Info
Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Październik1 - 7
- 2013, Wrzesień8 - 7
- 2013, Sierpień3 - 2
- 2013, Czerwiec12 - 57
- 2013, Maj7 - 5
- 2013, Kwiecień10 - 37
- 2013, Marzec12 - 59
- 2013, Luty3 - 19
- 2013, Styczeń1 - 14
- 2012, Grudzień3 - 18
- 2012, Listopad3 - 39
- 2012, Październik8 - 72
- 2012, Wrzesień14 - 98
- 2012, Sierpień6 - 53
- 2012, Lipiec12 - 66
- 2012, Czerwiec11 - 139
- 2012, Maj12 - 152
- 2012, Kwiecień9 - 112
- 2012, Marzec3 - 34
- 2012, Luty9 - 71
- 2012, Styczeń8 - 93
- 2011, Grudzień8 - 78
- 2011, Listopad7 - 80
- 2011, Październik6 - 43
- 2011, Wrzesień11 - 128
- 2011, Sierpień10 - 77
- 2011, Lipiec12 - 103
- 2011, Czerwiec7 - 79
- 2011, Maj17 - 181
- 2011, Kwiecień12 - 176
- 2011, Marzec3 - 3
- 2011, Luty5 - 3
- 2011, Styczeń3 - 19
- 2010, Grudzień3 - 13
- 2010, Listopad4 - 8
- 2010, Październik4 - 13
- 2010, Wrzesień8 - 15
- 2010, Sierpień7 - 2
- 2010, Lipiec9 - 6
- 2010, Czerwiec12 - 28
- 2010, Maj7 - 21
- 2010, Kwiecień11 - 35
- 2010, Marzec3 - 3
- 2010, Luty2 - 1
- 2010, Styczeń6 - 4
- 2009, Grudzień5 - 6
- 2009, Listopad4 - 4
- 2009, Październik4 - 17
- 2009, Wrzesień6 - 19
- 2009, Sierpień10 - 6
- 2009, Lipiec5 - 9
Dane wyjazdu:
42.00 km
15.00 km teren
03:04 h
13.70 km/h:
Maks. pr.:58.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1376 m
Kalorie: 2361 kcal
Rower:Kona Caldera
Na rozgrzewkę – Karkonosze
Czwartek, 16 sierpnia 2012 · dodano: 22.08.2012 | Komentarze 8
Aj waj!
Ponad dwa tygodnie bez roweru za mną. Nie to, że w ogóle bez roweru, bo cały czas go miałem. Trochę w garażu, trochę w bagażniku go woziłem, ale w ogóle na niego nie wsiadałem. Zgroza.
Ale jak już wsiadłem to od razu w górach. Nie ma się co rozdrabniać :)
Jako bazę wypadową obraliśmy czeskie Harrachov. Spędziliśmy tam łącznie dwa i pół dnia, które w założeniu mieliśmy całkowicie wypełnić rowerami. Jednak mocna konkurencja w postaci pobliskiego browaru serwującego świeżutkie piweczka, prażony ser, widoki z okna, senność i ogólne rozprężenie spowodowały, że na rowerach byliśmy tam cały jeden raz :)
No to teraz kilka fotek, bo dawno nie pisałem na klawiaturze i mnie paluchy rozbolały.
Żeby było oryginalnie nie wstawiam zdjęć z rozmaitych postojów na browara. Aczkolwiek jak sobie przypomnę, że można się zatrzymać na przełęczy po długim podjeździe, strzelić zimne piwko i pozwolić sobie na wychłodzenie organizmu tuż przed dłuuuuugim i szybkim zjazdem to się zastanawiam czy wszystko z nami w porządku.
Tak formalnie się zastanawiam oczywiście, bo i bez głębszego namysłu wiem, że nie.
Cała wycieczka generalnie była mała rozgrzewką przed Wielką Izerską Wyrypą i cała odbyła się (za przeproszeniem) w jak zwykle najlepszym towarzystwie Che :)
A przepaść cywilizacyjna między Polską, a Czechami jest lekuto dołująca :/
Ponad dwa tygodnie bez roweru za mną. Nie to, że w ogóle bez roweru, bo cały czas go miałem. Trochę w garażu, trochę w bagażniku go woziłem, ale w ogóle na niego nie wsiadałem. Zgroza.
Ale jak już wsiadłem to od razu w górach. Nie ma się co rozdrabniać :)
Jako bazę wypadową obraliśmy czeskie Harrachov. Spędziliśmy tam łącznie dwa i pół dnia, które w założeniu mieliśmy całkowicie wypełnić rowerami. Jednak mocna konkurencja w postaci pobliskiego browaru serwującego świeżutkie piweczka, prażony ser, widoki z okna, senność i ogólne rozprężenie spowodowały, że na rowerach byliśmy tam cały jeden raz :)
No to teraz kilka fotek, bo dawno nie pisałem na klawiaturze i mnie paluchy rozbolały.
Widok z okna tak ładny, że aż szkoda wychodzić :P© Niewe
Mimo to jakimś cudem udało nam się w końcu ogarnąć i wyjść© Niewe
Jak już się wyszło to się pojeździło i napaczyło© Niewe
Karkonosze to głownie łatwo dostępne szutry i specjalne szlaki dla rowerzystów. Generalnie bajka© Niewe
Takie ocinki jak ten nawiedzaliśmy tylko okazyjnie.© Niewe
Chrystus Karkonoski© Niewe
Żeby było oryginalnie nie wstawiam zdjęć z rozmaitych postojów na browara. Aczkolwiek jak sobie przypomnę, że można się zatrzymać na przełęczy po długim podjeździe, strzelić zimne piwko i pozwolić sobie na wychłodzenie organizmu tuż przed dłuuuuugim i szybkim zjazdem to się zastanawiam czy wszystko z nami w porządku.
Tak formalnie się zastanawiam oczywiście, bo i bez głębszego namysłu wiem, że nie.
Cała wycieczka generalnie była mała rozgrzewką przed Wielką Izerską Wyrypą i cała odbyła się (za przeproszeniem) w jak zwykle najlepszym towarzystwie Che :)
A przepaść cywilizacyjna między Polską, a Czechami jest lekuto dołująca :/
Dane wyjazdu:
51.00 km
17.00 km teren
02:13 h
23.01 km/h:
Maks. pr.:38.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:120 m
Kalorie: 1616 kcal
Rower:Kona Caldera
Ilona B.
Wtorek, 31 lipca 2012 · dodano: 03.08.2012 | Komentarze 4
Czysto użytkowa jazda czyli do pracy, bo trzeba, do Pani Mamy, bo dysponowała pysznymi warzywkami bez chemii, zgarnąć po drodze Che, bo też lubi warzywka bez chemii i lubi jak ją zgarniam (tu już może być trochę chemii) i zuruck nach Hause, bo gdzieś mieszkać trzeba zahaczając jednak o karczmę w Janowie, bo duszno i pić się chce.
Wiadomo.
Nie wiadomo tylko kto to ta Ilona.B
Wiadomo.
Nie wiadomo tylko kto to ta Ilona.B
Ilona B.© Niewe
Kategoria Użytkowo
Dane wyjazdu:
17.00 km
0.00 km teren
00:43 h
23.72 km/h:
Maks. pr.:37.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 80 m
Kalorie: 637 kcal
Rower:Kona Caldera
Ale kuso
Poniedziałek, 30 lipca 2012 · dodano: 02.08.2012 | Komentarze 9
Do kusych opisów dopasowuję kusy przebieg.
Cza było auto do warsztata odstawić, więc tylko część drogi do pracy rowerkiem.
Dziwnie tak mieć blisko do pracy.
W sumie nawet nie zdążyłem się rozgrzać.
A to mnie niezmiernie bawi :)
Cza było auto do warsztata odstawić, więc tylko część drogi do pracy rowerkiem.
Dziwnie tak mieć blisko do pracy.
W sumie nawet nie zdążyłem się rozgrzać.
A to mnie niezmiernie bawi :)
Rondo z przejezdną wyspą centralną :)© Niewe
Kategoria Użytkowo
Dane wyjazdu:
53.00 km
47.00 km teren
02:58 h
17.87 km/h:
Maks. pr.:46.80 km/h
Temperatura:75.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:589 m
Kalorie: 1912 kcal
Rower:Kona Caldera
Mazowia Supraśl
Niedziela, 29 lipca 2012 · dodano: 02.08.2012 | Komentarze 6
Do tego maratonu przygotowałem się zupełnie jak nie ja. Normalnie bowiem zaniedbuję wszystko co tylko można zaniedbać, a tym razem zaniedbałem nie wszystko ;)
Bo na przykład pojadłem. Był wungiel na obiad w sobotę, były wungle na kolację wieczorkiem. Sam bym na to nie wpadł, ale mnie Che pogoniła.
Zupełnie już tradycyjnie natomiast nie zaniedbałem nawadniania i parę piwek też poszło. W końcu hamulec sam się nie zmieni, a przerzutka sama się nie wyreguluje.
Rano zgarnęliśmy Radka i naszym cygańskim wozem teleportowaliśmy się do Supraśla. Na miejscu wrażenie to samo co w Lublinie. Wyjście z klimatyzowanego samochodu na zewnątrz to SZOK. Powietrze jak kisiel, upał i żarówa. DRAMAT.
Za stary jestem na taką pogodę.
Ustawiamy się w sektorach, spływamy potem i za chwilę start.
I tu niespodzianka. Pierwsze 30 kilo znowu jechałem jak nie ja. Już na pierwszych kilku kilometrach doszedłem sektor przez sobą i jechałem w jego czubie. Dociskałem na prostych, na luzie podjeżdżałem niewielkie, ale jednak wzniesienia i w ogóle fajno było. Cały czas czułem jednak, jak potwornie mi jest gorąco.
W okolicy 30km nastąpił kryzys nad kryzysami. NAGLE ZROBIŁO MI SIĘ ZIMNO. Normalnie gęsia skóra, trzęsianka, żałowałem, że nie mam czegoś do ubrania. Myślałem, że to chwilowe, ale mimo, że ciągnąłem z bukłaka izotonik litrami nic nie pomagało. Pociągnąłem też izo z bufetu, ale gorący niebieski płyn jeszcze tylko pogorszył moją sytuację. Teraz nie tylko mnie trzęsło, nie tylko nie miałem siły jechać, ale jeszcze chciało mi się rzygać.
Z tego co widziałem nie tylko mnie jednego wykończył ten upał. Bufety wyglądały normalnie jak u Golonki. Pełno siedzących i półleżących ludzi niespiesznie popijających i zajadających. Poza bufetami też trafiała się czasem na takich co zaniemogli.
Od tego momentu wiedziałem już, że nie dam rady dzisiaj skręcić na Giga. I tak się snułem przez lasy i pola, bez energii, bez oddechu aż do rozjazdu mega/giga. Popatrzyłem z żalem w prawo i skręciłem w lewo :/
I pewnie bym długo żałował gdyby nie to, że minutę później dostałem dosyć treściwego sms-a od Che
- Pojechałam mega i chlam piwo, dołączaj!
Dokonałem w głowie szybkich obliczeń. Radek na Giga, żarcie, jeziorko, czyli do wyjazdu mam jakieś 3 godziny. Zatem stać mnie na jedno piwo!
Od tej pory do mety już nie zszedłem w zasadzie poniżej 30km/h.
Co znaczy odpowiednia motywacja w sporcie :)
Na koniec coś dla czytelników/widzów o bardzo mocnych nerwach. Coś czego nikt nigdy nie widział jeszcze. Foto z powrotu. Oni z piwem, a ja bez. Uwaga na oczy.
Bo na przykład pojadłem. Był wungiel na obiad w sobotę, były wungle na kolację wieczorkiem. Sam bym na to nie wpadł, ale mnie Che pogoniła.
Zupełnie już tradycyjnie natomiast nie zaniedbałem nawadniania i parę piwek też poszło. W końcu hamulec sam się nie zmieni, a przerzutka sama się nie wyreguluje.
Rano zgarnęliśmy Radka i naszym cygańskim wozem teleportowaliśmy się do Supraśla. Na miejscu wrażenie to samo co w Lublinie. Wyjście z klimatyzowanego samochodu na zewnątrz to SZOK. Powietrze jak kisiel, upał i żarówa. DRAMAT.
Za stary jestem na taką pogodę.
Ustawiamy się w sektorach, spływamy potem i za chwilę start.
I tu niespodzianka. Pierwsze 30 kilo znowu jechałem jak nie ja. Już na pierwszych kilku kilometrach doszedłem sektor przez sobą i jechałem w jego czubie. Dociskałem na prostych, na luzie podjeżdżałem niewielkie, ale jednak wzniesienia i w ogóle fajno było. Cały czas czułem jednak, jak potwornie mi jest gorąco.
W okolicy 30km nastąpił kryzys nad kryzysami. NAGLE ZROBIŁO MI SIĘ ZIMNO. Normalnie gęsia skóra, trzęsianka, żałowałem, że nie mam czegoś do ubrania. Myślałem, że to chwilowe, ale mimo, że ciągnąłem z bukłaka izotonik litrami nic nie pomagało. Pociągnąłem też izo z bufetu, ale gorący niebieski płyn jeszcze tylko pogorszył moją sytuację. Teraz nie tylko mnie trzęsło, nie tylko nie miałem siły jechać, ale jeszcze chciało mi się rzygać.
Z tego co widziałem nie tylko mnie jednego wykończył ten upał. Bufety wyglądały normalnie jak u Golonki. Pełno siedzących i półleżących ludzi niespiesznie popijających i zajadających. Poza bufetami też trafiała się czasem na takich co zaniemogli.
Jakby tych dwóch niewyraźnych panów miało browar nawet i po dwie dychy to bym wziął. No chyba, że Żywiec. To bym się targował.© Niewe
Od tego momentu wiedziałem już, że nie dam rady dzisiaj skręcić na Giga. I tak się snułem przez lasy i pola, bez energii, bez oddechu aż do rozjazdu mega/giga. Popatrzyłem z żalem w prawo i skręciłem w lewo :/
I pewnie bym długo żałował gdyby nie to, że minutę później dostałem dosyć treściwego sms-a od Che
- Pojechałam mega i chlam piwo, dołączaj!
Dokonałem w głowie szybkich obliczeń. Radek na Giga, żarcie, jeziorko, czyli do wyjazdu mam jakieś 3 godziny. Zatem stać mnie na jedno piwo!
Od tej pory do mety już nie zszedłem w zasadzie poniżej 30km/h.
Co znaczy odpowiednia motywacja w sporcie :)
Dobra i kałuża gdy się komuś wydłuża.© Niewe
Na koniec coś dla czytelników/widzów o bardzo mocnych nerwach. Coś czego nikt nigdy nie widział jeszcze. Foto z powrotu. Oni z piwem, a ja bez. Uwaga na oczy.
Tylko dla dorosłych!© Niewe
Kategoria Zawody
Dane wyjazdu:
63.03 km
10.00 km teren
02:48 h
22.51 km/h:
Maks. pr.:41.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:107 m
Kalorie: 2107 kcal
Rower:Kona Caldera
Retrospekcja
Poniedziałek, 23 lipca 2012 · dodano: 27.07.2012 | Komentarze 5
Kilometry nie zgadzają mi się ze śladem.
Ze śladu wynika, że tylko praca, z kilometrów, że coś więcej.
Pamięć podpowiada, że rzeczywiście COŚ więcej, ale jednocześnie sobie ze mnie kpi i nie podpowiada konkretnie CO.
A że ostatnio sporo się dzieje, to sobie odpuszczam próby przypomnienia CO i ILE więcej :)
Mogę sobie pozwolić.
Mały Edit:
Che przypomniała czemu nie pamiętałem. Do Pruszkowa się bowiem kopnęliśmy na spotkanie z Radkiem i Wąsatym Dżerrym i po krótkiej zabawie na komorowskich singlach zasiedliśmy w znanej już zacnej knajpie ze świeżą Łomżą.
Zasiedliśmy na tyle skutecznie, że potrzebny był wóz techniczny i Dżulia, która musiała się najeździć i nasłuchać rozmaitych nieprzyzwoitych propozycji.
Ze śladu wynika, że tylko praca, z kilometrów, że coś więcej.
Pamięć podpowiada, że rzeczywiście COŚ więcej, ale jednocześnie sobie ze mnie kpi i nie podpowiada konkretnie CO.
A że ostatnio sporo się dzieje, to sobie odpuszczam próby przypomnienia CO i ILE więcej :)
Mogę sobie pozwolić.
Mały Edit:
Che przypomniała czemu nie pamiętałem. Do Pruszkowa się bowiem kopnęliśmy na spotkanie z Radkiem i Wąsatym Dżerrym i po krótkiej zabawie na komorowskich singlach zasiedliśmy w znanej już zacnej knajpie ze świeżą Łomżą.
Zasiedliśmy na tyle skutecznie, że potrzebny był wóz techniczny i Dżulia, która musiała się najeździć i nasłuchać rozmaitych nieprzyzwoitych propozycji.
Kategoria Użytkowo
Dane wyjazdu:
92.05 km
20.00 km teren
03:50 h
24.01 km/h:
Maks. pr.:41.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:146 m
Kalorie: 2780 kcal
Rower:Kona Caldera
Będę lakoniczny jak nie ja. Może nawet i lepiej.
Wtorek, 17 lipca 2012 · dodano: 27.07.2012 | Komentarze 8
Nie da rady. Muszę skracać, bo zaległości mam zaległe.
Praca, po pracy tak zwane „interesy” w Mościskach, potem Goro, Samira, ścieżka nad Wisłą, Bemol (czyli prawdziwy rodzynek na klubowej mapie Warszawy), nasiadówa z Bikergonią i wreszcie Che :)
Powrót jak zwykle ciężki.
Praca, po pracy tak zwane „interesy” w Mościskach, potem Goro, Samira, ścieżka nad Wisłą, Bemol (czyli prawdziwy rodzynek na klubowej mapie Warszawy), nasiadówa z Bikergonią i wreszcie Che :)
Powrót jak zwykle ciężki.
Erecto!!!© Niewe
Dane wyjazdu:
26.72 km
6.00 km teren
01:15 h
21.38 km/h:
Maks. pr.:35.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 32 m
Kalorie: 855 kcal
Rower:Kona Caldera
Akcja Schmetterling
Poniedziałek, 16 lipca 2012 · dodano: 27.07.2012 | Komentarze 0
Czyli wpisów tzw. hermetycznych ciąg dalszy.
Rano ze względów przeróżnych musiałem do pracy kopnąć się autem, a po pracy szybki kurs na Latchorzew do Che.
Mówiłem, że te wpisy będą kuse.
Rano ze względów przeróżnych musiałem do pracy kopnąć się autem, a po pracy szybki kurs na Latchorzew do Che.
Mówiłem, że te wpisy będą kuse.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
55.14 km
18.00 km teren
02:37 h
21.07 km/h:
Maks. pr.:45.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:138 m
Kalorie: 1764 kcal
Rower:Kona Caldera
Burzowo albo nawet burzliwie
Sobota, 14 lipca 2012 · dodano: 26.07.2012 | Komentarze 2
Wyjechałem spotkać się z Che nad Wisłą.
Teraz chętnie bym walnął coś w stylu „opis u Che”, ale nie mogę, bo ona ma takie zaległości we wpisach, że musiałbym na to pewnie jeszcze z rok czekać.
A sam to nie wiem za bardzo co napisać. Taki nieogarnięty jestem :)
Zaliczyliśmy browarek na Papirusów, szwendanko przez Łomiankowskie chodniki, singiel wzdłuż zielonego i długą nasiadówę na ławeczce za sklepem w Sierakowie.
A na koniec solidnie nas zmoczyło i rozchrobotało rowery.
Teraz chętnie bym walnął coś w stylu „opis u Che”, ale nie mogę, bo ona ma takie zaległości we wpisach, że musiałbym na to pewnie jeszcze z rok czekać.
A sam to nie wiem za bardzo co napisać. Taki nieogarnięty jestem :)
Zaliczyliśmy browarek na Papirusów, szwendanko przez Łomiankowskie chodniki, singiel wzdłuż zielonego i długą nasiadówę na ławeczce za sklepem w Sierakowie.
A na koniec solidnie nas zmoczyło i rozchrobotało rowery.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
73.50 km
20.00 km teren
03:39 h
20.14 km/h:
Maks. pr.:34.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:133 m
Kalorie: 2369 kcal
Rower:Kona Caldera
Łu Łaraba
Wtorek, 10 lipca 2012 · dodano: 26.07.2012 | Komentarze 4
Najpierw rano z Che.
Potem po południu z Olą.
Potem dołączyła znowu Che i jeszcze Karolajna
A na koniec Piotrek z Gerappa.
Ponieważ jest to portal rowerowy, zrozumiałe jest, że powyższe nie powinno wywoływać żadnych niezdrowych emocji, skojarzeń, spekulacji, chichotów czy też oburzenia.
Mając jednak świadomość, że trafiają tu także osobniki chore tak jak ja, co to im się wszystko z dupą kojarzy, napiszę jednak coś więcej.
Jakem już zaznaczył we wczorajszym wpisie lubię jeździć do pracy, więc pojechałem i dziś.
Tyle, że z Che. Żeby jeszcze fajniej było.
Generalnie wyszło na zero, bo nie spotkaliśmy koni ;)
Po spędzeniu przymusowych ośmiu godzin (odjąć oczywiście zwyczajowe półgodzinne spóźnienie) ruszam na miacho, po Olę z którą się lekkomyślnie na dzisiaj umówiłem. Ola bardzo szybko mi przypomniała dlaczego mając do wyboru absolutnie wszystkie dziewczyny świata (kto mnie zna to rozumie, kto nie zna, to zdjęcia też mu powinny wystarczyć ;) jak przychodzi do umawiania się to wybieram Che.
Otóż Ola, jak każda dziewczyna, nie dość, że się spóźniła, to jeszcze zbierała się do drogi…
dobrą godzinę (dobra godzina = 1,2 * zwykła godzina)
Dobrą godzinę mojego cennego życia!
Żeby ona się jeszcze jakoś widowiskowo zbierała, to bym się jakoś zajął. Ale ona się zwyczajnie zbierała, niewidowiskowo, więc musiałem się zająć głównie zaciskaniem zębów w oczekiwaniu na finał. Dobrze, że chociaż jakąś paszę wystawiła, bo bym chyba nie zdzierżył.
No ale ostatecznie pojechaliśmy. Na Młociny, nad Wisłę, na prom popaczeć…
Zahaczyliśmy o Kampinos, zaliczyliśmy cmentarnego singla, omówiliśmy co było do omówienia aż wreszcie nastąpiło nieuniknione.
Wreszcie pojechaliśmy na piwo :)
Tym razem wybór padł na Araba, na Kępie. Zacna miejscówka, bo i zjeść można, i popić, i popaczeć, a przede wszystkim można spotkać przy barze Che, która przybyła tu z Karolajną.
Nie umawialiśmy się, a jakbyśmy się umówili.
Czy to jakiś znak?
Mam tylko nadzieję, że żaden z tych znaków co wiszą w Czerwińskim kościele.
Zatem aby nie marnować stolików, zsiedliśmy się wszyscy razem, a nawet ktoś się jeszcze do nas dosiadł.
A ja zająłem się donoszeniem browarów
Już po godzince miałem przy stoliku trzy pijane dziewczyny (psa się pozbyliśmy), więc tylko czekałem kiedy zaczną się wzajemnie dotykać. Na wszystkich filmach, które ja oglądam tak właśnie jest, więc widocznie tak właśnie to musi być.
I pewnie by było, tylko, że wtedy dosiadł się do nas Piotrek Z Gerappa i na wstępie wygonił od razu Karolajnę :)
Ten drobny zonk nie przeszkodził nam jednak dalej czynić intensywnej integracji i nawilżacji. Na tyle intensywnej, że jak dobrze pamiętam, Piotrek trzy razy przedstawiał mi swojego syna, którego zdaje się poznałem już kiedyś w Ełku i to też nie wiem czy nie kilka razy :)
A potem zostało mi już tylko przedrzeć się lasami po ciemku do domu.
Tym razem jednak nauczony już doświadczeniem, zatrzymując się na sikanie zostawiałem lampki włączone. Zdecydowanie łatwiej potem rower znaleźć.
I oczywiście ja znowu miałem najdalej. Taka karma.
A rozpisałem się tak bardzo, bo po pierwsze dawno nie pisałem, a po drugie kolejne wpisy będą kuse, bo się zrobiły takie zaległości, że nie pamiętam gdzie i po co jeździłem :)
Potem po południu z Olą.
Potem dołączyła znowu Che i jeszcze Karolajna
A na koniec Piotrek z Gerappa.
Ponieważ jest to portal rowerowy, zrozumiałe jest, że powyższe nie powinno wywoływać żadnych niezdrowych emocji, skojarzeń, spekulacji, chichotów czy też oburzenia.
Mając jednak świadomość, że trafiają tu także osobniki chore tak jak ja, co to im się wszystko z dupą kojarzy, napiszę jednak coś więcej.
Jakem już zaznaczył we wczorajszym wpisie lubię jeździć do pracy, więc pojechałem i dziś.
Tyle, że z Che. Żeby jeszcze fajniej było.
Generalnie wyszło na zero, bo nie spotkaliśmy koni ;)
Po spędzeniu przymusowych ośmiu godzin (odjąć oczywiście zwyczajowe półgodzinne spóźnienie) ruszam na miacho, po Olę z którą się lekkomyślnie na dzisiaj umówiłem. Ola bardzo szybko mi przypomniała dlaczego mając do wyboru absolutnie wszystkie dziewczyny świata (kto mnie zna to rozumie, kto nie zna, to zdjęcia też mu powinny wystarczyć ;) jak przychodzi do umawiania się to wybieram Che.
Otóż Ola, jak każda dziewczyna, nie dość, że się spóźniła, to jeszcze zbierała się do drogi…
dobrą godzinę (dobra godzina = 1,2 * zwykła godzina)
Dobrą godzinę mojego cennego życia!
Żeby ona się jeszcze jakoś widowiskowo zbierała, to bym się jakoś zajął. Ale ona się zwyczajnie zbierała, niewidowiskowo, więc musiałem się zająć głównie zaciskaniem zębów w oczekiwaniu na finał. Dobrze, że chociaż jakąś paszę wystawiła, bo bym chyba nie zdzierżył.
No ale ostatecznie pojechaliśmy. Na Młociny, nad Wisłę, na prom popaczeć…
Mówiłem, że już pływa. Mówiłem.© Niewe
Zahaczyliśmy o Kampinos, zaliczyliśmy cmentarnego singla, omówiliśmy co było do omówienia aż wreszcie nastąpiło nieuniknione.
Wreszcie pojechaliśmy na piwo :)
Tym razem wybór padł na Araba, na Kępie. Zacna miejscówka, bo i zjeść można, i popić, i popaczeć, a przede wszystkim można spotkać przy barze Che, która przybyła tu z Karolajną.
Nie umawialiśmy się, a jakbyśmy się umówili.
Czy to jakiś znak?
Mam tylko nadzieję, że żaden z tych znaków co wiszą w Czerwińskim kościele.
Zatem aby nie marnować stolików, zsiedliśmy się wszyscy razem, a nawet ktoś się jeszcze do nas dosiadł.
Czy na pewno on usiadł w dobrą stronę?© Niewe
A ja zająłem się donoszeniem browarów
Donosiciel, doręczyciel.© Niewe
Już po godzince miałem przy stoliku trzy pijane dziewczyny (psa się pozbyliśmy), więc tylko czekałem kiedy zaczną się wzajemnie dotykać. Na wszystkich filmach, które ja oglądam tak właśnie jest, więc widocznie tak właśnie to musi być.
I pewnie by było, tylko, że wtedy dosiadł się do nas Piotrek Z Gerappa i na wstępie wygonił od razu Karolajnę :)
Dosiadł się Piotrek (pierwszy z prawej)© Niewe
Karolajna się zbiera. Zwracam uagę na dobór stroju do koloru ramy.© Niewe
Ten drobny zonk nie przeszkodził nam jednak dalej czynić intensywnej integracji i nawilżacji. Na tyle intensywnej, że jak dobrze pamiętam, Piotrek trzy razy przedstawiał mi swojego syna, którego zdaje się poznałem już kiedyś w Ełku i to też nie wiem czy nie kilka razy :)
A potem zostało mi już tylko przedrzeć się lasami po ciemku do domu.
Tym razem jednak nauczony już doświadczeniem, zatrzymując się na sikanie zostawiałem lampki włączone. Zdecydowanie łatwiej potem rower znaleźć.
I oczywiście ja znowu miałem najdalej. Taka karma.
A rozpisałem się tak bardzo, bo po pierwsze dawno nie pisałem, a po drugie kolejne wpisy będą kuse, bo się zrobiły takie zaległości, że nie pamiętam gdzie i po co jeździłem :)
Dane wyjazdu:
69.00 km
15.00 km teren
03:07 h
22.14 km/h:
Maks. pr.:42.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:131 m
Kalorie: 2186 kcal
Rower:Kona Caldera
Jak ja lubię jeździć do pracy
Poniedziałek, 9 lipca 2012 · dodano: 16.07.2012 | Komentarze 9
Szkoda tylko, że droga do pracy kończy mi się pracą.
Tego to już zdecydowanie nie lubię.
A w drodze do pracy mam na przykład tak:
Las, słońce, konie przy drodze.. No jak tu nie polubić drogi do pracy?
A jak ponadto jeszcze nie jadę sam, to już w ogóle jest czad.
Zatem po pracy podjąłem odpowiednie środki zaradcze przez wtorkową drogą do pracy czyli odnalazłem w centrum opuchniętą Che, napoiłem i przeciągnąłem przez Latchorzew do Domu Złego
Nakarmić nie mogłem, bo się dziewczyna za ostro bawiła w łikend :)
Tego to już zdecydowanie nie lubię.
A w drodze do pracy mam na przykład tak:
Kuonie po lesie luzem biegają© Niewe
Las, słońce, konie przy drodze.. No jak tu nie polubić drogi do pracy?
A jak ponadto jeszcze nie jadę sam, to już w ogóle jest czad.
Zatem po pracy podjąłem odpowiednie środki zaradcze przez wtorkową drogą do pracy czyli odnalazłem w centrum opuchniętą Che, napoiłem i przeciągnąłem przez Latchorzew do Domu Złego
Nakarmić nie mogłem, bo się dziewczyna za ostro bawiła w łikend :)
Kategoria Użytkowo