Info
Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Październik1 - 7
- 2013, Wrzesień8 - 7
- 2013, Sierpień3 - 2
- 2013, Czerwiec12 - 57
- 2013, Maj7 - 5
- 2013, Kwiecień10 - 37
- 2013, Marzec12 - 59
- 2013, Luty3 - 19
- 2013, Styczeń1 - 14
- 2012, Grudzień3 - 18
- 2012, Listopad3 - 39
- 2012, Październik8 - 72
- 2012, Wrzesień14 - 98
- 2012, Sierpień6 - 53
- 2012, Lipiec12 - 66
- 2012, Czerwiec11 - 139
- 2012, Maj12 - 152
- 2012, Kwiecień9 - 112
- 2012, Marzec3 - 34
- 2012, Luty9 - 71
- 2012, Styczeń8 - 93
- 2011, Grudzień8 - 78
- 2011, Listopad7 - 80
- 2011, Październik6 - 43
- 2011, Wrzesień11 - 128
- 2011, Sierpień10 - 77
- 2011, Lipiec12 - 103
- 2011, Czerwiec7 - 79
- 2011, Maj17 - 181
- 2011, Kwiecień12 - 176
- 2011, Marzec3 - 3
- 2011, Luty5 - 3
- 2011, Styczeń3 - 19
- 2010, Grudzień3 - 13
- 2010, Listopad4 - 8
- 2010, Październik4 - 13
- 2010, Wrzesień8 - 15
- 2010, Sierpień7 - 2
- 2010, Lipiec9 - 6
- 2010, Czerwiec12 - 28
- 2010, Maj7 - 21
- 2010, Kwiecień11 - 35
- 2010, Marzec3 - 3
- 2010, Luty2 - 1
- 2010, Styczeń6 - 4
- 2009, Grudzień5 - 6
- 2009, Listopad4 - 4
- 2009, Październik4 - 17
- 2009, Wrzesień6 - 19
- 2009, Sierpień10 - 6
- 2009, Lipiec5 - 9
Dane wyjazdu:
19.19 km
3.00 km teren
00:58 h
19.85 km/h:
Maks. pr.:32.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Caldera
Dooo domuuuu
Niedziela, 10 kwietnia 2011 · dodano: 10.04.2011 | Komentarze 0
Rano jak się obudziłem, poczułem się jak nawigacja zakupiona w amerykańskim sklepie. Czyli nie wiem gdzie jestem i długo nie mogę złapać fixa :)
Obracam się na drugi bok i widzę Gora.
Aha! Czyli jestem na rowerze, zajarzył mój naoliwiony umysł :)
Budzę resztę i robimy to co każdy normalny człowiek mający rano coś koło promila robi przed śniadaniem. Wsiadamy na rowery i jedziemy do domów :)
No i oczywiście cały czas pod wiatr, bo mało jeszcze tego wczoraj było.
Obracam się na drugi bok i widzę Gora.
Aha! Czyli jestem na rowerze, zajarzył mój naoliwiony umysł :)
Budzę resztę i robimy to co każdy normalny człowiek mający rano coś koło promila robi przed śniadaniem. Wsiadamy na rowery i jedziemy do domów :)
No i oczywiście cały czas pod wiatr, bo mało jeszcze tego wczoraj było.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
139.00 km
50.00 km teren
06:53 h
20.19 km/h:
Maks. pr.:43.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Caldera
MTBO Otwock
Sobota, 9 kwietnia 2011 · dodano: 10.04.2011 | Komentarze 16
Czas na małą rozgrzewkę przed Harpaganem. Pierwszy w tym sezonie rajd na orientację zaliczymy pod Otwockiem.
Dzień zaczynam od szybkiego sprintu do Pruszkowa na dworzec, gdzie jestem umówiony z Radkiem. Poznałem go całkiem niedawno, na zimowej Mazowii, ale biorąc pod uwagę, że jego pierwsze pytanie po spotkaniu na dworcu brzmiało "żołądkowa kupujemy już teraz czy znajdziemy coś po rajdzie?" jestem przekonany, że dobrze trafiłem :)
Ładujemy się do pociągu i opuszczamy nasz krąg kulturowo cywilizacyjny jadąc
na wschód, do Warszawy ;) Na Zachodnim dosiada się Janek, ale bez Gora, który
chyba zaspał. Chwilę potem dzwoni, że nie zdążył też na drugi pociąg, a jeszcze parę minut później wysyła SMSa że jednak zdążył :) Nie do końca kumam, jak można na pociąg najpierw nie zdążyć, a potem jednak zdążyć, ale najważniejsze, że jedzie :)
START
Logujemy się w Centrum Kultury w Młądzu k. Otwocka i od razu robi się jakby kulturalniej :) Na miejscu spotykamy Nowaków z Gerappa, widzę też, że przyjechała czołówka. Brudło, Buciak, Wojciechowski czyli pudło zapełnione.
Dopełniamy formalności, montujemy numery i chwilę potem dojeżdża Goro. A więc jesteśmy w komplecie i można zaczynać.
Rozdanie map, narada, blat i ogień.
PK10 - SOSNA, NE BRZEG JEZIORA
Z jakiegoś powodu wybraliśmy debilny wariant jazdy najpierw na południe. W ten sposób całość drogi z wiatrem pokonamy lasami, a na otwartych przestrzeniach będziemy jechać pod wiatr :) Bardzo sprytnie.
Punkt jest kawałek od drogi w sosnowym lesie. Znalezienie sosny w sosnowym
lesie to oczywiście banał, więc chwile potem mamy zaliczenie :)
PK11 - SOSNA MOCNO POGIĘTA
Tu już jest trochę łatwiej. Wprawdzie nadal wątkiem przewodnim jest sosna w
sosnowym lesie, ale tak charakterystyczna, że bez trudu ją znajdujemy. Chwilę
wcześniej miga nam Adam Wojciechowski, a więc jest nieźle.
PK15 - SOSNA "POMALOWANA" PRZEZ DZIKI
Znowu sosna w sosnowym lesie :) Zajeżdżamy w pobliże i rozbiegamy się po lesie. Po okolicy biega też Adam Wojciechowski, a więc cały czas jesteśmy w czołówce. W końcu z daleka słyszę radosne krzyki Radka. Mamy go :) Tego punkta znaczy się.
PK14 - SZCZYT WZGÓRZA
Miła odmiana od sosen w sosnowym lesie. Idzie nam zadziwiająco dobrze. Trzeba przyznać, że nasz nowy teamowy kolega Radek wie o co chodzi i nie trzyma mapy do góry nogami. Widać, że w życiu widział coś więcej niż tylko globus Białegostoku ;) Gdzieś po drodze do tego punktu Janek zaczyna słabnąć i zostawać w tyle. Ostatecznie bez skrupułów zostawiamy go samego w lesie. Zajmą się nim sarenki :)
PK13 - ŚWIERCZEK, SZCZYT WYDMY
świerczków jeszcze nie było. Na razie cały czas jedziemy lasami. Pogoda jest kosmiczna. Pełen cykl to słońce-deszcz-słońce-grad-słońce więcej deszczu-słońce :) Punkt znajdujemy jakbyśmy stąd byli, Adama nie widać.
PK12 - WIERZBA, UJŚCIE STRUGI DO ŚWIDRA
Z pk13 jedziemy na północ w kierunku niebieskiego szlaku. Niestety droga znika w bagnie i jest zabawnie. Napieram lasem po łydki w błocie, po lewej słyszę jak chlupocze Radek, z tyłu słyszę jak Goro się pieni, że ma mokro w butach :)
Docieramy do lini kolejowej i wbijamy się na wiadukt. Poszukiwana wierzba jest na dole i trzeba zbiegać bez rowerów. Znikąd pojawiają się orgi, robią nam fotki i śmieją z obranego przez nas wariantu trasy. Ale ten się śmieje, póty mu się ucho nie urwie, czy jakoś tak. Na punkcie dochodzi nas znowu Adam. Pogubił się na wydmie i teraz nas dogonił. Czyli cały czas oscylujemy wokół czołówki, bo jak dla mnie to on jest pewniak.
PK8 - SZCZYT WZGÓRZA
Wyjeżdżamy z lasów na otwartą przestrzeń i zaczyna być zabawnie. Na razie wieje z boku, ale tak mocno, że jedziemy jakbyśmy się składali w ostry zakręt. W takiej wichurze chyba jeszcze nie jeździłem. Punkt znajdujemy w zasadzie bez problemu, ale ma jakieś dziwne oznaczenie i obok leży lampion. W tym rajdzie PK były bez lampionów, więc to trochę dziwne, ale kasujemy i spadamy dalej. Na mecie okazuje się, że to był punkt z jakiejś innej imprezy na orientację, ale ponieważ leżał tuż obok właściwego, połowa zawodników go odbiła, a w regulaminie nie było ostrzeżenia o punktach stowarzyszonych orgi wszystkim to zaliczają. W międzyczasie odjeżdża nam Adam. Szybki jest skurczybyk.
PK9 - CYPEL PONIŻEJ RUIN MŁYNA
Odbijamy na wschód i się zaczyna. Przez minimum dwie godziny jazdy mamy taki wmordewiatr, że nie przekraczamy ~17km/h a jak się otworzy gębę to gwiżdże w odbytach. Z przeciwka, prawie bez pedałowania z prędkościami rzędu 40km/h fruną z wiatrem inni zawodnicy. Pozazdrościć. Na cyplu robimy szybki popas.
PK6 - SZCZYT WZGÓRZA
Cały czas pod wiatr. Zaczynam odczuwać zmęczenie i łapię pierwsze kryzysy. Chowam się za Gorem i Radkiem i jadę na sępa. W lesie mamy odmienne zdania z Radkiem co do wyboru właściwej drogi, ale znajdujemy kompromis :) Punkt zaliczony.
PK5 - SKRZYŻOWANIE ROWÓW
Miło obleśnego opisu punktu okolica jest urokliwa. Chyba jednak za wcześnie skręciliśmy, bo mimo tego, że pełno tu rowów nie możemy znaleźć kasownika. Zostawiamy rowery pod opieką Gora, biorę jego kartę i biegniemy z Radkiem tyralierą (jeśli we dwóch można zmajstrować tyralierę) przez łąki przekraczając kolejne rowy. W oddali, na północy widzimy innych zawodników (w tym także i Adama) jak przeczesują mokradła. W sumie przebiegamy pewnie coś ok. kilometra, ale punkt znaleziony. Wracamy do rowerów i robimy naradę. Już wiemy, że nie zaliczymy całości. Zostało dwie i pól godziny do limitu czasu i trzeba modyfikować trasę. Przykładamy linijkę do mapy, trochę się kłócimy, ostatecznie rezygnujmy z PK 4, 1 i 2. Szkoda :/ Żeby nie ten wiatr, możnaby ogarnąć całość.
PK3 - DĄB NA SKRAJU LASU
Znowu długi przelot na zachód czyli pod wiatr. Zaczynam odczuwać silne męczenie. Chwilami odpadam z naszego małego peletonu, ale siła woli nadganiam i napieramy razem. W pobliże punktu podjeżdżamy według mnie troszkę naokoło, ale jesteśmy, to najważniejsze. Na miejscu jest Adam Wojciechowki!, który nam mówi, że ktoś zajumał kasownik i trzeba zbierać konfetti. No to ładujemy i wracamy do szosy już właściwą drogą.
PK7 - MOSTEK NA MIENI
Ten punkt jest w zasadzie po drodze do mety. Jest krucho z czasem, ale grzech
go nie zaliczyć. Uderzamy na południe, w Wiązownej odbijamy nad rzekę i po paru kilometrach zasięgamy języka u miejscowych dresików. Wjeżdżamy między domy i jest :) Mostek to nic innego jak powalone drzewo z prowizoryczną barierką z gałęzi. Słabo się po tym chodzi w SPD-ach. No ale punkt zaliczony.
META
Mamy 12 punktów i grzejemy do mety. Po wyjechaniu z doliny Mieni szybki przelot asfaltem, tym razem z wiatrem i jesteśmy na mecie. Wjeżdżamy razem, ale orgi chyba się boją, że zahaczamy o pudło, bo przyznają nam różne miejsca w kolejności od lewej do prawej. Radek jest szósty, ja siódmy, Goro ósmy :)
Łał :)
Na mecie wypas! Ciepła sala, herbatka, żur jak z Sheratona, ciasta i ciastka. Zamana nie mógłby tu nawet zamiatać podłogi. Wymieniamy wrażenia z Nowakami, którzy zaliczyli zaledwie 9 punktów (yeah!!!!) i sami ze sobą. Poznajemy też
rodzinę DMK77 czyli DJK71 i Kosmę :)
Lecimy na chwilę z Radkiem do sklepu i wracamy gotowi na dekorację zwycięzców.
Jak zwykle robimy mała bardachę, ale trudno. Podoba nam się nasz wynik i dajemy temu wyraz
PODSUMOWANIE
Brawa dla organizatorów. Za 1/3 tego co zazwyczaj kosztują takie rajdy zorganizowali imprezę niepowtarzalną, perfekcyjną i na wypasie. Kameralny charakter, pięknie położone punkty (trochę jak na Bike Oriencie, co mi akurat bardzo pasuje), zajebista atmosfera. Tu na pewno wrócimy w przyszłym roku.
POSUMOWANIE 2
Z bazy rajdy wyjeżdżamy "weseli" Chyba mało nam ścigania, bo do stacji PKP "dzieje się" :) W oczekiwaniu na pociąg robimy jeszcze po piwku i wsiadamy do wagonu. Namawiam chłopaków, żeby jechali ze mną do Pruszkowa, a potem do mnie :) ale Radek stwierdza, że skoro do mnie pizzy nie dowożą to jedziemy do niego. A więc postanowione :) Do Pruszkowa nie dojeżdżamy, bo nie wszyscy potrafią utrzymać trzy piwka i trzeba wysiąść w Piastowie :) Robimy zakupy i zaczynamy właściwy wieczór :)
Dzień zaczynam od szybkiego sprintu do Pruszkowa na dworzec, gdzie jestem umówiony z Radkiem. Poznałem go całkiem niedawno, na zimowej Mazowii, ale biorąc pod uwagę, że jego pierwsze pytanie po spotkaniu na dworcu brzmiało "żołądkowa kupujemy już teraz czy znajdziemy coś po rajdzie?" jestem przekonany, że dobrze trafiłem :)
Ładujemy się do pociągu i opuszczamy nasz krąg kulturowo cywilizacyjny jadąc
na wschód, do Warszawy ;) Na Zachodnim dosiada się Janek, ale bez Gora, który
chyba zaspał. Chwilę potem dzwoni, że nie zdążył też na drugi pociąg, a jeszcze parę minut później wysyła SMSa że jednak zdążył :) Nie do końca kumam, jak można na pociąg najpierw nie zdążyć, a potem jednak zdążyć, ale najważniejsze, że jedzie :)
START
Logujemy się w Centrum Kultury w Młądzu k. Otwocka i od razu robi się jakby kulturalniej :) Na miejscu spotykamy Nowaków z Gerappa, widzę też, że przyjechała czołówka. Brudło, Buciak, Wojciechowski czyli pudło zapełnione.
Dopełniamy formalności, montujemy numery i chwilę potem dojeżdża Goro. A więc jesteśmy w komplecie i można zaczynać.
Rozdanie map, narada, blat i ogień.
PK10 - SOSNA, NE BRZEG JEZIORA
Z jakiegoś powodu wybraliśmy debilny wariant jazdy najpierw na południe. W ten sposób całość drogi z wiatrem pokonamy lasami, a na otwartych przestrzeniach będziemy jechać pod wiatr :) Bardzo sprytnie.
Punkt jest kawałek od drogi w sosnowym lesie. Znalezienie sosny w sosnowym
lesie to oczywiście banał, więc chwile potem mamy zaliczenie :)
Pierwsze PK za płoty.© Niewe
PK11 - SOSNA MOCNO POGIĘTA
Tu już jest trochę łatwiej. Wprawdzie nadal wątkiem przewodnim jest sosna w
sosnowym lesie, ale tak charakterystyczna, że bez trudu ją znajdujemy. Chwilę
wcześniej miga nam Adam Wojciechowski, a więc jest nieźle.
Znowu sosna, ale tym razem jakby łatwiej© Niewe
PK15 - SOSNA "POMALOWANA" PRZEZ DZIKI
Znowu sosna w sosnowym lesie :) Zajeżdżamy w pobliże i rozbiegamy się po lesie. Po okolicy biega też Adam Wojciechowski, a więc cały czas jesteśmy w czołówce. W końcu z daleka słyszę radosne krzyki Radka. Mamy go :) Tego punkta znaczy się.
PK14 - SZCZYT WZGÓRZA
Miła odmiana od sosen w sosnowym lesie. Idzie nam zadziwiająco dobrze. Trzeba przyznać, że nasz nowy teamowy kolega Radek wie o co chodzi i nie trzyma mapy do góry nogami. Widać, że w życiu widział coś więcej niż tylko globus Białegostoku ;) Gdzieś po drodze do tego punktu Janek zaczyna słabnąć i zostawać w tyle. Ostatecznie bez skrupułów zostawiamy go samego w lesie. Zajmą się nim sarenki :)
PK13 - ŚWIERCZEK, SZCZYT WYDMY
świerczków jeszcze nie było. Na razie cały czas jedziemy lasami. Pogoda jest kosmiczna. Pełen cykl to słońce-deszcz-słońce-grad-słońce więcej deszczu-słońce :) Punkt znajdujemy jakbyśmy stąd byli, Adama nie widać.
PK12 - WIERZBA, UJŚCIE STRUGI DO ŚWIDRA
Z pk13 jedziemy na północ w kierunku niebieskiego szlaku. Niestety droga znika w bagnie i jest zabawnie. Napieram lasem po łydki w błocie, po lewej słyszę jak chlupocze Radek, z tyłu słyszę jak Goro się pieni, że ma mokro w butach :)
Przeprawa przez strumyk© Niewe
Docieramy do lini kolejowej i wbijamy się na wiadukt. Poszukiwana wierzba jest na dole i trzeba zbiegać bez rowerów. Znikąd pojawiają się orgi, robią nam fotki i śmieją z obranego przez nas wariantu trasy. Ale ten się śmieje, póty mu się ucho nie urwie, czy jakoś tak. Na punkcie dochodzi nas znowu Adam. Pogubił się na wydmie i teraz nas dogonił. Czyli cały czas oscylujemy wokół czołówki, bo jak dla mnie to on jest pewniak.
PK8 - SZCZYT WZGÓRZA
Wyjeżdżamy z lasów na otwartą przestrzeń i zaczyna być zabawnie. Na razie wieje z boku, ale tak mocno, że jedziemy jakbyśmy się składali w ostry zakręt. W takiej wichurze chyba jeszcze nie jeździłem. Punkt znajdujemy w zasadzie bez problemu, ale ma jakieś dziwne oznaczenie i obok leży lampion. W tym rajdzie PK były bez lampionów, więc to trochę dziwne, ale kasujemy i spadamy dalej. Na mecie okazuje się, że to był punkt z jakiejś innej imprezy na orientację, ale ponieważ leżał tuż obok właściwego, połowa zawodników go odbiła, a w regulaminie nie było ostrzeżenia o punktach stowarzyszonych orgi wszystkim to zaliczają. W międzyczasie odjeżdża nam Adam. Szybki jest skurczybyk.
PK9 - CYPEL PONIŻEJ RUIN MŁYNA
Odbijamy na wschód i się zaczyna. Przez minimum dwie godziny jazdy mamy taki wmordewiatr, że nie przekraczamy ~17km/h a jak się otworzy gębę to gwiżdże w odbytach. Z przeciwka, prawie bez pedałowania z prędkościami rzędu 40km/h fruną z wiatrem inni zawodnicy. Pozazdrościć. Na cyplu robimy szybki popas.
PK6 - SZCZYT WZGÓRZA
Cały czas pod wiatr. Zaczynam odczuwać zmęczenie i łapię pierwsze kryzysy. Chowam się za Gorem i Radkiem i jadę na sępa. W lesie mamy odmienne zdania z Radkiem co do wyboru właściwej drogi, ale znajdujemy kompromis :) Punkt zaliczony.
PK5 - SKRZYŻOWANIE ROWÓW
Miło obleśnego opisu punktu okolica jest urokliwa. Chyba jednak za wcześnie skręciliśmy, bo mimo tego, że pełno tu rowów nie możemy znaleźć kasownika. Zostawiamy rowery pod opieką Gora, biorę jego kartę i biegniemy z Radkiem tyralierą (jeśli we dwóch można zmajstrować tyralierę) przez łąki przekraczając kolejne rowy. W oddali, na północy widzimy innych zawodników (w tym także i Adama) jak przeczesują mokradła. W sumie przebiegamy pewnie coś ok. kilometra, ale punkt znaleziony. Wracamy do rowerów i robimy naradę. Już wiemy, że nie zaliczymy całości. Zostało dwie i pól godziny do limitu czasu i trzeba modyfikować trasę. Przykładamy linijkę do mapy, trochę się kłócimy, ostatecznie rezygnujmy z PK 4, 1 i 2. Szkoda :/ Żeby nie ten wiatr, możnaby ogarnąć całość.
PK3 - DĄB NA SKRAJU LASU
Znowu długi przelot na zachód czyli pod wiatr. Zaczynam odczuwać silne męczenie. Chwilami odpadam z naszego małego peletonu, ale siła woli nadganiam i napieramy razem. W pobliże punktu podjeżdżamy według mnie troszkę naokoło, ale jesteśmy, to najważniejsze. Na miejscu jest Adam Wojciechowki!, który nam mówi, że ktoś zajumał kasownik i trzeba zbierać konfetti. No to ładujemy i wracamy do szosy już właściwą drogą.
PK7 - MOSTEK NA MIENI
Ten punkt jest w zasadzie po drodze do mety. Jest krucho z czasem, ale grzech
go nie zaliczyć. Uderzamy na południe, w Wiązownej odbijamy nad rzekę i po paru kilometrach zasięgamy języka u miejscowych dresików. Wjeżdżamy między domy i jest :) Mostek to nic innego jak powalone drzewo z prowizoryczną barierką z gałęzi. Słabo się po tym chodzi w SPD-ach. No ale punkt zaliczony.
META
Mamy 12 punktów i grzejemy do mety. Po wyjechaniu z doliny Mieni szybki przelot asfaltem, tym razem z wiatrem i jesteśmy na mecie. Wjeżdżamy razem, ale orgi chyba się boją, że zahaczamy o pudło, bo przyznają nam różne miejsca w kolejności od lewej do prawej. Radek jest szósty, ja siódmy, Goro ósmy :)
Łał :)
Na mecie wypas! Ciepła sala, herbatka, żur jak z Sheratona, ciasta i ciastka. Zamana nie mógłby tu nawet zamiatać podłogi. Wymieniamy wrażenia z Nowakami, którzy zaliczyli zaledwie 9 punktów (yeah!!!!) i sami ze sobą. Poznajemy też
rodzinę DMK77 czyli DJK71 i Kosmę :)
Lecimy na chwilę z Radkiem do sklepu i wracamy gotowi na dekorację zwycięzców.
Żoładkowa w plastiku© Niewe
Jak zwykle robimy mała bardachę, ale trudno. Podoba nam się nasz wynik i dajemy temu wyraz
PODSUMOWANIE
Brawa dla organizatorów. Za 1/3 tego co zazwyczaj kosztują takie rajdy zorganizowali imprezę niepowtarzalną, perfekcyjną i na wypasie. Kameralny charakter, pięknie położone punkty (trochę jak na Bike Oriencie, co mi akurat bardzo pasuje), zajebista atmosfera. Tu na pewno wrócimy w przyszłym roku.
POSUMOWANIE 2
Z bazy rajdy wyjeżdżamy "weseli" Chyba mało nam ścigania, bo do stacji PKP "dzieje się" :) W oczekiwaniu na pociąg robimy jeszcze po piwku i wsiadamy do wagonu. Namawiam chłopaków, żeby jechali ze mną do Pruszkowa, a potem do mnie :) ale Radek stwierdza, że skoro do mnie pizzy nie dowożą to jedziemy do niego. A więc postanowione :) Do Pruszkowa nie dojeżdżamy, bo nie wszyscy potrafią utrzymać trzy piwka i trzeba wysiąść w Piastowie :) Robimy zakupy i zaczynamy właściwy wieczór :)
Dane wyjazdu:
35.00 km
34.00 km teren
01:43 h
20.39 km/h:
Maks. pr.:34.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Caldera
Yeah!!
Poniedziałek, 4 kwietnia 2011 · dodano: 04.04.2011 | Komentarze 15
Miałem dzisiaj ogarnąć chałupę po weekendzie, ale jak wyszedłem na taras i zobaczyłem, jak pięknie mży, nie mogłem się powstrzymać. W powietrzu pachniało wilgotnym lasem, ptaki ocipiały z radości, że się tak poetycko wyrażę, a z kotłowni zalatywało ciuchami z Otwocka.
Krótko mówiąc, cały świat zdawał się krzyczeć IDŹ NA ROWER!
No to pojszłem :)
Ledwo wjechałem do lasu jak wpadłem na parę łosi, które na mój widok zerwały się do biegu płosząc jednocześnie żurawia. Biegnące po głębokim rozlewisku dwa łosie i nisko lecący żuraw to widok tak piękny, że aż ocierający się o kicz. Zabrakło tylko różowego flaminga, sikającego do fontanny chłopca i klęczącego jelonka, ale to wszystko mam u sołtysowej, więc szafa gra :)
Jakieś 5km dalej spłoszyłem dwie sarny, które kręcąc swoimi białymi tyłkami wbiegły na Ławską Górę.
Dopiero co narzekałem, że od pewnego czasu w ogóle nie spotykam zwierzaków (poza psami) w Kampinosie, a tu proszę. Wniosek jest jeden. W weekendy zwierzaki mają wolne i się nie pokazują, a że od roku prawie nie jeżdżę w tygodniu to jest jak jest. Ale dzisiaj jest dobrze :)
Gęba mi się cieszyła, nogawki mokły, buty chlupały, a napęd rzęził i tak dotarłem do Palmir. Myślałem, że nowe muzeum jest już czynne i zobaczę budynek, ale nadal ogrodzone i budowa w toku.
Zaczął już zapadać zmrok, więc odpaliłem swoje super fotonowe działo strejt from Hongkong, i przez Sieraków, Lipków i Stanisławów popłynąłem do domu.
Jako, że jeden taki marudził mi, że dwa ostatnie wpisy zrobiłem kuse i bez fotek zapodaję poniżej pikczersy.
Zadowolony?
Czy Paweł zadowolony?!!
Czy Paweł mnie słyszy??!! :)
Dane wycieczki wpiszę jak wyschnie licznik :)
A w ogóle to zajebiście odpocząłem sam w swoim zajebistym towarzystwie ;) po traumie w Otwocku.
Krótko mówiąc, cały świat zdawał się krzyczeć IDŹ NA ROWER!
No to pojszłem :)
Ledwo wjechałem do lasu jak wpadłem na parę łosi, które na mój widok zerwały się do biegu płosząc jednocześnie żurawia. Biegnące po głębokim rozlewisku dwa łosie i nisko lecący żuraw to widok tak piękny, że aż ocierający się o kicz. Zabrakło tylko różowego flaminga, sikającego do fontanny chłopca i klęczącego jelonka, ale to wszystko mam u sołtysowej, więc szafa gra :)
Jakieś 5km dalej spłoszyłem dwie sarny, które kręcąc swoimi białymi tyłkami wbiegły na Ławską Górę.
Dopiero co narzekałem, że od pewnego czasu w ogóle nie spotykam zwierzaków (poza psami) w Kampinosie, a tu proszę. Wniosek jest jeden. W weekendy zwierzaki mają wolne i się nie pokazują, a że od roku prawie nie jeżdżę w tygodniu to jest jak jest. Ale dzisiaj jest dobrze :)
Gęba mi się cieszyła, nogawki mokły, buty chlupały, a napęd rzęził i tak dotarłem do Palmir. Myślałem, że nowe muzeum jest już czynne i zobaczę budynek, ale nadal ogrodzone i budowa w toku.
Zaczął już zapadać zmrok, więc odpaliłem swoje super fotonowe działo strejt from Hongkong, i przez Sieraków, Lipków i Stanisławów popłynąłem do domu.
Jako, że jeden taki marudził mi, że dwa ostatnie wpisy zrobiłem kuse i bez fotek zapodaję poniżej pikczersy.
Konka radośnie patrzy przed siebie :)© Niewe
Dopiero co śmigaliśmy tędy po lodzie© Niewe
Zadowolony?
Czy Paweł zadowolony?!!
Czy Paweł mnie słyszy??!! :)
Dane wycieczki wpiszę jak wyschnie licznik :)
A w ogóle to zajebiście odpocząłem sam w swoim zajebistym towarzystwie ;) po traumie w Otwocku.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
59.00 km
50.00 km teren
03:10 h
18.63 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Caldera
Mazovia Otwock
Niedziela, 3 kwietnia 2011 · dodano: 03.04.2011 | Komentarze 9
Rozbestwiony zimową Mazovią gdzie startowało po kilkaset osób, w Otwocku przeżyłem szok. K... tu są WSZYSCY!!!!! Było tak w pytkę ludzi, że nawet start został przełożony o pół godziny. Podczas rozgrzewki spotykamy Pawła i Marcina, miga mi też przez chwilę CheEvara, ale nawet nie śmiem jej zagajać, bo w końcu rozgrzewa się dziewczyna po medal :)
Pierwsze 15km trasy to nie tyle wyścig co raczej konkurencja kto jest mniej rozsądny i może najbliższe 3 tygodnie spędzić w gipsie. Potem jest trochę lepiej, ale nadal ciasno. Trasa znana, bo pokrywała się częściowo z Józefowem, albo Karczewem. Generalnie bardzo fajnie, choć chwilami po śmieciach.
Paweł dokłada mi jakieś 9 minut, a Goro, łoż k..wo zgrozo, prawie 15 i to mimo, że jechało mi się całkiem nieźle. Nie jest dobrze. Paweł chyba w najbliższej przyszłości będzie coś ode mnie chciał, bo mi słodził, że lubi czytać mojego bloga. Ciekawe co ;)
Pierwsze 15km trasy to nie tyle wyścig co raczej konkurencja kto jest mniej rozsądny i może najbliższe 3 tygodnie spędzić w gipsie. Potem jest trochę lepiej, ale nadal ciasno. Trasa znana, bo pokrywała się częściowo z Józefowem, albo Karczewem. Generalnie bardzo fajnie, choć chwilami po śmieciach.
Paweł dokłada mi jakieś 9 minut, a Goro, łoż k..wo zgrozo, prawie 15 i to mimo, że jechało mi się całkiem nieźle. Nie jest dobrze. Paweł chyba w najbliższej przyszłości będzie coś ode mnie chciał, bo mi słodził, że lubi czytać mojego bloga. Ciekawe co ;)
Kategoria Zawody
Dane wyjazdu:
66.15 km
12.00 km teren
02:49 h
23.49 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Rozgrzewka
Piątek, 1 kwietnia 2011 · dodano: 03.04.2011 | Komentarze 0
Umówiłem się z Gorem na wspólną jazdę do biura Mazovi co by się na Otwock zarejestrować, numery odebrać i ogólnie poszlajać :) W drodze do Wawy zgubiłem gdzieś śrubkę od bagażnika i błotnika jednocześnie, w związku z czym potwornie mi się błotnik telepał.
Mówię, że BŁOTNIK MI SIĘ TELEPAŁ!!! ;)
Zajechałem do Woźniaka gdzie zostałem poratowany śrubką i dalej już z Gorem bez przygód pognaliśmy do biura zawodów. Po drodze dowiaduję się, że nie wracam na wiochę sam i robimy sobie romantyczną kolację dla dwóch :) Niech będzie. A więc jadziem do Samiry po różne specjały. Po drodze Goro proponuje postój Pod Rurką, a ja... UWAGA, UWAGA, UWAGA, odmawiam :) i jedziemy dalej. Podjazd pod Tamkę ujawnia straszną prawdę: nie mam szans z Gorem w Otwocku i nadal odczuwam skutki zajebiście nowoczesnego trzydniowego antybiotyku, którym mnie pan dochtór "uszczęśliwił" w zeszły weekend. Myślałem, że mi serce wyskoczy i wróci nad Wisłę. Z Samiry już po ciemku lecimy do mnie na wiochę. Goro nie wziął tylnej lampki i musi całą drogę robić za lokomotywę. W sumie dobrze, bo ja targam ciężką sakwę. Chłopak stanął na wysokości zadania i orał jak wół nie schodząc nawet na chwilę poniżej 30km/h, więc droga zleciała jak msza dla młodzieży i na wiochę docieramy koło 21:00. Robimy jeszcze na rozruch po piwku w lokalnym nocnym i zjeżdżamy na kolację. W domu czeka dwudziestu zimnych przyjaciół :)
Mówię, że BŁOTNIK MI SIĘ TELEPAŁ!!! ;)
Zajechałem do Woźniaka gdzie zostałem poratowany śrubką i dalej już z Gorem bez przygód pognaliśmy do biura zawodów. Po drodze dowiaduję się, że nie wracam na wiochę sam i robimy sobie romantyczną kolację dla dwóch :) Niech będzie. A więc jadziem do Samiry po różne specjały. Po drodze Goro proponuje postój Pod Rurką, a ja... UWAGA, UWAGA, UWAGA, odmawiam :) i jedziemy dalej. Podjazd pod Tamkę ujawnia straszną prawdę: nie mam szans z Gorem w Otwocku i nadal odczuwam skutki zajebiście nowoczesnego trzydniowego antybiotyku, którym mnie pan dochtór "uszczęśliwił" w zeszły weekend. Myślałem, że mi serce wyskoczy i wróci nad Wisłę. Z Samiry już po ciemku lecimy do mnie na wiochę. Goro nie wziął tylnej lampki i musi całą drogę robić za lokomotywę. W sumie dobrze, bo ja targam ciężką sakwę. Chłopak stanął na wysokości zadania i orał jak wół nie schodząc nawet na chwilę poniżej 30km/h, więc droga zleciała jak msza dla młodzieży i na wiochę docieramy koło 21:00. Robimy jeszcze na rozruch po piwku w lokalnym nocnym i zjeżdżamy na kolację. W domu czeka dwudziestu zimnych przyjaciół :)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
38.00 km
35.00 km teren
02:08 h
17.81 km/h:
Maks. pr.:48.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Caldera
Mazovia Mrozy
Niedziela, 20 marca 2011 · dodano: 20.03.2011 | Komentarze 3
Chciałem dobrze, a wyszło jak zwykle :)
Na dobry początek w sobotę wieczorem przyczłapali do mnie śmierdzący z daleka wódą Goro z Rooterem żeby przeprowadzić skomplikowaną operację załadowania rowerów do bagażnika. Skomplikowaną dlatego, że ciężko manewruje się rowerami jedną ręką w drugiej dzierżąc browary :) No ale się udało, tyle że zmarzliśmy trochę i trza było wejść do domu się ogrzać. Wejść łatwo, wyjść trudniej. Efekt łatwy do przewidzenia, rano musiałem dmuchnąć w balonik żeby się upewnić czy mogę prowadzić pojazd mechaniczny po drodze publicznej. Na szczęście zachowaliśmy jakiś tam umiar i mogłem, więc nie trzeba było przekładać tej całej Mazovii ;)
A maraton jak maraton :) Pierwsze 10 kilo łomotało mi serce i odbijało się łychą, a potem jakoś poszło. Fajnie poprowadzona trasa, uczestników mniej niż latem, ładne widoki i kupa radości. Goro objechał mnie na całe 3 minuty, a ja byłem drugi.. w sektorze :) Cieszy mnie niewielka różnica między nami, bo to dobrze rokuje na Harpagana, którego prawdopodobnie jak zwykle pokonamy w duecie.
Po maratonie kierowani czystą chciwością, rządzą zysku i omamieni marketingowym przekazem zmęczyliśmy cała dekorację we wszystkich możliwych kategoriach, po to by doczekać losowania bardzo drogiego rowera.
Sprzętu ostatecznie nie zgarnął nikt z nas tylko jakiś podstawiony przez orga koleś ;) ale i tak warto było czekać, boooooo...
bo dzięki temu mieliśmy okazję poznać absolutny numer jeden bikestats, pożeraczkę kilometrów, dewastatorkę samochodów z babami w środku i wszystko co najgorsze czyli CheEvarę
..która zresztą zaprosiła nas na piwo :)
Na dobry początek w sobotę wieczorem przyczłapali do mnie śmierdzący z daleka wódą Goro z Rooterem żeby przeprowadzić skomplikowaną operację załadowania rowerów do bagażnika. Skomplikowaną dlatego, że ciężko manewruje się rowerami jedną ręką w drugiej dzierżąc browary :) No ale się udało, tyle że zmarzliśmy trochę i trza było wejść do domu się ogrzać. Wejść łatwo, wyjść trudniej. Efekt łatwy do przewidzenia, rano musiałem dmuchnąć w balonik żeby się upewnić czy mogę prowadzić pojazd mechaniczny po drodze publicznej. Na szczęście zachowaliśmy jakiś tam umiar i mogłem, więc nie trzeba było przekładać tej całej Mazovii ;)
A maraton jak maraton :) Pierwsze 10 kilo łomotało mi serce i odbijało się łychą, a potem jakoś poszło. Fajnie poprowadzona trasa, uczestników mniej niż latem, ładne widoki i kupa radości. Goro objechał mnie na całe 3 minuty, a ja byłem drugi.. w sektorze :) Cieszy mnie niewielka różnica między nami, bo to dobrze rokuje na Harpagana, którego prawdopodobnie jak zwykle pokonamy w duecie.
Po maratonie kierowani czystą chciwością, rządzą zysku i omamieni marketingowym przekazem zmęczyliśmy cała dekorację we wszystkich możliwych kategoriach, po to by doczekać losowania bardzo drogiego rowera.
Sprzętu ostatecznie nie zgarnął nikt z nas tylko jakiś podstawiony przez orga koleś ;) ale i tak warto było czekać, boooooo...
bo dzięki temu mieliśmy okazję poznać absolutny numer jeden bikestats, pożeraczkę kilometrów, dewastatorkę samochodów z babami w środku i wszystko co najgorsze czyli CheEvarę
..która zresztą zaprosiła nas na piwo :)
Kategoria Zawody
Dane wyjazdu:
69.00 km
18.00 km teren
03:40 h
18.82 km/h:
Maks. pr.:60.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Targi rowerowe - mission failed
Niedziela, 13 marca 2011 · dodano: 14.03.2011 | Komentarze 0
Plan był mniej więcej taki jak w zeszłym roku, czyli rundka w okolicach Wawy, a potem na targi. Z Gorem spotykam się na Woli i jedziemy do Centrum na spotkanie ze Szwagrem. Nareszcie się chłopak ruszył :) Napieramy w kierunku Powsina. Nareszcie wybudziłem się z zimowego marazmu i noga zaczęła mi podawać jak należy. Całą drogę do Powsina tniemy powyżej 30km/h mimo, że jedziemy pod wiatr. Krótka nasiadówa i kręcimy sie po okolicy, a następnie przez Kabaty wracamy do Warszawy. Szwagier odbija do siebie, a my wracamy do Centrum. Mamy mała obsuwę czasową i musimy wybierać albo targi albo browar. Wybór jest chyba oczywisty. Targi nie zając i w przyszłym roku też będą ;)
A więc browarek i przekąska w sympatycznej knajpce na Wolskiej Olimpii, a następnie poprawka w Bemolu na Bemowie :)
Zdecydowanie udany dzień.
A więc browarek i przekąska w sympatycznej knajpce na Wolskiej Olimpii, a następnie poprawka w Bemolu na Bemowie :)
Zdecydowanie udany dzień.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
42.00 km
40.00 km teren
02:10 h
19.38 km/h:
Maks. pr.:39.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Caldera
Mazovia Józefów '11
Niedziela, 6 marca 2011 · dodano: 14.03.2011 | Komentarze 0
Po porażce w Karczewie start z ósmego sektora. W sektorze staję z Gorem. W 10. sektorze (na dobry początek) kibluje Maciek, dla którego to pierwszy w życiu maraton. Ruszamy i jedziemy :)
Tradycyjnie Goro mi odjeżdża, a ja spokojnie sobie toczę swoją nierówną walkę z moim bolącym kręgosłupem. Trasa po prostu przepiękna. Głównie single między drzewami, pagórkowato cały czas po mocno ubitym śniegu. Tak jak w Karczewie nie mam żadnych problemów na podjazdach, a na płaskim coś mi nogi nie chce kręcić. Ostatecznie Goro dokłada mi 8 minut, ale jestem 2 minuty przed Maćkiem. Zdobywam 6 sektor, który w Mrozach będę dzielił z Maćkiem. Może być zabawnie, tylko ta cholerna odwilż nadchodzi :/
Na mecie regeneracja przy całkiem znośnej grochówie. Poznajemy też Agnieszkę, która brała udział w wyprawie przez Afrykę, o której to regularnie czytuję w Rowertourze. Fajnie :)
Tradycyjnie Goro mi odjeżdża, a ja spokojnie sobie toczę swoją nierówną walkę z moim bolącym kręgosłupem. Trasa po prostu przepiękna. Głównie single między drzewami, pagórkowato cały czas po mocno ubitym śniegu. Tak jak w Karczewie nie mam żadnych problemów na podjazdach, a na płaskim coś mi nogi nie chce kręcić. Ostatecznie Goro dokłada mi 8 minut, ale jestem 2 minuty przed Maćkiem. Zdobywam 6 sektor, który w Mrozach będę dzielił z Maćkiem. Może być zabawnie, tylko ta cholerna odwilż nadchodzi :/
Na mecie regeneracja przy całkiem znośnej grochówie. Poznajemy też Agnieszkę, która brała udział w wyprawie przez Afrykę, o której to regularnie czytuję w Rowertourze. Fajnie :)
Kategoria Zawody
Dane wyjazdu:
34.48 km
30.00 km teren
02:38 h
13.09 km/h:
Maks. pr.:31.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Caldera
Bagna 3/3
Niedziela, 27 lutego 2011 · dodano: 03.03.2011 | Komentarze 1
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
20.27 km
19.00 km teren
02:02 h
9.97 km/h:
Maks. pr.:39.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Caldera
Bagna 2/3
Sobota, 26 lutego 2011 · dodano: 03.03.2011 | Komentarze 0
Kategoria Na luzie