Info
Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Październik1 - 7
- 2013, Wrzesień8 - 7
- 2013, Sierpień3 - 2
- 2013, Czerwiec12 - 57
- 2013, Maj7 - 5
- 2013, Kwiecień10 - 37
- 2013, Marzec12 - 59
- 2013, Luty3 - 19
- 2013, Styczeń1 - 14
- 2012, Grudzień3 - 18
- 2012, Listopad3 - 39
- 2012, Październik8 - 72
- 2012, Wrzesień14 - 98
- 2012, Sierpień6 - 53
- 2012, Lipiec12 - 66
- 2012, Czerwiec11 - 139
- 2012, Maj12 - 152
- 2012, Kwiecień9 - 112
- 2012, Marzec3 - 34
- 2012, Luty9 - 71
- 2012, Styczeń8 - 93
- 2011, Grudzień8 - 78
- 2011, Listopad7 - 80
- 2011, Październik6 - 43
- 2011, Wrzesień11 - 128
- 2011, Sierpień10 - 77
- 2011, Lipiec12 - 103
- 2011, Czerwiec7 - 79
- 2011, Maj17 - 181
- 2011, Kwiecień12 - 176
- 2011, Marzec3 - 3
- 2011, Luty5 - 3
- 2011, Styczeń3 - 19
- 2010, Grudzień3 - 13
- 2010, Listopad4 - 8
- 2010, Październik4 - 13
- 2010, Wrzesień8 - 15
- 2010, Sierpień7 - 2
- 2010, Lipiec9 - 6
- 2010, Czerwiec12 - 28
- 2010, Maj7 - 21
- 2010, Kwiecień11 - 35
- 2010, Marzec3 - 3
- 2010, Luty2 - 1
- 2010, Styczeń6 - 4
- 2009, Grudzień5 - 6
- 2009, Listopad4 - 4
- 2009, Październik4 - 17
- 2009, Wrzesień6 - 19
- 2009, Sierpień10 - 6
- 2009, Lipiec5 - 9
Wpisy archiwalne w miesiącu
Wrzesień, 2011
Dystans całkowity: | 673.94 km (w terenie 325.00 km; 48.22%) |
Czas w ruchu: | 31:54 |
Średnia prędkość: | 21.13 km/h |
Maksymalna prędkość: | 57.00 km/h |
Suma podjazdów: | 2528 m |
Suma kalorii: | 21825 kcal |
Liczba aktywności: | 11 |
Średnio na aktywność: | 61.27 km i 2h 54m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
46.00 km
31.00 km teren
01:52 h
24.64 km/h:
Maks. pr.:35.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 85 m
Kalorie: 1555 kcal
Rower:Kona Caldera
1555 spalonych kalorii
Czwartek, 29 września 2011 · dodano: 05.10.2011 | Komentarze 7
Do pracy średnia 27km/h
Po pracy średnia niecałe 22km/h
Wygląda na to, że do pracy mi spieszno, a do domu nie :)
Po pracy średnia niecałe 22km/h
Wygląda na to, że do pracy mi spieszno, a do domu nie :)
Dane wyjazdu:
65.00 km
45.00 km teren
03:26 h
18.93 km/h:
Maks. pr.:32.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:188 m
Kalorie: 1657 kcal
Rower:Kona Caldera
Teraz Bałtyk, Baaaałtyk, Baaałtyk mi się śni...
Wtorek, 27 września 2011 · dodano: 05.10.2011 | Komentarze 7
Jak wyglądała biba przed rowerowaniem dokładnie opisała już Che. Pozostaje mi tylko nadmienić, że choć Che do lampy dosięgnąć łbem szans nie miała, to i tak starała się pozostawać zgodzie z przepisami BHP i regulaminem placówki :)
A może już się na rower szykowała?
„Wczesnym rankiem”, wzmocnieni rewelacyjną jajecznicą Adama, po składniki której wybrałem się o zgrozo! ja sam, kiedy wszyscy jeszcze spali! staczając po drodze krótki bój z miejscowym kundlem, ruszamy wzdłuż wybrzeża w kierunku latarni Stilo.
Po drodze odłącza się od nas Adam. Twierdził, że wzywają go obowiązki, ale ja myślę, że mu szkoda było po prostu tych trzech stów, skutera i co tam jeszcze, których zażyczyła sobie Che w zamian za milczenie. A muszę przyznać, że miała tego dnia taką fazę, że były chwile, ze próbowałem pożyczyć parę złotych od Radka, żeby choć na chwilę się zamknęła :)
I pięknie było tam nad tym morzem i chciałbym jeszcze.
Tylko trochę piaszczyździe, liściazdo, momentami grzązgo :)
A może już się na rower szykowała?
Białe kaski robią laski :P© Niewe
„Wczesnym rankiem”, wzmocnieni rewelacyjną jajecznicą Adama, po składniki której wybrałem się o zgrozo! ja sam, kiedy wszyscy jeszcze spali! staczając po drodze krótki bój z miejscowym kundlem, ruszamy wzdłuż wybrzeża w kierunku latarni Stilo.
Tego zdjęcia Che nie dodała, a też jest całkiem fajne© Niewe
Co tak bawi Radka?© Niewe
Po drodze odłącza się od nas Adam. Twierdził, że wzywają go obowiązki, ale ja myślę, że mu szkoda było po prostu tych trzech stów, skutera i co tam jeszcze, których zażyczyła sobie Che w zamian za milczenie. A muszę przyznać, że miała tego dnia taką fazę, że były chwile, ze próbowałem pożyczyć parę złotych od Radka, żeby choć na chwilę się zamknęła :)
I pięknie było tam nad tym morzem i chciałbym jeszcze.
Tylko trochę piaszczyździe, liściazdo, momentami grzązgo :)
Tego też u niej nie widziałem© Niewe
A skąd chlor w jeziorze???© Niewe
Radek jezd już blizgo morza, a Che jeszcze na urwizgu ;)© Niewe
To miał być epicki film jak śmiało pokonuję piach, ale Che pomyliła spusty (za przeproszeniem)© Niewe
Słona woda i piach czyli konserwacja napędów© Niewe
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
37.74 km
34.00 km teren
02:13 h
17.03 km/h:
Maks. pr.:57.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:364 m
Kalorie: 1390 kcal
Rower:Kona Caldera
Sztuka chlorofotografowania
Niedziela, 25 września 2011 · dodano: 05.10.2011 | Komentarze 5
Nie nadążając z dodawaniem zaległych wpisów sam siebie postawiłem w trudnej sytuacji, gdy wszystko opisała już Che, 200 razy przeczytał to jej psychofan Mors, a 100 razy zamierzał to skomentować Marcin, ale mu się odechciało.
Opisywać wszystko to samo, ale po swojemu? Bez sensu :)
Postanowiłem więc ujawnić zakulisowe fakty. Czyli takie „behind the scenes”. No bo czy ktoś się zastanowił jak powstaje takie arcydzieło fotografii jak „Hej nał, heeej nał” umieszczone na blogu Che?
O takie ło:
Otóż nie jest to proste i wymaga od fotografa dużego opanowania.
No bo gdy taki hejnalista Radek sięga po „trąbkę” to oczywiste jest, że w takich chwilach ręce same rwą się do tego aby się przyłączyć (gdy trąbek jest więcej) lub aby trąbkę hejnaliście wyrwać i z nią zbiec (gdy to ostatnia trąbka, a sklep zamknięty i tylko Wacek się pod nim snuje niemrawo). Tymczasem trzeba zachować zimną krew, stanąć stabilnie, ogarnąć kadr, ekspozycję, zrobić mądrą minę i w odpowiednim momencie nacisnąć migawkę aparatu. Całe szczęście, że w przypadku Radka nie ma problemu z kolejnymi dublami gdy coś nie wyjdzie :)
Postanowiłem także ujawnić jak ładnie bywało na trasie, w którą to mimo wszystko się wybraliśmy :)
Zwracam uwagę na kunszt fotografa, który pomimo tego, że poprzedniego wieczoru oraz ranka także był zapalonym hejnalistą, pomimo trzęsących się rąk, pomimo jednoczesnego objadania się jabłkiem prosto z drzewa, zdołał skomponować tak wyważony i konsekwentny w swym dwójkowym układzie kadr. Na zdjęciu są wszakże dwa drzewa, dwie koleiny, dwie łąki po dwóch stronach, a nawet dwie krawędzie pionowe i dwie poziome.
Dla równowagi dodaję też ilustrację ilustrującą :) jak zdjęć się robić nie powinno.
Troje rowerzystów (liczba pierwsza, więc trochę od czapy), przypadkowa liczba drzew, przejarane morze, niedojarane twarze.
Znak, że trzeba jechać do Holsteina na kolacje :)
Opisywać wszystko to samo, ale po swojemu? Bez sensu :)
Postanowiłem więc ujawnić zakulisowe fakty. Czyli takie „behind the scenes”. No bo czy ktoś się zastanowił jak powstaje takie arcydzieło fotografii jak „Hej nał, heeej nał” umieszczone na blogu Che?
O takie ło:
Hej nał, heeej nał!:D© CheEvara
Otóż nie jest to proste i wymaga od fotografa dużego opanowania.
No bo gdy taki hejnalista Radek sięga po „trąbkę” to oczywiste jest, że w takich chwilach ręce same rwą się do tego aby się przyłączyć (gdy trąbek jest więcej) lub aby trąbkę hejnaliście wyrwać i z nią zbiec (gdy to ostatnia trąbka, a sklep zamknięty i tylko Wacek się pod nim snuje niemrawo). Tymczasem trzeba zachować zimną krew, stanąć stabilnie, ogarnąć kadr, ekspozycję, zrobić mądrą minę i w odpowiednim momencie nacisnąć migawkę aparatu. Całe szczęście, że w przypadku Radka nie ma problemu z kolejnymi dublami gdy coś nie wyjdzie :)
Hej nał, heeeej nał - za kulisami© Niewe
Postanowiłem także ujawnić jak ładnie bywało na trasie, w którą to mimo wszystko się wybraliśmy :)
Prawda, że ładnie, że ładnie?© Niewe
Zwracam uwagę na kunszt fotografa, który pomimo tego, że poprzedniego wieczoru oraz ranka także był zapalonym hejnalistą, pomimo trzęsących się rąk, pomimo jednoczesnego objadania się jabłkiem prosto z drzewa, zdołał skomponować tak wyważony i konsekwentny w swym dwójkowym układzie kadr. Na zdjęciu są wszakże dwa drzewa, dwie koleiny, dwie łąki po dwóch stronach, a nawet dwie krawędzie pionowe i dwie poziome.
Dla równowagi dodaję też ilustrację ilustrującą :) jak zdjęć się robić nie powinno.
Tak zdjęć się robić nie powinno© Niewe
Troje rowerzystów (liczba pierwsza, więc trochę od czapy), przypadkowa liczba drzew, przejarane morze, niedojarane twarze.
Znak, że trzeba jechać do Holsteina na kolacje :)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
84.00 km
24.00 km teren
04:18 h
19.53 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:641 m
Kalorie: 3105 kcal
Rower:Kona Caldera
Mazowia Toruń
Sobota, 24 września 2011 · dodano: 04.10.2011 | Komentarze 11
Ostrożność i zapobiegliwość Gora mnie zadziwia. Osobnik ten przez cały tegoroczny sezon dokładał mi na każdym wyścigu nierzadko nawet po kilkadziesiąt minut. Szanse, że go wyprzedzę w Toruniu były więc w zasadzie żadne. A jednak Goro dla pewności swojej i tak uknuł intrygę zdradziecką, która w założeniu swym miała mnie uziemić i nie pozwolić powalczyć z nim w finale.
Otóż wysłał do mnie w piątek wieczór swojego własnego szwagra Rootera, aby ten mnie „załatwił”. Zadzwonił więc ów szwagier ze zwięzłą i rzeczową informacją, iż wpada do mnie o 21:00 na JEDNO piwo.
Podjąłem wyzwanie i się zaczęło…
Jak się skończyło to tak do zupełnie nie pamiętam, ale wiem, że jak rano zadzwonił Goro, że nadjeżdżają po mnie, to byłem w opakowaniu, ale niespakowany (a przede mną czterodniowy łikend w Dębkach) i lekko oszołomiony jeszcze „rozmowami” z Rooterem.
W 15 minut zmieniłem zatem swoje własne opakowanie na bardziej obcisłe, a problem pakowania rozwiązałem w prosty sposób przechylając po prostu dwie szuflady i ich zawartość przesypując do torby, gdy w tym czasie Radek i Goro pakowali mi rower.
I jestem gotowy :)
Fakt, że wziąłem kominiarkę i windstopper nic tu nie zmienia. Gotowy to gotowy :)
Na miejscu szybki romans w stylu więziennym ze spotkaną Che, wymiana gumy (nie po spotkaniu z Che, tylko w tylnym kole, bo znowu flak, chyba mam szkło w garażu) i ustawiamy się w sektorach.
Fajnych, szerokich przestronnych na żużlowym torze Motoareny.
Start i już po chwili doganiam Gora, który startował z wyższego sektora, ale nie poradził sobie chyba z piachem na początku trasy i teraz ma już do mnie minutę straty. Wprawdzie za chwilę mi odjeżdża, ale traktuję to jako dobry znak. To, że go spotkałem oczywiście, a nie to, że mi odjechał.
Z samej trasy zapamiętałem głownie dyskotekę w dolinie, która mnie ubawiła setnie zwłaszcza, że akurat trafiłem fragment:
„Zabiorę cię do domu,
nie mów nic nikomu,
La la la la la … „
:D
Na Giga wjeżdżam jak zwykle sam, ale w oddali przede mną majaczy Marek (poznałem po białym kasku) Daję z siebie dużo (ale nie wszystko, bo wszystko to dam dopiero w Dąbkach ;) i po ok. 10km pościgu go doganiam. Jedziemy chwilę razem, gdy nagle ZA NAMI wyświetla się Goro. Okazało się, że trasa go rozczarowała i musiał zejść na tak zwaną dwójkę :) Jedziemy razem czyli znowu ma do mnie minutę straty. Robi co może, ale widać niewiele może, bo cały czas siedzę mu na kole. Korzysta z tego też Marek, który w naszym małym pociągu dowozi się luksusowo na metę.
Finish wygrywa wprawdzie minimalnie Goro, ale ze względu na różne sektory ma do mnie tak naprawdę minutę straty. Pierwszy raz w tym sezonie :)
Reasumując: GORO. Twój plan się ZESRAŁ )
A dalej to już tylko integracja, regeneracja, dekoracja, masturbacja.
Z całej imprezy najbardziej zapamiętałem niewiarygodnie duże IQ poznanej na miejscu Ani :) Można się zapomnieć z wrażenia troszkę i jeżeli się troszkę zapomnieliśmy to Cię serdecznie za to mężu jej przepraszamy :)
Ania miała straszny dylemat generalnie, ponieważ twierdziła, że jest już aaaeeebana i chce do domu, ale jednocześnie miała ochotę aaaaabeeebać się jeszcze i nigdzie nie iść. Doszła wiec, za przeproszeniem do kompromisu z samą sobą i poszła po piwo :)
Całej imprezie przyglądał się pudel-morderca. Właścicielka twierdziła, że niegroźny, ale ja tam swoje wiem. Jakby był niegroźny to był miał różowe podniebienie, a nie poddupienie.
Posiedzieliśmy do samego końca, aby obejrzeć jak dekorowana jest Che i jak częstuje fotografa browarem :) sprzedaliśmy pijaniusieńkiego Gora Pawłowi, żeby go bezpiecznie odstawił nach Hause, a sami czyli Ja, Radek i nasz mały labrador wyruszyliśmy na spotkanie WIELKIEJ PRZYGODY.
Ale o tym już w następnym wpisie. Teraz czas dla reklamodawców ;)
Otóż wysłał do mnie w piątek wieczór swojego własnego szwagra Rootera, aby ten mnie „załatwił”. Zadzwonił więc ów szwagier ze zwięzłą i rzeczową informacją, iż wpada do mnie o 21:00 na JEDNO piwo.
Podjąłem wyzwanie i się zaczęło…
Jak się skończyło to tak do zupełnie nie pamiętam, ale wiem, że jak rano zadzwonił Goro, że nadjeżdżają po mnie, to byłem w opakowaniu, ale niespakowany (a przede mną czterodniowy łikend w Dębkach) i lekko oszołomiony jeszcze „rozmowami” z Rooterem.
W 15 minut zmieniłem zatem swoje własne opakowanie na bardziej obcisłe, a problem pakowania rozwiązałem w prosty sposób przechylając po prostu dwie szuflady i ich zawartość przesypując do torby, gdy w tym czasie Radek i Goro pakowali mi rower.
I jestem gotowy :)
Fakt, że wziąłem kominiarkę i windstopper nic tu nie zmienia. Gotowy to gotowy :)
Na miejscu szybki romans w stylu więziennym ze spotkaną Che, wymiana gumy (nie po spotkaniu z Che, tylko w tylnym kole, bo znowu flak, chyba mam szkło w garażu) i ustawiamy się w sektorach.
Fajnych, szerokich przestronnych na żużlowym torze Motoareny.
Start i już po chwili doganiam Gora, który startował z wyższego sektora, ale nie poradził sobie chyba z piachem na początku trasy i teraz ma już do mnie minutę straty. Wprawdzie za chwilę mi odjeżdża, ale traktuję to jako dobry znak. To, że go spotkałem oczywiście, a nie to, że mi odjechał.
Z samej trasy zapamiętałem głownie dyskotekę w dolinie, która mnie ubawiła setnie zwłaszcza, że akurat trafiłem fragment:
„Zabiorę cię do domu,
nie mów nic nikomu,
La la la la la … „
:D
Na Giga wjeżdżam jak zwykle sam, ale w oddali przede mną majaczy Marek (poznałem po białym kasku) Daję z siebie dużo (ale nie wszystko, bo wszystko to dam dopiero w Dąbkach ;) i po ok. 10km pościgu go doganiam. Jedziemy chwilę razem, gdy nagle ZA NAMI wyświetla się Goro. Okazało się, że trasa go rozczarowała i musiał zejść na tak zwaną dwójkę :) Jedziemy razem czyli znowu ma do mnie minutę straty. Robi co może, ale widać niewiele może, bo cały czas siedzę mu na kole. Korzysta z tego też Marek, który w naszym małym pociągu dowozi się luksusowo na metę.
Nasz mały pociąg w skali 1:25000© Niewe
Finish wygrywa wprawdzie minimalnie Goro, ale ze względu na różne sektory ma do mnie tak naprawdę minutę straty. Pierwszy raz w tym sezonie :)
Reasumując: GORO. Twój plan się ZESRAŁ )
Niby wygrał, ale jednak nie© Niewe
A dalej to już tylko integracja, regeneracja, dekoracja, masturbacja.
Z całej imprezy najbardziej zapamiętałem niewiarygodnie duże IQ poznanej na miejscu Ani :) Można się zapomnieć z wrażenia troszkę i jeżeli się troszkę zapomnieliśmy to Cię serdecznie za to mężu jej przepraszamy :)
Trzy wilki, ale jeden w przebraniu sarenki© Niewe
Ania miała straszny dylemat generalnie, ponieważ twierdziła, że jest już aaaeeebana i chce do domu, ale jednocześnie miała ochotę aaaaabeeebać się jeszcze i nigdzie nie iść. Doszła wiec, za przeproszeniem do kompromisu z samą sobą i poszła po piwo :)
Ania rozwiazała swój problem z alkoholem, a raczej jego brakiem© Niewe
Całej imprezie przyglądał się pudel-morderca. Właścicielka twierdziła, że niegroźny, ale ja tam swoje wiem. Jakby był niegroźny to był miał różowe podniebienie, a nie poddupienie.
Jeden fałszywy ruch i wszysty jesteście bez głów© Niewe
Posiedzieliśmy do samego końca, aby obejrzeć jak dekorowana jest Che i jak częstuje fotografa browarem :) sprzedaliśmy pijaniusieńkiego Gora Pawłowi, żeby go bezpiecznie odstawił nach Hause, a sami czyli Ja, Radek i nasz mały labrador wyruszyliśmy na spotkanie WIELKIEJ PRZYGODY.
Nasz nowoczesny związek partnerski i mały labrador© Niewe
Ale o tym już w następnym wpisie. Teraz czas dla reklamodawców ;)
Kategoria Zawody
Dane wyjazdu:
85.20 km
8.00 km teren
03:38 h
23.45 km/h:
Maks. pr.:43.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:167 m
Kalorie: 2812 kcal
Rower:Kona Caldera
Mini zlot Bikestats czyli ciąg dalszy nastapił
Niedziela, 18 września 2011 · dodano: 20.09.2011 | Komentarze 3
W zasadzie to nasza głupota przerosła nas. My mamy po metr osiemdziesiąt, a nasza głupota po dwa metry.
Niemniej jednak...
Po wczorajszej promocji rowerów jako sposobu na bezpieczny powrót do domu, okazało się rano, że owszem wróciłem bezpiecznie, ale nie do swojego domu. Na szczęście nie trafiłem też do Domu Opieki Społecznej, czy innej, równie atrakcyjnej miejscówki, lecz zwyczajnie zaległem u Radka, za jego zgodą i akceptacją.
Czyli rozsądek wygrał z brawurą i głupotą.
Dziwne. No ale bywa i tak.
Robimy poranną herbatkę, wzruszające pożegnanie i mogę całkiem rześki, świeży i wypoczęty wsiadać na rower. Wsiadłem na swój, bo chyba wystarczy, że już nie w swoim domu spałem.
Wsiadłem i sam sobie zadałem pytanie: Quo vadis, Domine?
Dzięki czemu stałem się Piotrem i Chrystusem jednocześnie. Za dwie role należy się podwójna gaża, isn't it?
Z pomocą w rozwiązaniu tej zagadki przyjszła mi natychmiast Che, która poinformowała mnie przez telegraf iż:
Fascik, Izka, Siwy-zgr i Ona Sama We Własnej Zrytej Osobie umówili się na dwunastą na wspólne "śniadanie" na Moczydle.
A że właśnie była 11:00, a że właśnie na Moczydło miałem właśnie godzinę drogi pomyślałem, że to ZNAK.
I że nie mogę go zlekceważyć.
Pojechałem ZatEm TaM.
Na miejscu była już Che z Fascikiem, chwilę potem dojechała Izka z Siwym i mogliśmy zacząć śniadać. I tu ciekawostka, bo tylko ja coś jadłem, reszta tylko łoiła browar :) Ja to cholera wiem z kim się umawiać na śniadanie.
Po śniadaniu urządzamy sobie prawdziwą Burzę Mózgów. Chcemy gdzieś pojechać, ale nie wiemy gdzie, bo:
- Izka i Siwy mają dwie godziny czasu i muszą wracać na Bemowo
- Fascik ma pięć godzin czasu i musi wracać na CheEvarowo
Tą trudną zagadkę logistyczną rozwiązujemy w końcu w jedyny znany nam sposób i ustalamy, że jedziemy do innej knajpy. Lasami Bemowskimi Pod Rurę. Ponieważ mi przypadła rola przewodnika jednostronnie zmieniłem ten plan już w trakcie realizacji i powiodłem towarzystwo do Latchorzewa, gdyż jest tam bar, który lubię, a w którym dawno mnie nie było i na pewno obsługa tęskniła.
No i się zaczęło…
Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy. Izka z Siwym uciekli na kotleta do domu, a my czyli Che, Fascik i ja pognaliśmy na CheEvarowo, żeby się Fascik mógł do podróży przygotować. Próbowaliśmy jeszcze wbić się na obiadek do Izki rodziny, ale niestety wykazała się dziewczyna asertywnością 10/10 więc musieliśmy się zadowolić kupnymi pierogami.
Z Bródna lecimy na Wschodni, gdzie Fascik urządza imponujący pokaz pt. Jak rozebrać w kilka minut cały rower na części wstrzymując jednocześnie odjazd nie swojego pociągu :)
A jak już się pociąg z Fascikiem oddalił to nam tak wszystko opadło, że przez całą Pragię z rowerami przeszliśmy sobie spacerkiem zamiast jechać. Aż się panowie policjanty na nas podejrzliwie patrzyli. I słusznie zresztą.
Niemniej jednak...
Po wczorajszej promocji rowerów jako sposobu na bezpieczny powrót do domu, okazało się rano, że owszem wróciłem bezpiecznie, ale nie do swojego domu. Na szczęście nie trafiłem też do Domu Opieki Społecznej, czy innej, równie atrakcyjnej miejscówki, lecz zwyczajnie zaległem u Radka, za jego zgodą i akceptacją.
Czyli rozsądek wygrał z brawurą i głupotą.
Dziwne. No ale bywa i tak.
Robimy poranną herbatkę, wzruszające pożegnanie i mogę całkiem rześki, świeży i wypoczęty wsiadać na rower. Wsiadłem na swój, bo chyba wystarczy, że już nie w swoim domu spałem.
Wsiadłem i sam sobie zadałem pytanie: Quo vadis, Domine?
Dzięki czemu stałem się Piotrem i Chrystusem jednocześnie. Za dwie role należy się podwójna gaża, isn't it?
Z pomocą w rozwiązaniu tej zagadki przyjszła mi natychmiast Che, która poinformowała mnie przez telegraf iż:
Fascik, Izka, Siwy-zgr i Ona Sama We Własnej Zrytej Osobie umówili się na dwunastą na wspólne "śniadanie" na Moczydle.
A że właśnie była 11:00, a że właśnie na Moczydło miałem właśnie godzinę drogi pomyślałem, że to ZNAK.
I że nie mogę go zlekceważyć.
Pojechałem ZatEm TaM.
Na miejscu była już Che z Fascikiem, chwilę potem dojechała Izka z Siwym i mogliśmy zacząć śniadać. I tu ciekawostka, bo tylko ja coś jadłem, reszta tylko łoiła browar :) Ja to cholera wiem z kim się umawiać na śniadanie.
Po śniadaniu urządzamy sobie prawdziwą Burzę Mózgów. Chcemy gdzieś pojechać, ale nie wiemy gdzie, bo:
- Izka i Siwy mają dwie godziny czasu i muszą wracać na Bemowo
- Fascik ma pięć godzin czasu i musi wracać na CheEvarowo
Tą trudną zagadkę logistyczną rozwiązujemy w końcu w jedyny znany nam sposób i ustalamy, że jedziemy do innej knajpy. Lasami Bemowskimi Pod Rurę. Ponieważ mi przypadła rola przewodnika jednostronnie zmieniłem ten plan już w trakcie realizacji i powiodłem towarzystwo do Latchorzewa, gdyż jest tam bar, który lubię, a w którym dawno mnie nie było i na pewno obsługa tęskniła.
No i się zaczęło…
Niby taka niewinna, a donosi© Niewe
Wypchnąć cycki i zrobić dzióbek to podstawa każdej foty© Niewe
Już nie pamiętam co nas tak ubawiło, ale tak wyglądałą mniej więcej większa część tego spotkania :)© Niewe
Wysprzęglić tu komuś w ryj?© Niewe
Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy. Izka z Siwym uciekli na kotleta do domu, a my czyli Che, Fascik i ja pognaliśmy na CheEvarowo, żeby się Fascik mógł do podróży przygotować. Próbowaliśmy jeszcze wbić się na obiadek do Izki rodziny, ale niestety wykazała się dziewczyna asertywnością 10/10 więc musieliśmy się zadowolić kupnymi pierogami.
Z Bródna lecimy na Wschodni, gdzie Fascik urządza imponujący pokaz pt. Jak rozebrać w kilka minut cały rower na części wstrzymując jednocześnie odjazd nie swojego pociągu :)
A jak już się pociąg z Fascikiem oddalił to nam tak wszystko opadło, że przez całą Pragię z rowerami przeszliśmy sobie spacerkiem zamiast jechać. Aż się panowie policjanty na nas podejrzliwie patrzyli. I słusznie zresztą.
Kategoria Większom grupom, Na luzie
Dane wyjazdu:
67.00 km
41.00 km teren
02:58 h
22.58 km/h:
Maks. pr.:37.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:177 m
Kalorie: 2019 kcal
Rower:Kona Caldera
Bezpieczny łikend czyli bądź widoczny na drodze
Sobota, 17 września 2011 · dodano: 20.09.2011 | Komentarze 15
Bezpieczny łikend czas zacząć.
Na dzisiaj umówiłem się z Radkiem, że przeciągnie mnie po singlach w swojej okolicy. Na początek jednak Radek przeciągnął troszkę godzinę spotkania gdyż dzisiaj "grał na wyjeździe" i szkoda było wychodzić :P
Ostatecznie jednak padło hasło "dawaj k..., jadę do domu" i jakoś tak koło 16-tej mogłem zalogować się u Radka. Zajechaliśmy jeszcze po Adama, który u mnie w telefonie figuruje jako Adam-29 (ty se Kosma nie wyobrażaj buk wie czego;) i uderzyliśmy w okoliczne lasy.
Na pierwszym postoju Adam-29 zadał Radkowi pytanie, które po prawdzie i mi cisnęło się na usta:
"Czegoś ty się naw&*%ał koksie?" :)
Radek wygląda na to, że konsekwentnie realizuje swój plan treningowy pt." Więcej jeździć. Alkoholu tyle samo, tylko więcej jeździć" zaprezentowany w Skarżysku i napiera jak szalony. W sumie fajnie, bo single, którymi nas przeciągnął nie miały by tego uroku i tej adrenaliny gdybyśmy zeszli poniżej 30km/h.
Fajnie znaczy się było.
A wszystko co fajne na browarze się kończy jak mawia stare chińskie przysłowie.
Strzeliliśmy sobie zatem proroczą fotkę...
... i zrobiliśmy po pierwszym piwku nad jakimś jeziorem.
W międzyczasie próbuję się umówić z Che i Fascikiem na wspólne imprezowanie, ale oboje są chyba nachlani, bo nic z tego nie wychodzi :P
Imprezę kończymy dosłownie i w przenośni w barze u niejakiego Strzały w Komorowie. Elegancki wystrój, szykowna klientela, wyszukane potrawy, odwalone laski i nas dwóch (ja i Radek) w zakurzonych lajkrach. To lubię :)
A nawiązując do tytułu tego wpisu.
Kolega Radka twierdzi, że wracając byliśmy dobrze widoczni na drodze i raczej nie chodziło mu o odblaski :)
C.D.N...
Na dzisiaj umówiłem się z Radkiem, że przeciągnie mnie po singlach w swojej okolicy. Na początek jednak Radek przeciągnął troszkę godzinę spotkania gdyż dzisiaj "grał na wyjeździe" i szkoda było wychodzić :P
Ostatecznie jednak padło hasło "dawaj k..., jadę do domu" i jakoś tak koło 16-tej mogłem zalogować się u Radka. Zajechaliśmy jeszcze po Adama, który u mnie w telefonie figuruje jako Adam-29 (ty se Kosma nie wyobrażaj buk wie czego;) i uderzyliśmy w okoliczne lasy.
Na pierwszym postoju Adam-29 zadał Radkowi pytanie, które po prawdzie i mi cisnęło się na usta:
"Czegoś ty się naw&*%ał koksie?" :)
Radek wygląda na to, że konsekwentnie realizuje swój plan treningowy pt." Więcej jeździć. Alkoholu tyle samo, tylko więcej jeździć" zaprezentowany w Skarżysku i napiera jak szalony. W sumie fajnie, bo single, którymi nas przeciągnął nie miały by tego uroku i tej adrenaliny gdybyśmy zeszli poniżej 30km/h.
Fajnie znaczy się było.
A wszystko co fajne na browarze się kończy jak mawia stare chińskie przysłowie.
Strzeliliśmy sobie zatem proroczą fotkę...
Jak dzieci. Normalnie jak dzieci.© Niewe
... i zrobiliśmy po pierwszym piwku nad jakimś jeziorem.
W międzyczasie próbuję się umówić z Che i Fascikiem na wspólne imprezowanie, ale oboje są chyba nachlani, bo nic z tego nie wychodzi :P
Imprezę kończymy dosłownie i w przenośni w barze u niejakiego Strzały w Komorowie. Elegancki wystrój, szykowna klientela, wyszukane potrawy, odwalone laski i nas dwóch (ja i Radek) w zakurzonych lajkrach. To lubię :)
A nawiązując do tytułu tego wpisu.
Kolega Radka twierdzi, że wracając byliśmy dobrze widoczni na drodze i raczej nie chodziło mu o odblaski :)
C.D.N...
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
35.00 km
26.00 km teren
01:43 h
20.39 km/h:
Maks. pr.:38.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:222 m
Kalorie: 1188 kcal
Rower:Kona Caldera
The Superbowl Is Gay
Środa, 14 września 2011 · dodano: 14.09.2011 | Komentarze 5
Przejechałem dzisiaj ten sam odcinek cztery razy.
Raz, bo był naprawdę fajny.
Dwa, bo ścieżka zniknęła w zaroślach, a ja nie miałem czasu na dłuższe eksploracje i musiałem wracać tą samą drogą.
Trzy, bo jak wróciłem do szosy to się zorientowałem, ze zgubiłem bidon i pojechałem go szukać.
Cztery, bo mimo, że go nie znalazłem, nieubłaganie nastąpił zmierzch i musiałem zmykać.
Cała "akcja" miała miejsce na odcinku Karpat w Kampinosie, więc gdybym trenował mógłbym napisać, że był to trening interwałowy.
Ale nie trenuję, więc była to po prostu wycieczka inna niż zazwyczaj :)
W domu przystąpiłem natychmiast do uzupełniania płynów, których w trasie uzupełnić nie mogłem, bo jak napisałem, zgubiłem bidon. W domu o tyle fajniej się uzupełnia płyny, że nic się nie rozgazuje i nie trzeba piwa zastępować wodą :)
Przejrzałem też swoją dyskietkę, na której mam cały internet i znalazłem dowód, że niejaki mors, swoją obsesję, którą przejawia od jakiegoś czasu, przejawiał już za młodu:
;)
Raz, bo był naprawdę fajny.
Dwa, bo ścieżka zniknęła w zaroślach, a ja nie miałem czasu na dłuższe eksploracje i musiałem wracać tą samą drogą.
Trzy, bo jak wróciłem do szosy to się zorientowałem, ze zgubiłem bidon i pojechałem go szukać.
Cztery, bo mimo, że go nie znalazłem, nieubłaganie nastąpił zmierzch i musiałem zmykać.
Cała "akcja" miała miejsce na odcinku Karpat w Kampinosie, więc gdybym trenował mógłbym napisać, że był to trening interwałowy.
Ale nie trenuję, więc była to po prostu wycieczka inna niż zazwyczaj :)
W domu przystąpiłem natychmiast do uzupełniania płynów, których w trasie uzupełnić nie mogłem, bo jak napisałem, zgubiłem bidon. W domu o tyle fajniej się uzupełnia płyny, że nic się nie rozgazuje i nie trzeba piwa zastępować wodą :)
Przejrzałem też swoją dyskietkę, na której mam cały internet i znalazłem dowód, że niejaki mors, swoją obsesję, którą przejawia od jakiegoś czasu, przejawiał już za młodu:
;)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
105.00 km
68.00 km teren
05:04 h
20.72 km/h:
Maks. pr.:39.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:272 m
Kalorie: 3122 kcal
Rower:Kona Caldera
Mazovia MTB Nowy Dwór
Niedziela, 11 września 2011 · dodano: 14.09.2011 | Komentarze 7
Oszczędzałem się już od piątku. Może niekoniecznie w związku z maratonem, ale się oszczędzałem. Zdrowe odżywianie „sałata na śniadanie” itp.
I co w związku z tym? Ano guano.
Nie licząc maratonów, na których miałem jakieś usterki, dzwony czy coś „a’la w podobie” to był to chyba mój najgorszy start. Umęczyłem się jak nigdy. Straciłem ponad pół godziny w stosunku do towarzystwa wzajemnej adoracji w postaci Che, Gora i Radka, i do tego jeszcze fatalnie mi się jechało w drodze powrotnej w kierunku Roztoki. Dopiero dwa szybkie piwka mnie uleczyły i przez Kampinos mogłem śmignąć w miarę przyzwoicie. Oczywiście wszystko w towarzystwie przywołanej wcześniej trójki chlorów :)
Trasa była nudna i generalnie taka sama jak w równie nudnym Legionowie.
I co w związku z tym? Ano guano.
Nie licząc maratonów, na których miałem jakieś usterki, dzwony czy coś „a’la w podobie” to był to chyba mój najgorszy start. Umęczyłem się jak nigdy. Straciłem ponad pół godziny w stosunku do towarzystwa wzajemnej adoracji w postaci Che, Gora i Radka, i do tego jeszcze fatalnie mi się jechało w drodze powrotnej w kierunku Roztoki. Dopiero dwa szybkie piwka mnie uleczyły i przez Kampinos mogłem śmignąć w miarę przyzwoicie. Oczywiście wszystko w towarzystwie przywołanej wcześniej trójki chlorów :)
Trasa była nudna i generalnie taka sama jak w równie nudnym Legionowie.
Dane wyjazdu:
49.00 km
8.00 km teren
01:56 h
25.34 km/h:
Maks. pr.:39.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:134 m
Kalorie: 1743 kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Środa to taka mała sobota
Środa, 7 września 2011 · dodano: 09.09.2011 | Komentarze 27
No tośmy se pojeździli…
Dzień zacząłem od sprawnego przedzierania się w korku na Arkuszowej w kierunku Warszawy. Moje chińskie, atomowe działo na przedzie w trybie „strobo” jak zwykle siało przyjemny popłoch wśród kierowców i mogłem bez przeszkód napierać całą drogę osią jezdni.
Na miejscu pełen zaskok. Mimo, że dziś ostatni dzień jestem bardzo młody, a od jutra będę już tylko młody nikt nie ogłosił dnia wolnego, urzędy były czynne, wozy strażackie nieumyte, w barze ”Jago” waliło jak co dzień. Żadnych oficjalnych obchodów.
Trudno, pomyślałem, trzeba będzie po prostu pójść na piwo dla odmiany.
Umówiłem się zatem z Izką…
Czekałem na Nią przy fontannie…
Nadjechała od strony zachodzącego słońca…
Woda szumiała...
W knajpie grała muzyka…
Było tak romantycznie, że aż się zawahałem czy się nie oświadczyć od razu ;) Ale nieeee
Trzeba jechać na „trening” ;)
No to pojechali my na Moczydło wjechać sobie na górkę. Całe DWA razy
Przy pierwszym zjeździe od razu urwałem błotnik, który wczoraj tak pieczołowicie mocowałem.
Gdzieś w między czasie dobija się Dżanek, że też chciałby pojeździć. Umawiamy się zatem w Lasku Na Kole, ale szybko o tym zapominamy, bo w jeszcze bardziej w między czasie dołącza do nas Che, która wraca akurat tędy od jakiegoś Almodovara :)
Dziewczyny przez chwilę jeszcze dyskutują gdzie i jak chciałyby pojeździć, ale tak naprawę to tylko pozory, bo w głębi swoich serc, w czeluściach żołądków, w szpiku kości, wewnątrz klatek piersiowych w rozmiarze XXL ;) pragną tylko jednego.
ŻEBYŚMY JUŻ NIGDZIE NIE JEŹDZILI I ŻEBYM JE WRESZCIE ZAPROSIŁ NA PIWO
Nie kazałem im długo czekać. Mam miękkie serce i nie mogłem patrzeć jak cierpią. Zwłaszcza, że do knajpy mieliśmy całe 500m :)
Jakeśmy się już wygodnie rozsiedli i rozpoczęli długotrwały cykl nawilżania organizmu odezwał się biedny Dżanek:
„Jestem, ale was nigdzie nie ma”
Oj Dżanek, Dżanek. Już chyba powinieneś się nauczyć, że jak umawiasz się ze mną w lesie to szukaj w pobliskiej knajpie :)
Ostatecznie jednak Dżanek dołączył i się zaczęło. I się skończyć nie mogło.
W wyniku spożycia i ostrego wychłodzenia organizmów doszło do nagłej gastro fazy i udaliśmy się wszyscy do ekskluzywnej restauracji co ma takie złote arkady w logo. Wyjątkowo prestiżowa miejscówka, więc i tam zachowywaliśmy się jak należy. Czyli w skrócie jak bydło :)
A potem pozostało już tylko rozjechać się po domach co niektórym sprawiło sporo trudności :)
Dzień zacząłem od sprawnego przedzierania się w korku na Arkuszowej w kierunku Warszawy. Moje chińskie, atomowe działo na przedzie w trybie „strobo” jak zwykle siało przyjemny popłoch wśród kierowców i mogłem bez przeszkód napierać całą drogę osią jezdni.
Na miejscu pełen zaskok. Mimo, że dziś ostatni dzień jestem bardzo młody, a od jutra będę już tylko młody nikt nie ogłosił dnia wolnego, urzędy były czynne, wozy strażackie nieumyte, w barze ”Jago” waliło jak co dzień. Żadnych oficjalnych obchodów.
Trudno, pomyślałem, trzeba będzie po prostu pójść na piwo dla odmiany.
Umówiłem się zatem z Izką…
Czekałem na Nią przy fontannie…
Nadjechała od strony zachodzącego słońca…
Woda szumiała...
W knajpie grała muzyka…
Było tak romantycznie, że aż się zawahałem czy się nie oświadczyć od razu ;) Ale nieeee
Trzeba jechać na „trening” ;)
No to pojechali my na Moczydło wjechać sobie na górkę. Całe DWA razy
Izka szczytuje po raz drugi (na Moczydle;)© Niewe
Przy pierwszym zjeździe od razu urwałem błotnik, który wczoraj tak pieczołowicie mocowałem.
Gdzieś w między czasie dobija się Dżanek, że też chciałby pojeździć. Umawiamy się zatem w Lasku Na Kole, ale szybko o tym zapominamy, bo w jeszcze bardziej w między czasie dołącza do nas Che, która wraca akurat tędy od jakiegoś Almodovara :)
Dziewczyny przez chwilę jeszcze dyskutują gdzie i jak chciałyby pojeździć, ale tak naprawę to tylko pozory, bo w głębi swoich serc, w czeluściach żołądków, w szpiku kości, wewnątrz klatek piersiowych w rozmiarze XXL ;) pragną tylko jednego.
ŻEBYŚMY JUŻ NIGDZIE NIE JEŹDZILI I ŻEBYM JE WRESZCIE ZAPROSIŁ NA PIWO
Nie kazałem im długo czekać. Mam miękkie serce i nie mogłem patrzeć jak cierpią. Zwłaszcza, że do knajpy mieliśmy całe 500m :)
Jakeśmy się już wygodnie rozsiedli i rozpoczęli długotrwały cykl nawilżania organizmu odezwał się biedny Dżanek:
„Jestem, ale was nigdzie nie ma”
Oj Dżanek, Dżanek. Już chyba powinieneś się nauczyć, że jak umawiasz się ze mną w lesie to szukaj w pobliskiej knajpie :)
Ostatecznie jednak Dżanek dołączył i się zaczęło. I się skończyć nie mogło.
Niektórzy na spontaniczne łojenie reagują spontanicznie :D :D :D© Niewe
W wyniku spożycia i ostrego wychłodzenia organizmów doszło do nagłej gastro fazy i udaliśmy się wszyscy do ekskluzywnej restauracji co ma takie złote arkady w logo. Wyjątkowo prestiżowa miejscówka, więc i tam zachowywaliśmy się jak należy. Czyli w skrócie jak bydło :)
A potem pozostało już tylko rozjechać się po domach co niektórym sprawiło sporo trudności :)
Kategoria Większom grupom, Użytkowo, Na luzie
Dane wyjazdu:
76.00 km
21.00 km teren
03:30 h
21.71 km/h:
Maks. pr.:39.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:177 m
Kalorie: 2452 kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Logika
Niedziela, 4 września 2011 · dodano: 06.09.2011 | Komentarze 14
Weź tu się umów człowieku z takim Gorem, to trzeźwym nie wrócisz.
No bo najpierw na niego czekałem na Żeraniu zabijając czas jeżdżąc wzdłuż kanałku.
Potem nad kanałkiem dołączyła Che i znowu jechaliśmy wzdłuż. A ponieważ Goro miał być „lada chwila” przysiedliśmy „na chwilę” coś zjeść w Krogulcu. No a jak się je to się i pije.
To logiczne.
A jak się długo czeka, to się i dużo pije.
To też logiczne.
Jakeśmy się już doczekali tego Gora to pojechaliśmy do Bemola się napić, bo nam od tego czekania w gębach zaschło.
To też jest logiczne, nie?
Całkiem logiczna niedziela nam się zrobiła.
No bo najpierw na niego czekałem na Żeraniu zabijając czas jeżdżąc wzdłuż kanałku.
Potem nad kanałkiem dołączyła Che i znowu jechaliśmy wzdłuż. A ponieważ Goro miał być „lada chwila” przysiedliśmy „na chwilę” coś zjeść w Krogulcu. No a jak się je to się i pije.
To logiczne.
A jak się długo czeka, to się i dużo pije.
To też logiczne.
Jakeśmy się już doczekali tego Gora to pojechaliśmy do Bemola się napić, bo nam od tego czekania w gębach zaschło.
To też jest logiczne, nie?
Całkiem logiczna niedziela nam się zrobiła.
Kategoria Na luzie