Info
Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Październik1 - 7
- 2013, Wrzesień8 - 7
- 2013, Sierpień3 - 2
- 2013, Czerwiec12 - 57
- 2013, Maj7 - 5
- 2013, Kwiecień10 - 37
- 2013, Marzec12 - 59
- 2013, Luty3 - 19
- 2013, Styczeń1 - 14
- 2012, Grudzień3 - 18
- 2012, Listopad3 - 39
- 2012, Październik8 - 72
- 2012, Wrzesień14 - 98
- 2012, Sierpień6 - 53
- 2012, Lipiec12 - 66
- 2012, Czerwiec11 - 139
- 2012, Maj12 - 152
- 2012, Kwiecień9 - 112
- 2012, Marzec3 - 34
- 2012, Luty9 - 71
- 2012, Styczeń8 - 93
- 2011, Grudzień8 - 78
- 2011, Listopad7 - 80
- 2011, Październik6 - 43
- 2011, Wrzesień11 - 128
- 2011, Sierpień10 - 77
- 2011, Lipiec12 - 103
- 2011, Czerwiec7 - 79
- 2011, Maj17 - 181
- 2011, Kwiecień12 - 176
- 2011, Marzec3 - 3
- 2011, Luty5 - 3
- 2011, Styczeń3 - 19
- 2010, Grudzień3 - 13
- 2010, Listopad4 - 8
- 2010, Październik4 - 13
- 2010, Wrzesień8 - 15
- 2010, Sierpień7 - 2
- 2010, Lipiec9 - 6
- 2010, Czerwiec12 - 28
- 2010, Maj7 - 21
- 2010, Kwiecień11 - 35
- 2010, Marzec3 - 3
- 2010, Luty2 - 1
- 2010, Styczeń6 - 4
- 2009, Grudzień5 - 6
- 2009, Listopad4 - 4
- 2009, Październik4 - 17
- 2009, Wrzesień6 - 19
- 2009, Sierpień10 - 6
- 2009, Lipiec5 - 9
Wpisy archiwalne w kategorii
Większom grupom
Dystans całkowity: | 1068.38 km (w terenie 575.20 km; 53.84%) |
Czas w ruchu: | 53:43 |
Średnia prędkość: | 19.89 km/h |
Maksymalna prędkość: | 53.50 km/h |
Suma podjazdów: | 2958 m |
Suma kalorii: | 13818 kcal |
Liczba aktywności: | 13 |
Średnio na aktywność: | 82.18 km i 4h 07m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
63.53 km
45.00 km teren
03:23 h
18.78 km/h:
Maks. pr.:36.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:251 m
Kalorie: 1849 kcal
Rower:Spec Epic
Szczepionka
Niedziela, 4 listopada 2012 · dodano: 07.11.2012 | Komentarze 11
Szczepionka to taka impreza cykliczna organizowana przez Prunia zawsze jesienią w celu zaszczepienia się przed zimą.
Taka jest do tego dorobiona teoria.
W praktyce to zwykłe spotkanie towarzyskie. O ile pierwsza szczepionka, na której byłem z Gorem wymagała jakiegoś wysiłku (coś koło stówki dobrym tempem) to każda kolejna odbywała się już coraz wolniejszym tempem.
Ta dzisiejsza to już zwykły spacer niemalże.
Z jednej strony może i fajnie, bo się można było zrealizować towarzysko (Prunia dawno nie widziałem i pogadać zawsze miło) z drugiej niefajnie, bo takie tempo to już naprawdę przegięcie.
A może się czepiam i to mi się po prostu do domu spieszyło, bo Che biedactwo zaniemogło totalnie (ogólna tendencja, śledziona, kolka) i czułem, że potrzebna jest jej moja pomocna ręka coby te zimne browarki z lodówki przynosić.
W każdym razie trochę ludzi było co nawet wynika ze zdjęć.
W sumie z całej tej Szczepionki podobał mi się dojazd na nią, bo żeśmy sobie z Rooterem naprawdę ostro pognali, a mój nowy tłentysixter czadowo płynie po wyboistych Wyględach oraz afterparty z Jankiem, który wyświetlił mi się przed bramą zaraz po tym jak wróciłem i Che, która cudownie ozdrowiała na tę okoliczność.
Biedak Janek nie dał rady wstać na zadaną godzinę i postanowił odpokutować to w Domu Złym.
Odpokutował :)
Taka jest do tego dorobiona teoria.
W praktyce to zwykłe spotkanie towarzyskie. O ile pierwsza szczepionka, na której byłem z Gorem wymagała jakiegoś wysiłku (coś koło stówki dobrym tempem) to każda kolejna odbywała się już coraz wolniejszym tempem.
Ta dzisiejsza to już zwykły spacer niemalże.
Z jednej strony może i fajnie, bo się można było zrealizować towarzysko (Prunia dawno nie widziałem i pogadać zawsze miło) z drugiej niefajnie, bo takie tempo to już naprawdę przegięcie.
A może się czepiam i to mi się po prostu do domu spieszyło, bo Che biedactwo zaniemogło totalnie (ogólna tendencja, śledziona, kolka) i czułem, że potrzebna jest jej moja pomocna ręka coby te zimne browarki z lodówki przynosić.
W każdym razie trochę ludzi było co nawet wynika ze zdjęć.
Miesce zbiórki było przy metrze Młociny© Niewe
Z Młocin, co logiczne, pojechaliśmy do Kampinosu© Niewe
Niektórzy troszkę brykali...© Niewe
Niektórzy troszkę zarośli© Niewe
Tutaj to Erbajki już naprawdę zamulali srodze.© Niewe
W sumie z całej tej Szczepionki podobał mi się dojazd na nią, bo żeśmy sobie z Rooterem naprawdę ostro pognali, a mój nowy tłentysixter czadowo płynie po wyboistych Wyględach oraz afterparty z Jankiem, który wyświetlił mi się przed bramą zaraz po tym jak wróciłem i Che, która cudownie ozdrowiała na tę okoliczność.
Biedak Janek nie dał rady wstać na zadaną godzinę i postanowił odpokutować to w Domu Złym.
Odpokutował :)
Kategoria Na luzie, Większom grupom
Dane wyjazdu:
56.00 km
45.00 km teren
02:35 h
21.68 km/h:
Maks. pr.:38.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:105 m
Kalorie: 1725 kcal
Rower:Kona Caldera
Skierniewice – Miasto Tajemnic ;)
Niedziela, 16 września 2012 · dodano: 21.09.2012 | Komentarze 14
Kolejny koncert, czego byśmy nie grali,
Poooooolska, ryczy pół sali!!
Tak z grubsza było wczoraj wieczorem na rynku w Skierniewicach. Na tym drugim rynku. Bo na pierwszym, na który zaprowadził nas miejscowy Bart też coś grali, ale do teraz nie wiem co :)
Wiem za to, że na podłodze w mieszkaniu Barta, dwie osoby mogą całkiem wygodnie się kimnąć, za co niniejszym dziękuję.
No ale wszystko co dobre, szybko się kończy i trzeba było wstaaaać i zebrać się na ten cholerny rower żeby tłuc statsy na bajkstatsa ;)
Zdjęcie ujawniło bohaterstwo Gora, który choć nie mógł zabrać się z nami wczoraj na koncert dzisiaj przyleciał do miasta na S. na kołach z samego rana, żeby ujrzeć nasze zapite gęby i przejechać się z nami kawałek. Nasz bohater :)
I choć nic na to nie wskazywało ostatecznie na te całe rowery żeśmy się wreszcie wybrali.
Na początek w składzie Che, Goro, Bartman i ChriEM. Oto poszlaka:
W wyniku jakiś tajemniczych telefonicznych konsultacji (choć do końca nie wiem jak to możliwe, bo oni tam wszyscy w tych Skierniewicach mają telefony chyba od wczoraj ;) dołączają do nas jeszcze Syla i Theli.
A jak patrzę na zdjęcie to widzę, że dołączył też Wilk i robił statystykę na BS-a ;)
Goro chyba nie lubi takich tłumów, bo zmył się do pociągu, a my pokręciliśmy się to tu, to tam.
I tu se chyba daruję opis wycieczki, bo nie chcę pisać o tym jak można być miejscowym i w sumie nic nie wiedzieć :P
Ostatecznie jakimś cudem wylądowaliśmy na pizzy.
Podobno Theli jest w posiadaniu kompromitującego zdjęcia, na którym ja piję herbatę. Ale jak napisałem powyżej, ja się powstrzymałem od dokładnego opisu to i on pewnie zrobi tylko krótką notkę ;)
I to by było na tyle. Trza było wracać do domu szukać instrukcji od telewizora, żeby się dowiedzieć jak go włączyć. Tak właśnie jesteśmy gotowi się poświęcić dla niejakiego Jana Niezbendnego.
Bo on jest gwiazda i z nim jest jazda :)
Poooooolska, ryczy pół sali!!
Tak z grubsza było wczoraj wieczorem na rynku w Skierniewicach. Na tym drugim rynku. Bo na pierwszym, na który zaprowadził nas miejscowy Bart też coś grali, ale do teraz nie wiem co :)
Wiem za to, że na podłodze w mieszkaniu Barta, dwie osoby mogą całkiem wygodnie się kimnąć, za co niniejszym dziękuję.
No ale wszystko co dobre, szybko się kończy i trzeba było wstaaaać i zebrać się na ten cholerny rower żeby tłuc statsy na bajkstatsa ;)
Wygląda na to, że ja jeszcze leżałem jak już wszyscy się snuli :)© Niewe
Zdjęcie ujawniło bohaterstwo Gora, który choć nie mógł zabrać się z nami wczoraj na koncert dzisiaj przyleciał do miasta na S. na kołach z samego rana, żeby ujrzeć nasze zapite gęby i przejechać się z nami kawałek. Nasz bohater :)
I choć nic na to nie wskazywało ostatecznie na te całe rowery żeśmy się wreszcie wybrali.
Na początek w składzie Che, Goro, Bartman i ChriEM. Oto poszlaka:
Zdjęcie jest tą poszlaką© Niewe
W wyniku jakiś tajemniczych telefonicznych konsultacji (choć do końca nie wiem jak to możliwe, bo oni tam wszyscy w tych Skierniewicach mają telefony chyba od wczoraj ;) dołączają do nas jeszcze Syla i Theli.
A jak patrzę na zdjęcie to widzę, że dołączył też Wilk i robił statystykę na BS-a ;)
Tajemnica dużych przebiegów wyjaśniona :)© Niewe
Goro chyba nie lubi takich tłumów, bo zmył się do pociągu, a my pokręciliśmy się to tu, to tam.
I tu se chyba daruję opis wycieczki, bo nie chcę pisać o tym jak można być miejscowym i w sumie nic nie wiedzieć :P
Ostatecznie jakimś cudem wylądowaliśmy na pizzy.
Kolejna poszlaka w postaci zdjęcia© Niewe
Podobno Theli jest w posiadaniu kompromitującego zdjęcia, na którym ja piję herbatę. Ale jak napisałem powyżej, ja się powstrzymałem od dokładnego opisu to i on pewnie zrobi tylko krótką notkę ;)
I to by było na tyle. Trza było wracać do domu szukać instrukcji od telewizora, żeby się dowiedzieć jak go włączyć. Tak właśnie jesteśmy gotowi się poświęcić dla niejakiego Jana Niezbendnego.
Bo on jest gwiazda i z nim jest jazda :)
Kategoria Na luzie, Większom grupom
Dane wyjazdu:
148.00 km
80.00 km teren
06:59 h
21.19 km/h:
Maks. pr.:38.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:198 m
Kalorie: 3823 kcal
Rower:Kona Caldera
Do Łodzi. Albo jednak nie. Do Skierniewic na razie musi wystarczyć.
Wtorek, 1 maja 2012 · dodano: 09.05.2012 | Komentarze 26
Goro zrobił się strasznie multimedialny i stworzył na Facebooku wydarzenie „Rowerowa wycieczka do Łodzi zahaczająca o Bolimowski Park Krajobrazowy, żeby ładniej było”
Aż 9 osób kliknęło, że JADZIE, więc nie było odwrotu. Cza było jechać, nawet jak się rano wstać nie chciało :) Śmignąłem więc sobie sam z rańca do Pruszkowa dokąd od strony Warszawy nadjechała pierwsza część naszego dzisiejszego składu czyli Che, Ania, Maciek i Goro.
Goro jako doskonały nawigator zdążył już przeciągnąć towarzystwo przez jakieś łąki i błota, więc humory dopisywały. Ruszamy wzdłuż torów.
Jest jednak tak kurewsko gorąco, że postój na pierwszy browarek robimy chwilę później w pobliskiej Podkowie, gdzie Maćka urzeka pasący się za siatką konik. Ja chyba nawet wiem dlaczego ;)
Chyba naprawdę poczuli do siebie miętę :)
No ale nie ma wyjścia. Trzeba jechać dalej. Kręcąc się z grubsza wzdłuż torów, a potem przez wiochy docieramy wreszcie do puszczy Bolimowskiej gdzie natychmiast urządzamy kolejny popas.
A tym czasem Goro staje na straży i wypatruję nadejścia (a właściwie nadjechania ekipy Skierniewicko-Łodzkiej z przewagą Skierniewickiej.
Paczał, paczał i wypaczał. Sylanarowerze, Theli, chrisEM i bartman. Teraz mamy komplet.
Szybka integracja, podzielenie się tym co mamy (Buk kazał się dzielić) i możemy ruszać w komplecie.
A jak się ma za przewodników miejscowych to można śmigać i takimi fajnymi drogami.
I tak od sklepu, do sklepu…
...turlaliśmy się w kierunku knajpy, do której ponoć było pięć kilometrów, zahaczając o Rawkę (którą mam nadzieję już 10 czerwca spłynę kajakiem)….
…i zahaczając co 20km do sklepu dotarliśmy do knajpy, w której miał być browar z kija, miało być ładnie, a barmanka miała mieć wyeksponowany bufet.
Teoretycznie wszystko się zgodziło, ale barmanek było dużo i pewnie dlatego na żarcie czekaliśmy jakieś cztery jednostki piwne na głowę.
Jak się pije to się i sika
W wyniku oczekiwania niektórzy do baru poruszali się już jak konwoje na Atlantyku czyli zygzakując, a inni łapali fochy podczas burzliwych dyskusji o powrocie, o Łowiczu, o Łodzi i o Skierniewicach, ale koniec końców nażarliśmy się i całkiem sprawnie teleportowaliśmy się do Skierniewic, gdzie pod czujnym okiem kamer
I witani z sympatią przez miejscową młodzież…
Spożywamy tyle na ile nam tylko pozwalają nasze bandziochy, bo nie wiadomo kiedy znów będzie okazja spotkać się w tak zacnym gronie :)
Robimy sobie też fotkę na czołgu. Ale to chyba nawet przed spożyciem. Nie pamiętam :)
I żegnani ze łzami w oczach ładujemy się do pociągu smutno sącząc ostatnie piwka :)
Wnioski jakie wyciągnąłem z tego pouczającego dnia są następujące.
Świat jest mały – wszędzie mamy tylko 5km.
Mimo tego, ze świat jest mały i do Łodzi pewnie też jest tylko z 5km to żeby do niej dotrzeć należy omijać Skierniewice szerokim łukiem :)
Aż 9 osób kliknęło, że JADZIE, więc nie było odwrotu. Cza było jechać, nawet jak się rano wstać nie chciało :) Śmignąłem więc sobie sam z rańca do Pruszkowa dokąd od strony Warszawy nadjechała pierwsza część naszego dzisiejszego składu czyli Che, Ania, Maciek i Goro.
Goro jako doskonały nawigator zdążył już przeciągnąć towarzystwo przez jakieś łąki i błota, więc humory dopisywały. Ruszamy wzdłuż torów.
Ruszamy wzdłuż torów. Czy ja niewyraźnie piszę?© Niewe
Jest jednak tak kurewsko gorąco, że postój na pierwszy browarek robimy chwilę później w pobliskiej Podkowie, gdzie Maćka urzeka pasący się za siatką konik. Ja chyba nawet wiem dlaczego ;)
Idzie burza, bo mu sie wydłuża© Niewe
Chyba naprawdę poczuli do siebie miętę :)
Zaczekaj, wrócę po Ciebie i Cię uwolnię. Przysięgam.© Niewe
No ale nie ma wyjścia. Trzeba jechać dalej. Kręcąc się z grubsza wzdłuż torów, a potem przez wiochy docieramy wreszcie do puszczy Bolimowskiej gdzie natychmiast urządzamy kolejny popas.
No co? Ciepło jest, to trzeba się częściej zatrzymywać.© Niewe
A tym czasem Goro staje na straży i wypatruję nadejścia (a właściwie nadjechania ekipy Skierniewicko-Łodzkiej z przewagą Skierniewickiej.
Co on paczy?© Niewe
Paczał, paczał i wypaczał. Sylanarowerze, Theli, chrisEM i bartman. Teraz mamy komplet.
Jadą od lewej do prawej czyli prawidłowo.© Niewe
Szybka integracja, podzielenie się tym co mamy (Buk kazał się dzielić) i możemy ruszać w komplecie.
Rowerzyści komplet. Promocja: 8 szt + 1 z Łodzi gratis ;)© Niewe
A jak się ma za przewodników miejscowych to można śmigać i takimi fajnymi drogami.
Jaaaaaaaaka ładna droga© Niewe
I tak od sklepu, do sklepu…
25 km to maksymalny dystans pomiędzy sklepami w tak upalny dzień© Niewe
...turlaliśmy się w kierunku knajpy, do której ponoć było pięć kilometrów, zahaczając o Rawkę (którą mam nadzieję już 10 czerwca spłynę kajakiem)….
Co ja skaczę?© Niewe
…i zahaczając co 20km do sklepu dotarliśmy do knajpy, w której miał być browar z kija, miało być ładnie, a barmanka miała mieć wyeksponowany bufet.
Do tego miejsca mieliśmy tylko 5km :)© Niewe
Teoretycznie wszystko się zgodziło, ale barmanek było dużo i pewnie dlatego na żarcie czekaliśmy jakieś cztery jednostki piwne na głowę.
Co my czekamy© Niewe
Jak się pije to się i sika
Maciek sprawdza czemu biały konik nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak na nim ;)© Niewe
W wyniku oczekiwania niektórzy do baru poruszali się już jak konwoje na Atlantyku czyli zygzakując, a inni łapali fochy podczas burzliwych dyskusji o powrocie, o Łowiczu, o Łodzi i o Skierniewicach, ale koniec końców nażarliśmy się i całkiem sprawnie teleportowaliśmy się do Skierniewic, gdzie pod czujnym okiem kamer
Obiekt monitorowany© Niewe
Cały czas jesteśmy monitorowani© Niewe
I witani z sympatią przez miejscową młodzież…
Przybywam w pokoju.© Niewe
Spożywamy tyle na ile nam tylko pozwalają nasze bandziochy, bo nie wiadomo kiedy znów będzie okazja spotkać się w tak zacnym gronie :)
Robimy sobie też fotkę na czołgu. Ale to chyba nawet przed spożyciem. Nie pamiętam :)
Ja nie wiem co ja na tym zdjęciu robie, ale to przypadek ;)© Niewe
I żegnani ze łzami w oczach ładujemy się do pociągu smutno sącząc ostatnie piwka :)
Nie płacz, kiedy odjadę...© Niewe
Wnioski jakie wyciągnąłem z tego pouczającego dnia są następujące.
Świat jest mały – wszędzie mamy tylko 5km.
Mimo tego, ze świat jest mały i do Łodzi pewnie też jest tylko z 5km to żeby do niej dotrzeć należy omijać Skierniewice szerokim łukiem :)
Kategoria Na luzie, PKP, Większom grupom
Dane wyjazdu:
48.00 km
30.00 km teren
02:45 h
17.45 km/h:
Maks. pr.:53.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:748 m
Kalorie: 1866 kcal
Rower:Kona Caldera
Kuuuuoooocham Was ;)
Sobota, 29 października 2011 · dodano: 16.11.2011 | Komentarze 5
Dostałem od Che propozycję nie do odrzucenia. Jedziemy do Fascika. Ty też jedziesz.
No to pojechałem :) Znaczy pojechaliśmy.
A jak pojechaliśmy to i dojechaliśmy.
A jak dojechaliśmy to się przywitaliśmy.
A jak się przywitaliśmy to rano było ciężko. To logiczne :)
Ale do rzeczy...
Skorym świtem, kiela dwunastej do Fascikowej rezydencji przybyli: Irek, Puchaty i Piotrek. Powitaliśmy się wszyscy niepasteryzowanym chlebem naszym powszednim darując już sobie sól. W tym czasie Fascik walczył z moim rowerem, który po Harpaganie znalazł się w stanie zapaści. Wymienił mi łańcuch, kasetę, nie dał jednak rady uruchomić korb. Dobrze, że mam silne nogi, to jakoś dawałem radę :)
Pod światłym przewodnictwem duetu Puchatego i Fascika zgarniając po drodze Candulę eksplorowaliśmy rewelacyjne tereny Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego.
Mi osobiście przyjemność zepsuły trochę do spółki:
- fatalny stan roweru
- fatalny stan mnie po chorobie i antybiotyku
ale wszystko wynagrodził zjazd nad moje ukochane mooooorze
I wypite nad nim browarki w zajebistym towarzystwie.
Oraz obowiązkowe nad morzem gofry
Nie zdążyłem tylko kupić sobie ciupagi.
Tak posileni (zwłaszcza Faścik, który zamiast gofra zjadł plasterek ogórka ;) wrócilim do Gdyni. A potem było już zupełnie nie rowerowo, niesportowo, ale bardzo wesoło i uczuciowo. Bo wrócił do nas Puchaty (który przedtem zmył się w niejasnych okolicznościach dla mnie niejasnych w lesie) i nas pokuuuuooooochał miłością prawdziwą, szczerą i żarliwą :D
Czad był.
PS.
Kto ma zdjęcie nas na żubrze czy co to było za stworzenie?
No to pojechałem :) Znaczy pojechaliśmy.
A jak pojechaliśmy to i dojechaliśmy.
A jak dojechaliśmy to się przywitaliśmy.
A jak się przywitaliśmy to rano było ciężko. To logiczne :)
Ale do rzeczy...
Skorym świtem, kiela dwunastej do Fascikowej rezydencji przybyli: Irek, Puchaty i Piotrek. Powitaliśmy się wszyscy niepasteryzowanym chlebem naszym powszednim darując już sobie sól. W tym czasie Fascik walczył z moim rowerem, który po Harpaganie znalazł się w stanie zapaści. Wymienił mi łańcuch, kasetę, nie dał jednak rady uruchomić korb. Dobrze, że mam silne nogi, to jakoś dawałem radę :)
Tu potrzebna jest pomoc Mechanika Rowerowego!!!© Niewe
Pod światłym przewodnictwem duetu Puchatego i Fascika zgarniając po drodze Candulę eksplorowaliśmy rewelacyjne tereny Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego.
Che z politowaniem patrzy jak inni nadal wjeżdżają ;)© Niewe
Ekipa w komplecie jeszcze przed dezercją Puchatego© Niewe
Mi osobiście przyjemność zepsuły trochę do spółki:
- fatalny stan roweru
- fatalny stan mnie po chorobie i antybiotyku
ale wszystko wynagrodził zjazd nad moje ukochane mooooorze
Labrador oczywiście musiał od razu wkitrać się do wody© Niewe
Fascik, Piotrek i Irek na jednej stali plaży© Niewe
Jak przyjdzie przypływ to będzie po rowerach, a Che morze wyrzuci na wydmy.© Niewe
I wypite nad nim browarki w zajebistym towarzystwie.
Stoją teraz w dokładnie odwrotnej kolejności niż stali na plaży. No chyba żeby patrzeć od prawej© Niewe
Oraz obowiązkowe nad morzem gofry
Ktoś zaburzył kolejność. Nawet tą odwrotną© Niewe
Nie zdążyłem tylko kupić sobie ciupagi.
Tak posileni (zwłaszcza Faścik, który zamiast gofra zjadł plasterek ogórka ;) wrócilim do Gdyni. A potem było już zupełnie nie rowerowo, niesportowo, ale bardzo wesoło i uczuciowo. Bo wrócił do nas Puchaty (który przedtem zmył się w niejasnych okolicznościach dla mnie niejasnych w lesie) i nas pokuuuuooooochał miłością prawdziwą, szczerą i żarliwą :D
Czad był.
PS.
Kto ma zdjęcie nas na żubrze czy co to było za stworzenie?
Kategoria Na luzie, Większom grupom
Dane wyjazdu:
85.20 km
8.00 km teren
03:38 h
23.45 km/h:
Maks. pr.:43.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:167 m
Kalorie: 2812 kcal
Rower:Kona Caldera
Mini zlot Bikestats czyli ciąg dalszy nastapił
Niedziela, 18 września 2011 · dodano: 20.09.2011 | Komentarze 3
W zasadzie to nasza głupota przerosła nas. My mamy po metr osiemdziesiąt, a nasza głupota po dwa metry.
Niemniej jednak...
Po wczorajszej promocji rowerów jako sposobu na bezpieczny powrót do domu, okazało się rano, że owszem wróciłem bezpiecznie, ale nie do swojego domu. Na szczęście nie trafiłem też do Domu Opieki Społecznej, czy innej, równie atrakcyjnej miejscówki, lecz zwyczajnie zaległem u Radka, za jego zgodą i akceptacją.
Czyli rozsądek wygrał z brawurą i głupotą.
Dziwne. No ale bywa i tak.
Robimy poranną herbatkę, wzruszające pożegnanie i mogę całkiem rześki, świeży i wypoczęty wsiadać na rower. Wsiadłem na swój, bo chyba wystarczy, że już nie w swoim domu spałem.
Wsiadłem i sam sobie zadałem pytanie: Quo vadis, Domine?
Dzięki czemu stałem się Piotrem i Chrystusem jednocześnie. Za dwie role należy się podwójna gaża, isn't it?
Z pomocą w rozwiązaniu tej zagadki przyjszła mi natychmiast Che, która poinformowała mnie przez telegraf iż:
Fascik, Izka, Siwy-zgr i Ona Sama We Własnej Zrytej Osobie umówili się na dwunastą na wspólne "śniadanie" na Moczydle.
A że właśnie była 11:00, a że właśnie na Moczydło miałem właśnie godzinę drogi pomyślałem, że to ZNAK.
I że nie mogę go zlekceważyć.
Pojechałem ZatEm TaM.
Na miejscu była już Che z Fascikiem, chwilę potem dojechała Izka z Siwym i mogliśmy zacząć śniadać. I tu ciekawostka, bo tylko ja coś jadłem, reszta tylko łoiła browar :) Ja to cholera wiem z kim się umawiać na śniadanie.
Po śniadaniu urządzamy sobie prawdziwą Burzę Mózgów. Chcemy gdzieś pojechać, ale nie wiemy gdzie, bo:
- Izka i Siwy mają dwie godziny czasu i muszą wracać na Bemowo
- Fascik ma pięć godzin czasu i musi wracać na CheEvarowo
Tą trudną zagadkę logistyczną rozwiązujemy w końcu w jedyny znany nam sposób i ustalamy, że jedziemy do innej knajpy. Lasami Bemowskimi Pod Rurę. Ponieważ mi przypadła rola przewodnika jednostronnie zmieniłem ten plan już w trakcie realizacji i powiodłem towarzystwo do Latchorzewa, gdyż jest tam bar, który lubię, a w którym dawno mnie nie było i na pewno obsługa tęskniła.
No i się zaczęło…
Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy. Izka z Siwym uciekli na kotleta do domu, a my czyli Che, Fascik i ja pognaliśmy na CheEvarowo, żeby się Fascik mógł do podróży przygotować. Próbowaliśmy jeszcze wbić się na obiadek do Izki rodziny, ale niestety wykazała się dziewczyna asertywnością 10/10 więc musieliśmy się zadowolić kupnymi pierogami.
Z Bródna lecimy na Wschodni, gdzie Fascik urządza imponujący pokaz pt. Jak rozebrać w kilka minut cały rower na części wstrzymując jednocześnie odjazd nie swojego pociągu :)
A jak już się pociąg z Fascikiem oddalił to nam tak wszystko opadło, że przez całą Pragię z rowerami przeszliśmy sobie spacerkiem zamiast jechać. Aż się panowie policjanty na nas podejrzliwie patrzyli. I słusznie zresztą.
Niemniej jednak...
Po wczorajszej promocji rowerów jako sposobu na bezpieczny powrót do domu, okazało się rano, że owszem wróciłem bezpiecznie, ale nie do swojego domu. Na szczęście nie trafiłem też do Domu Opieki Społecznej, czy innej, równie atrakcyjnej miejscówki, lecz zwyczajnie zaległem u Radka, za jego zgodą i akceptacją.
Czyli rozsądek wygrał z brawurą i głupotą.
Dziwne. No ale bywa i tak.
Robimy poranną herbatkę, wzruszające pożegnanie i mogę całkiem rześki, świeży i wypoczęty wsiadać na rower. Wsiadłem na swój, bo chyba wystarczy, że już nie w swoim domu spałem.
Wsiadłem i sam sobie zadałem pytanie: Quo vadis, Domine?
Dzięki czemu stałem się Piotrem i Chrystusem jednocześnie. Za dwie role należy się podwójna gaża, isn't it?
Z pomocą w rozwiązaniu tej zagadki przyjszła mi natychmiast Che, która poinformowała mnie przez telegraf iż:
Fascik, Izka, Siwy-zgr i Ona Sama We Własnej Zrytej Osobie umówili się na dwunastą na wspólne "śniadanie" na Moczydle.
A że właśnie była 11:00, a że właśnie na Moczydło miałem właśnie godzinę drogi pomyślałem, że to ZNAK.
I że nie mogę go zlekceważyć.
Pojechałem ZatEm TaM.
Na miejscu była już Che z Fascikiem, chwilę potem dojechała Izka z Siwym i mogliśmy zacząć śniadać. I tu ciekawostka, bo tylko ja coś jadłem, reszta tylko łoiła browar :) Ja to cholera wiem z kim się umawiać na śniadanie.
Po śniadaniu urządzamy sobie prawdziwą Burzę Mózgów. Chcemy gdzieś pojechać, ale nie wiemy gdzie, bo:
- Izka i Siwy mają dwie godziny czasu i muszą wracać na Bemowo
- Fascik ma pięć godzin czasu i musi wracać na CheEvarowo
Tą trudną zagadkę logistyczną rozwiązujemy w końcu w jedyny znany nam sposób i ustalamy, że jedziemy do innej knajpy. Lasami Bemowskimi Pod Rurę. Ponieważ mi przypadła rola przewodnika jednostronnie zmieniłem ten plan już w trakcie realizacji i powiodłem towarzystwo do Latchorzewa, gdyż jest tam bar, który lubię, a w którym dawno mnie nie było i na pewno obsługa tęskniła.
No i się zaczęło…
Niby taka niewinna, a donosi© Niewe
Wypchnąć cycki i zrobić dzióbek to podstawa każdej foty© Niewe
Już nie pamiętam co nas tak ubawiło, ale tak wyglądałą mniej więcej większa część tego spotkania :)© Niewe
Wysprzęglić tu komuś w ryj?© Niewe
Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy. Izka z Siwym uciekli na kotleta do domu, a my czyli Che, Fascik i ja pognaliśmy na CheEvarowo, żeby się Fascik mógł do podróży przygotować. Próbowaliśmy jeszcze wbić się na obiadek do Izki rodziny, ale niestety wykazała się dziewczyna asertywnością 10/10 więc musieliśmy się zadowolić kupnymi pierogami.
Z Bródna lecimy na Wschodni, gdzie Fascik urządza imponujący pokaz pt. Jak rozebrać w kilka minut cały rower na części wstrzymując jednocześnie odjazd nie swojego pociągu :)
A jak już się pociąg z Fascikiem oddalił to nam tak wszystko opadło, że przez całą Pragię z rowerami przeszliśmy sobie spacerkiem zamiast jechać. Aż się panowie policjanty na nas podejrzliwie patrzyli. I słusznie zresztą.
Kategoria Większom grupom, Na luzie
Dane wyjazdu:
49.00 km
8.00 km teren
01:56 h
25.34 km/h:
Maks. pr.:39.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:134 m
Kalorie: 1743 kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Środa to taka mała sobota
Środa, 7 września 2011 · dodano: 09.09.2011 | Komentarze 27
No tośmy se pojeździli…
Dzień zacząłem od sprawnego przedzierania się w korku na Arkuszowej w kierunku Warszawy. Moje chińskie, atomowe działo na przedzie w trybie „strobo” jak zwykle siało przyjemny popłoch wśród kierowców i mogłem bez przeszkód napierać całą drogę osią jezdni.
Na miejscu pełen zaskok. Mimo, że dziś ostatni dzień jestem bardzo młody, a od jutra będę już tylko młody nikt nie ogłosił dnia wolnego, urzędy były czynne, wozy strażackie nieumyte, w barze ”Jago” waliło jak co dzień. Żadnych oficjalnych obchodów.
Trudno, pomyślałem, trzeba będzie po prostu pójść na piwo dla odmiany.
Umówiłem się zatem z Izką…
Czekałem na Nią przy fontannie…
Nadjechała od strony zachodzącego słońca…
Woda szumiała...
W knajpie grała muzyka…
Było tak romantycznie, że aż się zawahałem czy się nie oświadczyć od razu ;) Ale nieeee
Trzeba jechać na „trening” ;)
No to pojechali my na Moczydło wjechać sobie na górkę. Całe DWA razy
Przy pierwszym zjeździe od razu urwałem błotnik, który wczoraj tak pieczołowicie mocowałem.
Gdzieś w między czasie dobija się Dżanek, że też chciałby pojeździć. Umawiamy się zatem w Lasku Na Kole, ale szybko o tym zapominamy, bo w jeszcze bardziej w między czasie dołącza do nas Che, która wraca akurat tędy od jakiegoś Almodovara :)
Dziewczyny przez chwilę jeszcze dyskutują gdzie i jak chciałyby pojeździć, ale tak naprawę to tylko pozory, bo w głębi swoich serc, w czeluściach żołądków, w szpiku kości, wewnątrz klatek piersiowych w rozmiarze XXL ;) pragną tylko jednego.
ŻEBYŚMY JUŻ NIGDZIE NIE JEŹDZILI I ŻEBYM JE WRESZCIE ZAPROSIŁ NA PIWO
Nie kazałem im długo czekać. Mam miękkie serce i nie mogłem patrzeć jak cierpią. Zwłaszcza, że do knajpy mieliśmy całe 500m :)
Jakeśmy się już wygodnie rozsiedli i rozpoczęli długotrwały cykl nawilżania organizmu odezwał się biedny Dżanek:
„Jestem, ale was nigdzie nie ma”
Oj Dżanek, Dżanek. Już chyba powinieneś się nauczyć, że jak umawiasz się ze mną w lesie to szukaj w pobliskiej knajpie :)
Ostatecznie jednak Dżanek dołączył i się zaczęło. I się skończyć nie mogło.
W wyniku spożycia i ostrego wychłodzenia organizmów doszło do nagłej gastro fazy i udaliśmy się wszyscy do ekskluzywnej restauracji co ma takie złote arkady w logo. Wyjątkowo prestiżowa miejscówka, więc i tam zachowywaliśmy się jak należy. Czyli w skrócie jak bydło :)
A potem pozostało już tylko rozjechać się po domach co niektórym sprawiło sporo trudności :)
Dzień zacząłem od sprawnego przedzierania się w korku na Arkuszowej w kierunku Warszawy. Moje chińskie, atomowe działo na przedzie w trybie „strobo” jak zwykle siało przyjemny popłoch wśród kierowców i mogłem bez przeszkód napierać całą drogę osią jezdni.
Na miejscu pełen zaskok. Mimo, że dziś ostatni dzień jestem bardzo młody, a od jutra będę już tylko młody nikt nie ogłosił dnia wolnego, urzędy były czynne, wozy strażackie nieumyte, w barze ”Jago” waliło jak co dzień. Żadnych oficjalnych obchodów.
Trudno, pomyślałem, trzeba będzie po prostu pójść na piwo dla odmiany.
Umówiłem się zatem z Izką…
Czekałem na Nią przy fontannie…
Nadjechała od strony zachodzącego słońca…
Woda szumiała...
W knajpie grała muzyka…
Było tak romantycznie, że aż się zawahałem czy się nie oświadczyć od razu ;) Ale nieeee
Trzeba jechać na „trening” ;)
No to pojechali my na Moczydło wjechać sobie na górkę. Całe DWA razy
Izka szczytuje po raz drugi (na Moczydle;)© Niewe
Przy pierwszym zjeździe od razu urwałem błotnik, który wczoraj tak pieczołowicie mocowałem.
Gdzieś w między czasie dobija się Dżanek, że też chciałby pojeździć. Umawiamy się zatem w Lasku Na Kole, ale szybko o tym zapominamy, bo w jeszcze bardziej w między czasie dołącza do nas Che, która wraca akurat tędy od jakiegoś Almodovara :)
Dziewczyny przez chwilę jeszcze dyskutują gdzie i jak chciałyby pojeździć, ale tak naprawę to tylko pozory, bo w głębi swoich serc, w czeluściach żołądków, w szpiku kości, wewnątrz klatek piersiowych w rozmiarze XXL ;) pragną tylko jednego.
ŻEBYŚMY JUŻ NIGDZIE NIE JEŹDZILI I ŻEBYM JE WRESZCIE ZAPROSIŁ NA PIWO
Nie kazałem im długo czekać. Mam miękkie serce i nie mogłem patrzeć jak cierpią. Zwłaszcza, że do knajpy mieliśmy całe 500m :)
Jakeśmy się już wygodnie rozsiedli i rozpoczęli długotrwały cykl nawilżania organizmu odezwał się biedny Dżanek:
„Jestem, ale was nigdzie nie ma”
Oj Dżanek, Dżanek. Już chyba powinieneś się nauczyć, że jak umawiasz się ze mną w lesie to szukaj w pobliskiej knajpie :)
Ostatecznie jednak Dżanek dołączył i się zaczęło. I się skończyć nie mogło.
Niektórzy na spontaniczne łojenie reagują spontanicznie :D :D :D© Niewe
W wyniku spożycia i ostrego wychłodzenia organizmów doszło do nagłej gastro fazy i udaliśmy się wszyscy do ekskluzywnej restauracji co ma takie złote arkady w logo. Wyjątkowo prestiżowa miejscówka, więc i tam zachowywaliśmy się jak należy. Czyli w skrócie jak bydło :)
A potem pozostało już tylko rozjechać się po domach co niektórym sprawiło sporo trudności :)
Kategoria Większom grupom, Użytkowo, Na luzie
Dane wyjazdu:
42.70 km
36.20 km teren
02:58 h
14.39 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1355 m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Caldera
Rekreacja/Regeneracja in Dżałorki
Sobota, 23 lipca 2011 · dodano: 31.07.2011 | Komentarze 18
Trzeciego dnia ocknąłem się (bo słowo "obudziłem" byłoby nieadekwatne) zupełnie skonany. Dwa dni jazdy po górach w połączeniu z trzema wieczorami "regeneracji" kompletnie mnie zniszczyły. Che, choć za Jah tego nie przyzna, też była skonana i ja się jej wcale nie dziwię ;)
W tej sytuacji podłączamy się do rodzinnej wycieczki Gora i Rootera w nadziei, że i ją uda nam się zepsuć tak jak ich urlop i że będzie lajtowo.
Goro zabrał syna, syn Gora zabrał mamę, Rooter zabrał syna, Gocha zabrała się z nimi, a ja zabrałem Che. Co się miała w domu kisić :)
Pojechaliśmy zatem zusammen w stronę Czerwonego Klasztoru, bo jedynie tam w tych całych górach są warunki do jazdy z dziećmi w fotelikach. Znad Dunajca odbiliśmy w stronę Leśnicy, żeby dzieciaki mogły się wyszaleć na placu zabaw, a rodzice wyłoić kolejny browar. Syn Rootera dopadł przy okazji jakąś blondynę i robił z nią takie rzeczy, że aż się czerwienię jak sobie przypomnę. Odpuściłem mu, bo dla mnie była trochę za gruba ;)
Enyłej, kiedy już się troszkę rozjeździliśmy, a kaca zamieniliśmy na nasz zwykły stan, czyli stan permanentnego upojenia odezwała się w nas (we mnie i w Che) tęsknota za górami. Umawiamy się na ponowne spotkanie w Czerwonym Klasztorze, a sami atakujemy kolejny raz Leśnicę, pozdrawiamy w przelocie przemiłego Słowaka na parkingu i wbijamy się w czerwony szlak, który kusił nas już poprzednio.
I słusznie, bo jest pięknie. Jedziemy szczytem łysego pasma i mamy widoki w obie strony.
Trasa mocno interwałowa, a widoki atakują z każdej strony
Ale jak się wjechało to trzeba i zjechać. Nie jest to proste, bo góry są dosłownie rozmięknięte od padającego od wielu dni deszczu. Mokra trawa, mokre korzenie, gliniaste zjazdy. Lekko nie jest. W pewnym momencie zaliczam piękne i klasyczne OTB ku uciesze Che.
Wielkie Che ucieszenie zostaje ukarane niemal natychmiast i w efekcie popełniłem taką oto fotkę
Którą zresztą z wrodzonego lenistwa przeklejam bezpośrednio z blogu Che :)
Uwaleni błotem, zakrwawieni, ale uradowani każde z osobna upadkiem drugiego, zjeżdżamy zgodnie z planem do Czerwonego Klasztoru.
Walimy po izobroniki (matko jaki pyszny był) i gonimy wzdłuż Dunajca resztę naszej licznej ekipy i zawijamy do Szczawnicy na popas. Che chyba była zła po tym upadku, bo szepnęła coś kucharzowi i dostałem surową polędwiczkę. Dobrze chociaż, że browar nie był ciepły. Potem jeszcze były lody co to niby miały być super, hiper, bajer i owszem były dobre, ale daleko im do tych z Jadowa pod Warszawą i powrót na wieczorną integrację.
Niektórych ta jazda bardzo znużyła :)
Nie obyło się też bez rytualnego mycia rowerów. Powielać zdjęcia jak myję rower samej Che nie będę, bo już krąży w sieci i podbija rankingi, ale pozwolę sobie umieścić kolejne zdjęcie Che po cywilnemu i po kilku browarach jak domagał się taki jeden.
Ponieważ dla Gora, Rootera i ich rodzinek to był ostatni dzień w górach, żeby im było jeszcze bardziej przykro rozpaliliśmy z Che porządne ognisko i pozostając w atmosferze pracy przyglądaliśmy się jak się pakują otwierając kolejne Kasztelany.
Zdjęć z samego ogniska nie mam, ale może to i lepiej.
W tej sytuacji podłączamy się do rodzinnej wycieczki Gora i Rootera w nadziei, że i ją uda nam się zepsuć tak jak ich urlop i że będzie lajtowo.
Większa część naszej rodzinnej wycieczki© Niewe
Goro zabrał syna, syn Gora zabrał mamę, Rooter zabrał syna, Gocha zabrała się z nimi, a ja zabrałem Che. Co się miała w domu kisić :)
Pojechaliśmy zatem zusammen w stronę Czerwonego Klasztoru, bo jedynie tam w tych całych górach są warunki do jazdy z dziećmi w fotelikach. Znad Dunajca odbiliśmy w stronę Leśnicy, żeby dzieciaki mogły się wyszaleć na placu zabaw, a rodzice wyłoić kolejny browar. Syn Rootera dopadł przy okazji jakąś blondynę i robił z nią takie rzeczy, że aż się czerwienię jak sobie przypomnę. Odpuściłem mu, bo dla mnie była trochę za gruba ;)
Enyłej, kiedy już się troszkę rozjeździliśmy, a kaca zamieniliśmy na nasz zwykły stan, czyli stan permanentnego upojenia odezwała się w nas (we mnie i w Che) tęsknota za górami. Umawiamy się na ponowne spotkanie w Czerwonym Klasztorze, a sami atakujemy kolejny raz Leśnicę, pozdrawiamy w przelocie przemiłego Słowaka na parkingu i wbijamy się w czerwony szlak, który kusił nas już poprzednio.
I słusznie, bo jest pięknie. Jedziemy szczytem łysego pasma i mamy widoki w obie strony.
Porzucamy rowery i rozkoszujemy się... widokami :)© Niewe
Trasa mocno interwałowa, a widoki atakują z każdej strony
No to już się można pobawić...:D©
Ale jak się wjechało to trzeba i zjechać. Nie jest to proste, bo góry są dosłownie rozmięknięte od padającego od wielu dni deszczu. Mokra trawa, mokre korzenie, gliniaste zjazdy. Lekko nie jest. W pewnym momencie zaliczam piękne i klasyczne OTB ku uciesze Che.
Wielkie Che ucieszenie zostaje ukarane niemal natychmiast i w efekcie popełniłem taką oto fotkę
Jedno OTB i jeden szlif. Sprawiedliwości stało się zadość:)©
Którą zresztą z wrodzonego lenistwa przeklejam bezpośrednio z blogu Che :)
Uwaleni błotem, zakrwawieni, ale uradowani każde z osobna upadkiem drugiego, zjeżdżamy zgodnie z planem do Czerwonego Klasztoru.
Walimy po izobroniki (matko jaki pyszny był) i gonimy wzdłuż Dunajca resztę naszej licznej ekipy i zawijamy do Szczawnicy na popas. Che chyba była zła po tym upadku, bo szepnęła coś kucharzowi i dostałem surową polędwiczkę. Dobrze chociaż, że browar nie był ciepły. Potem jeszcze były lody co to niby miały być super, hiper, bajer i owszem były dobre, ale daleko im do tych z Jadowa pod Warszawą i powrót na wieczorną integrację.
Niektórych ta jazda bardzo znużyła :)
Ale menele ;)© Niewe
Nie obyło się też bez rytualnego mycia rowerów. Powielać zdjęcia jak myję rower samej Che nie będę, bo już krąży w sieci i podbija rankingi, ale pozwolę sobie umieścić kolejne zdjęcie Che po cywilnemu i po kilku browarach jak domagał się taki jeden.
Che bawi się z Magi lub Megi© Niewe
Ponieważ dla Gora, Rootera i ich rodzinek to był ostatni dzień w górach, żeby im było jeszcze bardziej przykro rozpaliliśmy z Che porządne ognisko i pozostając w atmosferze pracy przyglądaliśmy się jak się pakują otwierając kolejne Kasztelany.
Zdjęć z samego ogniska nie mam, ale może to i lepiej.
Kategoria Góry, Na luzie, Większom grupom
Dane wyjazdu:
167.19 km
50.00 km teren
08:08 h
20.56 km/h:
Maks. pr.:53.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Caldera
Szczepionka 2010
Niedziela, 10 października 2010 · dodano: 10.10.2010 | Komentarze 1
Czas jesiennego szczepienia nadszedł. W tym roku Prunio wyznaczył termin przed Harpaganem. Dla mnie bomba. Dla większości uczestników to było roztrenowanie, dla mnie i dla Gora super "przepalenie" przed Harpaganem. Ponieważ sama Szczepionka liczy ok. 80 km postanawiamy z Gorem pojechać na start na kołach. Start jest na Kabatach, więc wyjdzie zacny dystans :)
Rano jak wyjechałem z wiochy to jak okiem sięgnąć wszędzie biało od szronu. Pięknie :) Spotykam się z Gorem przy Olimpii i razem jedziemy na Kabaty. Docieramy dokładnie na czas i zaraz ruszamy. Niestety nie dotarł Paweł i Szwagier :/ Jednemu porąbały się godziny, drugi chyba sam nie wie dlaczego.
Sama Szczepionka to lajcik. Spokojne tempo, pogaduchy, fotki i grupowe sikanie. Jak zwykle wesoło :)
Swoimi ścieżkami Pruchnik przewiózł nas do Czerska, tam pamiątkowa fota
i powrót do Wawy przez Konstancin i Las Kabacki. Wzruszające pożegnanie i odjeżdżamy z Gorem na północ. Chcieliśmy zmarnować trochę czasu Pod Rurą ;), ale była jakaś awaria i musieliśmy pojechać dalej do Starego Młyna. Szybki browarek, mała przekąska i pod Grotem się rozstajemy. Ale, że jestem nadal głodny to do mamy na pizzę :) Po drodze oblukałem nowy wiadukt dla rowerzystów nad trasą S-8. Duuuużo złego :/
Z Woli już po ciemku Warszawską do domku. Na Wysokości Blizne droga zamknięta, bo trwają roboty drogowe. Przedzieram się między słupkami, studzienkami i walcami żeby na koniec nie zauważyć plastikowej taśmy ostrzegawczej. Zerwałem jej z 10 metrów i jeszcze długo słyszałem za sobą groźby i przekleństwa robotników :) Do domu docieram 12 godzin od wyjścia. Symulacja Harpagana :)
Rano jak wyjechałem z wiochy to jak okiem sięgnąć wszędzie biało od szronu. Pięknie :) Spotykam się z Gorem przy Olimpii i razem jedziemy na Kabaty. Docieramy dokładnie na czas i zaraz ruszamy. Niestety nie dotarł Paweł i Szwagier :/ Jednemu porąbały się godziny, drugi chyba sam nie wie dlaczego.
Sama Szczepionka to lajcik. Spokojne tempo, pogaduchy, fotki i grupowe sikanie. Jak zwykle wesoło :)
Swoimi ścieżkami Pruchnik przewiózł nas do Czerska, tam pamiątkowa fota
Szczepionka 2010© Niewe
Z Woli już po ciemku Warszawską do domku. Na Wysokości Blizne droga zamknięta, bo trwają roboty drogowe. Przedzieram się między słupkami, studzienkami i walcami żeby na koniec nie zauważyć plastikowej taśmy ostrzegawczej. Zerwałem jej z 10 metrów i jeszcze długo słyszałem za sobą groźby i przekleństwa robotników :) Do domu docieram 12 godzin od wyjścia. Symulacja Harpagana :)
Kategoria Na luzie, Większom grupom
Dane wyjazdu:
78.00 km
55.00 km teren
03:50 h
20.35 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Caldera
Jadą czterej jeźdźcy, jadą...
Sobota, 11 września 2010 · dodano: 13.09.2010 | Komentarze 0
Nareszcie mogłem to zaśpiewać bez kombinowania z tekstem :)
Z samego rana, na Tarchominie zebrało się nas bowiem czterech. Goro, Szwagier, Paweł i ja.
Trasa, można powiedzieć standardowa. Nad kanałkiem w stronę Nieporętu, potem na zaporę w Dębe i wałami w stronę N.Dworu. Powrót wałem wzdłuż Wisły.
Na początku było tak jak lubię. Szybko, ostro i wulgarnie ;) ale pod koniec niestety zacząłem strasznie zamulać. Wyłazi mi to całe Świnoujście bokiem. :/
Z samego rana, na Tarchominie zebrało się nas bowiem czterech. Goro, Szwagier, Paweł i ja.
Trasa, można powiedzieć standardowa. Nad kanałkiem w stronę Nieporętu, potem na zaporę w Dębe i wałami w stronę N.Dworu. Powrót wałem wzdłuż Wisły.
Na początku było tak jak lubię. Szybko, ostro i wulgarnie ;) ale pod koniec niestety zacząłem strasznie zamulać. Wyłazi mi to całe Świnoujście bokiem. :/
Mam nadzieje, że nie jeździ tędy TJV© Niewe
Kategoria Większom grupom, Na luzie
Dane wyjazdu:
116.00 km
45.00 km teren
05:43 h
20.29 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Waypointrace Pruszków
Sobota, 22 maja 2010 · dodano: 28.05.2010 | Komentarze 6
Pojechaliśmy w składzie Goro, Norbert, Drzewek, Krupa, Jacek i ja :)
Było fajnie, ale ciężko, bo w ogóle ostatnio jest mi ciężko :/
Nie mam siły na pełen opis, więc jeden obraz za tysiąc słów.
Było fajnie, ale ciężko, bo w ogóle ostatnio jest mi ciężko :/
Nie mam siły na pełen opis, więc jeden obraz za tysiąc słów.
Waypointrace 2010 "START"© Niewe
Waypointrace 2010 "PRZEKRACZAMY PŁOT W DRODZE DO PK9"© Niewe
Waypointrace 2010 "PK8 ZDOBYTY"© Niewe
Waypointrace 2010 "DOJAZD DO PK4"© Niewe
Waypointrace 2010 "REGENERACJA"© Niewe
Waypointrace 2010 "DEKORACJA"© Niewe
Kategoria RJnO, Większom grupom