Info
Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Październik1 - 7
- 2013, Wrzesień8 - 7
- 2013, Sierpień3 - 2
- 2013, Czerwiec12 - 57
- 2013, Maj7 - 5
- 2013, Kwiecień10 - 37
- 2013, Marzec12 - 59
- 2013, Luty3 - 19
- 2013, Styczeń1 - 14
- 2012, Grudzień3 - 18
- 2012, Listopad3 - 39
- 2012, Październik8 - 72
- 2012, Wrzesień14 - 98
- 2012, Sierpień6 - 53
- 2012, Lipiec12 - 66
- 2012, Czerwiec11 - 139
- 2012, Maj12 - 152
- 2012, Kwiecień9 - 112
- 2012, Marzec3 - 34
- 2012, Luty9 - 71
- 2012, Styczeń8 - 93
- 2011, Grudzień8 - 78
- 2011, Listopad7 - 80
- 2011, Październik6 - 43
- 2011, Wrzesień11 - 128
- 2011, Sierpień10 - 77
- 2011, Lipiec12 - 103
- 2011, Czerwiec7 - 79
- 2011, Maj17 - 181
- 2011, Kwiecień12 - 176
- 2011, Marzec3 - 3
- 2011, Luty5 - 3
- 2011, Styczeń3 - 19
- 2010, Grudzień3 - 13
- 2010, Listopad4 - 8
- 2010, Październik4 - 13
- 2010, Wrzesień8 - 15
- 2010, Sierpień7 - 2
- 2010, Lipiec9 - 6
- 2010, Czerwiec12 - 28
- 2010, Maj7 - 21
- 2010, Kwiecień11 - 35
- 2010, Marzec3 - 3
- 2010, Luty2 - 1
- 2010, Styczeń6 - 4
- 2009, Grudzień5 - 6
- 2009, Listopad4 - 4
- 2009, Październik4 - 17
- 2009, Wrzesień6 - 19
- 2009, Sierpień10 - 6
- 2009, Lipiec5 - 9
Dane wyjazdu:
70.00 km
55.00 km teren
03:12 h
21.88 km/h:
Maks. pr.:42.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:408 m
Kalorie: 2466 kcal
Rower:Kona Caldera
Mazovia Ciechanów
Niedziela, 9 września 2012 · dodano: 13.09.2012 | Komentarze 4
Przed tym maratonem powróciłem do swojego zwyczajnego sposobu przygotowywania się do takich imprez. Cały ten rok kombinowałem i próbowałem coś zmieniać, a efekty tego były takie, że nadal kiblowałem w siódmym sektorze zamiast w czwartym bądź piątym jak w zeszłym roku.
Zatem wracamy do korzeni: nawilżanie i niedospanie :)
No i się sprawdziło, bo jechało mi się zajebiście, a już na 20km. dogoniłem startującego z 5. sektora Gora i chwilę później byłem już poza jego zasięgiem. Do tego zaraz po skręceniu na Giga w oddali dostrzegłem pewien jakże miły memu oku kształt.
Dogonienie Che jeszcze mi się nigdy nie udało. Doszedłem ją, za przeproszeniem, pierwszy raz :P
Do mety jechaliśmy już razem, bo liczyłem na jakąś widowiskową fotkę ze wspólnego finiszu, ale niestety jak na złość nie było żadnego fotografa :/
Brak fotek z finiszu zrekompensowaliśmy sobie dziwaczną fotką Pijącego Mleko :)
Z nowym plecakiem jestem wyraźnie szybszy :)
I pewnie cieszyłoby mnie to jeszcze bardziej gdybym nie wiedział, że to chwilowe, bo tak naprawdę to Che nie służy moja forma przygotowania przedstartowego, a Goru nie służą wyjazdy integracyjne.
W Rawie znowu dostanę w dupę :)
Zatem wracamy do korzeni: nawilżanie i niedospanie :)
No i się sprawdziło, bo jechało mi się zajebiście, a już na 20km. dogoniłem startującego z 5. sektora Gora i chwilę później byłem już poza jego zasięgiem. Do tego zaraz po skręceniu na Giga w oddali dostrzegłem pewien jakże miły memu oku kształt.
Dogonienie Che jeszcze mi się nigdy nie udało. Doszedłem ją, za przeproszeniem, pierwszy raz :P
Do mety jechaliśmy już razem, bo liczyłem na jakąś widowiskową fotkę ze wspólnego finiszu, ale niestety jak na złość nie było żadnego fotografa :/
Brak fotek z finiszu zrekompensowaliśmy sobie dziwaczną fotką Pijącego Mleko :)
Nie do końca pamiętam czemu służyć miał ten prerfomers :)© Niewe
Z nowym plecakiem jestem wyraźnie szybszy :)
I pewnie cieszyłoby mnie to jeszcze bardziej gdybym nie wiedział, że to chwilowe, bo tak naprawdę to Che nie służy moja forma przygotowania przedstartowego, a Goru nie służą wyjazdy integracyjne.
W Rawie znowu dostanę w dupę :)
Kategoria Zawody
Dane wyjazdu:
21.38 km
20.00 km teren
00:57 h
22.51 km/h:
Maks. pr.:32.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 73 m
Kalorie: 661 kcal
Rower:Kona Caldera
Wpis sponsorowany przez Che
Sobota, 8 września 2012 · dodano: 10.09.2012 | Komentarze 9
Tak się porobiło, że mam urodziny.
Z okazji tychże urodzin przytuliłem bardzo zacny plecaczek rowerowy. Cza było sprawdzić jak się układa na plecach :)
Wykorzystałem zatem fakt iż miałem komu powierzyć opiekę nad owocem żywota mojego Hanną lub też odwrotnie, miałem kogo zostawić na pastwę owocu żywota mojego i śmignąłem sobie do Roztoki i nazad trochę inną trasą.
Plecak leży na plecach jakby stąd był :)
Z okazji tychże urodzin przytuliłem bardzo zacny plecaczek rowerowy. Cza było sprawdzić jak się układa na plecach :)
Wykorzystałem zatem fakt iż miałem komu powierzyć opiekę nad owocem żywota mojego Hanną lub też odwrotnie, miałem kogo zostawić na pastwę owocu żywota mojego i śmignąłem sobie do Roztoki i nazad trochę inną trasą.
Plecak leży na plecach jakby stąd był :)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
92.91 km
23.00 km teren
03:57 h
23.52 km/h:
Maks. pr.:41.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:192 m
Kalorie: 3208 kcal
Rower:Kona Caldera
Komorowskie singielki again
Czwartek, 6 września 2012 · dodano: 10.09.2012 | Komentarze 2
Rano standard do pracy.
Jedynym urozmaiceniem był burek, który dostrzegł mnie z daleka, zrobił manewr obejścia, przygotował się do ataku, a kiedy już do niego dojeżdżałem i zacząłem już wypinać lewą nogę aby mu sprawnie wysprzęglić, ten nagle usiadł na dupie i przeciągle ziewnął.
Albo mnie rozpoznał, albo darł ze mnie łacha :)
Po robocie szybki przelot do Pruszkowa na spotkanie z Radkiem i Dżerrym (już bez wąsa, ostatnio za bardzo chyba po nim pojechałem). Chciałem polatać sobie po Komorowskich singlach i oni też chcieli. Nie powiedzieli mi tylko jednego. Dżerry wyhaczył jakąś sprytną książkę o treningach dla ludzi co nie mają czasu i postanowił to chyba wdrożyć w życie razem z Radkiem nie bacząc na to, że ja jadę z nimi. Już sam początek dał mi do myślenia, gdy Dżerry był rzekł do Radka:
- na początek spokojnie 10 minut, tak na 90% możliwości
I pojechaliśmy. Prawie 40km/h. Tak spokojnie :)
Potem w zasadzie było już tylko gorzej. Myślałem, że wypluję płuca. Tak szybko to chyba jeszcze nie przeleciałem w terenie jakiś 20km. Nawet zdjęć nie było jak zrobić :P
Na szczęście okazało się, że integralną częścią treningu jest zawinięcie do knajpy w Podkowie gdzie mieli przybyć jeszcze Daro i Jaro :) Tak trenować to ja mogę.
Nawodniliśmy się zatem wstępnie jakimś gazowanym browarem i lekutko zdegustowani postanowiliśmy zrobić mały clubing czyli przenieść się do Komorowa, na jedyną słuszną, niepasteryzowaną, aromatyczną, pachnącą i nęcącą z bardzo daleka, Łomżę :)
Po drodze ścigając się zresztą z WuKaDką co było bardzo zabawne i sprawiło nam dużo satysfakcji, bo wygraliśmy :)
A w Komorowie jak to w Komorowie. Od słowa do słowa, humory coraz lepsze, pierogi coraz smaczniejsze, towarki coraz ładniejsze, a noc coraz czarniejsza. Samo życie.
Zupełnie nawet nie wiem nawet kiedy się tak zrobiło, że za barem stanął Jaro :)
I pewnie bym musiał rano do roboty od Radka wyjeżdżać, gdyby nie to, że dostałem sygnał iż najlepszy towarek na świecie przestrzeń moją życiową swojemi włosami długiemi zaatakował i na mnie czeka :)
Nastąpił zatem czas wzruszających pożegnań i ruszyliśmy. Piszę w liczbie mnogiej, bo Radek postanowił mnie odstawić na granicę naszych rewirów i śmignął ze mną do Moszny (sorry, nie ja wymyśliłem tę nazwę). Oznaczyliśmy terytoria (moje większe ;) i każden z nas w ciemności zniknął na dobre gnany sobie tylko znaną motywancją.
Aaaasieeerozpisaaaeem :)
Jedynym urozmaiceniem był burek, który dostrzegł mnie z daleka, zrobił manewr obejścia, przygotował się do ataku, a kiedy już do niego dojeżdżałem i zacząłem już wypinać lewą nogę aby mu sprawnie wysprzęglić, ten nagle usiadł na dupie i przeciągle ziewnął.
Albo mnie rozpoznał, albo darł ze mnie łacha :)
Po robocie szybki przelot do Pruszkowa na spotkanie z Radkiem i Dżerrym (już bez wąsa, ostatnio za bardzo chyba po nim pojechałem). Chciałem polatać sobie po Komorowskich singlach i oni też chcieli. Nie powiedzieli mi tylko jednego. Dżerry wyhaczył jakąś sprytną książkę o treningach dla ludzi co nie mają czasu i postanowił to chyba wdrożyć w życie razem z Radkiem nie bacząc na to, że ja jadę z nimi. Już sam początek dał mi do myślenia, gdy Dżerry był rzekł do Radka:
- na początek spokojnie 10 minut, tak na 90% możliwości
I pojechaliśmy. Prawie 40km/h. Tak spokojnie :)
Potem w zasadzie było już tylko gorzej. Myślałem, że wypluję płuca. Tak szybko to chyba jeszcze nie przeleciałem w terenie jakiś 20km. Nawet zdjęć nie było jak zrobić :P
Na szczęście okazało się, że integralną częścią treningu jest zawinięcie do knajpy w Podkowie gdzie mieli przybyć jeszcze Daro i Jaro :) Tak trenować to ja mogę.
Nawodniliśmy się zatem wstępnie jakimś gazowanym browarem i lekutko zdegustowani postanowiliśmy zrobić mały clubing czyli przenieść się do Komorowa, na jedyną słuszną, niepasteryzowaną, aromatyczną, pachnącą i nęcącą z bardzo daleka, Łomżę :)
Po drodze ścigając się zresztą z WuKaDką co było bardzo zabawne i sprawiło nam dużo satysfakcji, bo wygraliśmy :)
A w Komorowie jak to w Komorowie. Od słowa do słowa, humory coraz lepsze, pierogi coraz smaczniejsze, towarki coraz ładniejsze, a noc coraz czarniejsza. Samo życie.
Zupełnie nawet nie wiem nawet kiedy się tak zrobiło, że za barem stanął Jaro :)
Jaro za barem, towarek obczaja© Niewe
I pewnie bym musiał rano do roboty od Radka wyjeżdżać, gdyby nie to, że dostałem sygnał iż najlepszy towarek na świecie przestrzeń moją życiową swojemi włosami długiemi zaatakował i na mnie czeka :)
Nastąpił zatem czas wzruszających pożegnań i ruszyliśmy. Piszę w liczbie mnogiej, bo Radek postanowił mnie odstawić na granicę naszych rewirów i śmignął ze mną do Moszny (sorry, nie ja wymyśliłem tę nazwę). Oznaczyliśmy terytoria (moje większe ;) i każden z nas w ciemności zniknął na dobre gnany sobie tylko znaną motywancją.
Aaaasieeerozpisaaaeem :)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
60.00 km
11.00 km teren
02:39 h
22.64 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:121 m
Kalorie: 2032 kcal
Rower:Kona Caldera
Budzik nie miał dzisiaj szans
Wtorek, 4 września 2012 · dodano: 10.09.2012 | Komentarze 4
Wczorajsza refleksja tkwiła we mnie do dziś.
Dzisiaj jednak rozstrzygnąłem to po męsku. Nie popełniłem błędu z wczoraj i nie wyszedłem nigdzie o świcie. Stać mnie :)
I w ogóle nie brakowało mi pracy. Nic, a nic. Choć sądząc po telefonach, pracy brakowało mnie. Czyli to nie jest działanie naprzemienne, jak dodawanie.
A najfajniejsze w niepracowaniu jest to, że już do południa mogłem doznać wszystkich swoich trzech pasji i to we właściwej kolejności.
Chyba zostanę rentierem.
Dzisiaj jednak rozstrzygnąłem to po męsku. Nie popełniłem błędu z wczoraj i nie wyszedłem nigdzie o świcie. Stać mnie :)
I w ogóle nie brakowało mi pracy. Nic, a nic. Choć sądząc po telefonach, pracy brakowało mnie. Czyli to nie jest działanie naprzemienne, jak dodawanie.
A najfajniejsze w niepracowaniu jest to, że już do południa mogłem doznać wszystkich swoich trzech pasji i to we właściwej kolejności.
Pierwszej pasji na zdjęciu nie ma, bo jest już w robocie ;)© Niewe
Chyba zostanę rentierem.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
49.06 km
15.00 km teren
02:03 h
23.93 km/h:
Maks. pr.:35.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:178 m
Kalorie: 1794 kcal
Rower:Kona Caldera
Refleksja mnie najszła.
Poniedziałek, 3 września 2012 · dodano: 06.09.2012 | Komentarze 5
Cholerny budzik.
Dlaczego trzeba wychodzić akurat wtedy kiedy są najlepsze warunki do wchodzenia?
A muszę wyjść przynajmniej na 10 godzin, co w ogóle nie jest fajne.
A gdyby tak na odwrót w życiu było? 10 godzin to kupa czasu :P
Pani Mama mnie brytfanną pasztetu z żurawiną zanęciła to żem zajechałwszy po pracy.
Dlaczego trzeba wychodzić akurat wtedy kiedy są najlepsze warunki do wchodzenia?
A muszę wyjść przynajmniej na 10 godzin, co w ogóle nie jest fajne.
A gdyby tak na odwrót w życiu było? 10 godzin to kupa czasu :P
Pani Mama mnie brytfanną pasztetu z żurawiną zanęciła to żem zajechałwszy po pracy.
Kategoria Użytkowo
Dane wyjazdu:
110.00 km
40.00 km teren
04:50 h
22.76 km/h:
Maks. pr.:35.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:170 m
Kalorie: 3559 kcal
Rower:Kona Caldera
Zimnawo jakby
Wtorek, 28 sierpnia 2012 · dodano: 03.09.2012 | Komentarze 14
Droga do pracy mi się skurczyła. Pewnie z zimna, bo dziś zimno było.
Garmin pokazał 19,5 kilo zamiast 21. Co to będzie zimą się zastanawiam.
Żeby sobie jakoś odbić tę stratę postanowiłem pokręcić po robocie.
Potrzebowałem długiej, spokojnej, jednostajnej jazdy ot tak dla przewietrzenia mojego skądinąd pustego łba. W tej sytuacji wybór był oczywisty i padło na oklepany już klasyk czyli kanałek, Nieporęt, Dębe, Nowy Dwór i Kampinos. Niby nic ciekawego, ale jakoś to lubię.
Na rozruch odwiedziłem Araba na Kępie, wypiłem kurczaka i zjadłem piwo., żeby było na czym kręcić.
A kręciło się ciężko. Bardzo ciężko. 4 dni na antybiotyku zniszczyły mnie zdecydowanie bardziej niż dwa tygodnie przerwy bez roweru. Na tyle ciężko i powoli, że gdzieś nad Zegrzem mi się odechciało.
Generalnie wszystkiego, ale najistotniejsze, że kręcić mi się odechciało, a do domu kawał drogi. W tej sytuacji zarządziłem sobie przerwę piwną nad wodą.
To zawsze dobrze działa.
Zadziałało i pojechałem dalej w stronę Nowego Dworu.
A teraz ni z gruchy ni z pietruchy zdjęcie sprzed Nieporętu. Zupełnie to nie chronologicznie, ale inaczej nie pasowało mi do fabuły.
Most w Nowym Dworze przechodzi akurat mały remont. W sumie to chyba samo odmalowanie, na szczęście na ten sam, błękitny kolor. A skoro nie mogę po raz pięćsetny zrobić takiego samego zdjęcia tego samego mostu pyknąłem se fotkę Z mostu :)
Potem już pozostał tylko Kampinos gdzie po ciemku przeżyłem małą chwilę grozy, bo udało mi się niechcący zjechać gdzieś ze szlaku tak, że tego nie zauważyłem. Ponieważ jednocześnie zaczęła mi się kończyć lampka i nawigacja pojawiły się obawy czy zdążę jeszcze dzisiaj zrobić w domku piwko.
Zdążyłem. Zawsze zdanżam
Garmin pokazał 19,5 kilo zamiast 21. Co to będzie zimą się zastanawiam.
Żeby sobie jakoś odbić tę stratę postanowiłem pokręcić po robocie.
Potrzebowałem długiej, spokojnej, jednostajnej jazdy ot tak dla przewietrzenia mojego skądinąd pustego łba. W tej sytuacji wybór był oczywisty i padło na oklepany już klasyk czyli kanałek, Nieporęt, Dębe, Nowy Dwór i Kampinos. Niby nic ciekawego, ale jakoś to lubię.
Na rozruch odwiedziłem Araba na Kępie, wypiłem kurczaka i zjadłem piwo., żeby było na czym kręcić.
A kręciło się ciężko. Bardzo ciężko. 4 dni na antybiotyku zniszczyły mnie zdecydowanie bardziej niż dwa tygodnie przerwy bez roweru. Na tyle ciężko i powoli, że gdzieś nad Zegrzem mi się odechciało.
Generalnie wszystkiego, ale najistotniejsze, że kręcić mi się odechciało, a do domu kawał drogi. W tej sytuacji zarządziłem sobie przerwę piwną nad wodą.
To zawsze dobrze działa.
I jak? Czysta woda? Ciepła?© Niewe
Zadziałało i pojechałem dalej w stronę Nowego Dworu.
A teraz ni z gruchy ni z pietruchy zdjęcie sprzed Nieporętu. Zupełnie to nie chronologicznie, ale inaczej nie pasowało mi do fabuły.
Dojeżdżając do posesji można cisnąć powyżej 30km/h? :D© Niewe
Most w Nowym Dworze przechodzi akurat mały remont. W sumie to chyba samo odmalowanie, na szczęście na ten sam, błękitny kolor. A skoro nie mogę po raz pięćsetny zrobić takiego samego zdjęcia tego samego mostu pyknąłem se fotkę Z mostu :)
Znowu dziś widzę zachód słońca, znowu udało się doczekać końca.© Niewe
Potem już pozostał tylko Kampinos gdzie po ciemku przeżyłem małą chwilę grozy, bo udało mi się niechcący zjechać gdzieś ze szlaku tak, że tego nie zauważyłem. Ponieważ jednocześnie zaczęła mi się kończyć lampka i nawigacja pojawiły się obawy czy zdążę jeszcze dzisiaj zrobić w domku piwko.
Zdążyłem. Zawsze zdanżam
Dane wyjazdu:
5.42 km
2.50 km teren
00:17 h
19.13 km/h:
Maks. pr.:30.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 16 m
Kalorie: 171 kcal
Rower:Kona Caldera
Dodawać czy nie dodawać, oto jest pytanie?
Czwartek, 23 sierpnia 2012 · dodano: 31.08.2012 | Komentarze 7
Czy „przejażdżka” o tak spektakularnej długości zasługuje na to by ją tu umieszczać?
W sumie, dla odmiany może być.
Nie ma to jak się wymienić myślami z samym sobą :)
A w ogóle to do apteki pojechałem. Przede mną cztery dni trucia się antybiotykiem :/
W sumie, dla odmiany może być.
Nie ma to jak się wymienić myślami z samym sobą :)
A w ogóle to do apteki pojechałem. Przede mną cztery dni trucia się antybiotykiem :/
Kategoria Użytkowo
Dane wyjazdu:
75.00 km
16.00 km teren
03:24 h
22.06 km/h:
Maks. pr.:39.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:183 m
Kalorie: 2487 kcal
Rower:Kona Caldera
Płasko tu
Wtorek, 21 sierpnia 2012 · dodano: 31.08.2012 | Komentarze 6
Po pięciu dniach w górach krajobraz na Mazowszu nie powala na kolana.
Choć moja droga do pracy nadal ma w sobie jakiś urok, więc nie jest źle i doła powyjazdowego nie złapałem :)
Po pracy runda po kilku rowerowych serwisach, ale nikt niestety nie dał rady odkręcić tego cholernego pedała. W tej beznadziejnej sytuacji pozostało tylko pojechać na browarek. Zawinąłem zatem z roboty Gora, zrobiliśmy sobie rundkę przez Wawę i na Bemowo. A potem jeszcze Bemol na poprawkę. I znowu powrót po ciemku lasami, zgarniając "po trasie" Che Che Che!!! :)
Na pasach rowerowych na Dźwigowej oprócz pieszych doszli też rowerzyści jeżdżący pod prąd. Nie ogarniam tego.
Choć moja droga do pracy nadal ma w sobie jakiś urok, więc nie jest źle i doła powyjazdowego nie złapałem :)
Po pracy runda po kilku rowerowych serwisach, ale nikt niestety nie dał rady odkręcić tego cholernego pedała. W tej beznadziejnej sytuacji pozostało tylko pojechać na browarek. Zawinąłem zatem z roboty Gora, zrobiliśmy sobie rundkę przez Wawę i na Bemowo. A potem jeszcze Bemol na poprawkę. I znowu powrót po ciemku lasami, zgarniając "po trasie" Che Che Che!!! :)
Na pasach rowerowych na Dźwigowej oprócz pieszych doszli też rowerzyści jeżdżący pod prąd. Nie ogarniam tego.
Kategoria Użytkowo
Dane wyjazdu:
53.00 km
45.00 km teren
03:18 h
16.06 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:798 m
Kalorie: 2047 kcal
Rower:Kona Caldera
Dolina Bobru (lub Bobra jeśli ma oczy) i nie tylko
Niedziela, 19 sierpnia 2012 · dodano: 28.08.2012 | Komentarze 6
Po wczorajszej Wyrypie i powyrypowej integracji (na której to, że tak uchylę rąbka tajemnicy, otumaniony kilometrami, no bo czym innym, Radek, próbował złapać wielkiego szerszenia w butelkę po piwie :) o 7:30 rano dopisują nam humory i w ogóle nie bolą nas nogi lub też bolą ale tego nie czujemy :)
Mam wrażenie, że w powyższym zdaniu przesadziłem zarówno z przecinkami, jak i z nawiasami i w ogóle z jego wielozłożonością zarówno podrzędną jak i równorzędną, ale zostawiam :)
Tak czy tak rześcy i wypoczęci udajemy się do bazy rajdu na dekorację zwycięzców i ogólny obczaing towarzystwa. Jest nieźle, bo po żadnym z uczestników wczorajszej Wyrypy i tego co po niej nie widać śladów zmęczenia, ani Wyrypą, ani tym co po niej, a widać entuzjazm.
Dobrze jest przebywać w towarzystwie samych zawodowców na obraz i podobieństwo nasze :)
Po dekoracji żegnamy się wszyscy ciule i wracamy na kwaterę powalczyć z moim, za przeproszeniem, pedałem. Jęczy, skrzypi i ma luzy, ale odkręcić się nie pozwala pierd… W tej sytuacji mamy obawy przed jechaniem gdzieś daleko w góry, bo nie wiadomo kiedy sam odpadnie. Na szczęście z pomocą przychodzi przemiły gospodarz, który przynosi nam mapę okolic Bobru, który mamy pod nosem i tak wyposażeni skoro świt, czyli koło 13-tej ruszamy z Che na mały rozjazd po okolicy.
A okolica, przyznać jej muszę jest piękna.
Niestety zawiodę bajkstatsowych onanistów, ale fotki spotkanej na szlaku rowerowym Helgi jadącej na rowerze w ciasno opiętym staniku i z długimi blond lejcami nie będzie, bo jej zrobić nie zdążyłem. Musi wam wystarczyć tylko ta notka :P
Generalnie w tę okolicę chętnie bym jeszcze wrócił, nawet nie po to żeby z aparatem w krzakach czatować na Helgi, ale po to by zaznać gór i wody jednocześnie.
Podczas tej naszej krótkiej przebieżki wspomniany wcześniej pedał naprawił się sam (to znaczy przestał strzelać, bo luz się nie skasował) zatem wracamy do bazy, ładujemy się w auto i teleportujemy na polsko-czeską granicę pod niejaki Smrk i jego słynne single. Wczoraj na odcinku liniowym rajdu dostaliśmy jego wersję demo w postaci jednego z czarnych szlaków i zdecydowanie chcemy więcej. Na parkingu spotykamy ekipę downhillowców, którzy odstępują nam swoją single mapkę i zaczynamy zabawę.
Na początek powtarzamy wczorajszy odcinek, a potem zaliczamy jeszcze około 20 kilometrowy singiel czerwony. Fotek za bardzo nie ma, bo „o jezzzu!”. Tak tam właśnie jest.
No i trza było ssssspadać do domu. Zrobił się wieczór, a przed nami zaledwie 540kilo w aucie.
Zatem piwko dla kurażu i wracamy :)
Mam wrażenie, że w powyższym zdaniu przesadziłem zarówno z przecinkami, jak i z nawiasami i w ogóle z jego wielozłożonością zarówno podrzędną jak i równorzędną, ale zostawiam :)
Tak czy tak rześcy i wypoczęci udajemy się do bazy rajdu na dekorację zwycięzców i ogólny obczaing towarzystwa. Jest nieźle, bo po żadnym z uczestników wczorajszej Wyrypy i tego co po niej nie widać śladów zmęczenia, ani Wyrypą, ani tym co po niej, a widać entuzjazm.
Dobrze jest przebywać w towarzystwie samych zawodowców na obraz i podobieństwo nasze :)
Po dekoracji żegnamy się wszyscy ciule i wracamy na kwaterę powalczyć z moim, za przeproszeniem, pedałem. Jęczy, skrzypi i ma luzy, ale odkręcić się nie pozwala pierd… W tej sytuacji mamy obawy przed jechaniem gdzieś daleko w góry, bo nie wiadomo kiedy sam odpadnie. Na szczęście z pomocą przychodzi przemiły gospodarz, który przynosi nam mapę okolic Bobru, który mamy pod nosem i tak wyposażeni skoro świt, czyli koło 13-tej ruszamy z Che na mały rozjazd po okolicy.
A okolica, przyznać jej muszę jest piękna.
Elektrownia wodna na Bobrze, a na elektrowni Che, ale nie chce mi się dorysowywać strzałki© Niewe
Jezioro Pilchowickie© Niewe
Podobno najwyżej zawieszony most kolejowy w Polsce© Niewe
Nie byłbym sobą gdybym nie zrobił zdjęcia torów. Tym razem z bonusem w postaci naszych absolutnie boskich sylwetek.© Niewe
Niestety zawiodę bajkstatsowych onanistów, ale fotki spotkanej na szlaku rowerowym Helgi jadącej na rowerze w ciasno opiętym staniku i z długimi blond lejcami nie będzie, bo jej zrobić nie zdążyłem. Musi wam wystarczyć tylko ta notka :P
Generalnie w tę okolicę chętnie bym jeszcze wrócił, nawet nie po to żeby z aparatem w krzakach czatować na Helgi, ale po to by zaznać gór i wody jednocześnie.
Podczas tej naszej krótkiej przebieżki wspomniany wcześniej pedał naprawił się sam (to znaczy przestał strzelać, bo luz się nie skasował) zatem wracamy do bazy, ładujemy się w auto i teleportujemy na polsko-czeską granicę pod niejaki Smrk i jego słynne single. Wczoraj na odcinku liniowym rajdu dostaliśmy jego wersję demo w postaci jednego z czarnych szlaków i zdecydowanie chcemy więcej. Na parkingu spotykamy ekipę downhillowców, którzy odstępują nam swoją single mapkę i zaczynamy zabawę.
Na początek powtarzamy wczorajszy odcinek, a potem zaliczamy jeszcze około 20 kilometrowy singiel czerwony. Fotek za bardzo nie ma, bo „o jezzzu!”. Tak tam właśnie jest.
W sumie jedyna jako taka fotka z singli.© Niewe
Chyba jedyny przystanek na trasie© Niewe
Sssssssssssspadajcie mi stąd!© Niewe
No i trza było ssssspadać do domu. Zrobił się wieczór, a przed nami zaledwie 540kilo w aucie.
Zatem piwko dla kurażu i wracamy :)
Trzeba ssssspadać to sssspadamy.© Niewe
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
138.05 km
80.00 km teren
08:51 h
15.60 km/h:
Maks. pr.:65.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:2548 m
Kalorie: 5234 kcal
Rower:Kona Caldera
Wielka Izerska Wyrypa
Sobota, 18 sierpnia 2012 · dodano: 27.08.2012 | Komentarze 12
Czyli o tym jak wybrać wariant możliwie daleki od optymalnego :)
No bo tak, że tak zacznę po polsku… z grubsza połowa punktów była położona wysoko w górach, a połowa niżej na przedgórzu. Ponieważ z góry zakładaliśmy, że nie nastawiamy się na komplet rozsądnie by było wyczesać na rozgrzewkę kilka górskich, a potem same łatwiejsze. Ciężko jednak zachować rozsądek gdy na co dzień śmiga się po płaskim Mazowszu. Bardzo ciężko.
Reasumując, choć chyba jeszcze nie czas na podsumowania, bo dopiero zaczynam tę denną relację, większość dnia spędziliśmy pokonując kolejne wzniesienia i walcząc z awariami :)
To teraz jakby bardziej chronologicznie będzie.
Izerska Wielka Wyrypa odbywa się po raz czeci. Pierwszy raz się zaczęła, ale nie skończyła, bo zmyła ją powódź, drugi raz nie wiem czemu ją przeoczyłem, a trzeci jest właśnie dziś. Oczywiście umownie dziś, bo relację smaruję jak zwykle z opóźnieniem. Kto bystry to sam to zauważył, a Paweł i tak dopyta przez chat.
Wracając do meritum. Na start o 5:30 rano zajeżdżam z…..
…………(pełne napięcia werble)……….
…z Che, którą udało mi się namówić na udział w oriencie.
Ma się ten dar przekonywania :)
Na miejscu jest też ekipa Łódzko Skierniewicka czyli Syla, Theli i ChrisEM.
Syla idzie dzisiaj na orient z buta, Theli będzie doginał, a ChrisEM zamierza spędzić uroczy dzień w naszym zajebistym towarzystwie. Znaczy się w troje pojedziemy.
Odprawa trwa całe pół godziny, potem ruszamy za wozem technicznym na miejsce rozdania map. Te pierwsze parę minut to jak zwykle mordęga, bo oddech mam krótki, a w głowie jeszcze huczy. Wczoraj bowiem najpierw przygotowywaliśmy pół dnia rowery (a to jakieś 4 browary), potem witaliśmy się z ChrisEM (a to jakieś 3 kolejne browary), a wieczorem dojechał do nas Radek. Ponieważ spał z nami w pokoju głupio było się tak od razu położyć, nie? (czyli jeszcze ze 2).
Ale do map docieramy i się zaczyna :)
Jako rzekłem już na wstępie gardzimy punktami na przedgórzu i wbijamy się w Izery właściwe. Tereny do takich zabaw są po prostu idealne. Pełno twardych szutrów, stosunkowo łagodne zbocza, lasy, piękne widoki, słoneczko i cały dzień przed nami. A do tego można sobie wybierać rowery ;)
Punkty było rozmieszczone w takim stylu jak na Bike Orientach. Czyli niby przy drodze, ale zawsze na koniec trzeba uderzyć gdzieś w krzaczory. Osobiście bardzo to lubię, bo wymusza to precyzyjną nawigację, a nie sprowadza się tylko do gnania przed siebie jak ostatnimi czasy ma to miejsce na Harpaganach.
Kilka punktów było jednocześnie wypasionymi bufetami z zapewnioną profesjonalną sesją foto. Bezwzględnie to wykorzystujemy i prężymy torsy w nadziei na dobre fotki.
W okolicach Izerskiego Stogu zaczyna się nasza seria problemów. Najpierw moja przednia przerzutka odmawia posłuszeństwa. W pierwszej chwili myślałem, że to tylko kwestia rozregulowania, ale bliższe oględziny pozwalają zlokalizować poważniejszy problem. Pękła cała prowadnica i nic z niej już nie będzie. Najbliższe miasteczko to Świeradów Zdrój i generalnie cały czas w dół, więc tam właśnie się udajemy. Bez przodu to ja po górach nie powalczę. Objeżdżamy całe miasteczko, ale niestety stwierdzamy absolutne zero sklepów i serwisów rowerowych. W końcu studiujemy tablicę ogłoszeń i z pomocą lokalnego beja dowiadujemy się, że „tam na dole” gościu prowadzi parking, ma też wypożyczalnie rowerów i potrafi je naprawiać. Zjeżdżamy zatem „tam na dół” tylko po to by się dowiedzieć, że gościa nie ma. Próbujemy ściągnąć go telefonicznie, ale jest poza zasięgiem. W tej sytuacji pozostaje nam tylko jedno, ostateczne, ale zawsze niezawodne rozwiązanie..
Pójść na browar i posiedzieć, a problem na pewno sam się jakoś rozwiąże.
I jak zawsze okazało się, że ta taktyka jest 100% skuteczna, bo już w okolicach drugiego piwa przywołany wcześniej mechanik oddzwonił i powiedział, że będzie za 10 minut. Pozostało nam tylko zamówić kolejne piwka, a potem zostawiłem biesiadujących Che i Chrisa, a sam podskoczyłem na sąsiednią posesję gdzie gościu całkiem sprawnie wymontował używaną przerzutkę z jakiegoś makrokesza i przełożył ją do mojej Kony.
Wróciłem do mocno już rozbawionego towarzystwa, poprawiliśmy jeszcze żurkiem i ruszyliśmy dalej.
Nie na długo. Zaraz po tym bowiem, jak Che oddała swoją dętkę spotkanemu Radkowi sama złapała gumę.
A jak ją wymieniła i ruszyła to natychmiast zerwała się linka dla odmiany tylnej przerzutki. Z pomocą narzędzi wypożyczonych z pobliskiego serwisu quadów i pod światłym przewodnictwem Chrisa, linka, a także pancerz zostają skrócone i możemy znowu jechać dalej, aczkolwiek bez kilku przełożeń.
Czas nas goni, więc powoli zaczynamy wracać na wschód w kierunku mety i cywilizacji, która jak wiadomo kwitnie właśnie na wschodzie.
Ponieważ nieubłaganie nadchodzi zmierzch i ostatnie punkty będziemy robić już po ciemku zapodajemy sobie jeszcze coś na odwagę.
I jako rzekłem ostatnie punkty podbijamy już po ciemku, bo dzień zmarnowaliśmy na łojenie :)
Do mety docieramy jakoś przed dwudziestą drugą robiąc jeszcze po drodze zakupy w lokalnym sklepiku. Plasujemy się jakoś tak w okolicach połowy stawki, co nas, a przynajmniej mnie całkowicie satysfakcjonuje. Poza rozgrzewką w Karkonoszach, nie siedziałem na rowerze dwa tygodnie, więc jestem zadowolony, że bez problemy dałem radę snuć się łącznie prawie 16 godzin po górach. Zrobiliśmy coś koło 136km i jakieś 2,5 kilo w górę, więc było gdzie się zmęczyć.
Pora na integrację i omówienie co, kto, komu i gdzie urwał :)
Tańce też byli, a Izerska Wyrypa wchodzi na stałe do kalendarza w zakładce MUST BE, bo impreza jest zacna, okolica rewelacyjna, a od organizatorów mogłoby się wielu innych całkiem sporo nauczyć.
No bo tak, że tak zacznę po polsku… z grubsza połowa punktów była położona wysoko w górach, a połowa niżej na przedgórzu. Ponieważ z góry zakładaliśmy, że nie nastawiamy się na komplet rozsądnie by było wyczesać na rozgrzewkę kilka górskich, a potem same łatwiejsze. Ciężko jednak zachować rozsądek gdy na co dzień śmiga się po płaskim Mazowszu. Bardzo ciężko.
Reasumując, choć chyba jeszcze nie czas na podsumowania, bo dopiero zaczynam tę denną relację, większość dnia spędziliśmy pokonując kolejne wzniesienia i walcząc z awariami :)
To teraz jakby bardziej chronologicznie będzie.
Izerska Wielka Wyrypa odbywa się po raz czeci. Pierwszy raz się zaczęła, ale nie skończyła, bo zmyła ją powódź, drugi raz nie wiem czemu ją przeoczyłem, a trzeci jest właśnie dziś. Oczywiście umownie dziś, bo relację smaruję jak zwykle z opóźnieniem. Kto bystry to sam to zauważył, a Paweł i tak dopyta przez chat.
Wracając do meritum. Na start o 5:30 rano zajeżdżam z…..
…………(pełne napięcia werble)……….
…z Che, którą udało mi się namówić na udział w oriencie.
Ma się ten dar przekonywania :)
Na miejscu jest też ekipa Łódzko Skierniewicka czyli Syla, Theli i ChrisEM.
Syla idzie dzisiaj na orient z buta, Theli będzie doginał, a ChrisEM zamierza spędzić uroczy dzień w naszym zajebistym towarzystwie. Znaczy się w troje pojedziemy.
Odprawa trwa całe pół godziny, potem ruszamy za wozem technicznym na miejsce rozdania map. Te pierwsze parę minut to jak zwykle mordęga, bo oddech mam krótki, a w głowie jeszcze huczy. Wczoraj bowiem najpierw przygotowywaliśmy pół dnia rowery (a to jakieś 4 browary), potem witaliśmy się z ChrisEM (a to jakieś 3 kolejne browary), a wieczorem dojechał do nas Radek. Ponieważ spał z nami w pokoju głupio było się tak od razu położyć, nie? (czyli jeszcze ze 2).
Ale do map docieramy i się zaczyna :)
Jak narysować coś mazakiem na zalaminowanej mapie?© Niewe
Ostatnie pozowanko fotoreporterom© Niewe
Iiiii pooooszli!!© Niewe
Tak to ma z grubsza wyglądać przez cały dzień.© Niewe
Jako rzekłem już na wstępie gardzimy punktami na przedgórzu i wbijamy się w Izery właściwe. Tereny do takich zabaw są po prostu idealne. Pełno twardych szutrów, stosunkowo łagodne zbocza, lasy, piękne widoki, słoneczko i cały dzień przed nami. A do tego można sobie wybierać rowery ;)
Do wyboru, do koloru :)© Niewe
Punkty było rozmieszczone w takim stylu jak na Bike Orientach. Czyli niby przy drodze, ale zawsze na koniec trzeba uderzyć gdzieś w krzaczory. Osobiście bardzo to lubię, bo wymusza to precyzyjną nawigację, a nie sprowadza się tylko do gnania przed siebie jak ostatnimi czasy ma to miejsce na Harpaganach.
Rowery porzucone, uderzamy w krzaczory. A właściwie w skałory.© Niewe
I widoki. Czy wspominałem już o widokach?© Niewe
Kilka punktów było jednocześnie wypasionymi bufetami z zapewnioną profesjonalną sesją foto. Bezwzględnie to wykorzystujemy i prężymy torsy w nadziei na dobre fotki.
Jadą trzej jeźdźcy, jadą !!!© Niewe
To ja jestem murzyn od nawigowania, kiedy inni ię bawią ;)© Niewe
W okolicach Izerskiego Stogu zaczyna się nasza seria problemów. Najpierw moja przednia przerzutka odmawia posłuszeństwa. W pierwszej chwili myślałem, że to tylko kwestia rozregulowania, ale bliższe oględziny pozwalają zlokalizować poważniejszy problem. Pękła cała prowadnica i nic z niej już nie będzie. Najbliższe miasteczko to Świeradów Zdrój i generalnie cały czas w dół, więc tam właśnie się udajemy. Bez przodu to ja po górach nie powalczę. Objeżdżamy całe miasteczko, ale niestety stwierdzamy absolutne zero sklepów i serwisów rowerowych. W końcu studiujemy tablicę ogłoszeń i z pomocą lokalnego beja dowiadujemy się, że „tam na dole” gościu prowadzi parking, ma też wypożyczalnie rowerów i potrafi je naprawiać. Zjeżdżamy zatem „tam na dół” tylko po to by się dowiedzieć, że gościa nie ma. Próbujemy ściągnąć go telefonicznie, ale jest poza zasięgiem. W tej sytuacji pozostaje nam tylko jedno, ostateczne, ale zawsze niezawodne rozwiązanie..
Pójść na browar i posiedzieć, a problem na pewno sam się jakoś rozwiąże.
Jak pomysleliśmy tak zrobiliśmy.© Niewe
I jak zawsze okazało się, że ta taktyka jest 100% skuteczna, bo już w okolicach drugiego piwa przywołany wcześniej mechanik oddzwonił i powiedział, że będzie za 10 minut. Pozostało nam tylko zamówić kolejne piwka, a potem zostawiłem biesiadujących Che i Chrisa, a sam podskoczyłem na sąsiednią posesję gdzie gościu całkiem sprawnie wymontował używaną przerzutkę z jakiegoś makrokesza i przełożył ją do mojej Kony.
Wróciłem do mocno już rozbawionego towarzystwa, poprawiliśmy jeszcze żurkiem i ruszyliśmy dalej.
Nie na długo. Zaraz po tym bowiem, jak Che oddała swoją dętkę spotkanemu Radkowi sama złapała gumę.
Guma to dopiero początek jednak© Niewe
A jak ją wymieniła i ruszyła to natychmiast zerwała się linka dla odmiany tylnej przerzutki. Z pomocą narzędzi wypożyczonych z pobliskiego serwisu quadów i pod światłym przewodnictwem Chrisa, linka, a także pancerz zostają skrócone i możemy znowu jechać dalej, aczkolwiek bez kilku przełożeń.
Jedziemy dalej i dalej i dalej...© Niewe
Czas nas goni, więc powoli zaczynamy wracać na wschód w kierunku mety i cywilizacji, która jak wiadomo kwitnie właśnie na wschodzie.
Po drodze zaliczamy kolejne widokowe punkty oczywiście© Niewe
Ponieważ nieubłaganie nadchodzi zmierzch i ostatnie punkty będziemy robić już po ciemku zapodajemy sobie jeszcze coś na odwagę.
Kończy się kasa, więc jak licealiści kupujemy dwa browary na troje :)© Niewe
I jako rzekłem ostatnie punkty podbijamy już po ciemku, bo dzień zmarnowaliśmy na łojenie :)
Czoło mu się świeci. Temu Chrisu.© Niewe
Do mety docieramy jakoś przed dwudziestą drugą robiąc jeszcze po drodze zakupy w lokalnym sklepiku. Plasujemy się jakoś tak w okolicach połowy stawki, co nas, a przynajmniej mnie całkowicie satysfakcjonuje. Poza rozgrzewką w Karkonoszach, nie siedziałem na rowerze dwa tygodnie, więc jestem zadowolony, że bez problemy dałem radę snuć się łącznie prawie 16 godzin po górach. Zrobiliśmy coś koło 136km i jakieś 2,5 kilo w górę, więc było gdzie się zmęczyć.
Pora na integrację i omówienie co, kto, komu i gdzie urwał :)
Pacz, ja na przykład tak pojechałem. Uhm.© Niewe
Tańce też byli, a Izerska Wyrypa wchodzi na stałe do kalendarza w zakładce MUST BE, bo impreza jest zacna, okolica rewelacyjna, a od organizatorów mogłoby się wielu innych całkiem sporo nauczyć.