Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Niewe.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:3275.71 km (w terenie 2352.90 km; 71.83%)
Czas w ruchu:175:26
Średnia prędkość:18.67 km/h
Maksymalna prędkość:65.40 km/h
Suma podjazdów:14661 m
Suma kalorii:72696 kcal
Liczba aktywności:40
Średnio na aktywność:81.89 km i 4h 23m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
83.00 km 74.00 km teren
03:45 h 22.13 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:488 m
Kalorie: 3071 kcal

Mazowia Rawa Maz

Niedziela, 12 czerwca 2011 · dodano: 14.06.2011 | Komentarze 13

Do Rawy jedziemy z Gorem. Ponieważ, o dziwo, udało nam się wyjechać o mniej więcej ustalonej wcześniej porze, na miejsce docieramy na dziesiątą i siedzimy długo w aucie. Nie chce nam się wychodzić. Goro ma kaca po wczorajszej integracji firmowej, ja mam swojego zwykłego kaca i w dodatku jestem chory, więc siedzimy w cieniu drzewa patrząc jak inni się krzątają. Czas jednak leci i trzeba wygramolić się z auta. Nadjeżdża Che i Cały Na Biało Oprócz Rękawiczek Które Jak Nic Musiał Komuś Zajumać ;) Podczas pogawędki urządzam kameralny pokaz przygotowania do zawodów roweru kompletnie nie przygotowanego do jazdy. Che jest wyraźnie pod wrażeniem ;)
Robimy rozgrzewkę, sikanie i udajemy się do sektorów. Oni do czwartego, ja nadal kibluję w piątym, ale ma to tę zaletę, że spotykam Marcina i do startu rozmawiamy sobie o tym i o owym.
Start i poszli!!! Początek jak zwykle asfaltem, a potem wjazd do miejskiego parku. Na końcu, przy schodach, zgodnie z tym co wykrakałem na rozgrzewce, dochodzi do kilku groźnych upadków. Spodziewałem się tego, więc już wcześnie zachowawczo trzymałem się lewej strony, żeby móc objechać zator nie udzielając nikomu pomocy. Co ja Fascik jestem, żeby tak marnować czas? ;)
Jadę swoim tempem, nie kozaczę nie wyrywam do przodu, czekam na drugą pętlę. Tradycyjnie po skręcie na giga robi się pusto i mogę się skupić na podziwianiu krajobrazów. A podoba mi się jak cholera i nikomu nic do tego ;)
Tak sobie podziwiając wyprzedzam dwóch zawodników i dochodzę trzeciego, którym okazuje się być zdechnięty Goro. No tego jeszcze w tym sezonie nie było. Wychodzi na to, że mam minutę przewagi, wyraźnie więcej siły i w dodatku Gora łapią skurcze. Jedziemy razem jakieś 15 kilo, aż w końcu na ostrym podejściu pod skarpę Goro zostaje żeby przeczekać skurcze. Zjeżdżam na dół i mu uciekam. Niestety chwilę potem orientuję się (mimo, ze to nie jest rajd na orientację) że zgubiłem trasę. Wracam i włączam się w tłum!!! zawodników. Nie wiem co jest grane, tyle ludzi na giga jeszcze nie widziałem. Domyślam się, że to dalsze sektory i Goro znowu mi uciekł.
Końcówka trasy była tak poprowadzona, że stanąłem jak wryty. Wyjechałem bowiem pod prąd mety za ogrodzeniem. W pierwszej chwili myślałem, że znowu coś pogubiłem, ale potem dostrzegam strzałki po lewej, a po prawej finiszującego (za przeproszeniem) Gora. Daję ZATEM co sił w pedały, bez wiedzy o tym ile mi zostało do objechania. Szybka pętla przez las, nawrotka i wjeżdżam na metę na oko minutę po Gorze. Niestety na oko z korzyścią dla niego. 8 sekund straty! Fok! Ale blisko było :)

Z jedynego zdjęcia na jakim się znalazłem wynika, że jestem mistrzem podejmowania płynów bez rozlewania na bufecie :0
Spragnionego napoić... © Niewe


Pierwsze kroki regeneracyjne kieruję razem z Che w stronę nalewaka z piwem a tam zgroza!!! Nie dość, że w nalewaku pusto, to gość wyciąga z szafki piwa PUSZKOWE i CIEPŁE i jeszcze chce za nie kasę!!! No qrwa są pewne granice. Na szczęście to Che płaciła, więc wziąłem ;)
Walimy browarek, spotykamy jeszcze Fascika, szczelam parę fotek Che na pudle i spadamy czym prędzej, bo przed nami jeszcze dzisiaj podróż do świętego miasta zresztą też na Che :D
Kategoria Zawody


Dane wyjazdu:
76.77 km 72.00 km teren
03:42 h 20.75 km/h:
Maks. pr.:39.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Mazovia Legionowo

Niedziela, 15 maja 2011 · dodano: 15.05.2011 | Komentarze 8

Coś wczoraj zeżarłem (mam nadzieję, że nie to kocie żarcie) co mi zaszkodziło porządnie. W każdym razie większość soboty spędziłem na "rozmowie z Bogiem przez wielki biały telefon". Efekt nie był trudny do przewidzenia, rano na starcie w Legionowie, w moim żołądku radośnie chlupotał tylko serek wiejski, który udało mi się zjeść w samochodzie i trochę wczorajszej whiskey :) Słaby podkład jak na giga, ale musi wystarczyć.
Na miejscu są wszyscy. Jest Che, która jest zajebista :) jest Paweł, Marcin, Radek i Jacek, który zresztą machał do nas na Modlińskiej, ale wtedy go zlekceważyliśmy. Teraz już nie mogliśmy :)
Atmosfera jak zwykle czadowa.
No i jest pogoda taka jak lubię czyli mżawka. Kurde jak ja lubię mżawkę.
Co nie zmienia faktu, że na maratonie zaliczyłem prawdziwy zgon. Nie od razu of kors. Na początku jechało mi się całkiem fajnie. Trzymałem się swojego sektora, starałem się nie kozaczyć, aczkolwiek parę razy jednak to ja robiłem za lokomotywę, jednak pustka w żołądku coraz bardziej dawała mi się we znaki. W okolicach 35.km zdechłem. Zwyczajnie. Zacząłem sobie wizualizować jakieś kotlety przykryte ananasem i serem i do tego frytki. Dużo frytek. O browarze nawet nie wspominam, bo wiadomo, że na dobry kotlet to trzeba poczekać, a czekać na sucho to obraza dla kucharza. W każdym razie zdechłem. Wyprzedził mnie nawet jeden z Nowaków z Gerappa, który z tego co kojarzę jechał z ósmego sektora. Fok!
I tak sobie męczyłem ten maraton aż wreszcie w okolicach 55km czyli już na giga dostrzegłem w oddali jakiegoś zawodnika (bo na giga oczywiście pustki) i się obudziłem. Zacząłem nareszcie kręcić jak należy i po jakimś czasie go doszedłem i objechałem z fasonem :) W sumie jeszcze dwóch objechałem już na giga, co nie zmienia faktu, że wykręciłem żałosny wynik i doprawdy nie wiem jak awansowałem do piątego sektora.
Tuż przed metą drogę przebiegła mi wiewiórka stąd taka strata do Radka, Gora i Che ;)
Aaaa no i jeszcze... kurde Zamana pod pretekstem załamania pogody (jak można mżawkę nazwać załamaniem?! Załamka to jest lampa i powyżej 20 stopni) skrócił trasę. W efekcie jadąc giga jechało się trzy razy to samo.
Ja wiem, że te lasy są ładne, że fajne single i w ogóle. Ale trzy razy w ciągu trzech godzin to jednak przegięcie. Wiało nudą. W myślach układałem już jakieś kalambury i grałem w inteligencję, ale z sobą samym to jednak zawsze przegrywam :)
Żeby to była jakaś plaża nudystów "nur fur Frauen" to rozumiem, mogę jechać 24h, ale trzy razy napieprzać po tym samym lesie to jednak przegięcie.

Na mecie poznaję osobiście Fascika (zajebisty gość ;) i Monikę. Che z Moniką wyraźnie nadają na tych samych falach. Tych samych co moje :) Po pierwsze jednak primo jestem tu autem, po drugie primo ekipa Moniki napiera na powrót, więc integrację trzeba przełożyć na inny termin. Co by nie było widzę jednak w oczach Moniki ten charakterystyczny żal za spożyciem. Myślę więc, że to porządna kobitka tylko wpadła w złe towarzystwo ;)

Tylko ja zachowuję należną powagę chwili © Niewe
Kategoria Zawody


Dane wyjazdu:
94.00 km 86.00 km teren
04:52 h 19.32 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:471 m
Kalorie: 3037 kcal

Mazovia Sierpc

Wtorek, 3 maja 2011 · dodano: 04.05.2011 | Komentarze 7

Do Sierpca wybraliśmy się we troje. CheEvara, Goro i Ja :) Zazwyczaj śmigamy z Gorem na mega, ale damskie towarzystwo sprawiło, że kurka głupio tak jakoś.. ;)
Che na giga, a my jak dzieci?
No to pojechalim Giga. Niestety każde z innego sektora, więc na trasie nijak nie mogłem się zorientować jak daleko mam do nich :/
Na początek mały zonk.
Czekamy na pociąg © Niewe

Poprzednie sektory przeleciały, a my kiblujemy podczas gdy przybywa ludzi z dalszych sektorów. Łącznie stałem coś pod 1,5 minuty, bo pociąg zwalniał przed kolejnym przejazdem. Trochę to wypacza sens rywalizacji, ale trudno.

Trasa mimo narzekań wielu, że nudna, że piaszczysta ;) mi się podobała. Było sporo ubitych duktów leśnych, były jeziorka, stawy, bagna. Jednym słowem: ładnie było :) Oszczędzałem siły na giga, ale chyba przesadziłem, bo na rozjeździe nie czułem się nawet odrobinę zmęczony. Na Giga skręca nas czterech. Pierwszego gościa gubimy na pierwszym podjeździe, drugiego chwilę potem na piaszczystej sekcji. Zostaję sam z jakimś jegomościem co jedzie jakieś 10metrów za mną. Zwalniam więc w nadziei na stworzenie małego pociągu i krzyczę "dawaj gościu na koło" Na co "gościu" mnie dogania i wyprzedzając mówi "jakie dawaj, ja mam 60 lat młodzieńcze" :) Lubię go, dawno nikt do mnie nie mówił "młodzieńcze". W każdym razie chyba poczuł się urażony, bo narzucił takie tempo, że nie utrzymałem koła. Jego chyba też to jednak przerosło, bo na bufecie się zatrzymał, a ja pognałem dalej do samiuśkiego końca trasu już sam jak okiem sięgnąć. Trochę słaba taka jazda. Tłumów nie lubię, ale samemu na maratonie to jednak troszkę kiszka.
Jak wjeżdżam na metę to widzę, że Che i Goro już walą darmowe browarki. Kuźwa znowu mi dołożyli po parę minut. Oboje. Jedyna pociecha, że Che dołożyła też Gorowi :)
Kategoria Zawody


Dane wyjazdu:
59.00 km 50.00 km teren
03:10 h 18.63 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Mazovia Otwock

Niedziela, 3 kwietnia 2011 · dodano: 03.04.2011 | Komentarze 9

Rozbestwiony zimową Mazovią gdzie startowało po kilkaset osób, w Otwocku przeżyłem szok. K... tu są WSZYSCY!!!!! Było tak w pytkę ludzi, że nawet start został przełożony o pół godziny. Podczas rozgrzewki spotykamy Pawła i Marcina, miga mi też przez chwilę CheEvara, ale nawet nie śmiem jej zagajać, bo w końcu rozgrzewa się dziewczyna po medal :)
Pierwsze 15km trasy to nie tyle wyścig co raczej konkurencja kto jest mniej rozsądny i może najbliższe 3 tygodnie spędzić w gipsie. Potem jest trochę lepiej, ale nadal ciasno. Trasa znana, bo pokrywała się częściowo z Józefowem, albo Karczewem. Generalnie bardzo fajnie, choć chwilami po śmieciach.
Paweł dokłada mi jakieś 9 minut, a Goro, łoż k..wo zgrozo, prawie 15 i to mimo, że jechało mi się całkiem nieźle. Nie jest dobrze. Paweł chyba w najbliższej przyszłości będzie coś ode mnie chciał, bo mi słodził, że lubi czytać mojego bloga. Ciekawe co ;)
Kategoria Zawody


Dane wyjazdu:
38.00 km 35.00 km teren
02:08 h 17.81 km/h:
Maks. pr.:48.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Mazovia Mrozy

Niedziela, 20 marca 2011 · dodano: 20.03.2011 | Komentarze 3

Chciałem dobrze, a wyszło jak zwykle :)
Na dobry początek w sobotę wieczorem przyczłapali do mnie śmierdzący z daleka wódą Goro z Rooterem żeby przeprowadzić skomplikowaną operację załadowania rowerów do bagażnika. Skomplikowaną dlatego, że ciężko manewruje się rowerami jedną ręką w drugiej dzierżąc browary :) No ale się udało, tyle że zmarzliśmy trochę i trza było wejść do domu się ogrzać. Wejść łatwo, wyjść trudniej. Efekt łatwy do przewidzenia, rano musiałem dmuchnąć w balonik żeby się upewnić czy mogę prowadzić pojazd mechaniczny po drodze publicznej. Na szczęście zachowaliśmy jakiś tam umiar i mogłem, więc nie trzeba było przekładać tej całej Mazovii ;)

A maraton jak maraton :) Pierwsze 10 kilo łomotało mi serce i odbijało się łychą, a potem jakoś poszło. Fajnie poprowadzona trasa, uczestników mniej niż latem, ładne widoki i kupa radości. Goro objechał mnie na całe 3 minuty, a ja byłem drugi.. w sektorze :) Cieszy mnie niewielka różnica między nami, bo to dobrze rokuje na Harpagana, którego prawdopodobnie jak zwykle pokonamy w duecie.
Po maratonie kierowani czystą chciwością, rządzą zysku i omamieni marketingowym przekazem zmęczyliśmy cała dekorację we wszystkich możliwych kategoriach, po to by doczekać losowania bardzo drogiego rowera.
Sprzętu ostatecznie nie zgarnął nikt z nas tylko jakiś podstawiony przez orga koleś ;) ale i tak warto było czekać, boooooo...
bo dzięki temu mieliśmy okazję poznać absolutny numer jeden bikestats, pożeraczkę kilometrów, dewastatorkę samochodów z babami w środku i wszystko co najgorsze czyli CheEvarę
..która zresztą zaprosiła nas na piwo :)
Kategoria Zawody


Dane wyjazdu:
42.00 km 40.00 km teren
02:10 h 19.38 km/h:
Maks. pr.:39.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Mazovia Józefów '11

Niedziela, 6 marca 2011 · dodano: 14.03.2011 | Komentarze 0

Po porażce w Karczewie start z ósmego sektora. W sektorze staję z Gorem. W 10. sektorze (na dobry początek) kibluje Maciek, dla którego to pierwszy w życiu maraton. Ruszamy i jedziemy :)
Tradycyjnie Goro mi odjeżdża, a ja spokojnie sobie toczę swoją nierówną walkę z moim bolącym kręgosłupem. Trasa po prostu przepiękna. Głównie single między drzewami, pagórkowato cały czas po mocno ubitym śniegu. Tak jak w Karczewie nie mam żadnych problemów na podjazdach, a na płaskim coś mi nogi nie chce kręcić. Ostatecznie Goro dokłada mi 8 minut, ale jestem 2 minuty przed Maćkiem. Zdobywam 6 sektor, który w Mrozach będę dzielił z Maćkiem. Może być zabawnie, tylko ta cholerna odwilż nadchodzi :/

Na mecie regeneracja przy całkiem znośnej grochówie. Poznajemy też Agnieszkę, która brała udział w wyprawie przez Afrykę, o której to regularnie czytuję w Rowertourze. Fajnie :)

Kategoria Zawody


Dane wyjazdu:
41.13 km 40.00 km teren
02:46 h 14.87 km/h:
Maks. pr.:29.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Mazovia Karczew

Niedziela, 6 lutego 2011 · dodano: 06.02.2011 | Komentarze 0

Miał być Janek, Maciek, Goro i miała być moc. Pogoda się zesrała i był tylko niezawodny Goro :/
Do końca nie wiem co się stało, ale w ogóle nie miałem siły kręcić. Stanąłem na starcie i ledwo ruszyliśmy poczułem, że coś nie gra. Mięśnie ud miałem tak napięte, że igły by nie wbił. Kompletnie nie byłem w stanie się zmusić do szybszego kręcenia. Niby siła była, bo podjazdy łykałem na luzie bez redukowania przełożeń, ale kręciłem cały czas w tym samym, mizernym tempie. Może to przez ten piątkowy squash? Doprowadziłem się wtedy do zgonu, ale myślałem, że sobota mi wystarczy na regeneracje. W każdym razie dawno nie czułem takiej niemocy.
Trasa fajna choć błotnista. Z Gorem się nie pościgałem, bo na piątym kilometrze zaliczył dzwona i uszkodził przednie koło, w wyniku czego zjechał na FIT. Ja tradycyjnie wymęczyłem MEGA.
Kategoria Zawody


Dane wyjazdu:
102.87 km 80.00 km teren
04:50 h 21.28 km/h:
Maks. pr.:41.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Mazovia Epilog - Łomianki

Niedziela, 3 października 2010 · dodano: 03.10.2010 | Komentarze 4

Na ten maraton miałem pomysł prosty. Wygrać z Gorem :) Z mapy maratonu wynikało, że pierwsza połowa cały czas lasem, a od Zaborowa już prawie same asfalty lub szerokie szutry. Ponieważ na prostej nie mam żadnych szans, plan taktyczny od początku był oczywisty. Odsadzić Gora w lesie, a po wyjściu na asfalty złapać jakiś porządny pociąg i bezczelnie przewieźć się na kole :) Tyle teorii...
Na start jadę na kołach przez Stanisławów, pożarówką do Lipkowa, a stamtąd przez Izabelin do Sierakowa i do końca już trasą dzisiejszego maratony. Na miejscu spotykam Damiana. Ruszamy sobie razem na małą rozgrzewkę, a więc znowu powrót w stronę Sierakowa. Jak prawdziwi mężczyźni bez kobiet gadamy tylko o rowerach ;) rozkminiamy też końcówkę trasy. Jest trochę piachu, a boczne single potrafią wyprowadzić na manowce, więc trzeba być czujnym. Zaznaczamy teren ;) i wracamy na start, gdzie spotykam się Gorem. Ze względu na mniejszą liczbę startujących sektory są połączone po trzy. A więc wspólny start z Gorem. Dobrze, będzie wiadomo ci jest grane :).
I poszli! Płasko i równo więc prędkość przelotowa w okolicach 40 km/h. Zostawiam Gora z tyłu, ale wiem, że tak łatwo nie pójdzie. Wjeżdżamy do lasu i tniemy Kościelną Drogą. Goro mnie dochodzi i wyprzeda o jakieś 6 pozycji. Na przecięciu z asfaltem zonk: duża grupa nadjeżdża z prawej strony. Wyraźnie nie odbili do lasu czym zyskali sporo czasu i siły. Generalnie sram na to, bo i tak dalsza cześć wyścigu zweryfikuje ich zapał, ale niestety tak feralnie się dołączyli, ze akurat między mnie, a Gora. Teraz mam do niego już ze 30 pozycji :/
Na szczęście pojawiło się błotko. Takie jak lubię, mięsiste, czarne, śmierdzące :) Momentalnie zrobił się zator i wszyscy zaczęli obchodzić je bokami co wykorzystałem tnąc elegancko środkiem. Pod koniec jednak zrobiło się już tak ciasno, że nie było wyjścia. Odbiłem w krzaczory, i przebiegłem przez strumyk. Ups.. był głębszy niż myślałem i nie był podgrzewany :) W każdym razie zostawiam Gora za sobą. Oto dowód :)

Dojeżdżamy do Palmir, gdzie czekają nas dwie fajowe wydmy. Lubię to miejsce i podjeżdżam je bez problemu, ale dwóch gości przede mną wysypało się w poprzek drogi i dupa. Prowadzę, a na górze stoi telewizja i kręci ten żałosny spektakl. Z lewej naciera Goro, ale po jego minie widzę, że nie jest w formie. A więc jest szansa, tylko trzeba napierać. Od Palmir cały czas wyprzedzam gdzie się da. Zaczyna pobolewać mnie kręgosłup, ale jak się odwracam to nie widzę Gora, więc plan jest realizowany. W Roztoce nawrotka i jedziemy do mnie do domu :) Niestety kręgosłup protestuje i muszę zejść na niższe przełożenia. Cały czas zerkam nerwowo przez ramię, ale jest nieźle. Skręcamy nad ropociągiem i za chwilę zaczyna się decydująca część trasy. Decydująca dla mnie :) Chwytam na bufecie dwa żele, wciągam je błyskawicznie i zaczynam szukać swojego pociągu. Powoli się tworzy. Jest starszy gość, z którym jechałem ostanie 10 km tasując się co chwila i jakiś koleś z logo Limes. Ustawiamy się we trzech, ale pan Limes szybko zaczyna coś odpi$%&*#ać. Rwie tempo i rzuca się na boki. Dochodzimy go, ale facet jest niebezpieczny bo gwałtownie zwalnia tak, ze uderzam w gościa przede mną. Na szczęście tylko obcierka oponami. Ostatecznie rozrywa nasz mały peleton i w sumie nie wiem co mu po tym, bo jedziemy cały czas razem tyle, że sami, pod wiatr, w 10 metrowych odstępach. Gdzie tu logika? Mogliśmy sobie dawać zmiany i wszyscy zyskać. No ale trudno, jego prawo. Sam zamulam niemiłosiernie i po prostu czuję jak zbliża się Goro i jak sypie się mój misterny plan. Pod koniec, już w Mariewie chwytam się dwóch gości z Velaru, ale wewnętrznie czuję, że się usrało. Odbijamy na Truskaw i zaczyna się odcinek, którego serdecznie nie lubię. Brudna, dziurawa droga, którą czasem jeżdżę do pracy i na której skasowałem jedno auto. Robię co mogę, ale naprawdę nie lubię tego odcinka, a dodatkowo dokucza mi cholernie kręgosłup. Przekraczamy szosę w Truskawiu i dalej podobną drogą jedziemy do Pociechy. Ostry zwrot wykorzystuję na przegląd tego co za mną. Wykręcam się przez prawe ramie, tylko po to by usłyszeć z lewej strony "tu jestem" Fok, men :) Cały plan w pi... Jedziemy razem, a za chwile asfalt w Sierakowie. O dziwo Goro nie wylatuje do przodu tylko kibluje w kolejnych pociągach, które tworzymy. Korzystam z tego, że jest ciasno i z kieszonki kolegi obok wyciągam Powerrejda (za jego zgodą ;) Jemu zbywa, a ja mam sucho. Wjeżdżamy w ostatni leśny fragment i Goro mnie wyprzedza, ale cały czas jedziemy koło za kołem. Singiel przechodzi w drogę, droga w piach. Goro odbija na singiel po prawej ja się zgapiłem, ale twardo nacieram piachem. I popełniam błąd :/ Korzystając z okazji przebijam się przez mech do Gora, ale trafiam akurat na ostry łuk. Goro przelatuje mi przed kołem, a ja zaliczam okazałego Cisa. Tuję taką, znaczy się, jakby ktoś nie wiedział :) Wytracam prędkość i zanim ją odzyskuje, mam już do Gora jakieś 60 metrów straty. Ostatnia prosta dłuży się straszliwie. Widzę Go, ale nic nie mogę zrobić. Ostatecznie wjeżdżam na metę całe 20 sekund później. Ale czad był :)

Zjeżdżamy do biura zawodów trochę podjeść, a potem na piwo do pobliskiej pizzerii. Przyjeżdża też Janek ze swoją dziewczyną Gosią???? Janek popraw mnie jak się mylę, ale ja kompletnie nie mam pamięci do imion :) Wpada też na rowerku Goro's father :) Piwko, piwko i trzeba się zbierać do domu. W drogę powrotną ruszam z Jankiem i Gosią. W sumie po raz trzeci dzisiaj trasą maratonu do Sierakowa :) przez Izabelin i znowu pożarówką do domu. Jak ja lubię takie dni :)
Piękna pogoda, zajebiste towarzystwo, piwko, las i kolejna stówka na rowerze.
Czego chcieć więcej?
Może więcej takich dni :)


PS.
4 sektor :)
Kategoria Zawody


Dane wyjazdu:
65.46 km 57.00 km teren
05:43 h 11.45 km/h:
Maks. pr.:64.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

MTB Maraton Istebna

Sobota, 25 września 2010 · dodano: 26.09.2010 | Komentarze 4

Tak jak w zeszłym roku, ale inaczej :)
Tym razem pojechałem z Jankiem. Wczoraj zrobiliśmy małą rozgrzewkę, dzisiaj teoretycznie mamy się ścigać na serio. Teoretycznie, bo raz, że nadal czuje się chory, dwa że czuje w nogach wczorajszy dzień. Janek się chyba szybciej zregenerował, ale jakby nie było jest młodszy ;)
W każdym razie wstajemy rano, zjeżdżamy się zarejestrować i odebrać numery startowe, a potem na jajeczniczkę do "restauracji". Ostatnie poprawki w sprzęcie, dylematy jak się ubrać (żeby było ciepło, a nie żeby było ładnie) pogawędki z rywalami z pokoju obok itp. Czas zlatuje nie wiadomo kiedy i można zacząć rozgrzewkę. Kręcimy się chwilę po okolicy, sprawdzając jednocześnie czy dobrze dobraliśmy warstwy ubrań. Ostatecznie zdecydowałem się na potówkę z długim rękawem i koszulkę na to. Już czuję, że na podjazdach będę w tym pływał, ale jednak na zjazdach potrafi człowieka przewiać, a ja nie jestem do końca zdrowy, więc wolę nie ryzykować.
10:40 ustawiamy się na starcie i jak krowy żujemy co tam kto ma po kieszeniach i zakładamy o browara kto wygra :)


Start tradycyjnie długo asfaltem pod górę. Jadę spokojnie, nie chcę się spalić i wyprzedzają mnie w zasadzie wszyscy. Z tego co widzę jednak większość to oszołomy, które chyba nie do końca zdają sobie sprawę ze stopnia trudności tego maratonu. Asfalt przechodzi w szuter, szuter w kamienie, nachylenie stoku rośnie i kawałek po kawałku odzyskuje swoją pozycję w peletonie :) Pojawiają się już pierwsi stojący i dyszący na poboczu, to ci co tak cisnęli na początku :) Janek w międzyczasie wyrywa trochę do przodu, ale nawet nie próbuję go gonić wychodząc z założenia, że jeszcze mam na to kupę czasu. Kręci mi się słabo, czuję zmęczenie po wczorajszej jeździe i ogólny spadek formy spowodowany "tym i owym", dodatkowo ciężko mi się piję z bukłaka bo mam kompletnie zapchany nos i jak pociągam z rurki to się duszę. Ale jadę i podziwiam widoki. To najważniejsze :)
Pierwszy mały kryzys mam na podjeździe do Koniakowa. Droga po płytach prowadząca jakieś 30% pod górę. Dla mnie nie podjechania. W sumie nikt przy mnie nie podjechał, ale to żadne wytłumaczenie. Następny w kolejce jest podjazd pod Ochodzitę. Zarówno w 2007 jak i w 2009 pchałem, w tym roku nawet nie dopuszczam takiej możliwości. Muszę wjechać i zjechać ten "pagórek" w całości. To jedyne założenie jakie sobie na ten maraton przyjąłem. I udało się :) Wprawdzie musiałem trochę pokrzykiwać na tych, którym się odechciewało w trakcie i odpoczywali na całej szerokości drogi, ale wjechałem absolutnie całość. Na szczycie pstrykam szybką fotkę i ognia w dół.

Wydaje mi się, że jestem super zjazdowcem, bo gnam w dół na złamanie karku wyprzedzając sporo osób, dopóki nie wyprzedza mnie znienacka inny gościu. Ale on jechał na Santa Cruzie z opuszczaną sztycą, więc to się nie liczy :P
W okolicach 35. km zaliczam totalne odcięcie. Nie jestem w stanie podjechać w zasadzie żadnego podjazu. Janek, który jeszcze w okolicach bufetu gdzieś mi tam majaczył w oddali znika bezpowrotnie. Już wiem, że przerżnąłem browara. NA zmianę jadąc i pchajac wjeżdżam do Słowacji. Zaczyna się to co w tym maratonie lubię najbardziej. Szybkie trawiaste zjazdy po słowackich pagórkach

Prędkości oscylują w okolicach 50-60 km/h, maksa wykręcam 64 km/h. Jest czad :)
No ale jak się pozjeżdżało to i trzeba wjechać. A w zasadzie w moim przypadku wepchać :/ Przepchałem w zasadzie przez całe Czechy, lekko nie było.
Powrót do Polski i na deser słynne już korzenie przed samą metą. Znowu podejmuje wyzwanie i zjeżdżam całość. No prawie :) bez tych ostatnich dwóch metrów po nawrocie. Ciasno było od stojących rowerzystów i nie mogłem wziąć zamachu.

Na metę docieram 12 minut po Janku z czasem 5h 23min czyli około 50 minut później niż w zeszłym roku. Słabo :/
Z drugiej strony jestem zadowolony, bo podjechałem w całości Ochodzitę i zjechałem wszystko bez podpórek. Dopisała też pogoda. A miałem naprawdę sporo czasu na podziwianie krajobrazów ;)

Po maratonie szeroko rozumiana regeneracja w okolicznych knajpach :)
Już tęsknię za górami.
Kategoria Góry, Zawody


Dane wyjazdu:
61.34 km 60.00 km teren
03:12 h 19.17 km/h:
Maks. pr.:43.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Mazovia MTB Mława

Niedziela, 22 sierpnia 2010 · dodano: 23.08.2010 | Komentarze 1

Mława po raz drugi :) W zeszłym roku na Giancie-struclu, w tym roku bardziej na poważnie. Tym razem ja gonię. Goro startuje z sektora 5. ja z 6., Damian z 2. ale jego nie gonię, bo wiem, że ma ambitne plany, więc nie chcę go dodatkowo stresować ;)
Plan na dziś:
- wersja abstrakcyjna: dogonić Gora czym zyskam minutę przewagi (plan bez szans, Goro jest chwilowo ;) mocniejszy i mam tego świadomość)
- wersja życiowa: nie dać sobie wje%#@ć jakoś nieprzyzwoicie dużo
Kręcąc się po miasteczku przed startem spotykamy Pawła. Ostatni raz ścigaliśmy się z Zgierzu wtedy go objechałem, a dzisiaj startuje z tego samego sektora co ja, więc pojawia się plan dodatkowy: wyprzedzić Pawła :)

Stajemy w sektorach, w pełnym słońcu jak Krzyżacy pod Grunwaldem i czekamy na to co nieuniknione. Start :)
0.00 km - zaczęło się :)
2.00 km - jadę swoim tempem, w nogach wyraźnie czuję piątkową wycieczkę. Paweł mi znika za zakrętem
10.00 km - kończy się pierwsza pętla nad jeziorem, zaczynam się rozgrzewać, powoli ustępuje napięcie w udach
11.00 km - wyprzedzam gościa z głośnogrającym radyjkiem, BAMBOLEEEEEJJLAAAA!!! leci chyba w pętli :)
15.00 km - zaczyna mnie boleć kręgosłup i boli już do samej mety :/
30.00 km - po raz pięćdziesiąty wyprzedam gościa z radyjkiem BAMBOLEEEEEJJLAAAA!!! i wreszcie urywam mu się tak konkretnie
33.00 km - jedzie mi się dobrze, trochę dokucza kręgosłup, ale jest pięknie
38.00 km - !!!!!! doganiam Piotrka z Gerappa. Startował dwa sektory wyżej, dołożył mi w Szydłowcu, a tu taka niespodzianka :) Tym razem browarek dla mnie :)
40.00 km - BAMBOLEEEEEJJLAAAA!!! dobiega mnie zza pleców. Nooo kuźwa....
45.00 km - Bambolejli spada łańcuch i zamilka radyjko. Od razu lepiej :)
50.00 km - górki nie są może wielkie, ale wiadomo... szkoda kolan ;)
55.00 km - META. Zmęczony ale zadowolony. Plan wykonany. Do Gora "zaledwie" 3 minuty straty, 2 min przewagi nad Pawłem i milion minut przewagi nad Piotrkiem :), nie wiem co z bambolejlą.

Czas na żarcie, kąpiel w zalewie i wylegiwanie się na pomoście :)
Kategoria Zawody


stat4u