Info
Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Październik1 - 7
- 2013, Wrzesień8 - 7
- 2013, Sierpień3 - 2
- 2013, Czerwiec12 - 57
- 2013, Maj7 - 5
- 2013, Kwiecień10 - 37
- 2013, Marzec12 - 59
- 2013, Luty3 - 19
- 2013, Styczeń1 - 14
- 2012, Grudzień3 - 18
- 2012, Listopad3 - 39
- 2012, Październik8 - 72
- 2012, Wrzesień14 - 98
- 2012, Sierpień6 - 53
- 2012, Lipiec12 - 66
- 2012, Czerwiec11 - 139
- 2012, Maj12 - 152
- 2012, Kwiecień9 - 112
- 2012, Marzec3 - 34
- 2012, Luty9 - 71
- 2012, Styczeń8 - 93
- 2011, Grudzień8 - 78
- 2011, Listopad7 - 80
- 2011, Październik6 - 43
- 2011, Wrzesień11 - 128
- 2011, Sierpień10 - 77
- 2011, Lipiec12 - 103
- 2011, Czerwiec7 - 79
- 2011, Maj17 - 181
- 2011, Kwiecień12 - 176
- 2011, Marzec3 - 3
- 2011, Luty5 - 3
- 2011, Styczeń3 - 19
- 2010, Grudzień3 - 13
- 2010, Listopad4 - 8
- 2010, Październik4 - 13
- 2010, Wrzesień8 - 15
- 2010, Sierpień7 - 2
- 2010, Lipiec9 - 6
- 2010, Czerwiec12 - 28
- 2010, Maj7 - 21
- 2010, Kwiecień11 - 35
- 2010, Marzec3 - 3
- 2010, Luty2 - 1
- 2010, Styczeń6 - 4
- 2009, Grudzień5 - 6
- 2009, Listopad4 - 4
- 2009, Październik4 - 17
- 2009, Wrzesień6 - 19
- 2009, Sierpień10 - 6
- 2009, Lipiec5 - 9
Dane wyjazdu:
138.00 km
85.00 km teren
06:34 h
21.02 km/h:
Maks. pr.:39.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:288 m
Kalorie: 4407 kcal
Rower:Kona Caldera
MTBO Łucznica
Sobota, 8 października 2011 · dodano: 27.10.2011 | Komentarze 18
Imprezy z cyklu MTBO chyba na stałe wejdą już do naszego harmonogramu imprez typu MUST BE. Na wiosnę było genialnie i w tym razem takoż. Świetna organizacja, kameralna atmosfera, blisko od Warszawy, w dodatku zawsze tydzień przed Harpaganem. To musi się podobać. Przynajmniej mi.
Ale do rzeczy..
Świadomi naszych ludzkich słabości postanawiamy na miejsce pojechać pociągiem. Ja z Radkiem z Pruszkowa, Goro dołączy na Zachodnim. Proste?
Tylko z pozoru.
Obliczyłem sobie, że aby zdążyć na pociąg w Pruszkowie muszę wyjechać o szóstej. Punktualnie 5:59 stałem gotowy do wyjścia w drzwiach domu, gdy przypomniałem sobie, że Radek, człowiek świadomy swoich ludzkich słabości nawet chyba bardziej niż ja poprosił mnie abym rano do niego zadzwonił, bo „może być różnie”
No i było.
Odebrał „już” za szóstym razem i coś wybełkotał, a w tle naparzał budzik. Chwilę nam się zeszło zanim Radek pojął po co dzwonię zaledwie trzy godziny po tym jak wrócił do domu i się położył, ale się udało. Obiecał, że będzie, a ja wyruszyłem we wieś, we ciemność, we mróz, we wilki jakieś…
I albo źle to sobie wszystko obliczyłem, albo za długo budziłem Radka, albo za wolno jechałem, albo tak zwana superpozycja czyli wszystkie te czynniki łącznie nakładające się na siebie sprawiły, że w okolicy trasy na Poznań zdałem sobie nagle sprawę, że nie mam szans zdążyć na pociąg. Że nie mam żadnych.
Czyli trzeba improwizować.
Zatem jadę szybko, czujny jak ważka,
Patrząc na wszystko spod kasku daszka… ;)
I dopiero w Płochocinie znalazłem to czego szukałem, czyli stojący na poboczu trollejbus jakich pełno w okolicy w związku z budową autostrady i zmierzający do niego pewnym krokiem kierowca. Jak podjechałem to akurat odpalał. Zaskrobałem żałośnie w szybkę, zrobiłem smutnego misia i po już po chwili, pomimo początkowych oporów siedziałem w ciepłej kabinie z pięcioma trollami, a rower leżał na pace.
Ognia Pane Kerowco! Ognia!
Wysadzili mnie na przedmieściach Pruszkowa i do stacji musiałem dotrzeć już sprintem. Jeszcze tylko cholerna kładka z tysiącem schodków i już jestem na peronie, całe dwie minuty przed odjazdem pociągu. Radek też już był, ale nie wyglądał dobrze. W międzyczasie dostałem SMSa od Gora. Zaspał i pojedzie samochodem.
Mówiłem, że to nie proste, tak się wziąć i umówić?
Na Zachodnim dosiada się za to cała masa rowerzystów w tym Nowaki i Bogdan z Gerappa. Lubię jak oni są :) W takim towarzystwie podróż mija błyskawicznie.
Czyli można się bawić bez alkoholu. Nie wiem po co, ale można. Co jakiś czas padają tylko pytania o Che. Czy jedzie i czemu nie? A skąd ja mam to wiedzieć. To, że czasem jej się zdarza zanocować u mnie na podjeździe to nie znaczy, że od razu wiem „czy jedzie i dlaczego nie”. I czy jedzie.
Do Pilawy dojeżdżamy jak to w zazwyczaj w Kolejach Mazowieckich: na czas, na miejsce, na pewno.
Banda rowerzystów wysypująca się z pociągu w małym sennym miasteczku budzi grozę wśród mieszkańców. Pierwsze kroki (koła?) kierujemy oczywiście od razu do sklepu. Trzeba zrobić zapasy na ognisko po rajdzie. Kupujemy z Radkiem browarki, a Gerappy uderzają w słodkie
Przy czym namiętnie dyskutują o tym co lepsze i dlaczego.
Żeby rozstrzygnąć jednoznacznie ten spór trzeba było zaangażować znanego kipera Radka.
Werdykt został wydany natychmiast.
„Dobre, kupię nam też” :)
I kupił.
I pojechaliśmy na miejsce startu gdzie spożyliśmy śniadanko.
START
Na miejscu prawie same znajome twarze plus kilka nieznajomych. Jest też Theli :)
Następuje sprawne rozdanie map i ruszamy gremialnie w teren.
PK4 – ambona
Pierwszy punkt jak zwykle zdobywamy w tłumie, a dodatku był tak banalny nawigacyjnie i tak blisko od bazy, że nie ma się tu co za bardzo rozpisywać. Jedyną ciekawostką jest to, że orgi postanowiły wyrównać trochę szanse i dać fory słabszym. Punkty mają różną wagę, przy czym generalnie te najbliżej bazy są wycenione najwyżej. Fajny pomysł moim zdaniem. To w pełni amatorska impreza i najważniejsza jest atmosfera oraz dobra zabawa.
PK 2 – brzoza, E brzeg stawu.
Pierwsze koty za płoty. Na dojeździe do tego punktu wyszedł na jaw ciekawy fakt. Mapa pewnie kiedyś była aktualna, ale było to bardzo dawno temu. Z drogi, którą planowaliśmy dostać się do punktu został jedynie dwudziestometrowy wjazd do lasu. Dalej droga nie istnieje. Trzeba szukać innego dojazdu i tu straciliśmy naprawdę dużo czasu. O ile pamiętam towarzyszył nam też w tych poszukiwaniach Theli. Krążyliśmy rozmaitymi przecinkami, których układ nie był za bardzo zgodny z mapą, a nawet udało nam się dotrzeć do bramy jednostki wojskowej, której również tam być nie powinno. Ostatecznie kierując się głównie kompasem, instynktem i nie wiem czym jeszcze docieramy w pobliże, a wyjeżdżający z punktu inni zawodnicy wskazują nam drogę.
PK1 – przejazd
Punkt na przejedzie kolejowym Na wschód od nas są tory. Błędnie zakładamy, że wzdłuż torów zawsze biegnie jakaś ścieżka i jedziemy „na kompas” Ścieżki nie ma, a od nasypu kolejowego dzieli nas głębokie bajoro. Ponieważ to dopiero początek zimnego dnia nie bardzo mamy ochotę się moczyć. Budujemy więc, prowizoryczną przeprawę z powalonych konarów, którą Radek nieco na wyrost nazywa „mostem”
Wobec braku drogi czy też nawet ścieżki jedziemy po torach nerwowo oglądając się za siebie, w związku z medialnymi doniesieniami o zakupie bardzo szybkiego taboru przez PKP.
Jeszcze chwila błądzenia i przedzierania się przez chaszcze, bo torów okazało się więcej niż nam się wydawało, a my byliśmy przy niewłaściwych i mamy punkt. Zostało tylko dwanaście.
PK5 - pomnik przyrody
Według pierwotnego planu mieliśmy teraz jechać na PK10. Tak to miałem wyrysowane na mapie. Radej jednak słusznie zauważa, że ta piątka wracając będzie nijak po drodze i że lepiej „zajechać” do niej teraz. Mam wątpliwości czy to optymalne rozwiązanie, ale daję się przekonać. Jeden z nielicznych punktów prawie całość drogi pokonaliśmy asfaltem.
PK 9 – paśnik
Zaliczenie tego punktu było logicznym następstwem zmiany planu i zaliczenia najpierw piątki.
PK10 – ambona
Wartą dwa punkty przeliczeniowe ambonę w pk10 zdobywamy bez problemów. Ostatnie chwile na asfalcie.
PK11 – mostek betonowy
Ten punkt to prawdziwy hardcore. Siłą rzeczy wybraliśmy opcję zaatakowania go od wschodu przez bagna. Prowadząca do niego droga to wąska, straszliwie grząska ścieżka, a wokół żadnych punktów orientacyjnych. Ciągnąc rowery jakieś 8km/h szybko zatraciliśmy poczucie odległości i zaczęliśmy mieć obawy, że punkt już minęliśmy i trzeba będzie znowu ciągnąc rowery powrotem po tej fatalnej ścieżce. Na szczęście psim swędem dostrzegamy resztki jakiejś betonowej konstrukcji w krzakach po prawej i zaliczmy punkt. Na szczęście nasz plan zakłada dalszą jazdę na zachód i nie musimy wracać przez bagna i tysiące rzepów, którymi zresztą jesteśmy widowiskowo oblepieni.
PK 12 – piwnica
Jedyna trudność w tym punkcie polegała, na tym, że nie słuchaliśmy uważnie co mówią orgi na odprawie, bo w tym czasie żłopaliśmy browar. A mówili, że kasownik nie wisi w piwnicy tylko na drzewach w pobliżu. Chwilę czasu straciliśmy na przeszukanie podziemi, ale dobra dusza z aparatem nas sprowadziła na ziemię.
PK13 – przystań „rondo”
Kolejny punkt na którym tracimy sporo czasu. Dojazd w pobliże był banalny, niestety nad samą rzeką układ dróg nie do końca zgadzał się z mapą i ostatecznie przestrzeliliśmy o jakiś kilometr na północ. Przez chwilę nie mogliśmy się zorientować w którym miejscu nabrzeża jesteśmy, ale wtedy ujawnił się mój nawigacyjny geniusz i odkryłem, że cieniutkie linie na tle rzeki to w rzeczywistości główki i „wygrodzenia” rzeki, na których się właśnie znajdujemy. Potem poszło już jak „z płatka”.
PK14 – maszt radiowy
Robi mi się przydługi ten wpis, więc daruję sobie szczegółowy opis jak tu dotarliśmy :)
Ważne jest tylko to, ze tu podejmujemy ostateczną i brawurową decyzję, o tym że „robimy komplet”
PK15 – przy obgryzionym drzewie
To z tego punktu chcieliśmy początkowo zorganizować z obawy, że nie starczy czasu. Dobrze, że się rozmyśliliśmy, bo:
- czasu starczyło,
- ładnie tu :)
PK 7- skrzyżowanie przecinek
Wjeżdżamy w najbardziej piaszczystą część rajdu. Las rożnie tu na wydmach, które pokonujemy w poprzek walcząc z kołami zapadającymi się w piachu. Na jednej z takich wydm wkręca mi się jakiś badyl, słyszę trzask i tracę linkę tylnej przerzutki. Super. Zostało mi z tyłu najwyższe przełożenie i cały dostępny zakres regulacji to blat i środek. Na asfalcie to jeszcze ujdzie, ale na piaszczystych wydmach to porażka. Chłopaki kręcą młynki, a ja napieram na stojąco aż pieką mnie uda. Miejscami muszę niestety prowadzić.
PK 8 - ambona; PK 6 – paśnik
Dwa punkty jeden za drugim w tym samym piaszczystym lesie. Nawigacyjnie dosyć proste, ale moje uda krzyczą głośno „dooosyć” Pieką mnie jak cholera i marzę już o wydostaniu się z tego boru.
PK 3 – skrzyżowanie przecinek
To nasz ostatni punkt w drodze do mety. Dostać się do niego było całkiem łatwo, ale trudniej wydostać.
META
Z ostatniego punktu jedziemy na północ. Chcemy trzymać się głównej drogi leśnej i przez miejscowość o wdzięcznej nazwie KRYSTYNA wrócić do asfaltów. Niestety Krystyna się broni – droga znika w polu. Modyfikujemy trasę i wracamy do niebieskiego szlaku, który z grubsza idzie w kierunku Łucznicy. Ja optuję za tym żeby trzymać się go do końca, Radek upiera się na „skrócie”. Ponieważ mnie przegłosowali odbijamy i za chwilę brodzimy po kostki na szagę przez las w kierunku wysokiej wydmy. Jeszcze tylko ostatni ogromny wysiłek, żeby wciągnąć rowery na jej grzbiet i po chwili odnajdujemy piękną, nowiutką lasostradę, której nie ma na mapach, ale która ewidentnie jest nam po drodze. Metę osiągamy z kompletem punktów piętnaście minut przed limitem czasu. Goro i Radek zajmują miejsce siódme, a ja ósme (bo dojechałem jakieś dwie sekundy po nich na moich kosmicznych przełożeniach.
Fajnie było :)
Jest fajnie, bo przez zaspanie Gora, mamy transport do domu i możemy dać z siebie Radkiem, jeśli nawet nie wszystko to przynajmniej dużo.
Co też czynimy. Sorry Goro ;)
Ale do rzeczy..
Świadomi naszych ludzkich słabości postanawiamy na miejsce pojechać pociągiem. Ja z Radkiem z Pruszkowa, Goro dołączy na Zachodnim. Proste?
Tylko z pozoru.
Obliczyłem sobie, że aby zdążyć na pociąg w Pruszkowie muszę wyjechać o szóstej. Punktualnie 5:59 stałem gotowy do wyjścia w drzwiach domu, gdy przypomniałem sobie, że Radek, człowiek świadomy swoich ludzkich słabości nawet chyba bardziej niż ja poprosił mnie abym rano do niego zadzwonił, bo „może być różnie”
No i było.
Odebrał „już” za szóstym razem i coś wybełkotał, a w tle naparzał budzik. Chwilę nam się zeszło zanim Radek pojął po co dzwonię zaledwie trzy godziny po tym jak wrócił do domu i się położył, ale się udało. Obiecał, że będzie, a ja wyruszyłem we wieś, we ciemność, we mróz, we wilki jakieś…
I albo źle to sobie wszystko obliczyłem, albo za długo budziłem Radka, albo za wolno jechałem, albo tak zwana superpozycja czyli wszystkie te czynniki łącznie nakładające się na siebie sprawiły, że w okolicy trasy na Poznań zdałem sobie nagle sprawę, że nie mam szans zdążyć na pociąg. Że nie mam żadnych.
Czyli trzeba improwizować.
Zatem jadę szybko, czujny jak ważka,
Patrząc na wszystko spod kasku daszka… ;)
I dopiero w Płochocinie znalazłem to czego szukałem, czyli stojący na poboczu trollejbus jakich pełno w okolicy w związku z budową autostrady i zmierzający do niego pewnym krokiem kierowca. Jak podjechałem to akurat odpalał. Zaskrobałem żałośnie w szybkę, zrobiłem smutnego misia i po już po chwili, pomimo początkowych oporów siedziałem w ciepłej kabinie z pięcioma trollami, a rower leżał na pace.
Ognia Pane Kerowco! Ognia!
Wysadzili mnie na przedmieściach Pruszkowa i do stacji musiałem dotrzeć już sprintem. Jeszcze tylko cholerna kładka z tysiącem schodków i już jestem na peronie, całe dwie minuty przed odjazdem pociągu. Radek też już był, ale nie wyglądał dobrze. W międzyczasie dostałem SMSa od Gora. Zaspał i pojedzie samochodem.
Mówiłem, że to nie proste, tak się wziąć i umówić?
Na Zachodnim dosiada się za to cała masa rowerzystów w tym Nowaki i Bogdan z Gerappa. Lubię jak oni są :) W takim towarzystwie podróż mija błyskawicznie.
Czyli można się bawić bez alkoholu. Nie wiem po co, ale można. Co jakiś czas padają tylko pytania o Che. Czy jedzie i czemu nie? A skąd ja mam to wiedzieć. To, że czasem jej się zdarza zanocować u mnie na podjeździe to nie znaczy, że od razu wiem „czy jedzie i dlaczego nie”. I czy jedzie.
Do Pilawy dojeżdżamy jak to w zazwyczaj w Kolejach Mazowieckich: na czas, na miejsce, na pewno.
Banda rowerzystów wysypująca się z pociągu w małym sennym miasteczku budzi grozę wśród mieszkańców. Pierwsze kroki (koła?) kierujemy oczywiście od razu do sklepu. Trzeba zrobić zapasy na ognisko po rajdzie. Kupujemy z Radkiem browarki, a Gerappy uderzają w słodkie
Krupnik, czy miodówka. To są prawdziwe dylematy rowerzysty.© Niewe
Przy czym namiętnie dyskutują o tym co lepsze i dlaczego.
Żeby rozstrzygnąć jednoznacznie ten spór trzeba było zaangażować znanego kipera Radka.
Znany kiper Radek w akcji pt. hej nał, hej nał!! :)© Niewe
Werdykt został wydany natychmiast.
„Dobre, kupię nam też” :)
I kupił.
I pojechaliśmy na miejsce startu gdzie spożyliśmy śniadanko.
START
Po śniadaniu ustawiamy sią na starcie i czekamy na rozdanie map© Niewe
Na miejscu prawie same znajome twarze plus kilka nieznajomych. Jest też Theli :)
Następuje sprawne rozdanie map i ruszamy gremialnie w teren.
PK4 – ambona
Pierwszy punkt jak zwykle zdobywamy w tłumie, a dodatku był tak banalny nawigacyjnie i tak blisko od bazy, że nie ma się tu co za bardzo rozpisywać. Jedyną ciekawostką jest to, że orgi postanowiły wyrównać trochę szanse i dać fory słabszym. Punkty mają różną wagę, przy czym generalnie te najbliżej bazy są wycenione najwyżej. Fajny pomysł moim zdaniem. To w pełni amatorska impreza i najważniejsza jest atmosfera oraz dobra zabawa.
PK 2 – brzoza, E brzeg stawu.
Pierwsze koty za płoty. Na dojeździe do tego punktu wyszedł na jaw ciekawy fakt. Mapa pewnie kiedyś była aktualna, ale było to bardzo dawno temu. Z drogi, którą planowaliśmy dostać się do punktu został jedynie dwudziestometrowy wjazd do lasu. Dalej droga nie istnieje. Trzeba szukać innego dojazdu i tu straciliśmy naprawdę dużo czasu. O ile pamiętam towarzyszył nam też w tych poszukiwaniach Theli. Krążyliśmy rozmaitymi przecinkami, których układ nie był za bardzo zgodny z mapą, a nawet udało nam się dotrzeć do bramy jednostki wojskowej, której również tam być nie powinno. Ostatecznie kierując się głównie kompasem, instynktem i nie wiem czym jeszcze docieramy w pobliże, a wyjeżdżający z punktu inni zawodnicy wskazują nam drogę.
Theli dziurkuje swoją kartę startową© Niewe
PK1 – przejazd
Punkt na przejedzie kolejowym Na wschód od nas są tory. Błędnie zakładamy, że wzdłuż torów zawsze biegnie jakaś ścieżka i jedziemy „na kompas” Ścieżki nie ma, a od nasypu kolejowego dzieli nas głębokie bajoro. Ponieważ to dopiero początek zimnego dnia nie bardzo mamy ochotę się moczyć. Budujemy więc, prowizoryczną przeprawę z powalonych konarów, którą Radek nieco na wyrost nazywa „mostem”
Most belkowy, dwustronnie podparty, konstrukcji drewnianej ;)© Niewe
Wobec braku drogi czy też nawet ścieżki jedziemy po torach nerwowo oglądając się za siebie, w związku z medialnymi doniesieniami o zakupie bardzo szybkiego taboru przez PKP.
Jeszcze chwila błądzenia i przedzierania się przez chaszcze, bo torów okazało się więcej niż nam się wydawało, a my byliśmy przy niewłaściwych i mamy punkt. Zostało tylko dwanaście.
PK5 - pomnik przyrody
Według pierwotnego planu mieliśmy teraz jechać na PK10. Tak to miałem wyrysowane na mapie. Radej jednak słusznie zauważa, że ta piątka wracając będzie nijak po drodze i że lepiej „zajechać” do niej teraz. Mam wątpliwości czy to optymalne rozwiązanie, ale daję się przekonać. Jeden z nielicznych punktów prawie całość drogi pokonaliśmy asfaltem.
PK 9 – paśnik
Zaliczenie tego punktu było logicznym następstwem zmiany planu i zaliczenia najpierw piątki.
PK10 – ambona
Wartą dwa punkty przeliczeniowe ambonę w pk10 zdobywamy bez problemów. Ostatnie chwile na asfalcie.
PK11 – mostek betonowy
Ten punkt to prawdziwy hardcore. Siłą rzeczy wybraliśmy opcję zaatakowania go od wschodu przez bagna. Prowadząca do niego droga to wąska, straszliwie grząska ścieżka, a wokół żadnych punktów orientacyjnych. Ciągnąc rowery jakieś 8km/h szybko zatraciliśmy poczucie odległości i zaczęliśmy mieć obawy, że punkt już minęliśmy i trzeba będzie znowu ciągnąc rowery powrotem po tej fatalnej ścieżce. Na szczęście psim swędem dostrzegamy resztki jakiejś betonowej konstrukcji w krzakach po prawej i zaliczmy punkt. Na szczęście nasz plan zakłada dalszą jazdę na zachód i nie musimy wracać przez bagna i tysiące rzepów, którymi zresztą jesteśmy widowiskowo oblepieni.
Teoretycznie to jest właśnie betonowy mostek© Niewe
PK 12 – piwnica
Jedyna trudność w tym punkcie polegała, na tym, że nie słuchaliśmy uważnie co mówią orgi na odprawie, bo w tym czasie żłopaliśmy browar. A mówili, że kasownik nie wisi w piwnicy tylko na drzewach w pobliżu. Chwilę czasu straciliśmy na przeszukanie podziemi, ale dobra dusza z aparatem nas sprowadziła na ziemię.
PK13 – przystań „rondo”
Kolejny punkt na którym tracimy sporo czasu. Dojazd w pobliże był banalny, niestety nad samą rzeką układ dróg nie do końca zgadzał się z mapą i ostatecznie przestrzeliliśmy o jakiś kilometr na północ. Przez chwilę nie mogliśmy się zorientować w którym miejscu nabrzeża jesteśmy, ale wtedy ujawnił się mój nawigacyjny geniusz i odkryłem, że cieniutkie linie na tle rzeki to w rzeczywistości główki i „wygrodzenia” rzeki, na których się właśnie znajdujemy. Potem poszło już jak „z płatka”.
Theli i Radek próbują coś dojrzeć na brzegu© Niewe
PK14 – maszt radiowy
Robi mi się przydługi ten wpis, więc daruję sobie szczegółowy opis jak tu dotarliśmy :)
Ważne jest tylko to, ze tu podejmujemy ostateczną i brawurową decyzję, o tym że „robimy komplet”
PK15 – przy obgryzionym drzewie
To z tego punktu chcieliśmy początkowo zorganizować z obawy, że nie starczy czasu. Dobrze, że się rozmyśliliśmy, bo:
- czasu starczyło,
- ładnie tu :)
Ktoś chyba nie dokończył roboty i udał się na fajrant :)© Niewe
PK 7- skrzyżowanie przecinek
Wjeżdżamy w najbardziej piaszczystą część rajdu. Las rożnie tu na wydmach, które pokonujemy w poprzek walcząc z kołami zapadającymi się w piachu. Na jednej z takich wydm wkręca mi się jakiś badyl, słyszę trzask i tracę linkę tylnej przerzutki. Super. Zostało mi z tyłu najwyższe przełożenie i cały dostępny zakres regulacji to blat i środek. Na asfalcie to jeszcze ujdzie, ale na piaszczystych wydmach to porażka. Chłopaki kręcą młynki, a ja napieram na stojąco aż pieką mnie uda. Miejscami muszę niestety prowadzić.
PK 8 - ambona; PK 6 – paśnik
Dwa punkty jeden za drugim w tym samym piaszczystym lesie. Nawigacyjnie dosyć proste, ale moje uda krzyczą głośno „dooosyć” Pieką mnie jak cholera i marzę już o wydostaniu się z tego boru.
PK 3 – skrzyżowanie przecinek
To nasz ostatni punkt w drodze do mety. Dostać się do niego było całkiem łatwo, ale trudniej wydostać.
META
Z ostatniego punktu jedziemy na północ. Chcemy trzymać się głównej drogi leśnej i przez miejscowość o wdzięcznej nazwie KRYSTYNA wrócić do asfaltów. Niestety Krystyna się broni – droga znika w polu. Modyfikujemy trasę i wracamy do niebieskiego szlaku, który z grubsza idzie w kierunku Łucznicy. Ja optuję za tym żeby trzymać się go do końca, Radek upiera się na „skrócie”. Ponieważ mnie przegłosowali odbijamy i za chwilę brodzimy po kostki na szagę przez las w kierunku wysokiej wydmy. Jeszcze tylko ostatni ogromny wysiłek, żeby wciągnąć rowery na jej grzbiet i po chwili odnajdujemy piękną, nowiutką lasostradę, której nie ma na mapach, ale która ewidentnie jest nam po drodze. Metę osiągamy z kompletem punktów piętnaście minut przed limitem czasu. Goro i Radek zajmują miejsce siódme, a ja ósme (bo dojechałem jakieś dwie sekundy po nich na moich kosmicznych przełożeniach.
Fajnie było :)
Integracyjne ognicho na mecie© Niewe
Nagrody na tym rajdzie są konkretne. I nie mam na myśli pucharów :)© Niewe
Piotrek z Gerappa prezentuje swoje świecące czułki z funkcją cofania. Nadchodzi zmierzch i pora się zbierać.© Niewe
Jest fajnie, bo przez zaspanie Gora, mamy transport do domu i możemy dać z siebie Radkiem, jeśli nawet nie wszystko to przynajmniej dużo.
Co też czynimy. Sorry Goro ;)
Komentarze
matisliswider | 11:12 wtorek, 15 listopada 2011 | linkuj
Widać świetnie było :D I nagrody motywujące :) Pozdrawiam !
mors | 23:22 piątek, 28 października 2011 | linkuj
Trolejbus na budowie? z paką i trolami? wtf?
No i czy pojechała Che? i dlaczego nie?
Pewnie przez te trolejbusy.
No i czy pojechała Che? i dlaczego nie?
Pewnie przez te trolejbusy.
kosma100 | 13:25 czwartek, 27 października 2011 | linkuj
Hmmm rooter i myślałeś, że piłeś kozie mleko?
rooter | 12:17 czwartek, 27 października 2011 | linkuj
A gdzie tam. Wieczorem jak brałem ją na chatę to była niezła koza a rano okazało się, że to Mieeeetek. :)
CheEvara | 12:05 czwartek, 27 października 2011 | linkuj
Ale co, zostały Ci na torsie odciski racic?
rooter | 11:59 czwartek, 27 października 2011 | linkuj
Widocznie masz jeszcze resztki kręgosłupa moralnego, pozbyć się i przestanie pizgać :). Z kozą próbowałem - przereklamowane.
CheEvara | 11:41 czwartek, 27 października 2011 | linkuj
Wnoszę maleńki postulat o postawienie na podjeździe małego kominka, kozy chociaż (wespół z kozicą górską), bo trochę duje wicher i potem pizga mnie w krzyżu (tym na Krakowskim Przedmieściu). Ziękuję barso. Do wisenja.
;)
;)
rooter | 09:04 czwartek, 27 października 2011 | linkuj
Od czytania się zmęczyłem. Zrobię kondycję to się zapiszę, a na razie tyle nie wypiję.
kosma100 | 07:53 czwartek, 27 października 2011 | linkuj
Żałuje także ja.
Chociaż jakbym dotarła, to by się zwiększyło ryzyko niezdążenia na pociąg ;-)
Fajna impreza.
I jakie mobilizujące nagrody :D :D :D
Chociaż jakbym dotarła, to by się zwiększyło ryzyko niezdążenia na pociąg ;-)
Fajna impreza.
I jakie mobilizujące nagrody :D :D :D
szcygan | 06:49 czwartek, 27 października 2011 | linkuj
Czyli na następnym MTBO też się spotykamy :)
djk71 | 06:49 czwartek, 27 października 2011 | linkuj
Ech, działo się... Aż żal, że człowiek nie dotarł ;-)
Komentuj