Info
Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Październik1 - 7
- 2013, Wrzesień8 - 7
- 2013, Sierpień3 - 2
- 2013, Czerwiec12 - 57
- 2013, Maj7 - 5
- 2013, Kwiecień10 - 37
- 2013, Marzec12 - 59
- 2013, Luty3 - 19
- 2013, Styczeń1 - 14
- 2012, Grudzień3 - 18
- 2012, Listopad3 - 39
- 2012, Październik8 - 72
- 2012, Wrzesień14 - 98
- 2012, Sierpień6 - 53
- 2012, Lipiec12 - 66
- 2012, Czerwiec11 - 139
- 2012, Maj12 - 152
- 2012, Kwiecień9 - 112
- 2012, Marzec3 - 34
- 2012, Luty9 - 71
- 2012, Styczeń8 - 93
- 2011, Grudzień8 - 78
- 2011, Listopad7 - 80
- 2011, Październik6 - 43
- 2011, Wrzesień11 - 128
- 2011, Sierpień10 - 77
- 2011, Lipiec12 - 103
- 2011, Czerwiec7 - 79
- 2011, Maj17 - 181
- 2011, Kwiecień12 - 176
- 2011, Marzec3 - 3
- 2011, Luty5 - 3
- 2011, Styczeń3 - 19
- 2010, Grudzień3 - 13
- 2010, Listopad4 - 8
- 2010, Październik4 - 13
- 2010, Wrzesień8 - 15
- 2010, Sierpień7 - 2
- 2010, Lipiec9 - 6
- 2010, Czerwiec12 - 28
- 2010, Maj7 - 21
- 2010, Kwiecień11 - 35
- 2010, Marzec3 - 3
- 2010, Luty2 - 1
- 2010, Styczeń6 - 4
- 2009, Grudzień5 - 6
- 2009, Listopad4 - 4
- 2009, Październik4 - 17
- 2009, Wrzesień6 - 19
- 2009, Sierpień10 - 6
- 2009, Lipiec5 - 9
Dane wyjazdu:
35.95 km
17.00 km teren
01:35 h
22.71 km/h:
Maks. pr.:35.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:134 m
Kalorie: 1216 kcal
Rower:Kona Caldera
Można się rano zebrać szybciej? Można.
Piątek, 18 maja 2012 · dodano: 24.05.2012 | Komentarze 8
A jak to zrobić? Otóż wystarczy spać w lajkrach.
Po wczorajszym „na chwilę do kumpla” obudziłem się w zasadzie gotowy do wymarszu, czy też wyjazdu :)
Gospodyni też była bardzo przewidująca i żeby jej nie budzić rano i nie domagać się głośno jedzenia, wystawiła je już wieczorem.
Czad :)
Trochę było ciężko, ale ponieważ czułem, że ojczyzna mnie potrzebuje, karnie ruszyłem do roboty.
No może nie aż tak karnie jak ci na zdjęciu, ale jednak ruszyłem. Dziwnie tak mieć blisko do pracy i nie przez lasy. Bardzo dziwnie. Do teraz nie mogę się nadziwić.
Po pracy już bez żadnych udziwnień, singlem przy cmentarzu i lasami czym prędzej do domku, bo się już owoc żywota mojego doczekać nie mógł na swojego tataua :)
Po wczorajszym „na chwilę do kumpla” obudziłem się w zasadzie gotowy do wymarszu, czy też wyjazdu :)
Gospodyni też była bardzo przewidująca i żeby jej nie budzić rano i nie domagać się głośno jedzenia, wystawiła je już wieczorem.
Czad :)
Trochę było ciężko, ale ponieważ czułem, że ojczyzna mnie potrzebuje, karnie ruszyłem do roboty.
Lewa! Lewa! Praaawa, lewa!© Niewe
No może nie aż tak karnie jak ci na zdjęciu, ale jednak ruszyłem. Dziwnie tak mieć blisko do pracy i nie przez lasy. Bardzo dziwnie. Do teraz nie mogę się nadziwić.
Po pracy już bez żadnych udziwnień, singlem przy cmentarzu i lasami czym prędzej do domku, bo się już owoc żywota mojego doczekać nie mógł na swojego tataua :)
Kategoria Użytkowo
Dane wyjazdu:
46.75 km
7.50 km teren
02:10 h
21.58 km/h:
Maks. pr.:36.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:136 m
Kalorie: 1638 kcal
Rower:Kona Caldera
Sam placków nie jadam
Czwartek, 17 maja 2012 · dodano: 24.05.2012 | Komentarze 13
Do pracy, jak to do pracy. Się pojechało. Przez lasy, przez łąki.
A po pracy, jak to po pracy. Się pojechało. Na obiad :)
No ale przeca sam jeść nie będę, zatem zupełnie przypadkowo w Samirze spotykam się z Che.
Po obiadku robie za przewodnika. Che jest przyjezdna, więc nie wie, że przez centrum nie trzeba koniecznie jechać wzdłuż głównych, hałaśliwych dróg. Można inaczej ;)
Odwiedzamy Gosię i lecimy po deserek ;)
Znajdujemy sobie zaciszny kącik (po tym jak nas spłoszyła policja, z niezaciszonego kącika) i w skupieniu sobie spożywamy. Niestety puszkowe, to puszkowe. Trochę gęby i osprzęt wykrzywia
Z taką wykrzywioną gębą pożegnałem się z Che i pojechałem „na chwilę” do kumpla, z którym się dawno nie widziałem. Ponieważ „na chwilę” i ponieważ „dawno się nie widziałem” dalsza część wycieczki się nie odbyła ;)
A po pracy, jak to po pracy. Się pojechało. Na obiad :)
No ale przeca sam jeść nie będę, zatem zupełnie przypadkowo w Samirze spotykam się z Che.
Po obiadku robie za przewodnika. Che jest przyjezdna, więc nie wie, że przez centrum nie trzeba koniecznie jechać wzdłuż głównych, hałaśliwych dróg. Można inaczej ;)
Odwiedzamy Gosię i lecimy po deserek ;)
Po obiedzie czas na deser.© Niewe
Znajdujemy sobie zaciszny kącik (po tym jak nas spłoszyła policja, z niezaciszonego kącika) i w skupieniu sobie spożywamy. Niestety puszkowe, to puszkowe. Trochę gęby i osprzęt wykrzywia
Sadzi ta sól!!!© Niewe
Z taką wykrzywioną gębą pożegnałem się z Che i pojechałem „na chwilę” do kumpla, z którym się dawno nie widziałem. Ponieważ „na chwilę” i ponieważ „dawno się nie widziałem” dalsza część wycieczki się nie odbyła ;)
Dane wyjazdu:
81.68 km
41.00 km teren
03:52 h
21.12 km/h:
Maks. pr.:37.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:150 m
Kalorie: 2555 kcal
Rower:Kona Caldera
Przystanek Młociny
Poniedziałek, 14 maja 2012 · dodano: 15.05.2012 | Komentarze 6
Namawiała, namawiała i namówiła :)
Pojechałem obadać knajpę o wdzięcznej nazwie Przystanek Młociny gdzie spotkałem się z nienasyconą pożeraczką nachosów z serem czyli Izką.
Lokal rzeczywiście jest zacny i pro rowerowy, co w sumie nie dziwi biorąc pod uwagę, że właściciel też jest rowerzystą i nawet swego czasu nieźle wymiatał na Harpaganach. Z jego relacji wynikało, że da się śmigać rowerkiem po okolicznych „pohucianych” hałdach. Niby nie wolno, ale problemu nie ma. Cza będzie obadać. Ale to tak zwaną „inną razą”. Dziś ma być Kampinos.
Skoro Izka mi sprzedała Przystanek, to ja Izce sprzedałem Jankowego singla. Kupiła, tylko marudziła, że rower nie ten :)
Powłóczyliśmy się przez Sieraków (dawna stolica Polaków), Izabelin, Truskaw, Lipków i zuruck nach Bemowo, gdzie Izka z sobie tylko znanych powodów musiała odwiedzić Legion.
Pokręciłem się jeszcze chwilkę po okolicy i zawinąłem do domu znowu przez Kampinos. Czeci raz dzisiaj :)
I żeby nie było bez zdjęć:
Pojechałem obadać knajpę o wdzięcznej nazwie Przystanek Młociny gdzie spotkałem się z nienasyconą pożeraczką nachosów z serem czyli Izką.
Lokal rzeczywiście jest zacny i pro rowerowy, co w sumie nie dziwi biorąc pod uwagę, że właściciel też jest rowerzystą i nawet swego czasu nieźle wymiatał na Harpaganach. Z jego relacji wynikało, że da się śmigać rowerkiem po okolicznych „pohucianych” hałdach. Niby nie wolno, ale problemu nie ma. Cza będzie obadać. Ale to tak zwaną „inną razą”. Dziś ma być Kampinos.
Skoro Izka mi sprzedała Przystanek, to ja Izce sprzedałem Jankowego singla. Kupiła, tylko marudziła, że rower nie ten :)
Powłóczyliśmy się przez Sieraków (dawna stolica Polaków), Izabelin, Truskaw, Lipków i zuruck nach Bemowo, gdzie Izka z sobie tylko znanych powodów musiała odwiedzić Legion.
Pokręciłem się jeszcze chwilkę po okolicy i zawinąłem do domu znowu przez Kampinos. Czeci raz dzisiaj :)
I żeby nie było bez zdjęć:
Izka poluja na kotkę (jak zwykle dla słabszych strzałka ;)© Niewe
Kotka poluje na kota (tym razem bez strzałek, trzeba się wysilić)© Niewe
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
111.17 km
45.00 km teren
05:03 h
22.01 km/h:
Maks. pr.:40.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:172 m
Kalorie: 3660 kcal
Rower:Kona Caldera
Biednemu wiatr w oczy
Czwartek, 10 maja 2012 · dodano: 15.05.2012 | Komentarze 27
Teoretycznie na Mazowszu przeważają wiatry zachodnie. Znaczy się wiejące z zachodu. Do pracy jadę na wschód, więc teoretycznie powinienem zazwyczaj mieć z wiatrem. Ale nie mam. Mam ciągle pod wiatr. Wychodzi na to, że jestem biedny :)
Przemyślałem to sobie dokładnie w czasie jazdy, a czas na przemyślenia miałem, bo jak zaznaczyłem jechałem pod wiatr i wyszło mi, że to ma sens.
Biedny Niewe musiał tak rano wstać.
Biedny Niewe musi jechać do pracy.
Jestem biedny, więc mam wiatr w oczy :)
Po pracy miałem ochotę na jednostajne, długie kręcenie, bez piachów, bez górek, bez problemów. Skoczyłem sobie zatem nad Zegrze, na piweczko.
Zabrakło niestety czasu na pełną pętlę wałami do Nowego Dworu i musiałem skracać kompletnie nieznanymi mi drogami przez wioski. Napotkane urocze dziewczę na czerwonym holendrze zapytane o drogę wyjechało mi na Pan co dodatkowo popsuło mi i tak nienajlepszy humor.
Wróciłem do Europy mostem w Nowym Dworze i przez Kampinos na chatę.
Do Kampinosu zdecydowanie należy wjeżdżać wypoczętym, bo na miejscu się już nie odsapnie. Nie da się zatrzymać nawet na chwile. Hordy komarów skutecznie uniemożliwiają jakikolwiek popas. I tak już będzie do pewnie do końca sierpnia.
Przemyślałem to sobie dokładnie w czasie jazdy, a czas na przemyślenia miałem, bo jak zaznaczyłem jechałem pod wiatr i wyszło mi, że to ma sens.
Biedny Niewe musiał tak rano wstać.
Biedny Niewe musi jechać do pracy.
Jestem biedny, więc mam wiatr w oczy :)
Po pracy miałem ochotę na jednostajne, długie kręcenie, bez piachów, bez górek, bez problemów. Skoczyłem sobie zatem nad Zegrze, na piweczko.
Piweczko strzelę.© Niewe
Ładnie tu i można się spokojnie odlać do wody.© Niewe
Zabrakło niestety czasu na pełną pętlę wałami do Nowego Dworu i musiałem skracać kompletnie nieznanymi mi drogami przez wioski. Napotkane urocze dziewczę na czerwonym holendrze zapytane o drogę wyjechało mi na Pan co dodatkowo popsuło mi i tak nienajlepszy humor.
Wróciłem do Europy mostem w Nowym Dworze i przez Kampinos na chatę.
Do Kampinosu zdecydowanie należy wjeżdżać wypoczętym, bo na miejscu się już nie odsapnie. Nie da się zatrzymać nawet na chwile. Hordy komarów skutecznie uniemożliwiają jakikolwiek popas. I tak już będzie do pewnie do końca sierpnia.
Dane wyjazdu:
88.00 km
83.00 km teren
04:55 h
17.90 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:871 m
Kalorie: 3063 kcal
Rower:Kona Caldera
Mazovia Olsztyn
Niedziela, 6 maja 2012 · dodano: 09.05.2012 | Komentarze 11
Ubzdurałem sobie przed tym maratonem kilka rzeczy.
Po pierwsze, że będzie cały czas szeroko jak w Ełku i będzie można spoko wyprzedzać.
Po drugie, że jak będzie szeroko to będzie można spoko wyprzedzać :)
Z obu tych powodów nie dramatyzowałem i nie podjąłem żadnych kroków w celu wystartowania z sektora wyższego niż jedenasty.
I w obu tych przypadkach się niestety pomyliłem.
Po tym co zobaczyłem zastanawiam się jak to jest, że osoby startujące z końca stawki przeżywają w ogóle te maratony. Jazda dwumetrowym slalomem pomiędzy dziurami, nagłe zmiany pasa, napieranie na osobę wyprzedzającą (no bo przeca rower jedzie w tą stronę, w którą rowerzysta kieruje rozdziawioną gębę) itp. to chleb powszedni.
Absolutnym hitem był dla mnie jeden z pierwszych zakrętów, który zaatakowałem od zewnętrznej, a kilka osób z wewnątrz przeleciało mi przed przednim kołem, bo „złożyli” się w zakręt w zasadzie już w jego połowie.
Po tym krótki demo całkowicie zrezygnowałem z walki z obawy o swoje zdrowie. Nie mam ochoty na kolejną w tym roku przerwę w jeżdżeniu. Grzecznie jechałem w kolumnie, hamowałem na zjazdach i hamowałem na podjazdach :)
Po rozjeździe na Giga zostałem całkowicie sam. Dopiero w okolicach 60.km zobaczyłem w oddali innego zawodnika. Dogoniłem, pogadałem, zostawiłem, a potem się zgubiłem :)
Trochę połaziłem po lesie, a w końcu wróciłem po śladzie atakując metę od drugiej strony czym kompletnie zaskoczyłem obsługę :) Zdążyłem jednak idealnie na czas , na miejsce, na pewno, bo akurat wyczytywano Che na podium i zdążyłem se popaczeć :)
Po pierwsze, że będzie cały czas szeroko jak w Ełku i będzie można spoko wyprzedzać.
Po drugie, że jak będzie szeroko to będzie można spoko wyprzedzać :)
Z obu tych powodów nie dramatyzowałem i nie podjąłem żadnych kroków w celu wystartowania z sektora wyższego niż jedenasty.
I w obu tych przypadkach się niestety pomyliłem.
Po tym co zobaczyłem zastanawiam się jak to jest, że osoby startujące z końca stawki przeżywają w ogóle te maratony. Jazda dwumetrowym slalomem pomiędzy dziurami, nagłe zmiany pasa, napieranie na osobę wyprzedzającą (no bo przeca rower jedzie w tą stronę, w którą rowerzysta kieruje rozdziawioną gębę) itp. to chleb powszedni.
Absolutnym hitem był dla mnie jeden z pierwszych zakrętów, który zaatakowałem od zewnętrznej, a kilka osób z wewnątrz przeleciało mi przed przednim kołem, bo „złożyli” się w zakręt w zasadzie już w jego połowie.
Po tym krótki demo całkowicie zrezygnowałem z walki z obawy o swoje zdrowie. Nie mam ochoty na kolejną w tym roku przerwę w jeżdżeniu. Grzecznie jechałem w kolumnie, hamowałem na zjazdach i hamowałem na podjazdach :)
To nie ja tak wykadrowałem to zdjęcie. To Pijący Mleko. Widać do czego prowadzi picie mleka.© Niewe
Po rozjeździe na Giga zostałem całkowicie sam. Dopiero w okolicach 60.km zobaczyłem w oddali innego zawodnika. Dogoniłem, pogadałem, zostawiłem, a potem się zgubiłem :)
Trochę połaziłem po lesie, a w końcu wróciłem po śladzie atakując metę od drugiej strony czym kompletnie zaskoczyłem obsługę :) Zdążyłem jednak idealnie na czas , na miejsce, na pewno, bo akurat wyczytywano Che na podium i zdążyłem se popaczeć :)
No i o. Tak po prostu.© Niewe
Kategoria Zawody
Dane wyjazdu:
148.00 km
80.00 km teren
06:59 h
21.19 km/h:
Maks. pr.:38.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:198 m
Kalorie: 3823 kcal
Rower:Kona Caldera
Do Łodzi. Albo jednak nie. Do Skierniewic na razie musi wystarczyć.
Wtorek, 1 maja 2012 · dodano: 09.05.2012 | Komentarze 26
Goro zrobił się strasznie multimedialny i stworzył na Facebooku wydarzenie „Rowerowa wycieczka do Łodzi zahaczająca o Bolimowski Park Krajobrazowy, żeby ładniej było”
Aż 9 osób kliknęło, że JADZIE, więc nie było odwrotu. Cza było jechać, nawet jak się rano wstać nie chciało :) Śmignąłem więc sobie sam z rańca do Pruszkowa dokąd od strony Warszawy nadjechała pierwsza część naszego dzisiejszego składu czyli Che, Ania, Maciek i Goro.
Goro jako doskonały nawigator zdążył już przeciągnąć towarzystwo przez jakieś łąki i błota, więc humory dopisywały. Ruszamy wzdłuż torów.
Jest jednak tak kurewsko gorąco, że postój na pierwszy browarek robimy chwilę później w pobliskiej Podkowie, gdzie Maćka urzeka pasący się za siatką konik. Ja chyba nawet wiem dlaczego ;)
Chyba naprawdę poczuli do siebie miętę :)
No ale nie ma wyjścia. Trzeba jechać dalej. Kręcąc się z grubsza wzdłuż torów, a potem przez wiochy docieramy wreszcie do puszczy Bolimowskiej gdzie natychmiast urządzamy kolejny popas.
A tym czasem Goro staje na straży i wypatruję nadejścia (a właściwie nadjechania ekipy Skierniewicko-Łodzkiej z przewagą Skierniewickiej.
Paczał, paczał i wypaczał. Sylanarowerze, Theli, chrisEM i bartman. Teraz mamy komplet.
Szybka integracja, podzielenie się tym co mamy (Buk kazał się dzielić) i możemy ruszać w komplecie.
A jak się ma za przewodników miejscowych to można śmigać i takimi fajnymi drogami.
I tak od sklepu, do sklepu…
...turlaliśmy się w kierunku knajpy, do której ponoć było pięć kilometrów, zahaczając o Rawkę (którą mam nadzieję już 10 czerwca spłynę kajakiem)….
…i zahaczając co 20km do sklepu dotarliśmy do knajpy, w której miał być browar z kija, miało być ładnie, a barmanka miała mieć wyeksponowany bufet.
Teoretycznie wszystko się zgodziło, ale barmanek było dużo i pewnie dlatego na żarcie czekaliśmy jakieś cztery jednostki piwne na głowę.
Jak się pije to się i sika
W wyniku oczekiwania niektórzy do baru poruszali się już jak konwoje na Atlantyku czyli zygzakując, a inni łapali fochy podczas burzliwych dyskusji o powrocie, o Łowiczu, o Łodzi i o Skierniewicach, ale koniec końców nażarliśmy się i całkiem sprawnie teleportowaliśmy się do Skierniewic, gdzie pod czujnym okiem kamer
I witani z sympatią przez miejscową młodzież…
Spożywamy tyle na ile nam tylko pozwalają nasze bandziochy, bo nie wiadomo kiedy znów będzie okazja spotkać się w tak zacnym gronie :)
Robimy sobie też fotkę na czołgu. Ale to chyba nawet przed spożyciem. Nie pamiętam :)
I żegnani ze łzami w oczach ładujemy się do pociągu smutno sącząc ostatnie piwka :)
Wnioski jakie wyciągnąłem z tego pouczającego dnia są następujące.
Świat jest mały – wszędzie mamy tylko 5km.
Mimo tego, ze świat jest mały i do Łodzi pewnie też jest tylko z 5km to żeby do niej dotrzeć należy omijać Skierniewice szerokim łukiem :)
Aż 9 osób kliknęło, że JADZIE, więc nie było odwrotu. Cza było jechać, nawet jak się rano wstać nie chciało :) Śmignąłem więc sobie sam z rańca do Pruszkowa dokąd od strony Warszawy nadjechała pierwsza część naszego dzisiejszego składu czyli Che, Ania, Maciek i Goro.
Goro jako doskonały nawigator zdążył już przeciągnąć towarzystwo przez jakieś łąki i błota, więc humory dopisywały. Ruszamy wzdłuż torów.
Ruszamy wzdłuż torów. Czy ja niewyraźnie piszę?© Niewe
Jest jednak tak kurewsko gorąco, że postój na pierwszy browarek robimy chwilę później w pobliskiej Podkowie, gdzie Maćka urzeka pasący się za siatką konik. Ja chyba nawet wiem dlaczego ;)
Idzie burza, bo mu sie wydłuża© Niewe
Chyba naprawdę poczuli do siebie miętę :)
Zaczekaj, wrócę po Ciebie i Cię uwolnię. Przysięgam.© Niewe
No ale nie ma wyjścia. Trzeba jechać dalej. Kręcąc się z grubsza wzdłuż torów, a potem przez wiochy docieramy wreszcie do puszczy Bolimowskiej gdzie natychmiast urządzamy kolejny popas.
No co? Ciepło jest, to trzeba się częściej zatrzymywać.© Niewe
A tym czasem Goro staje na straży i wypatruję nadejścia (a właściwie nadjechania ekipy Skierniewicko-Łodzkiej z przewagą Skierniewickiej.
Co on paczy?© Niewe
Paczał, paczał i wypaczał. Sylanarowerze, Theli, chrisEM i bartman. Teraz mamy komplet.
Jadą od lewej do prawej czyli prawidłowo.© Niewe
Szybka integracja, podzielenie się tym co mamy (Buk kazał się dzielić) i możemy ruszać w komplecie.
Rowerzyści komplet. Promocja: 8 szt + 1 z Łodzi gratis ;)© Niewe
A jak się ma za przewodników miejscowych to można śmigać i takimi fajnymi drogami.
Jaaaaaaaaka ładna droga© Niewe
I tak od sklepu, do sklepu…
25 km to maksymalny dystans pomiędzy sklepami w tak upalny dzień© Niewe
...turlaliśmy się w kierunku knajpy, do której ponoć było pięć kilometrów, zahaczając o Rawkę (którą mam nadzieję już 10 czerwca spłynę kajakiem)….
Co ja skaczę?© Niewe
…i zahaczając co 20km do sklepu dotarliśmy do knajpy, w której miał być browar z kija, miało być ładnie, a barmanka miała mieć wyeksponowany bufet.
Do tego miejsca mieliśmy tylko 5km :)© Niewe
Teoretycznie wszystko się zgodziło, ale barmanek było dużo i pewnie dlatego na żarcie czekaliśmy jakieś cztery jednostki piwne na głowę.
Co my czekamy© Niewe
Jak się pije to się i sika
Maciek sprawdza czemu biały konik nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak na nim ;)© Niewe
W wyniku oczekiwania niektórzy do baru poruszali się już jak konwoje na Atlantyku czyli zygzakując, a inni łapali fochy podczas burzliwych dyskusji o powrocie, o Łowiczu, o Łodzi i o Skierniewicach, ale koniec końców nażarliśmy się i całkiem sprawnie teleportowaliśmy się do Skierniewic, gdzie pod czujnym okiem kamer
Obiekt monitorowany© Niewe
Cały czas jesteśmy monitorowani© Niewe
I witani z sympatią przez miejscową młodzież…
Przybywam w pokoju.© Niewe
Spożywamy tyle na ile nam tylko pozwalają nasze bandziochy, bo nie wiadomo kiedy znów będzie okazja spotkać się w tak zacnym gronie :)
Robimy sobie też fotkę na czołgu. Ale to chyba nawet przed spożyciem. Nie pamiętam :)
Ja nie wiem co ja na tym zdjęciu robie, ale to przypadek ;)© Niewe
I żegnani ze łzami w oczach ładujemy się do pociągu smutno sącząc ostatnie piwka :)
Nie płacz, kiedy odjadę...© Niewe
Wnioski jakie wyciągnąłem z tego pouczającego dnia są następujące.
Świat jest mały – wszędzie mamy tylko 5km.
Mimo tego, ze świat jest mały i do Łodzi pewnie też jest tylko z 5km to żeby do niej dotrzeć należy omijać Skierniewice szerokim łukiem :)
Kategoria Na luzie, PKP, Większom grupom
Dane wyjazdu:
33.80 km
2.50 km teren
01:21 h
25.04 km/h:
Maks. pr.:43.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 50 m
Kalorie: 1204 kcal
Rower:Kona Caldera
Kwiecień zamykam gryllem
Poniedziałek, 30 kwietnia 2012 · dodano: 09.05.2012 | Komentarze 2
Na któren to wybrałem się rowerkiem nach Pruszków. Na gryllu, jak to na gryllu nażarłem się głównie sałatek, wymiętosiłem kota Xawiera i przyjemnie wcięty zatoczyłem się zuruck nach Hause.
Aparatu ze sobą nie miałem, więc muszę uwierzyć sam sobie na słowo, że tak właśnie było.
Aparatu ze sobą nie miałem, więc muszę uwierzyć sam sobie na słowo, że tak właśnie było.
Kategoria Użytkowo
Dane wyjazdu:
63.74 km
12.00 km teren
03:05 h
20.67 km/h:
Maks. pr.:36.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:147 m
Kalorie: 2017 kcal
Rower:Kona Caldera
Gdzie ja nie byłem.
Wtorek, 24 kwietnia 2012 · dodano: 09.05.2012 | Komentarze 0
W pracy to chyba byłem. I chyba jeszcze gdzieś. Nie za bardzo już pamiętam.
A i chyba na browarku jednym z Gorem byłem.
I bagażnik na rowery oblukać też byłem.
Gdzie ja nie byłem :)
A i chyba na browarku jednym z Gorem byłem.
I bagażnik na rowery oblukać też byłem.
Gdzie ja nie byłem :)
Kategoria Użytkowo
Dane wyjazdu:
91.00 km
75.00 km teren
04:30 h
20.22 km/h:
Maks. pr.:53.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:467 m
Kalorie: 2829 kcal
Rower:Kona Caldera
Widze Wdzydze
Niedziela, 22 kwietnia 2012 · dodano: 07.05.2012 | Komentarze 5
Dzień drugi naszego pobytu na Kaszubach rozpoczynamy od wizyty u niejakiej Jaworowicz ;)
Rowerki sobie w tym czasie odpoczywają.
Pierwotnie mieliśmy zrobić rundkę w kierunku pensjonatu, w którym Goro zamierza spędzić część letnich wakacji. Z analizy mapy wynika jednak, że wyjdzie nam wtedy grubo ponad stówka, a nas bolą dupy po wczorajszym, no i chcemy jeszcze o jakiejś w miarę przyzwoitej porze wrócić do domów. Planujemy zatem nową trasę z grubsza na północ wokół jezior Wdzydze i Radolne.
I zaczynamy się leniwie snuć ciesząc się pogodą, pięknymi widokami i naszym własnym zajebistym towarzystwem :)
A tak się bawi młodzież w Czarnej Wodzie. Śmigają rowerkami po dnie nieczynnego basenu. Normalnie jak w Nowym Orleanie :)
Bilans łikendu: prawie 300km w siodle, milion piw, osiem godzin snu łącznie, sto fotek z Kaszub. Czekam na więcej takich dni :)
Sprawa Dla Reportera© Niewe
Rowerki sobie w tym czasie odpoczywają.
Więc, śpiiiiiij maleeeńki...© Niewe
Pierwotnie mieliśmy zrobić rundkę w kierunku pensjonatu, w którym Goro zamierza spędzić część letnich wakacji. Z analizy mapy wynika jednak, że wyjdzie nam wtedy grubo ponad stówka, a nas bolą dupy po wczorajszym, no i chcemy jeszcze o jakiejś w miarę przyzwoitej porze wrócić do domów. Planujemy zatem nową trasę z grubsza na północ wokół jezior Wdzydze i Radolne.
Planowanie nowej trasy in progress. Please Wait....© Niewe
I zaczynamy się leniwie snuć ciesząc się pogodą, pięknymi widokami i naszym własnym zajebistym towarzystwem :)
To zdjęcie miało przedstawiać nas czterech jadących. Prawie się udało.© Niewe
Ja jak zawsze na przedzie, więc moge robić takie fotki ;)© Niewe
Łabędź w gawrze© Niewe
A tak się bawi młodzież w Czarnej Wodzie. Śmigają rowerkami po dnie nieczynnego basenu. Normalnie jak w Nowym Orleanie :)
Normalnie jak Hameryce© Niewe
Bilans łikendu: prawie 300km w siodle, milion piw, osiem godzin snu łącznie, sto fotek z Kaszub. Czekam na więcej takich dni :)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
191.00 km
100.00 km teren
09:17 h
20.57 km/h:
Maks. pr.:41.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:608 m
Kalorie: 5682 kcal
Rower:Kona Caldera
Harpagan - 43 w Czarnej Wodzie
Sobota, 21 kwietnia 2012 · dodano: 02.05.2012 | Komentarze 18
Do Czarnej Wody wybraliśmy się we czterech. Goro, Radek, Janek i Ja. Goro wylosował zaszczyt pełnienia funkcji kierowcy przez łikend, a my mogliśmy się rozgrzewać przed zawodami już w aucie, co zresztą ochoczo żeśmy uczynili.
Docieramy na miejsce jakoś po 21-ej, szybka rejestracja, odebranie kart SI i lecimy sprawdzić i dopieścić nasze sprzęty przed zawodami :)
Śpimy szybko i intensywnie, bo o 6:27 rano czeka nas rozdanie map.
Rankiem oczywiście burdel, nikt niczego nie może znaleźć w dodatku jest ciemno, bo nie chciało nam się otwierać okiennic.
3,2,1 Staaaart słyszymy jeszcze z domku. Na szczęście na miejsce rozdawania map mamy całe 60 metrów, więc jakoś się ogarniamy gubiąc jednak Radka, który prawdopodobnie wyskoczył pierwszy.
Kreślimy markerem na mapie ślimaka w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara, ruszamy na północ i całe 20 minut później całkowicie zmieniamy nasze plany :)
Mieliśmy jechać na PK1, a zupełnie nieświadomie odbiliśmy na PK11. Spisek wykrył Goro, którego zafrasował kamień rozstajny pokazujący coś zupełnie innego niż się spodziewaliśmy.
Ja niestety rano jestem zawsze nieprzytomny i zaczynam nawigować z sensem dopiero po jakiejś godzinie jazdy, a chłopaki chyba za bardzo mi zaufali i nie kontrolowali dystansu.
Ponieważ PK1 jest nisko punktowany, dokonujemy przerysowania naszego ślimaka i zaczynając od PK11 będziemy się kręcić po mapie w prawo.
Tym razem relacja z całego rajdu nie będzie punkt po punkcie, bo bym zanudził chyba samego siebie pisząc to. Nie dlatego, że rajd był nudny, bo nie był. Piękna okolica, piękna pogoda (może z wyjątkiem 4 godzin deszczu) piękne chłopaki (to o nas, a głównie o mnie), cały dzień na rowerze więc znudzić się nie sposób.
Po prostu punkty były w porównaniu do niedawnego MTBO tak łatwo położone, że jedyne co nam nie pozwalało zdobyć Harpagana w rekordowym czasie 10 godzin to nasze rozkojarzenie, debilne rozmowy zamiast wpatrywania się w mapę i moja kondycja, a właściwie jej całkowity brak.
Zwyczajnie nie starczało mi czasem siły na piachy i góry :)
No dobra, pewnym utrudnieniem była też mapa, która po tym jak lekko zamokła stała się pełna terenów, po których nie stąpał jeszcze żaden biały człowiek.
Jak na każdym tego typu rajdzie nie zabrakło atrakcji typu przekraczanie tego czy owego z rowerami w łapie.
Ogólnie jednak przez cały rajd nie zdarzyło nam sie wdepnąć nigdzie głębiej niż na pół buta, co mnie osobiście zmartwiło, bo ja lubię sobie pobiegać po bagnach.
Na metę docieramy jakieś 20 minut przed końcem czasu, mając 12 zaliczonych PK. Ponieważ podbijaliśmy głownie tłuste punkty udało się uzbierać całe 43 punkty przeliczeniowe, co dało nam pozycje 42,43 i 44 czyli mniej więcej tak jak na jesiennym Harpie w Elblągu.
Radek dotarł z siedmiominutowym opóźnieniem i zajął wysoką 14 pozycję oraz zaliczył totalnego zgona :)
Natychmiast po rajdzie przystępujemy do zasyfiania domku, uzupełniania płynów oraz integracji. Na dekoracji rozsiadamy się z Thelim i ChrisEM i w napięciu czekamy jakież to wspaniałe nagrody przygotowali dla nas sponsorzy rajdu.
Prawdziwymi szczęśliwcami okazali się kolejno:
Radek, który wygrał piękną, tekturową teczkę formatu A4 (zawsze marzyłem o takiej, a on mi ją zgarnął sprzed nosa)
Chrisem, który zgarnął pół miliona ulotek firmy Grey Wolf. Świetna sprawa. Może teraz czytać pół miliona książek na raz i do każdej będzie miał zakładkę.
Niby to śmieszne, ale generalnie żenujące. Nie da się ukryć, że Harpagan skręca mocno w stronę Mazovii.
Jednakowoż fajno było i jeszcze fajno będzie, bo na niedzielę planujemy też zacną wycieczkę, o czym już w następnym wpisie, a teraz przerwa na reklamę.
CZYTASZ TYSIĄC KSIĄŻEK JEDNOCZEŚNIE I MASZ PROBLEM Z ZAKŁADKAMI?
GREY WOLF – TO ROZWIĄZANIE TWOJEGO PROBLEMU
GREY WOLF – READING SOLUTIONS
:p
Zaoszczędzone na podróży pieniądze zwyczajnie przepijamy© Niewe
Docieramy na miejsce jakoś po 21-ej, szybka rejestracja, odebranie kart SI i lecimy sprawdzić i dopieścić nasze sprzęty przed zawodami :)
Radek zaczął od sprawdzenia najważniejszego. Od kasku. Na szczęście pasuje.© Niewe
Śpimy szybko i intensywnie, bo o 6:27 rano czeka nas rozdanie map.
Rankiem oczywiście burdel, nikt niczego nie może znaleźć w dodatku jest ciemno, bo nie chciało nam się otwierać okiennic.
3,2,1 Staaaart słyszymy jeszcze z domku. Na szczęście na miejsce rozdawania map mamy całe 60 metrów, więc jakoś się ogarniamy gubiąc jednak Radka, który prawdopodobnie wyskoczył pierwszy.
Spaliśmy intensywnie, a jednak wyglądamy na niewyspanych. Czemu to tak?© Niewe
Kreślimy markerem na mapie ślimaka w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara, ruszamy na północ i całe 20 minut później całkowicie zmieniamy nasze plany :)
Mieliśmy jechać na PK1, a zupełnie nieświadomie odbiliśmy na PK11. Spisek wykrył Goro, którego zafrasował kamień rozstajny pokazujący coś zupełnie innego niż się spodziewaliśmy.
Rozstajny kamień frasuje właśnie Gora© Niewe
Ja niestety rano jestem zawsze nieprzytomny i zaczynam nawigować z sensem dopiero po jakiejś godzinie jazdy, a chłopaki chyba za bardzo mi zaufali i nie kontrolowali dystansu.
Ponieważ PK1 jest nisko punktowany, dokonujemy przerysowania naszego ślimaka i zaczynając od PK11 będziemy się kręcić po mapie w prawo.
PK któryś tam na jeziorem© Niewe
Tym razem relacja z całego rajdu nie będzie punkt po punkcie, bo bym zanudził chyba samego siebie pisząc to. Nie dlatego, że rajd był nudny, bo nie był. Piękna okolica, piękna pogoda (może z wyjątkiem 4 godzin deszczu) piękne chłopaki (to o nas, a głównie o mnie), cały dzień na rowerze więc znudzić się nie sposób.
Teraz wstawiam zdjęcie, żeby nie było tyle tekstu na raz ;)© Niewe
Po prostu punkty były w porównaniu do niedawnego MTBO tak łatwo położone, że jedyne co nam nie pozwalało zdobyć Harpagana w rekordowym czasie 10 godzin to nasze rozkojarzenie, debilne rozmowy zamiast wpatrywania się w mapę i moja kondycja, a właściwie jej całkowity brak.
Zwyczajnie nie starczało mi czasem siły na piachy i góry :)
No dobra, pewnym utrudnieniem była też mapa, która po tym jak lekko zamokła stała się pełna terenów, po których nie stąpał jeszcze żaden biały człowiek.
Nie było tu białego człowieka, więc są białe plamy© Niewe
Jak na każdym tego typu rajdzie nie zabrakło atrakcji typu przekraczanie tego czy owego z rowerami w łapie.
Najs biiwer ;)© Niewe
Ogólnie jednak przez cały rajd nie zdarzyło nam sie wdepnąć nigdzie głębiej niż na pół buta, co mnie osobiście zmartwiło, bo ja lubię sobie pobiegać po bagnach.
Jankowi za to udało sie zerwać łańcuch© Niewe
Na metę docieramy jakieś 20 minut przed końcem czasu, mając 12 zaliczonych PK. Ponieważ podbijaliśmy głownie tłuste punkty udało się uzbierać całe 43 punkty przeliczeniowe, co dało nam pozycje 42,43 i 44 czyli mniej więcej tak jak na jesiennym Harpie w Elblągu.
Radek dotarł z siedmiominutowym opóźnieniem i zajął wysoką 14 pozycję oraz zaliczył totalnego zgona :)
Na mecie było stu fotografów, ale udało sie uchwycić tylko mój plecak© Niewe
Natychmiast po rajdzie przystępujemy do zasyfiania domku, uzupełniania płynów oraz integracji. Na dekoracji rozsiadamy się z Thelim i ChrisEM i w napięciu czekamy jakież to wspaniałe nagrody przygotowali dla nas sponsorzy rajdu.
Prawdziwymi szczęśliwcami okazali się kolejno:
Radek, który wygrał piękną, tekturową teczkę formatu A4 (zawsze marzyłem o takiej, a on mi ją zgarnął sprzed nosa)
Chrisem, który zgarnął pół miliona ulotek firmy Grey Wolf. Świetna sprawa. Może teraz czytać pół miliona książek na raz i do każdej będzie miał zakładkę.
Pół miliona estetycznych zakładek. Świetna rzecz© Niewe
Niby to śmieszne, ale generalnie żenujące. Nie da się ukryć, że Harpagan skręca mocno w stronę Mazovii.
Jednakowoż fajno było i jeszcze fajno będzie, bo na niedzielę planujemy też zacną wycieczkę, o czym już w następnym wpisie, a teraz przerwa na reklamę.
CZYTASZ TYSIĄC KSIĄŻEK JEDNOCZEŚNIE I MASZ PROBLEM Z ZAKŁADKAMI?
GREY WOLF – TO ROZWIĄZANIE TWOJEGO PROBLEMU
GREY WOLF – READING SOLUTIONS
:p
Kategoria RJnO