Info
Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Październik1 - 7
- 2013, Wrzesień8 - 7
- 2013, Sierpień3 - 2
- 2013, Czerwiec12 - 57
- 2013, Maj7 - 5
- 2013, Kwiecień10 - 37
- 2013, Marzec12 - 59
- 2013, Luty3 - 19
- 2013, Styczeń1 - 14
- 2012, Grudzień3 - 18
- 2012, Listopad3 - 39
- 2012, Październik8 - 72
- 2012, Wrzesień14 - 98
- 2012, Sierpień6 - 53
- 2012, Lipiec12 - 66
- 2012, Czerwiec11 - 139
- 2012, Maj12 - 152
- 2012, Kwiecień9 - 112
- 2012, Marzec3 - 34
- 2012, Luty9 - 71
- 2012, Styczeń8 - 93
- 2011, Grudzień8 - 78
- 2011, Listopad7 - 80
- 2011, Październik6 - 43
- 2011, Wrzesień11 - 128
- 2011, Sierpień10 - 77
- 2011, Lipiec12 - 103
- 2011, Czerwiec7 - 79
- 2011, Maj17 - 181
- 2011, Kwiecień12 - 176
- 2011, Marzec3 - 3
- 2011, Luty5 - 3
- 2011, Styczeń3 - 19
- 2010, Grudzień3 - 13
- 2010, Listopad4 - 8
- 2010, Październik4 - 13
- 2010, Wrzesień8 - 15
- 2010, Sierpień7 - 2
- 2010, Lipiec9 - 6
- 2010, Czerwiec12 - 28
- 2010, Maj7 - 21
- 2010, Kwiecień11 - 35
- 2010, Marzec3 - 3
- 2010, Luty2 - 1
- 2010, Styczeń6 - 4
- 2009, Grudzień5 - 6
- 2009, Listopad4 - 4
- 2009, Październik4 - 17
- 2009, Wrzesień6 - 19
- 2009, Sierpień10 - 6
- 2009, Lipiec5 - 9
Wpisy archiwalne w kategorii
Na luzie
Dystans całkowity: | 12729.59 km (w terenie 6033.62 km; 47.40%) |
Czas w ruchu: | 625:51 |
Średnia prędkość: | 19.78 km/h |
Maksymalna prędkość: | 76.50 km/h |
Suma podjazdów: | 32883 m |
Suma kalorii: | 222087 kcal |
Liczba aktywności: | 223 |
Średnio na aktywność: | 57.08 km i 2h 53m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
21.38 km
20.00 km teren
00:57 h
22.51 km/h:
Maks. pr.:32.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 73 m
Kalorie: 661 kcal
Rower:Kona Caldera
Wpis sponsorowany przez Che
Sobota, 8 września 2012 · dodano: 10.09.2012 | Komentarze 9
Tak się porobiło, że mam urodziny.
Z okazji tychże urodzin przytuliłem bardzo zacny plecaczek rowerowy. Cza było sprawdzić jak się układa na plecach :)
Wykorzystałem zatem fakt iż miałem komu powierzyć opiekę nad owocem żywota mojego Hanną lub też odwrotnie, miałem kogo zostawić na pastwę owocu żywota mojego i śmignąłem sobie do Roztoki i nazad trochę inną trasą.
Plecak leży na plecach jakby stąd był :)
Z okazji tychże urodzin przytuliłem bardzo zacny plecaczek rowerowy. Cza było sprawdzić jak się układa na plecach :)
Wykorzystałem zatem fakt iż miałem komu powierzyć opiekę nad owocem żywota mojego Hanną lub też odwrotnie, miałem kogo zostawić na pastwę owocu żywota mojego i śmignąłem sobie do Roztoki i nazad trochę inną trasą.
Plecak leży na plecach jakby stąd był :)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
92.91 km
23.00 km teren
03:57 h
23.52 km/h:
Maks. pr.:41.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:192 m
Kalorie: 3208 kcal
Rower:Kona Caldera
Komorowskie singielki again
Czwartek, 6 września 2012 · dodano: 10.09.2012 | Komentarze 2
Rano standard do pracy.
Jedynym urozmaiceniem był burek, który dostrzegł mnie z daleka, zrobił manewr obejścia, przygotował się do ataku, a kiedy już do niego dojeżdżałem i zacząłem już wypinać lewą nogę aby mu sprawnie wysprzęglić, ten nagle usiadł na dupie i przeciągle ziewnął.
Albo mnie rozpoznał, albo darł ze mnie łacha :)
Po robocie szybki przelot do Pruszkowa na spotkanie z Radkiem i Dżerrym (już bez wąsa, ostatnio za bardzo chyba po nim pojechałem). Chciałem polatać sobie po Komorowskich singlach i oni też chcieli. Nie powiedzieli mi tylko jednego. Dżerry wyhaczył jakąś sprytną książkę o treningach dla ludzi co nie mają czasu i postanowił to chyba wdrożyć w życie razem z Radkiem nie bacząc na to, że ja jadę z nimi. Już sam początek dał mi do myślenia, gdy Dżerry był rzekł do Radka:
- na początek spokojnie 10 minut, tak na 90% możliwości
I pojechaliśmy. Prawie 40km/h. Tak spokojnie :)
Potem w zasadzie było już tylko gorzej. Myślałem, że wypluję płuca. Tak szybko to chyba jeszcze nie przeleciałem w terenie jakiś 20km. Nawet zdjęć nie było jak zrobić :P
Na szczęście okazało się, że integralną częścią treningu jest zawinięcie do knajpy w Podkowie gdzie mieli przybyć jeszcze Daro i Jaro :) Tak trenować to ja mogę.
Nawodniliśmy się zatem wstępnie jakimś gazowanym browarem i lekutko zdegustowani postanowiliśmy zrobić mały clubing czyli przenieść się do Komorowa, na jedyną słuszną, niepasteryzowaną, aromatyczną, pachnącą i nęcącą z bardzo daleka, Łomżę :)
Po drodze ścigając się zresztą z WuKaDką co było bardzo zabawne i sprawiło nam dużo satysfakcji, bo wygraliśmy :)
A w Komorowie jak to w Komorowie. Od słowa do słowa, humory coraz lepsze, pierogi coraz smaczniejsze, towarki coraz ładniejsze, a noc coraz czarniejsza. Samo życie.
Zupełnie nawet nie wiem nawet kiedy się tak zrobiło, że za barem stanął Jaro :)
I pewnie bym musiał rano do roboty od Radka wyjeżdżać, gdyby nie to, że dostałem sygnał iż najlepszy towarek na świecie przestrzeń moją życiową swojemi włosami długiemi zaatakował i na mnie czeka :)
Nastąpił zatem czas wzruszających pożegnań i ruszyliśmy. Piszę w liczbie mnogiej, bo Radek postanowił mnie odstawić na granicę naszych rewirów i śmignął ze mną do Moszny (sorry, nie ja wymyśliłem tę nazwę). Oznaczyliśmy terytoria (moje większe ;) i każden z nas w ciemności zniknął na dobre gnany sobie tylko znaną motywancją.
Aaaasieeerozpisaaaeem :)
Jedynym urozmaiceniem był burek, który dostrzegł mnie z daleka, zrobił manewr obejścia, przygotował się do ataku, a kiedy już do niego dojeżdżałem i zacząłem już wypinać lewą nogę aby mu sprawnie wysprzęglić, ten nagle usiadł na dupie i przeciągle ziewnął.
Albo mnie rozpoznał, albo darł ze mnie łacha :)
Po robocie szybki przelot do Pruszkowa na spotkanie z Radkiem i Dżerrym (już bez wąsa, ostatnio za bardzo chyba po nim pojechałem). Chciałem polatać sobie po Komorowskich singlach i oni też chcieli. Nie powiedzieli mi tylko jednego. Dżerry wyhaczył jakąś sprytną książkę o treningach dla ludzi co nie mają czasu i postanowił to chyba wdrożyć w życie razem z Radkiem nie bacząc na to, że ja jadę z nimi. Już sam początek dał mi do myślenia, gdy Dżerry był rzekł do Radka:
- na początek spokojnie 10 minut, tak na 90% możliwości
I pojechaliśmy. Prawie 40km/h. Tak spokojnie :)
Potem w zasadzie było już tylko gorzej. Myślałem, że wypluję płuca. Tak szybko to chyba jeszcze nie przeleciałem w terenie jakiś 20km. Nawet zdjęć nie było jak zrobić :P
Na szczęście okazało się, że integralną częścią treningu jest zawinięcie do knajpy w Podkowie gdzie mieli przybyć jeszcze Daro i Jaro :) Tak trenować to ja mogę.
Nawodniliśmy się zatem wstępnie jakimś gazowanym browarem i lekutko zdegustowani postanowiliśmy zrobić mały clubing czyli przenieść się do Komorowa, na jedyną słuszną, niepasteryzowaną, aromatyczną, pachnącą i nęcącą z bardzo daleka, Łomżę :)
Po drodze ścigając się zresztą z WuKaDką co było bardzo zabawne i sprawiło nam dużo satysfakcji, bo wygraliśmy :)
A w Komorowie jak to w Komorowie. Od słowa do słowa, humory coraz lepsze, pierogi coraz smaczniejsze, towarki coraz ładniejsze, a noc coraz czarniejsza. Samo życie.
Zupełnie nawet nie wiem nawet kiedy się tak zrobiło, że za barem stanął Jaro :)
Jaro za barem, towarek obczaja© Niewe
I pewnie bym musiał rano do roboty od Radka wyjeżdżać, gdyby nie to, że dostałem sygnał iż najlepszy towarek na świecie przestrzeń moją życiową swojemi włosami długiemi zaatakował i na mnie czeka :)
Nastąpił zatem czas wzruszających pożegnań i ruszyliśmy. Piszę w liczbie mnogiej, bo Radek postanowił mnie odstawić na granicę naszych rewirów i śmignął ze mną do Moszny (sorry, nie ja wymyśliłem tę nazwę). Oznaczyliśmy terytoria (moje większe ;) i każden z nas w ciemności zniknął na dobre gnany sobie tylko znaną motywancją.
Aaaasieeerozpisaaaeem :)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
60.00 km
11.00 km teren
02:39 h
22.64 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:121 m
Kalorie: 2032 kcal
Rower:Kona Caldera
Budzik nie miał dzisiaj szans
Wtorek, 4 września 2012 · dodano: 10.09.2012 | Komentarze 4
Wczorajsza refleksja tkwiła we mnie do dziś.
Dzisiaj jednak rozstrzygnąłem to po męsku. Nie popełniłem błędu z wczoraj i nie wyszedłem nigdzie o świcie. Stać mnie :)
I w ogóle nie brakowało mi pracy. Nic, a nic. Choć sądząc po telefonach, pracy brakowało mnie. Czyli to nie jest działanie naprzemienne, jak dodawanie.
A najfajniejsze w niepracowaniu jest to, że już do południa mogłem doznać wszystkich swoich trzech pasji i to we właściwej kolejności.
Chyba zostanę rentierem.
Dzisiaj jednak rozstrzygnąłem to po męsku. Nie popełniłem błędu z wczoraj i nie wyszedłem nigdzie o świcie. Stać mnie :)
I w ogóle nie brakowało mi pracy. Nic, a nic. Choć sądząc po telefonach, pracy brakowało mnie. Czyli to nie jest działanie naprzemienne, jak dodawanie.
A najfajniejsze w niepracowaniu jest to, że już do południa mogłem doznać wszystkich swoich trzech pasji i to we właściwej kolejności.
Pierwszej pasji na zdjęciu nie ma, bo jest już w robocie ;)© Niewe
Chyba zostanę rentierem.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
110.00 km
40.00 km teren
04:50 h
22.76 km/h:
Maks. pr.:35.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:170 m
Kalorie: 3559 kcal
Rower:Kona Caldera
Zimnawo jakby
Wtorek, 28 sierpnia 2012 · dodano: 03.09.2012 | Komentarze 14
Droga do pracy mi się skurczyła. Pewnie z zimna, bo dziś zimno było.
Garmin pokazał 19,5 kilo zamiast 21. Co to będzie zimą się zastanawiam.
Żeby sobie jakoś odbić tę stratę postanowiłem pokręcić po robocie.
Potrzebowałem długiej, spokojnej, jednostajnej jazdy ot tak dla przewietrzenia mojego skądinąd pustego łba. W tej sytuacji wybór był oczywisty i padło na oklepany już klasyk czyli kanałek, Nieporęt, Dębe, Nowy Dwór i Kampinos. Niby nic ciekawego, ale jakoś to lubię.
Na rozruch odwiedziłem Araba na Kępie, wypiłem kurczaka i zjadłem piwo., żeby było na czym kręcić.
A kręciło się ciężko. Bardzo ciężko. 4 dni na antybiotyku zniszczyły mnie zdecydowanie bardziej niż dwa tygodnie przerwy bez roweru. Na tyle ciężko i powoli, że gdzieś nad Zegrzem mi się odechciało.
Generalnie wszystkiego, ale najistotniejsze, że kręcić mi się odechciało, a do domu kawał drogi. W tej sytuacji zarządziłem sobie przerwę piwną nad wodą.
To zawsze dobrze działa.
Zadziałało i pojechałem dalej w stronę Nowego Dworu.
A teraz ni z gruchy ni z pietruchy zdjęcie sprzed Nieporętu. Zupełnie to nie chronologicznie, ale inaczej nie pasowało mi do fabuły.
Most w Nowym Dworze przechodzi akurat mały remont. W sumie to chyba samo odmalowanie, na szczęście na ten sam, błękitny kolor. A skoro nie mogę po raz pięćsetny zrobić takiego samego zdjęcia tego samego mostu pyknąłem se fotkę Z mostu :)
Potem już pozostał tylko Kampinos gdzie po ciemku przeżyłem małą chwilę grozy, bo udało mi się niechcący zjechać gdzieś ze szlaku tak, że tego nie zauważyłem. Ponieważ jednocześnie zaczęła mi się kończyć lampka i nawigacja pojawiły się obawy czy zdążę jeszcze dzisiaj zrobić w domku piwko.
Zdążyłem. Zawsze zdanżam
Garmin pokazał 19,5 kilo zamiast 21. Co to będzie zimą się zastanawiam.
Żeby sobie jakoś odbić tę stratę postanowiłem pokręcić po robocie.
Potrzebowałem długiej, spokojnej, jednostajnej jazdy ot tak dla przewietrzenia mojego skądinąd pustego łba. W tej sytuacji wybór był oczywisty i padło na oklepany już klasyk czyli kanałek, Nieporęt, Dębe, Nowy Dwór i Kampinos. Niby nic ciekawego, ale jakoś to lubię.
Na rozruch odwiedziłem Araba na Kępie, wypiłem kurczaka i zjadłem piwo., żeby było na czym kręcić.
A kręciło się ciężko. Bardzo ciężko. 4 dni na antybiotyku zniszczyły mnie zdecydowanie bardziej niż dwa tygodnie przerwy bez roweru. Na tyle ciężko i powoli, że gdzieś nad Zegrzem mi się odechciało.
Generalnie wszystkiego, ale najistotniejsze, że kręcić mi się odechciało, a do domu kawał drogi. W tej sytuacji zarządziłem sobie przerwę piwną nad wodą.
To zawsze dobrze działa.
I jak? Czysta woda? Ciepła?© Niewe
Zadziałało i pojechałem dalej w stronę Nowego Dworu.
A teraz ni z gruchy ni z pietruchy zdjęcie sprzed Nieporętu. Zupełnie to nie chronologicznie, ale inaczej nie pasowało mi do fabuły.
Dojeżdżając do posesji można cisnąć powyżej 30km/h? :D© Niewe
Most w Nowym Dworze przechodzi akurat mały remont. W sumie to chyba samo odmalowanie, na szczęście na ten sam, błękitny kolor. A skoro nie mogę po raz pięćsetny zrobić takiego samego zdjęcia tego samego mostu pyknąłem se fotkę Z mostu :)
Znowu dziś widzę zachód słońca, znowu udało się doczekać końca.© Niewe
Potem już pozostał tylko Kampinos gdzie po ciemku przeżyłem małą chwilę grozy, bo udało mi się niechcący zjechać gdzieś ze szlaku tak, że tego nie zauważyłem. Ponieważ jednocześnie zaczęła mi się kończyć lampka i nawigacja pojawiły się obawy czy zdążę jeszcze dzisiaj zrobić w domku piwko.
Zdążyłem. Zawsze zdanżam
Dane wyjazdu:
53.00 km
45.00 km teren
03:18 h
16.06 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:798 m
Kalorie: 2047 kcal
Rower:Kona Caldera
Dolina Bobru (lub Bobra jeśli ma oczy) i nie tylko
Niedziela, 19 sierpnia 2012 · dodano: 28.08.2012 | Komentarze 6
Po wczorajszej Wyrypie i powyrypowej integracji (na której to, że tak uchylę rąbka tajemnicy, otumaniony kilometrami, no bo czym innym, Radek, próbował złapać wielkiego szerszenia w butelkę po piwie :) o 7:30 rano dopisują nam humory i w ogóle nie bolą nas nogi lub też bolą ale tego nie czujemy :)
Mam wrażenie, że w powyższym zdaniu przesadziłem zarówno z przecinkami, jak i z nawiasami i w ogóle z jego wielozłożonością zarówno podrzędną jak i równorzędną, ale zostawiam :)
Tak czy tak rześcy i wypoczęci udajemy się do bazy rajdu na dekorację zwycięzców i ogólny obczaing towarzystwa. Jest nieźle, bo po żadnym z uczestników wczorajszej Wyrypy i tego co po niej nie widać śladów zmęczenia, ani Wyrypą, ani tym co po niej, a widać entuzjazm.
Dobrze jest przebywać w towarzystwie samych zawodowców na obraz i podobieństwo nasze :)
Po dekoracji żegnamy się wszyscy ciule i wracamy na kwaterę powalczyć z moim, za przeproszeniem, pedałem. Jęczy, skrzypi i ma luzy, ale odkręcić się nie pozwala pierd… W tej sytuacji mamy obawy przed jechaniem gdzieś daleko w góry, bo nie wiadomo kiedy sam odpadnie. Na szczęście z pomocą przychodzi przemiły gospodarz, który przynosi nam mapę okolic Bobru, który mamy pod nosem i tak wyposażeni skoro świt, czyli koło 13-tej ruszamy z Che na mały rozjazd po okolicy.
A okolica, przyznać jej muszę jest piękna.
Niestety zawiodę bajkstatsowych onanistów, ale fotki spotkanej na szlaku rowerowym Helgi jadącej na rowerze w ciasno opiętym staniku i z długimi blond lejcami nie będzie, bo jej zrobić nie zdążyłem. Musi wam wystarczyć tylko ta notka :P
Generalnie w tę okolicę chętnie bym jeszcze wrócił, nawet nie po to żeby z aparatem w krzakach czatować na Helgi, ale po to by zaznać gór i wody jednocześnie.
Podczas tej naszej krótkiej przebieżki wspomniany wcześniej pedał naprawił się sam (to znaczy przestał strzelać, bo luz się nie skasował) zatem wracamy do bazy, ładujemy się w auto i teleportujemy na polsko-czeską granicę pod niejaki Smrk i jego słynne single. Wczoraj na odcinku liniowym rajdu dostaliśmy jego wersję demo w postaci jednego z czarnych szlaków i zdecydowanie chcemy więcej. Na parkingu spotykamy ekipę downhillowców, którzy odstępują nam swoją single mapkę i zaczynamy zabawę.
Na początek powtarzamy wczorajszy odcinek, a potem zaliczamy jeszcze około 20 kilometrowy singiel czerwony. Fotek za bardzo nie ma, bo „o jezzzu!”. Tak tam właśnie jest.
No i trza było ssssspadać do domu. Zrobił się wieczór, a przed nami zaledwie 540kilo w aucie.
Zatem piwko dla kurażu i wracamy :)
Mam wrażenie, że w powyższym zdaniu przesadziłem zarówno z przecinkami, jak i z nawiasami i w ogóle z jego wielozłożonością zarówno podrzędną jak i równorzędną, ale zostawiam :)
Tak czy tak rześcy i wypoczęci udajemy się do bazy rajdu na dekorację zwycięzców i ogólny obczaing towarzystwa. Jest nieźle, bo po żadnym z uczestników wczorajszej Wyrypy i tego co po niej nie widać śladów zmęczenia, ani Wyrypą, ani tym co po niej, a widać entuzjazm.
Dobrze jest przebywać w towarzystwie samych zawodowców na obraz i podobieństwo nasze :)
Po dekoracji żegnamy się wszyscy ciule i wracamy na kwaterę powalczyć z moim, za przeproszeniem, pedałem. Jęczy, skrzypi i ma luzy, ale odkręcić się nie pozwala pierd… W tej sytuacji mamy obawy przed jechaniem gdzieś daleko w góry, bo nie wiadomo kiedy sam odpadnie. Na szczęście z pomocą przychodzi przemiły gospodarz, który przynosi nam mapę okolic Bobru, który mamy pod nosem i tak wyposażeni skoro świt, czyli koło 13-tej ruszamy z Che na mały rozjazd po okolicy.
A okolica, przyznać jej muszę jest piękna.
Elektrownia wodna na Bobrze, a na elektrowni Che, ale nie chce mi się dorysowywać strzałki© Niewe
Jezioro Pilchowickie© Niewe
Podobno najwyżej zawieszony most kolejowy w Polsce© Niewe
Nie byłbym sobą gdybym nie zrobił zdjęcia torów. Tym razem z bonusem w postaci naszych absolutnie boskich sylwetek.© Niewe
Niestety zawiodę bajkstatsowych onanistów, ale fotki spotkanej na szlaku rowerowym Helgi jadącej na rowerze w ciasno opiętym staniku i z długimi blond lejcami nie będzie, bo jej zrobić nie zdążyłem. Musi wam wystarczyć tylko ta notka :P
Generalnie w tę okolicę chętnie bym jeszcze wrócił, nawet nie po to żeby z aparatem w krzakach czatować na Helgi, ale po to by zaznać gór i wody jednocześnie.
Podczas tej naszej krótkiej przebieżki wspomniany wcześniej pedał naprawił się sam (to znaczy przestał strzelać, bo luz się nie skasował) zatem wracamy do bazy, ładujemy się w auto i teleportujemy na polsko-czeską granicę pod niejaki Smrk i jego słynne single. Wczoraj na odcinku liniowym rajdu dostaliśmy jego wersję demo w postaci jednego z czarnych szlaków i zdecydowanie chcemy więcej. Na parkingu spotykamy ekipę downhillowców, którzy odstępują nam swoją single mapkę i zaczynamy zabawę.
Na początek powtarzamy wczorajszy odcinek, a potem zaliczamy jeszcze około 20 kilometrowy singiel czerwony. Fotek za bardzo nie ma, bo „o jezzzu!”. Tak tam właśnie jest.
W sumie jedyna jako taka fotka z singli.© Niewe
Chyba jedyny przystanek na trasie© Niewe
Sssssssssssspadajcie mi stąd!© Niewe
No i trza było ssssspadać do domu. Zrobił się wieczór, a przed nami zaledwie 540kilo w aucie.
Zatem piwko dla kurażu i wracamy :)
Trzeba ssssspadać to sssspadamy.© Niewe
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
42.00 km
15.00 km teren
03:04 h
13.70 km/h:
Maks. pr.:58.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1376 m
Kalorie: 2361 kcal
Rower:Kona Caldera
Na rozgrzewkę – Karkonosze
Czwartek, 16 sierpnia 2012 · dodano: 22.08.2012 | Komentarze 8
Aj waj!
Ponad dwa tygodnie bez roweru za mną. Nie to, że w ogóle bez roweru, bo cały czas go miałem. Trochę w garażu, trochę w bagażniku go woziłem, ale w ogóle na niego nie wsiadałem. Zgroza.
Ale jak już wsiadłem to od razu w górach. Nie ma się co rozdrabniać :)
Jako bazę wypadową obraliśmy czeskie Harrachov. Spędziliśmy tam łącznie dwa i pół dnia, które w założeniu mieliśmy całkowicie wypełnić rowerami. Jednak mocna konkurencja w postaci pobliskiego browaru serwującego świeżutkie piweczka, prażony ser, widoki z okna, senność i ogólne rozprężenie spowodowały, że na rowerach byliśmy tam cały jeden raz :)
No to teraz kilka fotek, bo dawno nie pisałem na klawiaturze i mnie paluchy rozbolały.
Żeby było oryginalnie nie wstawiam zdjęć z rozmaitych postojów na browara. Aczkolwiek jak sobie przypomnę, że można się zatrzymać na przełęczy po długim podjeździe, strzelić zimne piwko i pozwolić sobie na wychłodzenie organizmu tuż przed dłuuuuugim i szybkim zjazdem to się zastanawiam czy wszystko z nami w porządku.
Tak formalnie się zastanawiam oczywiście, bo i bez głębszego namysłu wiem, że nie.
Cała wycieczka generalnie była mała rozgrzewką przed Wielką Izerską Wyrypą i cała odbyła się (za przeproszeniem) w jak zwykle najlepszym towarzystwie Che :)
A przepaść cywilizacyjna między Polską, a Czechami jest lekuto dołująca :/
Ponad dwa tygodnie bez roweru za mną. Nie to, że w ogóle bez roweru, bo cały czas go miałem. Trochę w garażu, trochę w bagażniku go woziłem, ale w ogóle na niego nie wsiadałem. Zgroza.
Ale jak już wsiadłem to od razu w górach. Nie ma się co rozdrabniać :)
Jako bazę wypadową obraliśmy czeskie Harrachov. Spędziliśmy tam łącznie dwa i pół dnia, które w założeniu mieliśmy całkowicie wypełnić rowerami. Jednak mocna konkurencja w postaci pobliskiego browaru serwującego świeżutkie piweczka, prażony ser, widoki z okna, senność i ogólne rozprężenie spowodowały, że na rowerach byliśmy tam cały jeden raz :)
No to teraz kilka fotek, bo dawno nie pisałem na klawiaturze i mnie paluchy rozbolały.
Widok z okna tak ładny, że aż szkoda wychodzić :P© Niewe
Mimo to jakimś cudem udało nam się w końcu ogarnąć i wyjść© Niewe
Jak już się wyszło to się pojeździło i napaczyło© Niewe
Karkonosze to głownie łatwo dostępne szutry i specjalne szlaki dla rowerzystów. Generalnie bajka© Niewe
Takie ocinki jak ten nawiedzaliśmy tylko okazyjnie.© Niewe
Chrystus Karkonoski© Niewe
Żeby było oryginalnie nie wstawiam zdjęć z rozmaitych postojów na browara. Aczkolwiek jak sobie przypomnę, że można się zatrzymać na przełęczy po długim podjeździe, strzelić zimne piwko i pozwolić sobie na wychłodzenie organizmu tuż przed dłuuuuugim i szybkim zjazdem to się zastanawiam czy wszystko z nami w porządku.
Tak formalnie się zastanawiam oczywiście, bo i bez głębszego namysłu wiem, że nie.
Cała wycieczka generalnie była mała rozgrzewką przed Wielką Izerską Wyrypą i cała odbyła się (za przeproszeniem) w jak zwykle najlepszym towarzystwie Che :)
A przepaść cywilizacyjna między Polską, a Czechami jest lekuto dołująca :/
Dane wyjazdu:
92.05 km
20.00 km teren
03:50 h
24.01 km/h:
Maks. pr.:41.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:146 m
Kalorie: 2780 kcal
Rower:Kona Caldera
Będę lakoniczny jak nie ja. Może nawet i lepiej.
Wtorek, 17 lipca 2012 · dodano: 27.07.2012 | Komentarze 8
Nie da rady. Muszę skracać, bo zaległości mam zaległe.
Praca, po pracy tak zwane „interesy” w Mościskach, potem Goro, Samira, ścieżka nad Wisłą, Bemol (czyli prawdziwy rodzynek na klubowej mapie Warszawy), nasiadówa z Bikergonią i wreszcie Che :)
Powrót jak zwykle ciężki.
Praca, po pracy tak zwane „interesy” w Mościskach, potem Goro, Samira, ścieżka nad Wisłą, Bemol (czyli prawdziwy rodzynek na klubowej mapie Warszawy), nasiadówa z Bikergonią i wreszcie Che :)
Powrót jak zwykle ciężki.
Erecto!!!© Niewe
Dane wyjazdu:
26.72 km
6.00 km teren
01:15 h
21.38 km/h:
Maks. pr.:35.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 32 m
Kalorie: 855 kcal
Rower:Kona Caldera
Akcja Schmetterling
Poniedziałek, 16 lipca 2012 · dodano: 27.07.2012 | Komentarze 0
Czyli wpisów tzw. hermetycznych ciąg dalszy.
Rano ze względów przeróżnych musiałem do pracy kopnąć się autem, a po pracy szybki kurs na Latchorzew do Che.
Mówiłem, że te wpisy będą kuse.
Rano ze względów przeróżnych musiałem do pracy kopnąć się autem, a po pracy szybki kurs na Latchorzew do Che.
Mówiłem, że te wpisy będą kuse.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
55.14 km
18.00 km teren
02:37 h
21.07 km/h:
Maks. pr.:45.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:138 m
Kalorie: 1764 kcal
Rower:Kona Caldera
Burzowo albo nawet burzliwie
Sobota, 14 lipca 2012 · dodano: 26.07.2012 | Komentarze 2
Wyjechałem spotkać się z Che nad Wisłą.
Teraz chętnie bym walnął coś w stylu „opis u Che”, ale nie mogę, bo ona ma takie zaległości we wpisach, że musiałbym na to pewnie jeszcze z rok czekać.
A sam to nie wiem za bardzo co napisać. Taki nieogarnięty jestem :)
Zaliczyliśmy browarek na Papirusów, szwendanko przez Łomiankowskie chodniki, singiel wzdłuż zielonego i długą nasiadówę na ławeczce za sklepem w Sierakowie.
A na koniec solidnie nas zmoczyło i rozchrobotało rowery.
Teraz chętnie bym walnął coś w stylu „opis u Che”, ale nie mogę, bo ona ma takie zaległości we wpisach, że musiałbym na to pewnie jeszcze z rok czekać.
A sam to nie wiem za bardzo co napisać. Taki nieogarnięty jestem :)
Zaliczyliśmy browarek na Papirusów, szwendanko przez Łomiankowskie chodniki, singiel wzdłuż zielonego i długą nasiadówę na ławeczce za sklepem w Sierakowie.
A na koniec solidnie nas zmoczyło i rozchrobotało rowery.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
73.50 km
20.00 km teren
03:39 h
20.14 km/h:
Maks. pr.:34.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:133 m
Kalorie: 2369 kcal
Rower:Kona Caldera
Łu Łaraba
Wtorek, 10 lipca 2012 · dodano: 26.07.2012 | Komentarze 4
Najpierw rano z Che.
Potem po południu z Olą.
Potem dołączyła znowu Che i jeszcze Karolajna
A na koniec Piotrek z Gerappa.
Ponieważ jest to portal rowerowy, zrozumiałe jest, że powyższe nie powinno wywoływać żadnych niezdrowych emocji, skojarzeń, spekulacji, chichotów czy też oburzenia.
Mając jednak świadomość, że trafiają tu także osobniki chore tak jak ja, co to im się wszystko z dupą kojarzy, napiszę jednak coś więcej.
Jakem już zaznaczył we wczorajszym wpisie lubię jeździć do pracy, więc pojechałem i dziś.
Tyle, że z Che. Żeby jeszcze fajniej było.
Generalnie wyszło na zero, bo nie spotkaliśmy koni ;)
Po spędzeniu przymusowych ośmiu godzin (odjąć oczywiście zwyczajowe półgodzinne spóźnienie) ruszam na miacho, po Olę z którą się lekkomyślnie na dzisiaj umówiłem. Ola bardzo szybko mi przypomniała dlaczego mając do wyboru absolutnie wszystkie dziewczyny świata (kto mnie zna to rozumie, kto nie zna, to zdjęcia też mu powinny wystarczyć ;) jak przychodzi do umawiania się to wybieram Che.
Otóż Ola, jak każda dziewczyna, nie dość, że się spóźniła, to jeszcze zbierała się do drogi…
dobrą godzinę (dobra godzina = 1,2 * zwykła godzina)
Dobrą godzinę mojego cennego życia!
Żeby ona się jeszcze jakoś widowiskowo zbierała, to bym się jakoś zajął. Ale ona się zwyczajnie zbierała, niewidowiskowo, więc musiałem się zająć głównie zaciskaniem zębów w oczekiwaniu na finał. Dobrze, że chociaż jakąś paszę wystawiła, bo bym chyba nie zdzierżył.
No ale ostatecznie pojechaliśmy. Na Młociny, nad Wisłę, na prom popaczeć…
Zahaczyliśmy o Kampinos, zaliczyliśmy cmentarnego singla, omówiliśmy co było do omówienia aż wreszcie nastąpiło nieuniknione.
Wreszcie pojechaliśmy na piwo :)
Tym razem wybór padł na Araba, na Kępie. Zacna miejscówka, bo i zjeść można, i popić, i popaczeć, a przede wszystkim można spotkać przy barze Che, która przybyła tu z Karolajną.
Nie umawialiśmy się, a jakbyśmy się umówili.
Czy to jakiś znak?
Mam tylko nadzieję, że żaden z tych znaków co wiszą w Czerwińskim kościele.
Zatem aby nie marnować stolików, zsiedliśmy się wszyscy razem, a nawet ktoś się jeszcze do nas dosiadł.
A ja zająłem się donoszeniem browarów
Już po godzince miałem przy stoliku trzy pijane dziewczyny (psa się pozbyliśmy), więc tylko czekałem kiedy zaczną się wzajemnie dotykać. Na wszystkich filmach, które ja oglądam tak właśnie jest, więc widocznie tak właśnie to musi być.
I pewnie by było, tylko, że wtedy dosiadł się do nas Piotrek Z Gerappa i na wstępie wygonił od razu Karolajnę :)
Ten drobny zonk nie przeszkodził nam jednak dalej czynić intensywnej integracji i nawilżacji. Na tyle intensywnej, że jak dobrze pamiętam, Piotrek trzy razy przedstawiał mi swojego syna, którego zdaje się poznałem już kiedyś w Ełku i to też nie wiem czy nie kilka razy :)
A potem zostało mi już tylko przedrzeć się lasami po ciemku do domu.
Tym razem jednak nauczony już doświadczeniem, zatrzymując się na sikanie zostawiałem lampki włączone. Zdecydowanie łatwiej potem rower znaleźć.
I oczywiście ja znowu miałem najdalej. Taka karma.
A rozpisałem się tak bardzo, bo po pierwsze dawno nie pisałem, a po drugie kolejne wpisy będą kuse, bo się zrobiły takie zaległości, że nie pamiętam gdzie i po co jeździłem :)
Potem po południu z Olą.
Potem dołączyła znowu Che i jeszcze Karolajna
A na koniec Piotrek z Gerappa.
Ponieważ jest to portal rowerowy, zrozumiałe jest, że powyższe nie powinno wywoływać żadnych niezdrowych emocji, skojarzeń, spekulacji, chichotów czy też oburzenia.
Mając jednak świadomość, że trafiają tu także osobniki chore tak jak ja, co to im się wszystko z dupą kojarzy, napiszę jednak coś więcej.
Jakem już zaznaczył we wczorajszym wpisie lubię jeździć do pracy, więc pojechałem i dziś.
Tyle, że z Che. Żeby jeszcze fajniej było.
Generalnie wyszło na zero, bo nie spotkaliśmy koni ;)
Po spędzeniu przymusowych ośmiu godzin (odjąć oczywiście zwyczajowe półgodzinne spóźnienie) ruszam na miacho, po Olę z którą się lekkomyślnie na dzisiaj umówiłem. Ola bardzo szybko mi przypomniała dlaczego mając do wyboru absolutnie wszystkie dziewczyny świata (kto mnie zna to rozumie, kto nie zna, to zdjęcia też mu powinny wystarczyć ;) jak przychodzi do umawiania się to wybieram Che.
Otóż Ola, jak każda dziewczyna, nie dość, że się spóźniła, to jeszcze zbierała się do drogi…
dobrą godzinę (dobra godzina = 1,2 * zwykła godzina)
Dobrą godzinę mojego cennego życia!
Żeby ona się jeszcze jakoś widowiskowo zbierała, to bym się jakoś zajął. Ale ona się zwyczajnie zbierała, niewidowiskowo, więc musiałem się zająć głównie zaciskaniem zębów w oczekiwaniu na finał. Dobrze, że chociaż jakąś paszę wystawiła, bo bym chyba nie zdzierżył.
No ale ostatecznie pojechaliśmy. Na Młociny, nad Wisłę, na prom popaczeć…
Mówiłem, że już pływa. Mówiłem.© Niewe
Zahaczyliśmy o Kampinos, zaliczyliśmy cmentarnego singla, omówiliśmy co było do omówienia aż wreszcie nastąpiło nieuniknione.
Wreszcie pojechaliśmy na piwo :)
Tym razem wybór padł na Araba, na Kępie. Zacna miejscówka, bo i zjeść można, i popić, i popaczeć, a przede wszystkim można spotkać przy barze Che, która przybyła tu z Karolajną.
Nie umawialiśmy się, a jakbyśmy się umówili.
Czy to jakiś znak?
Mam tylko nadzieję, że żaden z tych znaków co wiszą w Czerwińskim kościele.
Zatem aby nie marnować stolików, zsiedliśmy się wszyscy razem, a nawet ktoś się jeszcze do nas dosiadł.
Czy na pewno on usiadł w dobrą stronę?© Niewe
A ja zająłem się donoszeniem browarów
Donosiciel, doręczyciel.© Niewe
Już po godzince miałem przy stoliku trzy pijane dziewczyny (psa się pozbyliśmy), więc tylko czekałem kiedy zaczną się wzajemnie dotykać. Na wszystkich filmach, które ja oglądam tak właśnie jest, więc widocznie tak właśnie to musi być.
I pewnie by było, tylko, że wtedy dosiadł się do nas Piotrek Z Gerappa i na wstępie wygonił od razu Karolajnę :)
Dosiadł się Piotrek (pierwszy z prawej)© Niewe
Karolajna się zbiera. Zwracam uagę na dobór stroju do koloru ramy.© Niewe
Ten drobny zonk nie przeszkodził nam jednak dalej czynić intensywnej integracji i nawilżacji. Na tyle intensywnej, że jak dobrze pamiętam, Piotrek trzy razy przedstawiał mi swojego syna, którego zdaje się poznałem już kiedyś w Ełku i to też nie wiem czy nie kilka razy :)
A potem zostało mi już tylko przedrzeć się lasami po ciemku do domu.
Tym razem jednak nauczony już doświadczeniem, zatrzymując się na sikanie zostawiałem lampki włączone. Zdecydowanie łatwiej potem rower znaleźć.
I oczywiście ja znowu miałem najdalej. Taka karma.
A rozpisałem się tak bardzo, bo po pierwsze dawno nie pisałem, a po drugie kolejne wpisy będą kuse, bo się zrobiły takie zaległości, że nie pamiętam gdzie i po co jeździłem :)