Info
Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Październik1 - 7
- 2013, Wrzesień8 - 7
- 2013, Sierpień3 - 2
- 2013, Czerwiec12 - 57
- 2013, Maj7 - 5
- 2013, Kwiecień10 - 37
- 2013, Marzec12 - 59
- 2013, Luty3 - 19
- 2013, Styczeń1 - 14
- 2012, Grudzień3 - 18
- 2012, Listopad3 - 39
- 2012, Październik8 - 72
- 2012, Wrzesień14 - 98
- 2012, Sierpień6 - 53
- 2012, Lipiec12 - 66
- 2012, Czerwiec11 - 139
- 2012, Maj12 - 152
- 2012, Kwiecień9 - 112
- 2012, Marzec3 - 34
- 2012, Luty9 - 71
- 2012, Styczeń8 - 93
- 2011, Grudzień8 - 78
- 2011, Listopad7 - 80
- 2011, Październik6 - 43
- 2011, Wrzesień11 - 128
- 2011, Sierpień10 - 77
- 2011, Lipiec12 - 103
- 2011, Czerwiec7 - 79
- 2011, Maj17 - 181
- 2011, Kwiecień12 - 176
- 2011, Marzec3 - 3
- 2011, Luty5 - 3
- 2011, Styczeń3 - 19
- 2010, Grudzień3 - 13
- 2010, Listopad4 - 8
- 2010, Październik4 - 13
- 2010, Wrzesień8 - 15
- 2010, Sierpień7 - 2
- 2010, Lipiec9 - 6
- 2010, Czerwiec12 - 28
- 2010, Maj7 - 21
- 2010, Kwiecień11 - 35
- 2010, Marzec3 - 3
- 2010, Luty2 - 1
- 2010, Styczeń6 - 4
- 2009, Grudzień5 - 6
- 2009, Listopad4 - 4
- 2009, Październik4 - 17
- 2009, Wrzesień6 - 19
- 2009, Sierpień10 - 6
- 2009, Lipiec5 - 9
Dane wyjazdu:
91.49 km
10.00 km teren
04:11 h
21.87 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Nocne meteorów spadanie
Piątek, 13 sierpnia 2010 · dodano: 14.08.2010 | Komentarze 0
Ucieczka od świateł miasta, nad Wisłę, żeby móc w niebo swobodnie popatrzeć. Niestety większość tego co miała spadać, spadła noc wcześniej, ale i tak było pięknie ;)
Maks wykręcony w nocy na Warszawskiej podczas ucieczki przed sforą wielkich psów. Łącznie podczas powrotu zostałem pogoniony trzy albo cztery razy. Jakaś plaga.
Maks wykręcony w nocy na Warszawskiej podczas ucieczki przed sforą wielkich psów. Łącznie podczas powrotu zostałem pogoniony trzy albo cztery razy. Jakaś plaga.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
87.90 km
40.00 km teren
03:49 h
23.03 km/h:
Maks. pr.:38.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Caldera
Odtruwanie organizmu
Środa, 11 sierpnia 2010 · dodano: 12.08.2010 | Komentarze 0
Spędziłem 12 dni bez roweru, z tego 6 na melanżu. No ale w końcu nie codziennie brat mi się żeni :)
Czas na małe odtruwanie organizmu. Ustawka u mnie po południu z Gorem i Szwagrem. Ruszamy w stronę niebieskiego wjazdu do puszczy, po drodze zgarniając z domu kolejnego Gorowego szwagra - Rafała. Goro powoli buduje sobie niezły rodzinny team :) Kierujemy się na Ławską Górę gdzie przeciągam chłopaków przez swoją nową fascynację, czyli totalnie nielegalną drogę w stronę żółtego szlaku :) Rafał się odłącza, a my lecimy dalej w stronę Nowego Dworu. Pierwsze 20 kilo to dla mnie męczarnia. Bolą mnie mięśnie, boli mnie łeb, pocę się czystym alkoholem, a serce tak wali, że zarzuca mnie na zakrętach ;) Ale z każdą chwilą robi się coraz lepiej, a najlepiej robi się w Sowiej Woli, gdzie zatrzymujemy się na małego browarka. W Kazuniu wylatujemy na asfalt i napieramy tak aż do Skierd. Nie da się ukryć, że Goro na swoim nowym Cubie rulezzz on de streets. Kręci jak szalony i jeszcze szczerzy zęby z radości. Dużo pracy przede mną w tym sezonie :). Odbijamy do Skierd i się rozdzielamy. Goro i Szwagier nie chcą jechać wałem, wolą kostką przez wsie, a ja chcę :) No to pojechałem sobie sam na mały rekonesans wału. W zapadających ciemnościach nie zauważyłem nawet kiedy minąłem Jabłonną i totalnie zaskoczył mnie widok naszej ulubionej spelunki przy wale. Goro już czekał z litrowym kuflem izotonika, więc nie było rady, trza się było dosiąść. Omówiliśmy co było do omówienia, wypiliśmy co było do wypicia i czas napierać do domu. Z Szwagrem do mostu Grota wzdłuż Modlińskiej, a dalej już sam wzdłuż Wisły, przez ATK, Wrzeciono, Laski, Izabelin i Truskaw zamulam do domu. Jakoś ciężko mi się jechało samemu. Pewnie było pod górę ;) Do domu docieram po 23-iej i od razu czyszczę lodówkę z wszelkich znajdujących się w niej kalorii i spaaać. Nie ma to jak się nażreć na noc :)
PS.
Jak zwykle zrobiłem fotkę na moim ulubionym moście nad królową wszystkich rzek, ale wrzucę ją potem.
Czas na małe odtruwanie organizmu. Ustawka u mnie po południu z Gorem i Szwagrem. Ruszamy w stronę niebieskiego wjazdu do puszczy, po drodze zgarniając z domu kolejnego Gorowego szwagra - Rafała. Goro powoli buduje sobie niezły rodzinny team :) Kierujemy się na Ławską Górę gdzie przeciągam chłopaków przez swoją nową fascynację, czyli totalnie nielegalną drogę w stronę żółtego szlaku :) Rafał się odłącza, a my lecimy dalej w stronę Nowego Dworu. Pierwsze 20 kilo to dla mnie męczarnia. Bolą mnie mięśnie, boli mnie łeb, pocę się czystym alkoholem, a serce tak wali, że zarzuca mnie na zakrętach ;) Ale z każdą chwilą robi się coraz lepiej, a najlepiej robi się w Sowiej Woli, gdzie zatrzymujemy się na małego browarka. W Kazuniu wylatujemy na asfalt i napieramy tak aż do Skierd. Nie da się ukryć, że Goro na swoim nowym Cubie rulezzz on de streets. Kręci jak szalony i jeszcze szczerzy zęby z radości. Dużo pracy przede mną w tym sezonie :). Odbijamy do Skierd i się rozdzielamy. Goro i Szwagier nie chcą jechać wałem, wolą kostką przez wsie, a ja chcę :) No to pojechałem sobie sam na mały rekonesans wału. W zapadających ciemnościach nie zauważyłem nawet kiedy minąłem Jabłonną i totalnie zaskoczył mnie widok naszej ulubionej spelunki przy wale. Goro już czekał z litrowym kuflem izotonika, więc nie było rady, trza się było dosiąść. Omówiliśmy co było do omówienia, wypiliśmy co było do wypicia i czas napierać do domu. Z Szwagrem do mostu Grota wzdłuż Modlińskiej, a dalej już sam wzdłuż Wisły, przez ATK, Wrzeciono, Laski, Izabelin i Truskaw zamulam do domu. Jakoś ciężko mi się jechało samemu. Pewnie było pod górę ;) Do domu docieram po 23-iej i od razu czyszczę lodówkę z wszelkich znajdujących się w niej kalorii i spaaać. Nie ma to jak się nażreć na noc :)
PS.
Jak zwykle zrobiłem fotkę na moim ulubionym moście nad królową wszystkich rzek, ale wrzucę ją potem.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
17.65 km
1.00 km teren
00:44 h
24.07 km/h:
Maks. pr.:31.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Waterworld
Środa, 28 lipca 2010 · dodano: 29.07.2010 | Komentarze 1
To był zdecydowanie mokry dzień. Pojechałem rowerem do Pruszkowa, gdzie byłem umówiony z Gorem. Krótko po wyruszeniu zdałem sobie sprawę, że brak przedniego błotnika w taką pogodę i w cywilnych ciuchach to kiepski pomysł :/
Z Pruszkowa już autem w zafajdanych ciuchach na basen. Pływanie w ciepłej wodzie, gdy z góry leje zimny deszcze to czad :)
Z Pruszkowa już autem w zafajdanych ciuchach na basen. Pływanie w ciepłej wodzie, gdy z góry leje zimny deszcze to czad :)
Kategoria Użytkowo
Dane wyjazdu:
89.00 km
45.00 km teren
04:19 h
20.62 km/h:
Maks. pr.:56.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Caldera
Mazovia Skarżysko 2010
Niedziela, 25 lipca 2010 · dodano: 25.07.2010 | Komentarze 2
Na maraton w Skarżysku pojechaliśmy we trzech. Goro, Janek i ja.
Najpierw w ramach rozgrzewki urządziłem sobie poranny sprint do Wawki. 20km ze średnią prawie 30km/h zleciało błyskawicznie. Pakujemy sprzęty na i do fury Gora i napieramy na Radom. Po drodze oczywiście kawka :)
Dojeżdżamy na czas, na miejsce, na pewno i zaczynamy się kręcić po okolicy. Na początek mały rekonesans pierwszych kilku kilometrów trasy. Jest grubo :) Ostry podjazd po bruku, a potem w lesie. Nie lubię tak zaczynać. Ja potrzebuję przynajmniej te 10 kilo rozgrzewki na początek.
Zajmujemy miejsca w sektorach. I znowu tak jak nie lubię :/ Ja w szóstym, Goro z Jankiem w siódmym. Mam ich za sobą, a nie mam kogo gonić. Szwagier nie przyjechał, a szkoda, bo on ma piąty sektor.
Start i od razu szybki wyjazd ze stadionu. Ale to nie siódmy sektor jak w Szydłowcu. Tu już nie daję rady przeskoczyć od razu całej grupy. Jadą wyraźnie szybciej. Wjeżdżamy na ten cholerny brukowany podjazd i od razu spadam do połowy swojego sektora :/ Dalej trasa jednak zdecydowanie zmienia swój charakter. Cały czas interwałowo, ale jednak dużo asfaltu i równych żwirowych lub szutrowych dróg. Mogę się tylko domyślać, że Gorowi "w to graj" :)
I nie myliłem się. Na 18.km dochodzi mnie, wesoło zagaja "to jak, co robimy?" i odjeżdża. Szit! trzeba działać, bo już minuta straty. Spinam się trochę i cały czas kontroluję sytuację. Staram się żeby Goro nie byłe przede mną więcej niż dwa rzuty oponą 2.25. Ciężko pracuje i jakoś tak w okolicy 25.km dochodzę Go. Chwilę jedziemy razem, ale podejmuję decyzję o ataku :) Zaczynam pod lekką górę, dociskam na wypłaszczeniu, przeginam na zjeździe. I co? Dupa :) Zerkam przez ramię i widzę wyszczerzoną gębę Gora. Nie udała mi się ta ucieczka, a strasznie się spaliłem. Goro znowu mnie odsadza, aż znika mi z oczu. Myślałem, że już pozamiatane, ale chwilę potem mijam Go jak sika w krzaczorach :) Nie wytrzymał ciśnienia. Przykra prawda jest jednak taka, że wiem, że mnie zaraz dogoni. Jadę słabo i nie widzę szans na poprawę. W okolicy 35. km znowu jedziemy razem, Goro mnie wyprzedza, a ja zrywam łańcuch. I to jak! W dwóch miejscach chyba, bo po skuciu jakby go brakowało troszeczkę :) Pomagam też skuć łańcuch koledze, który zerwał go na tym samym podjeździe co ja. On nie ma skuwacza, nie ma pojęcia o skuwaniu, a ja i tak już nie powalczę dzisiaj. Łącznie schodzi się nam pewnie ze 20 minut. W między czasie mija nas Janek. Słabo jak na nowego fulla ;)
Ruszam, ale wszystkiego mam może z 5 przełożeń, przy czym żadne nie jest sensowne. Ciężko się podjeżdża, a na zjazdach kręcę młynki. Tak męczę te 30 kilo do mety. Przed ostatnim podjazdem przerzucam o jedno przełożenie za daleko i tylna przerzutka klinuje się o ramę. Kolejne 10 minut straty na wyrwanie jej metodą "na kopniaka". Wjeżdżam na stadion i finiszuję z trójką najlepszych na dystansie GIGA :) To się nazywa jazda w doborowym towarzystwie. Pewnie będę miał sporo fotek :) No ale dużo to nie powalczyłem, to fakt :)
Najpierw w ramach rozgrzewki urządziłem sobie poranny sprint do Wawki. 20km ze średnią prawie 30km/h zleciało błyskawicznie. Pakujemy sprzęty na i do fury Gora i napieramy na Radom. Po drodze oczywiście kawka :)
Dojeżdżamy na czas, na miejsce, na pewno i zaczynamy się kręcić po okolicy. Na początek mały rekonesans pierwszych kilku kilometrów trasy. Jest grubo :) Ostry podjazd po bruku, a potem w lesie. Nie lubię tak zaczynać. Ja potrzebuję przynajmniej te 10 kilo rozgrzewki na początek.
Zajmujemy miejsca w sektorach. I znowu tak jak nie lubię :/ Ja w szóstym, Goro z Jankiem w siódmym. Mam ich za sobą, a nie mam kogo gonić. Szwagier nie przyjechał, a szkoda, bo on ma piąty sektor.
Start i od razu szybki wyjazd ze stadionu. Ale to nie siódmy sektor jak w Szydłowcu. Tu już nie daję rady przeskoczyć od razu całej grupy. Jadą wyraźnie szybciej. Wjeżdżamy na ten cholerny brukowany podjazd i od razu spadam do połowy swojego sektora :/ Dalej trasa jednak zdecydowanie zmienia swój charakter. Cały czas interwałowo, ale jednak dużo asfaltu i równych żwirowych lub szutrowych dróg. Mogę się tylko domyślać, że Gorowi "w to graj" :)
I nie myliłem się. Na 18.km dochodzi mnie, wesoło zagaja "to jak, co robimy?" i odjeżdża. Szit! trzeba działać, bo już minuta straty. Spinam się trochę i cały czas kontroluję sytuację. Staram się żeby Goro nie byłe przede mną więcej niż dwa rzuty oponą 2.25. Ciężko pracuje i jakoś tak w okolicy 25.km dochodzę Go. Chwilę jedziemy razem, ale podejmuję decyzję o ataku :) Zaczynam pod lekką górę, dociskam na wypłaszczeniu, przeginam na zjeździe. I co? Dupa :) Zerkam przez ramię i widzę wyszczerzoną gębę Gora. Nie udała mi się ta ucieczka, a strasznie się spaliłem. Goro znowu mnie odsadza, aż znika mi z oczu. Myślałem, że już pozamiatane, ale chwilę potem mijam Go jak sika w krzaczorach :) Nie wytrzymał ciśnienia. Przykra prawda jest jednak taka, że wiem, że mnie zaraz dogoni. Jadę słabo i nie widzę szans na poprawę. W okolicy 35. km znowu jedziemy razem, Goro mnie wyprzedza, a ja zrywam łańcuch. I to jak! W dwóch miejscach chyba, bo po skuciu jakby go brakowało troszeczkę :) Pomagam też skuć łańcuch koledze, który zerwał go na tym samym podjeździe co ja. On nie ma skuwacza, nie ma pojęcia o skuwaniu, a ja i tak już nie powalczę dzisiaj. Łącznie schodzi się nam pewnie ze 20 minut. W między czasie mija nas Janek. Słabo jak na nowego fulla ;)
Ruszam, ale wszystkiego mam może z 5 przełożeń, przy czym żadne nie jest sensowne. Ciężko się podjeżdża, a na zjazdach kręcę młynki. Tak męczę te 30 kilo do mety. Przed ostatnim podjazdem przerzucam o jedno przełożenie za daleko i tylna przerzutka klinuje się o ramę. Kolejne 10 minut straty na wyrwanie jej metodą "na kopniaka". Wjeżdżam na stadion i finiszuję z trójką najlepszych na dystansie GIGA :) To się nazywa jazda w doborowym towarzystwie. Pewnie będę miał sporo fotek :) No ale dużo to nie powalczyłem, to fakt :)
Kategoria Zawody
Dane wyjazdu:
3.70 km
1.00 km teren
00:19 h
11.68 km/h:
Maks. pr.:21.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Cinder Cone
1 + 1 = 1
Sobota, 24 lipca 2010 · dodano: 24.07.2010 | Komentarze 0
Wziąłem do serwisu dwa rowery, a wróciłem z jednym :)
Ponieważ sztyca w Giancie ani drgnęła, a smętne resztki mojej poprzedniej Kony wisiały w garażu pojawił się POMYSŁ.
I moja Kona znów jest na chodzie :) Teraz robi za "mieszczucha". Ma bagażnik, jeden błotnik, prostą kierę, fałbrejki i niższy mostek. Nad montażem przedniego błotnika muszę jeszcze popracować, ale powoli rodzi się koncepcja.
Strasznie się cieszę :)
Dzisiaj krótki test z Hanią w przyczepce. Jakoś ciężko się jechało, ale może to przez zaciśnięte klocki na tylnym kole :)
Towarzyszył mi mój brat (na mojej drugiej Konie, więc powinienem podwoić kilometry chyba w tym wpisie) i jego narzeczona na swoim nowiutkim, wypasionym, białym, mocno przecenionym ;) Ghoście coś tam, coś tam.
A w ogóle to pojechaliśmy do sklepu po makaron.
Ponieważ sztyca w Giancie ani drgnęła, a smętne resztki mojej poprzedniej Kony wisiały w garażu pojawił się POMYSŁ.
I moja Kona znów jest na chodzie :) Teraz robi za "mieszczucha". Ma bagażnik, jeden błotnik, prostą kierę, fałbrejki i niższy mostek. Nad montażem przedniego błotnika muszę jeszcze popracować, ale powoli rodzi się koncepcja.
Strasznie się cieszę :)
Dzisiaj krótki test z Hanią w przyczepce. Jakoś ciężko się jechało, ale może to przez zaciśnięte klocki na tylnym kole :)
Towarzyszył mi mój brat (na mojej drugiej Konie, więc powinienem podwoić kilometry chyba w tym wpisie) i jego narzeczona na swoim nowiutkim, wypasionym, białym, mocno przecenionym ;) Ghoście coś tam, coś tam.
A w ogóle to pojechaliśmy do sklepu po makaron.
Kategoria Hania
Dane wyjazdu:
62.30 km
2.00 km teren
02:18 h
27.09 km/h:
Maks. pr.:39.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Caldera
Tropiki
Piątek, 23 lipca 2010 · dodano: 23.07.2010 | Komentarze 0
W salonie mam 27,2 C
Na zewnątrz grubo powyżej 30,0.
Nie wiem co mi przyszło do głowy, żeby iść na rower. Chyba nie chciało mi się siedzieć w domu. Pojechałem do Kajetan, do znajomych na browarka.
Powrót w całkowitych ciemnościach. Wziąłem tylko lampkę pozycyjną, więc parę razy naprawdę nie widziałem gdzie jechać.
Na zewnątrz grubo powyżej 30,0.
Nie wiem co mi przyszło do głowy, żeby iść na rower. Chyba nie chciało mi się siedzieć w domu. Pojechałem do Kajetan, do znajomych na browarka.
Powrót w całkowitych ciemnościach. Wziąłem tylko lampkę pozycyjną, więc parę razy naprawdę nie widziałem gdzie jechać.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
48.00 km
40.00 km teren
02:30 h
19.20 km/h:
Maks. pr.:37.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Caldera
Testowanie nowego sprzętu
Środa, 21 lipca 2010 · dodano: 22.07.2010 | Komentarze 0
Z Jankiem po Kampinosie. Ja testowałem nowe siodło, Janek cały nowy rower. Za wyjeżdżony w noc świętojańską rabat sprawił sobie oczojebnego Cuba z pełną amortyzacją. Ale chyba jeszcze się nie polubili, bo strasznie zamulał :)
Za to siodło chyba mi podpasowało, chociaż muszę jeszcze pogmerać przy ustawieniu.
Upał i wilgotność w lesie na skandalicznym poziomie. Odliczam dni do jesieni :/
Za to siodło chyba mi podpasowało, chociaż muszę jeszcze pogmerać przy ustawieniu.
Upał i wilgotność w lesie na skandalicznym poziomie. Odliczam dni do jesieni :/
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
43.00 km
18.00 km teren
02:09 h
20.00 km/h:
Maks. pr.:35.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Caldera
Kampinos na mokro
Niedziela, 18 lipca 2010 · dodano: 19.07.2010 | Komentarze 0
Poranna ustawka z Drzewkiem i Pruchnikiem pod skejtparkiem w Borzęcinie. Docieram prawie punktualnie 8:06 ;) Pogoda nareszcie znormalniała i można się ruszyć. Na początek asfaltami przez Pilaszków do Leszna. W Wąsach wjeżdżamy prościutko w nadchodzącą z południa burzę. Błyska, grzmi i przede wszystkim leje jak z cebra :)
Jadę z głową zadartą do góry i cieszę się każdą kroplą. W Lesznie kierujemy się na żółty szlak i po osie w wodzie napieramy do zielonego i dalej "skrótem" koło Ławskiej Góry. Polubiłem ten kawałek :) Na szutrze Truskaw-Mariew rozstajemy się z Pruchnikiem, który musi spadać do domu i przez Wólkę wracamy z Drzewkiem do mnie aby rozpocząć przygotowania do MEGA GRILLA :)
Jadę z głową zadartą do góry i cieszę się każdą kroplą. W Lesznie kierujemy się na żółty szlak i po osie w wodzie napieramy do zielonego i dalej "skrótem" koło Ławskiej Góry. Polubiłem ten kawałek :) Na szutrze Truskaw-Mariew rozstajemy się z Pruchnikiem, który musi spadać do domu i przez Wólkę wracamy z Drzewkiem do mnie aby rozpocząć przygotowania do MEGA GRILLA :)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
95.50 km
50.00 km teren
06:17 h
15.20 km/h:
Maks. pr.:53.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Caldera
Funnex Orient Mława
Sobota, 10 lipca 2010 · dodano: 13.07.2010 | Komentarze 2
Na Orient w Mławie pojechałem jako osoba towarzysząca. Nie chciało mi się ścigać w tym upale, nie chciało mi się ścigać w ogóle. Miałem ochotę po prostu spędzić dzień na rowerze w pięknych okolicznościach przyrody. I były piękne, choć gorące.
Na początek spóźniliśmy się trochę na start (cholerne korki), a tam już spore zamieszanie. Pierwsza wpadka organizatora - za mało map. W efekcie cześć osób, w tym również i my dostajemy mapę etapu drugiego, pierwszy pojedziemy jako drugi :/
Wpadka druga – na mapie nie ma zaznaczonej skali. Nie wiem, może to zamierzony efekt, ale mi się nie podobał. Mapa powinna mieć skalę, a tak musiałem wyskalować sobie sam. Wyszło, że to ok. 1:37000 bez warstwy turystycznej, całkiem aktualna na oko.
Zaraz po starcie pęka mi lewe jarzemko w siodełku :/
Punkty rozrzucone na północ i wschód od Mławy, poukrywane głównie po bunkrach i różnych innych fortyfikacjach. Sposób ich ukrycia podobny trochę do tego znanego z Bike Orientu, czyli zawsze na koniec trzeba się władować gdzieś w krzaczory albo bagienko. Hitem był dla mnie ten punkt:
Zrobiłem sobie elegancką maseczkę błotną na łydki zanim tam dotarłem.
I tak od punktu do punktu, leniwie, powoli, z przerwami na browarki toczyliśmy się w ten upał przez lasy, pola, wsie.
Zaliczyliśmy wszystkie PK z tego etapu i wróciliśmy do bazy po mapę etapu pierwszego. Przy okazji wyszło, że na terenie MOSiRu gdzie była baza rajdu odbywają się dni Mławy i jakiś mega festyn, więc z każdą chwilą przybywało pijanej młodzieży :/
Po otrzymaniu nowej mapki kierujemy się w stronę zalewu Ruda. Po pierwsze w okolicy był punkt do zaliczenia, po drugie miałem ochotę popływać. Punkt zaliczony bez problemu, czas na ochłodę w wodzie. Zdjąłem koszulkę i wbiegłem radośnie do wody, która okazała się cieplejsza jeszcze chyba niż powietrze :/ Normalnie zupa. Dopiero po wypłynięciu na środek jeziorka i zanurkowaniu udało mi się troszkę schłodzić. Zniesmaczony kitram się powrotem i jedziemy dalej, z założeniem, że szukamy punktów do ostatniej chwili tak, żeby na mecie być tuż przed 21:00. Dużo tego nie znaleźliśmy, bo było sporo błądzenia, ale przynajmniej po lasach, więc w cieniu. Pod samem koniec zrywam łańcuch. Musieli go źle skuć w serwisie, bo nie jest jeszcze jakoś specjalnie zużyty. Sam też go chyba źle skułem, bo strzelił chwilę potem drugi raz :/ Cała operacja kosztowała mnie sporo krwi, ponieważ całe hordy wygłodniałych komarów zorientowały się, że mam zajęte obie ręce i postanowiły wykorzystać tę okazję. NA metę zgodnie planem zajeżdżamy 4 minuty przed końcem przepychając się przez tłum pijanych lokalsów. Kolejna wpadka orga, mało rozsądna lokalizacja bazy.
Ale trzeba przyznać, że na koniec się zrehabilitował. Pierwsze pytanie jakie padło po dotarciu do biura to - chcesz zimne piwko? Nooo tak to lubię być traktowany :) Makaron też był niczego sobie.
Zajęliśmy zaszczytne ostatnie miejsca, ale zdecydowanie sprawdziłem się jako osoba towarzysząca ;)
Na początek spóźniliśmy się trochę na start (cholerne korki), a tam już spore zamieszanie. Pierwsza wpadka organizatora - za mało map. W efekcie cześć osób, w tym również i my dostajemy mapę etapu drugiego, pierwszy pojedziemy jako drugi :/
Wpadka druga – na mapie nie ma zaznaczonej skali. Nie wiem, może to zamierzony efekt, ale mi się nie podobał. Mapa powinna mieć skalę, a tak musiałem wyskalować sobie sam. Wyszło, że to ok. 1:37000 bez warstwy turystycznej, całkiem aktualna na oko.
Zaraz po starcie pęka mi lewe jarzemko w siodełku :/
Punkty rozrzucone na północ i wschód od Mławy, poukrywane głównie po bunkrach i różnych innych fortyfikacjach. Sposób ich ukrycia podobny trochę do tego znanego z Bike Orientu, czyli zawsze na koniec trzeba się władować gdzieś w krzaczory albo bagienko. Hitem był dla mnie ten punkt:
Punkt w betonowym przepuście pod kolejowym wałem© Niewe
Zrobiłem sobie elegancką maseczkę błotną na łydki zanim tam dotarłem.
I tak od punktu do punktu, leniwie, powoli, z przerwami na browarki toczyliśmy się w ten upał przez lasy, pola, wsie.
Chyba kury, tylko od tego upału im się tak zrobiło© Niewe
Zaliczyliśmy wszystkie PK z tego etapu i wróciliśmy do bazy po mapę etapu pierwszego. Przy okazji wyszło, że na terenie MOSiRu gdzie była baza rajdu odbywają się dni Mławy i jakiś mega festyn, więc z każdą chwilą przybywało pijanej młodzieży :/
Po otrzymaniu nowej mapki kierujemy się w stronę zalewu Ruda. Po pierwsze w okolicy był punkt do zaliczenia, po drugie miałem ochotę popływać. Punkt zaliczony bez problemu, czas na ochłodę w wodzie. Zdjąłem koszulkę i wbiegłem radośnie do wody, która okazała się cieplejsza jeszcze chyba niż powietrze :/ Normalnie zupa. Dopiero po wypłynięciu na środek jeziorka i zanurkowaniu udało mi się troszkę schłodzić. Zniesmaczony kitram się powrotem i jedziemy dalej, z założeniem, że szukamy punktów do ostatniej chwili tak, żeby na mecie być tuż przed 21:00. Dużo tego nie znaleźliśmy, bo było sporo błądzenia, ale przynajmniej po lasach, więc w cieniu. Pod samem koniec zrywam łańcuch. Musieli go źle skuć w serwisie, bo nie jest jeszcze jakoś specjalnie zużyty. Sam też go chyba źle skułem, bo strzelił chwilę potem drugi raz :/ Cała operacja kosztowała mnie sporo krwi, ponieważ całe hordy wygłodniałych komarów zorientowały się, że mam zajęte obie ręce i postanowiły wykorzystać tę okazję. NA metę zgodnie planem zajeżdżamy 4 minuty przed końcem przepychając się przez tłum pijanych lokalsów. Kolejna wpadka orga, mało rozsądna lokalizacja bazy.
Ale trzeba przyznać, że na koniec się zrehabilitował. Pierwsze pytanie jakie padło po dotarciu do biura to - chcesz zimne piwko? Nooo tak to lubię być traktowany :) Makaron też był niczego sobie.
Zajęliśmy zaszczytne ostatnie miejsca, ale zdecydowanie sprawdziłem się jako osoba towarzysząca ;)
Dane wyjazdu:
75.00 km
60.00 km teren
04:07 h
18.22 km/h:
Maks. pr.:57.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Caldera
Mazovia MTB Szydłowiec
Niedziela, 4 lipca 2010 · dodano: 04.07.2010 | Komentarze 1
Wczoraj był zdecydowanie najgorszy dzień mojego życia. A wszystko wskazuje na to, że będzie jeszcze gorzej :/ Nieprzespana noc, lekkie "nadużycie", wszystko to sprawiło, że rano nastrój na ściganie miałem średni. Do Szydłowca pojechałem z Gorem i cała drogę go zamęczałem swoimi ponurymi opowieściami. Chyba miał dosyć :) No ale cóż, to kolega, więc musi słuchać, nie ma wyjścia ;) W Radomiu stając na światłach usłyszeliśmy z tyłu ciche pssssssss... No tak zmienialiśmy wczoraj opony, więc musiało się coś takiego stać. Przymusowy postój i rozpoznanie tematu. Moja. Tył :/
Szybka zmiana dętki, kompresor na stacji nie działa, a na maraton pojadę bez zapasu. Pięknie.
Zajeżdżamy na miejsce, przy okazji pobijając chyba kolejny rekord spalania. Moje pudło jak go się przyciśnie to nie ma litości dla użytkownika :)
Na miejscu już kupa kolorowych ludzi i ta specyficzna atmosfera wyścigu. Powoli schodzi ze mnie napięcie. Szybkie złożenie sprzętu do kupy i ruszamy na rozgrzewkę. I znowu na rowerze :) I znowu dobrze :) Z każdym obrotem korby czuję jak oddalają się problemy, jak znika gdzieś kamień z żołądka. Po pierwszej rundzie Goro zostaje na mecie, a ja jadę rozgrzewać się dalej. Dobrze mi jak kręcę, źle jak stoję.
Na start zajeżdżam jakieś 7 minut przed godziną zero. Pomimo tego stajemy na początku siódmego sektora. Reszta po prostu do ostatniej chwili chowa się w cieniu. I zaczyna się...
Raz, dwa trzy.... czas na sektor siódmy. Już nie mam problemów, już nie mam wątpliwości, teraz mam dżob tu du. Objechać Gora i wywalczyć jakiś lepszy sektor. Proste :)
Ruszam na pełnej ku%&ie;. Chwile po starcie łykam szósty sektor i dołączam do piątego. Niestety zaraz zaczyna się zator. Trochę błotka i ludzie głupieją. Zbieram trochę jobów, bo bez pardonu przepycham się przez tłum. Chyba będę miał swoje pięć minut na forum Mazovii ;) Trasa to na przemian błoto, kamienie, piach i znowu błoto. Z każdą chwilą coraz piękniej. Momentami czułem się jak w górach. Kamienna rowerostrada, a w dole sosnowe lasy. Tylko błocko śmierdziało okrutnie. Do 40.km w zasadzie cały czas wyprzedzam. Zwłaszcza pod górę. Chyba się za dużo naczytałem blogu Damiana. Więc żeby nie było, że to jego zasługa wyprzedzam też na zjazdach. Czasem mało bezpiecznie, czasem wręcz agresywnie. No cóż, tak bywa. Na 40.km przychodzi nagły kryzys i trwa jakieś 6 kilo. Sporo tracę, raz nawet prowadzę. Normalnie żal. Czuję jednak, że przynajmniej jedno z założeń na dzisiaj jest bezpieczne. To ewidentnie nie jest trasa dla Gora i nawet przez chwilę nie mam obaw, że mnie dojdzie. Kryzys mija, za to pojawiają się ugory. Trasa idzie "drogami" wytyczonymi chyba poprzedniego dnia przed maratonem. Zaorany ugór, przycięty na szerokość jednego metra. Strasznie ciężko się jedzie. Dopiero jakieś 5 kilo przed metą robi się "normalnie". Przyspieszam i daję z siebie wszystko i bum! Kilometr przed końcem jadący przede mną koleś wali widowiskowa glebę. Nie mam najmniejszych szans wyhamować i wjeżdżam centralnie w niego, a konkretnie w jego rower, który wbija mu się w bebechy. Mało sympatycznie. Przelatuję przez kierę i nad nim i szybko wracam po rower :) Koleś daje znaki życia i jest w stanie wypowiadać proste, popularne słowa na K i na Ch, więc chyba będzie żył. Wyszarpuje swój rower, zakładam łańcuch i dalej ognia. Niestety przednia przerzutka nie żyje. Została na blacie, a przede mną podjazd. Zrzucam z tyłu i z tak przekoszonym łańcuchem napieram na stojąco. Na szczęście już słychać metę. Finish nad zalewem i za chwilę mogę się cieszyć ciastem, pomarańczami i jakimś czerwonawym siuwaksem z wiadra. Goro przyjeżdża jakieś 15-20 minut później. Spotykam Piotrka, którego poznałem na Bike Oriencie. Nie znamy jeszcze naszych wyników, ale umawiamy się, że przegrany stawia we wtorek piwo na Kępie. Dla mnie bomba :)
Z SMS-a dowiaduję się, że mój czas 3:43 i msc 209 Open, 88-M3.
Szybka kąpiel w zalewie i ruszamy z Gorem pobić kolejny rekord spalania. Po drodze w korku, przed Radomiem zrównujemy się z Piotrkiem. Okno w okno dowiaduje się, że piwo stawiam ja i chyba jeszcze długo je będę stawiał, bo dołożył mi 20 minut. Kuźwa, a nie wyglądał ;) A więc we wtorek do pracy rowerem...
Foto: Anna Witkowska
Szybka zmiana dętki, kompresor na stacji nie działa, a na maraton pojadę bez zapasu. Pięknie.
Zajeżdżamy na miejsce, przy okazji pobijając chyba kolejny rekord spalania. Moje pudło jak go się przyciśnie to nie ma litości dla użytkownika :)
Na miejscu już kupa kolorowych ludzi i ta specyficzna atmosfera wyścigu. Powoli schodzi ze mnie napięcie. Szybkie złożenie sprzętu do kupy i ruszamy na rozgrzewkę. I znowu na rowerze :) I znowu dobrze :) Z każdym obrotem korby czuję jak oddalają się problemy, jak znika gdzieś kamień z żołądka. Po pierwszej rundzie Goro zostaje na mecie, a ja jadę rozgrzewać się dalej. Dobrze mi jak kręcę, źle jak stoję.
Na start zajeżdżam jakieś 7 minut przed godziną zero. Pomimo tego stajemy na początku siódmego sektora. Reszta po prostu do ostatniej chwili chowa się w cieniu. I zaczyna się...
Raz, dwa trzy.... czas na sektor siódmy. Już nie mam problemów, już nie mam wątpliwości, teraz mam dżob tu du. Objechać Gora i wywalczyć jakiś lepszy sektor. Proste :)
Ruszam na pełnej ku%&ie;. Chwile po starcie łykam szósty sektor i dołączam do piątego. Niestety zaraz zaczyna się zator. Trochę błotka i ludzie głupieją. Zbieram trochę jobów, bo bez pardonu przepycham się przez tłum. Chyba będę miał swoje pięć minut na forum Mazovii ;) Trasa to na przemian błoto, kamienie, piach i znowu błoto. Z każdą chwilą coraz piękniej. Momentami czułem się jak w górach. Kamienna rowerostrada, a w dole sosnowe lasy. Tylko błocko śmierdziało okrutnie. Do 40.km w zasadzie cały czas wyprzedzam. Zwłaszcza pod górę. Chyba się za dużo naczytałem blogu Damiana. Więc żeby nie było, że to jego zasługa wyprzedzam też na zjazdach. Czasem mało bezpiecznie, czasem wręcz agresywnie. No cóż, tak bywa. Na 40.km przychodzi nagły kryzys i trwa jakieś 6 kilo. Sporo tracę, raz nawet prowadzę. Normalnie żal. Czuję jednak, że przynajmniej jedno z założeń na dzisiaj jest bezpieczne. To ewidentnie nie jest trasa dla Gora i nawet przez chwilę nie mam obaw, że mnie dojdzie. Kryzys mija, za to pojawiają się ugory. Trasa idzie "drogami" wytyczonymi chyba poprzedniego dnia przed maratonem. Zaorany ugór, przycięty na szerokość jednego metra. Strasznie ciężko się jedzie. Dopiero jakieś 5 kilo przed metą robi się "normalnie". Przyspieszam i daję z siebie wszystko i bum! Kilometr przed końcem jadący przede mną koleś wali widowiskowa glebę. Nie mam najmniejszych szans wyhamować i wjeżdżam centralnie w niego, a konkretnie w jego rower, który wbija mu się w bebechy. Mało sympatycznie. Przelatuję przez kierę i nad nim i szybko wracam po rower :) Koleś daje znaki życia i jest w stanie wypowiadać proste, popularne słowa na K i na Ch, więc chyba będzie żył. Wyszarpuje swój rower, zakładam łańcuch i dalej ognia. Niestety przednia przerzutka nie żyje. Została na blacie, a przede mną podjazd. Zrzucam z tyłu i z tak przekoszonym łańcuchem napieram na stojąco. Na szczęście już słychać metę. Finish nad zalewem i za chwilę mogę się cieszyć ciastem, pomarańczami i jakimś czerwonawym siuwaksem z wiadra. Goro przyjeżdża jakieś 15-20 minut później. Spotykam Piotrka, którego poznałem na Bike Oriencie. Nie znamy jeszcze naszych wyników, ale umawiamy się, że przegrany stawia we wtorek piwo na Kępie. Dla mnie bomba :)
Z SMS-a dowiaduję się, że mój czas 3:43 i msc 209 Open, 88-M3.
Szybka kąpiel w zalewie i ruszamy z Gorem pobić kolejny rekord spalania. Po drodze w korku, przed Radomiem zrównujemy się z Piotrkiem. Okno w okno dowiaduje się, że piwo stawiam ja i chyba jeszcze długo je będę stawiał, bo dołożył mi 20 minut. Kuźwa, a nie wyglądał ;) A więc we wtorek do pracy rowerem...
MAzovia MTB Szydłowiec© Niewe
Foto: Anna Witkowska
Kategoria Zawody