Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Niewe.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Na luzie

Dystans całkowity:12729.59 km (w terenie 6033.62 km; 47.40%)
Czas w ruchu:625:51
Średnia prędkość:19.78 km/h
Maksymalna prędkość:76.50 km/h
Suma podjazdów:32883 m
Suma kalorii:222087 kcal
Liczba aktywności:223
Średnio na aktywność:57.08 km i 2h 53m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
65.00 km 8.00 km teren
03:25 h 19.02 km/h:
Maks. pr.:36.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:208 m
Kalorie: 1969 kcal

Co zj*&%ne miasto.

Poniedziałek, 21 maja 2012 · dodano: 28.05.2012 | Komentarze 8

Tak skomentował to co zobaczył starszy pan na rowerze jadący DDRem przy Kasprowicza. I w sumie ciężko się z nim nie zgodzić. Ścieżka ta nie jest może szczytem marzeń rowerzystów, ale na Bielanach, gdzie mieszka naprawdę sporo starszych ludzi używających roweru jako środka komunikacji jest to w zasadzie jedyna i główna arteria tej Dzielnicy.
A właściwie to nie JEST, lecz BYŁA

Objazd? Jaki objazd? Panie, to nie Holandia. © Niewe


A po pracy zjechałem nad Wisłę, gdzie spotkałem się z Che, po to by se pojeść, popić i pogadać :)

Żeby nie było mi tym razek reklamacji, że nie ma browarów na zdjęciach. © Niewe


Muszę przyznać, że U Araba jest zacny gryll i jest czym przekąsić browarki
Kategoria Na luzie, Użytkowo


Dane wyjazdu:
46.75 km 7.50 km teren
02:10 h 21.58 km/h:
Maks. pr.:36.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:136 m
Kalorie: 1638 kcal

Sam placków nie jadam

Czwartek, 17 maja 2012 · dodano: 24.05.2012 | Komentarze 13

Do pracy, jak to do pracy. Się pojechało. Przez lasy, przez łąki.

A po pracy, jak to po pracy. Się pojechało. Na obiad :)

No ale przeca sam jeść nie będę, zatem zupełnie przypadkowo w Samirze spotykam się z Che.
Po obiadku robie za przewodnika. Che jest przyjezdna, więc nie wie, że przez centrum nie trzeba koniecznie jechać wzdłuż głównych, hałaśliwych dróg. Można inaczej ;)
Odwiedzamy Gosię i lecimy po deserek ;)

Po obiedzie czas na deser. © Niewe


Znajdujemy sobie zaciszny kącik (po tym jak nas spłoszyła policja, z niezaciszonego kącika) i w skupieniu sobie spożywamy. Niestety puszkowe, to puszkowe. Trochę gęby i osprzęt wykrzywia

Sadzi ta sól!!! © Niewe


Z taką wykrzywioną gębą pożegnałem się z Che i pojechałem „na chwilę” do kumpla, z którym się dawno nie widziałem. Ponieważ „na chwilę” i ponieważ „dawno się nie widziałem” dalsza część wycieczki się nie odbyła ;)
Kategoria Na luzie, Użytkowo


Dane wyjazdu:
81.68 km 41.00 km teren
03:52 h 21.12 km/h:
Maks. pr.:37.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:150 m
Kalorie: 2555 kcal

Przystanek Młociny

Poniedziałek, 14 maja 2012 · dodano: 15.05.2012 | Komentarze 6

Namawiała, namawiała i namówiła :)
Pojechałem obadać knajpę o wdzięcznej nazwie Przystanek Młociny gdzie spotkałem się z nienasyconą pożeraczką nachosów z serem czyli Izką.
Lokal rzeczywiście jest zacny i pro rowerowy, co w sumie nie dziwi biorąc pod uwagę, że właściciel też jest rowerzystą i nawet swego czasu nieźle wymiatał na Harpaganach. Z jego relacji wynikało, że da się śmigać rowerkiem po okolicznych „pohucianych” hałdach. Niby nie wolno, ale problemu nie ma. Cza będzie obadać. Ale to tak zwaną „inną razą”. Dziś ma być Kampinos.
Skoro Izka mi sprzedała Przystanek, to ja Izce sprzedałem Jankowego singla. Kupiła, tylko marudziła, że rower nie ten :)

Powłóczyliśmy się przez Sieraków (dawna stolica Polaków), Izabelin, Truskaw, Lipków i zuruck nach Bemowo, gdzie Izka z sobie tylko znanych powodów musiała odwiedzić Legion.
Pokręciłem się jeszcze chwilkę po okolicy i zawinąłem do domu znowu przez Kampinos. Czeci raz dzisiaj :)

I żeby nie było bez zdjęć:

Izka poluja na kotkę (jak zwykle dla słabszych strzałka ;) © Niewe


Kotka poluje na kota (tym razem bez strzałek, trzeba się wysilić) © Niewe
Kategoria Na luzie


Dane wyjazdu:
111.17 km 45.00 km teren
05:03 h 22.01 km/h:
Maks. pr.:40.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:172 m
Kalorie: 3660 kcal

Biednemu wiatr w oczy

Czwartek, 10 maja 2012 · dodano: 15.05.2012 | Komentarze 27

Teoretycznie na Mazowszu przeważają wiatry zachodnie. Znaczy się wiejące z zachodu. Do pracy jadę na wschód, więc teoretycznie powinienem zazwyczaj mieć z wiatrem. Ale nie mam. Mam ciągle pod wiatr. Wychodzi na to, że jestem biedny :)
Przemyślałem to sobie dokładnie w czasie jazdy, a czas na przemyślenia miałem, bo jak zaznaczyłem jechałem pod wiatr i wyszło mi, że to ma sens.

Biedny Niewe musiał tak rano wstać.
Biedny Niewe musi jechać do pracy.
Jestem biedny, więc mam wiatr w oczy :)

Po pracy miałem ochotę na jednostajne, długie kręcenie, bez piachów, bez górek, bez problemów. Skoczyłem sobie zatem nad Zegrze, na piweczko.

Piweczko strzelę. © Niewe


Ładnie tu i można się spokojnie odlać do wody. © Niewe


Zabrakło niestety czasu na pełną pętlę wałami do Nowego Dworu i musiałem skracać kompletnie nieznanymi mi drogami przez wioski. Napotkane urocze dziewczę na czerwonym holendrze zapytane o drogę wyjechało mi na Pan co dodatkowo popsuło mi i tak nienajlepszy humor.
Wróciłem do Europy mostem w Nowym Dworze i przez Kampinos na chatę.
Do Kampinosu zdecydowanie należy wjeżdżać wypoczętym, bo na miejscu się już nie odsapnie. Nie da się zatrzymać nawet na chwile. Hordy komarów skutecznie uniemożliwiają jakikolwiek popas. I tak już będzie do pewnie do końca sierpnia.
Kategoria Na luzie, Użytkowo


Dane wyjazdu:
148.00 km 80.00 km teren
06:59 h 21.19 km/h:
Maks. pr.:38.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:198 m
Kalorie: 3823 kcal

Do Łodzi. Albo jednak nie. Do Skierniewic na razie musi wystarczyć.

Wtorek, 1 maja 2012 · dodano: 09.05.2012 | Komentarze 26

Goro zrobił się strasznie multimedialny i stworzył na Facebooku wydarzenie „Rowerowa wycieczka do Łodzi zahaczająca o Bolimowski Park Krajobrazowy, żeby ładniej było”
Aż 9 osób kliknęło, że JADZIE, więc nie było odwrotu. Cza było jechać, nawet jak się rano wstać nie chciało :) Śmignąłem więc sobie sam z rańca do Pruszkowa dokąd od strony Warszawy nadjechała pierwsza część naszego dzisiejszego składu czyli Che, Ania, Maciek i Goro.
Goro jako doskonały nawigator zdążył już przeciągnąć towarzystwo przez jakieś łąki i błota, więc humory dopisywały. Ruszamy wzdłuż torów.

Ruszamy wzdłuż torów. Czy ja niewyraźnie piszę? © Niewe


Jest jednak tak kurewsko gorąco, że postój na pierwszy browarek robimy chwilę później w pobliskiej Podkowie, gdzie Maćka urzeka pasący się za siatką konik. Ja chyba nawet wiem dlaczego ;)

Idzie burza, bo mu sie wydłuża © Niewe


Chyba naprawdę poczuli do siebie miętę :)

Zaczekaj, wrócę po Ciebie i Cię uwolnię. Przysięgam. © Niewe


No ale nie ma wyjścia. Trzeba jechać dalej. Kręcąc się z grubsza wzdłuż torów, a potem przez wiochy docieramy wreszcie do puszczy Bolimowskiej gdzie natychmiast urządzamy kolejny popas.

No co? Ciepło jest, to trzeba się częściej zatrzymywać. © Niewe


A tym czasem Goro staje na straży i wypatruję nadejścia (a właściwie nadjechania ekipy Skierniewicko-Łodzkiej z przewagą Skierniewickiej.

Co on paczy? © Niewe


Paczał, paczał i wypaczał. Sylanarowerze, Theli, chrisEM i bartman. Teraz mamy komplet.

Jadą od lewej do prawej czyli prawidłowo. © Niewe


Szybka integracja, podzielenie się tym co mamy (Buk kazał się dzielić) i możemy ruszać w komplecie.

Rowerzyści komplet. Promocja: 8 szt + 1 z Łodzi gratis ;) © Niewe


A jak się ma za przewodników miejscowych to można śmigać i takimi fajnymi drogami.

Jaaaaaaaaka ładna droga © Niewe


I tak od sklepu, do sklepu…

25 km to maksymalny dystans pomiędzy sklepami w tak upalny dzień © Niewe


...turlaliśmy się w kierunku knajpy, do której ponoć było pięć kilometrów, zahaczając o Rawkę (którą mam nadzieję już 10 czerwca spłynę kajakiem)….

Co ja skaczę? © Niewe


…i zahaczając co 20km do sklepu dotarliśmy do knajpy, w której miał być browar z kija, miało być ładnie, a barmanka miała mieć wyeksponowany bufet.

Do tego miejsca mieliśmy tylko 5km :) © Niewe


Teoretycznie wszystko się zgodziło, ale barmanek było dużo i pewnie dlatego na żarcie czekaliśmy jakieś cztery jednostki piwne na głowę.

Co my czekamy © Niewe


Jak się pije to się i sika

Maciek sprawdza czemu biały konik nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak na nim ;) © Niewe


W wyniku oczekiwania niektórzy do baru poruszali się już jak konwoje na Atlantyku czyli zygzakując, a inni łapali fochy podczas burzliwych dyskusji o powrocie, o Łowiczu, o Łodzi i o Skierniewicach, ale koniec końców nażarliśmy się i całkiem sprawnie teleportowaliśmy się do Skierniewic, gdzie pod czujnym okiem kamer

Obiekt monitorowany © Niewe


Cały czas jesteśmy monitorowani © Niewe


I witani z sympatią przez miejscową młodzież…

Przybywam w pokoju. © Niewe


Spożywamy tyle na ile nam tylko pozwalają nasze bandziochy, bo nie wiadomo kiedy znów będzie okazja spotkać się w tak zacnym gronie :)
Robimy sobie też fotkę na czołgu. Ale to chyba nawet przed spożyciem. Nie pamiętam :)

Ja nie wiem co ja na tym zdjęciu robie, ale to przypadek ;) © Niewe


I żegnani ze łzami w oczach ładujemy się do pociągu smutno sącząc ostatnie piwka :)

Nie płacz, kiedy odjadę... © Niewe


Wnioski jakie wyciągnąłem z tego pouczającego dnia są następujące.
Świat jest mały – wszędzie mamy tylko 5km.
Mimo tego, ze świat jest mały i do Łodzi pewnie też jest tylko z 5km to żeby do niej dotrzeć należy omijać Skierniewice szerokim łukiem :)


Dane wyjazdu:
91.00 km 75.00 km teren
04:30 h 20.22 km/h:
Maks. pr.:53.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:467 m
Kalorie: 2829 kcal

Widze Wdzydze

Niedziela, 22 kwietnia 2012 · dodano: 07.05.2012 | Komentarze 5

Dzień drugi naszego pobytu na Kaszubach rozpoczynamy od wizyty u niejakiej Jaworowicz ;)

Sprawa Dla Reportera © Niewe


Rowerki sobie w tym czasie odpoczywają.

Więc, śpiiiiiij maleeeńki... © Niewe


Pierwotnie mieliśmy zrobić rundkę w kierunku pensjonatu, w którym Goro zamierza spędzić część letnich wakacji. Z analizy mapy wynika jednak, że wyjdzie nam wtedy grubo ponad stówka, a nas bolą dupy po wczorajszym, no i chcemy jeszcze o jakiejś w miarę przyzwoitej porze wrócić do domów. Planujemy zatem nową trasę z grubsza na północ wokół jezior Wdzydze i Radolne.

Planowanie nowej trasy in progress. Please Wait.... © Niewe


I zaczynamy się leniwie snuć ciesząc się pogodą, pięknymi widokami i naszym własnym zajebistym towarzystwem :)

To zdjęcie miało przedstawiać nas czterech jadących. Prawie się udało. © Niewe


Ja jak zawsze na przedzie, więc moge robić takie fotki ;) © Niewe


Łabędź w gawrze © Niewe


A tak się bawi młodzież w Czarnej Wodzie. Śmigają rowerkami po dnie nieczynnego basenu. Normalnie jak w Nowym Orleanie :)

Normalnie jak Hameryce © Niewe


Bilans łikendu: prawie 300km w siodle, milion piw, osiem godzin snu łącznie, sto fotek z Kaszub. Czekam na więcej takich dni :)
Kategoria Na luzie


Dane wyjazdu:
21.30 km 0.00 km teren
00:49 h 26.08 km/h:
Maks. pr.:35.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Jadę, bo SRAM ;)

Czwartek, 5 kwietnia 2012 · dodano: 06.04.2012 | Komentarze 38

Jadę.

Przełożenia zmienia się słabo, ale jadę

Trochę boli, ale jadę.

W teren na razie nie wjechałem, bo boli, bo ciemno, ale jadę :)

Wszystko to dzięki beznadziejnemu wynalazkowi o nazwie gripishift firmy SRAM, który w tym przypadku okazał się nie taki znowu beznadziejny.

Prawy SRAM, baczność! © Niewe


Całość dzięki wzorowej postawie i zaangażowaniu pracowników Legion-serwis, którzy wzięli moją Konę na warsztat absolutnie poza kolejnością i uwinęli się z serwisem w 1,5 godziny.

Przy okazji pozbywając się towaru, który leżał na półce od dwóch lat i nikt nie chciał go kupić ;)
Kategoria Na luzie


Dane wyjazdu:
57.14 km 28.00 km teren
02:46 h 20.65 km/h:
Maks. pr.:41.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:129 m
Kalorie: 1844 kcal

Zszyto mnie (ale nie zaszyto).

Czwartek, 8 marca 2012 · dodano: 12.03.2012 | Komentarze 21

Jak się dzień kiepsko zaczął, tak się jeszcze gorzej skończył.
To tak syntetycznie.

A teraz bardziej analitycznie.
Umówiłem się na popołudniowe kręconko po Kampinosie z Radkiem. Pierwszy problem pojawił się już zanim ruszyliśmy podczas mycia roweru, gdy okazało się, że przednia przerzutka przestała działać nie od błota jak przypuszczałem, ale w wyniku awarii. Konkretnie pękł pancerz i postrzępiła się linka.
Czasu na naprawę nie mamy, więc biorę mieszczucha, a skoro mieszczuch to trzeba jechać do miasta, nie? :)
Polecieliśmy sobie zatem przez puszczę ścieżkami, które objawił mi Janek, a które bardzo lubię, bo po pierwsze dużo singli, a po drugie prawie cały czas lasem do samej Warszawy. Po drodze objawiła się mała ułomność mojego mieszczucha. W zasadzie brak hamulców. Na ostrym zwrocie Radek skręcił, a ja glebnąłem prosto w las.

Ale nie… to jeszcze nie ta gleba.

Wyjeżdżamy na Wrzecionie, posilamy się u Chińczyków gapiąc się polską kelnerkę :P i jedziemy po tulipany. W końcu to Dzień Kobiet. Cza go zaakcentować jakimś zielskiem.
Jeden tulipan dla Che, drugi dla Dżulii, którą jeszcze dzisiaj zamierza wziąć w WuKaDce Radek.
Znaczy wziąć do WuKaDki.
Zabrać ze sobą ją zamierza ;)
Lecimy oczywiście Pod Rurę, której Radek jako nietutejszy o zgrozo nie zna.
Ale docenia natychmiast :)

Niecałe jedno piwo później dołącza do nas Che i spędzamy jak zwykle uroczy wieczór w jak zwykle doskonałej atmosferze :)
Wszystko co dobre musi mieć jednak swój koniec. Zbieramy się i ruszamy w ciemną noc, zimną noc. Radek chyba trochę się „zrobił”, bo zaczął się w nim budzić dzik i trzeba go było trochę hamować.
Nasze drogi rozjeżdżają się na Woli. Radek odbija do WuKaDki my ponownie w stronę Kampinosu. Do Domu Zła, jak do każdego takiego domu, jedzie się przez las.
No i w tymże właśnie lesie wydarzyło się prawdziwe Zło.

Temperatura spadła do -6 stopni, zamarzły kałuże zamarzło błoto. Na jednej z takich zamrożonych błotnych kolein podcięło mi przednie koło, a potem pozostało tylko oszacować straty. Ja się w pierwszej chwili skupiłem na kciuku, który bolał mnie naprawdę konkretnie, ale jak już Che poświeciła mi na kolano, to nie mogłem się z nią nie zgodzić, że to jest prawdziwy problem. Mięsny, krwawy i pocięty problem. I wymaga interwencji chirurga. Pozostało tylko dotrzeć do domu (jakieś 5 kilo) i zorganizować transport. Na szczęście sprzyjał mi mróz dzięki czemu krew nie lała mi się z kolana jak z wiadra i na szczęście Rooter stanął na wysokości zadania i zabrał mnie do szpitala.

Niniejszym składam podziękowania :)

A w szpitalu po kolei:
- przemiły chirurg, który pożartował, pogadał i zszył mnie w 20 minut od naszego przyjazdu,
- wkurwiony ortopeda, któremu wyraźnie przerwałem albo drzemkę, albo seks z pielęgniarką i który miał mi wyraźnie za złe, że się wyyyeeeebaaaaeeem.
Bardzo Pana niniejszym przepraszam.

Chirurg niejako przy okazji obejrzał łękotkę. Była na wierzchu, więc była okazja :) Sam też sobie zajrzałem z ciekawości. Rzadko kiedy człowiek ma szansę zajrzeć w głąb siebie bez wsparcia psychologa ;)

Ale do rzeczy…
zostałem zszyty (nie zaszyty), zagipsowany i wypuszczony domu. Jeszcze szybki kurs na stację i jedziemy wszyscy do mnie. Ja skończyłem opijać nowe doświadczenie życiowe koło czeciej nad ranem, ale ze zdjęć, które wrzucał Rooter na FB wynika, że razem z Che cieszyli się z mojej usterki jeszcze bardziej niż ja i oblewali ją do szóstej rano.

I tak powinno być w Domu Złym właśnie,
że co kto przyjdzie to milion piw trzaśnie.



Czasem po obcowaniu z pedałem może pojawić się krew © Niewe


Niestety z rowerem to się muszę pożegnać na jakieś 3-4 tygodnie :/
Kategoria Na luzie


Dane wyjazdu:
26.00 km 24.00 km teren
01:32 h 16.96 km/h:
Maks. pr.:34.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:115 m
Kalorie: 735 kcal

Sarnobranie

Poniedziałek, 5 marca 2012 · dodano: 06.03.2012 | Komentarze 8

Krótka przejażdżka żeby rozjeździć trochę wczorajszy rozjazd :)
Do lasu wjechałem z Mariewa i od razu zrobiło się delikatnie mówiąc grząsko. Generalnie dobrze, że nie umyłem roweru :)

Pęknie czy nie pęknie? Oto jest pytanie. © Niewe


W Cygańskich Górach spotkałem całe hordy saren. Zacząłem mieć obawy, że chcą się mną zająć „tak jak poprzednim”. Jedna przebiegła mi dosłownie 3 metry przed kołem. Czad.
Fotek im nie popełniłem, bo się już ściemniało. Wyjąłem swoją niezawodną chińską lampkę tylko po to, żeby się dowiedzieć, że bateria się samorozładowała. Zapasowa bateria wyjęta z plecaka okazała się być w takim stanie w związku z czym lampka przeszła w tak zwany „moon mode” czyli mówiąc po ludzku ledwo się bździła. Musiałem zatem czym prędzej uchodzić z tego lasu :)

Pozostał mi jedynie księżyc © Niewe
Kategoria Na luzie


Dane wyjazdu:
123.57 km 58.00 km teren
06:33 h 18.87 km/h:
Maks. pr.:41.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:591 m
Kalorie: 4065 kcal

Mazowia Mrozy i mały rozjazd :)

Niedziela, 4 marca 2012 · dodano: 05.03.2012 | Komentarze 5

Ze względów różnych kojarzy mi się dobrze :) Ta Mazowia i te Mrozy. W końcu to tu w zeszłym roku o mało nie wygrałem zupełnie niepotrzebnego mi roweru :P

W tym roku pogoda nastroiła mnie na dłuższą jazdę. Od dawna już nie spędziłem całego dnia na rowerze i najwyższa na to pora. Umawiam się zatem z Gorem, że podejmie mnie swoim kombi bez cupholderów o 8:09 w Saint Babice, ubieram się w obcisłe i wycałowany na drogę jak tylko się da wycałować człowieka w kominiarce przez owoc żywota mojego – Hannę, ruszam na spotkanie zajebistego dnia :)
Słońce jak w Saint Tropez, pusty, suchy asfalt, wiatr w plecy i perspektywa 10 godzin na rowerze. Czego więcej chcieć?
No wiadomo. Browarku.
Ale jako rzekłem, resztę drogi planowałem pokonać w aucie Gora, więc i na to znalazła się chwila.
Dojeżdżamy na miejsce, zajmujemy parking na błotnistym polu, wysiadamy i pierwszy szok.
Kurde, mówiąc językiem ulicy: PIŻDZI.
U mnie na wiosce tak nie piździło.
Ubieramy co kto ma i jedziemy na mały obczaing. Początek trasy to asfalt, ale zaraz po wjeździe do lasu widać, że lekko dzisiaj nie będzie. Błoto, zamarznięte błoto, kopny śnieg, lód, woda. To wszystko spotykamy na raptem pierwszych pięciu kilometrach. Potem się okaże, że to trasa dystansu HOBBY, ale fakt jest faktem. Warunki w lesie są „urozmaicone”.
W sumie Lubię To :)

Goro spotyka swojego ziomka z fabryki, potem nadziewamy się (bez skojarzeń) na Obcego, a w sektorze stoi (znowu bez skojarzeń proszę) już Radek. Po drodze jednak mała wpadka. Idąca z przeciwka dupencja przyciąga uwagę Gora. Ma mini, kozaczki i czarne rajtuzy. Oczywiste jest, że każdy normalny, zdrowy heteroseksualny lub biseksualny mężczyzna się obejrzy, obejrzał się i Goro. Pech chciał, że akurat jak się obejrzał to natrafił przednim kołem krawężnik.
Matko jedyna, jak przyciąganie ziemskie jest bezwzględne.
Jak on pizdnął o glebę!
Myślałem, że już po zawodach na dzisiaj i resztę dnia spędzimy w pobliskim szpitalu, ale nie. Ale nie :)
Ładnie się pozbierał i poszliśmy zając miejsca w sektorach. Każdy w swoim.
Spuszczam jeszcze (za przeproszeniem) trochę powietrza z kół i można startować.

Początek, jak napisałem już wcześniej to kilka kaemów po asfalcie. Niestety startuję z sektora piątego połączonego z szóstym i siódmym. Tempo nie jest za wysokie, sporo ludzi, którzy kiedyś musieli pływać w konwojach po oceanach (czyli zygzakują w obawie przed atakiem torpedowym), więc z troski o swoje szlachetne zdrowie nie napieram i nie wyprzedzam za bardzo. Będzie jeszcze na to czas.

Po wjeździe do lasu sytuacja się klaruje. Dla wielu osób lód jest totalnym zaskoczeniem i walą na glebę jak Obcy gruchę, że się tak poetycko zaparaleluję :)
Nie wiem czemu ja się tak do tego Marcina przypiąłem. Może dlatego, że po raz kolejny nie wziął udziału w naszej integracji i się zmył jak Puchaty w Faścikowie?
Tak, chyba właśnie dlatego :)

W każdym razie charakter trasy daje mi nadzieję, że Goro nie dołoży mi tak dużo jak zwykle. Jest cholernie nierówno, sporo wąskich, korzenistych singli, grząskie błoto itp. Wiem, że on tego nie lubi. Do Radka nawet nie próbuję równać, bo ten oszust od dwóch tygodni wdrożył dietę niskoalkoholową i katuje trenażer. To nie moja liga :)

Kręgosłup mi dokucza, ale nie tak tragicznie jak w Karczewie i ogólnie jest fajnie. Trasa pagórkowata, ciekawa widokowo i o dystansie takim jak zapowiadano, co nie jest oczywiste u Zamany. Jest po prostu fajnie. Kusi mnie żeby strzelić parę fotek, ale czuję na plecach lepki oddech Marcina i wiem, że mogą nas dzielić zaledwie sekundy, więc nie odpuszczam.
I słusznie się okazało na koniec, bo wsadziłem mu (za przeproszeniem znowu) zaledwie niecałą minutę. Cholerny trenażerowiec. Goro też był niecałą minutę przede mną, Radek był przed nami jakieś sześć do ośmiu godzin – cholerny oszust.
Na mecie czekała też we własnej zrytej osobie Che.
Chyba na mnie czekała :)
Klikam, że Lubię To :)
Mam dwie poszlaki, które by na to wskazywały. Obie były zimne, w butelkach, niepasteryzowane i wymagały otwieracza, który w swoim zestawie rowerowym akurat przypadkiem mam.
Extra.

Poznaję też quarteza, które przywiodła tu ohydna, kapitalistyczna żądza zysku i ubrany niemalże po cywilnemu zabezpiecza końcowy odcinek trasy, a właściwie nawet metę.
Byłbym nie poznał, jakoś na blogu inaczej wyglądasz :)

Ale do rzeczy. Robimy po piwku i udajemy się na grochówę. Szybka integracja, chłopaki pakują się do aut, a my z Che ruszamy na rowerkach w stronę Otwocka. Chyba przesadziłem przy wyznaczaniu trasy w unikaniu głównych dróg, bo trochę grzęźniemy w błocie, trochę prowadzimy po kolejowym nasypie i trochę kluczymy między wiejskimi gospodarstwami.

Choć droga moja prosta, to drogi swej nie zmieniam. Czy jakoś tak :) © Niewe


Ale to jest właśnie fajne, to lubię i chyba to lubi Che :)
Ostatecznie do Otwocka docieramy naprawdę wycieńczeni późnym popołudniem. Po drodze jeszcze szybkie zakupy w lokalnym sklepiku, do którego jakaś jebnięta dziunia przyszła z białą tchórzofretką na srebrnej smyczy.. wrrrrrr :/
Biedne zwierze było przerażone otwartą przestrzenią, ale ta pizda czuła się chyba modnie w takim towarzystwie :/ Straszne to było.

Wbijamy się do pociągu (kupowanie biletu w SKMce to temat na pracę magisterską pod tytułem „Pociąg pułapka, czyli jak władować passendżera na minę”) i już za chwilę mkniemy w stronę naszej pięknej stolicy (byłbym nie poznał, gdyby nie napisy) racząc się dwoma zimnymi, niepasteryzowanymi, zimnymi przyjaciółmi, których coś czuję wypijemy już niedługo jeszcze większe morze w Latchorzewie, który przeca musimy pokazać ludziom, co to się do stolicy właśnie sprowadzają ;)
A z dworca Warszawa Zachodnia (bo zwykłe Warszawa, to określenie niejednoznaczne, prosimy o uszczegółowienie stacji) do mnie to już tylko 25 kilo, które robimy w zapadających ciemnościach, z pustymi brzuchami i zmarznięci.
Taki fajny to właśnie był dzień :)
Kategoria Na luzie, PKP, Zawody


stat4u