Info
Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Październik1 - 7
- 2013, Wrzesień8 - 7
- 2013, Sierpień3 - 2
- 2013, Czerwiec12 - 57
- 2013, Maj7 - 5
- 2013, Kwiecień10 - 37
- 2013, Marzec12 - 59
- 2013, Luty3 - 19
- 2013, Styczeń1 - 14
- 2012, Grudzień3 - 18
- 2012, Listopad3 - 39
- 2012, Październik8 - 72
- 2012, Wrzesień14 - 98
- 2012, Sierpień6 - 53
- 2012, Lipiec12 - 66
- 2012, Czerwiec11 - 139
- 2012, Maj12 - 152
- 2012, Kwiecień9 - 112
- 2012, Marzec3 - 34
- 2012, Luty9 - 71
- 2012, Styczeń8 - 93
- 2011, Grudzień8 - 78
- 2011, Listopad7 - 80
- 2011, Październik6 - 43
- 2011, Wrzesień11 - 128
- 2011, Sierpień10 - 77
- 2011, Lipiec12 - 103
- 2011, Czerwiec7 - 79
- 2011, Maj17 - 181
- 2011, Kwiecień12 - 176
- 2011, Marzec3 - 3
- 2011, Luty5 - 3
- 2011, Styczeń3 - 19
- 2010, Grudzień3 - 13
- 2010, Listopad4 - 8
- 2010, Październik4 - 13
- 2010, Wrzesień8 - 15
- 2010, Sierpień7 - 2
- 2010, Lipiec9 - 6
- 2010, Czerwiec12 - 28
- 2010, Maj7 - 21
- 2010, Kwiecień11 - 35
- 2010, Marzec3 - 3
- 2010, Luty2 - 1
- 2010, Styczeń6 - 4
- 2009, Grudzień5 - 6
- 2009, Listopad4 - 4
- 2009, Październik4 - 17
- 2009, Wrzesień6 - 19
- 2009, Sierpień10 - 6
- 2009, Lipiec5 - 9
Wpisy archiwalne w miesiącu
Listopad, 2011
Dystans całkowity: | 278.16 km (w terenie 203.30 km; 73.09%) |
Czas w ruchu: | 18:32 |
Średnia prędkość: | 15.01 km/h |
Maksymalna prędkość: | 50.90 km/h |
Suma podjazdów: | 3692 m |
Suma kalorii: | 10134 kcal |
Liczba aktywności: | 7 |
Średnio na aktywność: | 39.74 km i 2h 38m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
22.12 km
20.00 km teren
01:36 h
13.82 km/h:
Maks. pr.:34.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:130 m
Kalorie: 588 kcal
Rower:Kona Caldera
Raz, dwa, trzy... próba kostki
Niedziela, 27 listopada 2011 · dodano: 29.11.2011 | Komentarze 3
Namawiała. Namawiała, namawiała…
I mnie namówiła. Podjechałem do Che obczaić te jej treningowe zawijasy pod Jabłonną. Fajne to to, ale mnie wnerwiło już w połowie. Nie cierpię tak się kręcić w kółko, za to Che wyraźnie to pasuje. No to niech ona się tu obkręca dalej, ustaliśmy, a ja w tym czasie zwiedzę okoliczne lasy i osiedla.
Tak też uczyniliśmy.
Z kostką jest lepiej niż myślałem, ale jeszcze trzeba uważać, bo przy wypinaniu, albo nagłych podparciach potrafi solidnie zaboleć. Słabo też wychodzi mi pchanie pod górę.
A jak już się Che naobkręcała tośmy zrobili jeszcze pętelkę po okolicy tym razem już razem. I mimo, że dwa razy w jednym zdaniu użyłem słowa „razem” to tak to pozostawiam, bo pasuje mi do kontekstu.
I mnie namówiła. Podjechałem do Che obczaić te jej treningowe zawijasy pod Jabłonną. Fajne to to, ale mnie wnerwiło już w połowie. Nie cierpię tak się kręcić w kółko, za to Che wyraźnie to pasuje. No to niech ona się tu obkręca dalej, ustaliśmy, a ja w tym czasie zwiedzę okoliczne lasy i osiedla.
Tak też uczyniliśmy.
Z kostką jest lepiej niż myślałem, ale jeszcze trzeba uważać, bo przy wypinaniu, albo nagłych podparciach potrafi solidnie zaboleć. Słabo też wychodzi mi pchanie pod górę.
A jak już się Che naobkręcała tośmy zrobili jeszcze pętelkę po okolicy tym razem już razem. I mimo, że dwa razy w jednym zdaniu użyłem słowa „razem” to tak to pozostawiam, bo pasuje mi do kontekstu.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
38.74 km
35.00 km teren
02:08 h
18.16 km/h:
Maks. pr.:32.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:152 m
Kalorie: 1136 kcal
Rower:Kona Caldera
Przesadziłem
Niedziela, 20 listopada 2011 · dodano: 21.11.2011 | Komentarze 8
Tak po prostu.
I teraz boli mnie kostka. W sumie dobrze, że tylko kostka, mogło być gorzej biorąc pod uwagę fakt jak przesadziłem.
Pozytywem na pewno jest to, że w Bemolu poznaliśmy Bikergonię.
Coool.
Była też Che i był Goro, zabrakło Radka.
Fajnie tak posiedzieć wśród swoich.
I teraz boli mnie kostka. W sumie dobrze, że tylko kostka, mogło być gorzej biorąc pod uwagę fakt jak przesadziłem.
Pozytywem na pewno jest to, że w Bemolu poznaliśmy Bikergonię.
Coool.
Była też Che i był Goro, zabrakło Radka.
Fajnie tak posiedzieć wśród swoich.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
19.30 km
19.30 km teren
02:55 h
6.62 km/h:
Maks. pr.:45.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:882 m
Kalorie: 1212 kcal
Rower:Kona Caldera
Zelene Pleso
Poniedziałek, 14 listopada 2011 · dodano: 17.11.2011 | Komentarze 26
Dzień trzeci spędzamy w Dolinie Białej Wody na Słowacji. Na początek pierwszy szok jakościowy. Na zdjęciu widać jak małym kosztem można ułatwić życie turystom na rowerach.
Wstępnie planowaliśmy zaliczyć Biele Pleso, a potem jeśli będzie to możliwe przez Trojuholnikowe Pleso przedostać się na Zelene Pleso i stamtąd zjechać z powrotem na dół. Oczywiście nic wcześniej sobie na ten temat nie poczytaliśmy i ten prosty plan jak wszystkie proste plany musiał się zesrać, bo po jakiś 5 kilometrach podjazdu pojawiły się
kamory…
… lód…
… i pierwsze chwile zwątpienia…
Zostały nam jakieś dwie godziny do zmierzchu, a przed nami jeszcze jakieś 30 minut do celu i brak pewności jak wygląda szlak czerwony i czy da się nim przedostać do drugiej doliny. W tej sytuacji pojawia się znikąd u nas coś jakby na kształt rozsądku i zawracamy. Planujemy wrócić do rozstaju szlaków i jeśli starczy czasu podjechać bezpośrednio do Zelenego. Mamy farta, bo napotkany słowacki leśnik wskazuje nam całkiem zacny skrót, którego nie miałem na mapie, dzięki czemu sprawnie przedostajemy się na drugą stronę doliny i znowu zaczynamy wspinaczkę.
Lekko nie ma, bo szlak miejscami jest kompletnie oblodzony. Już zacieram łapki na myśl o zjeździe :)
W końcu nagroda za walkę ze śliską nawierzchnią i targaniem roweru na plecach wyłania się zza zakrętu.
A na górze nikogo!!!
Tylko przyjazny Słowak wyszedł!! ze schroniska zapraszając nas na gorącą herbatkę :) Czad. Niestety musimy odmówić, bo do zmierzchu zostało trochę ponad godzinę, a ciężko wyczuć ile potrwa zjazd/schodzenie, no i trzeba zarezerwować sobie jeszcze zapas na ewentualne problemy techniczne.
Strzelamy sobie jeszcze tylko kilka fotek…
…i zaczynamy zjazd.
Na początek bardzo ostrożnie.
A potem już zwyczajnie kozaczymy co kończy się wykorzystaniem rezerwy czasowej na usunięcie usterki :)
Koniec :/
Jeszcze tylko obowiązkowy na Słowacji prażony serek i niestety opuszczamy ten piękny kraj serem i piwem płynący, gdzie w górach jest cicho i spokojnie, a rowerzyści nie są ucieleśnieniem zła wszelkiego i sprawcami wszystkich wypadków oraz główną przyczyną erozji górotworów. Jak w Polsce, wrr.
Drobna modyfikacja szlabanu, a jaki fajny efekt dla rowerzystów© Niewe
Wstępnie planowaliśmy zaliczyć Biele Pleso, a potem jeśli będzie to możliwe przez Trojuholnikowe Pleso przedostać się na Zelene Pleso i stamtąd zjechać z powrotem na dół. Oczywiście nic wcześniej sobie na ten temat nie poczytaliśmy i ten prosty plan jak wszystkie proste plany musiał się zesrać, bo po jakiś 5 kilometrach podjazdu pojawiły się
kamory…
Jak już Che pcha rower to wiedz, że coś się dzieje© Niewe
… lód…
Wjeżdżamy na zacną wysokość© Niewe
… i pierwsze chwile zwątpienia…
Papo Smurfie, daleko jeszcze?© Niewe
Zostały nam jakieś dwie godziny do zmierzchu, a przed nami jeszcze jakieś 30 minut do celu i brak pewności jak wygląda szlak czerwony i czy da się nim przedostać do drugiej doliny. W tej sytuacji pojawia się znikąd u nas coś jakby na kształt rozsądku i zawracamy. Planujemy wrócić do rozstaju szlaków i jeśli starczy czasu podjechać bezpośrednio do Zelenego. Mamy farta, bo napotkany słowacki leśnik wskazuje nam całkiem zacny skrót, którego nie miałem na mapie, dzięki czemu sprawnie przedostajemy się na drugą stronę doliny i znowu zaczynamy wspinaczkę.
Wyścig ze słońcem :)© Niewe
Znowu pojawia się lód© Niewe
odpocząłem w tych górach, odświeżam umysł, dużo czytam, jestem jak brzytwa ;)© Niewe
Lekko nie ma, bo szlak miejscami jest kompletnie oblodzony. Już zacieram łapki na myśl o zjeździe :)
W końcu nagroda za walkę ze śliską nawierzchnią i targaniem roweru na plecach wyłania się zza zakrętu.
Ostatnie metry, W oddali widać już schronisko© Niewe
I jest! Zelone Pleso. Około 1600m n.p.m.© Niewe
A na górze nikogo!!!
Tylko przyjazny Słowak wyszedł!! ze schroniska zapraszając nas na gorącą herbatkę :) Czad. Niestety musimy odmówić, bo do zmierzchu zostało trochę ponad godzinę, a ciężko wyczuć ile potrwa zjazd/schodzenie, no i trzeba zarezerwować sobie jeszcze zapas na ewentualne problemy techniczne.
Strzelamy sobie jeszcze tylko kilka fotek…
Rowerom chyba zimno, bo się przytuliły do siebie© Niewe
Mała Che i Wielkie Tatry© Niewe
Niestety nie udało mi się na zdjęciu wydobyć prawdziwej barwy wody. A była naprawdę zieloniutka.© Niewe
…i zaczynamy zjazd.
Na początek bardzo ostrożnie.
Lodu jakby przybyło© Niewe
A potem już zwyczajnie kozaczymy co kończy się wykorzystaniem rezerwy czasowej na usunięcie usterki :)
Bbidddąng! Psssss...© Niewe
Koniec :/
Jeszcze tylko obowiązkowy na Słowacji prażony serek i niestety opuszczamy ten piękny kraj serem i piwem płynący, gdzie w górach jest cicho i spokojnie, a rowerzyści nie są ucieleśnieniem zła wszelkiego i sprawcami wszystkich wypadków oraz główną przyczyną erozji górotworów. Jak w Polsce, wrr.
Ale wypas© Niewe
Dane wyjazdu:
53.00 km
30.00 km teren
03:24 h
15.59 km/h:
Maks. pr.:50.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1238 m
Kalorie: 2259 kcal
Rower:Kona Caldera
Zakopower
Niedziela, 13 listopada 2011 · dodano: 17.11.2011 | Komentarze 8
Dzień drugi zaczynamy od podjazdu do schroniska Murowaniec. Przywołany już wcześniej Wojtek próbował nas do tego zniechęcić, ale po pierwsze primo, jesteśmy twardzi, po drugie primo, wokół Zakopanego jest naprawdę mało szlaków nieobjętych zakazami dla rowerów.
Mimo, że jest niedziela, a może właśnie dlatego napotykamy tylko pojedynczych turystów. Miła odmiana po Dolinie Chochołowskiej.
Odmienna jest też nawierzchnia, po której jedziemy. Zgodnie z tym co nam zapowiedział Wojtek droga wyłożona jest wielkimi, nierównymi kamieniami, z których cześć jest ruchoma i uślizguje się spod kół
Po trwającym prawie 40minut podjeździe docieramy do schroniska.
Wyżej niestety wiszą już zakazy dla rowerzystów, a z przeprowadzonego w bufecie wywiadu wynika, że po szlaku mogą się kręcić strażnicy. Odpuszczamy sobie zatem i skupiamy się na tym w czym jesteśmy najlepsi :)
Poprawiamy jeszcze grzanym winkiem zaczyna zjazd. I teraz trochę przycukruję, ale ja naprawdę nie wiem jak Che dała radę zjechać to na raz, bez zatrzymywania. Ja chwilami miałem już ochotę zapłakać, tak bolały mnie łapy od trzymania kierownicy na tym kamienistym zjeździe. Ale zjechała. Twarda sztuka.
Ponieważ zostało nam jeszcze jakieś dwie i pół godzinki do zmierzchu kierujemy się dalej na wschód bez konkretnego planu. Niebieski szlak z Złotej Dolinie wygląda zachęcająca, ale kręci się tam sporo ludzi. Jedziemy więc jeszcze dalej do parkingu przy zielnym szlaku prowadzącym na Rusinową Polanę. Tam zasięgamy języka i podejmujemy wyzwanie Actimela.
I chwilę później możemy znowu upajać się widokami i naszą przebiegłością
I przygotowujemy się do zjazdu
Zaliczamy rewelacyjny zjazd niebieskim, który wcześniej ominęliśmy i napieramy pędem do Zakopanego, bo Halina i mąż Maryli już czekają, a piwa same się nie wypiją :)
Kolejny rewelacyjny dzień za nami.
Potok od wieków drążący skały© Niewe
Mimo, że jest niedziela, a może właśnie dlatego napotykamy tylko pojedynczych turystów. Miła odmiana po Dolinie Chochołowskiej.
Odmienna jest też nawierzchnia, po której jedziemy. Zgodnie z tym co nam zapowiedział Wojtek droga wyłożona jest wielkimi, nierównymi kamieniami, z których cześć jest ruchoma i uślizguje się spod kół
Ostrość celowo ustawiona jest na kamienie, więc nie życzę sobie uwag w tej sprawie© Niewe
Drewniany mosteczek nie ugina sie, Che po nim jedzie, jedzie bo chce.© Niewe
Po trwającym prawie 40minut podjeździe docieramy do schroniska.
Murowaniec w pełnym słońcu© Niewe
Wyżej niestety wiszą już zakazy dla rowerzystów, a z przeprowadzonego w bufecie wywiadu wynika, że po szlaku mogą się kręcić strażnicy. Odpuszczamy sobie zatem i skupiamy się na tym w czym jesteśmy najlepsi :)
Regeneracja i integracja, ale bez masturbacji© Niewe
Poprawiamy jeszcze grzanym winkiem zaczyna zjazd. I teraz trochę przycukruję, ale ja naprawdę nie wiem jak Che dała radę zjechać to na raz, bez zatrzymywania. Ja chwilami miałem już ochotę zapłakać, tak bolały mnie łapy od trzymania kierownicy na tym kamienistym zjeździe. Ale zjechała. Twarda sztuka.
Ponieważ zostało nam jeszcze jakieś dwie i pół godzinki do zmierzchu kierujemy się dalej na wschód bez konkretnego planu. Niebieski szlak z Złotej Dolinie wygląda zachęcająca, ale kręci się tam sporo ludzi. Jedziemy więc jeszcze dalej do parkingu przy zielnym szlaku prowadzącym na Rusinową Polanę. Tam zasięgamy języka i podejmujemy wyzwanie Actimela.
Rozglądam sie, ale nigdzie nie widać zakazu dla rowerzystów ;)© Niewe
I chwilę później możemy znowu upajać się widokami i naszą przebiegłością
Dwa dranie na Rusinowej Polanie© Niewe
Właśnie w tym momencie dowiedziałem się, że zostałem wujkiem!!!! :)© Niewe
I przygotowujemy się do zjazdu
Przygotowania do zjazdu© Niewe
Zaliczamy rewelacyjny zjazd niebieskim, który wcześniej ominęliśmy i napieramy pędem do Zakopanego, bo Halina i mąż Maryli już czekają, a piwa same się nie wypiją :)
Kolejny rewelacyjny dzień za nami.
Dane wyjazdu:
49.00 km
43.00 km teren
03:44 h
13.12 km/h:
Maks. pr.:50.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1065 m
Kalorie: 2126 kcal
Rower:Kona Caldera
Koniec bikestats już blisko :)
Sobota, 12 listopada 2011 · dodano: 16.11.2011 | Komentarze 20
Zupełnie spontanicznie, zupełnie niespodziewanie postanowiliśmy pojechać w góry i narobić wiochy :)
Jako bazę noclegowo-gastronomiczno-integracyjną obraliśmy Zakopane. Na bogato :)
Za dużo szlaków dla rowerzystów to tu nie ma, ale na dwa krótkie jesienne dni powinno wystarczyć. Na początek udajemy się do niejakiego Wojtka z Airbike’u przeprowadzić tak zwany wywiad środowiskowy gdzie tu warto, a gdzie pchać się nie warto. Zgodnie z tym co wiedzieliśmy już wcześniej najfajniej jest na Słowacji, ale to musi poczekać, a po naszej stronie jest kiepskawo, bo wszędzie zakazy i tłumy. Trudno. Zaliczymy co jest i potem się zobaczy.
Zaczynamy od drogi pod Reglami i doliny Chochołowskiej. Zgodnie z przypuszczeniami ludzi jest sporo, ale tylko do schroniska. Wyżej są już tylko góry, lasy i pojedynczy doświadczeni turyści. Od razu lepiej :)
Ładujemy się najwyżej jak się da, analizujemy mapę i zaczynamy zjazd z powrotem. Do wysokości schroniska jest stromo, kamieniście i pusto.
Od schroniska jednak się wypłaszcza i wracają lezący cała szerokością drogi „turyści”. Czeka nas zatem szalony zjazd po szutrowej nawierzchni pomiędzy uciekającymi przed "tymi przeklętymi rowerzystami" ludźmi. Nie ma lekko ; )
Dni są krótkie, ale my jesteśmy szybcy, więc jedna dolina i jedno pasmo górskie dziennie to jednak trochę mało. Po rozpędzeniu turystów w Chochołowskiej atakujemy równie popularną Gubałówkę od strony Butrowego Wierchu. Szkoda, że zdjęcie nie pozwala udostępnić oglądającym całej galerii wrażeń zapachowych. Nasłoneczniona łąka pokryta świeżo rozrzuconym obornikiem "to je to!" :)
A na górze…
O matko i córko jak mawia Che.
Na górze byli wszyscy. Absolutnie wszyscy. Panie w plastikowych kozakach, spocone grubasy, wrzeszczące bachory, nawet zakonnice były.
Był też kot, a właściwie kotka, która na to wszystko lała
Ponieważ wyraźnie odstawaliśmy zarówno wyglądem jak zachowanie od reszty „turystów” postanowiliśmy wtopić się w tłum i jednocześnie zniszczyć Bikestats.
A popełniliśmy to: :)
Zrobiliśmy jeszcze szybkie piwko i lekko zniesmaczeni zjechaliśmy do Zakopanego aby zdążyć przed zmierzchem. Przed nami jeszcze najazd na Krupówki, szwending i clubing :)
Jako bazę noclegowo-gastronomiczno-integracyjną obraliśmy Zakopane. Na bogato :)
Za dużo szlaków dla rowerzystów to tu nie ma, ale na dwa krótkie jesienne dni powinno wystarczyć. Na początek udajemy się do niejakiego Wojtka z Airbike’u przeprowadzić tak zwany wywiad środowiskowy gdzie tu warto, a gdzie pchać się nie warto. Zgodnie z tym co wiedzieliśmy już wcześniej najfajniej jest na Słowacji, ale to musi poczekać, a po naszej stronie jest kiepskawo, bo wszędzie zakazy i tłumy. Trudno. Zaliczymy co jest i potem się zobaczy.
Zaczynamy od drogi pod Reglami i doliny Chochołowskiej. Zgodnie z przypuszczeniami ludzi jest sporo, ale tylko do schroniska. Wyżej są już tylko góry, lasy i pojedynczy doświadczeni turyści. Od razu lepiej :)
Pierwsze nieśmiałe na gór spojrzenia© Niewe
Ładujemy się najwyżej jak się da, analizujemy mapę i zaczynamy zjazd z powrotem. Do wysokości schroniska jest stromo, kamieniście i pusto.
Zaraz się zacznie... :)© Niewe
Od schroniska jednak się wypłaszcza i wracają lezący cała szerokością drogi „turyści”. Czeka nas zatem szalony zjazd po szutrowej nawierzchni pomiędzy uciekającymi przed "tymi przeklętymi rowerzystami" ludźmi. Nie ma lekko ; )
Dni są krótkie, ale my jesteśmy szybcy, więc jedna dolina i jedno pasmo górskie dziennie to jednak trochę mało. Po rozpędzeniu turystów w Chochołowskiej atakujemy równie popularną Gubałówkę od strony Butrowego Wierchu. Szkoda, że zdjęcie nie pozwala udostępnić oglądającym całej galerii wrażeń zapachowych. Nasłoneczniona łąka pokryta świeżo rozrzuconym obornikiem "to je to!" :)
Jeszcze w te góry wrócimy tylko z drugiej strony :)© Niewe
A na górze…
O matko i córko jak mawia Che.
Na górze byli wszyscy. Absolutnie wszyscy. Panie w plastikowych kozakach, spocone grubasy, wrzeszczące bachory, nawet zakonnice były.
Był też kot, a właściwie kotka, która na to wszystko lała
Siła spokoju na Gubałówce© Niewe
Ponieważ wyraźnie odstawaliśmy zarówno wyglądem jak zachowanie od reszty „turystów” postanowiliśmy wtopić się w tłum i jednocześnie zniszczyć Bikestats.
A popełniliśmy to: :)
Kto się spodziewał, że zobaczy zdjęcie Che (pierwsza z lewej) z wypchanym niedźwiedziem? :)© Niewe
Zrobiliśmy jeszcze szybkie piwko i lekko zniesmaczeni zjechaliśmy do Zakopanego aby zdążyć przed zmierzchem. Przed nami jeszcze najazd na Krupówki, szwending i clubing :)
Dane wyjazdu:
74.00 km
56.00 km teren
03:52 h
19.14 km/h:
Maks. pr.:32.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:202 m
Kalorie: 2047 kcal
Rower:Kona Caldera
Goro spragniony
Niedziela, 6 listopada 2011 · dodano: 16.11.2011 | Komentarze 3
Wyskoczyliśmy z Gorem nacieszyć oczy jesiennym Kampinosem. Tego zawsze mi mało. Pokręciliśmy się to, to tam, z grubsza czerwonym w zachodniej części Kampinosu, bo zdecydowanie najładniejszy fragment Parku zwłaszcza jesienią i zajechaliśmy do Górek spragnionych napoić.
Zimne powietrze chyba wysuszyło Gora, ponieważ po otwarciu piwka wziął sobie natychamiast "jeden łyk" :)
To jak taki spragniony to jeszcze dorzucę zdjęcie wody :)
Zeszłej jesieni też chyba popełniłem podobną fotkę© Niewe
Zimne powietrze chyba wysuszyło Gora, ponieważ po otwarciu piwka wziął sobie natychamiast "jeden łyk" :)
Jeden łyk Gora :D© Niewe
To jak taki spragniony to jeszcze dorzucę zdjęcie wody :)
Taki widok zawsze mnie cieszy© Niewe
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
22.00 km
0.00 km teren
00:53 h
24.91 km/h:
Maks. pr.:35.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 23 m
Kalorie: 766 kcal
Rower:Kona Caldera
Hu hu ha mgła jest zła, alle, fajna!
Czwartek, 3 listopada 2011 · dodano: 16.11.2011 | Komentarze 12
Gdybyśmy to my budowali centralną magistralę kolejową w Polsce to by była jednotorowa. Wyjechałem bowiem naprzeciw Che i mimo naprawdę gęstej mgły udało nam się spotkać, a nie minąć :)
Tyle.
Tyle.
Kategoria Na luzie