Info
Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Październik1 - 7
- 2013, Wrzesień8 - 7
- 2013, Sierpień3 - 2
- 2013, Czerwiec12 - 57
- 2013, Maj7 - 5
- 2013, Kwiecień10 - 37
- 2013, Marzec12 - 59
- 2013, Luty3 - 19
- 2013, Styczeń1 - 14
- 2012, Grudzień3 - 18
- 2012, Listopad3 - 39
- 2012, Październik8 - 72
- 2012, Wrzesień14 - 98
- 2012, Sierpień6 - 53
- 2012, Lipiec12 - 66
- 2012, Czerwiec11 - 139
- 2012, Maj12 - 152
- 2012, Kwiecień9 - 112
- 2012, Marzec3 - 34
- 2012, Luty9 - 71
- 2012, Styczeń8 - 93
- 2011, Grudzień8 - 78
- 2011, Listopad7 - 80
- 2011, Październik6 - 43
- 2011, Wrzesień11 - 128
- 2011, Sierpień10 - 77
- 2011, Lipiec12 - 103
- 2011, Czerwiec7 - 79
- 2011, Maj17 - 181
- 2011, Kwiecień12 - 176
- 2011, Marzec3 - 3
- 2011, Luty5 - 3
- 2011, Styczeń3 - 19
- 2010, Grudzień3 - 13
- 2010, Listopad4 - 8
- 2010, Październik4 - 13
- 2010, Wrzesień8 - 15
- 2010, Sierpień7 - 2
- 2010, Lipiec9 - 6
- 2010, Czerwiec12 - 28
- 2010, Maj7 - 21
- 2010, Kwiecień11 - 35
- 2010, Marzec3 - 3
- 2010, Luty2 - 1
- 2010, Styczeń6 - 4
- 2009, Grudzień5 - 6
- 2009, Listopad4 - 4
- 2009, Październik4 - 17
- 2009, Wrzesień6 - 19
- 2009, Sierpień10 - 6
- 2009, Lipiec5 - 9
Dane wyjazdu:
85.20 km
8.00 km teren
03:38 h
23.45 km/h:
Maks. pr.:43.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:167 m
Kalorie: 2812 kcal
Rower:Kona Caldera
Mini zlot Bikestats czyli ciąg dalszy nastapił
Niedziela, 18 września 2011 · dodano: 20.09.2011 | Komentarze 3
W zasadzie to nasza głupota przerosła nas. My mamy po metr osiemdziesiąt, a nasza głupota po dwa metry.
Niemniej jednak...
Po wczorajszej promocji rowerów jako sposobu na bezpieczny powrót do domu, okazało się rano, że owszem wróciłem bezpiecznie, ale nie do swojego domu. Na szczęście nie trafiłem też do Domu Opieki Społecznej, czy innej, równie atrakcyjnej miejscówki, lecz zwyczajnie zaległem u Radka, za jego zgodą i akceptacją.
Czyli rozsądek wygrał z brawurą i głupotą.
Dziwne. No ale bywa i tak.
Robimy poranną herbatkę, wzruszające pożegnanie i mogę całkiem rześki, świeży i wypoczęty wsiadać na rower. Wsiadłem na swój, bo chyba wystarczy, że już nie w swoim domu spałem.
Wsiadłem i sam sobie zadałem pytanie: Quo vadis, Domine?
Dzięki czemu stałem się Piotrem i Chrystusem jednocześnie. Za dwie role należy się podwójna gaża, isn't it?
Z pomocą w rozwiązaniu tej zagadki przyjszła mi natychmiast Che, która poinformowała mnie przez telegraf iż:
Fascik, Izka, Siwy-zgr i Ona Sama We Własnej Zrytej Osobie umówili się na dwunastą na wspólne "śniadanie" na Moczydle.
A że właśnie była 11:00, a że właśnie na Moczydło miałem właśnie godzinę drogi pomyślałem, że to ZNAK.
I że nie mogę go zlekceważyć.
Pojechałem ZatEm TaM.
Na miejscu była już Che z Fascikiem, chwilę potem dojechała Izka z Siwym i mogliśmy zacząć śniadać. I tu ciekawostka, bo tylko ja coś jadłem, reszta tylko łoiła browar :) Ja to cholera wiem z kim się umawiać na śniadanie.
Po śniadaniu urządzamy sobie prawdziwą Burzę Mózgów. Chcemy gdzieś pojechać, ale nie wiemy gdzie, bo:
- Izka i Siwy mają dwie godziny czasu i muszą wracać na Bemowo
- Fascik ma pięć godzin czasu i musi wracać na CheEvarowo
Tą trudną zagadkę logistyczną rozwiązujemy w końcu w jedyny znany nam sposób i ustalamy, że jedziemy do innej knajpy. Lasami Bemowskimi Pod Rurę. Ponieważ mi przypadła rola przewodnika jednostronnie zmieniłem ten plan już w trakcie realizacji i powiodłem towarzystwo do Latchorzewa, gdyż jest tam bar, który lubię, a w którym dawno mnie nie było i na pewno obsługa tęskniła.
No i się zaczęło…
Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy. Izka z Siwym uciekli na kotleta do domu, a my czyli Che, Fascik i ja pognaliśmy na CheEvarowo, żeby się Fascik mógł do podróży przygotować. Próbowaliśmy jeszcze wbić się na obiadek do Izki rodziny, ale niestety wykazała się dziewczyna asertywnością 10/10 więc musieliśmy się zadowolić kupnymi pierogami.
Z Bródna lecimy na Wschodni, gdzie Fascik urządza imponujący pokaz pt. Jak rozebrać w kilka minut cały rower na części wstrzymując jednocześnie odjazd nie swojego pociągu :)
A jak już się pociąg z Fascikiem oddalił to nam tak wszystko opadło, że przez całą Pragię z rowerami przeszliśmy sobie spacerkiem zamiast jechać. Aż się panowie policjanty na nas podejrzliwie patrzyli. I słusznie zresztą.
Niemniej jednak...
Po wczorajszej promocji rowerów jako sposobu na bezpieczny powrót do domu, okazało się rano, że owszem wróciłem bezpiecznie, ale nie do swojego domu. Na szczęście nie trafiłem też do Domu Opieki Społecznej, czy innej, równie atrakcyjnej miejscówki, lecz zwyczajnie zaległem u Radka, za jego zgodą i akceptacją.
Czyli rozsądek wygrał z brawurą i głupotą.
Dziwne. No ale bywa i tak.
Robimy poranną herbatkę, wzruszające pożegnanie i mogę całkiem rześki, świeży i wypoczęty wsiadać na rower. Wsiadłem na swój, bo chyba wystarczy, że już nie w swoim domu spałem.
Wsiadłem i sam sobie zadałem pytanie: Quo vadis, Domine?
Dzięki czemu stałem się Piotrem i Chrystusem jednocześnie. Za dwie role należy się podwójna gaża, isn't it?
Z pomocą w rozwiązaniu tej zagadki przyjszła mi natychmiast Che, która poinformowała mnie przez telegraf iż:
Fascik, Izka, Siwy-zgr i Ona Sama We Własnej Zrytej Osobie umówili się na dwunastą na wspólne "śniadanie" na Moczydle.
A że właśnie była 11:00, a że właśnie na Moczydło miałem właśnie godzinę drogi pomyślałem, że to ZNAK.
I że nie mogę go zlekceważyć.
Pojechałem ZatEm TaM.
Na miejscu była już Che z Fascikiem, chwilę potem dojechała Izka z Siwym i mogliśmy zacząć śniadać. I tu ciekawostka, bo tylko ja coś jadłem, reszta tylko łoiła browar :) Ja to cholera wiem z kim się umawiać na śniadanie.
Po śniadaniu urządzamy sobie prawdziwą Burzę Mózgów. Chcemy gdzieś pojechać, ale nie wiemy gdzie, bo:
- Izka i Siwy mają dwie godziny czasu i muszą wracać na Bemowo
- Fascik ma pięć godzin czasu i musi wracać na CheEvarowo
Tą trudną zagadkę logistyczną rozwiązujemy w końcu w jedyny znany nam sposób i ustalamy, że jedziemy do innej knajpy. Lasami Bemowskimi Pod Rurę. Ponieważ mi przypadła rola przewodnika jednostronnie zmieniłem ten plan już w trakcie realizacji i powiodłem towarzystwo do Latchorzewa, gdyż jest tam bar, który lubię, a w którym dawno mnie nie było i na pewno obsługa tęskniła.
No i się zaczęło…
Niby taka niewinna, a donosi© Niewe
Wypchnąć cycki i zrobić dzióbek to podstawa każdej foty© Niewe
Już nie pamiętam co nas tak ubawiło, ale tak wyglądałą mniej więcej większa część tego spotkania :)© Niewe
Wysprzęglić tu komuś w ryj?© Niewe
Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy. Izka z Siwym uciekli na kotleta do domu, a my czyli Che, Fascik i ja pognaliśmy na CheEvarowo, żeby się Fascik mógł do podróży przygotować. Próbowaliśmy jeszcze wbić się na obiadek do Izki rodziny, ale niestety wykazała się dziewczyna asertywnością 10/10 więc musieliśmy się zadowolić kupnymi pierogami.
Z Bródna lecimy na Wschodni, gdzie Fascik urządza imponujący pokaz pt. Jak rozebrać w kilka minut cały rower na części wstrzymując jednocześnie odjazd nie swojego pociągu :)
A jak już się pociąg z Fascikiem oddalił to nam tak wszystko opadło, że przez całą Pragię z rowerami przeszliśmy sobie spacerkiem zamiast jechać. Aż się panowie policjanty na nas podejrzliwie patrzyli. I słusznie zresztą.
Kategoria Większom grupom, Na luzie
Dane wyjazdu:
67.00 km
41.00 km teren
02:58 h
22.58 km/h:
Maks. pr.:37.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:177 m
Kalorie: 2019 kcal
Rower:Kona Caldera
Bezpieczny łikend czyli bądź widoczny na drodze
Sobota, 17 września 2011 · dodano: 20.09.2011 | Komentarze 15
Bezpieczny łikend czas zacząć.
Na dzisiaj umówiłem się z Radkiem, że przeciągnie mnie po singlach w swojej okolicy. Na początek jednak Radek przeciągnął troszkę godzinę spotkania gdyż dzisiaj "grał na wyjeździe" i szkoda było wychodzić :P
Ostatecznie jednak padło hasło "dawaj k..., jadę do domu" i jakoś tak koło 16-tej mogłem zalogować się u Radka. Zajechaliśmy jeszcze po Adama, który u mnie w telefonie figuruje jako Adam-29 (ty se Kosma nie wyobrażaj buk wie czego;) i uderzyliśmy w okoliczne lasy.
Na pierwszym postoju Adam-29 zadał Radkowi pytanie, które po prawdzie i mi cisnęło się na usta:
"Czegoś ty się naw&*%ał koksie?" :)
Radek wygląda na to, że konsekwentnie realizuje swój plan treningowy pt." Więcej jeździć. Alkoholu tyle samo, tylko więcej jeździć" zaprezentowany w Skarżysku i napiera jak szalony. W sumie fajnie, bo single, którymi nas przeciągnął nie miały by tego uroku i tej adrenaliny gdybyśmy zeszli poniżej 30km/h.
Fajnie znaczy się było.
A wszystko co fajne na browarze się kończy jak mawia stare chińskie przysłowie.
Strzeliliśmy sobie zatem proroczą fotkę...
... i zrobiliśmy po pierwszym piwku nad jakimś jeziorem.
W międzyczasie próbuję się umówić z Che i Fascikiem na wspólne imprezowanie, ale oboje są chyba nachlani, bo nic z tego nie wychodzi :P
Imprezę kończymy dosłownie i w przenośni w barze u niejakiego Strzały w Komorowie. Elegancki wystrój, szykowna klientela, wyszukane potrawy, odwalone laski i nas dwóch (ja i Radek) w zakurzonych lajkrach. To lubię :)
A nawiązując do tytułu tego wpisu.
Kolega Radka twierdzi, że wracając byliśmy dobrze widoczni na drodze i raczej nie chodziło mu o odblaski :)
C.D.N...
Na dzisiaj umówiłem się z Radkiem, że przeciągnie mnie po singlach w swojej okolicy. Na początek jednak Radek przeciągnął troszkę godzinę spotkania gdyż dzisiaj "grał na wyjeździe" i szkoda było wychodzić :P
Ostatecznie jednak padło hasło "dawaj k..., jadę do domu" i jakoś tak koło 16-tej mogłem zalogować się u Radka. Zajechaliśmy jeszcze po Adama, który u mnie w telefonie figuruje jako Adam-29 (ty se Kosma nie wyobrażaj buk wie czego;) i uderzyliśmy w okoliczne lasy.
Na pierwszym postoju Adam-29 zadał Radkowi pytanie, które po prawdzie i mi cisnęło się na usta:
"Czegoś ty się naw&*%ał koksie?" :)
Radek wygląda na to, że konsekwentnie realizuje swój plan treningowy pt." Więcej jeździć. Alkoholu tyle samo, tylko więcej jeździć" zaprezentowany w Skarżysku i napiera jak szalony. W sumie fajnie, bo single, którymi nas przeciągnął nie miały by tego uroku i tej adrenaliny gdybyśmy zeszli poniżej 30km/h.
Fajnie znaczy się było.
A wszystko co fajne na browarze się kończy jak mawia stare chińskie przysłowie.
Strzeliliśmy sobie zatem proroczą fotkę...
Jak dzieci. Normalnie jak dzieci.© Niewe
... i zrobiliśmy po pierwszym piwku nad jakimś jeziorem.
W międzyczasie próbuję się umówić z Che i Fascikiem na wspólne imprezowanie, ale oboje są chyba nachlani, bo nic z tego nie wychodzi :P
Imprezę kończymy dosłownie i w przenośni w barze u niejakiego Strzały w Komorowie. Elegancki wystrój, szykowna klientela, wyszukane potrawy, odwalone laski i nas dwóch (ja i Radek) w zakurzonych lajkrach. To lubię :)
A nawiązując do tytułu tego wpisu.
Kolega Radka twierdzi, że wracając byliśmy dobrze widoczni na drodze i raczej nie chodziło mu o odblaski :)
C.D.N...
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
35.00 km
26.00 km teren
01:43 h
20.39 km/h:
Maks. pr.:38.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:222 m
Kalorie: 1188 kcal
Rower:Kona Caldera
The Superbowl Is Gay
Środa, 14 września 2011 · dodano: 14.09.2011 | Komentarze 5
Przejechałem dzisiaj ten sam odcinek cztery razy.
Raz, bo był naprawdę fajny.
Dwa, bo ścieżka zniknęła w zaroślach, a ja nie miałem czasu na dłuższe eksploracje i musiałem wracać tą samą drogą.
Trzy, bo jak wróciłem do szosy to się zorientowałem, ze zgubiłem bidon i pojechałem go szukać.
Cztery, bo mimo, że go nie znalazłem, nieubłaganie nastąpił zmierzch i musiałem zmykać.
Cała "akcja" miała miejsce na odcinku Karpat w Kampinosie, więc gdybym trenował mógłbym napisać, że był to trening interwałowy.
Ale nie trenuję, więc była to po prostu wycieczka inna niż zazwyczaj :)
W domu przystąpiłem natychmiast do uzupełniania płynów, których w trasie uzupełnić nie mogłem, bo jak napisałem, zgubiłem bidon. W domu o tyle fajniej się uzupełnia płyny, że nic się nie rozgazuje i nie trzeba piwa zastępować wodą :)
Przejrzałem też swoją dyskietkę, na której mam cały internet i znalazłem dowód, że niejaki mors, swoją obsesję, którą przejawia od jakiegoś czasu, przejawiał już za młodu:
;)
Raz, bo był naprawdę fajny.
Dwa, bo ścieżka zniknęła w zaroślach, a ja nie miałem czasu na dłuższe eksploracje i musiałem wracać tą samą drogą.
Trzy, bo jak wróciłem do szosy to się zorientowałem, ze zgubiłem bidon i pojechałem go szukać.
Cztery, bo mimo, że go nie znalazłem, nieubłaganie nastąpił zmierzch i musiałem zmykać.
Cała "akcja" miała miejsce na odcinku Karpat w Kampinosie, więc gdybym trenował mógłbym napisać, że był to trening interwałowy.
Ale nie trenuję, więc była to po prostu wycieczka inna niż zazwyczaj :)
W domu przystąpiłem natychmiast do uzupełniania płynów, których w trasie uzupełnić nie mogłem, bo jak napisałem, zgubiłem bidon. W domu o tyle fajniej się uzupełnia płyny, że nic się nie rozgazuje i nie trzeba piwa zastępować wodą :)
Przejrzałem też swoją dyskietkę, na której mam cały internet i znalazłem dowód, że niejaki mors, swoją obsesję, którą przejawia od jakiegoś czasu, przejawiał już za młodu:
;)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
105.00 km
68.00 km teren
05:04 h
20.72 km/h:
Maks. pr.:39.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:272 m
Kalorie: 3122 kcal
Rower:Kona Caldera
Mazovia MTB Nowy Dwór
Niedziela, 11 września 2011 · dodano: 14.09.2011 | Komentarze 7
Oszczędzałem się już od piątku. Może niekoniecznie w związku z maratonem, ale się oszczędzałem. Zdrowe odżywianie „sałata na śniadanie” itp.
I co w związku z tym? Ano guano.
Nie licząc maratonów, na których miałem jakieś usterki, dzwony czy coś „a’la w podobie” to był to chyba mój najgorszy start. Umęczyłem się jak nigdy. Straciłem ponad pół godziny w stosunku do towarzystwa wzajemnej adoracji w postaci Che, Gora i Radka, i do tego jeszcze fatalnie mi się jechało w drodze powrotnej w kierunku Roztoki. Dopiero dwa szybkie piwka mnie uleczyły i przez Kampinos mogłem śmignąć w miarę przyzwoicie. Oczywiście wszystko w towarzystwie przywołanej wcześniej trójki chlorów :)
Trasa była nudna i generalnie taka sama jak w równie nudnym Legionowie.
I co w związku z tym? Ano guano.
Nie licząc maratonów, na których miałem jakieś usterki, dzwony czy coś „a’la w podobie” to był to chyba mój najgorszy start. Umęczyłem się jak nigdy. Straciłem ponad pół godziny w stosunku do towarzystwa wzajemnej adoracji w postaci Che, Gora i Radka, i do tego jeszcze fatalnie mi się jechało w drodze powrotnej w kierunku Roztoki. Dopiero dwa szybkie piwka mnie uleczyły i przez Kampinos mogłem śmignąć w miarę przyzwoicie. Oczywiście wszystko w towarzystwie przywołanej wcześniej trójki chlorów :)
Trasa była nudna i generalnie taka sama jak w równie nudnym Legionowie.
Dane wyjazdu:
49.00 km
8.00 km teren
01:56 h
25.34 km/h:
Maks. pr.:39.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:134 m
Kalorie: 1743 kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Środa to taka mała sobota
Środa, 7 września 2011 · dodano: 09.09.2011 | Komentarze 27
No tośmy se pojeździli…
Dzień zacząłem od sprawnego przedzierania się w korku na Arkuszowej w kierunku Warszawy. Moje chińskie, atomowe działo na przedzie w trybie „strobo” jak zwykle siało przyjemny popłoch wśród kierowców i mogłem bez przeszkód napierać całą drogę osią jezdni.
Na miejscu pełen zaskok. Mimo, że dziś ostatni dzień jestem bardzo młody, a od jutra będę już tylko młody nikt nie ogłosił dnia wolnego, urzędy były czynne, wozy strażackie nieumyte, w barze ”Jago” waliło jak co dzień. Żadnych oficjalnych obchodów.
Trudno, pomyślałem, trzeba będzie po prostu pójść na piwo dla odmiany.
Umówiłem się zatem z Izką…
Czekałem na Nią przy fontannie…
Nadjechała od strony zachodzącego słońca…
Woda szumiała...
W knajpie grała muzyka…
Było tak romantycznie, że aż się zawahałem czy się nie oświadczyć od razu ;) Ale nieeee
Trzeba jechać na „trening” ;)
No to pojechali my na Moczydło wjechać sobie na górkę. Całe DWA razy
Przy pierwszym zjeździe od razu urwałem błotnik, który wczoraj tak pieczołowicie mocowałem.
Gdzieś w między czasie dobija się Dżanek, że też chciałby pojeździć. Umawiamy się zatem w Lasku Na Kole, ale szybko o tym zapominamy, bo w jeszcze bardziej w między czasie dołącza do nas Che, która wraca akurat tędy od jakiegoś Almodovara :)
Dziewczyny przez chwilę jeszcze dyskutują gdzie i jak chciałyby pojeździć, ale tak naprawę to tylko pozory, bo w głębi swoich serc, w czeluściach żołądków, w szpiku kości, wewnątrz klatek piersiowych w rozmiarze XXL ;) pragną tylko jednego.
ŻEBYŚMY JUŻ NIGDZIE NIE JEŹDZILI I ŻEBYM JE WRESZCIE ZAPROSIŁ NA PIWO
Nie kazałem im długo czekać. Mam miękkie serce i nie mogłem patrzeć jak cierpią. Zwłaszcza, że do knajpy mieliśmy całe 500m :)
Jakeśmy się już wygodnie rozsiedli i rozpoczęli długotrwały cykl nawilżania organizmu odezwał się biedny Dżanek:
„Jestem, ale was nigdzie nie ma”
Oj Dżanek, Dżanek. Już chyba powinieneś się nauczyć, że jak umawiasz się ze mną w lesie to szukaj w pobliskiej knajpie :)
Ostatecznie jednak Dżanek dołączył i się zaczęło. I się skończyć nie mogło.
W wyniku spożycia i ostrego wychłodzenia organizmów doszło do nagłej gastro fazy i udaliśmy się wszyscy do ekskluzywnej restauracji co ma takie złote arkady w logo. Wyjątkowo prestiżowa miejscówka, więc i tam zachowywaliśmy się jak należy. Czyli w skrócie jak bydło :)
A potem pozostało już tylko rozjechać się po domach co niektórym sprawiło sporo trudności :)
Dzień zacząłem od sprawnego przedzierania się w korku na Arkuszowej w kierunku Warszawy. Moje chińskie, atomowe działo na przedzie w trybie „strobo” jak zwykle siało przyjemny popłoch wśród kierowców i mogłem bez przeszkód napierać całą drogę osią jezdni.
Na miejscu pełen zaskok. Mimo, że dziś ostatni dzień jestem bardzo młody, a od jutra będę już tylko młody nikt nie ogłosił dnia wolnego, urzędy były czynne, wozy strażackie nieumyte, w barze ”Jago” waliło jak co dzień. Żadnych oficjalnych obchodów.
Trudno, pomyślałem, trzeba będzie po prostu pójść na piwo dla odmiany.
Umówiłem się zatem z Izką…
Czekałem na Nią przy fontannie…
Nadjechała od strony zachodzącego słońca…
Woda szumiała...
W knajpie grała muzyka…
Było tak romantycznie, że aż się zawahałem czy się nie oświadczyć od razu ;) Ale nieeee
Trzeba jechać na „trening” ;)
No to pojechali my na Moczydło wjechać sobie na górkę. Całe DWA razy
Izka szczytuje po raz drugi (na Moczydle;)© Niewe
Przy pierwszym zjeździe od razu urwałem błotnik, który wczoraj tak pieczołowicie mocowałem.
Gdzieś w między czasie dobija się Dżanek, że też chciałby pojeździć. Umawiamy się zatem w Lasku Na Kole, ale szybko o tym zapominamy, bo w jeszcze bardziej w między czasie dołącza do nas Che, która wraca akurat tędy od jakiegoś Almodovara :)
Dziewczyny przez chwilę jeszcze dyskutują gdzie i jak chciałyby pojeździć, ale tak naprawę to tylko pozory, bo w głębi swoich serc, w czeluściach żołądków, w szpiku kości, wewnątrz klatek piersiowych w rozmiarze XXL ;) pragną tylko jednego.
ŻEBYŚMY JUŻ NIGDZIE NIE JEŹDZILI I ŻEBYM JE WRESZCIE ZAPROSIŁ NA PIWO
Nie kazałem im długo czekać. Mam miękkie serce i nie mogłem patrzeć jak cierpią. Zwłaszcza, że do knajpy mieliśmy całe 500m :)
Jakeśmy się już wygodnie rozsiedli i rozpoczęli długotrwały cykl nawilżania organizmu odezwał się biedny Dżanek:
„Jestem, ale was nigdzie nie ma”
Oj Dżanek, Dżanek. Już chyba powinieneś się nauczyć, że jak umawiasz się ze mną w lesie to szukaj w pobliskiej knajpie :)
Ostatecznie jednak Dżanek dołączył i się zaczęło. I się skończyć nie mogło.
Niektórzy na spontaniczne łojenie reagują spontanicznie :D :D :D© Niewe
W wyniku spożycia i ostrego wychłodzenia organizmów doszło do nagłej gastro fazy i udaliśmy się wszyscy do ekskluzywnej restauracji co ma takie złote arkady w logo. Wyjątkowo prestiżowa miejscówka, więc i tam zachowywaliśmy się jak należy. Czyli w skrócie jak bydło :)
A potem pozostało już tylko rozjechać się po domach co niektórym sprawiło sporo trudności :)
Kategoria Większom grupom, Użytkowo, Na luzie
Dane wyjazdu:
76.00 km
21.00 km teren
03:30 h
21.71 km/h:
Maks. pr.:39.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:177 m
Kalorie: 2452 kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Logika
Niedziela, 4 września 2011 · dodano: 06.09.2011 | Komentarze 14
Weź tu się umów człowieku z takim Gorem, to trzeźwym nie wrócisz.
No bo najpierw na niego czekałem na Żeraniu zabijając czas jeżdżąc wzdłuż kanałku.
Potem nad kanałkiem dołączyła Che i znowu jechaliśmy wzdłuż. A ponieważ Goro miał być „lada chwila” przysiedliśmy „na chwilę” coś zjeść w Krogulcu. No a jak się je to się i pije.
To logiczne.
A jak się długo czeka, to się i dużo pije.
To też logiczne.
Jakeśmy się już doczekali tego Gora to pojechaliśmy do Bemola się napić, bo nam od tego czekania w gębach zaschło.
To też jest logiczne, nie?
Całkiem logiczna niedziela nam się zrobiła.
No bo najpierw na niego czekałem na Żeraniu zabijając czas jeżdżąc wzdłuż kanałku.
Potem nad kanałkiem dołączyła Che i znowu jechaliśmy wzdłuż. A ponieważ Goro miał być „lada chwila” przysiedliśmy „na chwilę” coś zjeść w Krogulcu. No a jak się je to się i pije.
To logiczne.
A jak się długo czeka, to się i dużo pije.
To też logiczne.
Jakeśmy się już doczekali tego Gora to pojechaliśmy do Bemola się napić, bo nam od tego czekania w gębach zaschło.
To też jest logiczne, nie?
Całkiem logiczna niedziela nam się zrobiła.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
24.00 km
19.00 km teren
01:16 h
18.95 km/h:
Maks. pr.:36.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:101 m
Kalorie: 782 kcal
Rower:Kona Caldera
Miałem sen...
Czwartek, 1 września 2011 · dodano: 02.09.2011 | Komentarze 27
Miałem sen.
"Miałem sen, że pewnego dnia na czerwonych wzgórzach Georgii …”
Nieee no, nie miałem aż ambitnego snu jak ten od horrorów – King ;) Niemniej też było grubo, bo śniło mi się, że się obudziłem :) A konkretnie obudził mnie telefon od kolegi, który zaczął gadkę od tego, że nasza wczorajsza wycieczka rowerowa była zajebista i bardzo mi dziękuje, bo wytyczyłem fajną trasę. Sęk w tym, że ja sobie nie przypominałem abym wczoraj gdziekolwiek jeździł. Kolega na to zareagowała klasycznie „weź nie pie%^&l, fajnie było” i się pożegnał. Przerażony sięgnąłem po aparat fotograficzny, a tam mnóstwo zdjęć z „wczorajszej wycieczki”. No takiej urywki to jeszcze nie miałem, pomyślałem sobie z przerażeniem. I wtedy obudziłem się drugi raz. Teraz już naprawdę, niemniej dla pewności sięgnąłem po aparat.
Uff, nie było żadnych zdjęć. Nie było urywki. Nie wczoraj w każdym razie.
Ale do czego zmierzam?
Żeby zmniejszyć prawdopodobieństwo takich niespokojnych nocy, pojeździłem sobie dzisiaj przed snem, po ciemaku, po Kampinosie. Lampka znowu działa, więc mogłem.
Nawet pomogło :)
"Miałem sen, że pewnego dnia na czerwonych wzgórzach Georgii …”
Nieee no, nie miałem aż ambitnego snu jak ten od horrorów – King ;) Niemniej też było grubo, bo śniło mi się, że się obudziłem :) A konkretnie obudził mnie telefon od kolegi, który zaczął gadkę od tego, że nasza wczorajsza wycieczka rowerowa była zajebista i bardzo mi dziękuje, bo wytyczyłem fajną trasę. Sęk w tym, że ja sobie nie przypominałem abym wczoraj gdziekolwiek jeździł. Kolega na to zareagowała klasycznie „weź nie pie%^&l, fajnie było” i się pożegnał. Przerażony sięgnąłem po aparat fotograficzny, a tam mnóstwo zdjęć z „wczorajszej wycieczki”. No takiej urywki to jeszcze nie miałem, pomyślałem sobie z przerażeniem. I wtedy obudziłem się drugi raz. Teraz już naprawdę, niemniej dla pewności sięgnąłem po aparat.
Uff, nie było żadnych zdjęć. Nie było urywki. Nie wczoraj w każdym razie.
Ale do czego zmierzam?
Żeby zmniejszyć prawdopodobieństwo takich niespokojnych nocy, pojeździłem sobie dzisiaj przed snem, po ciemaku, po Kampinosie. Lampka znowu działa, więc mogłem.
Nawet pomogło :)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
58.00 km
40.00 km teren
02:58 h
19.55 km/h:
Maks. pr.:57.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:705 m
Kalorie: 2392 kcal
Rower:Kona Caldera
Mazovia Skarżysko
Niedziela, 28 sierpnia 2011 · dodano: 29.08.2011 | Komentarze 3
No to się dzisiaj nie pobawiłem.
Piątkowo sobotnia imprezka tak się udała, że nawet nie próbowałem nawiązać walki tylko pojechałem turystycznie i odbiłem na dystans mega. W sumie to się nawet dziwię, że temu podołałem. Bo nie powinienem :)
Che za to widowisko dołożyła zarówno Gorowi jak i Radkowi. Obu po kilkanaście minut. Wnioski i postanowienia jakie z tego wyciągnął Radek mnie rozbroiły cyt:
"Nie no muszę więcej trenować. Alkoholu tyle samo, ale treningów to więcej"
:D :D :D
Piątkowo sobotnia imprezka tak się udała, że nawet nie próbowałem nawiązać walki tylko pojechałem turystycznie i odbiłem na dystans mega. W sumie to się nawet dziwię, że temu podołałem. Bo nie powinienem :)
Che za to widowisko dołożyła zarówno Gorowi jak i Radkowi. Obu po kilkanaście minut. Wnioski i postanowienia jakie z tego wyciągnął Radek mnie rozbroiły cyt:
"Nie no muszę więcej trenować. Alkoholu tyle samo, ale treningów to więcej"
:D :D :D
Dzięki moim żółtym rękawiczkom łatwiej mi sie odnaleźć na zdjęciach :)© Niewe
Co to za ludzie za mną?© Niewe
Kategoria Zawody
Dane wyjazdu:
56.00 km
8.00 km teren
02:15 h
24.89 km/h:
Maks. pr.:37.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:109 m
Kalorie: 1766 kcal
Rower:Kona Caldera
Zegrze ;)
Czwartek, 25 sierpnia 2011 · dodano: 26.08.2011 | Komentarze 7
Plan na dzisiaj był tak prosty, że miałem wręcz pewność, że się szybko zesra jak inne tego typu plany.
Miała być ustawka po pracy z Jankiem, Gorem i Che. I miała być jazda na Zegrze.
Na dobry początek jak tylko wyszedłem z pracy lunęło, a ja bez błotniczków i na krótko. Ponieważ miałem nadwyżkę czasu w drodze do Gora przysiadłem sobie w Grappie, zamówiłem piwko i wobec nakoooorwającego strasznie deszcze wyjąłem swojego taczfołna i jęłem ogarniać na nową logistyczną stronę dzisiejszego planu.
Na pierwszy ogień poszedł Goro. Krótka rozmowa i nie muszę wychodzić z knajpy – goro przyjedzie do mnie :)
Następny był Janek . Krótka wymiana SMSów i w ogóle nie przyjedzie, czyli nadal nie musze wychodzić z knajpy :)
Następna była Che. Tu już było trochę trudniej. Jak to z Che. Okazało się, że robi jakiś trening na Agrykoli i że nadal zamierza się trzymać planu i jechać na Zegrze. Bez sensu. Nie po to kreśli się śmiałe plany, żeby je potem realizować.
No więc, jak zaznaczyłem było trochę trudniej, ale się udało i umawiamy się Na Barskiej na pyszną pizzunię zamiast jeżdżenia. Che chyba czuła, że Janek nie przyjedzie i aby choć stan osobowy się zgadzał przywiozła ze sobą Izkę. Chyba nawet lepiej ;)
Dwie godziny w pizzerii minęły niepostrzeżenie, a ile się człowiek ciekawych rzeczy przy okazji dowiedział. Goru ,na ten przykład, w Istebnej obtarły się sutki,a Che nosi na nadgarstku ortezę od...
...nie to za mocne na bloga ;)
Dobrze tak pokręcić w taki wesołym towarzystwie :)
Miała być ustawka po pracy z Jankiem, Gorem i Che. I miała być jazda na Zegrze.
Na dobry początek jak tylko wyszedłem z pracy lunęło, a ja bez błotniczków i na krótko. Ponieważ miałem nadwyżkę czasu w drodze do Gora przysiadłem sobie w Grappie, zamówiłem piwko i wobec nakoooorwającego strasznie deszcze wyjąłem swojego taczfołna i jęłem ogarniać na nową logistyczną stronę dzisiejszego planu.
Na pierwszy ogień poszedł Goro. Krótka rozmowa i nie muszę wychodzić z knajpy – goro przyjedzie do mnie :)
Następny był Janek . Krótka wymiana SMSów i w ogóle nie przyjedzie, czyli nadal nie musze wychodzić z knajpy :)
Następna była Che. Tu już było trochę trudniej. Jak to z Che. Okazało się, że robi jakiś trening na Agrykoli i że nadal zamierza się trzymać planu i jechać na Zegrze. Bez sensu. Nie po to kreśli się śmiałe plany, żeby je potem realizować.
No więc, jak zaznaczyłem było trochę trudniej, ale się udało i umawiamy się Na Barskiej na pyszną pizzunię zamiast jeżdżenia. Che chyba czuła, że Janek nie przyjedzie i aby choć stan osobowy się zgadzał przywiozła ze sobą Izkę. Chyba nawet lepiej ;)
Dwie godziny w pizzerii minęły niepostrzeżenie, a ile się człowiek ciekawych rzeczy przy okazji dowiedział. Goru ,na ten przykład, w Istebnej obtarły się sutki,a Che nosi na nadgarstku ortezę od...
...nie to za mocne na bloga ;)
Dobrze tak pokręcić w taki wesołym towarzystwie :)
Dane wyjazdu:
28.50 km
27.00 km teren
01:49 h
15.69 km/h:
Maks. pr.:29.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:106 m
Kalorie: 829 kcal
Rower:Kona Caldera
Błoto zaczyna mnie nudzić
Poniedziałek, 22 sierpnia 2011 · dodano: 22.08.2011 | Komentarze 10
Wyskoczyłem z wieczora troszkę pojeździć po Kampinosie. Planowałem szybki przelot przez Zaborowskie łąki, a potem Karpaty i Cygańskie Góry. Niestety na dobry początek okazało się, że rzeczone łąki, które zazwyczaj przejeżdżałem szybko i sprawnie, a jedyne co mnie mogło tam zatrzymać na dłużej to nieziemskie widoki i stada saren, znalazły się jak chyba wszystko w tym kraju tego lata pod wodą.
Nie myślałem, że to kiedykolwiek napiszę, ale chyba zaczyna mnie nużyć ciągłe taplanie się w błocie.
Umęczyły mnie te bagna no i straciłem sporo czasu, więc musiałem zmienić trasę żeby zdążyć przed zmierzchem. Ale nie ma tego złego...
Pojechałem niebieskim szlakiem do Leszna, a stamtąd żółtym do Grabiny i tu totalny zaskok. Tyle lat śmigam już po KPNie, a tym odcinkiem z Leszna do Grabiny jechałem chyba pierwszy raz w życiu. Jakoś nie po drodze mi tam zawsze było.
A może i jechałem kiedyś już tędy, ale jestem stary i wszystko mi się już miesza?
Taką możliwość też dopuszczam :)
Nie myślałem, że to kiedykolwiek napiszę, ale chyba zaczyna mnie nużyć ciągłe taplanie się w błocie.
Tu jeszcze niedawno była droga© Niewe
Dopiero co serwisowałem piasty© Niewe
Umęczyły mnie te bagna no i straciłem sporo czasu, więc musiałem zmienić trasę żeby zdążyć przed zmierzchem. Ale nie ma tego złego...
Pojechałem niebieskim szlakiem do Leszna, a stamtąd żółtym do Grabiny i tu totalny zaskok. Tyle lat śmigam już po KPNie, a tym odcinkiem z Leszna do Grabiny jechałem chyba pierwszy raz w życiu. Jakoś nie po drodze mi tam zawsze było.
A może i jechałem kiedyś już tędy, ale jestem stary i wszystko mi się już miesza?
Taką możliwość też dopuszczam :)
Kategoria Na luzie