Info
Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Październik1 - 7
- 2013, Wrzesień8 - 7
- 2013, Sierpień3 - 2
- 2013, Czerwiec12 - 57
- 2013, Maj7 - 5
- 2013, Kwiecień10 - 37
- 2013, Marzec12 - 59
- 2013, Luty3 - 19
- 2013, Styczeń1 - 14
- 2012, Grudzień3 - 18
- 2012, Listopad3 - 39
- 2012, Październik8 - 72
- 2012, Wrzesień14 - 98
- 2012, Sierpień6 - 53
- 2012, Lipiec12 - 66
- 2012, Czerwiec11 - 139
- 2012, Maj12 - 152
- 2012, Kwiecień9 - 112
- 2012, Marzec3 - 34
- 2012, Luty9 - 71
- 2012, Styczeń8 - 93
- 2011, Grudzień8 - 78
- 2011, Listopad7 - 80
- 2011, Październik6 - 43
- 2011, Wrzesień11 - 128
- 2011, Sierpień10 - 77
- 2011, Lipiec12 - 103
- 2011, Czerwiec7 - 79
- 2011, Maj17 - 181
- 2011, Kwiecień12 - 176
- 2011, Marzec3 - 3
- 2011, Luty5 - 3
- 2011, Styczeń3 - 19
- 2010, Grudzień3 - 13
- 2010, Listopad4 - 8
- 2010, Październik4 - 13
- 2010, Wrzesień8 - 15
- 2010, Sierpień7 - 2
- 2010, Lipiec9 - 6
- 2010, Czerwiec12 - 28
- 2010, Maj7 - 21
- 2010, Kwiecień11 - 35
- 2010, Marzec3 - 3
- 2010, Luty2 - 1
- 2010, Styczeń6 - 4
- 2009, Grudzień5 - 6
- 2009, Listopad4 - 4
- 2009, Październik4 - 17
- 2009, Wrzesień6 - 19
- 2009, Sierpień10 - 6
- 2009, Lipiec5 - 9
Dane wyjazdu:
15.60 km
9.00 km teren
00:50 h
18.72 km/h:
Maks. pr.:31.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 14 m
Kalorie: 460 kcal
Rower:Kona Caldera
Test mapnika
Piątek, 17 czerwca 2011 · dodano: 19.06.2011 | Komentarze 4
Ponieważ gdyż "starość nie radość", zdarza mi się na rajdach na orientację, że nie dowidzę co tam nabazgrały geodenty i kartografy na mapie, którą wiozę w mapniku. Mapnik tenże wyposażony jest jednak w alternatywny system montażu na długich, wręcz bardzo długich wspornikach dzięki czemu może jechać przed samymi prawie oczyma. Postanowiłem sprawdzić czy to się sprawdzi :)
Żeby jednak test był rzetelny zacząłem od tego, że powołałem Niezależny Instytut Badań Nad Mapnikami. Następnie napisałem Statut Instytutu, Regulamin, Schemat Organizacyjny i założyłem Rejestr Spraw.
Ze schematu wynikło mi, że Instytut potrzebuje Zarządu. Zrobiłem więc Walne Zebranie, zgłosiłem swoją kandydaturę i przeprowadziłem głosowanie.
W międzyczasie jednak się rozmyśliłem i w wyniku tego wynik głosowania przedstawiał się następująco:
Za: 0 głosów
Przeciw: 0 głosów
Wstrzymało się: 1 głos
Otworzyłem sobie browar i posiedziałem chwilkę na słoneczku patrząc jak Andżej wcina łiskasa.
Tak jak przypuszczałem, browar zmiękczył mój elektorat i mogłem powtórzyć głosowanie. Tym razem poszło dużo lepiej.
Za: 1 głos
Przeciw: 1 głos
Wstrzymało się: 0 głosów
Korzystając z tego, ze jako nowy Zarząd Instytutu pozostawałem poza wszelką kontrolą, natychmiast przyznałem sobie ogromne wynagrodzenie i wypłaciłem zaliczkę otwierając drugi browar.
Bo pogoda ładna i fajnie tak z Andżejem na dworze posiedzieć.
Wtedy właśnie się zorientowałem, że nie mam czego testować, bo nie przekonstruowałem jeszcze tego cholernego mapnika.
O dziwo jednak mnie to nie zniechęciło i wziąłem się do roboty.
10 minut później mapnik był gotowy do testów i Instytut mógł zacząć swoje statutowe działania. Żeby testom nadać pozory bezstronności i obiektywizmu postanowiłem jeszcze powołać niezależnego obserwatora. Sąsiada akurat nie było, a zresztą nawet gdyby był to wolę go nie zaczepiać dzień przed ściganiem się, bo to się zawsze źle kończy, więc padło na Andżeja.
Andżej przyjął to na spokojnie.
Wsiadłem na rower i pokręciłem się chwilę po drodze w te i nazad, a Andżej się przyglądał. Wstępne wrażenia miałem takie, że teraz dla odmiany mapnik jest za wysoko. Nie mogłem skupić na nim wzroku i zasłaniał przednie koło.
Postanowiłem zrobić testy w terenie i wybrałem się do lasu.
O dziwo zasłonięcie przedniego koła nie przeszkadzało mi w jeździe. Upewniłem się jednak, że mapnik jest za wysoko i tak pojechać na Bike Orient nie mogę.
Z żalem stwierdziłem także, że mój ulubiony singiel w lesie został częściowo zaorany w wyniku akcji gaśniczej :/
Wróciłem do domu i znowu wziąłem się za śrubkowanie, aby przywrócić poprzednie ustawienia mapnika. Andżej gdzieś polazł.
Wobec braku innych mapników do testowania dalsze istnienie Instytutu stało się bezzasadne. Rozwiązałem więc ten twór jednym dekretem przyznając sobie oczywiście obfitą odprawę i odszkodowanie w związku z przedwczesnym zwolnieniem mnie z funkcji Zarządu.
Poprawiłem Kasztelanem i poszłem spać. Poszłem, a nie poszedłem, bo blisko było ;)
Żeby jednak test był rzetelny zacząłem od tego, że powołałem Niezależny Instytut Badań Nad Mapnikami. Następnie napisałem Statut Instytutu, Regulamin, Schemat Organizacyjny i założyłem Rejestr Spraw.
Ze schematu wynikło mi, że Instytut potrzebuje Zarządu. Zrobiłem więc Walne Zebranie, zgłosiłem swoją kandydaturę i przeprowadziłem głosowanie.
W międzyczasie jednak się rozmyśliłem i w wyniku tego wynik głosowania przedstawiał się następująco:
Za: 0 głosów
Przeciw: 0 głosów
Wstrzymało się: 1 głos
Otworzyłem sobie browar i posiedziałem chwilkę na słoneczku patrząc jak Andżej wcina łiskasa.
Tak jak przypuszczałem, browar zmiękczył mój elektorat i mogłem powtórzyć głosowanie. Tym razem poszło dużo lepiej.
Za: 1 głos
Przeciw: 1 głos
Wstrzymało się: 0 głosów
Korzystając z tego, ze jako nowy Zarząd Instytutu pozostawałem poza wszelką kontrolą, natychmiast przyznałem sobie ogromne wynagrodzenie i wypłaciłem zaliczkę otwierając drugi browar.
Bo pogoda ładna i fajnie tak z Andżejem na dworze posiedzieć.
Wtedy właśnie się zorientowałem, że nie mam czego testować, bo nie przekonstruowałem jeszcze tego cholernego mapnika.
O dziwo jednak mnie to nie zniechęciło i wziąłem się do roboty.
10 minut później mapnik był gotowy do testów i Instytut mógł zacząć swoje statutowe działania. Żeby testom nadać pozory bezstronności i obiektywizmu postanowiłem jeszcze powołać niezależnego obserwatora. Sąsiada akurat nie było, a zresztą nawet gdyby był to wolę go nie zaczepiać dzień przed ściganiem się, bo to się zawsze źle kończy, więc padło na Andżeja.
Niezależny Obserwator Andżej© Niewe
Andżej przyjął to na spokojnie.
Wsiadłem na rower i pokręciłem się chwilę po drodze w te i nazad, a Andżej się przyglądał. Wstępne wrażenia miałem takie, że teraz dla odmiany mapnik jest za wysoko. Nie mogłem skupić na nim wzroku i zasłaniał przednie koło.
Postanowiłem zrobić testy w terenie i wybrałem się do lasu.
O dziwo zasłonięcie przedniego koła nie przeszkadzało mi w jeździe. Upewniłem się jednak, że mapnik jest za wysoko i tak pojechać na Bike Orient nie mogę.
Z żalem stwierdziłem także, że mój ulubiony singiel w lesie został częściowo zaorany w wyniku akcji gaśniczej :/
Wróciłem do domu i znowu wziąłem się za śrubkowanie, aby przywrócić poprzednie ustawienia mapnika. Andżej gdzieś polazł.
Wobec braku innych mapników do testowania dalsze istnienie Instytutu stało się bezzasadne. Rozwiązałem więc ten twór jednym dekretem przyznając sobie oczywiście obfitą odprawę i odszkodowanie w związku z przedwczesnym zwolnieniem mnie z funkcji Zarządu.
Poprawiłem Kasztelanem i poszłem spać. Poszłem, a nie poszedłem, bo blisko było ;)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
83.00 km
74.00 km teren
03:45 h
22.13 km/h:
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:488 m
Kalorie: 3071 kcal
Rower:Kona Caldera
Mazowia Rawa Maz
Niedziela, 12 czerwca 2011 · dodano: 14.06.2011 | Komentarze 13
Do Rawy jedziemy z Gorem. Ponieważ, o dziwo, udało nam się wyjechać o mniej więcej ustalonej wcześniej porze, na miejsce docieramy na dziesiątą i siedzimy długo w aucie. Nie chce nam się wychodzić. Goro ma kaca po wczorajszej integracji firmowej, ja mam swojego zwykłego kaca i w dodatku jestem chory, więc siedzimy w cieniu drzewa patrząc jak inni się krzątają. Czas jednak leci i trzeba wygramolić się z auta. Nadjeżdża Che i Cały Na Biało Oprócz Rękawiczek Które Jak Nic Musiał Komuś Zajumać ;) Podczas pogawędki urządzam kameralny pokaz przygotowania do zawodów roweru kompletnie nie przygotowanego do jazdy. Che jest wyraźnie pod wrażeniem ;)
Robimy rozgrzewkę, sikanie i udajemy się do sektorów. Oni do czwartego, ja nadal kibluję w piątym, ale ma to tę zaletę, że spotykam Marcina i do startu rozmawiamy sobie o tym i o owym.
Start i poszli!!! Początek jak zwykle asfaltem, a potem wjazd do miejskiego parku. Na końcu, przy schodach, zgodnie z tym co wykrakałem na rozgrzewce, dochodzi do kilku groźnych upadków. Spodziewałem się tego, więc już wcześnie zachowawczo trzymałem się lewej strony, żeby móc objechać zator nie udzielając nikomu pomocy. Co ja Fascik jestem, żeby tak marnować czas? ;)
Jadę swoim tempem, nie kozaczę nie wyrywam do przodu, czekam na drugą pętlę. Tradycyjnie po skręcie na giga robi się pusto i mogę się skupić na podziwianiu krajobrazów. A podoba mi się jak cholera i nikomu nic do tego ;)
Tak sobie podziwiając wyprzedzam dwóch zawodników i dochodzę trzeciego, którym okazuje się być zdechnięty Goro. No tego jeszcze w tym sezonie nie było. Wychodzi na to, że mam minutę przewagi, wyraźnie więcej siły i w dodatku Gora łapią skurcze. Jedziemy razem jakieś 15 kilo, aż w końcu na ostrym podejściu pod skarpę Goro zostaje żeby przeczekać skurcze. Zjeżdżam na dół i mu uciekam. Niestety chwilę potem orientuję się (mimo, ze to nie jest rajd na orientację) że zgubiłem trasę. Wracam i włączam się w tłum!!! zawodników. Nie wiem co jest grane, tyle ludzi na giga jeszcze nie widziałem. Domyślam się, że to dalsze sektory i Goro znowu mi uciekł.
Końcówka trasy była tak poprowadzona, że stanąłem jak wryty. Wyjechałem bowiem pod prąd mety za ogrodzeniem. W pierwszej chwili myślałem, że znowu coś pogubiłem, ale potem dostrzegam strzałki po lewej, a po prawej finiszującego (za przeproszeniem) Gora. Daję ZATEM co sił w pedały, bez wiedzy o tym ile mi zostało do objechania. Szybka pętla przez las, nawrotka i wjeżdżam na metę na oko minutę po Gorze. Niestety na oko z korzyścią dla niego. 8 sekund straty! Fok! Ale blisko było :)
Z jedynego zdjęcia na jakim się znalazłem wynika, że jestem mistrzem podejmowania płynów bez rozlewania na bufecie :0
Pierwsze kroki regeneracyjne kieruję razem z Che w stronę nalewaka z piwem a tam zgroza!!! Nie dość, że w nalewaku pusto, to gość wyciąga z szafki piwa PUSZKOWE i CIEPŁE i jeszcze chce za nie kasę!!! No qrwa są pewne granice. Na szczęście to Che płaciła, więc wziąłem ;)
Walimy browarek, spotykamy jeszcze Fascika, szczelam parę fotek Che na pudle i spadamy czym prędzej, bo przed nami jeszcze dzisiaj podróż do świętego miasta zresztą też na Che :D
Robimy rozgrzewkę, sikanie i udajemy się do sektorów. Oni do czwartego, ja nadal kibluję w piątym, ale ma to tę zaletę, że spotykam Marcina i do startu rozmawiamy sobie o tym i o owym.
Start i poszli!!! Początek jak zwykle asfaltem, a potem wjazd do miejskiego parku. Na końcu, przy schodach, zgodnie z tym co wykrakałem na rozgrzewce, dochodzi do kilku groźnych upadków. Spodziewałem się tego, więc już wcześnie zachowawczo trzymałem się lewej strony, żeby móc objechać zator nie udzielając nikomu pomocy. Co ja Fascik jestem, żeby tak marnować czas? ;)
Jadę swoim tempem, nie kozaczę nie wyrywam do przodu, czekam na drugą pętlę. Tradycyjnie po skręcie na giga robi się pusto i mogę się skupić na podziwianiu krajobrazów. A podoba mi się jak cholera i nikomu nic do tego ;)
Tak sobie podziwiając wyprzedzam dwóch zawodników i dochodzę trzeciego, którym okazuje się być zdechnięty Goro. No tego jeszcze w tym sezonie nie było. Wychodzi na to, że mam minutę przewagi, wyraźnie więcej siły i w dodatku Gora łapią skurcze. Jedziemy razem jakieś 15 kilo, aż w końcu na ostrym podejściu pod skarpę Goro zostaje żeby przeczekać skurcze. Zjeżdżam na dół i mu uciekam. Niestety chwilę potem orientuję się (mimo, ze to nie jest rajd na orientację) że zgubiłem trasę. Wracam i włączam się w tłum!!! zawodników. Nie wiem co jest grane, tyle ludzi na giga jeszcze nie widziałem. Domyślam się, że to dalsze sektory i Goro znowu mi uciekł.
Końcówka trasy była tak poprowadzona, że stanąłem jak wryty. Wyjechałem bowiem pod prąd mety za ogrodzeniem. W pierwszej chwili myślałem, że znowu coś pogubiłem, ale potem dostrzegam strzałki po lewej, a po prawej finiszującego (za przeproszeniem) Gora. Daję ZATEM co sił w pedały, bez wiedzy o tym ile mi zostało do objechania. Szybka pętla przez las, nawrotka i wjeżdżam na metę na oko minutę po Gorze. Niestety na oko z korzyścią dla niego. 8 sekund straty! Fok! Ale blisko było :)
Z jedynego zdjęcia na jakim się znalazłem wynika, że jestem mistrzem podejmowania płynów bez rozlewania na bufecie :0
Spragnionego napoić...© Niewe
Pierwsze kroki regeneracyjne kieruję razem z Che w stronę nalewaka z piwem a tam zgroza!!! Nie dość, że w nalewaku pusto, to gość wyciąga z szafki piwa PUSZKOWE i CIEPŁE i jeszcze chce za nie kasę!!! No qrwa są pewne granice. Na szczęście to Che płaciła, więc wziąłem ;)
Walimy browarek, spotykamy jeszcze Fascika, szczelam parę fotek Che na pudle i spadamy czym prędzej, bo przed nami jeszcze dzisiaj podróż do świętego miasta zresztą też na Che :D
Kategoria Zawody
Dane wyjazdu:
5.22 km
1.10 km teren
00:24 h
13.05 km/h:
Maks. pr.:29.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 14 m
Kalorie: 129 kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Nie zajechaliśmy do sklepu w Zaborowie
Sobota, 11 czerwca 2011 · dodano: 14.06.2011 | Komentarze 16
Krótka wycieczka z Hanną naszym zestawem drogowym KONA+CHARIOT.
Hania wymyśliła, że piach sypie jej się w oczy i każe się zamykać w przyczepce skutkiem czego nie słyszę potem co mi ma do powiedzenia.
Gdzie mogę kupić dziecięce okularki rowerowe zatem?
Danych wycieczki ni ma, bo Garmin chyba został w Gora Fordzie MONTEo ;)
UPDATE:
Garmin się znalazł i znalazły się dane
Hania wymyśliła, że piach sypie jej się w oczy i każe się zamykać w przyczepce skutkiem czego nie słyszę potem co mi ma do powiedzenia.
Gdzie mogę kupić dziecięce okularki rowerowe zatem?
Zjeżdżalnia niebieska jest ekstremalna :)© Niewe
Danych wycieczki ni ma, bo Garmin chyba został w Gora Fordzie MONTEo ;)
UPDATE:
Garmin się znalazł i znalazły się dane
Kategoria Hania
Dane wyjazdu:
28.31 km
13.00 km teren
01:14 h
22.95 km/h:
Maks. pr.:37.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 34 m
Kalorie: 865 kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Kolejny koncert, czego byśmy nie grali...
Czwartek, 9 czerwca 2011 · dodano: 09.06.2011 | Komentarze 11
... Pooooooooolska, ryczy pół sali :)
Wczoraj było wszystko co na koncertach Kultu być ma. Było spożycie, mord wydzieranie, dziewoj podrywanie (qrfa znowu dwie do nas na PAN wyjechały, to dołujące, ale przynajmniej nie było Gora, więc obeszło się bez fochów) było gorąco i był nawet dym. Ale udało się opanować sytuację, choć nie było to łatwe, bo koleś strasznie, ale to strasznie chciał dostać w ryj i ciężko go było przekonać, że może to być dla niego niekorzystne.
Aaaa no i było nocne kebabów żarcie.
Wszystko to sprawiło, że rano po tym jak siarczyście beknąłem sobie baraniną usłyszałem od zatroskanej mamy "a ty możesz jechać?"
Fak! No tak! Wczoraj porzuciłem u niej rower, więc w nocy autopilot zawiódł mnie właśnie tutaj. Nie lubię spać dalej niż 15 metrów od swojego roweru :) A pytanie było bez sensu. Czy mogę jechać?? Oczywiście, że mogę. Nie powinienem, to fakt, ale mogę. Właściwie muszę. Ojczyzna mnie potrzebuję. Muszę mieć swój udział w PKB.
A żeby tak jakoś bardziej do rzeczy, czy też do brzegu: kurde ciężko było rano jechać. Niby niedaleko, ale narąbany byłem jeszcze jak policjant z drogówki.
Po pracy szybkie piwko, bo wytrzeźwiałem, a to nic wesołego i do domu.
Środa to taka mała sobota, jak mawia Che :)
Wczoraj było wszystko co na koncertach Kultu być ma. Było spożycie, mord wydzieranie, dziewoj podrywanie (qrfa znowu dwie do nas na PAN wyjechały, to dołujące, ale przynajmniej nie było Gora, więc obeszło się bez fochów) było gorąco i był nawet dym. Ale udało się opanować sytuację, choć nie było to łatwe, bo koleś strasznie, ale to strasznie chciał dostać w ryj i ciężko go było przekonać, że może to być dla niego niekorzystne.
Aaaa no i było nocne kebabów żarcie.
Wszystko to sprawiło, że rano po tym jak siarczyście beknąłem sobie baraniną usłyszałem od zatroskanej mamy "a ty możesz jechać?"
Fak! No tak! Wczoraj porzuciłem u niej rower, więc w nocy autopilot zawiódł mnie właśnie tutaj. Nie lubię spać dalej niż 15 metrów od swojego roweru :) A pytanie było bez sensu. Czy mogę jechać?? Oczywiście, że mogę. Nie powinienem, to fakt, ale mogę. Właściwie muszę. Ojczyzna mnie potrzebuję. Muszę mieć swój udział w PKB.
A żeby tak jakoś bardziej do rzeczy, czy też do brzegu: kurde ciężko było rano jechać. Niby niedaleko, ale narąbany byłem jeszcze jak policjant z drogówki.
Po pracy szybkie piwko, bo wytrzeźwiałem, a to nic wesołego i do domu.
Środa to taka mała sobota, jak mawia Che :)
Kategoria Użytkowo
Dane wyjazdu:
33.86 km
8.00 km teren
01:22 h
24.78 km/h:
Maks. pr.:48.50 km/h
Temperatura:0.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 68 m
Kalorie: 115 kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Wyprzedzanie na gazetę
Środa, 8 czerwca 2011 · dodano: 08.06.2011 | Komentarze 18
Od dzisiaj określenie "wyprzedzanie na gazetę" nabrało dla mnie nowego znaczenia. Bezpiecznie bowiem, spokojnie i z zachowaniem właściwej odległości wyprzedził mnie dziś facet CZYTAJĄCY GAZETĘ. Na kierownicy miał ją rozłożoną. Luzik :O
Zaraz po zapięciu roweru do stojaka przed fabryką oddałem ochroniarzowi kluczyk do u-locka z zakazem wydawania mi owego kluczyka przed upływem 24 godzin. Dzisiaj gra Kult i mogę mieć różne pomysły w nocy ;)
ERRATA 09.06
Zmieniłem kilometraż i decyzję :)
Nadpisałem ochronie nowy schemat działania i wybyłem z fabryki na rowerze.
No bo zrobiła mi się godzina wolnego i szkoda było ją przesiedzieć. Pojeździłem, więc tu i ówdzie, a następnie porzuciłem rower u mamy. Niech ma :)
Zaraz po zapięciu roweru do stojaka przed fabryką oddałem ochroniarzowi kluczyk do u-locka z zakazem wydawania mi owego kluczyka przed upływem 24 godzin. Dzisiaj gra Kult i mogę mieć różne pomysły w nocy ;)
ERRATA 09.06
Zmieniłem kilometraż i decyzję :)
Nadpisałem ochronie nowy schemat działania i wybyłem z fabryki na rowerze.
No bo zrobiła mi się godzina wolnego i szkoda było ją przesiedzieć. Pojeździłem, więc tu i ówdzie, a następnie porzuciłem rower u mamy. Niech ma :)
Kategoria Użytkowo
Dane wyjazdu:
59.12 km
12.00 km teren
02:57 h
20.04 km/h:
Maks. pr.:33.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:115 m
Kalorie: 1755 kcal
Rower:Kona Cinder Cone
W oczekiwaniu na coś co może.
Środa, 1 czerwca 2011 · dodano: 01.06.2011 | Komentarze 7
Sponsorem dzisiejszego wpisu są literki "A" i "B" oraz słowo "oczekiwanie".
Najpierw czekałem prawie 8 godzin na koniec pracy. Wyjątkowo podłe oczekiwanie, bo nawet nie można pojeździć w tym czasie.
Potem czekałem na koleżankę, z którą umówiłem się na lunch (taki niby obiad, tylko, że w Warszawie ;) Koleżanka zawsze się spóźnia i ja niby o tym wiem, ale i tak przyjechałem prawie punktualnie jak debil. Czekając jeździłem w te i nazad żeby mnie meszki nie zjadły.
A na koniec czekałem ponad pół godziny na Maćka, z którym umówiłem się na browara na Kępie Potockiej i wspólny powrót na naszą wiochę. Tu też żarły meszki i trzeba było jeździć w kółko, ale przynajmniej było na co popatrzeć :)
Powrót jak zwykle po ciemku pożarówką.
Najpierw czekałem prawie 8 godzin na koniec pracy. Wyjątkowo podłe oczekiwanie, bo nawet nie można pojeździć w tym czasie.
Potem czekałem na koleżankę, z którą umówiłem się na lunch (taki niby obiad, tylko, że w Warszawie ;) Koleżanka zawsze się spóźnia i ja niby o tym wiem, ale i tak przyjechałem prawie punktualnie jak debil. Czekając jeździłem w te i nazad żeby mnie meszki nie zjadły.
A na koniec czekałem ponad pół godziny na Maćka, z którym umówiłem się na browara na Kępie Potockiej i wspólny powrót na naszą wiochę. Tu też żarły meszki i trzeba było jeździć w kółko, ale przynajmniej było na co popatrzeć :)
Powrót jak zwykle po ciemku pożarówką.
Dane wyjazdu:
47.99 km
18.00 km teren
02:04 h
23.22 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 58 m
Kalorie: 1510 kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Power Of Trinity
Poniedziałek, 30 maja 2011 · dodano: 29.05.2011 | Komentarze 34
"Budzę się rano i świat, który mnie śmieszy
Naładowany snem spokojnym, chce kogoś pocieszyć
Że dobrze będzie, że pieniądze mylą, a to dlatego
Że ostudzone żądze giną i coś w tym bogatego"
Wpis inspirowany blogami Kosmy* i Che. Czyli dla tych mniej kumatych (sorry Goro, bez obrazy ;) wpis zawierający tekst piosenki, która z jakiś względów kołata się człowiekowi po głowie, a niezawierający absolutnie żadnych informacji na temat samej jazdy.
Czyli całkowite zaprzeczenie idei BS :)
Czasem fajnie tak zerżnąć od kogoś.
* dlaczego Kosma100. Masz sto lat czy co? ;)
Naładowany snem spokojnym, chce kogoś pocieszyć
Że dobrze będzie, że pieniądze mylą, a to dlatego
Że ostudzone żądze giną i coś w tym bogatego"
Wpis inspirowany blogami Kosmy* i Che. Czyli dla tych mniej kumatych (sorry Goro, bez obrazy ;) wpis zawierający tekst piosenki, która z jakiś względów kołata się człowiekowi po głowie, a niezawierający absolutnie żadnych informacji na temat samej jazdy.
Czyli całkowite zaprzeczenie idei BS :)
Czasem fajnie tak zerżnąć od kogoś.
* dlaczego Kosma100. Masz sto lat czy co? ;)
Kategoria Użytkowo
Dane wyjazdu:
23.70 km
2.70 km teren
01:02 h
22.94 km/h:
Maks. pr.:36.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 36 m
Kalorie: 797 kcal
Rower:Kona Caldera
Ło matko
Niedziela, 29 maja 2011 · dodano: 29.05.2011 | Komentarze 2
Wczoraj, zaraz po waypoincie, udaliśmy się jeszcze z Rafałem odwiedzić rodziców Radka. Zostaliśmy powitani zgniłozachodnią wersją tradycyjnego polskiego chleba i soli. Czyli na stół wjechała łycha, czysta, wędlinki i małosolne :)
O kurde jak tam było dobrze. O kurde jak!!!
A potem jeszcze uderzyliśmy do Radka. Taki clubbing znaczy się uprawialiśmy :)
A potem się obudziłem. Widok kolegi, który przespał noc na podłodze, bo zasnął podczas DJejowania - bezcenny :)
A no i Benek po cywilnemu z winem w łapie też się dobrze prezentuje. Po prostu muszę tu wrzucić tę fotkę
Taka retrospekcja się zrobiła, bo to wszystko było jeszcze wczoraj, ale ponieważ relacja z samego rajdu może być podlinkowana oficjalnie to wolałem tego nie dołączać do wczorajszego wpisu :)
A wracając do momentu, że się obudziłem...
Ponieważ nic nie było na śniadanie, zgłosiłem się ochotnika i już za chwilkę z prawdziwą przyjemnością założyłem mokre i zabłocone wczorajsze skarpety, wsadziłem stopy w mokre i zabłocone butki i pognałem do sklepu po trzy Kasztelany, które radośnie spożyliśmy na tarasie.
A potem pozostało mi już tylko dotrzeć do domu.
O kurde jak tam było dobrze. O kurde jak!!!
A potem jeszcze uderzyliśmy do Radka. Taki clubbing znaczy się uprawialiśmy :)
A potem się obudziłem. Widok kolegi, który przespał noc na podłodze, bo zasnął podczas DJejowania - bezcenny :)
A no i Benek po cywilnemu z winem w łapie też się dobrze prezentuje. Po prostu muszę tu wrzucić tę fotkę
Benek w stylizacji "na trola"© Niewe
Taka retrospekcja się zrobiła, bo to wszystko było jeszcze wczoraj, ale ponieważ relacja z samego rajdu może być podlinkowana oficjalnie to wolałem tego nie dołączać do wczorajszego wpisu :)
A wracając do momentu, że się obudziłem...
Ponieważ nic nie było na śniadanie, zgłosiłem się ochotnika i już za chwilkę z prawdziwą przyjemnością założyłem mokre i zabłocone wczorajsze skarpety, wsadziłem stopy w mokre i zabłocone butki i pognałem do sklepu po trzy Kasztelany, które radośnie spożyliśmy na tarasie.
A potem pozostało mi już tylko dotrzeć do domu.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
143.27 km
65.00 km teren
06:35 h
21.76 km/h:
Maks. pr.:50.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:326 m
Kalorie: 5073 kcal
Rower:Kona Caldera
Waypointrace 2011
Sobota, 28 maja 2011 · dodano: 29.05.2011 | Komentarze 31
Nie jest dobrze, nie jest dobrze...
To pierwsze co usłyszałem rano. A mówił to Goro człapiący po kuchni w poszukiwaniu płynów koniecznie mokrych :)
Rzeczywiście wczorajsze szykowanie rowerów troszkę się przedłużyło i odczuwamy teraz tego skutki. Czyli jak zwykle.
Szamiemy co kto lubi i sapiąc, bekając i popierdując jak emeryci jedziemy powoli do Pruszkowa. Dawno tam nie byliśmy :)
START
A na starcie to co lubię. Kupa znajomych, w tym wielu takich z którymi się dawno nie widziałem, a widzieć bardzo lubię. Zaczynam ich zaniedbywać przez ten rower, muszę coś z tym zrobić, ale jeszcze nie wiem co.
Punktualnie o 10:00 następuje wielkie map rozdawanie i flamastrem po nich rysowanie :) Wstępnie wygląda na to, że moja koncepcja trasy pokrywa się z koncepcją Radka, a Janek i Goro decydują się jechać za nami. Ruszamy więc we czterech.
PK1: Kanie - kępa drzew na łące
Radek jako miejscowy obejmuje prowadzenie i sprawnie skrótami wyprowadza nas do torów wukadki, wzdłuż których jedziemy na hmm... południe. A "hmm..." jest dlatego, że orgi aby uatrakcyjnić rozrywkę obrócili mapę o ok. 45 stopni i północ nie jest na północy, a południe zupełnie przeciwnie, ale nie na południu takoż. Jeszcze parę razy się dzisiaj na tym przejadę.
W każdym razie na dobry początek z torów wjeżdżamy/wchodzimy w pokrzywy po szyję, a chwilę potem w śmierdzące szambem bagno po kolana. Jak miło :)
Jedziemy przez podmokłą łąkę, ale punktu nie widać. Nagle z krzaków po prawej wyskakuje dwóch harcerzy, łapią się za głowy, wracają w krzaki i wyskakują z nich ponownie, ale już z lampionem i stacją do zapisu danych. Zaspało im się chyba :) Radek podbija chipa jako pierwszy, a mi coś nie chce zadziałać i robi się straszny korek.
PK13: Olesin - ambona myśliwska
Z poprzedniego punktu ruszam tuż za Radkiem, a na plecach czuję oddech Janka. Jedziemy wzdłuż smródki i nagle Radek odbija na jakieś resztki palet rozrzucone w bagnie i przebiega na drugą stronę. Chwilę się waham, bo mam inną koncepcję, ale dochodzę jednak do wniosku, że tak blisko Pruszkowa to Radek nie może się mylić i biegnę za nim. Jak się odwracam to za mną jest pusto. Nie ma Gora, nie ma Janka. Widać musieli odbić do lasu. Nie spotkałem ich już do mety.
Dojeżdżamy do szosy i Radek zaczyna gonić jak szalony. Daję mu co jakiś czas zmiany, ale mam świadomość, ze nie wytrzymam takiego tempa przez cały rajd.
Na punkt najeżdżamy bezbłędnie, bo też po prawdzie nie było tam za bardzo gdzie się zgubić.
PK11: Łąka
Ja nie wiem gdzie tam orgi znalazły łąkę. Punkt był perfidnie schowany w zagajniku i znaleźliśmy go tylko dlatego, że jeden z harcerzy nieopatrznie wychylił z krzaków swój harcerski łepek i Radek go wypatrzył :) No ale żeby nie było że to przypadek, to muszę nadmienić, że wypatrywaliśmy w dobrym miejscu po odliczeniu dobrej ilości kilometrów od ostatniego zwrotu :)
Ale to nie jedyna perfidna zagrywka orgów, jak ja ich za to lubię :) W komunikacie startowym podano, że na PK11 podana będzie lokalizacja bonusowego punktu trzynastego, którego zaliczenie będzie dawało premię czasową w wysokości 30 minut. Nie doceniliśmy z Radkiem perfidii orgów i błędnie założyliśmy, że pewnie ten bonus będzie gdzieś na drugim końcu globusa, więc im wcześniej poznamy jego lokalizację tym łatwiej będzie nam go wpleść w naszą trasę.
Ale nieeeee..!
Żeby zaliczyć bonusa musielibyśmy się wrócić. Gdybyśmy robili trasę w drugą stronę to miałoby to sens, ale tak wychodzi nam z obliczeń, że stracimy na to pół godziny i w najlepszym razie wyjdziemy na zero. Wrrr...
Odpuszczamy i jedziemy w stronę PK10
A w ogóle to byliśmy na tym punkcie pierwsi :)
PK10: Grzmiąca - mostek
Wracamy z Radkiem do trasy Katowickiej (o dziwo w tym roku nie jest wykreślona na mapie jako zakazana) i przemieszczamy się dalej na południe w kierunku czegoś co nazywa się Grzmiąca. Aż mi się Goro przypomniał z poranka ;)
Skręcamy we właściwą drogę, ale na kolejnym rozstaju dróg trochę głupiejemy. Na mapie, która jest w tym miejscu jakąś dziwną wklejką z innej mapy powinna być droga, a w rzeczywistości znika w krzakach. Robimy zatem coś czego na żadnym jeszcze oriencie nie robiłem. Zerkamy na mapę w nawigacji. Dziwnie się z tym czuję, no ale jak dozwolone to dozwolone. W każdym razie "Nie lubię to". Mapka w Garminie jest licha, ale wynika z niej że jesteśmy mniej więcej tu gdzie być się spodziewamy. Atakujemy więc krzaczory i rzeczywiście po chwili docieramy mostku.
Kolejny punkt zaliczony.
PK9: Many - skrzyżowanie ścieżki ze strumieniem
Te okolice znam z zeszłorocznego rajdu. To tu stoi mój ulubiony znak, którego foto popełniłem właśnie wtedy, a załączam i dziś bo warto :)
Strasznie mnie to bawi :)
Tacy rozbawieni popełniamy nasz pierwszy większy błąd nawigacyjny i przejeżdżamy parę kilo za daleko dojeżdżając aż do kolejnej wsi. Szybka nawrotka i szukamy właściwego skrętu do lasu. Po drodze orientuję się (w końcu to rajd na orientacje, więc pora najwyższa), że zgubiłem swój litrowy bidon z niebieskim piciem. Bidon nie jest wart zbyt wiele, ale picia szkoda, będzie potrzebne dzisiaj.
Podłączył się też po drodze do nas jakiś czas temu zawodnik z numerem 100 i zawija za nami. Wjeżdżamy do lasu, odmierzamy dystans i węszymy za punktem. Jak zwykle odnajduje go Radek, ja węszyłem o jakieś 30 metrów za wcześnie. Punkt umieszczony w błocku, a wokół komary wielkości wróbli. Spadamy czym prędzej stamtąd.
PK12: Krakowiany - w wąwozie.
Wąwóz też znam z zeszłego roku. Tym razem jednak jest nowość. Punkt jest oznaczony jako odcinek liniowy, bez precyzyjnego opisu lokalizacji. Trzeba jechać po śladzie, aż się odnajdzie. Fajnie :)
Z PK9 Radek wyjeżdża w lewo, a ja w prawo. Mam inną koncepcję dojazdu na ten punkt, więc tu nasze drogi się rozchodzą. Zawodnik numer 100 wybiera mnie :) Dobrze, będzie miał mi kto dawać zmiany na asfalcie, zwłaszcza że przed nami około ośmiokilometrowy przelot. Niestety kolega jest coś mało wyrywny do prowadzenia :/
Skręcamy w stronę wąwozu bezbłędnie i w połowie jego długości spotykamy jadącego z naprzeciwka Radka, który właśnie podbił punkt :)
Chipujemy i nawrotka.
PK8: Michrów - mogiła
Jakoś nie pamiętam tego punktu. Wiem tylko, ze po drodze był przejazd przez bród prosto w głęboki piach. To dorżnęło mi napęd i już do końca dnia będzie dramatycznie rzęził.
W każdym razie jakoś łatwo przyszedł ten punkt.
PK7: Łoś - skraj bagna, koniec ścieżki
Znowu długi przelot po asfalcie. Kolegę "100" trzeba cały czas zachęcać do zmian :/ Do punktu docieramy bezbłędnie. Z naprzeciwka znowu wyskakuje Radek. Ma coraz większą przewagę. Po opisie punktu spodziewałem się błotnej masakry, ale jako że nadjeżdżamy z właściwej strony nie ma tragedii.
PK6: Bogatki - kępa drzew nad Jeziorką
Z poprzedniego punktu wylatuję jako pierwszy, nadaję ostre tempo i za chwilę już jestem sam. Chyba miałem na to dzisiaj ochotę, bo jakoś mnie to cieszy :)
Zjeżdżam do lasu w stronę rzeki i zaczyna się to na co czekałem, liczyłem, nadzieję miałem. Zaczyna się brodzenie :) Rozległe podmokłe łąki, a w nich zagłębienia w których bagno mam po kolana, a wodę po pieluchę. Lubię to :)
Rower biorę na plecy i nacieram na azymut. Punkt schowany w kępie nad samą wodą, ale wokół kręcą się harcerze, więc nawet nie muszę specjalnie nawigować.
Kolejne zaliczenie :)
PK5: Baszkówka - opuszczone stawy hodowlane, grobla
Popełniam pierwszy poważny i chyba największy dzisiaj błąd. Zamiast przejść wpław przez Jeziorkę i dotrzeć do asfaltu, "jadę" dalej wzdłuż rzeki. Tracę bardzo dużo czasu i bardzo dużo siły. Już wiem, że mam dużą stratę do Radka, bo jestem przekonany, że on wybrał wariant "rzeczny". Do punktu dojeżdżam w zasadzie bezbłędnie tyle, że między nim (tym punktem), a mną jest jeszcze rów opaskowy. Jadąca w pobliżu dziewuszka wskakuje do niego odważnie i wychodząc krzyczy mi żebym uważał, bo jest głębszy niż na to wygląda. No i kurde był jeszcze głębszy niż ona krzyczała, że wygląda, a nie wyglądał, a był :) Czy to jest jasno napisane?
W każdym razie wody to tam może i nie było za dużo, ale bagno jak w rowie.
PK4: Władysławów - drzewo - pomnik przyrody (dojazd od północnego zachodu)
Nie analizowałem jeszcze swojego śladu, ale wyjeżdżając z piątki coś musiałem pokręcić, bo dziewuszka którą zostawiłem tam wpatrzoną w mapę stoi teraz na skrzyżowaniu 100m przede mną. Cholera znowu nadrobiłem drogi
Po drodze dzwoni do mnie brat i pyta się czy byłem na czwórce, bo on krąży wokół niej już pół godziny i nic.
Dziwne, jak podjechałem to nie było nikogo, ale mimo tego, że początkowo wjechałem o jedna przecinkę za wcześnie to właściwie bez żadnego problemu znajduję punkt.
PK3: Las Sękociński - ambona myśliwska
Z czwórki wjeżdżam do lasu i znowu żałuję, że nie ma ze mną Radka. Niedawno z nim tędy jechałem w drodze do Kazimierza, ale sam kompletnie się tu gubię w plątaninie ścieżek wyjeżdżonych przez quady i enduro. Kierując się wskazaniami kompasu udaje mi się w końcu dotrzeć do zabudowań w Łazach i dalej już bezbłędnie odnajduje punkt przy ambonie. Znowu jednak straciłem chwile na nawigację.
PK2: Komorów - na ścieżce wzdłuż strumienia
Wygląda na to, że będę miał komplet. Mam godzinę zapasu i ostatni punkt w zasadzie w drodze do mety. Z tej radości na błotnistej drodze obok Maximusa wyprzedzając liczne grupki jadących powoli w kierunku mety sakwiarzy pędzę przez błota i kałuże :) Zachowuję jednak odpowiednią czujność i zaraz za mostkiem wbijam się w łąki. Odmierzam kilometry i coś mi się nie zgadza, ale wychodzę z założenia, że punktu nad rzeką ominąć nie mogłem więc jadę dalej. W końcu JEST!
Mój kochany, ostatni punkcik kontrolny. Mam komplet :)
META
Pędzę na czuja między zabudowaniami Komorowa, częściowo po trasie którą kilka godzin temu wyprowadzał nas Radek. Na ostatniej prostej do mety zza placów wyskakuje mi jakiś zawodnik i pierwszy wjeżdża na metę. No bywa.
Radek czeka na mnie już pół godziny. Oczywiście też ma komplet.
Jestem cholernie zadowolony choć wygląda jakbym spał :)
Podczas rajdu przejechałem 117,32km w czasie 5:22.
Ponieważ trasa miała mieć optymalnie powyżej 100km to widzę, że wyszło mi to całkiem nieźle. Miejsca jeszcze nie znam, bo orgi cały czas nad tym pracują. Chyba jest jakieś zamieszanie.
UPDATE 30.05:
Wygląda na to, ze jestem DZIEWIĄTY :)
PODSUMOWANIE
Czas skorzystać z genialnego cateringu i poudzielać się towarzysko. Ze względu na obecność kategorii Family na Waypointrace panuje specyficzna atmosfera, którą bardzo lubię. W tym roku udało mi się namówić do startu z dzieciakami przynajmniej trójkę swoich znajomych, z którymi dzięki temu mogę sobie teraz posiedzieć nad wodą, pogadać, powymieniać wrażeniami.
Jest nawet moja ulubienica, mała Drzewkowa :)
Ale najpierw po browarki do sklepu. Regeneracja być musi :)
PODSUMOWANIE 2
Bo lubię podsumowania :)
To niesamowite jak na płaskim Mazowszu, w teoretycznie nieciekawej okolicy budowniczy trasy potrafił umieścić tyle ciekawych punktów, których znalezienie pozwalało zwiedzić wiele naprawdę ciekawych miejscówek, które normalnie omijam obojętnie nie wiedząc, że istnieją. Wielki szacun dla niego. Pozdrawiam
[wstaw]http://www.waypointrace.pl/mapa/#139[wstaw]
To pierwsze co usłyszałem rano. A mówił to Goro człapiący po kuchni w poszukiwaniu płynów koniecznie mokrych :)
Rzeczywiście wczorajsze szykowanie rowerów troszkę się przedłużyło i odczuwamy teraz tego skutki. Czyli jak zwykle.
Szamiemy co kto lubi i sapiąc, bekając i popierdując jak emeryci jedziemy powoli do Pruszkowa. Dawno tam nie byliśmy :)
START
A na starcie to co lubię. Kupa znajomych, w tym wielu takich z którymi się dawno nie widziałem, a widzieć bardzo lubię. Zaczynam ich zaniedbywać przez ten rower, muszę coś z tym zrobić, ale jeszcze nie wiem co.
Punktualnie o 10:00 następuje wielkie map rozdawanie i flamastrem po nich rysowanie :) Wstępnie wygląda na to, że moja koncepcja trasy pokrywa się z koncepcją Radka, a Janek i Goro decydują się jechać za nami. Ruszamy więc we czterech.
PK1: Kanie - kępa drzew na łące
Radek jako miejscowy obejmuje prowadzenie i sprawnie skrótami wyprowadza nas do torów wukadki, wzdłuż których jedziemy na hmm... południe. A "hmm..." jest dlatego, że orgi aby uatrakcyjnić rozrywkę obrócili mapę o ok. 45 stopni i północ nie jest na północy, a południe zupełnie przeciwnie, ale nie na południu takoż. Jeszcze parę razy się dzisiaj na tym przejadę.
W każdym razie na dobry początek z torów wjeżdżamy/wchodzimy w pokrzywy po szyję, a chwilę potem w śmierdzące szambem bagno po kolana. Jak miło :)
Jedziemy przez podmokłą łąkę, ale punktu nie widać. Nagle z krzaków po prawej wyskakuje dwóch harcerzy, łapią się za głowy, wracają w krzaki i wyskakują z nich ponownie, ale już z lampionem i stacją do zapisu danych. Zaspało im się chyba :) Radek podbija chipa jako pierwszy, a mi coś nie chce zadziałać i robi się straszny korek.
PK13: Olesin - ambona myśliwska
Z poprzedniego punktu ruszam tuż za Radkiem, a na plecach czuję oddech Janka. Jedziemy wzdłuż smródki i nagle Radek odbija na jakieś resztki palet rozrzucone w bagnie i przebiega na drugą stronę. Chwilę się waham, bo mam inną koncepcję, ale dochodzę jednak do wniosku, że tak blisko Pruszkowa to Radek nie może się mylić i biegnę za nim. Jak się odwracam to za mną jest pusto. Nie ma Gora, nie ma Janka. Widać musieli odbić do lasu. Nie spotkałem ich już do mety.
Dojeżdżamy do szosy i Radek zaczyna gonić jak szalony. Daję mu co jakiś czas zmiany, ale mam świadomość, ze nie wytrzymam takiego tempa przez cały rajd.
Na punkt najeżdżamy bezbłędnie, bo też po prawdzie nie było tam za bardzo gdzie się zgubić.
PK11: Łąka
Ja nie wiem gdzie tam orgi znalazły łąkę. Punkt był perfidnie schowany w zagajniku i znaleźliśmy go tylko dlatego, że jeden z harcerzy nieopatrznie wychylił z krzaków swój harcerski łepek i Radek go wypatrzył :) No ale żeby nie było że to przypadek, to muszę nadmienić, że wypatrywaliśmy w dobrym miejscu po odliczeniu dobrej ilości kilometrów od ostatniego zwrotu :)
Ale to nie jedyna perfidna zagrywka orgów, jak ja ich za to lubię :) W komunikacie startowym podano, że na PK11 podana będzie lokalizacja bonusowego punktu trzynastego, którego zaliczenie będzie dawało premię czasową w wysokości 30 minut. Nie doceniliśmy z Radkiem perfidii orgów i błędnie założyliśmy, że pewnie ten bonus będzie gdzieś na drugim końcu globusa, więc im wcześniej poznamy jego lokalizację tym łatwiej będzie nam go wpleść w naszą trasę.
Ale nieeeee..!
Żeby zaliczyć bonusa musielibyśmy się wrócić. Gdybyśmy robili trasę w drugą stronę to miałoby to sens, ale tak wychodzi nam z obliczeń, że stracimy na to pół godziny i w najlepszym razie wyjdziemy na zero. Wrrr...
Odpuszczamy i jedziemy w stronę PK10
A w ogóle to byliśmy na tym punkcie pierwsi :)
PK10: Grzmiąca - mostek
Wracamy z Radkiem do trasy Katowickiej (o dziwo w tym roku nie jest wykreślona na mapie jako zakazana) i przemieszczamy się dalej na południe w kierunku czegoś co nazywa się Grzmiąca. Aż mi się Goro przypomniał z poranka ;)
Skręcamy we właściwą drogę, ale na kolejnym rozstaju dróg trochę głupiejemy. Na mapie, która jest w tym miejscu jakąś dziwną wklejką z innej mapy powinna być droga, a w rzeczywistości znika w krzakach. Robimy zatem coś czego na żadnym jeszcze oriencie nie robiłem. Zerkamy na mapę w nawigacji. Dziwnie się z tym czuję, no ale jak dozwolone to dozwolone. W każdym razie "Nie lubię to". Mapka w Garminie jest licha, ale wynika z niej że jesteśmy mniej więcej tu gdzie być się spodziewamy. Atakujemy więc krzaczory i rzeczywiście po chwili docieramy mostku.
Kolejny punkt zaliczony.
PK9: Many - skrzyżowanie ścieżki ze strumieniem
Te okolice znam z zeszłorocznego rajdu. To tu stoi mój ulubiony znak, którego foto popełniłem właśnie wtedy, a załączam i dziś bo warto :)
Time is many© Niewe
Strasznie mnie to bawi :)
Tacy rozbawieni popełniamy nasz pierwszy większy błąd nawigacyjny i przejeżdżamy parę kilo za daleko dojeżdżając aż do kolejnej wsi. Szybka nawrotka i szukamy właściwego skrętu do lasu. Po drodze orientuję się (w końcu to rajd na orientacje, więc pora najwyższa), że zgubiłem swój litrowy bidon z niebieskim piciem. Bidon nie jest wart zbyt wiele, ale picia szkoda, będzie potrzebne dzisiaj.
Podłączył się też po drodze do nas jakiś czas temu zawodnik z numerem 100 i zawija za nami. Wjeżdżamy do lasu, odmierzamy dystans i węszymy za punktem. Jak zwykle odnajduje go Radek, ja węszyłem o jakieś 30 metrów za wcześnie. Punkt umieszczony w błocku, a wokół komary wielkości wróbli. Spadamy czym prędzej stamtąd.
PK12: Krakowiany - w wąwozie.
Wąwóz też znam z zeszłego roku. Tym razem jednak jest nowość. Punkt jest oznaczony jako odcinek liniowy, bez precyzyjnego opisu lokalizacji. Trzeba jechać po śladzie, aż się odnajdzie. Fajnie :)
Z PK9 Radek wyjeżdża w lewo, a ja w prawo. Mam inną koncepcję dojazdu na ten punkt, więc tu nasze drogi się rozchodzą. Zawodnik numer 100 wybiera mnie :) Dobrze, będzie miał mi kto dawać zmiany na asfalcie, zwłaszcza że przed nami około ośmiokilometrowy przelot. Niestety kolega jest coś mało wyrywny do prowadzenia :/
Skręcamy w stronę wąwozu bezbłędnie i w połowie jego długości spotykamy jadącego z naprzeciwka Radka, który właśnie podbił punkt :)
Chipujemy i nawrotka.
PK8: Michrów - mogiła
Jakoś nie pamiętam tego punktu. Wiem tylko, ze po drodze był przejazd przez bród prosto w głęboki piach. To dorżnęło mi napęd i już do końca dnia będzie dramatycznie rzęził.
W każdym razie jakoś łatwo przyszedł ten punkt.
PK7: Łoś - skraj bagna, koniec ścieżki
Znowu długi przelot po asfalcie. Kolegę "100" trzeba cały czas zachęcać do zmian :/ Do punktu docieramy bezbłędnie. Z naprzeciwka znowu wyskakuje Radek. Ma coraz większą przewagę. Po opisie punktu spodziewałem się błotnej masakry, ale jako że nadjeżdżamy z właściwej strony nie ma tragedii.
PK6: Bogatki - kępa drzew nad Jeziorką
Z poprzedniego punktu wylatuję jako pierwszy, nadaję ostre tempo i za chwilę już jestem sam. Chyba miałem na to dzisiaj ochotę, bo jakoś mnie to cieszy :)
Zjeżdżam do lasu w stronę rzeki i zaczyna się to na co czekałem, liczyłem, nadzieję miałem. Zaczyna się brodzenie :) Rozległe podmokłe łąki, a w nich zagłębienia w których bagno mam po kolana, a wodę po pieluchę. Lubię to :)
Rower biorę na plecy i nacieram na azymut. Punkt schowany w kępie nad samą wodą, ale wokół kręcą się harcerze, więc nawet nie muszę specjalnie nawigować.
Kolejne zaliczenie :)
PK5: Baszkówka - opuszczone stawy hodowlane, grobla
Popełniam pierwszy poważny i chyba największy dzisiaj błąd. Zamiast przejść wpław przez Jeziorkę i dotrzeć do asfaltu, "jadę" dalej wzdłuż rzeki. Tracę bardzo dużo czasu i bardzo dużo siły. Już wiem, że mam dużą stratę do Radka, bo jestem przekonany, że on wybrał wariant "rzeczny". Do punktu dojeżdżam w zasadzie bezbłędnie tyle, że między nim (tym punktem), a mną jest jeszcze rów opaskowy. Jadąca w pobliżu dziewuszka wskakuje do niego odważnie i wychodząc krzyczy mi żebym uważał, bo jest głębszy niż na to wygląda. No i kurde był jeszcze głębszy niż ona krzyczała, że wygląda, a nie wyglądał, a był :) Czy to jest jasno napisane?
W każdym razie wody to tam może i nie było za dużo, ale bagno jak w rowie.
PK4: Władysławów - drzewo - pomnik przyrody (dojazd od północnego zachodu)
Nie analizowałem jeszcze swojego śladu, ale wyjeżdżając z piątki coś musiałem pokręcić, bo dziewuszka którą zostawiłem tam wpatrzoną w mapę stoi teraz na skrzyżowaniu 100m przede mną. Cholera znowu nadrobiłem drogi
Po drodze dzwoni do mnie brat i pyta się czy byłem na czwórce, bo on krąży wokół niej już pół godziny i nic.
Dziwne, jak podjechałem to nie było nikogo, ale mimo tego, że początkowo wjechałem o jedna przecinkę za wcześnie to właściwie bez żadnego problemu znajduję punkt.
PK3: Las Sękociński - ambona myśliwska
Z czwórki wjeżdżam do lasu i znowu żałuję, że nie ma ze mną Radka. Niedawno z nim tędy jechałem w drodze do Kazimierza, ale sam kompletnie się tu gubię w plątaninie ścieżek wyjeżdżonych przez quady i enduro. Kierując się wskazaniami kompasu udaje mi się w końcu dotrzeć do zabudowań w Łazach i dalej już bezbłędnie odnajduje punkt przy ambonie. Znowu jednak straciłem chwile na nawigację.
PK2: Komorów - na ścieżce wzdłuż strumienia
Wygląda na to, że będę miał komplet. Mam godzinę zapasu i ostatni punkt w zasadzie w drodze do mety. Z tej radości na błotnistej drodze obok Maximusa wyprzedzając liczne grupki jadących powoli w kierunku mety sakwiarzy pędzę przez błota i kałuże :) Zachowuję jednak odpowiednią czujność i zaraz za mostkiem wbijam się w łąki. Odmierzam kilometry i coś mi się nie zgadza, ale wychodzę z założenia, że punktu nad rzeką ominąć nie mogłem więc jadę dalej. W końcu JEST!
Mój kochany, ostatni punkcik kontrolny. Mam komplet :)
META
Pędzę na czuja między zabudowaniami Komorowa, częściowo po trasie którą kilka godzin temu wyprowadzał nas Radek. Na ostatniej prostej do mety zza placów wyskakuje mi jakiś zawodnik i pierwszy wjeżdża na metę. No bywa.
Radek czeka na mnie już pół godziny. Oczywiście też ma komplet.
Jestem cholernie zadowolony choć wygląda jakbym spał :)
Drzemka na mecie© Niewe
Podczas rajdu przejechałem 117,32km w czasie 5:22.
Ponieważ trasa miała mieć optymalnie powyżej 100km to widzę, że wyszło mi to całkiem nieźle. Miejsca jeszcze nie znam, bo orgi cały czas nad tym pracują. Chyba jest jakieś zamieszanie.
UPDATE 30.05:
Wygląda na to, ze jestem DZIEWIĄTY :)
PODSUMOWANIE
Czas skorzystać z genialnego cateringu i poudzielać się towarzysko. Ze względu na obecność kategorii Family na Waypointrace panuje specyficzna atmosfera, którą bardzo lubię. W tym roku udało mi się namówić do startu z dzieciakami przynajmniej trójkę swoich znajomych, z którymi dzięki temu mogę sobie teraz posiedzieć nad wodą, pogadać, powymieniać wrażeniami.
Jest nawet moja ulubienica, mała Drzewkowa :)
Przyszła rowerzystka :)© Niewe
Ale najpierw po browarki do sklepu. Regeneracja być musi :)
PODSUMOWANIE 2
Bo lubię podsumowania :)
To niesamowite jak na płaskim Mazowszu, w teoretycznie nieciekawej okolicy budowniczy trasy potrafił umieścić tyle ciekawych punktów, których znalezienie pozwalało zwiedzić wiele naprawdę ciekawych miejscówek, które normalnie omijam obojętnie nie wiedząc, że istnieją. Wielki szacun dla niego. Pozdrawiam
[wstaw]http://www.waypointrace.pl/mapa/#139[wstaw]
Kategoria RJnO
Dane wyjazdu:
65.62 km
10.00 km teren
02:47 h
23.58 km/h:
Maks. pr.:38.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 23 m
Kalorie: 2302 kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Rzeki przepłynąłem..
Piątek, 27 maja 2011 · dodano: 27.05.2011 | Komentarze 12
..góry pokonałem,
trochę se wypiłem,
całkiem mało spałem.
Ale do pracy dotarłem. Na czas, na miejsce, na pewno.
Jestem to winny ojczyźnie.
I to mimo wiatru. Wmordewiatru of kors.
Po pracy tradycyjna już piątkowa ustawka z Gorem. Znowu się będziemy rejestrować, za przeproszeniem, ale tym razem w Pruszkowie. Najpierw jednak kurs na Muranów, a potem w Jerozolimskie. Miasto wyludnione, zamknięte całe kwartały, bo jakiś mulat się snuje po mieście bez celu ;) Fajne takie puste miasto.
Po drodze widzimy masowiczów przygotowujących się do startu. Trochę nawet żałuję, ze nie możemy się podłączyć.
Enyłej...
Do Pruszkowa ruszyliśmy początkowo wzdłuż torów WKD tak jak kiedyś do Łodzi jednak czując iż time is nagling, na trzeciej albo drugiej stacji wsiadamy do pociągu. Musimy jeszcze dzisiaj zdążyć się zarejestrować, zintegrować z Radkiem i przygotować rowery. Szkoda czasu na rower ;)
Po drodze Goro wchodzi w mały konflikt z maszynistą. Dobrze, że nie kazał mu zawieźć nas na lotnisko :)
Na miejscu rejestracja i integracja nad stawem z Radkiem.
Zintegrowani jak należy jedziemy z Gorem do mnie. A u mnie jak to u mnie. Trole wyczuwają browar i się schodzą. Wpadł mój brat i wpadł rooter Z pięciu na początek zrobiła się skrzynka, ale rowery przygotowane jak nigdy :)
Jutro będzie pięknie. Jedna z moich najmojszych imprez będzie jutro :)
trochę se wypiłem,
całkiem mało spałem.
Ale do pracy dotarłem. Na czas, na miejsce, na pewno.
Jestem to winny ojczyźnie.
I to mimo wiatru. Wmordewiatru of kors.
Po pracy tradycyjna już piątkowa ustawka z Gorem. Znowu się będziemy rejestrować, za przeproszeniem, ale tym razem w Pruszkowie. Najpierw jednak kurs na Muranów, a potem w Jerozolimskie. Miasto wyludnione, zamknięte całe kwartały, bo jakiś mulat się snuje po mieście bez celu ;) Fajne takie puste miasto.
Po drodze widzimy masowiczów przygotowujących się do startu. Trochę nawet żałuję, ze nie możemy się podłączyć.
Masa dla kontrapasa© Niewe
Enyłej...
Do Pruszkowa ruszyliśmy początkowo wzdłuż torów WKD tak jak kiedyś do Łodzi jednak czując iż time is nagling, na trzeciej albo drugiej stacji wsiadamy do pociągu. Musimy jeszcze dzisiaj zdążyć się zarejestrować, zintegrować z Radkiem i przygotować rowery. Szkoda czasu na rower ;)
Po drodze Goro wchodzi w mały konflikt z maszynistą. Dobrze, że nie kazał mu zawieźć nas na lotnisko :)
Na miejscu rejestracja i integracja nad stawem z Radkiem.
Od lewej: Ja, palma, fontanna, Radek© Niewe
Zintegrowani jak należy jedziemy z Gorem do mnie. A u mnie jak to u mnie. Trole wyczuwają browar i się schodzą. Wpadł mój brat i wpadł rooter Z pięciu na początek zrobiła się skrzynka, ale rowery przygotowane jak nigdy :)
Jutro będzie pięknie. Jedna z moich najmojszych imprez będzie jutro :)