Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Niewe.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2011

Dystans całkowity:1005.85 km (w terenie 575.70 km; 57.24%)
Czas w ruchu:48:36
Średnia prędkość:20.70 km/h
Maksymalna prędkość:54.40 km/h
Suma podjazdów:2160 m
Suma kalorii:26825 kcal
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:59.17 km i 2h 51m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
47.99 km 18.00 km teren
02:04 h 23.22 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 58 m
Kalorie: 1510 kcal

Power Of Trinity

Poniedziałek, 30 maja 2011 · dodano: 29.05.2011 | Komentarze 34

"Budzę się rano i świat, który mnie śmieszy
Naładowany snem spokojnym, chce kogoś pocieszyć
Że dobrze będzie, że pieniądze mylą, a to dlatego
Że ostudzone żądze giną i coś w tym bogatego"


Wpis inspirowany blogami Kosmy* i Che. Czyli dla tych mniej kumatych (sorry Goro, bez obrazy ;) wpis zawierający tekst piosenki, która z jakiś względów kołata się człowiekowi po głowie, a niezawierający absolutnie żadnych informacji na temat samej jazdy.
Czyli całkowite zaprzeczenie idei BS :)
Czasem fajnie tak zerżnąć od kogoś.

* dlaczego Kosma100. Masz sto lat czy co? ;)
Kategoria Użytkowo


Dane wyjazdu:
23.70 km 2.70 km teren
01:02 h 22.94 km/h:
Maks. pr.:36.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 36 m
Kalorie: 797 kcal

Ło matko

Niedziela, 29 maja 2011 · dodano: 29.05.2011 | Komentarze 2

Wczoraj, zaraz po waypoincie, udaliśmy się jeszcze z Rafałem odwiedzić rodziców Radka. Zostaliśmy powitani zgniłozachodnią wersją tradycyjnego polskiego chleba i soli. Czyli na stół wjechała łycha, czysta, wędlinki i małosolne :)
O kurde jak tam było dobrze. O kurde jak!!!
A potem jeszcze uderzyliśmy do Radka. Taki clubbing znaczy się uprawialiśmy :)
A potem się obudziłem. Widok kolegi, który przespał noc na podłodze, bo zasnął podczas DJejowania - bezcenny :)

A no i Benek po cywilnemu z winem w łapie też się dobrze prezentuje. Po prostu muszę tu wrzucić tę fotkę
Benek w stylizacji "na trola" © Niewe


Taka retrospekcja się zrobiła, bo to wszystko było jeszcze wczoraj, ale ponieważ relacja z samego rajdu może być podlinkowana oficjalnie to wolałem tego nie dołączać do wczorajszego wpisu :)

A wracając do momentu, że się obudziłem...
Ponieważ nic nie było na śniadanie, zgłosiłem się ochotnika i już za chwilkę z prawdziwą przyjemnością założyłem mokre i zabłocone wczorajsze skarpety, wsadziłem stopy w mokre i zabłocone butki i pognałem do sklepu po trzy Kasztelany, które radośnie spożyliśmy na tarasie.

A potem pozostało mi już tylko dotrzeć do domu.
Kategoria Na luzie


Dane wyjazdu:
143.27 km 65.00 km teren
06:35 h 21.76 km/h:
Maks. pr.:50.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:326 m
Kalorie: 5073 kcal

Waypointrace 2011

Sobota, 28 maja 2011 · dodano: 29.05.2011 | Komentarze 31

Nie jest dobrze, nie jest dobrze...
To pierwsze co usłyszałem rano. A mówił to Goro człapiący po kuchni w poszukiwaniu płynów koniecznie mokrych :)
Rzeczywiście wczorajsze szykowanie rowerów troszkę się przedłużyło i odczuwamy teraz tego skutki. Czyli jak zwykle.
Szamiemy co kto lubi i sapiąc, bekając i popierdując jak emeryci jedziemy powoli do Pruszkowa. Dawno tam nie byliśmy :)

START
A na starcie to co lubię. Kupa znajomych, w tym wielu takich z którymi się dawno nie widziałem, a widzieć bardzo lubię. Zaczynam ich zaniedbywać przez ten rower, muszę coś z tym zrobić, ale jeszcze nie wiem co.

Punktualnie o 10:00 następuje wielkie map rozdawanie i flamastrem po nich rysowanie :) Wstępnie wygląda na to, że moja koncepcja trasy pokrywa się z koncepcją Radka, a Janek i Goro decydują się jechać za nami. Ruszamy więc we czterech.

PK1: Kanie - kępa drzew na łące
Radek jako miejscowy obejmuje prowadzenie i sprawnie skrótami wyprowadza nas do torów wukadki, wzdłuż których jedziemy na hmm... południe. A "hmm..." jest dlatego, że orgi aby uatrakcyjnić rozrywkę obrócili mapę o ok. 45 stopni i północ nie jest na północy, a południe zupełnie przeciwnie, ale nie na południu takoż. Jeszcze parę razy się dzisiaj na tym przejadę.
W każdym razie na dobry początek z torów wjeżdżamy/wchodzimy w pokrzywy po szyję, a chwilę potem w śmierdzące szambem bagno po kolana. Jak miło :)
Jedziemy przez podmokłą łąkę, ale punktu nie widać. Nagle z krzaków po prawej wyskakuje dwóch harcerzy, łapią się za głowy, wracają w krzaki i wyskakują z nich ponownie, ale już z lampionem i stacją do zapisu danych. Zaspało im się chyba :) Radek podbija chipa jako pierwszy, a mi coś nie chce zadziałać i robi się straszny korek.

PK13: Olesin - ambona myśliwska
Z poprzedniego punktu ruszam tuż za Radkiem, a na plecach czuję oddech Janka. Jedziemy wzdłuż smródki i nagle Radek odbija na jakieś resztki palet rozrzucone w bagnie i przebiega na drugą stronę. Chwilę się waham, bo mam inną koncepcję, ale dochodzę jednak do wniosku, że tak blisko Pruszkowa to Radek nie może się mylić i biegnę za nim. Jak się odwracam to za mną jest pusto. Nie ma Gora, nie ma Janka. Widać musieli odbić do lasu. Nie spotkałem ich już do mety.
Dojeżdżamy do szosy i Radek zaczyna gonić jak szalony. Daję mu co jakiś czas zmiany, ale mam świadomość, ze nie wytrzymam takiego tempa przez cały rajd.
Na punkt najeżdżamy bezbłędnie, bo też po prawdzie nie było tam za bardzo gdzie się zgubić.

PK11: Łąka
Ja nie wiem gdzie tam orgi znalazły łąkę. Punkt był perfidnie schowany w zagajniku i znaleźliśmy go tylko dlatego, że jeden z harcerzy nieopatrznie wychylił z krzaków swój harcerski łepek i Radek go wypatrzył :) No ale żeby nie było że to przypadek, to muszę nadmienić, że wypatrywaliśmy w dobrym miejscu po odliczeniu dobrej ilości kilometrów od ostatniego zwrotu :)
Ale to nie jedyna perfidna zagrywka orgów, jak ja ich za to lubię :) W komunikacie startowym podano, że na PK11 podana będzie lokalizacja bonusowego punktu trzynastego, którego zaliczenie będzie dawało premię czasową w wysokości 30 minut. Nie doceniliśmy z Radkiem perfidii orgów i błędnie założyliśmy, że pewnie ten bonus będzie gdzieś na drugim końcu globusa, więc im wcześniej poznamy jego lokalizację tym łatwiej będzie nam go wpleść w naszą trasę.
Ale nieeeee..!
Żeby zaliczyć bonusa musielibyśmy się wrócić. Gdybyśmy robili trasę w drugą stronę to miałoby to sens, ale tak wychodzi nam z obliczeń, że stracimy na to pół godziny i w najlepszym razie wyjdziemy na zero. Wrrr...
Odpuszczamy i jedziemy w stronę PK10
A w ogóle to byliśmy na tym punkcie pierwsi :)

PK10: Grzmiąca - mostek
Wracamy z Radkiem do trasy Katowickiej (o dziwo w tym roku nie jest wykreślona na mapie jako zakazana) i przemieszczamy się dalej na południe w kierunku czegoś co nazywa się Grzmiąca. Aż mi się Goro przypomniał z poranka ;)
Skręcamy we właściwą drogę, ale na kolejnym rozstaju dróg trochę głupiejemy. Na mapie, która jest w tym miejscu jakąś dziwną wklejką z innej mapy powinna być droga, a w rzeczywistości znika w krzakach. Robimy zatem coś czego na żadnym jeszcze oriencie nie robiłem. Zerkamy na mapę w nawigacji. Dziwnie się z tym czuję, no ale jak dozwolone to dozwolone. W każdym razie "Nie lubię to". Mapka w Garminie jest licha, ale wynika z niej że jesteśmy mniej więcej tu gdzie być się spodziewamy. Atakujemy więc krzaczory i rzeczywiście po chwili docieramy mostku.
Kolejny punkt zaliczony.

PK9: Many - skrzyżowanie ścieżki ze strumieniem

Te okolice znam z zeszłorocznego rajdu. To tu stoi mój ulubiony znak, którego foto popełniłem właśnie wtedy, a załączam i dziś bo warto :)
Time is many © Niewe

Strasznie mnie to bawi :)
Tacy rozbawieni popełniamy nasz pierwszy większy błąd nawigacyjny i przejeżdżamy parę kilo za daleko dojeżdżając aż do kolejnej wsi. Szybka nawrotka i szukamy właściwego skrętu do lasu. Po drodze orientuję się (w końcu to rajd na orientacje, więc pora najwyższa), że zgubiłem swój litrowy bidon z niebieskim piciem. Bidon nie jest wart zbyt wiele, ale picia szkoda, będzie potrzebne dzisiaj.
Podłączył się też po drodze do nas jakiś czas temu zawodnik z numerem 100 i zawija za nami. Wjeżdżamy do lasu, odmierzamy dystans i węszymy za punktem. Jak zwykle odnajduje go Radek, ja węszyłem o jakieś 30 metrów za wcześnie. Punkt umieszczony w błocku, a wokół komary wielkości wróbli. Spadamy czym prędzej stamtąd.

PK12: Krakowiany - w wąwozie.
Wąwóz też znam z zeszłego roku. Tym razem jednak jest nowość. Punkt jest oznaczony jako odcinek liniowy, bez precyzyjnego opisu lokalizacji. Trzeba jechać po śladzie, aż się odnajdzie. Fajnie :)
Z PK9 Radek wyjeżdża w lewo, a ja w prawo. Mam inną koncepcję dojazdu na ten punkt, więc tu nasze drogi się rozchodzą. Zawodnik numer 100 wybiera mnie :) Dobrze, będzie miał mi kto dawać zmiany na asfalcie, zwłaszcza że przed nami około ośmiokilometrowy przelot. Niestety kolega jest coś mało wyrywny do prowadzenia :/
Skręcamy w stronę wąwozu bezbłędnie i w połowie jego długości spotykamy jadącego z naprzeciwka Radka, który właśnie podbił punkt :)
Chipujemy i nawrotka.

PK8: Michrów - mogiła
Jakoś nie pamiętam tego punktu. Wiem tylko, ze po drodze był przejazd przez bród prosto w głęboki piach. To dorżnęło mi napęd i już do końca dnia będzie dramatycznie rzęził.
W każdym razie jakoś łatwo przyszedł ten punkt.

PK7: Łoś - skraj bagna, koniec ścieżki

Znowu długi przelot po asfalcie. Kolegę "100" trzeba cały czas zachęcać do zmian :/ Do punktu docieramy bezbłędnie. Z naprzeciwka znowu wyskakuje Radek. Ma coraz większą przewagę. Po opisie punktu spodziewałem się błotnej masakry, ale jako że nadjeżdżamy z właściwej strony nie ma tragedii.

PK6: Bogatki - kępa drzew nad Jeziorką
Z poprzedniego punktu wylatuję jako pierwszy, nadaję ostre tempo i za chwilę już jestem sam. Chyba miałem na to dzisiaj ochotę, bo jakoś mnie to cieszy :)
Zjeżdżam do lasu w stronę rzeki i zaczyna się to na co czekałem, liczyłem, nadzieję miałem. Zaczyna się brodzenie :) Rozległe podmokłe łąki, a w nich zagłębienia w których bagno mam po kolana, a wodę po pieluchę. Lubię to :)
Rower biorę na plecy i nacieram na azymut. Punkt schowany w kępie nad samą wodą, ale wokół kręcą się harcerze, więc nawet nie muszę specjalnie nawigować.
Kolejne zaliczenie :)

PK5: Baszkówka - opuszczone stawy hodowlane, grobla
Popełniam pierwszy poważny i chyba największy dzisiaj błąd. Zamiast przejść wpław przez Jeziorkę i dotrzeć do asfaltu, "jadę" dalej wzdłuż rzeki. Tracę bardzo dużo czasu i bardzo dużo siły. Już wiem, że mam dużą stratę do Radka, bo jestem przekonany, że on wybrał wariant "rzeczny". Do punktu dojeżdżam w zasadzie bezbłędnie tyle, że między nim (tym punktem), a mną jest jeszcze rów opaskowy. Jadąca w pobliżu dziewuszka wskakuje do niego odważnie i wychodząc krzyczy mi żebym uważał, bo jest głębszy niż na to wygląda. No i kurde był jeszcze głębszy niż ona krzyczała, że wygląda, a nie wyglądał, a był :) Czy to jest jasno napisane?
W każdym razie wody to tam może i nie było za dużo, ale bagno jak w rowie.

PK4: Władysławów - drzewo - pomnik przyrody (dojazd od północnego zachodu)
Nie analizowałem jeszcze swojego śladu, ale wyjeżdżając z piątki coś musiałem pokręcić, bo dziewuszka którą zostawiłem tam wpatrzoną w mapę stoi teraz na skrzyżowaniu 100m przede mną. Cholera znowu nadrobiłem drogi
Po drodze dzwoni do mnie brat i pyta się czy byłem na czwórce, bo on krąży wokół niej już pół godziny i nic.
Dziwne, jak podjechałem to nie było nikogo, ale mimo tego, że początkowo wjechałem o jedna przecinkę za wcześnie to właściwie bez żadnego problemu znajduję punkt.

PK3: Las Sękociński - ambona myśliwska
Z czwórki wjeżdżam do lasu i znowu żałuję, że nie ma ze mną Radka. Niedawno z nim tędy jechałem w drodze do Kazimierza, ale sam kompletnie się tu gubię w plątaninie ścieżek wyjeżdżonych przez quady i enduro. Kierując się wskazaniami kompasu udaje mi się w końcu dotrzeć do zabudowań w Łazach i dalej już bezbłędnie odnajduje punkt przy ambonie. Znowu jednak straciłem chwile na nawigację.

PK2: Komorów - na ścieżce wzdłuż strumienia
Wygląda na to, że będę miał komplet. Mam godzinę zapasu i ostatni punkt w zasadzie w drodze do mety. Z tej radości na błotnistej drodze obok Maximusa wyprzedzając liczne grupki jadących powoli w kierunku mety sakwiarzy pędzę przez błota i kałuże :) Zachowuję jednak odpowiednią czujność i zaraz za mostkiem wbijam się w łąki. Odmierzam kilometry i coś mi się nie zgadza, ale wychodzę z założenia, że punktu nad rzeką ominąć nie mogłem więc jadę dalej. W końcu JEST!
Mój kochany, ostatni punkcik kontrolny. Mam komplet :)

META
Pędzę na czuja między zabudowaniami Komorowa, częściowo po trasie którą kilka godzin temu wyprowadzał nas Radek. Na ostatniej prostej do mety zza placów wyskakuje mi jakiś zawodnik i pierwszy wjeżdża na metę. No bywa.
Radek czeka na mnie już pół godziny. Oczywiście też ma komplet.
Jestem cholernie zadowolony choć wygląda jakbym spał :)
Drzemka na mecie © Niewe

Podczas rajdu przejechałem 117,32km w czasie 5:22.
Ponieważ trasa miała mieć optymalnie powyżej 100km to widzę, że wyszło mi to całkiem nieźle. Miejsca jeszcze nie znam, bo orgi cały czas nad tym pracują. Chyba jest jakieś zamieszanie.
UPDATE 30.05:
Wygląda na to, ze jestem DZIEWIĄTY :)

PODSUMOWANIE
Czas skorzystać z genialnego cateringu i poudzielać się towarzysko. Ze względu na obecność kategorii Family na Waypointrace panuje specyficzna atmosfera, którą bardzo lubię. W tym roku udało mi się namówić do startu z dzieciakami przynajmniej trójkę swoich znajomych, z którymi dzięki temu mogę sobie teraz posiedzieć nad wodą, pogadać, powymieniać wrażeniami.
Jest nawet moja ulubienica, mała Drzewkowa :)
Przyszła rowerzystka :) © Niewe


Ale najpierw po browarki do sklepu. Regeneracja być musi :)

PODSUMOWANIE 2
Bo lubię podsumowania :)
To niesamowite jak na płaskim Mazowszu, w teoretycznie nieciekawej okolicy budowniczy trasy potrafił umieścić tyle ciekawych punktów, których znalezienie pozwalało zwiedzić wiele naprawdę ciekawych miejscówek, które normalnie omijam obojętnie nie wiedząc, że istnieją. Wielki szacun dla niego. Pozdrawiam

[wstaw]http://www.waypointrace.pl/mapa/#139[wstaw]
Kategoria RJnO


Dane wyjazdu:
65.62 km 10.00 km teren
02:47 h 23.58 km/h:
Maks. pr.:38.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 23 m
Kalorie: 2302 kcal

Rzeki przepłynąłem..

Piątek, 27 maja 2011 · dodano: 27.05.2011 | Komentarze 12

..góry pokonałem,
trochę se wypiłem,
całkiem mało spałem.

Ale do pracy dotarłem. Na czas, na miejsce, na pewno.
Jestem to winny ojczyźnie.
I to mimo wiatru. Wmordewiatru of kors.

Po pracy tradycyjna już piątkowa ustawka z Gorem. Znowu się będziemy rejestrować, za przeproszeniem, ale tym razem w Pruszkowie. Najpierw jednak kurs na Muranów, a potem w Jerozolimskie. Miasto wyludnione, zamknięte całe kwartały, bo jakiś mulat się snuje po mieście bez celu ;) Fajne takie puste miasto.
Po drodze widzimy masowiczów przygotowujących się do startu. Trochę nawet żałuję, ze nie możemy się podłączyć.
Masa dla kontrapasa © Niewe


Enyłej...

Do Pruszkowa ruszyliśmy początkowo wzdłuż torów WKD tak jak kiedyś do Łodzi jednak czując iż time is nagling, na trzeciej albo drugiej stacji wsiadamy do pociągu. Musimy jeszcze dzisiaj zdążyć się zarejestrować, zintegrować z Radkiem i przygotować rowery. Szkoda czasu na rower ;)
Po drodze Goro wchodzi w mały konflikt z maszynistą. Dobrze, że nie kazał mu zawieźć nas na lotnisko :)
Na miejscu rejestracja i integracja nad stawem z Radkiem.
Od lewej: Ja, palma, fontanna, Radek © Niewe


Zintegrowani jak należy jedziemy z Gorem do mnie. A u mnie jak to u mnie. Trole wyczuwają browar i się schodzą. Wpadł mój brat i wpadł rooter Z pięciu na początek zrobiła się skrzynka, ale rowery przygotowane jak nigdy :)
Jutro będzie pięknie. Jedna z moich najmojszych imprez będzie jutro :)
Kategoria Użytkowo, PKP


Dane wyjazdu:
84.39 km 78.00 km teren
04:54 h 17.22 km/h:
Maks. pr.:52.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:277 m
Kalorie: 2580 kcal

Uchowaj nas Panie... ;)

Środa, 25 maja 2011 · dodano: 26.05.2011 | Komentarze 5

A więc... ;)
było to tak, że w sobotę plan nie został do końca zrealizowany.
To znaczy jeździć to jeździliśmy, ale trzeba było trzymać ostre tempo, bo Radek i Adam musieli wracać na określoną godzinę, a my z Che mieliśmy fazę na powolną włóczęgę i nasiadówy pod gieesami :)
Ale co się odwlecze to wiosnę uczyni. To czego nie udało się zrealizować w sobotę postanowiłem zrobić w środę. Zupełnie przypadkowo tuż pod domem spotkałem CheEvarę ;) więc mogliśmy to zrobić razem.
Zatem do puszczy... :) Celem głównym jest przejechać zielonym przez wydmy, bo ten właśnie odcinek ominęliśmy w sobotę, a przejechania godzien on jest zdecydowanie. Po drodze jednak, zgodnie z drugim głównym celem robimy sobie nasiadówę z Kasztelanem.
Jedyne wolne od komarów miejsce w całym Kampinosie. © Niewe


Korzystam z leżącego w pobliżu węgla i dokonuje maskowania a'la Rambo, które ma mnie uczynić niewidocznym dla komarów ;)
Picie piwa incognito :) © Niewe


Było trochę dylematów czy tu nie zostać na zawsze, ale ostatecznie dzięki naszej determinacji i niezłomnej woli jednak ruszyliśmy dalej. Po godzinie, ale ruszyliśmy. I nawet na właściwy szlak udało nam się trafić :)
Po ekstazie na wydmach, jakkolwiek by to nie brzmiało odbijamy na północ żeby wrócić pięknym czerwonym szlakiem w stronę przeciwną o 720 stopni do tej w którą jechaliśmy w sobotę. Czy to jest zrozumiałe?
Po drodze robimy sobie fotkę z użyciem samozadowalacza. Nie jedną, lecz sześć :)
Dopiero za szóstym razem udało się uzyskać coś w okolicy zamierzonego efektu © Niewe

Trochę kilo nabiliśmy przy tej ustawce :)

Kolejny giees w planie to Górki. Siadamy na wygodnej ławie i próbujemy zrozumieć co do nas mówi miejscowy głupek. Ja nie wiem, co on bełkotał, ale może Che coś skumała. Ponieważ wyrażam wątpliwość, że Roztoka może być zamknięta (uchowaj nas Panie ;) postanawiamy posiedzieć tu jeszcze dłużej. Jeszcze o jedno zimne, ale nie lodowate dłużej. No i nie da się ukryć, że potem łatwo nie było. Singiel do Roztoki zrobił się jakby węższy i bardziej górzysty, a rower cięższy. Dla rozjaśnienia sytuacji zatrzymaliśmy się więc także w Roztoce, bo była otwarta :)
Także eee.. plan chyba uznajemy za wykonany :)
Kategoria Na luzie


Dane wyjazdu:
53.12 km 21.00 km teren
02:26 h 21.83 km/h:
Maks. pr.:39.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1668 kcal

Użytkowo lecz na luzie też

Poniedziałek, 23 maja 2011 · dodano: 23.05.2011 | Komentarze 9

Ponieważ dobry Bóg uznał widać, że jak już stworzył Kasztelana, to wystarczy tych popisów i dał sobie siana z uczynieniem mnie tak obrzydliwie bogatym, żebym nie musiał pracować to... muszę pracować :) To straszne i smutne, ale gdyby jednak miało być odwrotnie to bym chyba zaprotestował.
W każdym razie musiałem jechać dzisiaj znowu do fabryki podbić kartę na zakładzie.
Po drodze zrobiłem zdjęcie zboża. Nie wiem po co.

Zdjęcie zboża © Niewe


Z pracy już jakoś trudniej. Kompletnie nie miałem energii do szybkiego kręcenia i snułem się jak niemiecki emeryt na wakacjach. Nawet przysiadłem na chwilę nad wodą i popełniłem landszaft.
Landsaft an der Wassser ;) © Niewe


Na podjeździe do Violi Parku usłyszałem z tyłu zgrzyt i poczułem jak rower robi się lżejszy. Sporo lżejszy. O całą jedną nakrętkę lżejszy. Tą/tę co przytrzymuje tylny błotnik. Coś nie mam do niego szczęścia. Na szczęście niedaleko stąd do Legionu gdzie zostałem poratowany nakrętką, kluczem i śrubokrętem. Chyba im się to zwróci zresztą, bo zobaczyłem, że wisi tam nowiutki, różowiutki FirstBike. Pora na wizytę w tym sklepie z Hanką :)

Z Legionu bujnąłem się do Parku Leśnego Bemowo. Kiedyś znałem tam każdą ścieżkę, a teraz po paru latach nieobecności czuję się jakbym miał Alzheimera.
Jechałem wolno, ale dookoła :) Z Lipkowa zamiast najkrótszą drogą jechać doma zaatakowałem Warszawską Drogę w Kampinosie. O dziwo udało mi się przejechać suchą oponą/butem.
Przystanek w lesie © Niewe


A na "ostatniej prostej" ktoś mi wziął i drogę cementowym tłuczniem zasypał cholera jego mać. Zupełnie bez ostrzeżenia. Znaczy ja domyślam się kto, ale mogliby jakiś znak postawić cholera ich mać. Cholera, cholera.
Kłody pod nogi © Niewe


I tak ło, dzionek mi zleciał miło na rowerze z cholerną przerwą na pracę ;)
Kategoria Na luzie, Użytkowo


Dane wyjazdu:
89.59 km 80.00 km teren
04:27 h 20.13 km/h:
Maks. pr.:38.10 km/h
Temperatura:0.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:292 m
Kalorie: 3020 kcal

Kampinos na sucho, no prawie na sucho ;)

Piątek, 20 maja 2011 · dodano: 22.05.2011 | Komentarze 5

Plan na dziś: przejechać cały Kampinos tam i z powrotem. Jak maszerowanie wzdłuż placu i wszerz.
Uczestnicy wycieczki: Che, Radek, Adam i browar Sierpc. Gora zabrakło, bo przedłożył życie rodzinne nad rower. Zobaczysz Goro, że tak postępując, na starość zostaniesz sam z rodziną gdy my będziemy wieść szczęśliwe życie z naszymi rowerami ;)

Podstawą każdego dnia jest pożywne śniadanie. Dla rowerzystów to szczególnie ważne zatem zasiedliśmy na dobry początek u mnie w kuchni żeby wyżłopać po Kasztelanie :) W trakcie rozmowy wyszło na jaw, że z nas wszystkich na kacu nie jest tylko kot, który się krzątał na zewnątrz i tylko on spał dłużej niż 5 godzin :) Ciągnie swój do swego, no ale to w końcu sobota.

Dalej już prawie zgodnie z planem. Prawie, bo okazało się, że mamy różne wyobrażenia tego dnia. Ja się nastawiałem na dystans owszem obfity, ale jednak z licznymi przystankami w każdym napotkanym sklepie, zaleganiem w trawie itp. Radek natomiast na ostrą jazdę. Do tego jeszcze Adam miał jakieś zobowiązania rodzinne i trzeba było modyfikować trochę trasę i skracać nasiadówy. Ostatecznie udało się osiągnąć zgniły kompromis ;)

A śmignęliśmy ło tak:
Piwo, punkrock i rowery © Niewe

Czyli najpierw na północ, żeby się wbić na niebieski szlak przez wydmy. Na miejscu strażnik próbował nas zmylić i kierował na asfalt, ale ja tam swoje wiem i jak odjechał to wbiliśmy się do lasu. Wprawdzie lekko przestrzeliłem i skręciliśmy za wcześnie, ale po kozackim offrołdzie w końcu znaleźliśmy szlak.
Z niebieskiego odbiliśmy sobie na czerwony i przez calutki Kampinos dotarliśmy do Brochowa. Po drodze próbuję odpalić pociąg na pych ;)
Panowie popchniecie?! © Niewe


a potem udajemy się na zasłużony odpoczynek
Tylko ja zachowuję właściwą pozycję do zdjęcia © Niewe

Powrót miał być cały czas zielonym szlakiem przez wydmy, ale nastąpiła zmiana planów i częściowo rowerowym, trochę przez Karpaty docieramy do Łubca (gzie robimy jeszcze jedne mały postój), a potem ostatecznie do mnie, gdzie jak już wiadomo jest zajebiście :)

Jaaaak było fajnie, kurde.
Kategoria Na luzie


Dane wyjazdu:
85.40 km 7.00 km teren
03:41 h 23.19 km/h:
Maks. pr.:54.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 94 m
Kalorie: 2132 kcal

Z Obcego ścieżką obcowanie

Piątek, 20 maja 2011 · dodano: 22.05.2011 | Komentarze 13

Jak już się Marcin naprodukował, że to jego ścieżka i jeździć tam to będziemy, ale po jego trupie, nie pozostało nam nic innego jak tylko jeździć i do zdjęć pozować aby tak bezinteresownie wbrew jemu czynić, poniewuż to lubimy :)

Che i Goro
W zachodzącym słońcu Kansas © Niewe


Żeby nie było, że mnie nie było:
Tym razem po drugiej stronie obiektywu © Niewe


Byłem, a nawet podstawowe potrzeby rowerzysty na ścieżce załatwiałem :)

Kolejorz ;) © Niewe


A wieczorem standardowo. Rura, Belfast, nasiadówa. Aż się wychodzić nie chciało.
Kategoria Na luzie


Dane wyjazdu:
22.00 km 7.00 km teren
00:47 h 28.09 km/h:
Maks. pr.:37.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 21 m
Kalorie: 743 kcal

MDMS*

Piątek, 20 maja 2011 · dodano: 20.05.2011 | Komentarze 21

Wczoraj był *Międzynarodowy Dzień Mycia Samochodów. Tak usłyszałem w radiu. Nie wiem kto wymyśla takie durne święta, ale jak już są to trzeba je święcić. No i dzisiaj rano w drodze do pracy widziałem faceta co wczoraj chyba nie miał czasu, wiec postanowił odpracować wczorajsze święto dzisiaj. Cóż on takiego robił? Spieszę z wyjaśnieniami :)
Otóż na podjeździe do domu mył samochód. Samo w sobie nie jest to jeszcze chyba tak bardzo dziwne żeby o tym pisać nawet mimo tego, że korzystał z myjki ciśnieniowej, bo takie myjki też już wiele osób ma i nie jest to żadne aj waj.
Ale on go tą myjką mył ubrany w odświętny garnitur :)
To się nazywa elegancja. Ciekawe czy jak gość kładzie się spać to poluzuje choć trochę krawat :)

No i trafił mi się dzisiaj młody gniewny co go strasznie bolało, że jadę osią jezdni i nacierał na mnie z długimi. Szkoda mi było wytracać prędkość, zwłaszcza że już byłem w tak zwanym niedoczasie i olałem gościa przyciskając się do aut w korku, ale jak to się powtórzy jeszcze kiedyś to chyba jednak dla przykładu zatrzymam się i jego, i wysprzęglę mu w ryj.
Chociaż wiem, ze to bez sensu i tylko tak gadam.

Aaaa no i dzisiaj już piątek. Ostatnie wstawanko za mną :)
Kategoria Użytkowo


Dane wyjazdu:
76.77 km 72.00 km teren
03:42 h 20.75 km/h:
Maks. pr.:39.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Mazovia Legionowo

Niedziela, 15 maja 2011 · dodano: 15.05.2011 | Komentarze 8

Coś wczoraj zeżarłem (mam nadzieję, że nie to kocie żarcie) co mi zaszkodziło porządnie. W każdym razie większość soboty spędziłem na "rozmowie z Bogiem przez wielki biały telefon". Efekt nie był trudny do przewidzenia, rano na starcie w Legionowie, w moim żołądku radośnie chlupotał tylko serek wiejski, który udało mi się zjeść w samochodzie i trochę wczorajszej whiskey :) Słaby podkład jak na giga, ale musi wystarczyć.
Na miejscu są wszyscy. Jest Che, która jest zajebista :) jest Paweł, Marcin, Radek i Jacek, który zresztą machał do nas na Modlińskiej, ale wtedy go zlekceważyliśmy. Teraz już nie mogliśmy :)
Atmosfera jak zwykle czadowa.
No i jest pogoda taka jak lubię czyli mżawka. Kurde jak ja lubię mżawkę.
Co nie zmienia faktu, że na maratonie zaliczyłem prawdziwy zgon. Nie od razu of kors. Na początku jechało mi się całkiem fajnie. Trzymałem się swojego sektora, starałem się nie kozaczyć, aczkolwiek parę razy jednak to ja robiłem za lokomotywę, jednak pustka w żołądku coraz bardziej dawała mi się we znaki. W okolicach 35.km zdechłem. Zwyczajnie. Zacząłem sobie wizualizować jakieś kotlety przykryte ananasem i serem i do tego frytki. Dużo frytek. O browarze nawet nie wspominam, bo wiadomo, że na dobry kotlet to trzeba poczekać, a czekać na sucho to obraza dla kucharza. W każdym razie zdechłem. Wyprzedził mnie nawet jeden z Nowaków z Gerappa, który z tego co kojarzę jechał z ósmego sektora. Fok!
I tak sobie męczyłem ten maraton aż wreszcie w okolicach 55km czyli już na giga dostrzegłem w oddali jakiegoś zawodnika (bo na giga oczywiście pustki) i się obudziłem. Zacząłem nareszcie kręcić jak należy i po jakimś czasie go doszedłem i objechałem z fasonem :) W sumie jeszcze dwóch objechałem już na giga, co nie zmienia faktu, że wykręciłem żałosny wynik i doprawdy nie wiem jak awansowałem do piątego sektora.
Tuż przed metą drogę przebiegła mi wiewiórka stąd taka strata do Radka, Gora i Che ;)
Aaaa no i jeszcze... kurde Zamana pod pretekstem załamania pogody (jak można mżawkę nazwać załamaniem?! Załamka to jest lampa i powyżej 20 stopni) skrócił trasę. W efekcie jadąc giga jechało się trzy razy to samo.
Ja wiem, że te lasy są ładne, że fajne single i w ogóle. Ale trzy razy w ciągu trzech godzin to jednak przegięcie. Wiało nudą. W myślach układałem już jakieś kalambury i grałem w inteligencję, ale z sobą samym to jednak zawsze przegrywam :)
Żeby to była jakaś plaża nudystów "nur fur Frauen" to rozumiem, mogę jechać 24h, ale trzy razy napieprzać po tym samym lesie to jednak przegięcie.

Na mecie poznaję osobiście Fascika (zajebisty gość ;) i Monikę. Che z Moniką wyraźnie nadają na tych samych falach. Tych samych co moje :) Po pierwsze jednak primo jestem tu autem, po drugie primo ekipa Moniki napiera na powrót, więc integrację trzeba przełożyć na inny termin. Co by nie było widzę jednak w oczach Moniki ten charakterystyczny żal za spożyciem. Myślę więc, że to porządna kobitka tylko wpadła w złe towarzystwo ;)

Tylko ja zachowuję należną powagę chwili © Niewe
Kategoria Zawody


stat4u