Info
Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Październik1 - 7
- 2013, Wrzesień8 - 7
- 2013, Sierpień3 - 2
- 2013, Czerwiec12 - 57
- 2013, Maj7 - 5
- 2013, Kwiecień10 - 37
- 2013, Marzec12 - 59
- 2013, Luty3 - 19
- 2013, Styczeń1 - 14
- 2012, Grudzień3 - 18
- 2012, Listopad3 - 39
- 2012, Październik8 - 72
- 2012, Wrzesień14 - 98
- 2012, Sierpień6 - 53
- 2012, Lipiec12 - 66
- 2012, Czerwiec11 - 139
- 2012, Maj12 - 152
- 2012, Kwiecień9 - 112
- 2012, Marzec3 - 34
- 2012, Luty9 - 71
- 2012, Styczeń8 - 93
- 2011, Grudzień8 - 78
- 2011, Listopad7 - 80
- 2011, Październik6 - 43
- 2011, Wrzesień11 - 128
- 2011, Sierpień10 - 77
- 2011, Lipiec12 - 103
- 2011, Czerwiec7 - 79
- 2011, Maj17 - 181
- 2011, Kwiecień12 - 176
- 2011, Marzec3 - 3
- 2011, Luty5 - 3
- 2011, Styczeń3 - 19
- 2010, Grudzień3 - 13
- 2010, Listopad4 - 8
- 2010, Październik4 - 13
- 2010, Wrzesień8 - 15
- 2010, Sierpień7 - 2
- 2010, Lipiec9 - 6
- 2010, Czerwiec12 - 28
- 2010, Maj7 - 21
- 2010, Kwiecień11 - 35
- 2010, Marzec3 - 3
- 2010, Luty2 - 1
- 2010, Styczeń6 - 4
- 2009, Grudzień5 - 6
- 2009, Listopad4 - 4
- 2009, Październik4 - 17
- 2009, Wrzesień6 - 19
- 2009, Sierpień10 - 6
- 2009, Lipiec5 - 9
Dane wyjazdu:
84.39 km
78.00 km teren
04:54 h
17.22 km/h:
Maks. pr.:52.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:277 m
Kalorie: 2580 kcal
Rower:Kona Caldera
Uchowaj nas Panie... ;)
Środa, 25 maja 2011 · dodano: 26.05.2011 | Komentarze 5
A więc... ;)
było to tak, że w sobotę plan nie został do końca zrealizowany.
To znaczy jeździć to jeździliśmy, ale trzeba było trzymać ostre tempo, bo Radek i Adam musieli wracać na określoną godzinę, a my z Che mieliśmy fazę na powolną włóczęgę i nasiadówy pod gieesami :)
Ale co się odwlecze to wiosnę uczyni. To czego nie udało się zrealizować w sobotę postanowiłem zrobić w środę. Zupełnie przypadkowo tuż pod domem spotkałem CheEvarę ;) więc mogliśmy to zrobić razem.
Zatem do puszczy... :) Celem głównym jest przejechać zielonym przez wydmy, bo ten właśnie odcinek ominęliśmy w sobotę, a przejechania godzien on jest zdecydowanie. Po drodze jednak, zgodnie z drugim głównym celem robimy sobie nasiadówę z Kasztelanem.
Korzystam z leżącego w pobliżu węgla i dokonuje maskowania a'la Rambo, które ma mnie uczynić niewidocznym dla komarów ;)
Było trochę dylematów czy tu nie zostać na zawsze, ale ostatecznie dzięki naszej determinacji i niezłomnej woli jednak ruszyliśmy dalej. Po godzinie, ale ruszyliśmy. I nawet na właściwy szlak udało nam się trafić :)
Po ekstazie na wydmach, jakkolwiek by to nie brzmiało odbijamy na północ żeby wrócić pięknym czerwonym szlakiem w stronę przeciwną o 720 stopni do tej w którą jechaliśmy w sobotę. Czy to jest zrozumiałe?
Po drodze robimy sobie fotkę z użyciem samozadowalacza. Nie jedną, lecz sześć :)
Trochę kilo nabiliśmy przy tej ustawce :)
Kolejny giees w planie to Górki. Siadamy na wygodnej ławie i próbujemy zrozumieć co do nas mówi miejscowy głupek. Ja nie wiem, co on bełkotał, ale może Che coś skumała. Ponieważ wyrażam wątpliwość, że Roztoka może być zamknięta (uchowaj nas Panie ;) postanawiamy posiedzieć tu jeszcze dłużej. Jeszcze o jedno zimne, ale nie lodowate dłużej. No i nie da się ukryć, że potem łatwo nie było. Singiel do Roztoki zrobił się jakby węższy i bardziej górzysty, a rower cięższy. Dla rozjaśnienia sytuacji zatrzymaliśmy się więc także w Roztoce, bo była otwarta :)
Także eee.. plan chyba uznajemy za wykonany :)
było to tak, że w sobotę plan nie został do końca zrealizowany.
To znaczy jeździć to jeździliśmy, ale trzeba było trzymać ostre tempo, bo Radek i Adam musieli wracać na określoną godzinę, a my z Che mieliśmy fazę na powolną włóczęgę i nasiadówy pod gieesami :)
Ale co się odwlecze to wiosnę uczyni. To czego nie udało się zrealizować w sobotę postanowiłem zrobić w środę. Zupełnie przypadkowo tuż pod domem spotkałem CheEvarę ;) więc mogliśmy to zrobić razem.
Zatem do puszczy... :) Celem głównym jest przejechać zielonym przez wydmy, bo ten właśnie odcinek ominęliśmy w sobotę, a przejechania godzien on jest zdecydowanie. Po drodze jednak, zgodnie z drugim głównym celem robimy sobie nasiadówę z Kasztelanem.
Jedyne wolne od komarów miejsce w całym Kampinosie.© Niewe
Korzystam z leżącego w pobliżu węgla i dokonuje maskowania a'la Rambo, które ma mnie uczynić niewidocznym dla komarów ;)
Picie piwa incognito :)© Niewe
Było trochę dylematów czy tu nie zostać na zawsze, ale ostatecznie dzięki naszej determinacji i niezłomnej woli jednak ruszyliśmy dalej. Po godzinie, ale ruszyliśmy. I nawet na właściwy szlak udało nam się trafić :)
Po ekstazie na wydmach, jakkolwiek by to nie brzmiało odbijamy na północ żeby wrócić pięknym czerwonym szlakiem w stronę przeciwną o 720 stopni do tej w którą jechaliśmy w sobotę. Czy to jest zrozumiałe?
Po drodze robimy sobie fotkę z użyciem samozadowalacza. Nie jedną, lecz sześć :)
Dopiero za szóstym razem udało się uzyskać coś w okolicy zamierzonego efektu© Niewe
Trochę kilo nabiliśmy przy tej ustawce :)
Kolejny giees w planie to Górki. Siadamy na wygodnej ławie i próbujemy zrozumieć co do nas mówi miejscowy głupek. Ja nie wiem, co on bełkotał, ale może Che coś skumała. Ponieważ wyrażam wątpliwość, że Roztoka może być zamknięta (uchowaj nas Panie ;) postanawiamy posiedzieć tu jeszcze dłużej. Jeszcze o jedno zimne, ale nie lodowate dłużej. No i nie da się ukryć, że potem łatwo nie było. Singiel do Roztoki zrobił się jakby węższy i bardziej górzysty, a rower cięższy. Dla rozjaśnienia sytuacji zatrzymaliśmy się więc także w Roztoce, bo była otwarta :)
Także eee.. plan chyba uznajemy za wykonany :)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
53.12 km
21.00 km teren
02:26 h
21.83 km/h:
Maks. pr.:39.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1668 kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Użytkowo lecz na luzie też
Poniedziałek, 23 maja 2011 · dodano: 23.05.2011 | Komentarze 9
Ponieważ dobry Bóg uznał widać, że jak już stworzył Kasztelana, to wystarczy tych popisów i dał sobie siana z uczynieniem mnie tak obrzydliwie bogatym, żebym nie musiał pracować to... muszę pracować :) To straszne i smutne, ale gdyby jednak miało być odwrotnie to bym chyba zaprotestował.
W każdym razie musiałem jechać dzisiaj znowu do fabryki podbić kartę na zakładzie.
Po drodze zrobiłem zdjęcie zboża. Nie wiem po co.
Z pracy już jakoś trudniej. Kompletnie nie miałem energii do szybkiego kręcenia i snułem się jak niemiecki emeryt na wakacjach. Nawet przysiadłem na chwilę nad wodą i popełniłem landszaft.
Na podjeździe do Violi Parku usłyszałem z tyłu zgrzyt i poczułem jak rower robi się lżejszy. Sporo lżejszy. O całą jedną nakrętkę lżejszy. Tą/tę co przytrzymuje tylny błotnik. Coś nie mam do niego szczęścia. Na szczęście niedaleko stąd do Legionu gdzie zostałem poratowany nakrętką, kluczem i śrubokrętem. Chyba im się to zwróci zresztą, bo zobaczyłem, że wisi tam nowiutki, różowiutki FirstBike. Pora na wizytę w tym sklepie z Hanką :)
Z Legionu bujnąłem się do Parku Leśnego Bemowo. Kiedyś znałem tam każdą ścieżkę, a teraz po paru latach nieobecności czuję się jakbym miał Alzheimera.
Jechałem wolno, ale dookoła :) Z Lipkowa zamiast najkrótszą drogą jechać doma zaatakowałem Warszawską Drogę w Kampinosie. O dziwo udało mi się przejechać suchą oponą/butem.
A na "ostatniej prostej" ktoś mi wziął i drogę cementowym tłuczniem zasypał cholera jego mać. Zupełnie bez ostrzeżenia. Znaczy ja domyślam się kto, ale mogliby jakiś znak postawić cholera ich mać. Cholera, cholera.
I tak ło, dzionek mi zleciał miło na rowerze z cholerną przerwą na pracę ;)
W każdym razie musiałem jechać dzisiaj znowu do fabryki podbić kartę na zakładzie.
Po drodze zrobiłem zdjęcie zboża. Nie wiem po co.
Zdjęcie zboża© Niewe
Z pracy już jakoś trudniej. Kompletnie nie miałem energii do szybkiego kręcenia i snułem się jak niemiecki emeryt na wakacjach. Nawet przysiadłem na chwilę nad wodą i popełniłem landszaft.
Landsaft an der Wassser ;)© Niewe
Na podjeździe do Violi Parku usłyszałem z tyłu zgrzyt i poczułem jak rower robi się lżejszy. Sporo lżejszy. O całą jedną nakrętkę lżejszy. Tą/tę co przytrzymuje tylny błotnik. Coś nie mam do niego szczęścia. Na szczęście niedaleko stąd do Legionu gdzie zostałem poratowany nakrętką, kluczem i śrubokrętem. Chyba im się to zwróci zresztą, bo zobaczyłem, że wisi tam nowiutki, różowiutki FirstBike. Pora na wizytę w tym sklepie z Hanką :)
Z Legionu bujnąłem się do Parku Leśnego Bemowo. Kiedyś znałem tam każdą ścieżkę, a teraz po paru latach nieobecności czuję się jakbym miał Alzheimera.
Jechałem wolno, ale dookoła :) Z Lipkowa zamiast najkrótszą drogą jechać doma zaatakowałem Warszawską Drogę w Kampinosie. O dziwo udało mi się przejechać suchą oponą/butem.
Przystanek w lesie© Niewe
A na "ostatniej prostej" ktoś mi wziął i drogę cementowym tłuczniem zasypał cholera jego mać. Zupełnie bez ostrzeżenia. Znaczy ja domyślam się kto, ale mogliby jakiś znak postawić cholera ich mać. Cholera, cholera.
Kłody pod nogi© Niewe
I tak ło, dzionek mi zleciał miło na rowerze z cholerną przerwą na pracę ;)
Dane wyjazdu:
89.59 km
80.00 km teren
04:27 h
20.13 km/h:
Maks. pr.:38.10 km/h
Temperatura:0.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:292 m
Kalorie: 3020 kcal
Rower:Kona Caldera
Kampinos na sucho, no prawie na sucho ;)
Piątek, 20 maja 2011 · dodano: 22.05.2011 | Komentarze 5
Plan na dziś: przejechać cały Kampinos tam i z powrotem. Jak maszerowanie wzdłuż placu i wszerz.
Uczestnicy wycieczki: Che, Radek, Adam i browar Sierpc. Gora zabrakło, bo przedłożył życie rodzinne nad rower. Zobaczysz Goro, że tak postępując, na starość zostaniesz sam z rodziną gdy my będziemy wieść szczęśliwe życie z naszymi rowerami ;)
Podstawą każdego dnia jest pożywne śniadanie. Dla rowerzystów to szczególnie ważne zatem zasiedliśmy na dobry początek u mnie w kuchni żeby wyżłopać po Kasztelanie :) W trakcie rozmowy wyszło na jaw, że z nas wszystkich na kacu nie jest tylko kot, który się krzątał na zewnątrz i tylko on spał dłużej niż 5 godzin :) Ciągnie swój do swego, no ale to w końcu sobota.
Dalej już prawie zgodnie z planem. Prawie, bo okazało się, że mamy różne wyobrażenia tego dnia. Ja się nastawiałem na dystans owszem obfity, ale jednak z licznymi przystankami w każdym napotkanym sklepie, zaleganiem w trawie itp. Radek natomiast na ostrą jazdę. Do tego jeszcze Adam miał jakieś zobowiązania rodzinne i trzeba było modyfikować trochę trasę i skracać nasiadówy. Ostatecznie udało się osiągnąć zgniły kompromis ;)
A śmignęliśmy ło tak:
Czyli najpierw na północ, żeby się wbić na niebieski szlak przez wydmy. Na miejscu strażnik próbował nas zmylić i kierował na asfalt, ale ja tam swoje wiem i jak odjechał to wbiliśmy się do lasu. Wprawdzie lekko przestrzeliłem i skręciliśmy za wcześnie, ale po kozackim offrołdzie w końcu znaleźliśmy szlak.
Z niebieskiego odbiliśmy sobie na czerwony i przez calutki Kampinos dotarliśmy do Brochowa. Po drodze próbuję odpalić pociąg na pych ;)
a potem udajemy się na zasłużony odpoczynek
Powrót miał być cały czas zielonym szlakiem przez wydmy, ale nastąpiła zmiana planów i częściowo rowerowym, trochę przez Karpaty docieramy do Łubca (gzie robimy jeszcze jedne mały postój), a potem ostatecznie do mnie, gdzie jak już wiadomo jest zajebiście :)
Jaaaak było fajnie, kurde.
Uczestnicy wycieczki: Che, Radek, Adam i browar Sierpc. Gora zabrakło, bo przedłożył życie rodzinne nad rower. Zobaczysz Goro, że tak postępując, na starość zostaniesz sam z rodziną gdy my będziemy wieść szczęśliwe życie z naszymi rowerami ;)
Podstawą każdego dnia jest pożywne śniadanie. Dla rowerzystów to szczególnie ważne zatem zasiedliśmy na dobry początek u mnie w kuchni żeby wyżłopać po Kasztelanie :) W trakcie rozmowy wyszło na jaw, że z nas wszystkich na kacu nie jest tylko kot, który się krzątał na zewnątrz i tylko on spał dłużej niż 5 godzin :) Ciągnie swój do swego, no ale to w końcu sobota.
Dalej już prawie zgodnie z planem. Prawie, bo okazało się, że mamy różne wyobrażenia tego dnia. Ja się nastawiałem na dystans owszem obfity, ale jednak z licznymi przystankami w każdym napotkanym sklepie, zaleganiem w trawie itp. Radek natomiast na ostrą jazdę. Do tego jeszcze Adam miał jakieś zobowiązania rodzinne i trzeba było modyfikować trochę trasę i skracać nasiadówy. Ostatecznie udało się osiągnąć zgniły kompromis ;)
A śmignęliśmy ło tak:
Piwo, punkrock i rowery© Niewe
Czyli najpierw na północ, żeby się wbić na niebieski szlak przez wydmy. Na miejscu strażnik próbował nas zmylić i kierował na asfalt, ale ja tam swoje wiem i jak odjechał to wbiliśmy się do lasu. Wprawdzie lekko przestrzeliłem i skręciliśmy za wcześnie, ale po kozackim offrołdzie w końcu znaleźliśmy szlak.
Z niebieskiego odbiliśmy sobie na czerwony i przez calutki Kampinos dotarliśmy do Brochowa. Po drodze próbuję odpalić pociąg na pych ;)
Panowie popchniecie?!© Niewe
a potem udajemy się na zasłużony odpoczynek
Tylko ja zachowuję właściwą pozycję do zdjęcia© Niewe
Powrót miał być cały czas zielonym szlakiem przez wydmy, ale nastąpiła zmiana planów i częściowo rowerowym, trochę przez Karpaty docieramy do Łubca (gzie robimy jeszcze jedne mały postój), a potem ostatecznie do mnie, gdzie jak już wiadomo jest zajebiście :)
Jaaaak było fajnie, kurde.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
85.40 km
7.00 km teren
03:41 h
23.19 km/h:
Maks. pr.:54.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 94 m
Kalorie: 2132 kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Z Obcego ścieżką obcowanie
Piątek, 20 maja 2011 · dodano: 22.05.2011 | Komentarze 13
Jak już się Marcin naprodukował, że to jego ścieżka i jeździć tam to będziemy, ale po jego trupie, nie pozostało nam nic innego jak tylko jeździć i do zdjęć pozować aby tak bezinteresownie wbrew jemu czynić, poniewuż to lubimy :)
Che i Goro
Żeby nie było, że mnie nie było:
Byłem, a nawet podstawowe potrzeby rowerzysty na ścieżce załatwiałem :)
A wieczorem standardowo. Rura, Belfast, nasiadówa. Aż się wychodzić nie chciało.
Che i Goro
W zachodzącym słońcu Kansas© Niewe
Żeby nie było, że mnie nie było:
Tym razem po drugiej stronie obiektywu© Niewe
Byłem, a nawet podstawowe potrzeby rowerzysty na ścieżce załatwiałem :)
Kolejorz ;)© Niewe
A wieczorem standardowo. Rura, Belfast, nasiadówa. Aż się wychodzić nie chciało.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
22.00 km
7.00 km teren
00:47 h
28.09 km/h:
Maks. pr.:37.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 21 m
Kalorie: 743 kcal
Rower:Kona Cinder Cone
MDMS*
Piątek, 20 maja 2011 · dodano: 20.05.2011 | Komentarze 21
Wczoraj był *Międzynarodowy Dzień Mycia Samochodów. Tak usłyszałem w radiu. Nie wiem kto wymyśla takie durne święta, ale jak już są to trzeba je święcić. No i dzisiaj rano w drodze do pracy widziałem faceta co wczoraj chyba nie miał czasu, wiec postanowił odpracować wczorajsze święto dzisiaj. Cóż on takiego robił? Spieszę z wyjaśnieniami :)
Otóż na podjeździe do domu mył samochód. Samo w sobie nie jest to jeszcze chyba tak bardzo dziwne żeby o tym pisać nawet mimo tego, że korzystał z myjki ciśnieniowej, bo takie myjki też już wiele osób ma i nie jest to żadne aj waj.
Ale on go tą myjką mył ubrany w odświętny garnitur :)
To się nazywa elegancja. Ciekawe czy jak gość kładzie się spać to poluzuje choć trochę krawat :)
No i trafił mi się dzisiaj młody gniewny co go strasznie bolało, że jadę osią jezdni i nacierał na mnie z długimi. Szkoda mi było wytracać prędkość, zwłaszcza że już byłem w tak zwanym niedoczasie i olałem gościa przyciskając się do aut w korku, ale jak to się powtórzy jeszcze kiedyś to chyba jednak dla przykładu zatrzymam się i jego, i wysprzęglę mu w ryj.
Chociaż wiem, ze to bez sensu i tylko tak gadam.
Aaaa no i dzisiaj już piątek. Ostatnie wstawanko za mną :)
Otóż na podjeździe do domu mył samochód. Samo w sobie nie jest to jeszcze chyba tak bardzo dziwne żeby o tym pisać nawet mimo tego, że korzystał z myjki ciśnieniowej, bo takie myjki też już wiele osób ma i nie jest to żadne aj waj.
Ale on go tą myjką mył ubrany w odświętny garnitur :)
To się nazywa elegancja. Ciekawe czy jak gość kładzie się spać to poluzuje choć trochę krawat :)
No i trafił mi się dzisiaj młody gniewny co go strasznie bolało, że jadę osią jezdni i nacierał na mnie z długimi. Szkoda mi było wytracać prędkość, zwłaszcza że już byłem w tak zwanym niedoczasie i olałem gościa przyciskając się do aut w korku, ale jak to się powtórzy jeszcze kiedyś to chyba jednak dla przykładu zatrzymam się i jego, i wysprzęglę mu w ryj.
Chociaż wiem, ze to bez sensu i tylko tak gadam.
Aaaa no i dzisiaj już piątek. Ostatnie wstawanko za mną :)
Kategoria Użytkowo
Dane wyjazdu:
76.77 km
72.00 km teren
03:42 h
20.75 km/h:
Maks. pr.:39.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Caldera
Mazovia Legionowo
Niedziela, 15 maja 2011 · dodano: 15.05.2011 | Komentarze 8
Coś wczoraj zeżarłem (mam nadzieję, że nie to kocie żarcie) co mi zaszkodziło porządnie. W każdym razie większość soboty spędziłem na "rozmowie z Bogiem przez wielki biały telefon". Efekt nie był trudny do przewidzenia, rano na starcie w Legionowie, w moim żołądku radośnie chlupotał tylko serek wiejski, który udało mi się zjeść w samochodzie i trochę wczorajszej whiskey :) Słaby podkład jak na giga, ale musi wystarczyć.
Na miejscu są wszyscy. Jest Che, która jest zajebista :) jest Paweł, Marcin, Radek i Jacek, który zresztą machał do nas na Modlińskiej, ale wtedy go zlekceważyliśmy. Teraz już nie mogliśmy :)
Atmosfera jak zwykle czadowa.
No i jest pogoda taka jak lubię czyli mżawka. Kurde jak ja lubię mżawkę.
Co nie zmienia faktu, że na maratonie zaliczyłem prawdziwy zgon. Nie od razu of kors. Na początku jechało mi się całkiem fajnie. Trzymałem się swojego sektora, starałem się nie kozaczyć, aczkolwiek parę razy jednak to ja robiłem za lokomotywę, jednak pustka w żołądku coraz bardziej dawała mi się we znaki. W okolicach 35.km zdechłem. Zwyczajnie. Zacząłem sobie wizualizować jakieś kotlety przykryte ananasem i serem i do tego frytki. Dużo frytek. O browarze nawet nie wspominam, bo wiadomo, że na dobry kotlet to trzeba poczekać, a czekać na sucho to obraza dla kucharza. W każdym razie zdechłem. Wyprzedził mnie nawet jeden z Nowaków z Gerappa, który z tego co kojarzę jechał z ósmego sektora. Fok!
I tak sobie męczyłem ten maraton aż wreszcie w okolicach 55km czyli już na giga dostrzegłem w oddali jakiegoś zawodnika (bo na giga oczywiście pustki) i się obudziłem. Zacząłem nareszcie kręcić jak należy i po jakimś czasie go doszedłem i objechałem z fasonem :) W sumie jeszcze dwóch objechałem już na giga, co nie zmienia faktu, że wykręciłem żałosny wynik i doprawdy nie wiem jak awansowałem do piątego sektora.
Tuż przed metą drogę przebiegła mi wiewiórka stąd taka strata do Radka, Gora i Che ;)
Aaaa no i jeszcze... kurde Zamana pod pretekstem załamania pogody (jak można mżawkę nazwać załamaniem?! Załamka to jest lampa i powyżej 20 stopni) skrócił trasę. W efekcie jadąc giga jechało się trzy razy to samo.
Ja wiem, że te lasy są ładne, że fajne single i w ogóle. Ale trzy razy w ciągu trzech godzin to jednak przegięcie. Wiało nudą. W myślach układałem już jakieś kalambury i grałem w inteligencję, ale z sobą samym to jednak zawsze przegrywam :)
Żeby to była jakaś plaża nudystów "nur fur Frauen" to rozumiem, mogę jechać 24h, ale trzy razy napieprzać po tym samym lesie to jednak przegięcie.
Na mecie poznaję osobiście Fascika (zajebisty gość ;) i Monikę. Che z Moniką wyraźnie nadają na tych samych falach. Tych samych co moje :) Po pierwsze jednak primo jestem tu autem, po drugie primo ekipa Moniki napiera na powrót, więc integrację trzeba przełożyć na inny termin. Co by nie było widzę jednak w oczach Moniki ten charakterystyczny żal za spożyciem. Myślę więc, że to porządna kobitka tylko wpadła w złe towarzystwo ;)
Na miejscu są wszyscy. Jest Che, która jest zajebista :) jest Paweł, Marcin, Radek i Jacek, który zresztą machał do nas na Modlińskiej, ale wtedy go zlekceważyliśmy. Teraz już nie mogliśmy :)
Atmosfera jak zwykle czadowa.
No i jest pogoda taka jak lubię czyli mżawka. Kurde jak ja lubię mżawkę.
Co nie zmienia faktu, że na maratonie zaliczyłem prawdziwy zgon. Nie od razu of kors. Na początku jechało mi się całkiem fajnie. Trzymałem się swojego sektora, starałem się nie kozaczyć, aczkolwiek parę razy jednak to ja robiłem za lokomotywę, jednak pustka w żołądku coraz bardziej dawała mi się we znaki. W okolicach 35.km zdechłem. Zwyczajnie. Zacząłem sobie wizualizować jakieś kotlety przykryte ananasem i serem i do tego frytki. Dużo frytek. O browarze nawet nie wspominam, bo wiadomo, że na dobry kotlet to trzeba poczekać, a czekać na sucho to obraza dla kucharza. W każdym razie zdechłem. Wyprzedził mnie nawet jeden z Nowaków z Gerappa, który z tego co kojarzę jechał z ósmego sektora. Fok!
I tak sobie męczyłem ten maraton aż wreszcie w okolicach 55km czyli już na giga dostrzegłem w oddali jakiegoś zawodnika (bo na giga oczywiście pustki) i się obudziłem. Zacząłem nareszcie kręcić jak należy i po jakimś czasie go doszedłem i objechałem z fasonem :) W sumie jeszcze dwóch objechałem już na giga, co nie zmienia faktu, że wykręciłem żałosny wynik i doprawdy nie wiem jak awansowałem do piątego sektora.
Tuż przed metą drogę przebiegła mi wiewiórka stąd taka strata do Radka, Gora i Che ;)
Aaaa no i jeszcze... kurde Zamana pod pretekstem załamania pogody (jak można mżawkę nazwać załamaniem?! Załamka to jest lampa i powyżej 20 stopni) skrócił trasę. W efekcie jadąc giga jechało się trzy razy to samo.
Ja wiem, że te lasy są ładne, że fajne single i w ogóle. Ale trzy razy w ciągu trzech godzin to jednak przegięcie. Wiało nudą. W myślach układałem już jakieś kalambury i grałem w inteligencję, ale z sobą samym to jednak zawsze przegrywam :)
Żeby to była jakaś plaża nudystów "nur fur Frauen" to rozumiem, mogę jechać 24h, ale trzy razy napieprzać po tym samym lesie to jednak przegięcie.
Na mecie poznaję osobiście Fascika (zajebisty gość ;) i Monikę. Che z Moniką wyraźnie nadają na tych samych falach. Tych samych co moje :) Po pierwsze jednak primo jestem tu autem, po drugie primo ekipa Moniki napiera na powrót, więc integrację trzeba przełożyć na inny termin. Co by nie było widzę jednak w oczach Moniki ten charakterystyczny żal za spożyciem. Myślę więc, że to porządna kobitka tylko wpadła w złe towarzystwo ;)
Tylko ja zachowuję należną powagę chwili© Niewe
Kategoria Zawody
Dane wyjazdu:
4.91 km
1.50 km teren
00:22 h
13.39 km/h:
Maks. pr.:29.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Żarcie dla borsuka
Sobota, 14 maja 2011 · dodano: 14.05.2011 | Komentarze 2
Taki oto borsuk się do mnie przypałętał.
Taki niewielki, a żre jak owczarek podhalański albo jak mój brat. Bez umiaru i łapczywie :)
No i do domu się ciągle pakuje. A jak mu grzecznie zwracam uwagę żeby "wyszedł" to mamrocze coś pod nosem. No kuźwa pyskaty taki.
W każdym razie po tym jak mi zeżarł szynkę sztabową z Krakowskiego Kredensu (39,99zł/kg) i parówki oficerskie też z KK, ale nie pamiętam po ile :) stwierdziłem, że to jednak przesada karmić kota jak więźniów w RP. Jeszcze trochę i zacznie się domagać telewizji albo miękkich widzeń.
Przyczepiłem więc do roweru moją jeszcze chwilowo nielegalną przyczepkę i pojechaliśmy z Hanią pogapić się na sklepową w Zaborowie i przy okazji kupić coś temu darmozjadowi ;)
No i plac zabaw też był grany, jakże by inaczej.
Borsuk z Wiktorowa© Niewe
Taki niewielki, a żre jak owczarek podhalański albo jak mój brat. Bez umiaru i łapczywie :)
No i do domu się ciągle pakuje. A jak mu grzecznie zwracam uwagę żeby "wyszedł" to mamrocze coś pod nosem. No kuźwa pyskaty taki.
W każdym razie po tym jak mi zeżarł szynkę sztabową z Krakowskiego Kredensu (39,99zł/kg) i parówki oficerskie też z KK, ale nie pamiętam po ile :) stwierdziłem, że to jednak przesada karmić kota jak więźniów w RP. Jeszcze trochę i zacznie się domagać telewizji albo miękkich widzeń.
Przyczepiłem więc do roweru moją jeszcze chwilowo nielegalną przyczepkę i pojechaliśmy z Hanią pogapić się na sklepową w Zaborowie i przy okazji kupić coś temu darmozjadowi ;)
Hania z dumą prezentuje swoją karocę© Niewe
No i plac zabaw też był grany, jakże by inaczej.
Kategoria Hania
Dane wyjazdu:
66.00 km
20.00 km teren
03:03 h
21.64 km/h:
Maks. pr.:50.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:145 m
Kalorie: 2027 kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Standard przed maratonem
Piątek, 13 maja 2011 · dodano: 14.05.2011 | Komentarze 3
Zaczynam nie nadążać z wpisami. ZATEM albo za dużo jeżdżę, albo mam za mało czasu na siądnięcie do kompa. Albo tak zwana superpozycja czyli jedno i drugie. Albo superekstrapozycja czyli jedno i drugie i jeszcze ta superpozycja. Można się zapętlić, a nie przybliża mnie to do wyjścia na prostą z wpisami.
ZATEM do rzeczy. Czy też do brzegu, jak mawia taka jedna czym mnie niezmiernie bawi ;)
Pojechaliśmy z Gorem do biura Mazovi powiedzieć, żeby na nas czekali z tym całym Legionowem, bo na bank będziemy.
A potem pod rurę na jedno i o dziwo na jednym się skończyło :)
Bo jeszcze do Samiry trzeba było jechać, a głupio tak trochę po pijaku by było przez całe miasto. Goro na wieść o tym, że znowu jedziemy do Samiry zareagował gwałtownym:
I CO?! MOŻE MI POWIESZ, ŻE SAM BĘDZIESZ TE PLACKI WPIE$%&AŁ?!
Pewnie, że nie sam ty zazdrośniku jeden :)
Po drodze zupełnie przypadkowo spotykamy CheEvarę, która jak już wiadomo zajebista jest :)
A potem jeszcze był grany Bemol (oldskulowa speluna na Bemowie) i włóczęga po nocy przez lasy na wiochę. Ale sam placków nie wpie#$%łem ;)
ZATEM do rzeczy. Czy też do brzegu, jak mawia taka jedna czym mnie niezmiernie bawi ;)
Pojechaliśmy z Gorem do biura Mazovi powiedzieć, żeby na nas czekali z tym całym Legionowem, bo na bank będziemy.
A potem pod rurę na jedno i o dziwo na jednym się skończyło :)
Bo jeszcze do Samiry trzeba było jechać, a głupio tak trochę po pijaku by było przez całe miasto. Goro na wieść o tym, że znowu jedziemy do Samiry zareagował gwałtownym:
I CO?! MOŻE MI POWIESZ, ŻE SAM BĘDZIESZ TE PLACKI WPIE$%&AŁ?!
Pewnie, że nie sam ty zazdrośniku jeden :)
Po drodze zupełnie przypadkowo spotykamy CheEvarę, która jak już wiadomo zajebista jest :)
A potem jeszcze był grany Bemol (oldskulowa speluna na Bemowie) i włóczęga po nocy przez lasy na wiochę. Ale sam placków nie wpie#$%łem ;)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
33.50 km
31.00 km teren
01:52 h
17.95 km/h:
Maks. pr.:35.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:157 m
Kalorie: 785 kcal
Rower:Kona Caldera
Scrubby się ruszył...
Środa, 11 maja 2011 · dodano: 11.05.2011 | Komentarze 6
I dostałem od niego SMSa "18:20?"
Ponieważ nie chciałem wyjść na łatwego, odpisałem "później, 18:30" ;)
Przypałętał się też Goro i pojechaliśmy sobie do Kampinosu. Po drodze Maciek opowiedział mi mniej więcej jak wyglądał nasz sobotni koncert Kultu. Fajnie, bo teraz widzę, że wielu rzeczy nie zarejestrowałem :)
Zajechaliśmy też do Kampinówki na jedno duże, skąd wyszliśmy natychmiast po wypiciu drugiego. Potem już tylko czułe pożegnanie i Goro wraca do stolicy, a my odpalamy nasze chińskie lampki i pożarówką napieramy do domu. Maćkowi znowu siadł stycznik w lampce i co chwila zmieniał mu się tryb świecenia. Kuźwa tryb strobo w lesie przy ponad tysiącu generowanych lumenów może doprowadzić do padaczki. Naprawiłbym mu to chętnie, ale ostatni raz jak przyszedł do mnie na serwis lampek, to obaj musieliśmy wziąć rano urlop na żądanie. Zwycięża więc rozsądek nad głupotą i brawurą i odkładamy to na kiedy indziej.
Ponieważ nie chciałem wyjść na łatwego, odpisałem "później, 18:30" ;)
Przypałętał się też Goro i pojechaliśmy sobie do Kampinosu. Po drodze Maciek opowiedział mi mniej więcej jak wyglądał nasz sobotni koncert Kultu. Fajnie, bo teraz widzę, że wielu rzeczy nie zarejestrowałem :)
Zajechaliśmy też do Kampinówki na jedno duże, skąd wyszliśmy natychmiast po wypiciu drugiego. Potem już tylko czułe pożegnanie i Goro wraca do stolicy, a my odpalamy nasze chińskie lampki i pożarówką napieramy do domu. Maćkowi znowu siadł stycznik w lampce i co chwila zmieniał mu się tryb świecenia. Kuźwa tryb strobo w lesie przy ponad tysiącu generowanych lumenów może doprowadzić do padaczki. Naprawiłbym mu to chętnie, ale ostatni raz jak przyszedł do mnie na serwis lampek, to obaj musieliśmy wziąć rano urlop na żądanie. Zwycięża więc rozsądek nad głupotą i brawurą i odkładamy to na kiedy indziej.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
41.20 km
40.00 km teren
02:15 h
18.31 km/h:
Maks. pr.:38.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:260 m
Kalorie: 1151 kcal
Rower:Kona Caldera
Rozmiar 29 :)
Sobota, 7 maja 2011 · dodano: 08.05.2011 | Komentarze 2
Poznałem dzisiaj kolejnych chlorów od Radka - Adama i Benka. Chcieli pohulać po Kampinosie, więc udostępniłem bezpłatne dozorowane miejsce parkingowe (nie odpowiadam ostry zapach kocich znaków, jakby co) i posłużyłem za przewodnika.
Pojechaliśmy we czterech pokręcić się po okolicach Palmir i Roztoki.
Na Palmirskich górkach zamieniamy się rowerami. Adam przytargał karbonowe cudo z pełną amortyzacją więc muszę je sprawdzić, a tam jest gdzie :)
Ale nie to jest najciekawsze, bo fullem to już w sumie jeździłem. Ten jest oryginalny, bo ma koła w rozmiarze 29 cali. Tego jeszcze nie próbowałem :)
Iiii... kurwa, ale super!
Za przeproszeniem.
Najfajniej idzie to to przez piach, a że na Mazowszu tego nie brakuje, to zaczyna we mnie myśl dojrzewać...
Jak będzie w tym roku BGŻ promka to chyba pozbędę się troszkę aktywów :)
W czasie kiedy ja się onanizowałem karbonem, Benek "zaebał" dynią tak, że zapomniał jak się nazywa. To przygoda numer 1 dzisiaj.
Druga była w Cygańskich Górach. Okazuje się, że nawet w rowerze za milion dolarów w róznych walutach, a głównie w złotówkach potrafi strzelić łańcuch. :)
Swoją drogą to ciekawe, że byłem tam jedyną osobą ze skuwaczem i podstawową wiedzą do czego on służy.
No i bylismy na piwie w Roztoce :)
Pojechaliśmy we czterech pokręcić się po okolicach Palmir i Roztoki.
Na Palmirskich górkach zamieniamy się rowerami. Adam przytargał karbonowe cudo z pełną amortyzacją więc muszę je sprawdzić, a tam jest gdzie :)
Ale nie to jest najciekawsze, bo fullem to już w sumie jeździłem. Ten jest oryginalny, bo ma koła w rozmiarze 29 cali. Tego jeszcze nie próbowałem :)
Iiii... kurwa, ale super!
Za przeproszeniem.
Najfajniej idzie to to przez piach, a że na Mazowszu tego nie brakuje, to zaczyna we mnie myśl dojrzewać...
Jak będzie w tym roku BGŻ promka to chyba pozbędę się troszkę aktywów :)
W czasie kiedy ja się onanizowałem karbonem, Benek "zaebał" dynią tak, że zapomniał jak się nazywa. To przygoda numer 1 dzisiaj.
Druga była w Cygańskich Górach. Okazuje się, że nawet w rowerze za milion dolarów w róznych walutach, a głównie w złotówkach potrafi strzelić łańcuch. :)
Szkoła skuwania ;)© Niewe
Swoją drogą to ciekawe, że byłem tam jedyną osobą ze skuwaczem i podstawową wiedzą do czego on służy.
No i bylismy na piwie w Roztoce :)
Kategoria Na luzie