Info
Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Październik1 - 7
- 2013, Wrzesień8 - 7
- 2013, Sierpień3 - 2
- 2013, Czerwiec12 - 57
- 2013, Maj7 - 5
- 2013, Kwiecień10 - 37
- 2013, Marzec12 - 59
- 2013, Luty3 - 19
- 2013, Styczeń1 - 14
- 2012, Grudzień3 - 18
- 2012, Listopad3 - 39
- 2012, Październik8 - 72
- 2012, Wrzesień14 - 98
- 2012, Sierpień6 - 53
- 2012, Lipiec12 - 66
- 2012, Czerwiec11 - 139
- 2012, Maj12 - 152
- 2012, Kwiecień9 - 112
- 2012, Marzec3 - 34
- 2012, Luty9 - 71
- 2012, Styczeń8 - 93
- 2011, Grudzień8 - 78
- 2011, Listopad7 - 80
- 2011, Październik6 - 43
- 2011, Wrzesień11 - 128
- 2011, Sierpień10 - 77
- 2011, Lipiec12 - 103
- 2011, Czerwiec7 - 79
- 2011, Maj17 - 181
- 2011, Kwiecień12 - 176
- 2011, Marzec3 - 3
- 2011, Luty5 - 3
- 2011, Styczeń3 - 19
- 2010, Grudzień3 - 13
- 2010, Listopad4 - 8
- 2010, Październik4 - 13
- 2010, Wrzesień8 - 15
- 2010, Sierpień7 - 2
- 2010, Lipiec9 - 6
- 2010, Czerwiec12 - 28
- 2010, Maj7 - 21
- 2010, Kwiecień11 - 35
- 2010, Marzec3 - 3
- 2010, Luty2 - 1
- 2010, Styczeń6 - 4
- 2009, Grudzień5 - 6
- 2009, Listopad4 - 4
- 2009, Październik4 - 17
- 2009, Wrzesień6 - 19
- 2009, Sierpień10 - 6
- 2009, Lipiec5 - 9
Wpisy archiwalne w kategorii
Na luzie
Dystans całkowity: | 12729.59 km (w terenie 6033.62 km; 47.40%) |
Czas w ruchu: | 625:51 |
Średnia prędkość: | 19.78 km/h |
Maksymalna prędkość: | 76.50 km/h |
Suma podjazdów: | 32883 m |
Suma kalorii: | 222087 kcal |
Liczba aktywności: | 223 |
Średnio na aktywność: | 57.08 km i 2h 53m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
25.00 km
7.00 km teren
00:50 h
30.00 km/h:
Maks. pr.:43.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Ostatnia przejażdżka
Sobota, 12 czerwca 2010 · dodano: 13.06.2010 | Komentarze 0
Jak cały sztab ludzi nie nawali gdzieś po drodze to swoją Konką jechałem dziś ostatni raz :/ Nowa rama już do mnie jedzie/leci z Holandii i całość powinna być złożona do kupy jeszcze przed maratonem w Lublinie. Fajnie, że nowa, ale tej i tak mi strasznie szkoda :(
W każdym razie poleciałem sobie na piknik olimpijski na Kępie Potockiej. Miało być w dwie strony, ale towarzystwo było za dobre i nie dało rady ;) Powrót na sępa w załadowanym do pełna aucie i jeszcze dogrywka u mnie na salonach :)
W każdym razie poleciałem sobie na piknik olimpijski na Kępie Potockiej. Miało być w dwie strony, ale towarzystwo było za dobre i nie dało rady ;) Powrót na sępa w załadowanym do pełna aucie i jeszcze dogrywka u mnie na salonach :)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
106.27 km
90.00 km teren
05:48 h
18.32 km/h:
Maks. pr.:35.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Kampinos leniwie
Niedziela, 6 czerwca 2010 · dodano: 06.06.2010 | Komentarze 2
Pojeździliśmy sobie dzisiaj z Gorem leniwie po Kampinosie. Prawdziwe emeryten tempo. Sporo dróg zalanych wodą. Na spotkanie w Jesionce przybyłem w mokrych butach :)
Z ciekawostek, po tylu latach w KPNie dzisiaj jechałem pierwszy raz w życiu zielonym szlakiem niedaleko Tułowic. Ładnie, ale szlak zdecydowanie nie uczęszczany. Sypie mi się też rower :/ Znowu strzela na spawie. Chyba pora na zmiany. Szkoda strasznie, ale jak mawia mój ojciec, do żony i do samochodu nie należy się przyzwyczajać. Więc do roweru chyba także. Dzisiaj oprócz nasilającego się strzykania pękł też nadpalony przez spawacza pancerzyk i przednia przerzutka przestała działać. Próbowaliśmy podciągnąć linkę i okazało się do kompletu, że zjechany jest gwint śruby dociskającej. A więc przerzutka też do wymiany :/
MTB to drogi sport.
Z ciekawostek, po tylu latach w KPNie dzisiaj jechałem pierwszy raz w życiu zielonym szlakiem niedaleko Tułowic. Ładnie, ale szlak zdecydowanie nie uczęszczany. Sypie mi się też rower :/ Znowu strzela na spawie. Chyba pora na zmiany. Szkoda strasznie, ale jak mawia mój ojciec, do żony i do samochodu nie należy się przyzwyczajać. Więc do roweru chyba także. Dzisiaj oprócz nasilającego się strzykania pękł też nadpalony przez spawacza pancerzyk i przednia przerzutka przestała działać. Próbowaliśmy podciągnąć linkę i okazało się do kompletu, że zjechany jest gwint śruby dociskającej. A więc przerzutka też do wymiany :/
MTB to drogi sport.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
160.00 km
80.00 km teren
07:27 h
21.48 km/h:
Maks. pr.:59.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Prawie DyMnO
Sobota, 29 maja 2010 · dodano: 31.05.2010 | Komentarze 4
Pierwotny plan był taki, że jedziemy na DymNo. Umówiliśmy się rano na Żeraniu. Goro, Szwagier i ja. Przybyłem punktualnie i nawet przed Szwagrem. Pojechaliśmy w stronę Nieporętu trasą nad kanałkiem. To jedna z moich ulubionych dróg na Mazowszu, a w tym roku jakoś jeszcze nie było okazji, więc radość tym większa.
Po drodze wyszło na jaw, że woli walki to w nas nie ma, ale za to jest wola zwiedzania, totalnego lajtu i browarków. Mimo to zajechaliśmy na start zobaczyć chociaż jak wygląda mapa. Wyglądała tak, że jeśli jeszcze do tej chwili mieliśmy jeszcze jakieś wątpliwości to zostały właśnie rozwiane. A więc lajcik…
W wyniku merytorycznej dyskusji ustaliliśmy, że jedziemy nad Wkrę. Najpierw lasem do Zegrza, potem wałem do Dębe i przeprawa na drugą stronę rzeki. Skrótem przez jakiś stary ośrodek, przez Orzechowo na drugą stronę szosy. W tych okolicach już kiedyś byliśmy, więc nawet się nie pogubiliśmy, mimo że GPS leżał w plecaku. Dalej lasem na zachód w stronę Wkry.
Niestety speluna, w której planowaliśmy się zatankować otwierana jest jak za starych, dobrych czasów dopiero o 13:00.
Musimy więc zadowolić się butelkowanym z pobliskiego sklepu.
Dalej jedziemy wzdłuż rzeki do Pomiechówka. Jak zwykle potwierdziło się, że nawigacja wzdłuż rzeki to banał.
W Pomiechówku droga nam się skończyła
Z Pomiechówka przez Nowy Dwór wałami kierujemy się na Tarchomin, gdzie ma się zebrać trochę rodziny i planowana jest szeroko rozumiana konsumpcja, regeneracja i rekreacja. Po drodze ma miejsce dosyć nieprzyjemna sytuacja. Przy jakiś 30km/h na wiślanym wale starsza pani wchodzi prosto pod koła Szwagrowi. Jak potem zeznawała „chyba chciała sięgnąć po kwiatka”. Wyglądało to parszywie. Szwagier wyleciał w powietrze i razem z rowerem zniknął w chaszczach na zboczu wału, babka natomiast zrobiła jakiś dziwny piruet i dosłownie nakryła się nogami. Jak podjechałem to Szwagier kurwił w dole, a baba leżała na wznak nie dając znaków życia. Ale fakt, że nie wypuściła z rąk kwiatków daje nadzieje, że może to przeżyje.
W sumie skończyło się tak, że odeszła z mężem o własnych siłach (choć mam duże obawy co do tego jak będzie się czuła wieczorem), a Szwagier ma śliczną śliwę i rozcięcie tuż obok oka. Wbiły mu się w nie jego własne okulary. W sumie też miał sporo szczęścia. Parę milimetrów dalej i mógłby grać w kolejnej części Piratach z Karaibów.
Ostatecznie dotarliśmy na Tarchomin w komplecie (to znaczy we trzech, bez tej babki) i rozpoczęliśmy regenerację.
Zjechały się żony, dzieci, teście i inne takie. Piwka, karkówki, kopanie piły itp. Od słowa do słowa i wyszło, że jednak jedziemy dalej razem. Goro i Szwagier na Gocław ja do siebie, ale po drodze na Kępę Potocką razem.
Pod mostem Grota odbywały się ciekawe zawody.
Te małe bryki były spalinowe i rozwijały naprawdę imponujące prędkości.
Na Kępie chyba był jakiś festyn albo to przez tą pogodę, w każdym razie miałem wrażenie, że byli tam wszyscy. Co tam się nie działo…
Całkiem porządnie już zregenerowani rozjeżdżamy się do domów. Wróciłem przez Izabelin, Truskaw, Mariew i Wólkę. Pod koniec już ciężko, czułem zmęczenie całym dniem. Do domu wróciłem ponad 12 godzin od wyjazdu. Taki rekreacyjny Harpagan :)
Kanał Żerański© Niewe
Po drodze wyszło na jaw, że woli walki to w nas nie ma, ale za to jest wola zwiedzania, totalnego lajtu i browarków. Mimo to zajechaliśmy na start zobaczyć chociaż jak wygląda mapa. Wyglądała tak, że jeśli jeszcze do tej chwili mieliśmy jeszcze jakieś wątpliwości to zostały właśnie rozwiane. A więc lajcik…
W wyniku merytorycznej dyskusji ustaliliśmy, że jedziemy nad Wkrę. Najpierw lasem do Zegrza, potem wałem do Dębe i przeprawa na drugą stronę rzeki. Skrótem przez jakiś stary ośrodek, przez Orzechowo na drugą stronę szosy. W tych okolicach już kiedyś byliśmy, więc nawet się nie pogubiliśmy, mimo że GPS leżał w plecaku. Dalej lasem na zachód w stronę Wkry.
Highway w lesie pokonujemy w atmosferze przyjaźni i tolerancji :)© Niewe
Niestety speluna, w której planowaliśmy się zatankować otwierana jest jak za starych, dobrych czasów dopiero o 13:00.
Chłopaki dobijają się do knajpy© Niewe
Musimy więc zadowolić się butelkowanym z pobliskiego sklepu.
Dalej jedziemy wzdłuż rzeki do Pomiechówka. Jak zwykle potwierdziło się, że nawigacja wzdłuż rzeki to banał.
Goro strapiony© Niewe
W Pomiechówku droga nam się skończyła
Zalana droga w Pomiechówku© Niewe
Browar płynie szerokim strumieniem© Niewe
Z Pomiechówka przez Nowy Dwór wałami kierujemy się na Tarchomin, gdzie ma się zebrać trochę rodziny i planowana jest szeroko rozumiana konsumpcja, regeneracja i rekreacja. Po drodze ma miejsce dosyć nieprzyjemna sytuacja. Przy jakiś 30km/h na wiślanym wale starsza pani wchodzi prosto pod koła Szwagrowi. Jak potem zeznawała „chyba chciała sięgnąć po kwiatka”. Wyglądało to parszywie. Szwagier wyleciał w powietrze i razem z rowerem zniknął w chaszczach na zboczu wału, babka natomiast zrobiła jakiś dziwny piruet i dosłownie nakryła się nogami. Jak podjechałem to Szwagier kurwił w dole, a baba leżała na wznak nie dając znaków życia. Ale fakt, że nie wypuściła z rąk kwiatków daje nadzieje, że może to przeżyje.
Babka twardo trzyma swój bukiecik© Niewe
W sumie skończyło się tak, że odeszła z mężem o własnych siłach (choć mam duże obawy co do tego jak będzie się czuła wieczorem), a Szwagier ma śliczną śliwę i rozcięcie tuż obok oka. Wbiły mu się w nie jego własne okulary. W sumie też miał sporo szczęścia. Parę milimetrów dalej i mógłby grać w kolejnej części Piratach z Karaibów.
Ostatecznie dotarliśmy na Tarchomin w komplecie (to znaczy we trzech, bez tej babki) i rozpoczęliśmy regenerację.
Zjechały się żony, dzieci, teście i inne takie. Piwka, karkówki, kopanie piły itp. Od słowa do słowa i wyszło, że jednak jedziemy dalej razem. Goro i Szwagier na Gocław ja do siebie, ale po drodze na Kępę Potocką razem.
Pod mostem Grota odbywały się ciekawe zawody.
Wyścigi modeli© Niewe
Te małe bryki były spalinowe i rozwijały naprawdę imponujące prędkości.
Na Kępie chyba był jakiś festyn albo to przez tą pogodę, w każdym razie miałem wrażenie, że byli tam wszyscy. Co tam się nie działo…
Kanałek na Kępie Potockiej© Niewe
Goro z wilczurem© Niewe
Całkiem porządnie już zregenerowani rozjeżdżamy się do domów. Wróciłem przez Izabelin, Truskaw, Mariew i Wólkę. Pod koniec już ciężko, czułem zmęczenie całym dniem. Do domu wróciłem ponad 12 godzin od wyjazdu. Taki rekreacyjny Harpagan :)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
35.00 km
33.00 km teren
01:48 h
19.44 km/h:
Maks. pr.:36.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Sprawdziłem co zmajdrowałem
Poniedziałek, 3 maja 2010 · dodano: 03.05.2010 | Komentarze 0
Na ostatnim maratonie strzelił mi łańcuch. Przeprowadziłem małe śledztwo i wyszło, że strzeliła też linka tylnej przerzutki. Tyle z objawów, ale czas ustalić przyczyny. Zakupiłem nową linkę i postanowiłem zrobić coś wreszcie przy rowerze sam. Nie to, że w ogóle nie robię, ale linek jeszcze nie zmieniałem. Trochę potrwało zanim rozkminiłem, ze nie trzeba rozkręcać manetki żeby przeciągnąć przez nią linkę, ale ostatecznie się udało :) Udało się też w miarę wyregulować tylną przerzutkę. „W miarę”, bo najmniejsze przełożenie nie wchodzi, ale przed wymianą linki też nie wchodziło, więc widać „ten typ tak ma”. Poza tym nie wybieram się na razie w góry, więc mogę z tym problemem zrobić to co najbardziej lubię, czyli olać :). Korzystając niejako z okazji, że łańcuch się zerwał założyłem stary. Wydaje mi się, że ma przebieg porównywalny do tego zerwanego, a nie trzeba go skuwać. Złożyłem do do kupy, zakręciłem parę razy na stojaku i wyglądało, że wszystko gra. No to się przejechałem kawałek po drodze przed domem i wyszło, że dupa :/ i wcale nie gra. Przy każdej redukcji z dużej tarczy na średnią robi się tzw. chainsuck. Robiło mi się też tak na maratonie i w efekcie ukręciłem łańcuch i urwałem linkę. Wydaje mi się, ze taka musiała być kolejność. Dokładne oględziny korby wspomagane lektura precla ujawniły, że z czterech śrub mocujących korbę, jednej nie mam w ogóle, a jednej nie będę miał lada chwila. Dokręciłem „wszystkie tsy” śruby i powtórzyłem rundkę po drodze. Bingo! Mogę zakończyć śledztwo. Chainsuck powodowany był ewidentnie przez to, że duża tarcza chodziła na boki. Oficjalnie zamykam więc śledztwo. Jeszcze tylko muszę dokupić śrubkę. Mam nadzieję, że się da nie tylko w komplecie z korbą.
Pora na test terenowy. Chciałem wybrać się tylko na wydmę na zielonym szlaku w KPN żeby zobaczyć czy nowy łańcuch nie skacze i w ogóle jakoś to wszystko działa po tym jak się do tego dotknąłem, ale że jakimś cudem działało, a Kampinos taki piękny jest pojechałem do Zamczyska i z powrotem :) Wracając czerwonym do Roztoki chyba za bardzo podjarałem się jazdą, bo bez namysłu zaatakowałem TEN by DMK77 zjazd ze skarpy i teraz trochę boli mnie bark. W sumie dla tego kawałka przydałaby się taka sztyca regulowana z manetki na kierze jaką widziałem niedawno na targach. Choć z drugiej strony wozić taki kawał żelastwa tylko dla tego kawałka też nonsens. Choć jak patrze na zdjęcie to widzę, że zajechałem jakieś trzy drzewa dalej :)
Pora na test terenowy. Chciałem wybrać się tylko na wydmę na zielonym szlaku w KPN żeby zobaczyć czy nowy łańcuch nie skacze i w ogóle jakoś to wszystko działa po tym jak się do tego dotknąłem, ale że jakimś cudem działało, a Kampinos taki piękny jest pojechałem do Zamczyska i z powrotem :) Wracając czerwonym do Roztoki chyba za bardzo podjarałem się jazdą, bo bez namysłu zaatakowałem TEN by DMK77 zjazd ze skarpy i teraz trochę boli mnie bark. W sumie dla tego kawałka przydałaby się taka sztyca regulowana z manetki na kierze jaką widziałem niedawno na targach. Choć z drugiej strony wozić taki kawał żelastwa tylko dla tego kawałka też nonsens. Choć jak patrze na zdjęcie to widzę, że zajechałem jakieś trzy drzewa dalej :)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
14.00 km
2.00 km teren
01:02 h
13.55 km/h:
Maks. pr.:33.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Ahaha szuka konia
Niedziela, 2 maja 2010 · dodano: 02.05.2010 | Komentarze 0
Znowu z przyczepką tak jak wczoraj, ale tym razem z bratem i jego konkubiną :)
Lajtowo po okolicy. Hania jednak troszkę protestuje jak wertepy są za duże. Ogranicza mi też prędkość do jakiś 25km/h Powyżej usłyszałem "tatuś, sibko tak nie" No to zwalniamy :) Ponieważ wczoraj w Stanisławowie spotkaliśmy panią na koniu, który pokazywał Hani sztuczki, dzisiaj usłyszałem z przyczepki, że "Ahaha koonia szuka" No to szukamy. Przeszukaliśmy okolice padoku w Stanisławowie, ale konie coś się pochowały. Chyba nie lubią deszczu. Dopiero wracając dostrzegliśmy trzy bestie w oddali za domami. Było trochę przedzierania się przez łąkę, ale ostatecznie konie zaliczone i można było wracać do domu.
Lajtowo po okolicy. Hania jednak troszkę protestuje jak wertepy są za duże. Ogranicza mi też prędkość do jakiś 25km/h Powyżej usłyszałem "tatuś, sibko tak nie" No to zwalniamy :) Ponieważ wczoraj w Stanisławowie spotkaliśmy panią na koniu, który pokazywał Hani sztuczki, dzisiaj usłyszałem z przyczepki, że "Ahaha koonia szuka" No to szukamy. Przeszukaliśmy okolice padoku w Stanisławowie, ale konie coś się pochowały. Chyba nie lubią deszczu. Dopiero wracając dostrzegliśmy trzy bestie w oddali za domami. Było trochę przedzierania się przez łąkę, ale ostatecznie konie zaliczone i można było wracać do domu.
Dane wyjazdu:
14.00 km
3.00 km teren
00:51 h
16.47 km/h:
Maks. pr.:33.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Giant Granite
Nas_troje
Piątek, 30 kwietnia 2010 · dodano: 30.04.2010 | Komentarze 4
Wstępny test nowej bryczki. Kurier się spisał i dotarł przed "długim łikendem" dzięki czemu nareszcie mogliśmy pojeździć we troje. W komplecie :)
Na zdjęciu 2/3 kompletu ;)
Przyczepka ekstra-klasa. Wszystko do wszystkiego pasuje, materiały wysokiej jakości, całość naprawdę przemyślana. No może z wyjątkiem ceny, ale konkurencji w zasadzie nie ma, więc nie ma rady i "bezahlen mussen".
Zaraz po złożeniu udaliśmy się na mały test drogowo-terenowy.
Najpierw po asfalcie. Przyczepki w zasadzie w ogóle nie czuć. Podejrzewam, że na dłuższym dystansie różnica jest, ale na krótkiej wycieczce nie odczułem różnicy. Może po prostu jestem taki mocny :)
Potem kawałek leśnej drogi z korzeniami i piachem.
Rozstaw kół w przyczepce jest na tyle wąski, że w zasadzie mieści się w koleinie. Trzeba tylko pamiętać, żeby nie omijać najgorszych przeszkód. No bo to co ja ominę dostanie się pod koła przyczepki i wstrząśnie Hanią. A więc odważnie przyjmowałem każdy korzeń na nadgarstki :)
Jazda w piachu w zasadzie bezproblemowa. Znowu specjalnie nie odczułem przyczepki.
Po wjechaniu na asfalt czas na mały test prędkości. Wykręciłem 33,2 km/h i wtedy... żona zaprotestowała :)
Czuję, że spoko pięć dych można wykręcić na płaskim. Dopiero po powrocie doczytałem w instrukcji, żeby nie przekraczać 25km/h.
Córa jak na razie zaintrygowana, ale chyba da radę i trochę pokręcimy sobie razem.
I jeszcze... wróciły bociany, wróciły i komary. Nie wziąłem okularów i nałapałem ich w oczy całkiem sporo. Kilka też zjadłem, taki podwieczorek. A tymczasem małej pasażerki w przyczepce to nie dotyczy. Jest moskitiera, jest daszek przeciwsłoneczny, jest parę innych bajerów. Generalnie czad.
Na zdjęciu 2/3 kompletu ;)
Przyczepka ekstra-klasa. Wszystko do wszystkiego pasuje, materiały wysokiej jakości, całość naprawdę przemyślana. No może z wyjątkiem ceny, ale konkurencji w zasadzie nie ma, więc nie ma rady i "bezahlen mussen".
Zaraz po złożeniu udaliśmy się na mały test drogowo-terenowy.
Najpierw po asfalcie. Przyczepki w zasadzie w ogóle nie czuć. Podejrzewam, że na dłuższym dystansie różnica jest, ale na krótkiej wycieczce nie odczułem różnicy. Może po prostu jestem taki mocny :)
Potem kawałek leśnej drogi z korzeniami i piachem.
Rozstaw kół w przyczepce jest na tyle wąski, że w zasadzie mieści się w koleinie. Trzeba tylko pamiętać, żeby nie omijać najgorszych przeszkód. No bo to co ja ominę dostanie się pod koła przyczepki i wstrząśnie Hanią. A więc odważnie przyjmowałem każdy korzeń na nadgarstki :)
Jazda w piachu w zasadzie bezproblemowa. Znowu specjalnie nie odczułem przyczepki.
Po wjechaniu na asfalt czas na mały test prędkości. Wykręciłem 33,2 km/h i wtedy... żona zaprotestowała :)
Czuję, że spoko pięć dych można wykręcić na płaskim. Dopiero po powrocie doczytałem w instrukcji, żeby nie przekraczać 25km/h.
Córa jak na razie zaintrygowana, ale chyba da radę i trochę pokręcimy sobie razem.
I jeszcze... wróciły bociany, wróciły i komary. Nie wziąłem okularów i nałapałem ich w oczy całkiem sporo. Kilka też zjadłem, taki podwieczorek. A tymczasem małej pasażerki w przyczepce to nie dotyczy. Jest moskitiera, jest daszek przeciwsłoneczny, jest parę innych bajerów. Generalnie czad.
Dane wyjazdu:
70.00 km
55.00 km teren
03:41 h
19.00 km/h:
Maks. pr.:41.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Cinder Cone
again'n'again czyli dla odmiany Kampinos :-)
Sobota, 17 kwietnia 2010 · dodano: 18.04.2010 | Komentarze 0
Tym razem zaczynamy z Izabelina. Skład taki jak tydzień temu. Najpierw żółtym do Roztoki gdzie odłącza się od nas Marcin. Spotyka się tam ze znajomymi, których lubi bardziej niż nas i woli jeździć z nimi ;-) Po drodze okazuje się, że Szwagier jadł wczoraj szprotki i nie jest z nim za dobrze. Z Roztoki jedziemy zielonym do Górek. Miał być znowu czerwony do Brochowa, ale Szwagier nie może się pozbyć szprotek i tak zamula, że zmieniamy plany. Odbijamy do Zamczyska, gdzie spotykamy Marcina z jego wesołą ekipą. Kawałek jedziemy za nimi w kierunku Granicy, jednak ze Szwagrem z każdą chwilą jest coraz gorzej i zapada decyzja o powrocie. Znowu przez Górki, czerwonym przez Karpaty wracamy do Roztoki, gdzie w oczekiwaniu na Szwagra robimy sobie małą przerwę. Spotykamy DMK77 i bliżej nieznanego Arka ;-)
Dalej zielonym do Wyględ Górnych, tam się rozdzielamy. Goro z Pawłem wracają do Izabelina po auto, a ja czekam na Szwagra. Zamierzam go odholować do mnie, skąd odbierze go Goro. W międzyczasie wyżywam się "artystycznie".
Esencja MTB© Niewe
Dalej zielonym do Wyględ Górnych, tam się rozdzielamy. Goro z Pawłem wracają do Izabelina po auto, a ja czekam na Szwagra. Zamierzam go odholować do mnie, skąd odbierze go Goro. W międzyczasie wyżywam się "artystycznie".
Dane wyjazdu:
83.00 km
66.00 km teren
04:30 h
18.44 km/h:
Maks. pr.:45.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Zmiana planów
Wtorek, 13 kwietnia 2010 · dodano: 13.04.2010 | Komentarze 0
Miał być Otwock...
Goro zaplanował sobie wcześniej, że przy okazji Otwocka podrzuci Coś Komuś w Aninie, więc i tak musieliśmy się udać w te okolice.
Spotkaliśmy się u Szwagra, który przyprowadził jeszcze dwóch kolegów: Pawła i Marcina. Wszyscy odpakowali się w barwach Mazovii tylko ja stosownie do sytuacji na czarno ;-)
W planie były rzeki Świder i Mienia. Wiadomo, nawigacja wzdłuż rzeki i tak dalej...
Na początek, źle mi się kliknęło w komputrze i pojechaliśmy zgodnie z planem tylko w drugą stronę :) Miały być wydmy, rzeki i finisz asfaltem, a wyszło odwrotnie. Prawie, bo życie jak zwykle zweryfikowało plan.
Najpierw na wschód przez osiedla nad Wisłę, potem urocza ścieżka klifem, gdzie Goro zalicza naprawdę widowiskową glebę. Zamachał nogami w powietrzu jakby chciał nam coś przekazać i zwalił się w trawę. Na szczęście w lewo :-)
Dalej MPK głównie wzdłuż rzek. Czyli świder i Mienia. Klasyka z tą różnicą, że w zeszłym roku było całkiem przejezdne, a teraz leży mnóstwo zwalonych po zimie drzew. Przybyło też śmieci :/
I fotka całej ekipy:
Na twarzach celowo są cienie. Chcemy pozostać incognito. Mogę tylko napisać, że na zdjęciu są kolejno od lewej: ja, Goro, Norbert, Paweł i Marcin ;)
Goro zaplanował sobie wcześniej, że przy okazji Otwocka podrzuci Coś Komuś w Aninie, więc i tak musieliśmy się udać w te okolice.
Spotkaliśmy się u Szwagra, który przyprowadził jeszcze dwóch kolegów: Pawła i Marcina. Wszyscy odpakowali się w barwach Mazovii tylko ja stosownie do sytuacji na czarno ;-)
W planie były rzeki Świder i Mienia. Wiadomo, nawigacja wzdłuż rzeki i tak dalej...
Na początek, źle mi się kliknęło w komputrze i pojechaliśmy zgodnie z planem tylko w drugą stronę :) Miały być wydmy, rzeki i finisz asfaltem, a wyszło odwrotnie. Prawie, bo życie jak zwykle zweryfikowało plan.
Najpierw na wschód przez osiedla nad Wisłę, potem urocza ścieżka klifem, gdzie Goro zalicza naprawdę widowiskową glebę. Zamachał nogami w powietrzu jakby chciał nam coś przekazać i zwalił się w trawę. Na szczęście w lewo :-)
Dalej MPK głównie wzdłuż rzek. Czyli świder i Mienia. Klasyka z tą różnicą, że w zeszłym roku było całkiem przejezdne, a teraz leży mnóstwo zwalonych po zimie drzew. Przybyło też śmieci :/
I fotka całej ekipy:
Na twarzach celowo są cienie. Chcemy pozostać incognito. Mogę tylko napisać, że na zdjęciu są kolejno od lewej: ja, Goro, Norbert, Paweł i Marcin ;)
Kategoria GPS, Na luzie, Większom grupom
Dane wyjazdu:
88.00 km
71.00 km teren
04:40 h
18.86 km/h:
Maks. pr.:33.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Kampinos again :-)
Czwartek, 8 kwietnia 2010 · dodano: 08.04.2010 | Komentarze 18
Rano miałem dylemat. Szosą do Pruszkowa na basen, czy znowu Kampinos. W sumie całe życie chciałbym mieć tylko takie dylematy. Już się powoli skłaniałem do basenu gdy przeczytałem wpis DMK77. Zobaczyłem zdjęcie i sobie przypomniałem: kurde jak super jest w Kampinosie :-)
Początkowa zaplanowałem sobie krótką przejażdżkę przez Łubiec do Zamczyska, ale jakoś tak się fajnie jechało :-) Pogoda idealna, siły sporo, czasu kupa. No to pojechałem sobie czerwonym do końca, do Tułowic. Niby dopiero co tędy jechałem, ale Kampinos mi się chyba nigdy nie znudzi. Pięknie jak zwykle. Tylko zwierzaków coś wyjątkowo mało dzisiaj widziałem. W sumie tylko dwie sarny. Powrót zielonym przez wydmy do Granicy, dalej niebieskim do Zamczyska i groblą do Leszna. Stamtąd już asfaltem do domku. Pod wiatr :-)
Zagadka, co to za miejsce?
Początkowa zaplanowałem sobie krótką przejażdżkę przez Łubiec do Zamczyska, ale jakoś tak się fajnie jechało :-) Pogoda idealna, siły sporo, czasu kupa. No to pojechałem sobie czerwonym do końca, do Tułowic. Niby dopiero co tędy jechałem, ale Kampinos mi się chyba nigdy nie znudzi. Pięknie jak zwykle. Tylko zwierzaków coś wyjątkowo mało dzisiaj widziałem. W sumie tylko dwie sarny. Powrót zielonym przez wydmy do Granicy, dalej niebieskim do Zamczyska i groblą do Leszna. Stamtąd już asfaltem do domku. Pod wiatr :-)
Zagadka, co to za miejsce?
Rozlewiska w okolicach Górek© Niewe
Tory mi się skończyli :-)© Niewe
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
114.00 km
70.00 km teren
05:56 h
19.21 km/h:
Maks. pr.:33.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Kampinos
Sobota, 3 kwietnia 2010 · dodano: 03.04.2010 | Komentarze 2
Zaczęło się o 5:00 rano. Zadzwonił Szwagier i mówi "pada" chyba odpuszczamy. No fakt padało jak cholera. Zazwyczaj mi to nie przeszkadza, ale połączenie piątej rano, ciepłej poduchy i wątpiącego Szwagra mnie pokonało. Odpuszczamy, ale chwilowo. Konsultuję się jeszcze z Gorem i ustalamy, że zdzwaniamy się o szóstej, jak się zrobi jasno. O szóstej widziałem, że chyba nie pada, ale nie miałem siły podjąć inicjatywy. Na szczęście Goro nie wytrzymał i koło 6:30 zagaił już bardziej konkretnie: "nie pada - jadziem?" Ano jadziem :-) czyż może być inaczej? Na miejsce zbiórki w Jesionce docieram koło 8:30, Goro już czeka, reszta wymiękła. Chyba przywykł, że nie zdążam nigdy na czas, bo obywa się bez specjalnych wymówek ;-). Ruszamy na zachód. W planach jest cały szlak niebieski przez wydmy w okolicach Górek i czerwony do krańca Kampinosu, do Tułowic. Lekko nie było, ale plan zrealizowany. Kręgosłup mi trochę dokuczał, ale jednak zdecydowanie mniej niż na maratonie. Pogoda taka jak lubię. Nie za ciepło, trochę wilgotno, miejscami wychodziło ostre słońce. W Kampinosie gleba jednak jeszcze nasiąknięta i chwilami człowiek się czuje jakby go ktoś trzymał za koło. Goro koniecznie chciał zobaczyć jakiegoś Łosia, ale spotkaliśmy tylko sarny. Dużo saren :-)
W Tułowicach mały popas. Niepasteryzowany izotonik z Sierpca ;-) i batony z Mazovii. Goro wziął i nie zjadł, a teraz wykopał je z plecaka. Wyglądają tak szpetnie, że zastanawiamy się jaka forma aplikacji będzie efektywniejsza :-)
W planach był jeszcze Brochów i pętla nad Bzurą, ale przez to, że później ruszyliśmy odpuszczamy ten fragment. I tak mamy jeszcze jakieś 40 kilo szosą, a czas nas goni. Wracamy więc na północ, przez Śladów i cały czas generalnie asfaltem na wschód, przez Kazuń do Jesionki. Chwilami było mi ciężko muszę przyznać. Jakoś się strasznie ujechałem na tych kampinoskich wydmach :/
Rozstajemy się przy jednostce wojskowej i dalej przez Kampinos, szlakiem żółtym z Wierszy do zielonego i potem niebieskim "lecę" do Zaborowa.
W domu połknąłem wszytko co mi się nawinęło pod rękę. Pomieszałem paluszki, z prażoną cieciorką, białą czekoladą, zupą i Kasztelanem :-) Dawno się tak nie spaliłem :-) Ale pięknie było. Czerwony z Górek do Tułowic to chyba najpiękniejszy fragment Kampinosu.
W Tułowicach mały popas. Niepasteryzowany izotonik z Sierpca ;-) i batony z Mazovii. Goro wziął i nie zjadł, a teraz wykopał je z plecaka. Wyglądają tak szpetnie, że zastanawiamy się jaka forma aplikacji będzie efektywniejsza :-)
W planach był jeszcze Brochów i pętla nad Bzurą, ale przez to, że później ruszyliśmy odpuszczamy ten fragment. I tak mamy jeszcze jakieś 40 kilo szosą, a czas nas goni. Wracamy więc na północ, przez Śladów i cały czas generalnie asfaltem na wschód, przez Kazuń do Jesionki. Chwilami było mi ciężko muszę przyznać. Jakoś się strasznie ujechałem na tych kampinoskich wydmach :/
Rozstajemy się przy jednostce wojskowej i dalej przez Kampinos, szlakiem żółtym z Wierszy do zielonego i potem niebieskim "lecę" do Zaborowa.
W domu połknąłem wszytko co mi się nawinęło pod rękę. Pomieszałem paluszki, z prażoną cieciorką, białą czekoladą, zupą i Kasztelanem :-) Dawno się tak nie spaliłem :-) Ale pięknie było. Czerwony z Górek do Tułowic to chyba najpiękniejszy fragment Kampinosu.