Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Niewe.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:3275.71 km (w terenie 2352.90 km; 71.83%)
Czas w ruchu:175:26
Średnia prędkość:18.67 km/h
Maksymalna prędkość:65.40 km/h
Suma podjazdów:14661 m
Suma kalorii:72696 kcal
Liczba aktywności:40
Średnio na aktywność:81.89 km i 4h 23m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
89.00 km 45.00 km teren
04:19 h 20.62 km/h:
Maks. pr.:56.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Mazovia Skarżysko 2010

Niedziela, 25 lipca 2010 · dodano: 25.07.2010 | Komentarze 2

Na maraton w Skarżysku pojechaliśmy we trzech. Goro, Janek i ja.
Najpierw w ramach rozgrzewki urządziłem sobie poranny sprint do Wawki. 20km ze średnią prawie 30km/h zleciało błyskawicznie. Pakujemy sprzęty na i do fury Gora i napieramy na Radom. Po drodze oczywiście kawka :)
Dojeżdżamy na czas, na miejsce, na pewno i zaczynamy się kręcić po okolicy. Na początek mały rekonesans pierwszych kilku kilometrów trasy. Jest grubo :) Ostry podjazd po bruku, a potem w lesie. Nie lubię tak zaczynać. Ja potrzebuję przynajmniej te 10 kilo rozgrzewki na początek.
Zajmujemy miejsca w sektorach. I znowu tak jak nie lubię :/ Ja w szóstym, Goro z Jankiem w siódmym. Mam ich za sobą, a nie mam kogo gonić. Szwagier nie przyjechał, a szkoda, bo on ma piąty sektor.
Start i od razu szybki wyjazd ze stadionu. Ale to nie siódmy sektor jak w Szydłowcu. Tu już nie daję rady przeskoczyć od razu całej grupy. Jadą wyraźnie szybciej. Wjeżdżamy na ten cholerny brukowany podjazd i od razu spadam do połowy swojego sektora :/ Dalej trasa jednak zdecydowanie zmienia swój charakter. Cały czas interwałowo, ale jednak dużo asfaltu i równych żwirowych lub szutrowych dróg. Mogę się tylko domyślać, że Gorowi "w to graj" :)
I nie myliłem się. Na 18.km dochodzi mnie, wesoło zagaja "to jak, co robimy?" i odjeżdża. Szit! trzeba działać, bo już minuta straty. Spinam się trochę i cały czas kontroluję sytuację. Staram się żeby Goro nie byłe przede mną więcej niż dwa rzuty oponą 2.25. Ciężko pracuje i jakoś tak w okolicy 25.km dochodzę Go. Chwilę jedziemy razem, ale podejmuję decyzję o ataku :) Zaczynam pod lekką górę, dociskam na wypłaszczeniu, przeginam na zjeździe. I co? Dupa :) Zerkam przez ramię i widzę wyszczerzoną gębę Gora. Nie udała mi się ta ucieczka, a strasznie się spaliłem. Goro znowu mnie odsadza, aż znika mi z oczu. Myślałem, że już pozamiatane, ale chwilę potem mijam Go jak sika w krzaczorach :) Nie wytrzymał ciśnienia. Przykra prawda jest jednak taka, że wiem, że mnie zaraz dogoni. Jadę słabo i nie widzę szans na poprawę. W okolicy 35. km znowu jedziemy razem, Goro mnie wyprzedza, a ja zrywam łańcuch. I to jak! W dwóch miejscach chyba, bo po skuciu jakby go brakowało troszeczkę :) Pomagam też skuć łańcuch koledze, który zerwał go na tym samym podjeździe co ja. On nie ma skuwacza, nie ma pojęcia o skuwaniu, a ja i tak już nie powalczę dzisiaj. Łącznie schodzi się nam pewnie ze 20 minut. W między czasie mija nas Janek. Słabo jak na nowego fulla ;)
Ruszam, ale wszystkiego mam może z 5 przełożeń, przy czym żadne nie jest sensowne. Ciężko się podjeżdża, a na zjazdach kręcę młynki. Tak męczę te 30 kilo do mety. Przed ostatnim podjazdem przerzucam o jedno przełożenie za daleko i tylna przerzutka klinuje się o ramę. Kolejne 10 minut straty na wyrwanie jej metodą "na kopniaka". Wjeżdżam na stadion i finiszuję z trójką najlepszych na dystansie GIGA :) To się nazywa jazda w doborowym towarzystwie. Pewnie będę miał sporo fotek :) No ale dużo to nie powalczyłem, to fakt :)
Kategoria Zawody


Dane wyjazdu:
75.00 km 60.00 km teren
04:07 h 18.22 km/h:
Maks. pr.:57.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Mazovia MTB Szydłowiec

Niedziela, 4 lipca 2010 · dodano: 04.07.2010 | Komentarze 1

Wczoraj był zdecydowanie najgorszy dzień mojego życia. A wszystko wskazuje na to, że będzie jeszcze gorzej :/ Nieprzespana noc, lekkie "nadużycie", wszystko to sprawiło, że rano nastrój na ściganie miałem średni. Do Szydłowca pojechałem z Gorem i cała drogę go zamęczałem swoimi ponurymi opowieściami. Chyba miał dosyć :) No ale cóż, to kolega, więc musi słuchać, nie ma wyjścia ;) W Radomiu stając na światłach usłyszeliśmy z tyłu ciche pssssssss... No tak zmienialiśmy wczoraj opony, więc musiało się coś takiego stać. Przymusowy postój i rozpoznanie tematu. Moja. Tył :/
Szybka zmiana dętki, kompresor na stacji nie działa, a na maraton pojadę bez zapasu. Pięknie.
Zajeżdżamy na miejsce, przy okazji pobijając chyba kolejny rekord spalania. Moje pudło jak go się przyciśnie to nie ma litości dla użytkownika :)
Na miejscu już kupa kolorowych ludzi i ta specyficzna atmosfera wyścigu. Powoli schodzi ze mnie napięcie. Szybkie złożenie sprzętu do kupy i ruszamy na rozgrzewkę. I znowu na rowerze :) I znowu dobrze :) Z każdym obrotem korby czuję jak oddalają się problemy, jak znika gdzieś kamień z żołądka. Po pierwszej rundzie Goro zostaje na mecie, a ja jadę rozgrzewać się dalej. Dobrze mi jak kręcę, źle jak stoję.
Na start zajeżdżam jakieś 7 minut przed godziną zero. Pomimo tego stajemy na początku siódmego sektora. Reszta po prostu do ostatniej chwili chowa się w cieniu. I zaczyna się...
Raz, dwa trzy.... czas na sektor siódmy. Już nie mam problemów, już nie mam wątpliwości, teraz mam dżob tu du. Objechać Gora i wywalczyć jakiś lepszy sektor. Proste :)
Ruszam na pełnej ku%&ie;. Chwile po starcie łykam szósty sektor i dołączam do piątego. Niestety zaraz zaczyna się zator. Trochę błotka i ludzie głupieją. Zbieram trochę jobów, bo bez pardonu przepycham się przez tłum. Chyba będę miał swoje pięć minut na forum Mazovii ;) Trasa to na przemian błoto, kamienie, piach i znowu błoto. Z każdą chwilą coraz piękniej. Momentami czułem się jak w górach. Kamienna rowerostrada, a w dole sosnowe lasy. Tylko błocko śmierdziało okrutnie. Do 40.km w zasadzie cały czas wyprzedzam. Zwłaszcza pod górę. Chyba się za dużo naczytałem blogu Damiana. Więc żeby nie było, że to jego zasługa wyprzedzam też na zjazdach. Czasem mało bezpiecznie, czasem wręcz agresywnie. No cóż, tak bywa. Na 40.km przychodzi nagły kryzys i trwa jakieś 6 kilo. Sporo tracę, raz nawet prowadzę. Normalnie żal. Czuję jednak, że przynajmniej jedno z założeń na dzisiaj jest bezpieczne. To ewidentnie nie jest trasa dla Gora i nawet przez chwilę nie mam obaw, że mnie dojdzie. Kryzys mija, za to pojawiają się ugory. Trasa idzie "drogami" wytyczonymi chyba poprzedniego dnia przed maratonem. Zaorany ugór, przycięty na szerokość jednego metra. Strasznie ciężko się jedzie. Dopiero jakieś 5 kilo przed metą robi się "normalnie". Przyspieszam i daję z siebie wszystko i bum! Kilometr przed końcem jadący przede mną koleś wali widowiskowa glebę. Nie mam najmniejszych szans wyhamować i wjeżdżam centralnie w niego, a konkretnie w jego rower, który wbija mu się w bebechy. Mało sympatycznie. Przelatuję przez kierę i nad nim i szybko wracam po rower :) Koleś daje znaki życia i jest w stanie wypowiadać proste, popularne słowa na K i na Ch, więc chyba będzie żył. Wyszarpuje swój rower, zakładam łańcuch i dalej ognia. Niestety przednia przerzutka nie żyje. Została na blacie, a przede mną podjazd. Zrzucam z tyłu i z tak przekoszonym łańcuchem napieram na stojąco. Na szczęście już słychać metę. Finish nad zalewem i za chwilę mogę się cieszyć ciastem, pomarańczami i jakimś czerwonawym siuwaksem z wiadra. Goro przyjeżdża jakieś 15-20 minut później. Spotykam Piotrka, którego poznałem na Bike Oriencie. Nie znamy jeszcze naszych wyników, ale umawiamy się, że przegrany stawia we wtorek piwo na Kępie. Dla mnie bomba :)
Z SMS-a dowiaduję się, że mój czas 3:43 i msc 209 Open, 88-M3.
Szybka kąpiel w zalewie i ruszamy z Gorem pobić kolejny rekord spalania. Po drodze w korku, przed Radomiem zrównujemy się z Piotrkiem. Okno w okno dowiaduje się, że piwo stawiam ja i chyba jeszcze długo je będę stawiał, bo dołożył mi 20 minut. Kuźwa, a nie wyglądał ;) A więc we wtorek do pracy rowerem...

MAzovia MTB Szydłowiec © Niewe

Foto: Anna Witkowska
Kategoria Zawody


Dane wyjazdu:
46.00 km 40.00 km teren
02:20 h 19.71 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Mazovia Zgierz

Poniedziałek, 26 kwietnia 2010 · dodano: 26.04.2010 | Komentarze 0


Początek letniego sezonu wyścigów w pięknych okolicznościach przyrody, nad jeziorkiem w okolicy Zgierza.
Najpierw powoli, jak żółw ociężale...
ale potem jakoś poszło. Prawie cały maraton jechaliśmy niedaleko siebie. Cały czas tasowałem się ze Szwagrem, z tyłu napierał Goro. Oszczędzałem kręgosłup jadąc na zdecydowanie lżejszych przełożeniach niż zazwyczaj i chyba pomogło, bo prawie nie bolał :)
Jakieś 6 kilo przed metą, na asfaltowym odcinku postanowiłem ostatecznie rozstrzygnąć tą rywalizację i przeprowadziłem widowiskową, a przede wszystkim udaną ucieczkę :) Szwagier popełnił błąd i został w peletonie, z którego się urwałem. I pewnie byłoby pozamiatane gdyby nie jeden mały szkopuł.. na podjeździe przy wyciągu strzelił mi łańcuch :( No i się zaczęło.. podjazd biegiem z buta, zjazd bez dokręcania, nawrotka i znowu podbieg. Myślałem, że mi nogi w d... wejdą. Niestety ostatni odcinek był płaski więc jechałem techniką znaną z hulajnogi. Lekko nie było, ale Szwagra cały czas miałem z tyłu, więc nie odpuszczałem. Trafił mi się też jakiś dobry Samarytanin i popchał mnie przez jakieś 300 metrów. (Wielkie podziękowania dla Pana z numerem 1949, jeśli dobrze zapamiętałem). Wjazd na metę hulajnogą, Szwagier jakieś 30 sek za mną :) Okazało się, że na ostatniej nawrotce zaliczył glebę :) Ale nic mu się nie stało.
Ostatecznie zajechałem z czasem 2:16:13 msc. 388/784 w M Open
30 sek przed Szwagrem i jakieś 3 minuty przed Gorem. I wszyscy spadliśmy do siódmego sektora. Ale czad był :D
Kategoria Zawody


Dane wyjazdu:
65.86 km 43.00 km teren
03:37 h 18.21 km/h:
Maks. pr.:36.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Mazovia Józefów

Niedziela, 28 marca 2010 · dodano: 28.03.2010 | Komentarze 0

Finał cyklu Mazovia Zimą.
Najpierw urządziłem sobie szybki sprint do Wawy na spotkanie z Gorem. Na tyle szybki, że do Wawy przyjechałem odrobinę za wcześnie i z tego nadmiaru czasu postanowiłem skorzystać ze "śmieszki" rowerowej wzdłuż Górczewskiej no i sprawdziła się przepowiednia znanego architekta, że:
"...rower na wydzielonej ścieżce jest dość niebezpieczny dla przechodniów - nadjeżdża cicho i szybko, nie pozwala swobodnie spacerować"
Po lewej stronie ścieżki spacerowała sobie wielka, gruba baba, po prawej para strażników wiejskich toczyła jakąś pogawędkę z handlarzem, który rozstawił swój kramik na ścieżce. Próbowałem przelecieć środkiem, między nimi, ale wtedy, w ostatniej chwili, baba postanowiła chyba przyjrzeć się temu zamieszaniu i zatoczyła się nagle w prawo prosto mi pod koła. Miałem do wyboru ją, albo strażniczkę. Ponieważ strażniczka była jakaś taka sucha stwierdziłem, że mogę zrobić jej krzywdę i wybrałem miękką, grubą babę :-)
Trafiony babsztyl zaczął okrutnie lamentować, ale ponieważ udało mi się nie wywalić czym prędzej oddaliłem się z miejsca zdarzenia nie udzielając pomocy poszkodowanej. Wiem, jestem okrutny :-) ale po minie strażniczki od razu widziałem, że to ja jestem tutaj intruzem i będę miał kłopoty.
Kawałek dalej czekał już Goro, więc rower na pakę i do Józefowa na maraton.

Na maratonie już po pierwszych kilometrach wyszły na jaw dwa niemiłe fakty.
Fakt pierwszy: napęd do wymiany. W zasadzie nie dało się jechać, pchałem w prawie pod każdy podjazd :/
Fakt drugi: chyba czas wreszcie udać się do lekarza. Mój kręgosłup skutecznie zniechęcił mnie do jakiejkolwiek rywalizacji. :/ Kilka razy musiałem się zatrzymywać i robić jakieś dziwne ćwiczenia, żeby uśmierzyć ból. Przez chwilę poważnie rozważałem odbicie na dystans Fit, ale na szczęście akurat przed samym rozjazdem trochę się porozciągałem i akurat na rozjeździe mnie nie bolało :-)
Tak zamulałem, że doszedł mnie Goro, startujący z 10. sektora (ja z 7.) i na metę wjechaliśmy razem.

Ostatecznie w lidze zimowej "zdobyliśmy" siódmy sektor, czyli sezon letni zaczynamy zgodnie z klasyfikacją z zeszłego roku w sektorze szóstym.
Kategoria Zawody


Dane wyjazdu:
37.90 km 36.90 km teren
02:15 h 16.84 km/h:
Maks. pr.:30.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Mazovia Karczew

Niedziela, 7 marca 2010 · dodano: 07.03.2010 | Komentarze 1

Nareszcie było tak jak lubię. Twardo i ślisko. Większość trasy to dwie głębokie lodowe koleiny. Działo się :-)
Dawno nie startowałem z tak odległego sektora i już zapomniałem jak to jest. A jest nieźle. Ciasno, gleby na prostej drodze, różne dzikie manewry i zsiadanie znienacka przed byle kałużą. Trasa czadowa niestety trochę dokuczał mi kręgosłup. Po rozjeździe fit/mega było krótkie podejście i ból ustał. Nie kumam o co tu chodzi. Nie mogę znaleźć żadnej reguły. Czasem spędzam na rowerze cały dzień i nic mi nie jest, a czasem po pół godzinie jazdy zaciskam zęby z bólu. W każdym razie krótkie prowadzenie pomogło i dalej było jeszcze piękniej. Jakieś 5 kilo przed metą poczułem, że coś złego dzieje się z lewym blokiem, a 2 kilo dalej poczułem, ze noga dynda mi swobodnie. Blok się wziął i z buta wykręcił :/ Pomimo tego zająłem pierwsze miejsce...
...w swoim sektorze :-)
Kategoria Zawody


Dane wyjazdu:
28.30 km 27.00 km teren
03:08 h 9.03 km/h:
Maks. pr.:37.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Mazovia Mrozy czyli spacer z rowerem

Niedziela, 21 lutego 2010 · dodano: 21.02.2010 | Komentarze 0

Pierwsza pętla była przerąbana.
Druga była jeszcze gorsza.
Oceniam, że całego dystansu przejechałem jakiś 8 kilo. Reszta to marsz z rowerem po głębokim śniegu. Średnia mówi sama za siebie. Max jest z rozgrzewki. Podczas maratonu na takie prędkości nie było szans.
Ale było słońce, pola pokryte śniegiem, lasy i koncert ptaków, które chyba mają już jakiś cynk na temat wiosny. Czyli było dobrze :-)
Kategoria Zawody


Dane wyjazdu:
73.29 km 69.00 km teren
03:23 h 21.66 km/h:
Maks. pr.:35.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Jak zostaliśmy mężczyznami...

Niedziela, 4 października 2009 · dodano: 04.10.2009 | Komentarze 1

...ano bardzo prosto. Na rozjeździe MEGA/GIGA skręciliśmy w prawo, na GIGA ;-)
Finał Mazovii wypadł rewelacyjnie. Zajebista pogoda, piękny las i duży zapas mocy. Tym razem ścigałem się głównie z Gorem. Jabłonna to trasa, na której teoretycznie powinien mnie objechać. Tymczasem tasowaliśmy się parę razy, ale ostatecznie udało mi się dołożyć mu minutkę :-) Generalnie cieszy mnie, że w miarę równo jechaliśmy, bo to dobrze rokuje na Harpagana.
No i byliśmy pierwsi w sektorze :-)

PS.
Na starcie poznajemy osobiście bikestatowicza Szpenio.
Pozdrowienia
Kategoria Zawody


Dane wyjazdu:
65.00 km 57.00 km teren
04:56 h 13.18 km/h:
Maks. pr.:65.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Istebna Powerade MTB Marathon 2009

Sobota, 19 września 2009 · dodano: 21.09.2009 | Komentarze 1

Pierwszy raz w Istebnej byłem z Gorem dwa lata temu. Wtedy to była totalna porażka. Większość trasy rower niosłem lub pchałem.
Postanowiliśmy sprawdzić czy uczciwie przepracowaliśmy te dwa lata :-) Szwagier dał się namówić i pojechał z nami.
Do Istebnej dotarliśmy "jak zwykle" w piątek po nocy, odstając swoje na całej prawie trasie. Szybkie piwko i w kimkę.
Rano zjechaliśmy autem się zarejestrować, a potem na śniadanko do baru "U Ojca",
a tam folklor na całego. Jest 8:30, a miejscowi walą wódeczkę w musztardówkach zapijając piwkiem. Spoko, na nas też przyjdzie pora jeszcze dzisiaj :-)
Startujemy o jedenastej. Pogoda jak drut, dla mnie nawet trochę za ciepło. Pierwsze 10 kilo to męczarnia. Startowaliśmy z samego końca stawki i teraz muszę się przedzierać przez tłum rowerzystów wyczyniających zadziwiające sztuczki z rowerami. Stawanie w poprzek, zeskakiwanie, pchanie środkiem drogi itp. W ogóle nie mogę się rozbujać. Szwagier w międzyczasie nagle gdzieś mi znika, Goro zostaje z tyłu. Nie bardzo wiem czy Szwagra gonię czy przed nim uciekam :-) więc jadę swoim tempem. W okolicach 25 kilometra okazuje się, że go goniłem. No i dogoniłem :-) Wyprzedzam i próbuję ucieczki, ale trochę się spalam i po jakiś 10 kilo Szwagier mnie dochodzi. Razem wjeżdżamy na bufet. Obalam "coś niebieskiego" i ruszam pierwszy. Szwagier chyba chwile później, bo na następnym podjeździe jeszcze go widzę z tyłu. Potem przewaga już tylko rośnie. Drugi bufet mijam bez zatrzymywania, trzeciego nawet nie zauważam :-) Jest pięknie. Piękne podjazdy, piękne zjazdy, piękne widoki, kamienie, korzenie, góry :-) Czemu ja mam tu tak daleko??????

Do mety dojeżdżam z czasem 4:33, całe 23 minuty przed Szwagrem i godzinkę przed Gorem. Miejsce 289/461 w Open.
Resztę dnia spędzamy w nasz ulubiony sposób ;-)
Aaaaaa,
na mecie spotykam i poznaję DMK77.
Swoją drogą niezła jazda. Potrzebowaliśmy odjechać 400 kilo od domu żeby się poznać :-)
Pozdrawiam
Kategoria Góry, Zawody


Dane wyjazdu:
130.00 km 50.00 km teren
05:52 h 22.16 km/h:
Maks. pr.:43.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Józefów - maraton z rozgrzewką

Niedziela, 6 września 2009 · dodano: 07.09.2009 | Komentarze 10

Plan, jak zwykle, był prosty i jak zwykle życie go skomplikowało :-)
Wyruszyłem z wiochy koło 8:20 żeby złapać pociąg do Józefowa na Zachodnim. Jakieś 200 metrów od domu zostałem otrąbiony zapoznawczo przez jakiegoś kolesia z rowerem na dachu. Niestety nie miałem czasu zawracać, bo spieszyłem się na pociąg. Jak zwykle szybki sprint Warszawską, tym razem wiatr mi sprzyjał. Po drodze na czołówkę wychodzi mi Seicento. Uciekam do rynsztoka i zauważam ciekawą rzecz. Facet nie miał szans mnie dostrzec, bo podczas wyprzedzania... PATRZYŁ DO TYŁU :o
Kurwa zgroza :O
Docieram na Zachodni coś koło 9:15 i dowiaduję się, że pociąg odjechał. Poznaję Janka, który też miał chrapkę na podróż koleją i też się lekko rozczarował. Następny pociąg za godzinę, więc do Józefowa lecimy na kołach :-) Jako, że czasu mało jedziemy raczej dość szybko. Do sektora wpadamy kilka minut przed startem i mam czas zjeść tylko banana. Kluseczki przejadą ze mną cały maraton w plecaku. Na liczniku mam już 60 kilo. Jeszcze nigdy nie byłem tak dobrze rozgrzany przed maratonem :-)
W trakcie samego wyścigu podjeżdża do mnie koleś, który mnie obtrąbił na wiosce. Mieszka w Kampinosie, ale do Wiktorowa podjechał po kumpla. Niezła jazda, 200 metrów od domu mam maratończyka. Trzeba się będzie jakoś skontaktować, zawsze to raźniej wyskoczyć na objazdówkę razem.
Jedzie mi się całkiem nieźle, na tyle nieźle, że na 35 kilometrze doganiam Szwagra. To nowość, w tym sezonie jeszcze go nigdy nie widziałem nawet chwilę po starcie. A tu nie dość, że go doganiam to jeszcze objeżdżam na całą minutę :-)
Pomimo to Szwagier ląduje w szóstym sektorze, a ja ciągle kibluję w siódmym. Chyba nie do końca rozumiem system tej klasyfikacji. Janek, który startował z 10. sektora i dojechał ponad 10 minut po mnie, też wylądował w szóstym :O
Nic to, trzeba będzie zawalczyć w Jabłonnej.

Finish
Po maratonie robimy ze Szwagrem po piwku i wsiadamy do pociągu powrotnego. A tam Europa pełną gębą. Dresowaty kontroler nie chce/nie może nam sprzedać biletów tylko straszy policją, sądami i wysiadką.
A srał go pies. Daje mu wypisać mandat, żeby miał chłopak trochę roboty, a potem go nie przyjmuję :-) Podobno wypisał mi wniosek do sądu, ale jakoś nie chce mi się w to wierzyć.
Szwagier niestety nie ma przy sobie dokumentu, więc musi wyskoczyć z tym tępakiem na komisariat na Wschodnim w celu potwierdzenia danych.
A ja ponieważ już zostałem "osądzony" dojeżdżam tym syfiastym pociągiem na jeszcze bardziej syfiasty Zachodni i grzeję do domu. Ale ponieważ potrzebowałem jeszcze poczuć trochę lasu, w Babicach odbijam na Lipków i jadę przez Kampinos :-)
Kategoria Na luzie, Zawody, PKP


Dane wyjazdu:
55.00 km 55.00 km teren
02:47 h 19.76 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Mazovia MTB Mława

Niedziela, 23 sierpnia 2009 · dodano: 23.08.2009 | Komentarze 0

Dzień pełen skuch :-)
Kona nad morzem, więc na maraton biorę swojego starutkiego Gianta. Wczoraj wieczorem go jako tako przejrzałem i załadowałem do auta, żeby rano mieć już to z głowy. Rano pierwsza skucha. Otwieram bagażnik, a tylne koło stoi na flaku :/
W drodze do Mławy zatrzymujemy się na stacji i zmieniam dętkę. Na maraton pojadę bez zapasu. O 11:00 start i na pierwszym podjeździe skucha numer 2. Napęd w tym rowerze to może i działa, ale na płaskim asfalcie. Próba porządnego stanięcia na pedałach powoduje zrywanie napędu :/ Trudno trzeba będzie redukować i kręcić młynki.
Na ok. 8 km skucha numer 3 :-) Zapieka się przednia piasta i w akompaniamencie trzasków, zgrzytów i pisków staje na amen. Próbuję poluzować trochę kontry, ale ze względu na ich temperaturę nie mogę nawet dotknąć śrub. W końcu jakimś cudem uruchamiam piastę i jadę dalej. Straciłem ok 10 minut, wybiłem się z rytmu, a rower wydaje dźwięki jak duża maszyna rolnicza podczas pracy w polu :-) Spoko, jeszcze tylko 45 km. Na 13-tym kilometrze do kompletu psuje się też licznik, ale piasta jakoś się kręci. Około 25 kilometra dochodzi mnie Goro. Też miał awarię, wypięła mu się linka przedniej przerzutki i stracił sporo czasu. Nawet nie zauważyłem kiedy go wyprzedziłem. Kawałek jedziemy razem, ale jakieś 10 kilo przed metą, na podjeździe, znowu kręcę młynki na tym swoim napędzie i Goro mi znika z oczu. Na metę dojeżdżam chwilę po nim (jeszcze nie znam wyników).
Potem pićku, ciasta, kąpiel w jeziorze i wylegiwanie się na słoneczku :-)
Pomimo tych wszystkich przeciwności uznaję ten maraton za bardzo udany. Piękna pogoda, przepiękna trasa, zero piachu, spore pokłady siły i kąpiel w ładnym jeziorku. To była dobrze spędzona niedziela.

Kategoria Zawody


stat4u