Info
Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Październik1 - 7
- 2013, Wrzesień8 - 7
- 2013, Sierpień3 - 2
- 2013, Czerwiec12 - 57
- 2013, Maj7 - 5
- 2013, Kwiecień10 - 37
- 2013, Marzec12 - 59
- 2013, Luty3 - 19
- 2013, Styczeń1 - 14
- 2012, Grudzień3 - 18
- 2012, Listopad3 - 39
- 2012, Październik8 - 72
- 2012, Wrzesień14 - 98
- 2012, Sierpień6 - 53
- 2012, Lipiec12 - 66
- 2012, Czerwiec11 - 139
- 2012, Maj12 - 152
- 2012, Kwiecień9 - 112
- 2012, Marzec3 - 34
- 2012, Luty9 - 71
- 2012, Styczeń8 - 93
- 2011, Grudzień8 - 78
- 2011, Listopad7 - 80
- 2011, Październik6 - 43
- 2011, Wrzesień11 - 128
- 2011, Sierpień10 - 77
- 2011, Lipiec12 - 103
- 2011, Czerwiec7 - 79
- 2011, Maj17 - 181
- 2011, Kwiecień12 - 176
- 2011, Marzec3 - 3
- 2011, Luty5 - 3
- 2011, Styczeń3 - 19
- 2010, Grudzień3 - 13
- 2010, Listopad4 - 8
- 2010, Październik4 - 13
- 2010, Wrzesień8 - 15
- 2010, Sierpień7 - 2
- 2010, Lipiec9 - 6
- 2010, Czerwiec12 - 28
- 2010, Maj7 - 21
- 2010, Kwiecień11 - 35
- 2010, Marzec3 - 3
- 2010, Luty2 - 1
- 2010, Styczeń6 - 4
- 2009, Grudzień5 - 6
- 2009, Listopad4 - 4
- 2009, Październik4 - 17
- 2009, Wrzesień6 - 19
- 2009, Sierpień10 - 6
- 2009, Lipiec5 - 9
Wpisy archiwalne w miesiącu
Wrzesień, 2012
Dystans całkowity: | 988.48 km (w terenie 453.00 km; 45.83%) |
Czas w ruchu: | 44:20 |
Średnia prędkość: | 22.30 km/h |
Maksymalna prędkość: | 49.00 km/h |
Suma podjazdów: | 3344 m |
Suma kalorii: | 33844 kcal |
Liczba aktywności: | 14 |
Średnio na aktywność: | 70.61 km i 3h 10m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
50.20 km
45.00 km teren
02:37 h
19.18 km/h:
Maks. pr.:37.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:213 m
Kalorie: 1559 kcal
Rower:Kona Caldera
Tak sobie jesiennie i melancholijnie :)
Niedziela, 30 września 2012 · dodano: 09.10.2012 | Komentarze 7
Na rozjechanie mięśni zbolałych po wczorajszym oriencie umówiłem się z Izką i Siwym w Mariewie.
Siwy chciał obadać singla w Górkach, bo nigdy tam nie był, więc tamoj ich właśnie poprowadziłem :)
Na singlu Siwy sobie poszalał, ja zaliczyłem glebę, a Izka znalazła grzyba.
Ponieważ pogoda jaka była każdy wie udaliśmy się na piwko, a potem w stronę Karpat. Izka zdążyła jeszcze złapać gumę.
Ja zdążyłem w tym czasie wypróbować rower Siwego :)
A wszyscy razem zdążyliśmy znaleźć w trawie puszkę jakiegoś egzotycznego browaru :)
Nogę nadal mam silną jak byk :)
Siwy chciał obadać singla w Górkach, bo nigdy tam nie był, więc tamoj ich właśnie poprowadziłem :)
Takie fajne kolory jesieni już są© Niewe
Na singlu Siwy sobie poszalał, ja zaliczyłem glebę, a Izka znalazła grzyba.
Czy z jednego grzyba może być grzybowa?© Niewe
Ponieważ pogoda jaka była każdy wie udaliśmy się na piwko, a potem w stronę Karpat. Izka zdążyła jeszcze złapać gumę.
Siwy okazał się gentelmanem© Niewe
Ja zdążyłem w tym czasie wypróbować rower Siwego :)
Łąka zryta przez dziki, a ten jedzie jak po asfalcie© Niewe
A wszyscy razem zdążyliśmy znaleźć w trawie puszkę jakiegoś egzotycznego browaru :)
Będzie dla gości :)© Niewe
Nogę nadal mam silną jak byk :)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
181.02 km
95.00 km teren
08:31 h
21.25 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:572 m
Kalorie: 6299 kcal
Rower:Kona Caldera
MTBO11 Dłużew
Sobota, 29 września 2012 · dodano: 09.10.2012 | Komentarze 11
Imprezy z cyklu MTBO należą do moich ulubionych. Niby odbywają się na płaskim i „nudnym” Mazowszu, ale to chyba właśnie stanowi o ich uroku. No bo niby nieciekawie, a jednak orgi zawsze potrafią czymś zaskoczyć umieszczając punkty w rozmaitych, często zachwycających miejscówkach.
Niewątpliwą zaletą jest też to, że nie trzeba spędzić doby w aucie żeby je „zaliczyć”.
No to przycukrowałem na początek, czas przejść do sedna :)
Z domu wyjeżdżam jakoś przed siódmą. To zawsze najtrudniejszy etap. Ciężko wyleźć z ciepłej chaty, ciężko się żyje o tej godzinie, no i owoc żywota mojego jeszcze śpi, więc nawet nie ma się jak pożegnać. Ale wylazłem. Twardy jestem taki właśnie :)
Włączam trzecią prędkość kosmiczną i już za całe 35 minut później witam się z Gorem na Bemowie i razem jedziemy na Zachodni po drodze zgarniając Janka. Jeszcze tylko poczekać na właściwy pociąg, spędzić w nim prawie dwie godziny, a potem dojechać na kołach kolejne 17kilo na miejsce startu i jesteśmy. Łącznie 3 godziny, 36km w pedałach, 80km od domu i jakieś 500km od Istebnej ;)
Można zaczynać właściwą część dnia, czyli rejestrację, wstępną integrację i rozglądację :)
START
Jeszcze tylko krótka orgów przemowa (w tym zapowiedź jakiejś miłej niespodzianki na mapie) i o 9:57 mapy rzucili!!!
Ani chybi wojna będzie, bo jak ostatni raz mapy byli to tak właśnie było.
PK3 PUNKT WYSOKOŚCIOWY NA SKRAJU LASU
Jako pierwszy do zaliczenia wybieram PK3. Goro i Janek jakoś się guzdrzą, więc ruszam tylko z ChrisEM. Dojazd na PK3 prowadzi głównie asfaltem, więc już po paru kilometrach dogania nas „asfaltowy Goro” z Jankiem na kole i na skraj lasu dojeżdżamy razem, o ile dobrze pamiętam ,jeszcze z poznaną na miejscu Danką, która jednak potem nie utrzyma naszego tempa i zgubi się gdzieś w drodze na PK4. Punkt odnaleziony właściwie bez problemu.
PK4 KAPLICZKA – BRZÓZKA NAPRZECIWKO WEJŚCIA
Na ten punkt można było wjechać w zasadzie tylko od północy. Od południa dostępu broni mała rzeczka bez mostków. Logiczny byłby zatem powrót „po śladzie” przejechanie ponownie koło startu i już po paru kilometrach punkt byłby zaliczony.
Szkoda tylko, że takie mądry to ja jestem teraz. Wtedy nie byłem i pojechałem na „zachód”, który zresztą okazał się zachodem mocno południowym i ostatecznie straciliśmy prawie godzinę, nadrobiliśmy jakieś 20km i byliśmy nawet poza mapą. A Goro, Janek i Chris pojechali za mną :)
Przy okazji odkrywamy co to za niespodzianka na tej mapie. Chcieliśmy zasięgnąć języka wśród miejscowych gdzie my w zasadzie jesteśmy i okazało się, że to kompletnie nie ma sensu, bo z mapy zostały usunięte nazwy miejscowości. Jak dla mnie pomysł genialny :)
PK 1 SOSNA SPLECIONA Z DĘBEM
W drodze na ten punkt sytuacja zaczęła się klarować. Mam ewidentnie szczyt (za przeproszeniem) formy i mogę napierać naprawdę ostro, Goro coś się nie może rozbujać, Chris ma wątpliwości czy takie tempo da się utrzymać cały czas, a Janek po prostu milczy. Chyba czas na małe rozstanie.
PK2 AMBONA
Wstępnie ustalaliśmy, że z PK1 będziemy jechać dalej na północ, jednak widząc jakie drogi prowadzą w tym kierunku zmieniam zdanie i napieram w kierunku południowo wschodnim na dwójkę. Prawie całość asfaltem, na którym perfekcyjnie odmierzam odległość i we właściwym miejscu odbijam w pole, włażę w jakieś krzaczory i podbijam punkt. Moi towarzysze w tym czasie grasują na północy.
PK7 GRUSZA W KUKURYDZY
Punkt banalny nawigacyjnie, bo przy prostej drodze łączącej dwa asfalty. W dodatku w międzyczasie kukurydza została skoszona (zebrana?) i samotna wierzba sterczy teraz na łysym polu naprawdę nieprzyzwoicie. Napotkani zawodnicy porzucają przy drodze rowery żeby odbić punkt pieszo, ja jednak mam wyraźnie nadwyżkę energii i podjeżdżam przez zaorane pola pod samo drzewo.
PK6 SOSNA NA SZCZYCIE WZNIESIENIA
Kolejny punkt na który podjeżdżam bezbłędnie po to żeby…
…natychmiast popełnić błąd. Punktu nie widać z miejsca do którego dojechałem, a ja zamiast uparcie przeszukiwać las przemieszczam się na sąsiednią polanę. W międzyczasie dojeżdża z 8 osób, w tym także z północy przybywają Goro, Chris i Janek. Ostatecznie lampion znajduje ten ostatni.
Jakieś 10metrów od miejsca, w które pierwotnie podjechałem sam rowerem :/
PK5 KRZYŻ
Wymieniamy się informacjami i znowu rozjeżdżam się z chłopakami. Oni jadą tak gdzie byłem już ja, ja jadę tam gdzie byli już oni :)
PK11 SZCZYT WZGÓRZA
Jedenastka położona jest jakiś kilometr w linii prostej od piątki, ale żeby dostać się tam na kołach trzeba by jechać jakieś 7 kilo naokoło i to po terenie dosyć trudnym nawigacyjnie. Zatem rower na plecy i przedzieram się przez las, a potem przez coś co kiedyś było chyba mokradłem, na azymut w kierunku północno wschodnim. Wychodzę bezbłędnie na pobliskie wzgórze i już za chwilę mam kolejne dziurki na karcie startowej.
PK12 SKRZYŻOWANIE ŚCIEŻEK
Tym razem czeka mnie całkiem długi przelot. Na mapie wygląda to dosyć prosto, niestety droga, którą sobie wybrałem okazuje się być totalną piaskownicą. Odbijam w jakąś leśną dróżkę na południe, która kończy się w polu jakiegoś rolnika. Znowu kawałek do przepchania, mały rów do przeskoczenia i już jestem na asfalcie :) Do punktu prowadzi piękny leśny dukt, na którym tak się rozpędzam, że omijam właściwą przecinkę i muszę skręcić w następną. Dużo jednak nie nadrobiłem i już za chwilę mogę jechać w kierunku PK13
PK13 AMBONA
Do tego punktu w zasadzie cały czas prowadzi szlak rowerowy. Oczywiście przegradzany co chwila szlabanami, jak przystało na prawdziwie polski szlak rowerowy, ale generalnie jedzie się miło i co najważniejsze szybko.
PK14 RESZTKI WIEŻY TRIANGULACYJNEJ
Tak dobrze szło, że musiało się zesr…
W drodze na ten punkt popełniłem chyba wszystkie możliwe błędy. Najpierw idąc na azymut przez las próbowałem ominąć leśne bajorko i odbiłem na południe zamiast zmierzać na wschód. Po ominięciu bagna nie spojrzałem na kompas i nie skorygowałem kierunku, tylko brnąłem dalej nie wiem po co. Ostatecznie dotarłem do innej drogi niż planowałem ,ale z jakiś nieznanych mi powodów uznałem ją za tą właściwą i pojechałem nią jeszcze dalej na południe. A do tego jeszcze po odmierzeniu odległości próbowałem w trzech miejscach wbijać się do lasu „w stronę” PK14. Nie zgadzało się absolutnie nic. Ani topografia, ani granice kultur, ani kierunki, ani nawet nawierzchnia duktu. Szkoda tylko, że ustalenie tego zajęło mi jakieś 40minut :/
Jak już zapłakałem sam nad sobą, wróciłem do najbliżej poprzecznej drogi, pojechałem gdzie należało i zaliczyłem ten banalny nawigacyjnie punkt. Porażka żenująca.
PK15 KĘPA DĘBÓW
Opisanie wtopy na PK14 tam mnie zdołowało, że o PK15 szerzej rozpruwać się nie będę. Były dęby i było łatwo :)
PK8 ZWYŻKA NA OLSZY
Do położonej niedaleko na zachodzie ósemki prowadzi polna wyboista droga. Mi jest ciężko, dlatego z podziwem patrzę na spotkanego Marcina jadącego na zdezelowanym mieszczuchu z koszyczkiem na kierownicy wypełnionym podskakującymi rozmaitościami :) Wśród nich była butla z wodą, którą zostałem poratowany. Nie mam już nic w bukłaku i zaczynam odczuwać odwodnienie organizmu.
PK9 SOSNA – WOKÓŁ MŁODE BRZOZY
Na ten punkt ruszamy początkowo z Marcinem. Żeby dostać się z powrotem do asfaltu dwa razy przekraczamy elektryczne pastuchy. We dwóch łatwiej zadbać o to żeby nie usmażyć sobie jajec :)
Asfaltu jest jednak niewiele i za chwilę wjeżdżamy w piaszczyste drogi, na których, co zrozumiałe, mój kompan zaczyna pozostawać w tyle. Na punkcie spotykam Gora, Janka i Chrisa. Wybraliśmy różne warianty, ale ostatecznie mamy za sobą te same punkty i porównywalny przebieg.
PK16 KĘPA OLCH
W drodze na PK16 podejmuję strategiczną decyzję i zatrzymuję się w sklepie. Uzupełniam płyny i chwilę potem znowu doganiam te trzy fujary tuż przed punktem. Mówiłem, że mam dzisiaj moc w nogach :)
PK17 WIERZBA NA BAGNIE
Nie pamiętam nic z drogi na PK17, więc jeden obraz zamiast tysiąca słów :)
PK10 OLCHA NA S OD SKRZYŻOWANIA ROWÓW
Z czasem jest już naprawdę krucho, a jednak postanawiamy zaatakować dziesiątkę, która jest mocno „po drodze”. Na asfalcie za lokomotywę jak zwykle robi Goro, a reszta, w tym ja, szczurzy :)
Odnajdujemy jeden, a potem drugi mostek, trochę za wcześnie zjeżdżamy w łąki i rozbiegamy się w poszukiwaniu właściwej olchy.
Tym razem najlepszy okazał się Chris.
Łapiemy z Jankiem po dwie pyszne papierówy z rosnącej nad kanałkiem jabłonki i wydostajemy się na asfalt.
META – CZYLI CHWILA CHWAŁY DLA GORA :)
Zaczyna się prawdziwa walka z czasem. Prowadzi Goro, mnie pieką uda tuż za nim, Chris dyszy, sapie i ponuro odmierza minuty, a Janek nadal milczy. Pewnie jeszcze przeżuwa jabłka.
Prędkość właściwie nawet na chwilę nie spada poniżej 37km/h, a często jest grubo powyżej czterdziestki.
Opony wyją coraz głośniej, uda palą coraz bardziej, dyszenie Chrisa przeszło w charczenie, milczenie Janka zbywam milczeniem. Na chwilę daję odetchnąć Gorowi i wychodzę na zmianę, reszta się jednak nie kwapi do współpracy. Ostatecznie tuż przed metą Goro atakuje jak rasowy szosowiec i stając na pedałach rozrywa nasz peleton. Ja się utrzymuję, Chris i Janek zostają w tyle. Bez Gora na przedzie ich prędkość wyraźnie maleje i ostatecznie my z Gorem zajmujemy pozycję dwunastą w open, a oni czternastą. Trzynastej nie ma, bo jest pechowa :)
Czas na grochówę, browar i ognicho czyli to co w tym rajdzie najlepsze :)
META METĄ, ALE DO DOMU JAKOŚ WRÓCIĆ TRZEBA
W planach mieliśmy krótką nasiadówę przy ognichu, potem sprint do pociągu i powrót koleją. Krótka nasiadówa przerodziła się jednak w nasiadówę długą, a nawet bardzo długą. Wynikło to z tego, że oprócz Chrisa i Thelego, którego ani razu zresztą nie spotkałem na trasie pojawiły się też oba Nowaki z Gerrapa, a że się dawno nie widzieliśmy to i zabrakło browarów :)
Ostatecznie po ciemaku ładujemy się z Gorem na pakę do ciężarówki Piotrka i leżąc na paczkach z foliówkami oraz sącząc piwko, którego zakup musieliśmy wymusić łomocząc w przegrodę przedziału pasażerskiego, w komfortowych warunkach, jak zwierzęta :) zostajemy odstawieni do Warszawy.
Co mi osobiście nie załatwia sprawy, bo ja tam nie mieszkam :)
Odpalam zatem swoje chińskie 1200 lumenów i już po godzince snucia się przez Kampinos docieram do ciepłego domku, z którego tak lekkomyślnie wybyłem jakieś 15 godzin temu.
Jak zwykle było rewelacyjnie i już odmierzam dni do wiosennej edycji.
Niewątpliwą zaletą jest też to, że nie trzeba spędzić doby w aucie żeby je „zaliczyć”.
No to przycukrowałem na początek, czas przejść do sedna :)
Z domu wyjeżdżam jakoś przed siódmą. To zawsze najtrudniejszy etap. Ciężko wyleźć z ciepłej chaty, ciężko się żyje o tej godzinie, no i owoc żywota mojego jeszcze śpi, więc nawet nie ma się jak pożegnać. Ale wylazłem. Twardy jestem taki właśnie :)
Włączam trzecią prędkość kosmiczną i już za całe 35 minut później witam się z Gorem na Bemowie i razem jedziemy na Zachodni po drodze zgarniając Janka. Jeszcze tylko poczekać na właściwy pociąg, spędzić w nim prawie dwie godziny, a potem dojechać na kołach kolejne 17kilo na miejsce startu i jesteśmy. Łącznie 3 godziny, 36km w pedałach, 80km od domu i jakieś 500km od Istebnej ;)
Można zaczynać właściwą część dnia, czyli rejestrację, wstępną integrację i rozglądację :)
Takie tam z chrisEM. Fajne chłopaki jesteśmy to wrzucam :)© Niewe
START
Jeszcze tylko krótka orgów przemowa (w tym zapowiedź jakiejś miłej niespodzianki na mapie) i o 9:57 mapy rzucili!!!
Ani chybi wojna będzie, bo jak ostatni raz mapy byli to tak właśnie było.
Przed rajdem trzeba koniecznie oddać cześć mojemu rowerowi, bo jest po prostu boski.© Niewe
PK3 PUNKT WYSOKOŚCIOWY NA SKRAJU LASU
Jako pierwszy do zaliczenia wybieram PK3. Goro i Janek jakoś się guzdrzą, więc ruszam tylko z ChrisEM. Dojazd na PK3 prowadzi głównie asfaltem, więc już po paru kilometrach dogania nas „asfaltowy Goro” z Jankiem na kole i na skraj lasu dojeżdżamy razem, o ile dobrze pamiętam ,jeszcze z poznaną na miejscu Danką, która jednak potem nie utrzyma naszego tempa i zgubi się gdzieś w drodze na PK4. Punkt odnaleziony właściwie bez problemu.
PK4 KAPLICZKA – BRZÓZKA NAPRZECIWKO WEJŚCIA
Na ten punkt można było wjechać w zasadzie tylko od północy. Od południa dostępu broni mała rzeczka bez mostków. Logiczny byłby zatem powrót „po śladzie” przejechanie ponownie koło startu i już po paru kilometrach punkt byłby zaliczony.
Szkoda tylko, że takie mądry to ja jestem teraz. Wtedy nie byłem i pojechałem na „zachód”, który zresztą okazał się zachodem mocno południowym i ostatecznie straciliśmy prawie godzinę, nadrobiliśmy jakieś 20km i byliśmy nawet poza mapą. A Goro, Janek i Chris pojechali za mną :)
Zdjęcie zrobione przez orga. Wypas, nie?© Niewe
Przy okazji odkrywamy co to za niespodzianka na tej mapie. Chcieliśmy zasięgnąć języka wśród miejscowych gdzie my w zasadzie jesteśmy i okazało się, że to kompletnie nie ma sensu, bo z mapy zostały usunięte nazwy miejscowości. Jak dla mnie pomysł genialny :)
PK 1 SOSNA SPLECIONA Z DĘBEM
W drodze na ten punkt sytuacja zaczęła się klarować. Mam ewidentnie szczyt (za przeproszeniem) formy i mogę napierać naprawdę ostro, Goro coś się nie może rozbujać, Chris ma wątpliwości czy takie tempo da się utrzymać cały czas, a Janek po prostu milczy. Chyba czas na małe rozstanie.
PK2 AMBONA
Wstępnie ustalaliśmy, że z PK1 będziemy jechać dalej na północ, jednak widząc jakie drogi prowadzą w tym kierunku zmieniam zdanie i napieram w kierunku południowo wschodnim na dwójkę. Prawie całość asfaltem, na którym perfekcyjnie odmierzam odległość i we właściwym miejscu odbijam w pole, włażę w jakieś krzaczory i podbijam punkt. Moi towarzysze w tym czasie grasują na północy.
PK7 GRUSZA W KUKURYDZY
Punkt banalny nawigacyjnie, bo przy prostej drodze łączącej dwa asfalty. W dodatku w międzyczasie kukurydza została skoszona (zebrana?) i samotna wierzba sterczy teraz na łysym polu naprawdę nieprzyzwoicie. Napotkani zawodnicy porzucają przy drodze rowery żeby odbić punkt pieszo, ja jednak mam wyraźnie nadwyżkę energii i podjeżdżam przez zaorane pola pod samo drzewo.
PK6 SOSNA NA SZCZYCIE WZNIESIENIA
Kolejny punkt na który podjeżdżam bezbłędnie po to żeby…
…natychmiast popełnić błąd. Punktu nie widać z miejsca do którego dojechałem, a ja zamiast uparcie przeszukiwać las przemieszczam się na sąsiednią polanę. W międzyczasie dojeżdża z 8 osób, w tym także z północy przybywają Goro, Chris i Janek. Ostatecznie lampion znajduje ten ostatni.
Jakieś 10metrów od miejsca, w które pierwotnie podjechałem sam rowerem :/
PK5 KRZYŻ
Wymieniamy się informacjami i znowu rozjeżdżam się z chłopakami. Oni jadą tak gdzie byłem już ja, ja jadę tam gdzie byli już oni :)
Krzyż musi zostać! Usunięty!! :)© Niewe
PK11 SZCZYT WZGÓRZA
Jedenastka położona jest jakiś kilometr w linii prostej od piątki, ale żeby dostać się tam na kołach trzeba by jechać jakieś 7 kilo naokoło i to po terenie dosyć trudnym nawigacyjnie. Zatem rower na plecy i przedzieram się przez las, a potem przez coś co kiedyś było chyba mokradłem, na azymut w kierunku północno wschodnim. Wychodzę bezbłędnie na pobliskie wzgórze i już za chwilę mam kolejne dziurki na karcie startowej.
PK12 SKRZYŻOWANIE ŚCIEŻEK
Tym razem czeka mnie całkiem długi przelot. Na mapie wygląda to dosyć prosto, niestety droga, którą sobie wybrałem okazuje się być totalną piaskownicą. Odbijam w jakąś leśną dróżkę na południe, która kończy się w polu jakiegoś rolnika. Znowu kawałek do przepchania, mały rów do przeskoczenia i już jestem na asfalcie :) Do punktu prowadzi piękny leśny dukt, na którym tak się rozpędzam, że omijam właściwą przecinkę i muszę skręcić w następną. Dużo jednak nie nadrobiłem i już za chwilę mogę jechać w kierunku PK13
PK13 AMBONA
Do tego punktu w zasadzie cały czas prowadzi szlak rowerowy. Oczywiście przegradzany co chwila szlabanami, jak przystało na prawdziwie polski szlak rowerowy, ale generalnie jedzie się miło i co najważniejsze szybko.
Taka autostrada mi się trafiła w drodze na PK13© Niewe
Minuta na zajęcia dydaktyczne :)© Niewe
PK14 RESZTKI WIEŻY TRIANGULACYJNEJ
Tak dobrze szło, że musiało się zesr…
W drodze na ten punkt popełniłem chyba wszystkie możliwe błędy. Najpierw idąc na azymut przez las próbowałem ominąć leśne bajorko i odbiłem na południe zamiast zmierzać na wschód. Po ominięciu bagna nie spojrzałem na kompas i nie skorygowałem kierunku, tylko brnąłem dalej nie wiem po co. Ostatecznie dotarłem do innej drogi niż planowałem ,ale z jakiś nieznanych mi powodów uznałem ją za tą właściwą i pojechałem nią jeszcze dalej na południe. A do tego jeszcze po odmierzeniu odległości próbowałem w trzech miejscach wbijać się do lasu „w stronę” PK14. Nie zgadzało się absolutnie nic. Ani topografia, ani granice kultur, ani kierunki, ani nawet nawierzchnia duktu. Szkoda tylko, że ustalenie tego zajęło mi jakieś 40minut :/
Jak już zapłakałem sam nad sobą, wróciłem do najbliżej poprzecznej drogi, pojechałem gdzie należało i zaliczyłem ten banalny nawigacyjnie punkt. Porażka żenująca.
PK15 KĘPA DĘBÓW
Opisanie wtopy na PK14 tam mnie zdołowało, że o PK15 szerzej rozpruwać się nie będę. Były dęby i było łatwo :)
PK8 ZWYŻKA NA OLSZY
Do położonej niedaleko na zachodzie ósemki prowadzi polna wyboista droga. Mi jest ciężko, dlatego z podziwem patrzę na spotkanego Marcina jadącego na zdezelowanym mieszczuchu z koszyczkiem na kierownicy wypełnionym podskakującymi rozmaitościami :) Wśród nich była butla z wodą, którą zostałem poratowany. Nie mam już nic w bukłaku i zaczynam odczuwać odwodnienie organizmu.
PK9 SOSNA – WOKÓŁ MŁODE BRZOZY
Na ten punkt ruszamy początkowo z Marcinem. Żeby dostać się z powrotem do asfaltu dwa razy przekraczamy elektryczne pastuchy. We dwóch łatwiej zadbać o to żeby nie usmażyć sobie jajec :)
Asfaltu jest jednak niewiele i za chwilę wjeżdżamy w piaszczyste drogi, na których, co zrozumiałe, mój kompan zaczyna pozostawać w tyle. Na punkcie spotykam Gora, Janka i Chrisa. Wybraliśmy różne warianty, ale ostatecznie mamy za sobą te same punkty i porównywalny przebieg.
PK16 KĘPA OLCH
W drodze na PK16 podejmuję strategiczną decyzję i zatrzymuję się w sklepie. Uzupełniam płyny i chwilę potem znowu doganiam te trzy fujary tuż przed punktem. Mówiłem, że mam dzisiaj moc w nogach :)
PK17 WIERZBA NA BAGNIE
Nie pamiętam nic z drogi na PK17, więc jeden obraz zamiast tysiąca słów :)
Niby nadąża, ale tak naprawde ledwo ledwo :)© Niewe
PK10 OLCHA NA S OD SKRZYŻOWANIA ROWÓW
Z czasem jest już naprawdę krucho, a jednak postanawiamy zaatakować dziesiątkę, która jest mocno „po drodze”. Na asfalcie za lokomotywę jak zwykle robi Goro, a reszta, w tym ja, szczurzy :)
Odnajdujemy jeden, a potem drugi mostek, trochę za wcześnie zjeżdżamy w łąki i rozbiegamy się w poszukiwaniu właściwej olchy.
Aleśmy się pięknie rozbiegli!© Niewe
Tym razem najlepszy okazał się Chris.
Łapiemy z Jankiem po dwie pyszne papierówy z rosnącej nad kanałkiem jabłonki i wydostajemy się na asfalt.
META – CZYLI CHWILA CHWAŁY DLA GORA :)
Zaczyna się prawdziwa walka z czasem. Prowadzi Goro, mnie pieką uda tuż za nim, Chris dyszy, sapie i ponuro odmierza minuty, a Janek nadal milczy. Pewnie jeszcze przeżuwa jabłka.
Prędkość właściwie nawet na chwilę nie spada poniżej 37km/h, a często jest grubo powyżej czterdziestki.
Opony wyją coraz głośniej, uda palą coraz bardziej, dyszenie Chrisa przeszło w charczenie, milczenie Janka zbywam milczeniem. Na chwilę daję odetchnąć Gorowi i wychodzę na zmianę, reszta się jednak nie kwapi do współpracy. Ostatecznie tuż przed metą Goro atakuje jak rasowy szosowiec i stając na pedałach rozrywa nasz peleton. Ja się utrzymuję, Chris i Janek zostają w tyle. Bez Gora na przedzie ich prędkość wyraźnie maleje i ostatecznie my z Gorem zajmujemy pozycję dwunastą w open, a oni czternastą. Trzynastej nie ma, bo jest pechowa :)
Czas na grochówę, browar i ognicho czyli to co w tym rajdzie najlepsze :)
Jeszcze tylko mięsna wkładka i można wydawać zupę© Niewe
META METĄ, ALE DO DOMU JAKOŚ WRÓCIĆ TRZEBA
W planach mieliśmy krótką nasiadówę przy ognichu, potem sprint do pociągu i powrót koleją. Krótka nasiadówa przerodziła się jednak w nasiadówę długą, a nawet bardzo długą. Wynikło to z tego, że oprócz Chrisa i Thelego, którego ani razu zresztą nie spotkałem na trasie pojawiły się też oba Nowaki z Gerrapa, a że się dawno nie widzieliśmy to i zabrakło browarów :)
Ostatecznie po ciemaku ładujemy się z Gorem na pakę do ciężarówki Piotrka i leżąc na paczkach z foliówkami oraz sącząc piwko, którego zakup musieliśmy wymusić łomocząc w przegrodę przedziału pasażerskiego, w komfortowych warunkach, jak zwierzęta :) zostajemy odstawieni do Warszawy.
Co mi osobiście nie załatwia sprawy, bo ja tam nie mieszkam :)
Odpalam zatem swoje chińskie 1200 lumenów i już po godzince snucia się przez Kampinos docieram do ciepłego domku, z którego tak lekkomyślnie wybyłem jakieś 15 godzin temu.
Jak zwykle było rewelacyjnie i już odmierzam dni do wiosennej edycji.
Dane wyjazdu:
84.33 km
7.00 km teren
03:37 h
23.32 km/h:
Maks. pr.:49.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:257 m
Kalorie: 3001 kcal
Rower:Kona Caldera
Ja w sprawie roweru.
Czwartek, 27 września 2012 · dodano: 01.10.2012 | Komentarze 11
Ło Jezu jak ciężko mi się dzisiaj jechało.
Zazwyczaj jeżdżę lasem, a dzisiaj nie wiem czemu wybrałem wariant bardziej szosowy i oczywiście od razu pod wryłowiater. Się uchetałem jak przy trójce dzieci z ADHD.
Po pracy w sumie nie lepiej. W którą stronę bym nie jechał to ciągle pod wiatr :)
Podjechałem zgarnąć z roboty taką jedną co to ma straszne chody w Erbajku i polecieliśmy razem do wyżej wymienionego obadać temat zagęszczenia rowerów w garażu. Niestety wstępnie wychodzi na to, że Spec swoich rowerów sprzedawać nie lubi i całe gówno załatwiliśmy. W międzyczasie telefonicznie przypałętał się Goro, który postanowił wejść na nowy, wyższy level i pojechał kupić sobie swój własny, nie pożyczany ciągle ode mnie, mapnik :) Zjechaliśmy się zatem z mistrzem ścieżki na Prymasa i razem udaliśmy się na paszę, bo jak wszyscy rowerzyści tako i my na tychże rowerach zużywamy kalorie.
I znowu powrót lasami po ciemku.
Jakoś słabo jak we wpisie nie ma zdjęć, więc zapodaję fotki fajnej studni pod Che fabryką :)
Zazwyczaj jeżdżę lasem, a dzisiaj nie wiem czemu wybrałem wariant bardziej szosowy i oczywiście od razu pod wryłowiater. Się uchetałem jak przy trójce dzieci z ADHD.
Po pracy w sumie nie lepiej. W którą stronę bym nie jechał to ciągle pod wiatr :)
Podjechałem zgarnąć z roboty taką jedną co to ma straszne chody w Erbajku i polecieliśmy razem do wyżej wymienionego obadać temat zagęszczenia rowerów w garażu. Niestety wstępnie wychodzi na to, że Spec swoich rowerów sprzedawać nie lubi i całe gówno załatwiliśmy. W międzyczasie telefonicznie przypałętał się Goro, który postanowił wejść na nowy, wyższy level i pojechał kupić sobie swój własny, nie pożyczany ciągle ode mnie, mapnik :) Zjechaliśmy się zatem z mistrzem ścieżki na Prymasa i razem udaliśmy się na paszę, bo jak wszyscy rowerzyści tako i my na tychże rowerach zużywamy kalorie.
I znowu powrót lasami po ciemku.
Jakoś słabo jak we wpisie nie ma zdjęć, więc zapodaję fotki fajnej studni pod Che fabryką :)
Długo nie czekałem, ale studnię obczaić zdążyłem.© Niewe
Kategoria Użytkowo
Dane wyjazdu:
68.00 km
18.00 km teren
03:03 h
22.30 km/h:
Maks. pr.:39.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:189 m
Kalorie: 2117 kcal
Rower:Kona Caldera
Nogi mnie bolą po maratonie albo od kopania rowa pod tuje.
Poniedziałek, 24 września 2012 · dodano: 26.09.2012 | Komentarze 8
Dzisiaj na singlu w Laskach o mało nie zderzyłem się czołowo z trollem na Ukrainie. Wszedł w zakręt jak rasowy ścigant, a kiedy mnie zobaczył, położył rower jeszcze bardziej, wykonał widowiskowy dryf obu kół, ściął dwie małe brzózki, ale utrzymał się siodle w międzyczasie rzucając jeszcze w eter soczystą kurrrwę :)
I cały czas mam ładnie w drodze do pracy :)
Po pracy śmignąłem sobie nad Wisłę. Niestety albo wyłowiono jakiegoś topielca, albo pilnują skarbów z potopu, w każdym razie ścieżka terenowa wygrodzona prawie od Grota do Gdańskiego :/
Pobrałem ja sobie za pokwitowaniem z roboty moją ulubioną Che i razem śmignęliśmy kołować (bo na rowerach) prezent dla mojej osobistej Pani Mamy co to właśnie dziś narodziła się ponownie :)
Śmiganie lasem po zmierzchu będzie się teraz niestety odbywać coraz częściej. To ewidentnie ta gorsza strona jesieni.
I cały czas mam ładnie w drodze do pracy :)
Cienie coraz dłuższe. To skłania do refleksji.© Niewe
Po pracy śmignąłem sobie nad Wisłę. Niestety albo wyłowiono jakiegoś topielca, albo pilnują skarbów z potopu, w każdym razie ścieżka terenowa wygrodzona prawie od Grota do Gdańskiego :/
Pobrałem ja sobie za pokwitowaniem z roboty moją ulubioną Che i razem śmignęliśmy kołować (bo na rowerach) prezent dla mojej osobistej Pani Mamy co to właśnie dziś narodziła się ponownie :)
Aaaa taki tam mural na mieście żem wypaczał© Niewe
Śmiganie lasem po zmierzchu będzie się teraz niestety odbywać coraz częściej. To ewidentnie ta gorsza strona jesieni.
Kategoria Użytkowo
Dane wyjazdu:
77.00 km
60.00 km teren
03:34 h
21.59 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:624 m
Kalorie: 2907 kcal
Rower:Kona Caldera
Mazovia Rawa Maz
Niedziela, 23 września 2012 · dodano: 26.09.2012 | Komentarze 10
Całą sobotę zastanawiałem się jaką kreację wybrać na ostatnią moją w tym roku Mazovię. Przeczytałem od deski do deski Logo, Men’s Health oraz Playboya, ale nadal się wahałem czy utrzymać jeszcze styl wiosenny, czy może jednak wdziać coś zgodnego z jesiennymi trendami. Ostatecznie zdecydowałem się wykreować coś pomiędzy i na górę założyłem gustowną bluzeczkę z dominującym kolorem białym, a na dół krótkie czarne spodenki. Do tego szary kask i żeby zachować jakąś spójność kompozycji szarą potówkę, której rękawy wystawały spod koszulki. Buty też czarno szare. Długo wahałem się czy takie dodatki jak skarpety i rękawiczki dobierać pod kolor futerału od aparatu, czy raczej pod kolor kasku i rękawków. Nie byłem jednak pewien czy wezmę aparat, więc ostatecznie zdecydowałem się na szare skarpetki i czarno szare rękawiczki. Przy okazji wspaniale komponowały się delikatne czerwone akcenty na koszulce z drobnymi czerwonymi akcentami na skarpetkach. Te ostatnie dodatkowo skupiały uwagę i kierowały wzrok na moje niezwykle zgrabne i zadbane łydki.
Wyglądałem genialnie i tak też jechałem.
I pewnie byłbym pierwszy gdyby nie to, że zatrzymałem się pożyczyć Dżerremu skuwacz i wyprzedziły mnie 43 osoby, a potem jeszcze zdrapywałem z podłoża Grzegorza z Airbajka gdzie wyprzedziło mnie kolejne 40 osób ;)
I znowu jak w Ciechanowie byłem pierwszy ze swojego sektora oraz podskoczyłem o jeden wyżej czyli do czwartego, co pewnie jak zwykle stracę nie startując na wiosnę od początku :)
W tym wszystkim najważniejsze jest jednak to, że miałem tylko minutę straty do Che, z którą to już niedługo będę jechał cały dzień razem, więc wysoce wskazane jest abyśmy potrafili jechać równo.
Wygląda na to, że potrafimy :)
Wyglądałem genialnie i tak też jechałem.
Wyglądam po prostu szałowo i ciężko z tym w ogóle dyskutować© Niewe
I pewnie byłbym pierwszy gdyby nie to, że zatrzymałem się pożyczyć Dżerremu skuwacz i wyprzedziły mnie 43 osoby, a potem jeszcze zdrapywałem z podłoża Grzegorza z Airbajka gdzie wyprzedziło mnie kolejne 40 osób ;)
Za te postoje dostałem szałową, czerwoną kieckę© Niewe
I znowu jak w Ciechanowie byłem pierwszy ze swojego sektora oraz podskoczyłem o jeden wyżej czyli do czwartego, co pewnie jak zwykle stracę nie startując na wiosnę od początku :)
W tym wszystkim najważniejsze jest jednak to, że miałem tylko minutę straty do Che, z którą to już niedługo będę jechał cały dzień razem, więc wysoce wskazane jest abyśmy potrafili jechać równo.
Wygląda na to, że potrafimy :)
Kategoria Zawody
Dane wyjazdu:
53.00 km
8.00 km teren
02:07 h
25.04 km/h:
Maks. pr.:43.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:116 m
Kalorie: 1964 kcal
Rower:Kona Caldera
Nerwowy czwartek
Czwartek, 20 września 2012 · dodano: 21.09.2012 | Komentarze 7
Kierowcy chyba jakoś instynktownie wyczuwają nastrój innych ludzi. Zazwyczaj, w przeciwieństwie do wielu innych rowerzystów jeżdżących po mieście, ja spotykam zadziwiająco mało furiatów i debili za kierownicą. Dzisiaj natomiast wyjechałem z domu „cudownie” nastrojony na myśl o czekającym mnie spotkaniu i od razu się zaczęło. Wszyscy chcieli mnie zabić na czele z kierowcą ciężarówki, który dosłownie otarł się o mnie paką. Nawet chciało mi się zaszczycić go pogadanką, choć oczywiście kolejny raz przekonałem się, że nie warto.
Spotkanie nastroiło mnie jeszcze „lepiej” więc reszta dnia wyglądała podobnie. Konflikt ewryłer.
A pasy na Dźwigowej już się miejscami zapadają i stoi na nich woda. Wiem, bo jechałem nową siedzibę brata obczaić.
A potem jeszcze raz Dźwigową, bo do kumpla. Kumpel zakłada właśnie hodowlę ślimaków i chciał se pogadać na temat życiowej decyzji. Ponieważ kumpla i jego zapał do pracy znam poradziłem mu żeby na rozpłodowe wybierał te najwolniejsze ślimaki, bo tych najszybszych nie upilnuje i mu się rozpierzchną po gminie. Powstała zatem trudna kwestia jak rozpoznać, które to są te najszybsze. Pierwsze co mi przyszło do głowy, to że te czerwone. No bo wiadomo, czerwone najszybsze. Zgłębiliśmy jednak temat głębiej, przy okazji zgłębiając Kasztelany i wyszło nam, że czerwonych nie ma, więc problem pozostał nierozstrzygnięty, a ja się zacząłem zbierać do domu. Na odchodne, tak na wszelki wypadek poradziłem mu jednak żeby nie kupował ślimaków do hodowli w takich miejscach jak Cinnamon czy Sfera. Po prawdzie to nawet nie wiem czy tam ślimaki w ogóle sprzedają, ale zdecydowanie są tam najszybsze dziewczyny, więc ślimaki pewnie też do marudnych nie należą. Wolałem go przestrzec.
Zbieranie się do domu też średnio wyszło, bo w międzyczasie nastąpiła modyfikacja planów i udało się zgrać zjechanko z Che, a z kuchni zaczął dochodzić zapach pysznego spaghetti.
Zatem pyszna obiadokolacja we czworo z wpatrującym się w nas swoimi wielkimi oczami dzieckiem, rezydującym pod szklanym stołem i asfaltowymi opłotkami szybki powrót do domu. Mnie nawet trochę bujało, bo raz, że wiadomo, a dwa, że mi się pedał odkręcił. Cholerny pedał.
Spotkanie nastroiło mnie jeszcze „lepiej” więc reszta dnia wyglądała podobnie. Konflikt ewryłer.
A pasy na Dźwigowej już się miejscami zapadają i stoi na nich woda. Wiem, bo jechałem nową siedzibę brata obczaić.
A potem jeszcze raz Dźwigową, bo do kumpla. Kumpel zakłada właśnie hodowlę ślimaków i chciał se pogadać na temat życiowej decyzji. Ponieważ kumpla i jego zapał do pracy znam poradziłem mu żeby na rozpłodowe wybierał te najwolniejsze ślimaki, bo tych najszybszych nie upilnuje i mu się rozpierzchną po gminie. Powstała zatem trudna kwestia jak rozpoznać, które to są te najszybsze. Pierwsze co mi przyszło do głowy, to że te czerwone. No bo wiadomo, czerwone najszybsze. Zgłębiliśmy jednak temat głębiej, przy okazji zgłębiając Kasztelany i wyszło nam, że czerwonych nie ma, więc problem pozostał nierozstrzygnięty, a ja się zacząłem zbierać do domu. Na odchodne, tak na wszelki wypadek poradziłem mu jednak żeby nie kupował ślimaków do hodowli w takich miejscach jak Cinnamon czy Sfera. Po prawdzie to nawet nie wiem czy tam ślimaki w ogóle sprzedają, ale zdecydowanie są tam najszybsze dziewczyny, więc ślimaki pewnie też do marudnych nie należą. Wolałem go przestrzec.
Zbieranie się do domu też średnio wyszło, bo w międzyczasie nastąpiła modyfikacja planów i udało się zgrać zjechanko z Che, a z kuchni zaczął dochodzić zapach pysznego spaghetti.
Zatem pyszna obiadokolacja we czworo z wpatrującym się w nas swoimi wielkimi oczami dzieckiem, rezydującym pod szklanym stołem i asfaltowymi opłotkami szybki powrót do domu. Mnie nawet trochę bujało, bo raz, że wiadomo, a dwa, że mi się pedał odkręcił. Cholerny pedał.
Kategoria Użytkowo
Dane wyjazdu:
68.87 km
16.00 km teren
02:56 h
23.48 km/h:
Maks. pr.:37.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:109 m
Kalorie: 2235 kcal
Rower:Kona Caldera
Miacho
Poniedziałek, 17 września 2012 · dodano: 21.09.2012 | Komentarze 3
Praca, Bródno i do domu przez KPN. Bez zbędnego się szwendania, bez nasiadówy, bez towarzystwa.
Tak oryginalnie dzisiaj.
Aaaaaa w lesie się już tak pięknie jesiennie robi, że zachowam to tylko dla siebie, a zdjęcia wrzucę z miacha :)
No i o.
Tak oryginalnie dzisiaj.
Aaaaaa w lesie się już tak pięknie jesiennie robi, że zachowam to tylko dla siebie, a zdjęcia wrzucę z miacha :)
Takie fajne relikty przeszłości można znaleźć na Bródzienku© Niewe
Już w bardziej stretegicznym miejscu nie mógł się zepsuć. W poprzek Ronda Żaba :)© Niewe
No i o.
Kategoria Użytkowo
Dane wyjazdu:
56.00 km
45.00 km teren
02:35 h
21.68 km/h:
Maks. pr.:38.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:105 m
Kalorie: 1725 kcal
Rower:Kona Caldera
Skierniewice – Miasto Tajemnic ;)
Niedziela, 16 września 2012 · dodano: 21.09.2012 | Komentarze 14
Kolejny koncert, czego byśmy nie grali,
Poooooolska, ryczy pół sali!!
Tak z grubsza było wczoraj wieczorem na rynku w Skierniewicach. Na tym drugim rynku. Bo na pierwszym, na który zaprowadził nas miejscowy Bart też coś grali, ale do teraz nie wiem co :)
Wiem za to, że na podłodze w mieszkaniu Barta, dwie osoby mogą całkiem wygodnie się kimnąć, za co niniejszym dziękuję.
No ale wszystko co dobre, szybko się kończy i trzeba było wstaaaać i zebrać się na ten cholerny rower żeby tłuc statsy na bajkstatsa ;)
Zdjęcie ujawniło bohaterstwo Gora, który choć nie mógł zabrać się z nami wczoraj na koncert dzisiaj przyleciał do miasta na S. na kołach z samego rana, żeby ujrzeć nasze zapite gęby i przejechać się z nami kawałek. Nasz bohater :)
I choć nic na to nie wskazywało ostatecznie na te całe rowery żeśmy się wreszcie wybrali.
Na początek w składzie Che, Goro, Bartman i ChriEM. Oto poszlaka:
W wyniku jakiś tajemniczych telefonicznych konsultacji (choć do końca nie wiem jak to możliwe, bo oni tam wszyscy w tych Skierniewicach mają telefony chyba od wczoraj ;) dołączają do nas jeszcze Syla i Theli.
A jak patrzę na zdjęcie to widzę, że dołączył też Wilk i robił statystykę na BS-a ;)
Goro chyba nie lubi takich tłumów, bo zmył się do pociągu, a my pokręciliśmy się to tu, to tam.
I tu se chyba daruję opis wycieczki, bo nie chcę pisać o tym jak można być miejscowym i w sumie nic nie wiedzieć :P
Ostatecznie jakimś cudem wylądowaliśmy na pizzy.
Podobno Theli jest w posiadaniu kompromitującego zdjęcia, na którym ja piję herbatę. Ale jak napisałem powyżej, ja się powstrzymałem od dokładnego opisu to i on pewnie zrobi tylko krótką notkę ;)
I to by było na tyle. Trza było wracać do domu szukać instrukcji od telewizora, żeby się dowiedzieć jak go włączyć. Tak właśnie jesteśmy gotowi się poświęcić dla niejakiego Jana Niezbendnego.
Bo on jest gwiazda i z nim jest jazda :)
Poooooolska, ryczy pół sali!!
Tak z grubsza było wczoraj wieczorem na rynku w Skierniewicach. Na tym drugim rynku. Bo na pierwszym, na który zaprowadził nas miejscowy Bart też coś grali, ale do teraz nie wiem co :)
Wiem za to, że na podłodze w mieszkaniu Barta, dwie osoby mogą całkiem wygodnie się kimnąć, za co niniejszym dziękuję.
No ale wszystko co dobre, szybko się kończy i trzeba było wstaaaać i zebrać się na ten cholerny rower żeby tłuc statsy na bajkstatsa ;)
Wygląda na to, że ja jeszcze leżałem jak już wszyscy się snuli :)© Niewe
Zdjęcie ujawniło bohaterstwo Gora, który choć nie mógł zabrać się z nami wczoraj na koncert dzisiaj przyleciał do miasta na S. na kołach z samego rana, żeby ujrzeć nasze zapite gęby i przejechać się z nami kawałek. Nasz bohater :)
I choć nic na to nie wskazywało ostatecznie na te całe rowery żeśmy się wreszcie wybrali.
Na początek w składzie Che, Goro, Bartman i ChriEM. Oto poszlaka:
Zdjęcie jest tą poszlaką© Niewe
W wyniku jakiś tajemniczych telefonicznych konsultacji (choć do końca nie wiem jak to możliwe, bo oni tam wszyscy w tych Skierniewicach mają telefony chyba od wczoraj ;) dołączają do nas jeszcze Syla i Theli.
A jak patrzę na zdjęcie to widzę, że dołączył też Wilk i robił statystykę na BS-a ;)
Tajemnica dużych przebiegów wyjaśniona :)© Niewe
Goro chyba nie lubi takich tłumów, bo zmył się do pociągu, a my pokręciliśmy się to tu, to tam.
I tu se chyba daruję opis wycieczki, bo nie chcę pisać o tym jak można być miejscowym i w sumie nic nie wiedzieć :P
Ostatecznie jakimś cudem wylądowaliśmy na pizzy.
Kolejna poszlaka w postaci zdjęcia© Niewe
Podobno Theli jest w posiadaniu kompromitującego zdjęcia, na którym ja piję herbatę. Ale jak napisałem powyżej, ja się powstrzymałem od dokładnego opisu to i on pewnie zrobi tylko krótką notkę ;)
I to by było na tyle. Trza było wracać do domu szukać instrukcji od telewizora, żeby się dowiedzieć jak go włączyć. Tak właśnie jesteśmy gotowi się poświęcić dla niejakiego Jana Niezbendnego.
Bo on jest gwiazda i z nim jest jazda :)
Kategoria Na luzie, Większom grupom
Dane wyjazdu:
56.71 km
35.00 km teren
02:32 h
22.39 km/h:
Maks. pr.:34.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:187 m
Kalorie: 1876 kcal
Rower:Kona Caldera
A. No to bardzo fajnie.
Poniedziałek, 10 września 2012 · dodano: 20.09.2012 | Komentarze 3
Bo najpierw rano do pracy zwyczajnie, niezwyczajnie, bo ze Che.
Niby droga ta sama, ale jak człowiek nie ma przynajmniej trzech stów dla niej to dojeżdża trochę zmęczony i ogłuszony. Bo Che, jak wiadomo, jest w stanie na chwilę zamilknąć, ale nie za darmo, a ja mam ostatnio sporo wydatków.
No właśnie a’propos wydatków.
Pojechałem do Legionu po nową przednią przerzutkę. Ze zdjętym w Świeradowie z jakiegoś makrokesza SiSem się nie polubiliśmy i raczej byśmy się nie polubili. Choć to w sumie dzięki niej cały Ciechanów pokonałem z blatu.
Nową przekładnie wypróbowałem natychmiast w Kampinosie, do którego wyskoczyłem po krótkiej podróży samochodowej z Dżerrym.
Niby droga ta sama, ale jak człowiek nie ma przynajmniej trzech stów dla niej to dojeżdża trochę zmęczony i ogłuszony. Bo Che, jak wiadomo, jest w stanie na chwilę zamilknąć, ale nie za darmo, a ja mam ostatnio sporo wydatków.
No właśnie a’propos wydatków.
Pojechałem do Legionu po nową przednią przerzutkę. Ze zdjętym w Świeradowie z jakiegoś makrokesza SiSem się nie polubiliśmy i raczej byśmy się nie polubili. Choć to w sumie dzięki niej cały Ciechanów pokonałem z blatu.
Nową przekładnie wypróbowałem natychmiast w Kampinosie, do którego wyskoczyłem po krótkiej podróży samochodowej z Dżerrym.
A Dżeremu udało się zerwać łańcuch i wróciliśmy już po zmierzchu :)© Niewe
Dane wyjazdu:
70.00 km
55.00 km teren
03:12 h
21.88 km/h:
Maks. pr.:42.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:408 m
Kalorie: 2466 kcal
Rower:Kona Caldera
Mazovia Ciechanów
Niedziela, 9 września 2012 · dodano: 13.09.2012 | Komentarze 4
Przed tym maratonem powróciłem do swojego zwyczajnego sposobu przygotowywania się do takich imprez. Cały ten rok kombinowałem i próbowałem coś zmieniać, a efekty tego były takie, że nadal kiblowałem w siódmym sektorze zamiast w czwartym bądź piątym jak w zeszłym roku.
Zatem wracamy do korzeni: nawilżanie i niedospanie :)
No i się sprawdziło, bo jechało mi się zajebiście, a już na 20km. dogoniłem startującego z 5. sektora Gora i chwilę później byłem już poza jego zasięgiem. Do tego zaraz po skręceniu na Giga w oddali dostrzegłem pewien jakże miły memu oku kształt.
Dogonienie Che jeszcze mi się nigdy nie udało. Doszedłem ją, za przeproszeniem, pierwszy raz :P
Do mety jechaliśmy już razem, bo liczyłem na jakąś widowiskową fotkę ze wspólnego finiszu, ale niestety jak na złość nie było żadnego fotografa :/
Brak fotek z finiszu zrekompensowaliśmy sobie dziwaczną fotką Pijącego Mleko :)
Z nowym plecakiem jestem wyraźnie szybszy :)
I pewnie cieszyłoby mnie to jeszcze bardziej gdybym nie wiedział, że to chwilowe, bo tak naprawdę to Che nie służy moja forma przygotowania przedstartowego, a Goru nie służą wyjazdy integracyjne.
W Rawie znowu dostanę w dupę :)
Zatem wracamy do korzeni: nawilżanie i niedospanie :)
No i się sprawdziło, bo jechało mi się zajebiście, a już na 20km. dogoniłem startującego z 5. sektora Gora i chwilę później byłem już poza jego zasięgiem. Do tego zaraz po skręceniu na Giga w oddali dostrzegłem pewien jakże miły memu oku kształt.
Dogonienie Che jeszcze mi się nigdy nie udało. Doszedłem ją, za przeproszeniem, pierwszy raz :P
Do mety jechaliśmy już razem, bo liczyłem na jakąś widowiskową fotkę ze wspólnego finiszu, ale niestety jak na złość nie było żadnego fotografa :/
Brak fotek z finiszu zrekompensowaliśmy sobie dziwaczną fotką Pijącego Mleko :)
Nie do końca pamiętam czemu służyć miał ten prerfomers :)© Niewe
Z nowym plecakiem jestem wyraźnie szybszy :)
I pewnie cieszyłoby mnie to jeszcze bardziej gdybym nie wiedział, że to chwilowe, bo tak naprawdę to Che nie służy moja forma przygotowania przedstartowego, a Goru nie służą wyjazdy integracyjne.
W Rawie znowu dostanę w dupę :)
Kategoria Zawody