Info
Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Październik1 - 7
- 2013, Wrzesień8 - 7
- 2013, Sierpień3 - 2
- 2013, Czerwiec12 - 57
- 2013, Maj7 - 5
- 2013, Kwiecień10 - 37
- 2013, Marzec12 - 59
- 2013, Luty3 - 19
- 2013, Styczeń1 - 14
- 2012, Grudzień3 - 18
- 2012, Listopad3 - 39
- 2012, Październik8 - 72
- 2012, Wrzesień14 - 98
- 2012, Sierpień6 - 53
- 2012, Lipiec12 - 66
- 2012, Czerwiec11 - 139
- 2012, Maj12 - 152
- 2012, Kwiecień9 - 112
- 2012, Marzec3 - 34
- 2012, Luty9 - 71
- 2012, Styczeń8 - 93
- 2011, Grudzień8 - 78
- 2011, Listopad7 - 80
- 2011, Październik6 - 43
- 2011, Wrzesień11 - 128
- 2011, Sierpień10 - 77
- 2011, Lipiec12 - 103
- 2011, Czerwiec7 - 79
- 2011, Maj17 - 181
- 2011, Kwiecień12 - 176
- 2011, Marzec3 - 3
- 2011, Luty5 - 3
- 2011, Styczeń3 - 19
- 2010, Grudzień3 - 13
- 2010, Listopad4 - 8
- 2010, Październik4 - 13
- 2010, Wrzesień8 - 15
- 2010, Sierpień7 - 2
- 2010, Lipiec9 - 6
- 2010, Czerwiec12 - 28
- 2010, Maj7 - 21
- 2010, Kwiecień11 - 35
- 2010, Marzec3 - 3
- 2010, Luty2 - 1
- 2010, Styczeń6 - 4
- 2009, Grudzień5 - 6
- 2009, Listopad4 - 4
- 2009, Październik4 - 17
- 2009, Wrzesień6 - 19
- 2009, Sierpień10 - 6
- 2009, Lipiec5 - 9
Wpisy archiwalne w kategorii
Na luzie
Dystans całkowity: | 12729.59 km (w terenie 6033.62 km; 47.40%) |
Czas w ruchu: | 625:51 |
Średnia prędkość: | 19.78 km/h |
Maksymalna prędkość: | 76.50 km/h |
Suma podjazdów: | 32883 m |
Suma kalorii: | 222087 kcal |
Liczba aktywności: | 223 |
Średnio na aktywność: | 57.08 km i 2h 53m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
78.55 km
20.00 km teren
03:37 h
21.72 km/h:
Maks. pr.:36.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:220 m
Kalorie: 2602 kcal
Rower:Kona Caldera
R4
Czwartek, 15 grudnia 2011 · dodano: 22.12.2011 | Komentarze 13
Umówiłem się na popołudnie z Gorem na rower, więc od razu z rana śmignąłem do pracy.
Fajnie, bo mogę popatrzeć na korek z boku i nie potrzebuję rano kawy.
Niefajnie, bo ciemno kurde jak z domu wychodzę. Nie przepadam za tym, ale jakoś poszło.
Nawet mnie nikt rozjechać po drodze nie próbował. Kierowcy jakoś dziwnie uprzejmi. Chyba po ostatnich podwyżkach cen wachy sami uprzejmi się ostali.
Śmignięcie z rana wymagało ode mnie nie lada poświęcenia dnia poprzedniego, ponieważ dyżurna kurtka przebywała w domu, a wozić kurtkę do pracy w plecaku jest słabo. Wyszedłem więc po prostu z pracy w środę bez kurtki.
Po rzeczonym śmignięciu zrobiłem sobie przymusową, ośmiogodzinną przerwę w pedałowaniu, a następnie przystąpiłem do realizacji reszty dzisiejszego planu.
Najpierw szybki przelot na Włochy, aby odebrać filmy, które nieopatrznie pożyczyłem w stanie tak zwanej imprezowej euforii, a potem do Gora pod pracę. Razem poturlaliśmy się przez całe miacho na New World i na Old Town uzupełniają po drodze kalorie w jakiejś syfnej sieciówie. A po sytnym żarciu nic tak dobrze nie robi, jak przepyszne piwko. A najlepiej cztery.
Czyli klasyczna Rura i nocne przez lasy się przedzieranie :)
Fajnie, bo mogę popatrzeć na korek z boku i nie potrzebuję rano kawy.
Niefajnie, bo ciemno kurde jak z domu wychodzę. Nie przepadam za tym, ale jakoś poszło.
Nawet mnie nikt rozjechać po drodze nie próbował. Kierowcy jakoś dziwnie uprzejmi. Chyba po ostatnich podwyżkach cen wachy sami uprzejmi się ostali.
Śmignięcie z rana wymagało ode mnie nie lada poświęcenia dnia poprzedniego, ponieważ dyżurna kurtka przebywała w domu, a wozić kurtkę do pracy w plecaku jest słabo. Wyszedłem więc po prostu z pracy w środę bez kurtki.
Po rzeczonym śmignięciu zrobiłem sobie przymusową, ośmiogodzinną przerwę w pedałowaniu, a następnie przystąpiłem do realizacji reszty dzisiejszego planu.
Najpierw szybki przelot na Włochy, aby odebrać filmy, które nieopatrznie pożyczyłem w stanie tak zwanej imprezowej euforii, a potem do Gora pod pracę. Razem poturlaliśmy się przez całe miacho na New World i na Old Town uzupełniają po drodze kalorie w jakiejś syfnej sieciówie. A po sytnym żarciu nic tak dobrze nie robi, jak przepyszne piwko. A najlepiej cztery.
Mistrz drugiego planu powraca ;)© Niewe
Czyli klasyczna Rura i nocne przez lasy się przedzieranie :)
Dane wyjazdu:
60.42 km
40.00 km teren
02:45 h
21.97 km/h:
Maks. pr.:42.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:121 m
Kalorie: 1903 kcal
Rower:Kona Caldera
Ustawka
Niedziela, 11 grudnia 2011 · dodano: 14.12.2011 | Komentarze 6
Ustawka pod tytułem "każdemu po drodze, dla każdego coś miłego"
Rooter chciał (albo musiał) pojechać na Bródno na jakieś rodzinne szamanie.
Goro chciał pojeździć, ale nie sam.
Ja chciałem jechać na piwo pod Rurę.
Che chciała tego wszystkiego i jeszcze spotkać się z nami. I wykręcić stówkę też chciała. Zachłanna ta Che. Przydały by się jej jakieś tabletki na chciwość ;)
Zatem...
Umawiam się z Rooterem u mnie, Goro ma dotrzeć lasami. Rooter się spóźnił, bo coś tam, coś tam, a Goro w ogóle nie dotarł, bo pogubił się prostej drodze, którą mu pokazywałem i trzeba mu było wyjechać na przeciw. Dobry początek :)
Ale trzeba przyznać, że się potem zrehabilitował, bo w okolicach cmentarza Północnego zapodał nam rewelacyjnego singla, którego z kolei jemu ujawnił Janek.
Takie z nas towarzystwo wzajemnej adoracji. Jak w TVNie :)
Che zdążyła wrócić z Jabłonny, ze swojego treningu, zajechać do domu o dotarła Pod Rurę chwilę po nas.
Zapanowała ogólna kraina szczęśliwości, wzajemnej akceptacji, adoracji, bez alienacji. Potem trzeba było jeszcze tylko dotrzeć do domu, ale ponieważ tym razem nie przesadziłem nie było to trudne.
Rooter chciał (albo musiał) pojechać na Bródno na jakieś rodzinne szamanie.
Goro chciał pojeździć, ale nie sam.
Ja chciałem jechać na piwo pod Rurę.
Che chciała tego wszystkiego i jeszcze spotkać się z nami. I wykręcić stówkę też chciała. Zachłanna ta Che. Przydały by się jej jakieś tabletki na chciwość ;)
Zatem...
Umawiam się z Rooterem u mnie, Goro ma dotrzeć lasami. Rooter się spóźnił, bo coś tam, coś tam, a Goro w ogóle nie dotarł, bo pogubił się prostej drodze, którą mu pokazywałem i trzeba mu było wyjechać na przeciw. Dobry początek :)
Ale trzeba przyznać, że się potem zrehabilitował, bo w okolicach cmentarza Północnego zapodał nam rewelacyjnego singla, którego z kolei jemu ujawnił Janek.
Takie z nas towarzystwo wzajemnej adoracji. Jak w TVNie :)
Che zdążyła wrócić z Jabłonny, ze swojego treningu, zajechać do domu o dotarła Pod Rurę chwilę po nas.
Zapanowała ogólna kraina szczęśliwości, wzajemnej akceptacji, adoracji, bez alienacji. Potem trzeba było jeszcze tylko dotrzeć do domu, ale ponieważ tym razem nie przesadziłem nie było to trudne.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
25.32 km
14.00 km teren
01:10 h
21.70 km/h:
Maks. pr.:34.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 67 m
Kalorie: 813 kcal
Rower:Kona Caldera
Amnestia
Środa, 7 grudnia 2011 · dodano: 14.12.2011 | Komentarze 0
Albo amnezja.
Tak, chyba bardziej amnezja.
Za cholerę nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie i po co w tę środę jeździłem. Dopiero rzut okiem na ślad w Garminie pozwolił mi się zorientować, że pojechałem, nie GDZIE, lecz DOKĄD i nie po CO, lecz po KOGO.
Trzeba dodawać wpisy na bieżąco to się takich problemów uniknie.
Albo można nie na bieżąco, ale wtedy trzeba dużo czytać, ćwiczyć pamięć i być jak brzytwa. No i pić tą, jak jej tam...
Letycynę ;)
Tak, chyba bardziej amnezja.
Za cholerę nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie i po co w tę środę jeździłem. Dopiero rzut okiem na ślad w Garminie pozwolił mi się zorientować, że pojechałem, nie GDZIE, lecz DOKĄD i nie po CO, lecz po KOGO.
Trzeba dodawać wpisy na bieżąco to się takich problemów uniknie.
Albo można nie na bieżąco, ale wtedy trzeba dużo czytać, ćwiczyć pamięć i być jak brzytwa. No i pić tą, jak jej tam...
Letycynę ;)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
51.00 km
35.00 km teren
03:34 h
14.30 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:757 m
Kalorie: 1907 kcal
Rower:Kona Caldera
Ślęża od tyłu.
Niedziela, 4 grudnia 2011 · dodano: 14.12.2011 | Komentarze 15
W dzień drugi z dwóch mi dostępnych we Wrocławiu postanowiłem zdobyć majaczącą na horyzoncie Ślężę. Tym razem od razu na kołach, samochodem się najeżdżę jeszcze dzisiaj do nocy. Trasę wyznaczam korzystając z pomocy Garmina i map tak, żeby unikać głównych dróg, a jechać ile się da terenem. Nie jest to proste, bo mapę w Garminie mam niekompletną, oznakowanie szlaków w terenie w zasadzie nie istnieje (zapraszamy turystów do naszego pięknego kraju :/ ) , a i moja mapa papierowa jest delikatnie mówiąc do dupy. Trzeci raz w życiu korzystam z mapy Cartomedia i trzeci raz stwierdzam, że mapy tego wydawnictwa mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Na szczęście Ślęża cały czas majaczy na horyzoncie i można się kierować mniej więcej „na azymut”
Po drodze spotykam duże stadko saren. Część od razu ucieka, ale dwie zostają i przyglądają mi się długo. A ja przyglądam się im. Czyli przyglądamy się sobie wzajemnie :)
Uwielbiam takie chwile. To specyficzne jesienne powietrze (tak, wiem, że jest zima, ale powietrze jest jesienne), absolutna cisza, zero ludzi wokół mnie i miły stan zawieszenia.
Choć nie będę ukrywał też, że odwykłem od samotnych jazd, a przywykłem do tego, że taka jedna cały czas trajkocze z tyłu jak tu kamieniździe, piaszczyździe i urwiździe, tudzież ślizgo, a nawet do tego, że taki jeden sapie, marudzi i robi wykłady na temat genezy rozmaitych form geologicznych ;)
Wracając do tematu…
Po prawie czterdziestu kilometrach jazdy pod taki wiatr, ze stojąc na pedałach osiągałem maksymalnie 15-16km/h dotarłem wreszcie do celu.
A tam?
„Buooże, jak pięknie!!
Czuję jak mięknie mi moje serce”
Zbocza Ślęży są pokryte przepiękną buczyną. Liście ewryłer!!! Lubię to. Taką piękną drogą objechałem wschodnie zbocze góry i zaatakowałem w jedyny słuszny sposób, czyli od tyłu. A od tyłu jak to od tyłu. Pojawiły się schody :P
Paradoksalnie im bardziej mokre tym trudniej przejezdne. A że odkąd tu przyjechałem cały czas z nieba solidnie mży, to ciężko nawet prowadzić rower po tych głazach.
Niemniej dotarłem do celu i od razu udałem się do schroniska.
Jak do niego wchodziłem to uchyliły się drzwi i wyszło dwóch typków stanowiących razem trójkąt mniej więcej równoboczny. Jeden wspierał drugiego. Obaj byli tak narąbani, że osobno nie byli w stanie iść. Razem jakoś szło. Czyli taki przykład protokooperacji (symbiozy fakultatywnej). Rzeczone typki spojrzały na świat mrużąc ślepia i widząc co się porobiło z pogodą zgodnie orzekli:
- O kurwa! Wracamy, kurwa. Może przejdzie, kurwa.
I wrócili do konsumpcji cały czas omawiając różne warianty zejścia z góry „koniecznie jeszcze dzisiaj, ale skocz jeszcze po dwa” :D
Do konsumpcji postanowiłem przystąpić i ja. Ale! Jednocześnie jak , nie ja :) Postanowiłem bowiem spożyć zupę cebulową. Poprzedniego dnia w wyniku gastro fazy rozwialiśmy z Che o takiej zupie, narobiłem sobie smaka, więc jak zobaczyłem taką pozycję w menu natychmiast ją sobie zamówiłem. Usiadłem przy stoliku i radośnie zacierałem rączki w oczekiwaniu na upragnioną potrawę.
I dostałem kurwa.
Cebulową Knorra „gorący kubek”
Jeśli buk istnieje to powinien zesłać burzę i spalić to obsrane schronisko.
Od tej pory było już tylko gorzej. Bo raz, że ta „zupa”. Dwa, że lało jak z cebra. Trzy, że zaraz trzeba wracać do Wrocławia, a potem jeszcze do Warszawy, cztery, że na zjeździe złapałem gumę i ostatecznie i przerąbywane pięć, że NIE MAM ZE SOBĄ ZAPASU. Fok ,meeeen.
Ale to wszystko było jeszcze do ogarnięcia. W końcu mam łatki, tyle, że się ostro utytłam i spóźnię do Wrocławia. Obróciłem rower, wyjąłem łatki, przykleiłem (dwie, bo szejk był dwustronny), podjąłem próbę napompowania dętki i odkryłem straszną prawdę.
I teraz uważaj Goro!
Samoprzylepne łatki firmy TOPEAK, które tak ci bardzo polecałem latem i które Ci nawet kupiłem, a kasy mi chyba nie oddałeś do dzisiaj ;) są samoprzylepne tylko na sucho. Na mokro są zdecydowanie samoODLEPNE. Na deszczu odlepiają się jeszcze szybciej niż przylepiają jak jest sucho.
Szkoda, że dowiedziałem się o tym prawie 40km od samochodu i półtorej godziny przed zmierzchem.
Potem już tylko
- poszukałem stacji kolejowej, ale okazało się, że pociągi nie jeżdżą tu już od lat.
- znalazłem przystanek autobusowy, ale okazało się, że autobus odjechał 10 minut temu, a następny będzie za prawie dwie godziny,
Zatrzymałem jakiegoś łebka wyjeżdżającego busem z posesji i po negocjacjach z nim i jego szefem (właścicielem auta pojechaliśmy po drugiego łebka, który odwiózł powrotem tego pierwszego łebka, żeby potem za kasę odwieźć mnie do Wrocławia.
Prawda, że proste? :)
Ale są i dobre strony. Mapa Cartomedii, o której pisałem na wstępie, zamokła kompletnie i porwała się podczas próby wydostania jej z kieszeni.
Z czystym sumieniem mogłem ją zatem wyrzucić i już nigdy więcej takiej nie kupować. :)
Blisko widać, daleko dymać.© Niewe
Po drodze spotykam duże stadko saren. Część od razu ucieka, ale dwie zostają i przyglądają mi się długo. A ja przyglądam się im. Czyli przyglądamy się sobie wzajemnie :)
Uwielbiam takie chwile. To specyficzne jesienne powietrze (tak, wiem, że jest zima, ale powietrze jest jesienne), absolutna cisza, zero ludzi wokół mnie i miły stan zawieszenia.
Gang "Białe Dupy" w akcji defensywnej© Niewe
Choć nie będę ukrywał też, że odwykłem od samotnych jazd, a przywykłem do tego, że taka jedna cały czas trajkocze z tyłu jak tu kamieniździe, piaszczyździe i urwiździe, tudzież ślizgo, a nawet do tego, że taki jeden sapie, marudzi i robi wykłady na temat genezy rozmaitych form geologicznych ;)
Wracając do tematu…
Po prawie czterdziestu kilometrach jazdy pod taki wiatr, ze stojąc na pedałach osiągałem maksymalnie 15-16km/h dotarłem wreszcie do celu.
A tam?
„Buooże, jak pięknie!!
Czuję jak mięknie mi moje serce”
Ślęża - sręża. Wtedy jeszcze nie wiedziałem czemu© Niewe
Zbocza Ślęży są pokryte przepiękną buczyną. Liście ewryłer!!! Lubię to. Taką piękną drogą objechałem wschodnie zbocze góry i zaatakowałem w jedyny słuszny sposób, czyli od tyłu. A od tyłu jak to od tyłu. Pojawiły się schody :P
Zdaje mi się, że to granit, ale mogę się mylić.© Niewe
Paradoksalnie im bardziej mokre tym trudniej przejezdne. A że odkąd tu przyjechałem cały czas z nieba solidnie mży, to ciężko nawet prowadzić rower po tych głazach.
Niemniej dotarłem do celu i od razu udałem się do schroniska.
Tak jak napisałem przed chwilą - schronisko.© Niewe
Jak do niego wchodziłem to uchyliły się drzwi i wyszło dwóch typków stanowiących razem trójkąt mniej więcej równoboczny. Jeden wspierał drugiego. Obaj byli tak narąbani, że osobno nie byli w stanie iść. Razem jakoś szło. Czyli taki przykład protokooperacji (symbiozy fakultatywnej). Rzeczone typki spojrzały na świat mrużąc ślepia i widząc co się porobiło z pogodą zgodnie orzekli:
- O kurwa! Wracamy, kurwa. Może przejdzie, kurwa.
I wrócili do konsumpcji cały czas omawiając różne warianty zejścia z góry „koniecznie jeszcze dzisiaj, ale skocz jeszcze po dwa” :D
Do konsumpcji postanowiłem przystąpić i ja. Ale! Jednocześnie jak , nie ja :) Postanowiłem bowiem spożyć zupę cebulową. Poprzedniego dnia w wyniku gastro fazy rozwialiśmy z Che o takiej zupie, narobiłem sobie smaka, więc jak zobaczyłem taką pozycję w menu natychmiast ją sobie zamówiłem. Usiadłem przy stoliku i radośnie zacierałem rączki w oczekiwaniu na upragnioną potrawę.
I dostałem kurwa.
Cebulową Knorra „gorący kubek”
Jeśli buk istnieje to powinien zesłać burzę i spalić to obsrane schronisko.
Od tej pory było już tylko gorzej. Bo raz, że ta „zupa”. Dwa, że lało jak z cebra. Trzy, że zaraz trzeba wracać do Wrocławia, a potem jeszcze do Warszawy, cztery, że na zjeździe złapałem gumę i ostatecznie i przerąbywane pięć, że NIE MAM ZE SOBĄ ZAPASU. Fok ,meeeen.
Ale to wszystko było jeszcze do ogarnięcia. W końcu mam łatki, tyle, że się ostro utytłam i spóźnię do Wrocławia. Obróciłem rower, wyjąłem łatki, przykleiłem (dwie, bo szejk był dwustronny), podjąłem próbę napompowania dętki i odkryłem straszną prawdę.
I teraz uważaj Goro!
Samoprzylepne łatki firmy TOPEAK, które tak ci bardzo polecałem latem i które Ci nawet kupiłem, a kasy mi chyba nie oddałeś do dzisiaj ;) są samoprzylepne tylko na sucho. Na mokro są zdecydowanie samoODLEPNE. Na deszczu odlepiają się jeszcze szybciej niż przylepiają jak jest sucho.
Szkoda, że dowiedziałem się o tym prawie 40km od samochodu i półtorej godziny przed zmierzchem.
Potem już tylko
- poszukałem stacji kolejowej, ale okazało się, że pociągi nie jeżdżą tu już od lat.
- znalazłem przystanek autobusowy, ale okazało się, że autobus odjechał 10 minut temu, a następny będzie za prawie dwie godziny,
Zatrzymałem jakiegoś łebka wyjeżdżającego busem z posesji i po negocjacjach z nim i jego szefem (właścicielem auta pojechaliśmy po drugiego łebka, który odwiózł powrotem tego pierwszego łebka, żeby potem za kasę odwieźć mnie do Wrocławia.
Prawda, że proste? :)
Ale są i dobre strony. Mapa Cartomedii, o której pisałem na wstępie, zamokła kompletnie i porwała się podczas próby wydostania jej z kieszeni.
Z czystym sumieniem mogłem ją zatem wyrzucić i już nigdy więcej takiej nie kupować. :)
Dane wyjazdu:
46.00 km
40.00 km teren
03:13 h
14.30 km/h:
Maks. pr.:56.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1291 m
Kalorie: 2354 kcal
Rower:Kona Caldera
Wieeeeeelka Sowa
Sobota, 3 grudnia 2011 · dodano: 14.12.2011 | Komentarze 10
Zdarzyło się tak, że wylądowałem we Wrocławiu i miałem nadmiar czasu :)
Dzień pierwszy z dwóch mi dostępnych postanowiłem spędzić w pobliskich Górach Sowich
Na początek asfaltowy podjazd na przełęcz Jugowską, z której zamierzam zaatakować ambitnie najwyższy szczyt w okolicy czyli Wielką Sowę. A z przełęczy śmigały takie właśnie ciekawe postacie, na czymś co przypominało deskorolki.
I to byli w zasadzie jedyni uprawiający sport ludzie, jakich spotkałem tego dnia. Dziwne. Sobota, blisko Wrocławia, a tu takie pustki. Napieram zatem w ciszy i spokoju pod tą całą Sowę sam. Na wysokości ok 700m n.p.m pogoda zaczyna się klarować. Pojawia się lód..
…i pojawiają się też problemy z dalszą jazdą. Szlak skręca prostopadle na zbocze i lawiruje między choinkami i przez powalone drzewa. Nachylenie to jakieś 30% czyli pionowa ścianka. Pół godziny wspinaczki po oblodzonej ścieżce z rowerem na plecach porządnie mnie rozgrzewa. Dobrze, że są te chojny to jest się czego czepiać :)
Lekutko zmęczony, ale zadowolony w końcu docieram na Wielką Sowę.
Z Wielkiej Sowy zjeżdżam szlakiem czerwonym znowu w stronę przełęczy Jugowskiej, aby zaatakować kolejne pasmo i kolejne szczyty. Z wielkiego mojego zaaferowania lodem, który pokrywa szlak, tracę czujność, nabieram prędkości i... wpadam w piękny poślizg zakończony glebą :)
I to była jedyna gleba tego dnia. Kolejne pasmo górskie już trawersuję korzystając z fatalnie oznakowanego szlaku rowerowego. Na szczyty się nie pcham, bo wszystko jest totalnie oblodzone, a ja mam kompletnie łysą oponę z tyłu i mało czasu do zmierzchu.
W wyniku błędów na mapie, błędów w oznakowaniu szlaków terenie i w wyniku własnej niezdecydowaniości zamiast zjechać na na północ, zjeżdżam ostatecznie na południe. Jestem po południowej stronie gór, a samochód mam po północnej, więc kieruję sie kolejny raz na przełęcz Jugowską jeszcze inną drogą. Podziwiając po drodze takie to cuda techniki jak ten piękny kolejowy wiadukt
I zaliczam podjazd do schroniska Zygmuntówka. Można teoretycznie wjechać łagodniej i asfaltem, ale ja nie jestem (tu należy wstawić co się tam komu podoba, może być Obcy, może być Mors ;) i jadę skrótem o znacznym nachyleniu.
Z przełęczy znaną mi już drogą zjeżdżam do auta sprytnie zadekowanego na cmentarnym parkingu w Kamionkach.
Dzień zdecydowanie zaliczam do udanych :)
Dzień pierwszy z dwóch mi dostępnych postanowiłem spędzić w pobliskich Górach Sowich
Pierwsze widoki za płoty...© Niewe
Na początek asfaltowy podjazd na przełęcz Jugowską, z której zamierzam zaatakować ambitnie najwyższy szczyt w okolicy czyli Wielką Sowę. A z przełęczy śmigały takie właśnie ciekawe postacie, na czymś co przypominało deskorolki.
Czy takie cuś nadal nazywa się deskorolką?© Niewe
I to byli w zasadzie jedyni uprawiający sport ludzie, jakich spotkałem tego dnia. Dziwne. Sobota, blisko Wrocławia, a tu takie pustki. Napieram zatem w ciszy i spokoju pod tą całą Sowę sam. Na wysokości ok 700m n.p.m pogoda zaczyna się klarować. Pojawia się lód..
Tu jeszcze nie wiem, że to zaledwie wstęp.© Niewe
…i pojawiają się też problemy z dalszą jazdą. Szlak skręca prostopadle na zbocze i lawiruje między choinkami i przez powalone drzewa. Nachylenie to jakieś 30% czyli pionowa ścianka. Pół godziny wspinaczki po oblodzonej ścieżce z rowerem na plecach porządnie mnie rozgrzewa. Dobrze, że są te chojny to jest się czego czepiać :)
Jak bym był lżej ubrany to bym to przeskoczył.© Niewe
Lekutko zmęczony, ale zadowolony w końcu docieram na Wielką Sowę.
Wielka Sowa 1014m n.p.m. i wieża widokowa. Czyli, że ją trochę widać :)© Niewe
Z Wielkiej Sowy zjeżdżam szlakiem czerwonym znowu w stronę przełęczy Jugowskiej, aby zaatakować kolejne pasmo i kolejne szczyty. Z wielkiego mojego zaaferowania lodem, który pokrywa szlak, tracę czujność, nabieram prędkości i... wpadam w piękny poślizg zakończony glebą :)
Wielka Sowa to i Wielka Gleba© Niewe
I to była jedyna gleba tego dnia. Kolejne pasmo górskie już trawersuję korzystając z fatalnie oznakowanego szlaku rowerowego. Na szczyty się nie pcham, bo wszystko jest totalnie oblodzone, a ja mam kompletnie łysą oponę z tyłu i mało czasu do zmierzchu.
Taka trochę oszukana i lekko prześwietlona panorama© Niewe
W wyniku błędów na mapie, błędów w oznakowaniu szlaków terenie i w wyniku własnej niezdecydowaniości zamiast zjechać na na północ, zjeżdżam ostatecznie na południe. Jestem po południowej stronie gór, a samochód mam po północnej, więc kieruję sie kolejny raz na przełęcz Jugowską jeszcze inną drogą. Podziwiając po drodze takie to cuda techniki jak ten piękny kolejowy wiadukt
Wiadukt kolejowy - zajawka ogólna© Niewe
wiadukt kolejowy i jego smutne podpory :)© Niewe
I zaliczam podjazd do schroniska Zygmuntówka. Można teoretycznie wjechać łagodniej i asfaltem, ale ja nie jestem (tu należy wstawić co się tam komu podoba, może być Obcy, może być Mors ;) i jadę skrótem o znacznym nachyleniu.
Podjazd pod schronisko Zygmuntówka© Niewe
Z przełęczy znaną mi już drogą zjeżdżam do auta sprytnie zadekowanego na cmentarnym parkingu w Kamionkach.
Dzień zdecydowanie zaliczam do udanych :)
Dane wyjazdu:
22.12 km
20.00 km teren
01:36 h
13.82 km/h:
Maks. pr.:34.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:130 m
Kalorie: 588 kcal
Rower:Kona Caldera
Raz, dwa, trzy... próba kostki
Niedziela, 27 listopada 2011 · dodano: 29.11.2011 | Komentarze 3
Namawiała. Namawiała, namawiała…
I mnie namówiła. Podjechałem do Che obczaić te jej treningowe zawijasy pod Jabłonną. Fajne to to, ale mnie wnerwiło już w połowie. Nie cierpię tak się kręcić w kółko, za to Che wyraźnie to pasuje. No to niech ona się tu obkręca dalej, ustaliśmy, a ja w tym czasie zwiedzę okoliczne lasy i osiedla.
Tak też uczyniliśmy.
Z kostką jest lepiej niż myślałem, ale jeszcze trzeba uważać, bo przy wypinaniu, albo nagłych podparciach potrafi solidnie zaboleć. Słabo też wychodzi mi pchanie pod górę.
A jak już się Che naobkręcała tośmy zrobili jeszcze pętelkę po okolicy tym razem już razem. I mimo, że dwa razy w jednym zdaniu użyłem słowa „razem” to tak to pozostawiam, bo pasuje mi do kontekstu.
I mnie namówiła. Podjechałem do Che obczaić te jej treningowe zawijasy pod Jabłonną. Fajne to to, ale mnie wnerwiło już w połowie. Nie cierpię tak się kręcić w kółko, za to Che wyraźnie to pasuje. No to niech ona się tu obkręca dalej, ustaliśmy, a ja w tym czasie zwiedzę okoliczne lasy i osiedla.
Tak też uczyniliśmy.
Z kostką jest lepiej niż myślałem, ale jeszcze trzeba uważać, bo przy wypinaniu, albo nagłych podparciach potrafi solidnie zaboleć. Słabo też wychodzi mi pchanie pod górę.
A jak już się Che naobkręcała tośmy zrobili jeszcze pętelkę po okolicy tym razem już razem. I mimo, że dwa razy w jednym zdaniu użyłem słowa „razem” to tak to pozostawiam, bo pasuje mi do kontekstu.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
38.74 km
35.00 km teren
02:08 h
18.16 km/h:
Maks. pr.:32.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:152 m
Kalorie: 1136 kcal
Rower:Kona Caldera
Przesadziłem
Niedziela, 20 listopada 2011 · dodano: 21.11.2011 | Komentarze 8
Tak po prostu.
I teraz boli mnie kostka. W sumie dobrze, że tylko kostka, mogło być gorzej biorąc pod uwagę fakt jak przesadziłem.
Pozytywem na pewno jest to, że w Bemolu poznaliśmy Bikergonię.
Coool.
Była też Che i był Goro, zabrakło Radka.
Fajnie tak posiedzieć wśród swoich.
I teraz boli mnie kostka. W sumie dobrze, że tylko kostka, mogło być gorzej biorąc pod uwagę fakt jak przesadziłem.
Pozytywem na pewno jest to, że w Bemolu poznaliśmy Bikergonię.
Coool.
Była też Che i był Goro, zabrakło Radka.
Fajnie tak posiedzieć wśród swoich.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
53.00 km
30.00 km teren
03:24 h
15.59 km/h:
Maks. pr.:50.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1238 m
Kalorie: 2259 kcal
Rower:Kona Caldera
Zakopower
Niedziela, 13 listopada 2011 · dodano: 17.11.2011 | Komentarze 8
Dzień drugi zaczynamy od podjazdu do schroniska Murowaniec. Przywołany już wcześniej Wojtek próbował nas do tego zniechęcić, ale po pierwsze primo, jesteśmy twardzi, po drugie primo, wokół Zakopanego jest naprawdę mało szlaków nieobjętych zakazami dla rowerów.
Mimo, że jest niedziela, a może właśnie dlatego napotykamy tylko pojedynczych turystów. Miła odmiana po Dolinie Chochołowskiej.
Odmienna jest też nawierzchnia, po której jedziemy. Zgodnie z tym co nam zapowiedział Wojtek droga wyłożona jest wielkimi, nierównymi kamieniami, z których cześć jest ruchoma i uślizguje się spod kół
Po trwającym prawie 40minut podjeździe docieramy do schroniska.
Wyżej niestety wiszą już zakazy dla rowerzystów, a z przeprowadzonego w bufecie wywiadu wynika, że po szlaku mogą się kręcić strażnicy. Odpuszczamy sobie zatem i skupiamy się na tym w czym jesteśmy najlepsi :)
Poprawiamy jeszcze grzanym winkiem zaczyna zjazd. I teraz trochę przycukruję, ale ja naprawdę nie wiem jak Che dała radę zjechać to na raz, bez zatrzymywania. Ja chwilami miałem już ochotę zapłakać, tak bolały mnie łapy od trzymania kierownicy na tym kamienistym zjeździe. Ale zjechała. Twarda sztuka.
Ponieważ zostało nam jeszcze jakieś dwie i pół godzinki do zmierzchu kierujemy się dalej na wschód bez konkretnego planu. Niebieski szlak z Złotej Dolinie wygląda zachęcająca, ale kręci się tam sporo ludzi. Jedziemy więc jeszcze dalej do parkingu przy zielnym szlaku prowadzącym na Rusinową Polanę. Tam zasięgamy języka i podejmujemy wyzwanie Actimela.
I chwilę później możemy znowu upajać się widokami i naszą przebiegłością
I przygotowujemy się do zjazdu
Zaliczamy rewelacyjny zjazd niebieskim, który wcześniej ominęliśmy i napieramy pędem do Zakopanego, bo Halina i mąż Maryli już czekają, a piwa same się nie wypiją :)
Kolejny rewelacyjny dzień za nami.
Potok od wieków drążący skały© Niewe
Mimo, że jest niedziela, a może właśnie dlatego napotykamy tylko pojedynczych turystów. Miła odmiana po Dolinie Chochołowskiej.
Odmienna jest też nawierzchnia, po której jedziemy. Zgodnie z tym co nam zapowiedział Wojtek droga wyłożona jest wielkimi, nierównymi kamieniami, z których cześć jest ruchoma i uślizguje się spod kół
Ostrość celowo ustawiona jest na kamienie, więc nie życzę sobie uwag w tej sprawie© Niewe
Drewniany mosteczek nie ugina sie, Che po nim jedzie, jedzie bo chce.© Niewe
Po trwającym prawie 40minut podjeździe docieramy do schroniska.
Murowaniec w pełnym słońcu© Niewe
Wyżej niestety wiszą już zakazy dla rowerzystów, a z przeprowadzonego w bufecie wywiadu wynika, że po szlaku mogą się kręcić strażnicy. Odpuszczamy sobie zatem i skupiamy się na tym w czym jesteśmy najlepsi :)
Regeneracja i integracja, ale bez masturbacji© Niewe
Poprawiamy jeszcze grzanym winkiem zaczyna zjazd. I teraz trochę przycukruję, ale ja naprawdę nie wiem jak Che dała radę zjechać to na raz, bez zatrzymywania. Ja chwilami miałem już ochotę zapłakać, tak bolały mnie łapy od trzymania kierownicy na tym kamienistym zjeździe. Ale zjechała. Twarda sztuka.
Ponieważ zostało nam jeszcze jakieś dwie i pół godzinki do zmierzchu kierujemy się dalej na wschód bez konkretnego planu. Niebieski szlak z Złotej Dolinie wygląda zachęcająca, ale kręci się tam sporo ludzi. Jedziemy więc jeszcze dalej do parkingu przy zielnym szlaku prowadzącym na Rusinową Polanę. Tam zasięgamy języka i podejmujemy wyzwanie Actimela.
Rozglądam sie, ale nigdzie nie widać zakazu dla rowerzystów ;)© Niewe
I chwilę później możemy znowu upajać się widokami i naszą przebiegłością
Dwa dranie na Rusinowej Polanie© Niewe
Właśnie w tym momencie dowiedziałem się, że zostałem wujkiem!!!! :)© Niewe
I przygotowujemy się do zjazdu
Przygotowania do zjazdu© Niewe
Zaliczamy rewelacyjny zjazd niebieskim, który wcześniej ominęliśmy i napieramy pędem do Zakopanego, bo Halina i mąż Maryli już czekają, a piwa same się nie wypiją :)
Kolejny rewelacyjny dzień za nami.
Dane wyjazdu:
49.00 km
43.00 km teren
03:44 h
13.12 km/h:
Maks. pr.:50.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1065 m
Kalorie: 2126 kcal
Rower:Kona Caldera
Koniec bikestats już blisko :)
Sobota, 12 listopada 2011 · dodano: 16.11.2011 | Komentarze 20
Zupełnie spontanicznie, zupełnie niespodziewanie postanowiliśmy pojechać w góry i narobić wiochy :)
Jako bazę noclegowo-gastronomiczno-integracyjną obraliśmy Zakopane. Na bogato :)
Za dużo szlaków dla rowerzystów to tu nie ma, ale na dwa krótkie jesienne dni powinno wystarczyć. Na początek udajemy się do niejakiego Wojtka z Airbike’u przeprowadzić tak zwany wywiad środowiskowy gdzie tu warto, a gdzie pchać się nie warto. Zgodnie z tym co wiedzieliśmy już wcześniej najfajniej jest na Słowacji, ale to musi poczekać, a po naszej stronie jest kiepskawo, bo wszędzie zakazy i tłumy. Trudno. Zaliczymy co jest i potem się zobaczy.
Zaczynamy od drogi pod Reglami i doliny Chochołowskiej. Zgodnie z przypuszczeniami ludzi jest sporo, ale tylko do schroniska. Wyżej są już tylko góry, lasy i pojedynczy doświadczeni turyści. Od razu lepiej :)
Ładujemy się najwyżej jak się da, analizujemy mapę i zaczynamy zjazd z powrotem. Do wysokości schroniska jest stromo, kamieniście i pusto.
Od schroniska jednak się wypłaszcza i wracają lezący cała szerokością drogi „turyści”. Czeka nas zatem szalony zjazd po szutrowej nawierzchni pomiędzy uciekającymi przed "tymi przeklętymi rowerzystami" ludźmi. Nie ma lekko ; )
Dni są krótkie, ale my jesteśmy szybcy, więc jedna dolina i jedno pasmo górskie dziennie to jednak trochę mało. Po rozpędzeniu turystów w Chochołowskiej atakujemy równie popularną Gubałówkę od strony Butrowego Wierchu. Szkoda, że zdjęcie nie pozwala udostępnić oglądającym całej galerii wrażeń zapachowych. Nasłoneczniona łąka pokryta świeżo rozrzuconym obornikiem "to je to!" :)
A na górze…
O matko i córko jak mawia Che.
Na górze byli wszyscy. Absolutnie wszyscy. Panie w plastikowych kozakach, spocone grubasy, wrzeszczące bachory, nawet zakonnice były.
Był też kot, a właściwie kotka, która na to wszystko lała
Ponieważ wyraźnie odstawaliśmy zarówno wyglądem jak zachowanie od reszty „turystów” postanowiliśmy wtopić się w tłum i jednocześnie zniszczyć Bikestats.
A popełniliśmy to: :)
Zrobiliśmy jeszcze szybkie piwko i lekko zniesmaczeni zjechaliśmy do Zakopanego aby zdążyć przed zmierzchem. Przed nami jeszcze najazd na Krupówki, szwending i clubing :)
Jako bazę noclegowo-gastronomiczno-integracyjną obraliśmy Zakopane. Na bogato :)
Za dużo szlaków dla rowerzystów to tu nie ma, ale na dwa krótkie jesienne dni powinno wystarczyć. Na początek udajemy się do niejakiego Wojtka z Airbike’u przeprowadzić tak zwany wywiad środowiskowy gdzie tu warto, a gdzie pchać się nie warto. Zgodnie z tym co wiedzieliśmy już wcześniej najfajniej jest na Słowacji, ale to musi poczekać, a po naszej stronie jest kiepskawo, bo wszędzie zakazy i tłumy. Trudno. Zaliczymy co jest i potem się zobaczy.
Zaczynamy od drogi pod Reglami i doliny Chochołowskiej. Zgodnie z przypuszczeniami ludzi jest sporo, ale tylko do schroniska. Wyżej są już tylko góry, lasy i pojedynczy doświadczeni turyści. Od razu lepiej :)
Pierwsze nieśmiałe na gór spojrzenia© Niewe
Ładujemy się najwyżej jak się da, analizujemy mapę i zaczynamy zjazd z powrotem. Do wysokości schroniska jest stromo, kamieniście i pusto.
Zaraz się zacznie... :)© Niewe
Od schroniska jednak się wypłaszcza i wracają lezący cała szerokością drogi „turyści”. Czeka nas zatem szalony zjazd po szutrowej nawierzchni pomiędzy uciekającymi przed "tymi przeklętymi rowerzystami" ludźmi. Nie ma lekko ; )
Dni są krótkie, ale my jesteśmy szybcy, więc jedna dolina i jedno pasmo górskie dziennie to jednak trochę mało. Po rozpędzeniu turystów w Chochołowskiej atakujemy równie popularną Gubałówkę od strony Butrowego Wierchu. Szkoda, że zdjęcie nie pozwala udostępnić oglądającym całej galerii wrażeń zapachowych. Nasłoneczniona łąka pokryta świeżo rozrzuconym obornikiem "to je to!" :)
Jeszcze w te góry wrócimy tylko z drugiej strony :)© Niewe
A na górze…
O matko i córko jak mawia Che.
Na górze byli wszyscy. Absolutnie wszyscy. Panie w plastikowych kozakach, spocone grubasy, wrzeszczące bachory, nawet zakonnice były.
Był też kot, a właściwie kotka, która na to wszystko lała
Siła spokoju na Gubałówce© Niewe
Ponieważ wyraźnie odstawaliśmy zarówno wyglądem jak zachowanie od reszty „turystów” postanowiliśmy wtopić się w tłum i jednocześnie zniszczyć Bikestats.
A popełniliśmy to: :)
Kto się spodziewał, że zobaczy zdjęcie Che (pierwsza z lewej) z wypchanym niedźwiedziem? :)© Niewe
Zrobiliśmy jeszcze szybkie piwko i lekko zniesmaczeni zjechaliśmy do Zakopanego aby zdążyć przed zmierzchem. Przed nami jeszcze najazd na Krupówki, szwending i clubing :)
Dane wyjazdu:
74.00 km
56.00 km teren
03:52 h
19.14 km/h:
Maks. pr.:32.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:202 m
Kalorie: 2047 kcal
Rower:Kona Caldera
Goro spragniony
Niedziela, 6 listopada 2011 · dodano: 16.11.2011 | Komentarze 3
Wyskoczyliśmy z Gorem nacieszyć oczy jesiennym Kampinosem. Tego zawsze mi mało. Pokręciliśmy się to, to tam, z grubsza czerwonym w zachodniej części Kampinosu, bo zdecydowanie najładniejszy fragment Parku zwłaszcza jesienią i zajechaliśmy do Górek spragnionych napoić.
Zimne powietrze chyba wysuszyło Gora, ponieważ po otwarciu piwka wziął sobie natychamiast "jeden łyk" :)
To jak taki spragniony to jeszcze dorzucę zdjęcie wody :)
Zeszłej jesieni też chyba popełniłem podobną fotkę© Niewe
Zimne powietrze chyba wysuszyło Gora, ponieważ po otwarciu piwka wziął sobie natychamiast "jeden łyk" :)
Jeden łyk Gora :D© Niewe
To jak taki spragniony to jeszcze dorzucę zdjęcie wody :)
Taki widok zawsze mnie cieszy© Niewe
Kategoria Na luzie