Info
Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Październik1 - 7
- 2013, Wrzesień8 - 7
- 2013, Sierpień3 - 2
- 2013, Czerwiec12 - 57
- 2013, Maj7 - 5
- 2013, Kwiecień10 - 37
- 2013, Marzec12 - 59
- 2013, Luty3 - 19
- 2013, Styczeń1 - 14
- 2012, Grudzień3 - 18
- 2012, Listopad3 - 39
- 2012, Październik8 - 72
- 2012, Wrzesień14 - 98
- 2012, Sierpień6 - 53
- 2012, Lipiec12 - 66
- 2012, Czerwiec11 - 139
- 2012, Maj12 - 152
- 2012, Kwiecień9 - 112
- 2012, Marzec3 - 34
- 2012, Luty9 - 71
- 2012, Styczeń8 - 93
- 2011, Grudzień8 - 78
- 2011, Listopad7 - 80
- 2011, Październik6 - 43
- 2011, Wrzesień11 - 128
- 2011, Sierpień10 - 77
- 2011, Lipiec12 - 103
- 2011, Czerwiec7 - 79
- 2011, Maj17 - 181
- 2011, Kwiecień12 - 176
- 2011, Marzec3 - 3
- 2011, Luty5 - 3
- 2011, Styczeń3 - 19
- 2010, Grudzień3 - 13
- 2010, Listopad4 - 8
- 2010, Październik4 - 13
- 2010, Wrzesień8 - 15
- 2010, Sierpień7 - 2
- 2010, Lipiec9 - 6
- 2010, Czerwiec12 - 28
- 2010, Maj7 - 21
- 2010, Kwiecień11 - 35
- 2010, Marzec3 - 3
- 2010, Luty2 - 1
- 2010, Styczeń6 - 4
- 2009, Grudzień5 - 6
- 2009, Listopad4 - 4
- 2009, Październik4 - 17
- 2009, Wrzesień6 - 19
- 2009, Sierpień10 - 6
- 2009, Lipiec5 - 9
Wpisy archiwalne w kategorii
Na luzie
Dystans całkowity: | 12729.59 km (w terenie 6033.62 km; 47.40%) |
Czas w ruchu: | 625:51 |
Średnia prędkość: | 19.78 km/h |
Maksymalna prędkość: | 76.50 km/h |
Suma podjazdów: | 32883 m |
Suma kalorii: | 222087 kcal |
Liczba aktywności: | 223 |
Średnio na aktywność: | 57.08 km i 2h 53m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
23.70 km
2.70 km teren
01:02 h
22.94 km/h:
Maks. pr.:36.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 36 m
Kalorie: 797 kcal
Rower:Kona Caldera
Ło matko
Niedziela, 29 maja 2011 · dodano: 29.05.2011 | Komentarze 2
Wczoraj, zaraz po waypoincie, udaliśmy się jeszcze z Rafałem odwiedzić rodziców Radka. Zostaliśmy powitani zgniłozachodnią wersją tradycyjnego polskiego chleba i soli. Czyli na stół wjechała łycha, czysta, wędlinki i małosolne :)
O kurde jak tam było dobrze. O kurde jak!!!
A potem jeszcze uderzyliśmy do Radka. Taki clubbing znaczy się uprawialiśmy :)
A potem się obudziłem. Widok kolegi, który przespał noc na podłodze, bo zasnął podczas DJejowania - bezcenny :)
A no i Benek po cywilnemu z winem w łapie też się dobrze prezentuje. Po prostu muszę tu wrzucić tę fotkę
Taka retrospekcja się zrobiła, bo to wszystko było jeszcze wczoraj, ale ponieważ relacja z samego rajdu może być podlinkowana oficjalnie to wolałem tego nie dołączać do wczorajszego wpisu :)
A wracając do momentu, że się obudziłem...
Ponieważ nic nie było na śniadanie, zgłosiłem się ochotnika i już za chwilkę z prawdziwą przyjemnością założyłem mokre i zabłocone wczorajsze skarpety, wsadziłem stopy w mokre i zabłocone butki i pognałem do sklepu po trzy Kasztelany, które radośnie spożyliśmy na tarasie.
A potem pozostało mi już tylko dotrzeć do domu.
O kurde jak tam było dobrze. O kurde jak!!!
A potem jeszcze uderzyliśmy do Radka. Taki clubbing znaczy się uprawialiśmy :)
A potem się obudziłem. Widok kolegi, który przespał noc na podłodze, bo zasnął podczas DJejowania - bezcenny :)
A no i Benek po cywilnemu z winem w łapie też się dobrze prezentuje. Po prostu muszę tu wrzucić tę fotkę
Benek w stylizacji "na trola"© Niewe
Taka retrospekcja się zrobiła, bo to wszystko było jeszcze wczoraj, ale ponieważ relacja z samego rajdu może być podlinkowana oficjalnie to wolałem tego nie dołączać do wczorajszego wpisu :)
A wracając do momentu, że się obudziłem...
Ponieważ nic nie było na śniadanie, zgłosiłem się ochotnika i już za chwilkę z prawdziwą przyjemnością założyłem mokre i zabłocone wczorajsze skarpety, wsadziłem stopy w mokre i zabłocone butki i pognałem do sklepu po trzy Kasztelany, które radośnie spożyliśmy na tarasie.
A potem pozostało mi już tylko dotrzeć do domu.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
84.39 km
78.00 km teren
04:54 h
17.22 km/h:
Maks. pr.:52.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:277 m
Kalorie: 2580 kcal
Rower:Kona Caldera
Uchowaj nas Panie... ;)
Środa, 25 maja 2011 · dodano: 26.05.2011 | Komentarze 5
A więc... ;)
było to tak, że w sobotę plan nie został do końca zrealizowany.
To znaczy jeździć to jeździliśmy, ale trzeba było trzymać ostre tempo, bo Radek i Adam musieli wracać na określoną godzinę, a my z Che mieliśmy fazę na powolną włóczęgę i nasiadówy pod gieesami :)
Ale co się odwlecze to wiosnę uczyni. To czego nie udało się zrealizować w sobotę postanowiłem zrobić w środę. Zupełnie przypadkowo tuż pod domem spotkałem CheEvarę ;) więc mogliśmy to zrobić razem.
Zatem do puszczy... :) Celem głównym jest przejechać zielonym przez wydmy, bo ten właśnie odcinek ominęliśmy w sobotę, a przejechania godzien on jest zdecydowanie. Po drodze jednak, zgodnie z drugim głównym celem robimy sobie nasiadówę z Kasztelanem.
Korzystam z leżącego w pobliżu węgla i dokonuje maskowania a'la Rambo, które ma mnie uczynić niewidocznym dla komarów ;)
Było trochę dylematów czy tu nie zostać na zawsze, ale ostatecznie dzięki naszej determinacji i niezłomnej woli jednak ruszyliśmy dalej. Po godzinie, ale ruszyliśmy. I nawet na właściwy szlak udało nam się trafić :)
Po ekstazie na wydmach, jakkolwiek by to nie brzmiało odbijamy na północ żeby wrócić pięknym czerwonym szlakiem w stronę przeciwną o 720 stopni do tej w którą jechaliśmy w sobotę. Czy to jest zrozumiałe?
Po drodze robimy sobie fotkę z użyciem samozadowalacza. Nie jedną, lecz sześć :)
Trochę kilo nabiliśmy przy tej ustawce :)
Kolejny giees w planie to Górki. Siadamy na wygodnej ławie i próbujemy zrozumieć co do nas mówi miejscowy głupek. Ja nie wiem, co on bełkotał, ale może Che coś skumała. Ponieważ wyrażam wątpliwość, że Roztoka może być zamknięta (uchowaj nas Panie ;) postanawiamy posiedzieć tu jeszcze dłużej. Jeszcze o jedno zimne, ale nie lodowate dłużej. No i nie da się ukryć, że potem łatwo nie było. Singiel do Roztoki zrobił się jakby węższy i bardziej górzysty, a rower cięższy. Dla rozjaśnienia sytuacji zatrzymaliśmy się więc także w Roztoce, bo była otwarta :)
Także eee.. plan chyba uznajemy za wykonany :)
było to tak, że w sobotę plan nie został do końca zrealizowany.
To znaczy jeździć to jeździliśmy, ale trzeba było trzymać ostre tempo, bo Radek i Adam musieli wracać na określoną godzinę, a my z Che mieliśmy fazę na powolną włóczęgę i nasiadówy pod gieesami :)
Ale co się odwlecze to wiosnę uczyni. To czego nie udało się zrealizować w sobotę postanowiłem zrobić w środę. Zupełnie przypadkowo tuż pod domem spotkałem CheEvarę ;) więc mogliśmy to zrobić razem.
Zatem do puszczy... :) Celem głównym jest przejechać zielonym przez wydmy, bo ten właśnie odcinek ominęliśmy w sobotę, a przejechania godzien on jest zdecydowanie. Po drodze jednak, zgodnie z drugim głównym celem robimy sobie nasiadówę z Kasztelanem.
Jedyne wolne od komarów miejsce w całym Kampinosie.© Niewe
Korzystam z leżącego w pobliżu węgla i dokonuje maskowania a'la Rambo, które ma mnie uczynić niewidocznym dla komarów ;)
Picie piwa incognito :)© Niewe
Było trochę dylematów czy tu nie zostać na zawsze, ale ostatecznie dzięki naszej determinacji i niezłomnej woli jednak ruszyliśmy dalej. Po godzinie, ale ruszyliśmy. I nawet na właściwy szlak udało nam się trafić :)
Po ekstazie na wydmach, jakkolwiek by to nie brzmiało odbijamy na północ żeby wrócić pięknym czerwonym szlakiem w stronę przeciwną o 720 stopni do tej w którą jechaliśmy w sobotę. Czy to jest zrozumiałe?
Po drodze robimy sobie fotkę z użyciem samozadowalacza. Nie jedną, lecz sześć :)
Dopiero za szóstym razem udało się uzyskać coś w okolicy zamierzonego efektu© Niewe
Trochę kilo nabiliśmy przy tej ustawce :)
Kolejny giees w planie to Górki. Siadamy na wygodnej ławie i próbujemy zrozumieć co do nas mówi miejscowy głupek. Ja nie wiem, co on bełkotał, ale może Che coś skumała. Ponieważ wyrażam wątpliwość, że Roztoka może być zamknięta (uchowaj nas Panie ;) postanawiamy posiedzieć tu jeszcze dłużej. Jeszcze o jedno zimne, ale nie lodowate dłużej. No i nie da się ukryć, że potem łatwo nie było. Singiel do Roztoki zrobił się jakby węższy i bardziej górzysty, a rower cięższy. Dla rozjaśnienia sytuacji zatrzymaliśmy się więc także w Roztoce, bo była otwarta :)
Także eee.. plan chyba uznajemy za wykonany :)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
53.12 km
21.00 km teren
02:26 h
21.83 km/h:
Maks. pr.:39.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1668 kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Użytkowo lecz na luzie też
Poniedziałek, 23 maja 2011 · dodano: 23.05.2011 | Komentarze 9
Ponieważ dobry Bóg uznał widać, że jak już stworzył Kasztelana, to wystarczy tych popisów i dał sobie siana z uczynieniem mnie tak obrzydliwie bogatym, żebym nie musiał pracować to... muszę pracować :) To straszne i smutne, ale gdyby jednak miało być odwrotnie to bym chyba zaprotestował.
W każdym razie musiałem jechać dzisiaj znowu do fabryki podbić kartę na zakładzie.
Po drodze zrobiłem zdjęcie zboża. Nie wiem po co.
Z pracy już jakoś trudniej. Kompletnie nie miałem energii do szybkiego kręcenia i snułem się jak niemiecki emeryt na wakacjach. Nawet przysiadłem na chwilę nad wodą i popełniłem landszaft.
Na podjeździe do Violi Parku usłyszałem z tyłu zgrzyt i poczułem jak rower robi się lżejszy. Sporo lżejszy. O całą jedną nakrętkę lżejszy. Tą/tę co przytrzymuje tylny błotnik. Coś nie mam do niego szczęścia. Na szczęście niedaleko stąd do Legionu gdzie zostałem poratowany nakrętką, kluczem i śrubokrętem. Chyba im się to zwróci zresztą, bo zobaczyłem, że wisi tam nowiutki, różowiutki FirstBike. Pora na wizytę w tym sklepie z Hanką :)
Z Legionu bujnąłem się do Parku Leśnego Bemowo. Kiedyś znałem tam każdą ścieżkę, a teraz po paru latach nieobecności czuję się jakbym miał Alzheimera.
Jechałem wolno, ale dookoła :) Z Lipkowa zamiast najkrótszą drogą jechać doma zaatakowałem Warszawską Drogę w Kampinosie. O dziwo udało mi się przejechać suchą oponą/butem.
A na "ostatniej prostej" ktoś mi wziął i drogę cementowym tłuczniem zasypał cholera jego mać. Zupełnie bez ostrzeżenia. Znaczy ja domyślam się kto, ale mogliby jakiś znak postawić cholera ich mać. Cholera, cholera.
I tak ło, dzionek mi zleciał miło na rowerze z cholerną przerwą na pracę ;)
W każdym razie musiałem jechać dzisiaj znowu do fabryki podbić kartę na zakładzie.
Po drodze zrobiłem zdjęcie zboża. Nie wiem po co.
Zdjęcie zboża© Niewe
Z pracy już jakoś trudniej. Kompletnie nie miałem energii do szybkiego kręcenia i snułem się jak niemiecki emeryt na wakacjach. Nawet przysiadłem na chwilę nad wodą i popełniłem landszaft.
Landsaft an der Wassser ;)© Niewe
Na podjeździe do Violi Parku usłyszałem z tyłu zgrzyt i poczułem jak rower robi się lżejszy. Sporo lżejszy. O całą jedną nakrętkę lżejszy. Tą/tę co przytrzymuje tylny błotnik. Coś nie mam do niego szczęścia. Na szczęście niedaleko stąd do Legionu gdzie zostałem poratowany nakrętką, kluczem i śrubokrętem. Chyba im się to zwróci zresztą, bo zobaczyłem, że wisi tam nowiutki, różowiutki FirstBike. Pora na wizytę w tym sklepie z Hanką :)
Z Legionu bujnąłem się do Parku Leśnego Bemowo. Kiedyś znałem tam każdą ścieżkę, a teraz po paru latach nieobecności czuję się jakbym miał Alzheimera.
Jechałem wolno, ale dookoła :) Z Lipkowa zamiast najkrótszą drogą jechać doma zaatakowałem Warszawską Drogę w Kampinosie. O dziwo udało mi się przejechać suchą oponą/butem.
Przystanek w lesie© Niewe
A na "ostatniej prostej" ktoś mi wziął i drogę cementowym tłuczniem zasypał cholera jego mać. Zupełnie bez ostrzeżenia. Znaczy ja domyślam się kto, ale mogliby jakiś znak postawić cholera ich mać. Cholera, cholera.
Kłody pod nogi© Niewe
I tak ło, dzionek mi zleciał miło na rowerze z cholerną przerwą na pracę ;)
Dane wyjazdu:
85.40 km
7.00 km teren
03:41 h
23.19 km/h:
Maks. pr.:54.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 94 m
Kalorie: 2132 kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Z Obcego ścieżką obcowanie
Piątek, 20 maja 2011 · dodano: 22.05.2011 | Komentarze 13
Jak już się Marcin naprodukował, że to jego ścieżka i jeździć tam to będziemy, ale po jego trupie, nie pozostało nam nic innego jak tylko jeździć i do zdjęć pozować aby tak bezinteresownie wbrew jemu czynić, poniewuż to lubimy :)
Che i Goro
Żeby nie było, że mnie nie było:
Byłem, a nawet podstawowe potrzeby rowerzysty na ścieżce załatwiałem :)
A wieczorem standardowo. Rura, Belfast, nasiadówa. Aż się wychodzić nie chciało.
Che i Goro
W zachodzącym słońcu Kansas© Niewe
Żeby nie było, że mnie nie było:
Tym razem po drugiej stronie obiektywu© Niewe
Byłem, a nawet podstawowe potrzeby rowerzysty na ścieżce załatwiałem :)
Kolejorz ;)© Niewe
A wieczorem standardowo. Rura, Belfast, nasiadówa. Aż się wychodzić nie chciało.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
89.59 km
80.00 km teren
04:27 h
20.13 km/h:
Maks. pr.:38.10 km/h
Temperatura:0.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:292 m
Kalorie: 3020 kcal
Rower:Kona Caldera
Kampinos na sucho, no prawie na sucho ;)
Piątek, 20 maja 2011 · dodano: 22.05.2011 | Komentarze 5
Plan na dziś: przejechać cały Kampinos tam i z powrotem. Jak maszerowanie wzdłuż placu i wszerz.
Uczestnicy wycieczki: Che, Radek, Adam i browar Sierpc. Gora zabrakło, bo przedłożył życie rodzinne nad rower. Zobaczysz Goro, że tak postępując, na starość zostaniesz sam z rodziną gdy my będziemy wieść szczęśliwe życie z naszymi rowerami ;)
Podstawą każdego dnia jest pożywne śniadanie. Dla rowerzystów to szczególnie ważne zatem zasiedliśmy na dobry początek u mnie w kuchni żeby wyżłopać po Kasztelanie :) W trakcie rozmowy wyszło na jaw, że z nas wszystkich na kacu nie jest tylko kot, który się krzątał na zewnątrz i tylko on spał dłużej niż 5 godzin :) Ciągnie swój do swego, no ale to w końcu sobota.
Dalej już prawie zgodnie z planem. Prawie, bo okazało się, że mamy różne wyobrażenia tego dnia. Ja się nastawiałem na dystans owszem obfity, ale jednak z licznymi przystankami w każdym napotkanym sklepie, zaleganiem w trawie itp. Radek natomiast na ostrą jazdę. Do tego jeszcze Adam miał jakieś zobowiązania rodzinne i trzeba było modyfikować trochę trasę i skracać nasiadówy. Ostatecznie udało się osiągnąć zgniły kompromis ;)
A śmignęliśmy ło tak:
Czyli najpierw na północ, żeby się wbić na niebieski szlak przez wydmy. Na miejscu strażnik próbował nas zmylić i kierował na asfalt, ale ja tam swoje wiem i jak odjechał to wbiliśmy się do lasu. Wprawdzie lekko przestrzeliłem i skręciliśmy za wcześnie, ale po kozackim offrołdzie w końcu znaleźliśmy szlak.
Z niebieskiego odbiliśmy sobie na czerwony i przez calutki Kampinos dotarliśmy do Brochowa. Po drodze próbuję odpalić pociąg na pych ;)
a potem udajemy się na zasłużony odpoczynek
Powrót miał być cały czas zielonym szlakiem przez wydmy, ale nastąpiła zmiana planów i częściowo rowerowym, trochę przez Karpaty docieramy do Łubca (gzie robimy jeszcze jedne mały postój), a potem ostatecznie do mnie, gdzie jak już wiadomo jest zajebiście :)
Jaaaak było fajnie, kurde.
Uczestnicy wycieczki: Che, Radek, Adam i browar Sierpc. Gora zabrakło, bo przedłożył życie rodzinne nad rower. Zobaczysz Goro, że tak postępując, na starość zostaniesz sam z rodziną gdy my będziemy wieść szczęśliwe życie z naszymi rowerami ;)
Podstawą każdego dnia jest pożywne śniadanie. Dla rowerzystów to szczególnie ważne zatem zasiedliśmy na dobry początek u mnie w kuchni żeby wyżłopać po Kasztelanie :) W trakcie rozmowy wyszło na jaw, że z nas wszystkich na kacu nie jest tylko kot, który się krzątał na zewnątrz i tylko on spał dłużej niż 5 godzin :) Ciągnie swój do swego, no ale to w końcu sobota.
Dalej już prawie zgodnie z planem. Prawie, bo okazało się, że mamy różne wyobrażenia tego dnia. Ja się nastawiałem na dystans owszem obfity, ale jednak z licznymi przystankami w każdym napotkanym sklepie, zaleganiem w trawie itp. Radek natomiast na ostrą jazdę. Do tego jeszcze Adam miał jakieś zobowiązania rodzinne i trzeba było modyfikować trochę trasę i skracać nasiadówy. Ostatecznie udało się osiągnąć zgniły kompromis ;)
A śmignęliśmy ło tak:
Piwo, punkrock i rowery© Niewe
Czyli najpierw na północ, żeby się wbić na niebieski szlak przez wydmy. Na miejscu strażnik próbował nas zmylić i kierował na asfalt, ale ja tam swoje wiem i jak odjechał to wbiliśmy się do lasu. Wprawdzie lekko przestrzeliłem i skręciliśmy za wcześnie, ale po kozackim offrołdzie w końcu znaleźliśmy szlak.
Z niebieskiego odbiliśmy sobie na czerwony i przez calutki Kampinos dotarliśmy do Brochowa. Po drodze próbuję odpalić pociąg na pych ;)
Panowie popchniecie?!© Niewe
a potem udajemy się na zasłużony odpoczynek
Tylko ja zachowuję właściwą pozycję do zdjęcia© Niewe
Powrót miał być cały czas zielonym szlakiem przez wydmy, ale nastąpiła zmiana planów i częściowo rowerowym, trochę przez Karpaty docieramy do Łubca (gzie robimy jeszcze jedne mały postój), a potem ostatecznie do mnie, gdzie jak już wiadomo jest zajebiście :)
Jaaaak było fajnie, kurde.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
66.00 km
20.00 km teren
03:03 h
21.64 km/h:
Maks. pr.:50.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:145 m
Kalorie: 2027 kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Standard przed maratonem
Piątek, 13 maja 2011 · dodano: 14.05.2011 | Komentarze 3
Zaczynam nie nadążać z wpisami. ZATEM albo za dużo jeżdżę, albo mam za mało czasu na siądnięcie do kompa. Albo tak zwana superpozycja czyli jedno i drugie. Albo superekstrapozycja czyli jedno i drugie i jeszcze ta superpozycja. Można się zapętlić, a nie przybliża mnie to do wyjścia na prostą z wpisami.
ZATEM do rzeczy. Czy też do brzegu, jak mawia taka jedna czym mnie niezmiernie bawi ;)
Pojechaliśmy z Gorem do biura Mazovi powiedzieć, żeby na nas czekali z tym całym Legionowem, bo na bank będziemy.
A potem pod rurę na jedno i o dziwo na jednym się skończyło :)
Bo jeszcze do Samiry trzeba było jechać, a głupio tak trochę po pijaku by było przez całe miasto. Goro na wieść o tym, że znowu jedziemy do Samiry zareagował gwałtownym:
I CO?! MOŻE MI POWIESZ, ŻE SAM BĘDZIESZ TE PLACKI WPIE$%&AŁ?!
Pewnie, że nie sam ty zazdrośniku jeden :)
Po drodze zupełnie przypadkowo spotykamy CheEvarę, która jak już wiadomo zajebista jest :)
A potem jeszcze był grany Bemol (oldskulowa speluna na Bemowie) i włóczęga po nocy przez lasy na wiochę. Ale sam placków nie wpie#$%łem ;)
ZATEM do rzeczy. Czy też do brzegu, jak mawia taka jedna czym mnie niezmiernie bawi ;)
Pojechaliśmy z Gorem do biura Mazovi powiedzieć, żeby na nas czekali z tym całym Legionowem, bo na bank będziemy.
A potem pod rurę na jedno i o dziwo na jednym się skończyło :)
Bo jeszcze do Samiry trzeba było jechać, a głupio tak trochę po pijaku by było przez całe miasto. Goro na wieść o tym, że znowu jedziemy do Samiry zareagował gwałtownym:
I CO?! MOŻE MI POWIESZ, ŻE SAM BĘDZIESZ TE PLACKI WPIE$%&AŁ?!
Pewnie, że nie sam ty zazdrośniku jeden :)
Po drodze zupełnie przypadkowo spotykamy CheEvarę, która jak już wiadomo zajebista jest :)
A potem jeszcze był grany Bemol (oldskulowa speluna na Bemowie) i włóczęga po nocy przez lasy na wiochę. Ale sam placków nie wpie#$%łem ;)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
33.50 km
31.00 km teren
01:52 h
17.95 km/h:
Maks. pr.:35.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:157 m
Kalorie: 785 kcal
Rower:Kona Caldera
Scrubby się ruszył...
Środa, 11 maja 2011 · dodano: 11.05.2011 | Komentarze 6
I dostałem od niego SMSa "18:20?"
Ponieważ nie chciałem wyjść na łatwego, odpisałem "później, 18:30" ;)
Przypałętał się też Goro i pojechaliśmy sobie do Kampinosu. Po drodze Maciek opowiedział mi mniej więcej jak wyglądał nasz sobotni koncert Kultu. Fajnie, bo teraz widzę, że wielu rzeczy nie zarejestrowałem :)
Zajechaliśmy też do Kampinówki na jedno duże, skąd wyszliśmy natychmiast po wypiciu drugiego. Potem już tylko czułe pożegnanie i Goro wraca do stolicy, a my odpalamy nasze chińskie lampki i pożarówką napieramy do domu. Maćkowi znowu siadł stycznik w lampce i co chwila zmieniał mu się tryb świecenia. Kuźwa tryb strobo w lesie przy ponad tysiącu generowanych lumenów może doprowadzić do padaczki. Naprawiłbym mu to chętnie, ale ostatni raz jak przyszedł do mnie na serwis lampek, to obaj musieliśmy wziąć rano urlop na żądanie. Zwycięża więc rozsądek nad głupotą i brawurą i odkładamy to na kiedy indziej.
Ponieważ nie chciałem wyjść na łatwego, odpisałem "później, 18:30" ;)
Przypałętał się też Goro i pojechaliśmy sobie do Kampinosu. Po drodze Maciek opowiedział mi mniej więcej jak wyglądał nasz sobotni koncert Kultu. Fajnie, bo teraz widzę, że wielu rzeczy nie zarejestrowałem :)
Zajechaliśmy też do Kampinówki na jedno duże, skąd wyszliśmy natychmiast po wypiciu drugiego. Potem już tylko czułe pożegnanie i Goro wraca do stolicy, a my odpalamy nasze chińskie lampki i pożarówką napieramy do domu. Maćkowi znowu siadł stycznik w lampce i co chwila zmieniał mu się tryb świecenia. Kuźwa tryb strobo w lesie przy ponad tysiącu generowanych lumenów może doprowadzić do padaczki. Naprawiłbym mu to chętnie, ale ostatni raz jak przyszedł do mnie na serwis lampek, to obaj musieliśmy wziąć rano urlop na żądanie. Zwycięża więc rozsądek nad głupotą i brawurą i odkładamy to na kiedy indziej.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
41.20 km
40.00 km teren
02:15 h
18.31 km/h:
Maks. pr.:38.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:260 m
Kalorie: 1151 kcal
Rower:Kona Caldera
Rozmiar 29 :)
Sobota, 7 maja 2011 · dodano: 08.05.2011 | Komentarze 2
Poznałem dzisiaj kolejnych chlorów od Radka - Adama i Benka. Chcieli pohulać po Kampinosie, więc udostępniłem bezpłatne dozorowane miejsce parkingowe (nie odpowiadam ostry zapach kocich znaków, jakby co) i posłużyłem za przewodnika.
Pojechaliśmy we czterech pokręcić się po okolicach Palmir i Roztoki.
Na Palmirskich górkach zamieniamy się rowerami. Adam przytargał karbonowe cudo z pełną amortyzacją więc muszę je sprawdzić, a tam jest gdzie :)
Ale nie to jest najciekawsze, bo fullem to już w sumie jeździłem. Ten jest oryginalny, bo ma koła w rozmiarze 29 cali. Tego jeszcze nie próbowałem :)
Iiii... kurwa, ale super!
Za przeproszeniem.
Najfajniej idzie to to przez piach, a że na Mazowszu tego nie brakuje, to zaczyna we mnie myśl dojrzewać...
Jak będzie w tym roku BGŻ promka to chyba pozbędę się troszkę aktywów :)
W czasie kiedy ja się onanizowałem karbonem, Benek "zaebał" dynią tak, że zapomniał jak się nazywa. To przygoda numer 1 dzisiaj.
Druga była w Cygańskich Górach. Okazuje się, że nawet w rowerze za milion dolarów w róznych walutach, a głównie w złotówkach potrafi strzelić łańcuch. :)
Swoją drogą to ciekawe, że byłem tam jedyną osobą ze skuwaczem i podstawową wiedzą do czego on służy.
No i bylismy na piwie w Roztoce :)
Pojechaliśmy we czterech pokręcić się po okolicach Palmir i Roztoki.
Na Palmirskich górkach zamieniamy się rowerami. Adam przytargał karbonowe cudo z pełną amortyzacją więc muszę je sprawdzić, a tam jest gdzie :)
Ale nie to jest najciekawsze, bo fullem to już w sumie jeździłem. Ten jest oryginalny, bo ma koła w rozmiarze 29 cali. Tego jeszcze nie próbowałem :)
Iiii... kurwa, ale super!
Za przeproszeniem.
Najfajniej idzie to to przez piach, a że na Mazowszu tego nie brakuje, to zaczyna we mnie myśl dojrzewać...
Jak będzie w tym roku BGŻ promka to chyba pozbędę się troszkę aktywów :)
W czasie kiedy ja się onanizowałem karbonem, Benek "zaebał" dynią tak, że zapomniał jak się nazywa. To przygoda numer 1 dzisiaj.
Druga była w Cygańskich Górach. Okazuje się, że nawet w rowerze za milion dolarów w róznych walutach, a głównie w złotówkach potrafi strzelić łańcuch. :)
Szkoła skuwania ;)© Niewe
Swoją drogą to ciekawe, że byłem tam jedyną osobą ze skuwaczem i podstawową wiedzą do czego on służy.
No i bylismy na piwie w Roztoce :)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
71.20 km
35.00 km teren
03:20 h
21.36 km/h:
Maks. pr.:49.20 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Caldera
Się pojechało, to wypada i wrócić
Niedziela, 1 maja 2011 · dodano: 01.05.2011 | Komentarze 3
W zasadzie tytuł powinien brzmieć "Śniadanie mistrzów", bo śniadanie było rzeczywiście mistrzowskie. Głód węglowodanów po wczorajszej wycieczce i integracji był spory. Na tyle spory, że na śniadanie były trzy kiełbasy z ogniska, trzy jajka na twardo, pasztet, sałatka, cztery Perły i szampan :)
Potem drzemka i beatyfikacja czy cuś w telewizorze. Telewizor był super bo 4D. Cztery, bo nie dość, że trójwymiarowy (trzeba było przymykać jedno oko żeby obraz łapał ostrość) to jeszcze śmierdział na kilometr :) Beatyfikacja też była super. Nie przypuszczałem, że sztywny spektakl z udziałem bandy dewiantów w fikaśnych strojach może być tak zabawny, ale w tym towarzystwie okazało się to możliwe.
Niemniej...
Jak już się zregenerowaliśmy i przeczekaliśmy deszcze niespokojne, wyskoczyliśmy pośmigać po wąwozach.
Jeden był tak czadowy, że go zrobiliśmy dwa razy. Na więcej nie starczyło czasu.
Dalej w planach był obiadek w knajpie.
Swoją drogą stanowiliśmy niezły zestaw. Dwoje ludzi z ogromnym psem, dwoje z malutkim dzieckiem i dwóch brudasów z brudnymi rowerami. I co? I tylko rowerów nie chcieli wpuścić na salę. Pies znalazł sobie miejsce pod stołem, dziecko na ręku u matki, a rowery musieliśmy ukrywać za budynkiem.
Nafutrowani jak należy ruszamy do Puław w kierunku żelaznej drogi, którą udam się na zasłużony odpoczynek do domu.
Lubię podróżować koleją. Świat jakoś inaczej wygląda z perspektywy pociągu i zawsze poznam kogoś fajnego. Tym razem była to interesująca para, gdzie on śmigał góralem, a ona holendrem i jak oboje zgodnie przyznali wyprzedza go na zjazdach :) oraz totalny świr, który wracał akurat z jakiegoś zlotu takich samych świrów co sami produkują rowery. Gościu ma łącznie w domu 22!! różne rowery w tym także i takie, które po opuszczeniu specjalnej wajchy ocierają ramą lub pedałami o asfalt i krzesają iskry. Czad :)
Mniej czadowa była niespodzianka jaka mnie czekała po wyjściu z dworca w Warszawie. Kurde 3 stopnie, dobrze, że na plusie.
Zmarznięty i przysypiający napieram asfaltem do domu. Odpuszczam już sobie Kampinos na dzisiaj :)
Potem drzemka i beatyfikacja czy cuś w telewizorze. Telewizor był super bo 4D. Cztery, bo nie dość, że trójwymiarowy (trzeba było przymykać jedno oko żeby obraz łapał ostrość) to jeszcze śmierdział na kilometr :) Beatyfikacja też była super. Nie przypuszczałem, że sztywny spektakl z udziałem bandy dewiantów w fikaśnych strojach może być tak zabawny, ale w tym towarzystwie okazało się to możliwe.
Niemniej...
Jak już się zregenerowaliśmy i przeczekaliśmy deszcze niespokojne, wyskoczyliśmy pośmigać po wąwozach.
Jeden z wąwozów w Kluczborku© Niewe
Jeden był tak czadowy, że go zrobiliśmy dwa razy. Na więcej nie starczyło czasu.
Dalej w planach był obiadek w knajpie.
Swoją drogą stanowiliśmy niezły zestaw. Dwoje ludzi z ogromnym psem, dwoje z malutkim dzieckiem i dwóch brudasów z brudnymi rowerami. I co? I tylko rowerów nie chcieli wpuścić na salę. Pies znalazł sobie miejsce pod stołem, dziecko na ręku u matki, a rowery musieliśmy ukrywać za budynkiem.
Nafutrowani jak należy ruszamy do Puław w kierunku żelaznej drogi, którą udam się na zasłużony odpoczynek do domu.
Lubię podróżować koleją. Świat jakoś inaczej wygląda z perspektywy pociągu i zawsze poznam kogoś fajnego. Tym razem była to interesująca para, gdzie on śmigał góralem, a ona holendrem i jak oboje zgodnie przyznali wyprzedza go na zjazdach :) oraz totalny świr, który wracał akurat z jakiegoś zlotu takich samych świrów co sami produkują rowery. Gościu ma łącznie w domu 22!! różne rowery w tym także i takie, które po opuszczeniu specjalnej wajchy ocierają ramą lub pedałami o asfalt i krzesają iskry. Czad :)
Mniej czadowa była niespodzianka jaka mnie czekała po wyjściu z dworca w Warszawie. Kurde 3 stopnie, dobrze, że na plusie.
Zmarznięty i przysypiający napieram asfaltem do domu. Odpuszczam już sobie Kampinos na dzisiaj :)
Dane wyjazdu:
225.00 km
90.00 km teren
09:41 h
23.24 km/h:
Maks. pr.:51.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:684 m
Kalorie: 7306 kcal
Rower:Kona Caldera
Kluczbork
Sobota, 30 kwietnia 2011 · dodano: 01.05.2011 | Komentarze 8
Plan na ten łikend był prosty. Jeździć!
Nie dojechać, tylko jeździć. Bo fajniej jest gonić króliczka niż go złapać.
Umówiłem się na 6:30 rano z Radkiem w Pruszkowie, więc wyruszam z domu 6:20, po to żeby punktualnie o 6:50 zalogować się na wiadukcie nad Wukadką ;)
Po drodze fotografuję tory, które z nie do końca zrozumiałych dla mnie powodów fotografować bardzo lubię.
Mam na komputerze w cholerę podobnych zdjęć torów o różnych porach roku i przy różnej pogodzie. Rozumiem jeszcze, że tory by się przebarwiały jak liście drzew na wiosnę, albo na zimę odpadałyby im podkłady. To miałoby sens. Ale tak mam pełno identycznych zdjęć torów i jeszcze nie wiadomo po co wrzucam je na tego bloga.
No dobra, tym przydługim wstępem odsiałem tych, dla których czytanie jest pasją i są w stanie przeczytać nawet takie brednie, a nawet skład sałatki meksykańskiej na puszce, od tych co mają dokładnie odwrotnie, albo nawet nie dokładnie, ale w każdym razie takiej pasji nie mają.
No teraz to już chyba odsiałem i resztę, zostali tylko masochiści :)
To gdzie to ja jechałem dzisiaj...
Aha, do Kluczborka :) Dobrze, że tytuł wpisu nadałem wcześniej to sobie mogłem podejrzeć.
Ale najpierw do Radka. W komplecie, czyli z Radkiem, bo na dzisiaj taki był przewidywany komplet ruszamy przez Pęcice i Komorów w naszą zajebiście długaśną traskę na południe. Na dobry początek los próbuje nas zniechęcić i podrzuca nam przygodę. Jadąc jeden za drugim w odstępie kilku metrów szukamy sobie wąskiej ścieżki odbijającej do lasu.
JEST! - w pewnym momencie krzyczy Radek, akurat w tym momencie, w którym ja zerkałem na nawigację żeby zobaczyć czy rzeczywiście jest i gdzie. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko i jak już Radek się pozbierał, a ja wydostałem z głębokiego rowu, w którym wylądowałem zaczęliśmy szacować straty.
U mnie: zero.
U Radka: wygięty hak tylny i koło w ósemkę. Hak udaje się naprostować, ale koło is dead. Wyciągamy telefony i zaczynamy przeglądać książki telefoniczne w poszukiwaniu dawcy koła zamiennego, który by mieszkał gdzieś blisko i który nas nie zabije za telefon o siódmej rano w sobotę :)
Ostatecznie w tej teletomboli wygrywa ziomek Radka - Ignacy z Komorowa. Wracamy ósemką do owego gościa i przekładamy kółko. Jeszcze tylko mały test czy wszystko pasuje i czy łańcuch leży na kasecie i back on the track :)
Jesteśmy zdeterminowani spędzić ten dzień na rowerze i nic nas nie powstrzyma.
Musimy jednak odpuścić plan przedzierania się na Piaseczno lasami żeby nadrobić trochę czasu. Chcemy na miejsce dotrzeć przed zmierzchem, a plan jest "na bogato"
Poruszamy się głownie bocznymi drogami, wałami, szutrami starając się trzymać możliwie blisko Wisły. Ot taka fantazja.
Czersk omijamy od strony Wisły i napieramy pomiędzy sadami
i krowami :)
Na pierwsze piwko zatrzymujemy się w Górze Puławskiej, a więc po jakichś 180km.
Zwracam uwagę na mistrza drugiego planu :)
Żeby nie było za prosto i za krótko (przypominam, ze celem jest JAZDA) omijamy Kluczbork i wjeżdżamy na zamek w Janowcu, gdzie spotykamy się z quadowcami zdążającymi na tą samą imprezę co my.
Na promie przymierzam się do quada. Zdjęcie przejarane, ale to nie ja robiłem :)
Z promu uderzamy już prosto do Kluczborka (po drodze dostaję pokaz możliwości quadów na stromych schodach przy wale p.powodziowym - impressive) gdzie lansujemy się chwilę na rynku i uderzamy na wiochę, w której zakończymy dzisiaj nasze nędzne żywoty.
No zajeżdżamy jeszcze do gieesu po skrzynkę Perły niepasteryzowanej i czteropak Monte, tak na wszelki wypadek ;)
Dalej klasyka. Ognisko, chlanie, tańce na klepisku, nocowanie w trawie i inne takie :)
Nie dojechać, tylko jeździć. Bo fajniej jest gonić króliczka niż go złapać.
Umówiłem się na 6:30 rano z Radkiem w Pruszkowie, więc wyruszam z domu 6:20, po to żeby punktualnie o 6:50 zalogować się na wiadukcie nad Wukadką ;)
Po drodze fotografuję tory, które z nie do końca zrozumiałych dla mnie powodów fotografować bardzo lubię.
Mam na komputerze w cholerę podobnych zdjęć torów o różnych porach roku i przy różnej pogodzie. Rozumiem jeszcze, że tory by się przebarwiały jak liście drzew na wiosnę, albo na zimę odpadałyby im podkłady. To miałoby sens. Ale tak mam pełno identycznych zdjęć torów i jeszcze nie wiadomo po co wrzucam je na tego bloga.
No dobra, tym przydługim wstępem odsiałem tych, dla których czytanie jest pasją i są w stanie przeczytać nawet takie brednie, a nawet skład sałatki meksykańskiej na puszce, od tych co mają dokładnie odwrotnie, albo nawet nie dokładnie, ale w każdym razie takiej pasji nie mają.
No teraz to już chyba odsiałem i resztę, zostali tylko masochiści :)
To gdzie to ja jechałem dzisiaj...
Aha, do Kluczborka :) Dobrze, że tytuł wpisu nadałem wcześniej to sobie mogłem podejrzeć.
Ale najpierw do Radka. W komplecie, czyli z Radkiem, bo na dzisiaj taki był przewidywany komplet ruszamy przez Pęcice i Komorów w naszą zajebiście długaśną traskę na południe. Na dobry początek los próbuje nas zniechęcić i podrzuca nam przygodę. Jadąc jeden za drugim w odstępie kilku metrów szukamy sobie wąskiej ścieżki odbijającej do lasu.
JEST! - w pewnym momencie krzyczy Radek, akurat w tym momencie, w którym ja zerkałem na nawigację żeby zobaczyć czy rzeczywiście jest i gdzie. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko i jak już Radek się pozbierał, a ja wydostałem z głębokiego rowu, w którym wylądowałem zaczęliśmy szacować straty.
U mnie: zero.
U Radka: wygięty hak tylny i koło w ósemkę. Hak udaje się naprostować, ale koło is dead. Wyciągamy telefony i zaczynamy przeglądać książki telefoniczne w poszukiwaniu dawcy koła zamiennego, który by mieszkał gdzieś blisko i który nas nie zabije za telefon o siódmej rano w sobotę :)
Poszukiwania dawcy koła© Niewe
Ostatecznie w tej teletomboli wygrywa ziomek Radka - Ignacy z Komorowa. Wracamy ósemką do owego gościa i przekładamy kółko. Jeszcze tylko mały test czy wszystko pasuje i czy łańcuch leży na kasecie i back on the track :)
Jesteśmy zdeterminowani spędzić ten dzień na rowerze i nic nas nie powstrzyma.
Musimy jednak odpuścić plan przedzierania się na Piaseczno lasami żeby nadrobić trochę czasu. Chcemy na miejsce dotrzeć przed zmierzchem, a plan jest "na bogato"
Poruszamy się głownie bocznymi drogami, wałami, szutrami starając się trzymać możliwie blisko Wisły. Ot taka fantazja.
Czersk omijamy od strony Wisły i napieramy pomiędzy sadami
Sady nad Wisłą© Niewe
i krowami :)
Krowy na wale© Niewe
Na pierwsze piwko zatrzymujemy się w Górze Puławskiej, a więc po jakichś 180km.
Zwracam uwagę na mistrza drugiego planu :)
Mistrz drugiego planu© Niewe
Żeby nie było za prosto i za krótko (przypominam, ze celem jest JAZDA) omijamy Kluczbork i wjeżdżamy na zamek w Janowcu, gdzie spotykamy się z quadowcami zdążającymi na tą samą imprezę co my.
Podjazd na zamek w Janowcu© Niewe
Na promie przymierzam się do quada. Zdjęcie przejarane, ale to nie ja robiłem :)
Na promie i quadzie jednocześnie© Niewe
Z promu uderzamy już prosto do Kluczborka (po drodze dostaję pokaz możliwości quadów na stromych schodach przy wale p.powodziowym - impressive) gdzie lansujemy się chwilę na rynku i uderzamy na wiochę, w której zakończymy dzisiaj nasze nędzne żywoty.
No zajeżdżamy jeszcze do gieesu po skrzynkę Perły niepasteryzowanej i czteropak Monte, tak na wszelki wypadek ;)
Zakupy w gieesie© Niewe
Dalej klasyka. Ognisko, chlanie, tańce na klepisku, nocowanie w trawie i inne takie :)
Kategoria Na luzie