie spojrzałem na kompas i nie skorygowałem kierunku, tylko brnąłem dalej nie wiem po co. Ostatecznie dotarłem do innej drogi niż planowałem ,ale z jakiś nieznanych mi powodów uznałem ją za tą właściwą i pojechałem nią jeszcze dalej na południe. A do tego jeszcze po odmierzeniu odległości próbowałem w trzech miejscach wbijać się do lasu „w stronę” PK14. Nie zgadzało się absolutnie nic. Ani topografia, ani granice kultur, ani kierunki, ani nawet nawierzchnia duktu. Szkoda tylko, że ustalenie tego zajęło mi jakieś 40minut :/
Jak już zapłakałem sam nad sobą, wróciłem do najbliżej poprzecznej drogi, pojechałem gdzie należało i zaliczyłem ten banalny nawigacyjnie punkt. Porażka żenująca.
PK15 KĘPA DĘBÓW
Opisanie wtopy na PK14 tam mnie zdołowało, że o PK15 szerzej rozpruwać się nie będę. Były dęby i było łatwo :)
PK8 ZWYŻKA NA OLSZY
Do położonej niedaleko na zachodzie ósemki prowadzi polna wyboista droga. Mi jest ciężko, dlatego z podziwem patrzę na spotkanego Marcina jadącego na zdezelowanym mieszczuchu z koszyczkiem na kierownicy wypełnionym podskakującymi rozmaitościami :) Wśród nich była butla z wodą, którą zostałem poratowany. Nie mam już nic w bukłaku i zaczynam odczuwać odwodnienie organizmu.
PK9 SOSNA – WOKÓŁ MŁODE BRZOZY
Na ten punkt ruszamy początkowo z Marcinem. Żeby dostać się z powrotem do asfaltu dwa razy przekraczamy elektryczne pastuchy. We dwóch łatwiej zadbać o to żeby nie usmażyć sobie jajec :)
Asfaltu jest jednak niewiele i za chwilę wjeżdżamy w piaszczyste drogi, na których, co zrozumiałe, mój kompan zaczyna pozostawać w tyle. Na punkcie spotykam Gora, Janka i Chrisa. Wybraliśmy różne warianty, ale ostatecznie mamy za sobą te same punkty i porównywalny przebieg.
PK16 KĘPA OLCH
W drodze na PK16 podejmuję strategiczną decyzję i zatrzymuję się w sklepie. Uzupełniam płyny i chwilę potem znowu doganiam te trzy fujary tuż przed punktem. Mówiłem, że mam dzisiaj moc w nogach :)
PK17 WIERZBA NA BAGNIE
Nie pamiętam nic z drogi na PK17, więc jeden obraz zamiast tysiąca słów :)
Niby nadąża, ale tak naprawde ledwo ledwo :)© Niewe
PK10 OLCHA NA S OD SKRZYŻOWANIA ROWÓW
Z czasem jest już naprawdę krucho, a jednak postanawiamy zaatakować dziesiątkę, która jest mocno „po drodze”. Na asfalcie za lokomotywę jak zwykle robi Goro, a reszta, w tym ja, szczurzy :)
Odnajdujemy jeden, a potem drugi mostek, trochę za wcześnie zjeżdżamy w łąki i rozbiegamy się w poszukiwaniu właściwej olchy.
Aleśmy się pięknie rozbiegli!© Niewe
Tym razem najlepszy okazał się Chris.
Łapiemy z Jankiem po dwie pyszne papierówy z rosnącej nad kanałkiem jabłonki i wydostajemy się na asfalt.
META – CZYLI CHWILA CHWAŁY DLA GORA :)
Zaczyna się prawdziwa walka z czasem. Prowadzi Goro, mnie pieką uda tuż za nim, Chris dyszy, sapie i ponuro odmierza minuty, a Janek nadal milczy. Pewnie jeszcze przeżuwa jabłka.
Prędkość właściwie nawet na chwilę nie spada poniżej 37km/h, a często jest grubo powyżej czterdziestki.
Opony wyją coraz głośniej, uda palą coraz bardziej, dyszenie Chrisa przeszło w charczenie, milczenie Janka zbywam milczeniem. Na chwilę daję odetchnąć Gorowi i wychodzę na zmianę, reszta się jednak nie kwapi do współpracy. Ostatecznie tuż przed metą Goro atakuje jak rasowy szosowiec i stając na pedałach rozrywa nasz peleton. Ja się utrzymuję, Chris i Janek zostają w tyle. Bez Gora na przedzie ich prędkość wyraźnie maleje i ostatecznie my z Gorem zajmujemy pozycję dwunastą w open, a oni czternastą. Trzynastej nie ma, bo jest pechowa :)
Czas na grochówę, browar i ognicho czyli to co w tym rajdzie najlepsze :)
Jeszcze tylko mięsna wkładka i można wydawać zupę© Niewe
META METĄ, ALE DO DOMU JAKOŚ WRÓCIĆ TRZEBA
W planach mieliśmy krótką nasiadówę przy ognichu, potem sprint do pociągu i powrót koleją. Krótka nasiadówa przerodziła się jednak w nasiadówę długą, a nawet bardzo długą. Wynikło to z tego, że oprócz Chrisa i Thelego, którego ani razu zresztą nie spotkałem na trasie pojawiły się też oba Nowaki z Gerrapa, a że się dawno nie widzieliśmy to i zabrakło browarów :)
Ostatecznie po ciemaku ładujemy się z Gorem na pakę do ciężarówki Piotrka i leżąc na paczkach z foliówkami oraz sącząc piwko, którego zakup musieliśmy wymusić łomocząc w przegrodę przedziału pasażerskiego, w komfortowych warunkach, jak zwierzęta :) zostajemy odstawieni do Warszawy.
Co mi osobiście nie załatwia sprawy, bo ja tam nie mieszkam :)
Odpalam zatem swoje chińskie 1200 lumenów i już po godzince snucia się przez Kampinos docieram do ciepłego domku, z którego tak lekkomyślnie wybyłem jakieś 15 godzin temu.
Jak zwykle było rewelacyjnie i już odmierzam dni do wiosennej edycji.
Komentarze
josiv | 07:35 czwartek, 11 października 2012 | linkuj
Co ja pacze na tej przedostatniej focie ?
Może dumam nad moim większym niż zwykle milczeniem tego dnia... sam nie wiem... a może już wtedy poczułem zapach tych soczystych jabłek i walczyłem z sobą żeby szukać pnk a nie jabłek. Jak tak to była to epicka bitwa, widać to na tym zdjęciu.
A no jeszcze ciekawostka dla dociekliwych czytelników: do pnk4 dotarłem inną drogą i przed całą tą ferajną co barów szuka na północy ;)
Może dumam nad moim większym niż zwykle milczeniem tego dnia... sam nie wiem... a może już wtedy poczułem zapach tych soczystych jabłek i walczyłem z sobą żeby szukać pnk a nie jabłek. Jak tak to była to epicka bitwa, widać to na tym zdjęciu.
A no jeszcze ciekawostka dla dociekliwych czytelników: do pnk4 dotarłem inną drogą i przed całą tą ferajną co barów szuka na północy ;)
CheEvara | 11:03 środa, 10 października 2012 | linkuj
Nie. Pani Gieni wymlaskałabym sagan, który - co widać - pokaźny ma.
:D
:D
CheEvara | 10:32 środa, 10 października 2012 | linkuj
Jak paczam na ostatnią fotę zawierającą troje bohaterów: panią Gienię, sagan oraz mięcho, myślę se jedno: mlaskałabym!:)
chrisEM | 09:12 środa, 10 października 2012 | linkuj
Ja nadanżam i Janek (co się schował za mną) tez nadanża :)
Muszę tu wtrącić swoje 3 grosze do końcówki. Dałem zmianę, tę ostatnią na której trochę odsapnęliście i uciekliście tuż przed metą. Nie będę przytaczał słów, których wtedy użyłem ;)
Co do relacji to taki dajmy na to Bronek to pewnie wcale nie ma wspomnień.
Muszę tu wtrącić swoje 3 grosze do końcówki. Dałem zmianę, tę ostatnią na której trochę odsapnęliście i uciekliście tuż przed metą. Nie będę przytaczał słów, których wtedy użyłem ;)
Co do relacji to taki dajmy na to Bronek to pewnie wcale nie ma wspomnień.
siwy-zgr | 08:31 środa, 10 października 2012 | linkuj
A powinieneś, wtedy byś szybciej do baru zajeżdżał :)
theli | 13:18 wtorek, 9 października 2012 | linkuj
Dobrze wskazuje północ czy najbliższy bar? A może najbliższy bar na północy? ;)
theli | 13:06 wtorek, 9 października 2012 | linkuj
Nie spotkaliśmy się na trasie gdyż ponieważ mieliśmy różne koncepcje zaliczania trasy - ja po najkrótszym wariancie w Wy po najlepszym do opisania - taka jest moja koncepcja. No bo kto będzie czytał później opis "punkt bez historii"? A tak w ogóle to może Twój kompas nie wskazuje północy tylko najbliższy bar? Może to bro-pas?
Komentuj