Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Niewe.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
105.02 km 40.00 km teren
06:30 h 16.16 km/h:
Maks. pr.:54.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1835 m
Kalorie: 4581 kcal

Odyseja Jurajska

Sobota, 6 października 2012 · dodano: 17.10.2012 | Komentarze 12

Tym razem coś zupełnie nowego, bo startujemy w zespole dwuosobowym. Na te dwie osoby składają się kolejno:
1. Che,
2. Ja.
Razem stanowimy zespół o nazwie WPISZ NAZWĘ DRUŻYNY.
Taki zespół mieści się w kategorii mix i jest klasyfikowany oddzielnie.
Takeśmy to sobie sprytnie wymyślili.

Plan na łikend mamy prosty: integracja, jeżdżenie, integracja, jeżdżenie :)
Zaczynamy towarzysko, bo ekipę Skierniewicką spotykamy już w Częstochowie w takim korku, że jest kupa czasu na pogaduchy, nawet jeśli wymaga to darcia ryja przez okno samochodu :)
Na miejscu jest tylko lepiej. Spotykamy DJK71 i Amigę (też jadą w miksie ;) oraz kilka innych ciekawych postaci, nawiedzamy lokalny bar i doprowadzamy się do stanu warzywnego. Jest to o tyle wygodne, że nocując w sali z większą ilością osób występuje problem chrapania. Problem ten oczywiście występuje zawsze u innych, a nie u nas, ale rozwiązać go można na dwa sposoby.

Rozwiązanie nr 1: Zasnąć jako pierwszy i liczyć na swój kiepski słuch.
Rozwiązanie nr 2: Nie tyle zasnąć, co paść w trybie warzywnym i ocknąć się rano.

Którą opcję wybraliśmy napisałem powyżej, powtarzać nie będę.
Nocleg w sali do języka niemieckiego też zrobił swoje. Zamiast na start, rano udajemy się na sztart ;)

SZTART :)
Organizacyjnie ciężko się do czegoś przyczepić. Nie jest to ten rozmach co na MTBO, ale nie ma też żadnych wpadek, jest zajebista atmosfera, zajebiste towarzystwo, zajebista pogoda i nasza drużyna też jest zajebista.
I ma zajebistą nazwę.
Chyba polubiłem słowo zajebistość.

PK24 Droga leśna
Zaraz po starcie ustalamy z ChrisEM, że jedziemy razem. Ten układ zesrał się jakieś 2 minuty później, kiedy to okazało się, że Chris z sobie znanych tylko powodów z nami nie wyruszył.
Droga do PK24 to męka. Niby asfalt, ale ostro pod górę i kręci się ciężko. Ewidentnie zaszkodziła nam zarówno tocząca nas od tygodnia grypa jak i trudy integracji. Nawigacyjnie wyszło nieźle. Odbijamy we właściwą przecinkę, podziwiamy widok na kopalnię odkrywkową i rozdziewiczamy kartę startową.

Fajnie, ale kopalnia w Bełchatowie fajniejsza. © Niewe


PK25 Krzyż
Na każdym oriencie musi być jakiś krzyż albo i kilka. Taka moda. Z poprzedniego punktu zjeżdżamy trochę na rympał przez ruiny jakiegoś sanktuarium i przekraczając jakiś strumyk. Potem trochę asfaltu i za chwilę znowu oramy polną drogą pod górę.

Gdzie jest krzyż? © Niewe


Paradoksalnie z tego punktu trudniej było zjechać w stronę następnego niż do niego dotrzeć.

PK21 Skrzyżowanie dróg
Nie pamiętam, więc nie będę się wysilał :)

PK20 Skrzyżowanie dróg
Jak widać powyżej punkty nie mają specjalnie oryginalnych opisów :) Na ten punkt dotrzeć było o tyle łatwo, że położony był przy zielonym szlaku pieszym, a mapa miała naniesioną warstwę turystyczną. Po drodze fajny widok na kościół położony na wysokim wzgórzu pośrodku wsi. Niestety zdjęcie wyszło słabo, więc pozostaje pamięciówa ;

PK19 Źródło
Choć trochę innymi drogami niż na mapie to w okolice samego punktu udało nam się dostać zadziwiająco łatwo. Niestety na miejscu jest już trudniej. Porzucamy rowery i schodzimy nad potok znaleźć lampion, który okazał się schowany sprytnie za drzewem na zboczu. Na tyle sprytnie, że zeszło nam się z 10 minut na spacery wzdłuż i w poprzek potoku.

PK18 Skrzyżowanie dróg
Znowu skrzyżowanie tym razem dla odmiany na dawnej pustyni Starczynowskiej. Pustynia może i dawna, ale piach aktualny.

Nasza karawana idzie dalej. © Niewe


Nawigacyjnie punkt banalny. Tylko łapa trochę boli, bo po drodze przygrzałem w brzózkę i zaliczyłem lot przez kierę co niezwykle ubawiło Che :).

PK17 Skrzyżowanie drogi i przecinki
Powoli zaczyna do nas docierać, że lekko to dzisiaj nie będzie. Niby Jura to nie są prawdziwe góry, ale interwałowy charakter trasy potrafi dać w dupę. Na PK17 rowery, na przykład, pchamy. I nie jest lekko. Z przeciwka nadjeżdża Marcin, którego poznałem w zeszłym tygodniu. Po trekkingu z koszyczkiem nie ma śladu. Teraz jest piękny KTM i odpowiednio do tego dobrany strój. Jazda na orientację wciąga :)

PK22 Skraj lasu
Zjeżdżamy do wsi o wdzięcznej nazwie Gorenice i zawijamy do sklepu na mały popas. Kończy nam się picie, jesteśmy głodni i mamy coś na kształt kaca. Wysłana po zakupy Che najpierw dopytuje się czy mają w asortymencie małe piwka, a potem wraca z Żubrem pojemności 0,66l. W sumie jak na żubra to rzeczywiście mały :)
W międzyczasie sklep nawiedza też jak zwykle zadowolona z życia Syla. Mamy czas na pogaduchy i afirmację życia. Za płotem, po szosie co jakiś czas przemykają ci, którzy takich chwil nie doceniają :)
Wszystko co dobre jednak musi w końcu jednak zostać zastąpione czymś jeszcze lepszym i ostatecznie nażarci i napojeni ruszamy na wschód odbić prawie, że banalny nawigacyjnie punkt numer 22. „Prawie że” bo początkowo szukaliśmy go jakieś 50 metrów za wcześnie i straciliśmy na to całe 6 minut :)
PK23 Skała, Pd. Podnóże
Na ten punkt zgodnie z mapą prowadzi prosta droga od północy z wymienionej już wcześniej wsi Gorenice. Na tą prostą drogą nie jest jednak łatwo trafić. Trochę krążymy po asfalcie aż w końcu wbijamy się między gospodarstwa tylko po to by za chwilę utknąć na ugorze. Droga się skończyła, a odległość za duża na to żeby iść na azymut. Wracamy zatem do wsi i postanawiamy zaatakować punkt od wschodu. Teoretycznie najeżdżamy na miejsce całkiem sprawnie, ale na miejscu skał w cholerę i trzeba biegać bez roweru. Chwilę to trwa, ale ostatecznie znajduję punkt troszkę poniżej miejsca, w którym porzuciliśmy rowery.

PK16 Skrzyżowanie ścieżek
Chyba mam jakieś uczulenie na słowo „skrzyżowanie”, bo znowu nie za bardzo pamiętam co tam się działo po drodze. Ale to chyba w tej właśnie okolicy napotkaliśmy taki fajny widok.
Na żywo robiło to dużo większe wrażenie. Poważka. © Niewe


PK15 Róg młodnika
Gdzieś w drodze na ten punkt spotkaliśmy Chrisa. Tego co to miał jechać z nami. Z zemsty, że go zostawiliśmy postanowił mi rozjechać moją ulubioną Che.

To nie do końca to zdjęcie, ale nie chce mi się już ładować kolejnego. © Niewe


Nie zająłem się nim tylko dlatego, że skupiłem się na podziwianiu krajobrazu.
Jest tak pięknie, że aż wrzucam zdjęcie Barta, który może i nie umie zrobić śniadania, ale za to robi zajebiste zdjęcia ;)

O w mordę, jak pięknie. © Niewe


PK26 Pomnik
Z poprzedniego punktu rowery sprowadzamy na plecach. Przesadziliśmy ze skrótem i tak wyszło. Najważniejsze, że dotarliśmy tam gdzie chcieliśmy, straciliśmy wysokość i możemy znowu zacząć się wspinać :)
Na punkcie pełen wypas. Woda, ciastka i bachory ujeżdżające quada. Huczy i jebie spalinami. Do tego kretyńsko uśmiechnięty ojciec jednego z dzieciaków patrzący na to wszystko. Niby członek ekipy obsługującej rajd, a debil. No ale tak bywa.

PK14 Skrzyżowanie dróg
Ten punkt to akademicki przykład tego czego na rajdach na orientację należy się wystrzegać. Czyli przede wszystkim nie patrzeć na innych, nie słuchać co mówią, nie patrzeć gdzie jadą.
Na początek odjeżdża nam Chris. My skręcamy w prawy i zamierzamy atakować punkt od strony doliny Będowskiej, on chyba zamierza zaatakować go z góry. Jak już zjeżamy w dolinę i skręcamy w „odpowiednią” przecinkę spotykamy pierwszego zawodnika, który twierdzi, że „to nie może być tu, bo był i na górze i na dole i nic tu nie ma”. Niezrażeni wjeżdżamy wyżej po to by spotkać kolejnych zawodników przekonanych, że „coś tu się nie zgadza, bo nie ma ani punktu, ani nawet drogi jak na mapie”. Ich też olewamy i jedziemy dalej. Wyjeżdżamy na polanę, określamy naszą pozycję, odbijamy na południe i wjeżdżamy prosto na punkt :)

Trochę gorzej było ze zjazdem z niego, bo wybraliśmy ścieżkę, która się nagle skończyła i trzeba było znowu zjeżdżać na dupach między drzewami z rowerami w łapach, ale po pierwsze nie tylko my tak pojechaliśmy, po drugie wyszło rzeczywiście „na skróty” :)

PK13 Zagłębienie terenu
Nie jest dobrze. Albo zaliczamy trzynastkę albo mieścimy się w limicie czasu. Innej opcji nie ma. Ponieważ na Odysei jest dość specyficzna punktacja zgodnie, z którą za każdy nie zaliczony punkt naliczana jest określona na karcie startowej kara czasowa, obliczamy sobie, że bardziej nam się opłaca zaliczyć trzynastkę i dostać karę niż ją ominąć. Trzynastkę, nie karę, of kors. Podjeżdżamy zatem po raz setny dzisiaj pod kolejną górę i szukamy zagłębienia terenu. Znajdujemy ich kilka, a w jednym znajdujemy nawet całkiem ładną lodówkę, ale cały czas to nie jest to właściwe zagłębienie. Poświęcamy na poszukiwania jakieś 15 minut, aż w końcu przełykamy gorycz porażki i ruszamy w stronę mety.

PK27 Drzewo przy strumyku
Tak naprawdę to nie jedziemy na ten punkt tylko do mety drogą, przy której ten punkt kiedyś był. Limit czasu dla tego PK to 17:30, czyli mniej więcej ta godzina, o której ruszyliśmy z PK13. Normalnie aż boli. Mamy opóźnienie i drugi niezaliczony punkt z karą czasową. Do tego jeszcze chwilę błądzimy, robi się ciemno i zimno.

META
Na metę docieramy 14 minut po limicie czasu. Kara za dwa niezaliczone punkty i jeszcze to spóźnienie powodują, że zajmujemy 7. pozycję na 10 klasyfikowanych drużyn. Czyli dosyć słabo. No ale to w końcu nasz pierwszy drużynowy start, więc dopiero się uczymy. Za to jeśli chodzi o regenerację i integrację po wyścigu…
Nie mam żadnych wątpliwości. Jesteśmy najlepsi ;)
Kategoria RJnO


Dane wyjazdu:
50.20 km 45.00 km teren
02:37 h 19.18 km/h:
Maks. pr.:37.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:213 m
Kalorie: 1559 kcal

Tak sobie jesiennie i melancholijnie :)

Niedziela, 30 września 2012 · dodano: 09.10.2012 | Komentarze 7

Na rozjechanie mięśni zbolałych po wczorajszym oriencie umówiłem się z Izką i Siwym w Mariewie.
Siwy chciał obadać singla w Górkach, bo nigdy tam nie był, więc tamoj ich właśnie poprowadziłem :)

Takie fajne kolory jesieni już są © Niewe


Na singlu Siwy sobie poszalał, ja zaliczyłem glebę, a Izka znalazła grzyba.

Czy z jednego grzyba może być grzybowa? © Niewe


Ponieważ pogoda jaka była każdy wie udaliśmy się na piwko, a potem w stronę Karpat. Izka zdążyła jeszcze złapać gumę.

Siwy okazał się gentelmanem © Niewe


Ja zdążyłem w tym czasie wypróbować rower Siwego :)

Łąka zryta przez dziki, a ten jedzie jak po asfalcie © Niewe


A wszyscy razem zdążyliśmy znaleźć w trawie puszkę jakiegoś egzotycznego browaru :)

Będzie dla gości :) © Niewe


Nogę nadal mam silną jak byk :)
Kategoria Na luzie


Dane wyjazdu:
181.02 km 95.00 km teren
08:31 h 21.25 km/h:
Maks. pr.:48.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:572 m
Kalorie: 6299 kcal

MTBO11 Dłużew

Sobota, 29 września 2012 · dodano: 09.10.2012 | Komentarze 11

Imprezy z cyklu MTBO należą do moich ulubionych. Niby odbywają się na płaskim i „nudnym” Mazowszu, ale to chyba właśnie stanowi o ich uroku. No bo niby nieciekawie, a jednak orgi zawsze potrafią czymś zaskoczyć umieszczając punkty w rozmaitych, często zachwycających miejscówkach.
Niewątpliwą zaletą jest też to, że nie trzeba spędzić doby w aucie żeby je „zaliczyć”.

No to przycukrowałem na początek, czas przejść do sedna :)

Z domu wyjeżdżam jakoś przed siódmą. To zawsze najtrudniejszy etap. Ciężko wyleźć z ciepłej chaty, ciężko się żyje o tej godzinie, no i owoc żywota mojego jeszcze śpi, więc nawet nie ma się jak pożegnać. Ale wylazłem. Twardy jestem taki właśnie :)
Włączam trzecią prędkość kosmiczną i już za całe 35 minut później witam się z Gorem na Bemowie i razem jedziemy na Zachodni po drodze zgarniając Janka. Jeszcze tylko poczekać na właściwy pociąg, spędzić w nim prawie dwie godziny, a potem dojechać na kołach kolejne 17kilo na miejsce startu i jesteśmy. Łącznie 3 godziny, 36km w pedałach, 80km od domu i jakieś 500km od Istebnej ;)
Można zaczynać właściwą część dnia, czyli rejestrację, wstępną integrację i rozglądację :)

Takie tam z chrisEM. Fajne chłopaki jesteśmy to wrzucam :) © Niewe


START

Jeszcze tylko krótka orgów przemowa (w tym zapowiedź jakiejś miłej niespodzianki na mapie) i o 9:57 mapy rzucili!!!
Ani chybi wojna będzie, bo jak ostatni raz mapy byli to tak właśnie było.

Przed rajdem trzeba koniecznie oddać cześć mojemu rowerowi, bo jest po prostu boski. © Niewe


PK3 PUNKT WYSOKOŚCIOWY NA SKRAJU LASU

Jako pierwszy do zaliczenia wybieram PK3. Goro i Janek jakoś się guzdrzą, więc ruszam tylko z ChrisEM. Dojazd na PK3 prowadzi głównie asfaltem, więc już po paru kilometrach dogania nas „asfaltowy Goro” z Jankiem na kole i na skraj lasu dojeżdżamy razem, o ile dobrze pamiętam ,jeszcze z poznaną na miejscu Danką, która jednak potem nie utrzyma naszego tempa i zgubi się gdzieś w drodze na PK4. Punkt odnaleziony właściwie bez problemu.

PK4 KAPLICZKA – BRZÓZKA NAPRZECIWKO WEJŚCIA

Na ten punkt można było wjechać w zasadzie tylko od północy. Od południa dostępu broni mała rzeczka bez mostków. Logiczny byłby zatem powrót „po śladzie” przejechanie ponownie koło startu i już po paru kilometrach punkt byłby zaliczony.
Szkoda tylko, że takie mądry to ja jestem teraz. Wtedy nie byłem i pojechałem na „zachód”, który zresztą okazał się zachodem mocno południowym i ostatecznie straciliśmy prawie godzinę, nadrobiliśmy jakieś 20km i byliśmy nawet poza mapą. A Goro, Janek i Chris pojechali za mną :)

Zdjęcie zrobione przez orga. Wypas, nie? © Niewe


Przy okazji odkrywamy co to za niespodzianka na tej mapie. Chcieliśmy zasięgnąć języka wśród miejscowych gdzie my w zasadzie jesteśmy i okazało się, że to kompletnie nie ma sensu, bo z mapy zostały usunięte nazwy miejscowości. Jak dla mnie pomysł genialny :)

PK 1 SOSNA SPLECIONA Z DĘBEM

W drodze na ten punkt sytuacja zaczęła się klarować. Mam ewidentnie szczyt (za przeproszeniem) formy i mogę napierać naprawdę ostro, Goro coś się nie może rozbujać, Chris ma wątpliwości czy takie tempo da się utrzymać cały czas, a Janek po prostu milczy. Chyba czas na małe rozstanie.

PK2 AMBONA

Wstępnie ustalaliśmy, że z PK1 będziemy jechać dalej na północ, jednak widząc jakie drogi prowadzą w tym kierunku zmieniam zdanie i napieram w kierunku południowo wschodnim na dwójkę. Prawie całość asfaltem, na którym perfekcyjnie odmierzam odległość i we właściwym miejscu odbijam w pole, włażę w jakieś krzaczory i podbijam punkt. Moi towarzysze w tym czasie grasują na północy.

PK7 GRUSZA W KUKURYDZY

Punkt banalny nawigacyjnie, bo przy prostej drodze łączącej dwa asfalty. W dodatku w międzyczasie kukurydza została skoszona (zebrana?) i samotna wierzba sterczy teraz na łysym polu naprawdę nieprzyzwoicie. Napotkani zawodnicy porzucają przy drodze rowery żeby odbić punkt pieszo, ja jednak mam wyraźnie nadwyżkę energii i podjeżdżam przez zaorane pola pod samo drzewo.

PK6 SOSNA NA SZCZYCIE WZNIESIENIA

Kolejny punkt na który podjeżdżam bezbłędnie po to żeby…
…natychmiast popełnić błąd. Punktu nie widać z miejsca do którego dojechałem, a ja zamiast uparcie przeszukiwać las przemieszczam się na sąsiednią polanę. W międzyczasie dojeżdża z 8 osób, w tym także z północy przybywają Goro, Chris i Janek. Ostatecznie lampion znajduje ten ostatni.
Jakieś 10metrów od miejsca, w które pierwotnie podjechałem sam rowerem :/

PK5 KRZYŻ

Wymieniamy się informacjami i znowu rozjeżdżam się z chłopakami. Oni jadą tak gdzie byłem już ja, ja jadę tam gdzie byli już oni :)

Krzyż musi zostać! Usunięty!! :) © Niewe


PK11 SZCZYT WZGÓRZA

Jedenastka położona jest jakiś kilometr w linii prostej od piątki, ale żeby dostać się tam na kołach trzeba by jechać jakieś 7 kilo naokoło i to po terenie dosyć trudnym nawigacyjnie. Zatem rower na plecy i przedzieram się przez las, a potem przez coś co kiedyś było chyba mokradłem, na azymut w kierunku północno wschodnim. Wychodzę bezbłędnie na pobliskie wzgórze i już za chwilę mam kolejne dziurki na karcie startowej.

PK12 SKRZYŻOWANIE ŚCIEŻEK

Tym razem czeka mnie całkiem długi przelot. Na mapie wygląda to dosyć prosto, niestety droga, którą sobie wybrałem okazuje się być totalną piaskownicą. Odbijam w jakąś leśną dróżkę na południe, która kończy się w polu jakiegoś rolnika. Znowu kawałek do przepchania, mały rów do przeskoczenia i już jestem na asfalcie :) Do punktu prowadzi piękny leśny dukt, na którym tak się rozpędzam, że omijam właściwą przecinkę i muszę skręcić w następną. Dużo jednak nie nadrobiłem i już za chwilę mogę jechać w kierunku PK13

PK13 AMBONA

Do tego punktu w zasadzie cały czas prowadzi szlak rowerowy. Oczywiście przegradzany co chwila szlabanami, jak przystało na prawdziwie polski szlak rowerowy, ale generalnie jedzie się miło i co najważniejsze szybko.

Taka autostrada mi się trafiła w drodze na PK13 © Niewe


Minuta na zajęcia dydaktyczne :) © Niewe


PK14 RESZTKI WIEŻY TRIANGULACYJNEJ

Tak dobrze szło, że musiało się zesr…
W drodze na ten punkt popełniłem chyba wszystkie możliwe błędy. Najpierw idąc na azymut przez las próbowałem ominąć leśne bajorko i odbiłem na południe zamiast zmierzać na wschód. Po ominięciu bagna nie spojrzałem na kompas i nie skorygowałem kierunku, tylko brnąłem dalej nie wiem po co. Ostatecznie dotarłem do innej drogi niż planowałem ,ale z jakiś nieznanych mi powodów uznałem ją za tą właściwą i pojechałem nią jeszcze dalej na południe. A do tego jeszcze po odmierzeniu odległości próbowałem w trzech miejscach wbijać się do lasu „w stronę” PK14. Nie zgadzało się absolutnie nic. Ani topografia, ani granice kultur, ani kierunki, ani nawet nawierzchnia duktu. Szkoda tylko, że ustalenie tego zajęło mi jakieś 40minut :/
Jak już zapłakałem sam nad sobą, wróciłem do najbliżej poprzecznej drogi, pojechałem gdzie należało i zaliczyłem ten banalny nawigacyjnie punkt. Porażka żenująca.

PK15 KĘPA DĘBÓW

Opisanie wtopy na PK14 tam mnie zdołowało, że o PK15 szerzej rozpruwać się nie będę. Były dęby i było łatwo :)

PK8 ZWYŻKA NA OLSZY

Do położonej niedaleko na zachodzie ósemki prowadzi polna wyboista droga. Mi jest ciężko, dlatego z podziwem patrzę na spotkanego Marcina jadącego na zdezelowanym mieszczuchu z koszyczkiem na kierownicy wypełnionym podskakującymi rozmaitościami :) Wśród nich była butla z wodą, którą zostałem poratowany. Nie mam już nic w bukłaku i zaczynam odczuwać odwodnienie organizmu.

PK9 SOSNA – WOKÓŁ MŁODE BRZOZY

Na ten punkt ruszamy początkowo z Marcinem. Żeby dostać się z powrotem do asfaltu dwa razy przekraczamy elektryczne pastuchy. We dwóch łatwiej zadbać o to żeby nie usmażyć sobie jajec :)
Asfaltu jest jednak niewiele i za chwilę wjeżdżamy w piaszczyste drogi, na których, co zrozumiałe, mój kompan zaczyna pozostawać w tyle. Na punkcie spotykam Gora, Janka i Chrisa. Wybraliśmy różne warianty, ale ostatecznie mamy za sobą te same punkty i porównywalny przebieg.

PK16 KĘPA OLCH

W drodze na PK16 podejmuję strategiczną decyzję i zatrzymuję się w sklepie. Uzupełniam płyny i chwilę potem znowu doganiam te trzy fujary tuż przed punktem. Mówiłem, że mam dzisiaj moc w nogach :)

PK17 WIERZBA NA BAGNIE

Nie pamiętam nic z drogi na PK17, więc jeden obraz zamiast tysiąca słów :)

Niby nadąża, ale tak naprawde ledwo ledwo :) © Niewe


PK10 OLCHA NA S OD SKRZYŻOWANIA ROWÓW

Z czasem jest już naprawdę krucho, a jednak postanawiamy zaatakować dziesiątkę, która jest mocno „po drodze”. Na asfalcie za lokomotywę jak zwykle robi Goro, a reszta, w tym ja, szczurzy :)
Odnajdujemy jeden, a potem drugi mostek, trochę za wcześnie zjeżdżamy w łąki i rozbiegamy się w poszukiwaniu właściwej olchy.
Aleśmy się pięknie rozbiegli! © Niewe

Tym razem najlepszy okazał się Chris.
Łapiemy z Jankiem po dwie pyszne papierówy z rosnącej nad kanałkiem jabłonki i wydostajemy się na asfalt.

META – CZYLI CHWILA CHWAŁY DLA GORA :)

Zaczyna się prawdziwa walka z czasem. Prowadzi Goro, mnie pieką uda tuż za nim, Chris dyszy, sapie i ponuro odmierza minuty, a Janek nadal milczy. Pewnie jeszcze przeżuwa jabłka.
Prędkość właściwie nawet na chwilę nie spada poniżej 37km/h, a często jest grubo powyżej czterdziestki.
Opony wyją coraz głośniej, uda palą coraz bardziej, dyszenie Chrisa przeszło w charczenie, milczenie Janka zbywam milczeniem. Na chwilę daję odetchnąć Gorowi i wychodzę na zmianę, reszta się jednak nie kwapi do współpracy. Ostatecznie tuż przed metą Goro atakuje jak rasowy szosowiec i stając na pedałach rozrywa nasz peleton. Ja się utrzymuję, Chris i Janek zostają w tyle. Bez Gora na przedzie ich prędkość wyraźnie maleje i ostatecznie my z Gorem zajmujemy pozycję dwunastą w open, a oni czternastą. Trzynastej nie ma, bo jest pechowa :)

Czas na grochówę, browar i ognicho czyli to co w tym rajdzie najlepsze :)

Jeszcze tylko mięsna wkładka i można wydawać zupę © Niewe


META METĄ, ALE DO DOMU JAKOŚ WRÓCIĆ TRZEBA

W planach mieliśmy krótką nasiadówę przy ognichu, potem sprint do pociągu i powrót koleją. Krótka nasiadówa przerodziła się jednak w nasiadówę długą, a nawet bardzo długą. Wynikło to z tego, że oprócz Chrisa i Thelego, którego ani razu zresztą nie spotkałem na trasie pojawiły się też oba Nowaki z Gerrapa, a że się dawno nie widzieliśmy to i zabrakło browarów :)
Ostatecznie po ciemaku ładujemy się z Gorem na pakę do ciężarówki Piotrka i leżąc na paczkach z foliówkami oraz sącząc piwko, którego zakup musieliśmy wymusić łomocząc w przegrodę przedziału pasażerskiego, w komfortowych warunkach, jak zwierzęta :) zostajemy odstawieni do Warszawy.

Co mi osobiście nie załatwia sprawy, bo ja tam nie mieszkam :)
Odpalam zatem swoje chińskie 1200 lumenów i już po godzince snucia się przez Kampinos docieram do ciepłego domku, z którego tak lekkomyślnie wybyłem jakieś 15 godzin temu.
Jak zwykle było rewelacyjnie i już odmierzam dni do wiosennej edycji.
Kategoria PKP, RJnO


Dane wyjazdu:
84.33 km 7.00 km teren
03:37 h 23.32 km/h:
Maks. pr.:49.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:257 m
Kalorie: 3001 kcal

Ja w sprawie roweru.

Czwartek, 27 września 2012 · dodano: 01.10.2012 | Komentarze 11

Ło Jezu jak ciężko mi się dzisiaj jechało.
Zazwyczaj jeżdżę lasem, a dzisiaj nie wiem czemu wybrałem wariant bardziej szosowy i oczywiście od razu pod wryłowiater. Się uchetałem jak przy trójce dzieci z ADHD.

Po pracy w sumie nie lepiej. W którą stronę bym nie jechał to ciągle pod wiatr :)
Podjechałem zgarnąć z roboty taką jedną co to ma straszne chody w Erbajku i polecieliśmy razem do wyżej wymienionego obadać temat zagęszczenia rowerów w garażu. Niestety wstępnie wychodzi na to, że Spec swoich rowerów sprzedawać nie lubi i całe gówno załatwiliśmy. W międzyczasie telefonicznie przypałętał się Goro, który postanowił wejść na nowy, wyższy level i pojechał kupić sobie swój własny, nie pożyczany ciągle ode mnie, mapnik :) Zjechaliśmy się zatem z mistrzem ścieżki na Prymasa i razem udaliśmy się na paszę, bo jak wszyscy rowerzyści tako i my na tychże rowerach zużywamy kalorie.
I znowu powrót lasami po ciemku.

Jakoś słabo jak we wpisie nie ma zdjęć, więc zapodaję fotki fajnej studni pod Che fabryką :)

Długo nie czekałem, ale studnię obczaić zdążyłem. © Niewe
Kategoria Użytkowo


Dane wyjazdu:
68.00 km 18.00 km teren
03:03 h 22.30 km/h:
Maks. pr.:39.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:189 m
Kalorie: 2117 kcal

Nogi mnie bolą po maratonie albo od kopania rowa pod tuje.

Poniedziałek, 24 września 2012 · dodano: 26.09.2012 | Komentarze 8

Dzisiaj na singlu w Laskach o mało nie zderzyłem się czołowo z trollem na Ukrainie. Wszedł w zakręt jak rasowy ścigant, a kiedy mnie zobaczył, położył rower jeszcze bardziej, wykonał widowiskowy dryf obu kół, ściął dwie małe brzózki, ale utrzymał się siodle w międzyczasie rzucając jeszcze w eter soczystą kurrrwę :)

I cały czas mam ładnie w drodze do pracy :)

Cienie coraz dłuższe. To skłania do refleksji. © Niewe


Po pracy śmignąłem sobie nad Wisłę. Niestety albo wyłowiono jakiegoś topielca, albo pilnują skarbów z potopu, w każdym razie ścieżka terenowa wygrodzona prawie od Grota do Gdańskiego :/
Pobrałem ja sobie za pokwitowaniem z roboty moją ulubioną Che i razem śmignęliśmy kołować (bo na rowerach) prezent dla mojej osobistej Pani Mamy co to właśnie dziś narodziła się ponownie :)

Aaaa taki tam mural na mieście żem wypaczał © Niewe


Śmiganie lasem po zmierzchu będzie się teraz niestety odbywać coraz częściej. To ewidentnie ta gorsza strona jesieni.
Kategoria Użytkowo


Dane wyjazdu:
77.00 km 60.00 km teren
03:34 h 21.59 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:624 m
Kalorie: 2907 kcal

Mazovia Rawa Maz

Niedziela, 23 września 2012 · dodano: 26.09.2012 | Komentarze 10

Całą sobotę zastanawiałem się jaką kreację wybrać na ostatnią moją w tym roku Mazovię. Przeczytałem od deski do deski Logo, Men’s Health oraz Playboya, ale nadal się wahałem czy utrzymać jeszcze styl wiosenny, czy może jednak wdziać coś zgodnego z jesiennymi trendami. Ostatecznie zdecydowałem się wykreować coś pomiędzy i na górę założyłem gustowną bluzeczkę z dominującym kolorem białym, a na dół krótkie czarne spodenki. Do tego szary kask i żeby zachować jakąś spójność kompozycji szarą potówkę, której rękawy wystawały spod koszulki. Buty też czarno szare. Długo wahałem się czy takie dodatki jak skarpety i rękawiczki dobierać pod kolor futerału od aparatu, czy raczej pod kolor kasku i rękawków. Nie byłem jednak pewien czy wezmę aparat, więc ostatecznie zdecydowałem się na szare skarpetki i czarno szare rękawiczki. Przy okazji wspaniale komponowały się delikatne czerwone akcenty na koszulce z drobnymi czerwonymi akcentami na skarpetkach. Te ostatnie dodatkowo skupiały uwagę i kierowały wzrok na moje niezwykle zgrabne i zadbane łydki.

Wyglądałem genialnie i tak też jechałem.

Wyglądam po prostu szałowo i ciężko z tym w ogóle dyskutować © Niewe


I pewnie byłbym pierwszy gdyby nie to, że zatrzymałem się pożyczyć Dżerremu skuwacz i wyprzedziły mnie 43 osoby, a potem jeszcze zdrapywałem z podłoża Grzegorza z Airbajka gdzie wyprzedziło mnie kolejne 40 osób ;)

Za te postoje dostałem szałową, czerwoną kieckę © Niewe


I znowu jak w Ciechanowie byłem pierwszy ze swojego sektora oraz podskoczyłem o jeden wyżej czyli do czwartego, co pewnie jak zwykle stracę nie startując na wiosnę od początku :)

W tym wszystkim najważniejsze jest jednak to, że miałem tylko minutę straty do Che, z którą to już niedługo będę jechał cały dzień razem, więc wysoce wskazane jest abyśmy potrafili jechać równo.
Wygląda na to, że potrafimy :)
Kategoria Zawody


Dane wyjazdu:
53.00 km 8.00 km teren
02:07 h 25.04 km/h:
Maks. pr.:43.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:116 m
Kalorie: 1964 kcal

Nerwowy czwartek

Czwartek, 20 września 2012 · dodano: 21.09.2012 | Komentarze 7

Kierowcy chyba jakoś instynktownie wyczuwają nastrój innych ludzi. Zazwyczaj, w przeciwieństwie do wielu innych rowerzystów jeżdżących po mieście, ja spotykam zadziwiająco mało furiatów i debili za kierownicą. Dzisiaj natomiast wyjechałem z domu „cudownie” nastrojony na myśl o czekającym mnie spotkaniu i od razu się zaczęło. Wszyscy chcieli mnie zabić na czele z kierowcą ciężarówki, który dosłownie otarł się o mnie paką. Nawet chciało mi się zaszczycić go pogadanką, choć oczywiście kolejny raz przekonałem się, że nie warto.
Spotkanie nastroiło mnie jeszcze „lepiej” więc reszta dnia wyglądała podobnie. Konflikt ewryłer.

A pasy na Dźwigowej już się miejscami zapadają i stoi na nich woda. Wiem, bo jechałem nową siedzibę brata obczaić.

A potem jeszcze raz Dźwigową, bo do kumpla. Kumpel zakłada właśnie hodowlę ślimaków i chciał se pogadać na temat życiowej decyzji. Ponieważ kumpla i jego zapał do pracy znam poradziłem mu żeby na rozpłodowe wybierał te najwolniejsze ślimaki, bo tych najszybszych nie upilnuje i mu się rozpierzchną po gminie. Powstała zatem trudna kwestia jak rozpoznać, które to są te najszybsze. Pierwsze co mi przyszło do głowy, to że te czerwone. No bo wiadomo, czerwone najszybsze. Zgłębiliśmy jednak temat głębiej, przy okazji zgłębiając Kasztelany i wyszło nam, że czerwonych nie ma, więc problem pozostał nierozstrzygnięty, a ja się zacząłem zbierać do domu. Na odchodne, tak na wszelki wypadek poradziłem mu jednak żeby nie kupował ślimaków do hodowli w takich miejscach jak Cinnamon czy Sfera. Po prawdzie to nawet nie wiem czy tam ślimaki w ogóle sprzedają, ale zdecydowanie są tam najszybsze dziewczyny, więc ślimaki pewnie też do marudnych nie należą. Wolałem go przestrzec.

Zbieranie się do domu też średnio wyszło, bo w międzyczasie nastąpiła modyfikacja planów i udało się zgrać zjechanko z Che, a z kuchni zaczął dochodzić zapach pysznego spaghetti.

Zatem pyszna obiadokolacja we czworo z wpatrującym się w nas swoimi wielkimi oczami dzieckiem, rezydującym pod szklanym stołem i asfaltowymi opłotkami szybki powrót do domu. Mnie nawet trochę bujało, bo raz, że wiadomo, a dwa, że mi się pedał odkręcił. Cholerny pedał.
Kategoria Użytkowo


Dane wyjazdu:
68.87 km 16.00 km teren
02:56 h 23.48 km/h:
Maks. pr.:37.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:109 m
Kalorie: 2235 kcal

Miacho

Poniedziałek, 17 września 2012 · dodano: 21.09.2012 | Komentarze 3

Praca, Bródno i do domu przez KPN. Bez zbędnego się szwendania, bez nasiadówy, bez towarzystwa.
Tak oryginalnie dzisiaj.
Aaaaaa w lesie się już tak pięknie jesiennie robi, że zachowam to tylko dla siebie, a zdjęcia wrzucę z miacha :)

Takie fajne relikty przeszłości można znaleźć na Bródzienku © Niewe


Już w bardziej stretegicznym miejscu nie mógł się zepsuć. W poprzek Ronda Żaba :) © Niewe


No i o.
Kategoria Użytkowo


Dane wyjazdu:
56.00 km 45.00 km teren
02:35 h 21.68 km/h:
Maks. pr.:38.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:105 m
Kalorie: 1725 kcal

Skierniewice – Miasto Tajemnic ;)

Niedziela, 16 września 2012 · dodano: 21.09.2012 | Komentarze 14

Kolejny koncert, czego byśmy nie grali,
Poooooolska, ryczy pół sali!!



Tak z grubsza było wczoraj wieczorem na rynku w Skierniewicach. Na tym drugim rynku. Bo na pierwszym, na który zaprowadził nas miejscowy Bart też coś grali, ale do teraz nie wiem co :)
Wiem za to, że na podłodze w mieszkaniu Barta, dwie osoby mogą całkiem wygodnie się kimnąć, za co niniejszym dziękuję.
No ale wszystko co dobre, szybko się kończy i trzeba było wstaaaać i zebrać się na ten cholerny rower żeby tłuc statsy na bajkstatsa ;)

Wygląda na to, że ja jeszcze leżałem jak już wszyscy się snuli :) © Niewe


Zdjęcie ujawniło bohaterstwo Gora, który choć nie mógł zabrać się z nami wczoraj na koncert dzisiaj przyleciał do miasta na S. na kołach z samego rana, żeby ujrzeć nasze zapite gęby i przejechać się z nami kawałek. Nasz bohater :)

I choć nic na to nie wskazywało ostatecznie na te całe rowery żeśmy się wreszcie wybrali.
Na początek w składzie Che, Goro, Bartman i ChriEM. Oto poszlaka:

Zdjęcie jest tą poszlaką © Niewe


W wyniku jakiś tajemniczych telefonicznych konsultacji (choć do końca nie wiem jak to możliwe, bo oni tam wszyscy w tych Skierniewicach mają telefony chyba od wczoraj ;) dołączają do nas jeszcze Syla i Theli.

A jak patrzę na zdjęcie to widzę, że dołączył też Wilk i robił statystykę na BS-a ;)

Tajemnica dużych przebiegów wyjaśniona :) © Niewe


Goro chyba nie lubi takich tłumów, bo zmył się do pociągu, a my pokręciliśmy się to tu, to tam.
I tu se chyba daruję opis wycieczki, bo nie chcę pisać o tym jak można być miejscowym i w sumie nic nie wiedzieć :P
Ostatecznie jakimś cudem wylądowaliśmy na pizzy.

Kolejna poszlaka w postaci zdjęcia © Niewe


Podobno Theli jest w posiadaniu kompromitującego zdjęcia, na którym ja piję herbatę. Ale jak napisałem powyżej, ja się powstrzymałem od dokładnego opisu to i on pewnie zrobi tylko krótką notkę ;)

I to by było na tyle. Trza było wracać do domu szukać instrukcji od telewizora, żeby się dowiedzieć jak go włączyć. Tak właśnie jesteśmy gotowi się poświęcić dla niejakiego Jana Niezbendnego.
Bo on jest gwiazda i z nim jest jazda :)


Dane wyjazdu:
56.71 km 35.00 km teren
02:32 h 22.39 km/h:
Maks. pr.:34.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:187 m
Kalorie: 1876 kcal

A. No to bardzo fajnie.

Poniedziałek, 10 września 2012 · dodano: 20.09.2012 | Komentarze 3

Bo najpierw rano do pracy zwyczajnie, niezwyczajnie, bo ze Che.
Niby droga ta sama, ale jak człowiek nie ma przynajmniej trzech stów dla niej to dojeżdża trochę zmęczony i ogłuszony. Bo Che, jak wiadomo, jest w stanie na chwilę zamilknąć, ale nie za darmo, a ja mam ostatnio sporo wydatków.

No właśnie a’propos wydatków.
Pojechałem do Legionu po nową przednią przerzutkę. Ze zdjętym w Świeradowie z jakiegoś makrokesza SiSem się nie polubiliśmy i raczej byśmy się nie polubili. Choć to w sumie dzięki niej cały Ciechanów pokonałem z blatu.

Nową przekładnie wypróbowałem natychmiast w Kampinosie, do którego wyskoczyłem po krótkiej podróży samochodowej z Dżerrym.

A Dżeremu udało się zerwać łańcuch i wróciliśmy już po zmierzchu :) © Niewe
Kategoria Na luzie, Użytkowo


stat4u