Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Niewe.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

RJnO

Dystans całkowity:3576.98 km (w terenie 1847.00 km; 51.64%)
Czas w ruchu:189:42
Średnia prędkość:18.86 km/h
Maksymalna prędkość:65.00 km/h
Suma podjazdów:13560 m
Suma kalorii:78479 kcal
Liczba aktywności:25
Średnio na aktywność:143.08 km i 7h 35m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
191.00 km 100.00 km teren
09:17 h 20.57 km/h:
Maks. pr.:41.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:608 m
Kalorie: 5682 kcal

Harpagan - 43 w Czarnej Wodzie

Sobota, 21 kwietnia 2012 · dodano: 02.05.2012 | Komentarze 18

Do Czarnej Wody wybraliśmy się we czterech. Goro, Radek, Janek i Ja. Goro wylosował zaszczyt pełnienia funkcji kierowcy przez łikend, a my mogliśmy się rozgrzewać przed zawodami już w aucie, co zresztą ochoczo żeśmy uczynili.

Zaoszczędzone na podróży pieniądze zwyczajnie przepijamy © Niewe


Docieramy na miejsce jakoś po 21-ej, szybka rejestracja, odebranie kart SI i lecimy sprawdzić i dopieścić nasze sprzęty przed zawodami :)

Radek zaczął od sprawdzenia najważniejszego. Od kasku. Na szczęście pasuje. © Niewe


Śpimy szybko i intensywnie, bo o 6:27 rano czeka nas rozdanie map.
Rankiem oczywiście burdel, nikt niczego nie może znaleźć w dodatku jest ciemno, bo nie chciało nam się otwierać okiennic.

3,2,1 Staaaart słyszymy jeszcze z domku. Na szczęście na miejsce rozdawania map mamy całe 60 metrów, więc jakoś się ogarniamy gubiąc jednak Radka, który prawdopodobnie wyskoczył pierwszy.

Spaliśmy intensywnie, a jednak wyglądamy na niewyspanych. Czemu to tak? © Niewe


Kreślimy markerem na mapie ślimaka w kierunku odwrotnym do ruchu wskazówek zegara, ruszamy na północ i całe 20 minut później całkowicie zmieniamy nasze plany :)
Mieliśmy jechać na PK1, a zupełnie nieświadomie odbiliśmy na PK11. Spisek wykrył Goro, którego zafrasował kamień rozstajny pokazujący coś zupełnie innego niż się spodziewaliśmy.

Rozstajny kamień frasuje właśnie Gora © Niewe


Ja niestety rano jestem zawsze nieprzytomny i zaczynam nawigować z sensem dopiero po jakiejś godzinie jazdy, a chłopaki chyba za bardzo mi zaufali i nie kontrolowali dystansu.
Ponieważ PK1 jest nisko punktowany, dokonujemy przerysowania naszego ślimaka i zaczynając od PK11 będziemy się kręcić po mapie w prawo.

PK któryś tam na jeziorem © Niewe


Tym razem relacja z całego rajdu nie będzie punkt po punkcie, bo bym zanudził chyba samego siebie pisząc to. Nie dlatego, że rajd był nudny, bo nie był. Piękna okolica, piękna pogoda (może z wyjątkiem 4 godzin deszczu) piękne chłopaki (to o nas, a głównie o mnie), cały dzień na rowerze więc znudzić się nie sposób.

Teraz wstawiam zdjęcie, żeby nie było tyle tekstu na raz ;) © Niewe


Po prostu punkty były w porównaniu do niedawnego MTBO tak łatwo położone, że jedyne co nam nie pozwalało zdobyć Harpagana w rekordowym czasie 10 godzin to nasze rozkojarzenie, debilne rozmowy zamiast wpatrywania się w mapę i moja kondycja, a właściwie jej całkowity brak.
Zwyczajnie nie starczało mi czasem siły na piachy i góry :)
No dobra, pewnym utrudnieniem była też mapa, która po tym jak lekko zamokła stała się pełna terenów, po których nie stąpał jeszcze żaden biały człowiek.

Nie było tu białego człowieka, więc są białe plamy © Niewe


Jak na każdym tego typu rajdzie nie zabrakło atrakcji typu przekraczanie tego czy owego z rowerami w łapie.

Najs biiwer ;) © Niewe


Ogólnie jednak przez cały rajd nie zdarzyło nam sie wdepnąć nigdzie głębiej niż na pół buta, co mnie osobiście zmartwiło, bo ja lubię sobie pobiegać po bagnach.

Jankowi za to udało sie zerwać łańcuch © Niewe


Na metę docieramy jakieś 20 minut przed końcem czasu, mając 12 zaliczonych PK. Ponieważ podbijaliśmy głownie tłuste punkty udało się uzbierać całe 43 punkty przeliczeniowe, co dało nam pozycje 42,43 i 44 czyli mniej więcej tak jak na jesiennym Harpie w Elblągu.
Radek dotarł z siedmiominutowym opóźnieniem i zajął wysoką 14 pozycję oraz zaliczył totalnego zgona :)

Na mecie było stu fotografów, ale udało sie uchwycić tylko mój plecak © Niewe


Natychmiast po rajdzie przystępujemy do zasyfiania domku, uzupełniania płynów oraz integracji. Na dekoracji rozsiadamy się z Thelim i ChrisEM i w napięciu czekamy jakież to wspaniałe nagrody przygotowali dla nas sponsorzy rajdu.
Prawdziwymi szczęśliwcami okazali się kolejno:
Radek, który wygrał piękną, tekturową teczkę formatu A4 (zawsze marzyłem o takiej, a on mi ją zgarnął sprzed nosa)
Chrisem, który zgarnął pół miliona ulotek firmy Grey Wolf. Świetna sprawa. Może teraz czytać pół miliona książek na raz i do każdej będzie miał zakładkę.

Pół miliona estetycznych zakładek. Świetna rzecz © Niewe


Niby to śmieszne, ale generalnie żenujące. Nie da się ukryć, że Harpagan skręca mocno w stronę Mazovii.

Jednakowoż fajno było i jeszcze fajno będzie, bo na niedzielę planujemy też zacną wycieczkę, o czym już w następnym wpisie, a teraz przerwa na reklamę.
CZYTASZ TYSIĄC KSIĄŻEK JEDNOCZEŚNIE I MASZ PROBLEM Z ZAKŁADKAMI?
GREY WOLF – TO ROZWIĄZANIE TWOJEGO PROBLEMU
GREY WOLF – READING SOLUTIONS
:p
Kategoria RJnO


Dane wyjazdu:
147.13 km 85.00 km teren
08:00 h 18.39 km/h:
Maks. pr.:40.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:352 m
Kalorie: 4635 kcal

MTBO10 - dawniej PreHarp

Sobota, 14 kwietnia 2012 · dodano: 19.04.2012 | Komentarze 15

Dzisiaj pierwszy dłuższy i poważniejszy wypad od czasu kontuzji. Mam trochę obaw jak będzie z moją kondycją, ale mimo to na dojazd wybieram wariant z pociągiem. Jest to tyle istotny wybór, że na dworzec mam jakieś 24 kilo, które muszę doliczyć razy dwa do planowanego dystansu.
Jednak albo z kondycją nie jest źle, albo miałem wiatr w zad, bo na miejsce spotkania docieram z miłą średnią ponad 27km/h.
Spotykam się z Gorem, dołącza Janek i razem lecimy na Zachodni.
O ile w pociągu jest sucho i ciepło, to na zewnątrz im bliżej Otwocka, tym słabiej to wygląda.
Zimno i mokro. Pierwsze chwilę po wyjściu z pociągu to dramat.
Docieramy na miejsce, szybkie formalności, powitanka, montaż numerów, mazaki w dłoń i stoimy gotowi do odebrania map.

START
Mapa ma skalę 1:70000 co jest słabe do przeliczania sobie odległości. Ale poza tym jest czytelna i chyba dosyć aktualna. Kreślimy ambitną trasę zrobienia całości, co potem okaże się błędem. Tutaj, w przeciwieństwie do Harpagana najwyżej wyceniane są punkty w pobliżu bazy, ale nie bierzemy tego pod uwagę, bo jak już zaznaczyłem, nastawiamy się na komplet :)
bojowo ;) © Goro


PK4 (3) – jar
Zaczynamy od jaru na północny wschód od startu. Szybki przelot asfaltem na rozgrzewkę i już widzę, że różowo nie będzie. Tego, że nie utrzymam tempa zadanego przez Radka to się spodziewałem, ale tego, że za szybcy będą dla mnie także Janek i Goro to już nie. Nie próbuję jednak nawet ich gonić. Przede mną cały dzień, a mając takie zaległości w jeździe muszę się oszczędzać żeby nie odpaść potem zupełnie. Jar odnajdujemy w zasadzie bez problemu.

PK3 (3) – skrzyżowanie
Powrót na południową stronę szosy, trochę offrołdu pod linią wysokiego napięcia i za chwilkę mamy kolejny tłusty punkcik. Na razie jeszcze jedziemy w komplecie, ale pojawia się już pierwsza różnica zdań.

PK2 (3) – drabina, na wzniesieniu
Radek chce jechać przez wieś, a ja wzdłuż szlaku rowerowego. Ostatecznie daję się przekonać i uderzamy w kierunku Gliny. Gdzieś przy kolejnych skrzyżowaniach rozchodzą się jednak nasze drogi. Radek atakuje punkt bardziej od południa, Janek gubi się nie wiem gdzie, a my z Gorem ostatecznie docieramy do czerwonego rowerowego, ale jednak nie zauważamy odpowiedniej przecinki i musimy nadrabiać drogi. Przez chwilę tracę orientację, ale na szczęście pomaga ukształtowanie terenu i widoczni na wydmie rowerzyści. Na punkcie spotykamy moich ulubionych Nowaków z Gerappa, z którymi to rywalizacja na orientach zawsze mnie cieszy. Podobnie zresztą jak i integracje po :)
Rywalizacją, rywalizacją, ale dostajemy od nich jakże cenną wskazówkę jak NIE JECHAĆ do PK1
Radek wpada na punkt chwilę po nas, Janka nie widać.
Goro odhacza drabinę na wzniesieniu © Niewe


PK1 (3) – polana
Jedziemy na azymut znowu szukając czerwonego szlaku. Wypadamy na prawdziwą leśną szutrostradę gdzie stoi cała grupka szukających drogi zawodników. Na chwilę tracę orientację, bo pytająca mnie o drogę rowerzystka, ma rude włosy, kucyki i taki uśmiech, że…
…że tracę na chwilę orientację gdzie północ, gdzie południe ;)
No to jedziemy na zachód. Zgodnie ze wskazówkami Nowaków omijamy pierwszą drogę, która wydawałby się najprostszą do PK1 i jedziemy do kanałku. Po skręcie mam przez chwilę obawy czy Nowaki nas jednak po koleżeńsku nie wkręcili, bo bagno jest po osie i chwilami trzeba prowadzić, ostatecznie docieramy jednak na punkt. W międzyczasie z lewej strony wyjeżdża z lasu Radek, a z prawej dobiega bez roweru Janek. Z relacji Janka wynika, że jednak Nowaki dobrze nam podpowiedzieli. Przykro mi, że w nich zwątpiłem przez chwilę :)

PK15 (1) – przepust
Kontynuujemy naszą wędrówkę w dół mapy (czy też na południe, dla tych co mapę, o zgrozo, obracają) szukając przepustu. Nie wiadomo kiedy tworzy się większa grupka i razem wpadamy na teren jakiegoś zakładu. Tamtejszym psom się to średnio podoba, ale jednak w kupie siła i burki muszą ograniczyć się tylko do ujadania. Wypadamy drugą bramą, wszyscy skręcają w lewo…, a my z Gorem w prawo :) Mam inną koncepcję najazdu na ten punkt . Jedziemy wzdłuż jeziora podziwiając widoki, odbijamy w pole i się zaczyna.
Zaczęło się... © Niewe

Musimy się zatrzymać i patykami wygarnąć błoto, bo przednie koła stanęły na amen. Sam punkt odnajdujemy jednak bez problemów nawigacyjnych.

PK10 (2) – przepust
Od przepustu przy PK15 w kierunku szosy i PK10 nie prowadzi żadna droga. Można wracać przez błota tak jak przyjechaliśmy, można wracać drogami, które wybrali pozostali zawodnicy, ale patrząc na ich rowery nie mieli lżej, albo można cisnąc polami na azymut. Wybieramy trzeci wariant.

Wariant czeci :) © Niewe

Początkowo w miarę twarde bagienko zamienia się w „w ogóle nie twarde bagienko” :) i do szosy docieramy przemoczeni prawie do kolan. Przejeżdżamy przez wioskę o uroczej nazwie CAŁOWANIE i za chwilę zdobywamy kolejny przepust.

PK14 (1) – przy kominku, skraj polany
Od drogi na ten punkt zaczyna się mój zgon. Na prostej równej drodze jeszcze jakoś jadę. Do PK 14 prowadzi jednak albo piach, albo kamienie i nierówności. Nie jestem w stanie utrzymać tempa i odpadam Gorowi coraz bardziej. PK14 odnaleziony na niewielkim wzniesieniu, jednak okupione jest to potwornym zmęczeniem. Wciągam jakieś batony, ale niewiele to pomaga

PK9 (2) –przepust
Od pewnego czasu jedziemy z jeszcze innymi dwoma rowerzystami. Początkowo planowałem najechać na PK9 od północy jednak będąc strasznie zmęczonym pozwalam sobie na chwilę dekoncentracji i atakujemy od południa prowadzeni przez tych dwóch. Znowu woda po osie i znowu chodzenie po bagnach. Odbijamy punkt i aby nie wracać po tym bagnie do szlaku próbujemy wrócić tak jak planowaliśmy to pierwotnie czyli na północ. A tu jest jeszcze głębiej :)

PK8 (2) – ambona
Przed nami jeden z dłuższych przelotów między punktami. Zaczynamy powrót w górę mapy czyli na północ ;) Po drodze Goro łapie gumę. Mamy dętki, łatki, pompki, nie mamy jednak najważniejszego.
Nie mamy browaru!
Na szczęście dziura jest na tyle mała, że kawałek da się jeszcze przejechać, a reklama na poboczu pokazuje, że do spożywczego mamy 1400m. Wprawdzie nie do końca po drodze, ale awaria to awaria. Jedziemy. Na miejscu okazuje się, że sklep jest już zamknięty i Goro musi zmieniać dętkę na sucho. No cóż. W końcu orienty to dosyć ekstremalna zabawa.
Pod sklepem siedzą dwie zawodniczki i sączą (zgroza!!!) Reddsa. W pierwszej chwili mnie odrzuciło, ale że dziewczyny ładne to się przełamuję i podchodzę pogadać. Lepszy jednak taki widok, niż Goro pompujący gumę, nie? ;)
PK8 zdobywamy jadąc po drewnianych kładkach wzdłuż rezerwatu na bagnach. Ładnie tu jak cholera i trzeba będzie kiedyś wrócić bardziej krajoznawczo.
Mówiłem, że ładnie, to ładnie. Oto poszlaka. © Niewe


PK7 (2) – paśnik
Robimy mały przegląd punktów do zaliczenia i wychodzi nam, że mamy szansę jeszcze co najwyżej na trzy. Ruszamy w stronę paśnika przy PK7 po drodze spotykając Janka, który z uwagą obczaja jakąś inną ambonę w lesie :D
Ja już mam totalnego zgona. Zgasłem jak świeczka na wietrze i jadę siła woli, próbując jakoś tam utrzymać się Gora. Kompletnie straciłem też koncentrację i w efekcie omijamy paśnik i chwilę kręcimy się po lesie. Jak w końcu odnajdujemy PK to na miejscu jest już Janek

PK13 (1) – paśnik
Jak już mamy fazę na paśniki to postanawiamy zaliczyć jeszcze ten przy PK13. Już wiemy, że na dwunastkę nie ma szans i nawet ta trzynastka jest bardzo ryzykowna, na szczęście w miarę sprawnie udaje się ją odnaleźć.
Obrzuca pole gównem jak mnie przełożeni na zebraniu ;) © Niewe


META
Ja optuję za jazdą na południowy wschód najkrótszą drogą do mety, Goro forsuje wariant dłuższy, ale na oko po lepszych drogach i łatwiejszy nawigacyjnie. Ponieważ ciężko mi się już nawet myśli nie upieram się przy swoim i jedziemy w stronę Kruszowca zgodnie z koncepcją Gora. Niestety okazuje się, że w miarę dobra, piaskowa droga, po deszczu ciągnie niemiłosiernie i z trudem utrzymuję 20km/h. Goro musi na mnie czekać, a cenne sekundy uciekają. Czasu mamy naprawdę na styk.
Docieramy do asfaltu w Woli Karczewskiej i tu 15 minut absolutnej chwały dla Gora!
Asfalt to zdecydowanie jego żywioł. Prędkość właściwie nie spada poniżej 35-37km/h. Zaciskam zęby, widzę właściwie tylko jego tylne koło, opony wyją, a ja modlę się żeby to się wreszcie skończyło.
Na metę wjeżdżamy 54 sekundy przed limitem.
To się nazywa dobrze wykorzystany czas :)
A na mecie jak przystało już na tę imprezę pełen wypas. Pyszna zupka, pomarańcze, ognicho, kiełbachy, ogóry, rewelacyjne towarzystwo i zajebista atmosfera. Tak jak już wspomniałem na forum ta impreza to wzór dla innych imprez tego typu i powinna leżeć w gablocie, w Sevres, zaraz obok wzorca metra i kilograma.
Tak powinna wyglądać meta na każdym rajdzie © Niewe


PODSUMOWANKO
Po przeliczeniu punktów wychodzi na to, że zdobywamy miejsca 28 i 29. Słabiutko w porównaniu z wynikiem jesiennym, ale nadal jedno miejsce przed Nowakami :)
Po zjedzeniu tego co było do zjedzenia i wypiciu tego co było do wypicia spadamy do pociągu i w dobrym towarzystwie wracamy zuruck nach Hause. Ja tylko jeszcze muszę dotrzeć z dworca do domu, ale to już zaledwie godzinka kręcenia, więc żaden problem :)
Janek robi fotę a'la dziubek na NK :) © Niewe

No :)
Kategoria PKP, RJnO, Zawody


Dane wyjazdu:
150.00 km 90.00 km teren
09:24 h 15.96 km/h:
Maks. pr.:49.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1365 m
Kalorie: 5197 kcal

Harpagan 42 Elbląg

Sobota, 15 października 2011 · dodano: 16.11.2011 | Komentarze 6

WSTĘP
Prawie każda moja relacja z jakiejś zorganizowanej imprezy zaczyna się tym, że „mamy plan”. Takoż będzie i tym razem.
Na jesiennego Harpagana w toku całorocznych negocjacji ustalił nam się skład:
Radek (o matko boska!)
Śledziu (dawno z nami nigdzie nie był)
Janek (bywa, ale pierwszy raz, więc to opisze)
I Ja (wiadomo)
Odpadł Goro, bo miał jakieś sprawy rodzinne. Nie do końca kumam jak rodzina może być ważniejsza od Harpagana, ale że ja za dużo rodziny nie mam, to się nie mądrzę. W każdym razie nie jedzie.
Zatem mamy plan.
Spotkamy się u mnie. Ten „prosty” plan zakłada, że dwa rowery ładujemy do bagażnika (standard) i dwa na dach (teoretycznie też standard). Niestety jak każdy prosty plan, tak i ten musiał się zesrać. Okazało się, że mimo, że zmieniłem auto z jednego takiego samego, na drugie takie same, to to drugie takie same jednak nie jest do końca takie same i bagażnik nie pasuje.
Czy to jest jasne?
Ostatecznie musieliśmy pojechać na dwa samochody co w ogóle mnie nie ucieszyło, bo nie lubię prowadzić gdy wokół mnie nie ma bandy wesołych ludzi.
Nie to żeby Śledziu nie był wesoły. Co to to nie. Jest wesoły. Tylko, że się nachlał i zasnął, a ja musiałem zadowolić się swoim zajebistym towarzystwem. Dobrze, że chociaż fizjologii nie da się oszukać i co te 100km miałem z kim pogadać przez chwilę kiedy on lał ;)
Do bazy rajdu docieramy jak zwykle po nocy. Szybka rejestracja, logowanie się w hotelu i przystępujemy do przygotowywania sprzętów i kolacji.
Każdy ma swój sposób na przygotowanie organizmu do wysiłku © Niewe

Przygotowywanie przedłużało się na tyle, że w pewnym momencie, różni inni uczestnicy jutrzejszego Harpagana zagadywali nas „i co startujecie jutro?” „nie kładziecie się?” itp.
Zapomnieli chyba, że w nazwie tego rajdu jest słowo „ekstremalny”. A to właśnie o nas tu chodzi ;)

START Elbląg
Cele rajdu:
• sprawdzenie granic własnej wytrzymałości i odporności psychicznej,
• wyłonienie osób godnych miana HARPAGANA w marszu i rowerowej jeździe na orientację,
• popularyzacja imprez na orientację, jako doskonałej formy niekonwencjonalnego wypoczynku,
• upowszechnienie kultury fizycznej, sportu oraz obronności kraju,
• wymiana doświadczeń przez sympatyków imprez na orientację,
• praktyczne potwierdzenie własnych umiejętności w posługiwaniu się mapą i kompasem,
• ukazanie uczestnikom piękna Ziemi Pomorskiej.
Takie są założenia.
A teraz samo PRAWDA:
Rozdanie map jak zwykle po ciemku i jak zwykle miejscowi mają to w dupie, bo im mapa z lat osiemdziesiątych i ciemność w niczym nie przeszkadza. Taka jest specyfika tego Rajdu i trzeba się z tym pogodzić. Wiemy o tym, więc jedziemy za nimi.

PK19 godz. 7:13
Już pierwszy podjazd ujawnia mi straszną prawdę. Gorączka, która mi towarzyszy od tygodnia, a którą próbowałem wczoraj wieczorem zbić zimnymi Kasztelanami powróciła i każde mocniejsze depnięcie na pedały powoduje, że pęka mi głowa i łomocze serce. Punkt odnajdujemy po zjeżdżeniu ciemnego lasu wzdłuż i wszerz.

PK 8 godz. 7:48
Pierwsze błoty za płoty. Punkt odnaleziony bez problemów, ale rowery zdążyły się już ufajdać błotem po pachy. I tak już będzie do końca tego rajdu, który zgodnie został uznany za najtrudniejszy od lat. Po odbiciu punktu komunikuję Radkowi, że dalej ściga się sam, a ja ze względu na gorączkę przechodzę w tryb krajoznawczy

PK15 godz. 9:12
Krótki przelot asfaltem i w lesie szukamy zjazdu nad strumień. Tam po raz pierwszy dzisiaj i nie ostatni spotykam Theliego. Po krótkim błądzeniu wbijam się w wąską ścieżkę, a za mną przynajmniej kilkanaście osób, w tym jak się później okazało Monika. Ponoć wyglądałem jakbym wiedział gdzie jadę :) Ponad godzina noszenia rowerów przez strumienie, przez powalone drzewa i w błocie po kolana pozbawiła ich złudzeń :)

PK 16 godz. 9:59
Z PK 15 wyjeżdżamy na asfalt nie do końca tam gdzie planowaliśmy, ale ostatecznie udaje nam się skierować we właściwym kierunku. Sama wieża łatwa do odnalezienia, ale trudniejsza do podjechania, bo na wzgórzu niedaleko zabytkowego klasztoru. Z wieży widać Zalew co mnie strasznie cieszy :)
Wieża widokowa w Kadynach © Niewe


PK 20 godz. 10:48
Z komunikatu startowego wynikało ponoć, że do tego punktu ciężko się dostać z rowerem i że dopuszczona jest możliwość udania się tam pieszo. Porzucamy więc rowery w lesie i drałujemy po torach wzdłuż brzegu.
Droga do, do, dooooo, do PK20 © Niewe


Plotki okazały się mocno przesadzone i tylko niepotrzebnie się nałaziliśmy.
Punkt był umieszczony tak:
Ponoć tu nie da się dojechać rowerem © Niewe


Moim zdaniem czytnik powinien być na kamieniu i wtedy miałoby to sens :)
Święty Kamień. Pan wie kto po nim stąpał ;) © Niewe


PK 10 godz. 11:59
Pierwszy naprawdę długi przelot asfaltem. Jakoś przed Fromborkiem gubię Janka, za to przy drodze stoją moi fani i mnie dopingują.
Moi wierni kibice © Niewe

Na dojeździe do punktu spotykam Radka jadącego z przeciwka. Nie bardzo potrafię rozkiminić jaki wariant wybrał, że musiał wracać tą samą drogą.

PK 11 godz. 13:18
Następny w kolejce miał być PK2. Tak mi wynikało z moich „notatek” Jednak dużo czasu stracone na PK15 oraz warunki terenowe (ekstremalne błoto) wymuszają modyfikację. Decyduję się zostawić ten punkt zwłaszcza, że wygląda na trudny nawigacyjnie i kieruję się Prosto na PK11.
No prawie „prosto” Jedna z dróg na mapie okazała się nie istnieć w rzeczywistości i musiałem nadrobić trochę drogi, a potem jechać chwilę serwisówką wzdłuż drogi ekspresowej.

PK 6 godz. 14:18
Pierwszy raz na Harpaganie jadę kompletnie sam i musze przyznać, że mi się to podoba. Mam czas podziwiać krajobrazy, robić fotki, a nawet przysiąść na chwile żeby „posłuchać” świata wokół. Lubię to.
Piękny skrót do PK6. © Niewe


PK 14 godz. 15:13
W drodze do tego punktu pojawiły mi się pierwsze poważne kłopoty techniczne. Przed rajdem wymieniłem największy blat z przodu, ale nie wymieniałem łańcucha. Początkowo taki zestaw jakoś funkcjonował, ale teraz przestał. Dodatkowo jazda 9 godzin po błocie dorżnęła też środkową koronkę i zostało mi w zasadzie tylko najlżejsze przełożenie.
Na punkt najeżdżam o jedną drogę za wcześnie (nie było jej na mapie) i musze się przedzierać jakieś 400 metrów na szagę przez las. Przy okazji napotykam taką oto dziwną konstrukcję.
Co to niby jma być? © Niewe

Nie wiem co to jest, ale jest niebezpieczne, bo wychodząc ze skarpy po prawej w pierwszej chwili w ogóle nie dostrzegłem tego wilczego dołu przykrytego gałęziami. Nocą mogłoby być niezabawnie

PK3 godz. 15:46
Z braku czasu i ze względu na problemy sprzętowe kieruję się kręcąc młynka w kierunku mety, postanawiając po drodze zaliczyć jeszcze tylko dwa punkty, w tym właśnie trójkę.
Odnaleziona bez problemu, ale znowu dała o sobie znać nieaktualność mapy. Tym razem jednak na korzyść zawodników. Na mapie nie było przejazdu przez tory, w rzeczywistości był i to elegancki.

PK 17 godz. 17:02
Chyba najtrudniejszy nawigacyjnie punkt. Układ dróg kompletnie inny od tego na mapie. Trafiam w zasadzie tylko dzięki wskazówkom od wracających z niego zawodników. Podjazd oczywiście po błocku. Po drodze we wsi udzielam kilku burkom lekcje pokory przed miotaczem gazu.
W oddali widać też piechurów, którzy kończą swoją dwudziestocztero godzinną przygodę © Niewe


META 18:04
Zjeżdżając z ostatniego punktu spotykam znowu Radka, który zeznaje, że ma totalnego zgona i jedzie resztką sił. Tłumaczę mu co i jak i umawiamy się, że dogoni mnie na asfalcie w stronę Elbląga. Tym razem jednak ten mały oszust ;) nie kłamał i naprawdę miał zgona, bo mimo, że początkowo pojechałem w przeciwnym kierunku i mimo tego, że jechałem na najmniejszym przełożeniu nie dogonił mnie już do mety i dotarł kilka minut później.
Ubłocony, ale szczęśliwy jak cholera © Niewe

Janek dociera jeszcze kilka minut po nas, a Śledziu marznie na mecie już od kilku godzin. Nie mógł pojechać na kwaterę, bo zapomniał gdzie to jest :)

PODSUMOWANIE
Zająłem 40 miejsce, a Radek 28. Czyli gdybym tradycyjnie jechał z nim, zaliczyłbym swoją życiówkę na Harpie, co byłoby fajne. Ale i tak nie żałuję, bo jadąc samemu, mogłem naprawdę skupić się na pięknych okolicznościach przyrody i nacieszyć swoim własnym, zajebistym zresztą towarzystwem. A życiówkę zrobię na wiosnę. Już za 180 dni :)
Kategoria RJnO


Dane wyjazdu:
138.00 km 85.00 km teren
06:34 h 21.02 km/h:
Maks. pr.:39.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:288 m
Kalorie: 4407 kcal

MTBO Łucznica

Sobota, 8 października 2011 · dodano: 27.10.2011 | Komentarze 18

Imprezy z cyklu MTBO chyba na stałe wejdą już do naszego harmonogramu imprez typu MUST BE. Na wiosnę było genialnie i w tym razem takoż. Świetna organizacja, kameralna atmosfera, blisko od Warszawy, w dodatku zawsze tydzień przed Harpaganem. To musi się podobać. Przynajmniej mi.
Ale do rzeczy..
Świadomi naszych ludzkich słabości postanawiamy na miejsce pojechać pociągiem. Ja z Radkiem z Pruszkowa, Goro dołączy na Zachodnim. Proste?
Tylko z pozoru.
Obliczyłem sobie, że aby zdążyć na pociąg w Pruszkowie muszę wyjechać o szóstej. Punktualnie 5:59 stałem gotowy do wyjścia w drzwiach domu, gdy przypomniałem sobie, że Radek, człowiek świadomy swoich ludzkich słabości nawet chyba bardziej niż ja poprosił mnie abym rano do niego zadzwonił, bo „może być różnie”
No i było.
Odebrał „już” za szóstym razem i coś wybełkotał, a w tle naparzał budzik. Chwilę nam się zeszło zanim Radek pojął po co dzwonię zaledwie trzy godziny po tym jak wrócił do domu i się położył, ale się udało. Obiecał, że będzie, a ja wyruszyłem we wieś, we ciemność, we mróz, we wilki jakieś…
I albo źle to sobie wszystko obliczyłem, albo za długo budziłem Radka, albo za wolno jechałem, albo tak zwana superpozycja czyli wszystkie te czynniki łącznie nakładające się na siebie sprawiły, że w okolicy trasy na Poznań zdałem sobie nagle sprawę, że nie mam szans zdążyć na pociąg. Że nie mam żadnych.
Czyli trzeba improwizować.

Zatem jadę szybko, czujny jak ważka,
Patrząc na wszystko spod kasku daszka…
;)

I dopiero w Płochocinie znalazłem to czego szukałem, czyli stojący na poboczu trollejbus jakich pełno w okolicy w związku z budową autostrady i zmierzający do niego pewnym krokiem kierowca. Jak podjechałem to akurat odpalał. Zaskrobałem żałośnie w szybkę, zrobiłem smutnego misia i po już po chwili, pomimo początkowych oporów siedziałem w ciepłej kabinie z pięcioma trollami, a rower leżał na pace.

Ognia Pane Kerowco! Ognia!

Wysadzili mnie na przedmieściach Pruszkowa i do stacji musiałem dotrzeć już sprintem. Jeszcze tylko cholerna kładka z tysiącem schodków i już jestem na peronie, całe dwie minuty przed odjazdem pociągu. Radek też już był, ale nie wyglądał dobrze. W międzyczasie dostałem SMSa od Gora. Zaspał i pojedzie samochodem.
Mówiłem, że to nie proste, tak się wziąć i umówić?
Na Zachodnim dosiada się za to cała masa rowerzystów w tym Nowaki i Bogdan z Gerappa. Lubię jak oni są :) W takim towarzystwie podróż mija błyskawicznie.
Czyli można się bawić bez alkoholu. Nie wiem po co, ale można. Co jakiś czas padają tylko pytania o Che. Czy jedzie i czemu nie? A skąd ja mam to wiedzieć. To, że czasem jej się zdarza zanocować u mnie na podjeździe to nie znaczy, że od razu wiem „czy jedzie i dlaczego nie”. I czy jedzie.
Do Pilawy dojeżdżamy jak to w zazwyczaj w Kolejach Mazowieckich: na czas, na miejsce, na pewno.
Banda rowerzystów wysypująca się z pociągu w małym sennym miasteczku budzi grozę wśród mieszkańców. Pierwsze kroki (koła?) kierujemy oczywiście od razu do sklepu. Trzeba zrobić zapasy na ognisko po rajdzie. Kupujemy z Radkiem browarki, a Gerappy uderzają w słodkie
Krupnik, czy miodówka. To są prawdziwe dylematy rowerzysty. © Niewe

Przy czym namiętnie dyskutują o tym co lepsze i dlaczego.
Żeby rozstrzygnąć jednoznacznie ten spór trzeba było zaangażować znanego kipera Radka.
Znany kiper Radek w akcji pt. hej nał, hej nał!! :) © Niewe

Werdykt został wydany natychmiast.
Dobre, kupię nam też” :)
I kupił.
I pojechaliśmy na miejsce startu gdzie spożyliśmy śniadanko.

START
Po śniadaniu ustawiamy sią na starcie i czekamy na rozdanie map © Niewe

Na miejscu prawie same znajome twarze plus kilka nieznajomych. Jest też Theli :)
Następuje sprawne rozdanie map i ruszamy gremialnie w teren.

PK4 – ambona
Pierwszy punkt jak zwykle zdobywamy w tłumie, a dodatku był tak banalny nawigacyjnie i tak blisko od bazy, że nie ma się tu co za bardzo rozpisywać. Jedyną ciekawostką jest to, że orgi postanowiły wyrównać trochę szanse i dać fory słabszym. Punkty mają różną wagę, przy czym generalnie te najbliżej bazy są wycenione najwyżej. Fajny pomysł moim zdaniem. To w pełni amatorska impreza i najważniejsza jest atmosfera oraz dobra zabawa.

PK 2 – brzoza, E brzeg stawu.
Pierwsze koty za płoty. Na dojeździe do tego punktu wyszedł na jaw ciekawy fakt. Mapa pewnie kiedyś była aktualna, ale było to bardzo dawno temu. Z drogi, którą planowaliśmy dostać się do punktu został jedynie dwudziestometrowy wjazd do lasu. Dalej droga nie istnieje. Trzeba szukać innego dojazdu i tu straciliśmy naprawdę dużo czasu. O ile pamiętam towarzyszył nam też w tych poszukiwaniach Theli. Krążyliśmy rozmaitymi przecinkami, których układ nie był za bardzo zgodny z mapą, a nawet udało nam się dotrzeć do bramy jednostki wojskowej, której również tam być nie powinno. Ostatecznie kierując się głównie kompasem, instynktem i nie wiem czym jeszcze docieramy w pobliże, a wyjeżdżający z punktu inni zawodnicy wskazują nam drogę.
Theli dziurkuje swoją kartę startową © Niewe


PK1 – przejazd
Punkt na przejedzie kolejowym Na wschód od nas są tory. Błędnie zakładamy, że wzdłuż torów zawsze biegnie jakaś ścieżka i jedziemy „na kompas” Ścieżki nie ma, a od nasypu kolejowego dzieli nas głębokie bajoro. Ponieważ to dopiero początek zimnego dnia nie bardzo mamy ochotę się moczyć. Budujemy więc, prowizoryczną przeprawę z powalonych konarów, którą Radek nieco na wyrost nazywa „mostem”
Most belkowy, dwustronnie podparty, konstrukcji drewnianej ;) © Niewe

Wobec braku drogi czy też nawet ścieżki jedziemy po torach nerwowo oglądając się za siebie, w związku z medialnymi doniesieniami o zakupie bardzo szybkiego taboru przez PKP.
Jeszcze chwila błądzenia i przedzierania się przez chaszcze, bo torów okazało się więcej niż nam się wydawało, a my byliśmy przy niewłaściwych i mamy punkt. Zostało tylko dwanaście.

PK5 - pomnik przyrody
Według pierwotnego planu mieliśmy teraz jechać na PK10. Tak to miałem wyrysowane na mapie. Radej jednak słusznie zauważa, że ta piątka wracając będzie nijak po drodze i że lepiej „zajechać” do niej teraz. Mam wątpliwości czy to optymalne rozwiązanie, ale daję się przekonać. Jeden z nielicznych punktów prawie całość drogi pokonaliśmy asfaltem.

PK 9 – paśnik
Zaliczenie tego punktu było logicznym następstwem zmiany planu i zaliczenia najpierw piątki.

PK10 – ambona
Wartą dwa punkty przeliczeniowe ambonę w pk10 zdobywamy bez problemów. Ostatnie chwile na asfalcie.

PK11 – mostek betonowy
Ten punkt to prawdziwy hardcore. Siłą rzeczy wybraliśmy opcję zaatakowania go od wschodu przez bagna. Prowadząca do niego droga to wąska, straszliwie grząska ścieżka, a wokół żadnych punktów orientacyjnych. Ciągnąc rowery jakieś 8km/h szybko zatraciliśmy poczucie odległości i zaczęliśmy mieć obawy, że punkt już minęliśmy i trzeba będzie znowu ciągnąc rowery powrotem po tej fatalnej ścieżce. Na szczęście psim swędem dostrzegamy resztki jakiejś betonowej konstrukcji w krzakach po prawej i zaliczmy punkt. Na szczęście nasz plan zakłada dalszą jazdę na zachód i nie musimy wracać przez bagna i tysiące rzepów, którymi zresztą jesteśmy widowiskowo oblepieni.
Teoretycznie to jest właśnie betonowy mostek © Niewe


PK 12 – piwnica
Jedyna trudność w tym punkcie polegała, na tym, że nie słuchaliśmy uważnie co mówią orgi na odprawie, bo w tym czasie żłopaliśmy browar. A mówili, że kasownik nie wisi w piwnicy tylko na drzewach w pobliżu. Chwilę czasu straciliśmy na przeszukanie podziemi, ale dobra dusza z aparatem nas sprowadziła na ziemię.

PK13 – przystań „rondo”
Kolejny punkt na którym tracimy sporo czasu. Dojazd w pobliże był banalny, niestety nad samą rzeką układ dróg nie do końca zgadzał się z mapą i ostatecznie przestrzeliliśmy o jakiś kilometr na północ. Przez chwilę nie mogliśmy się zorientować w którym miejscu nabrzeża jesteśmy, ale wtedy ujawnił się mój nawigacyjny geniusz i odkryłem, że cieniutkie linie na tle rzeki to w rzeczywistości główki i „wygrodzenia” rzeki, na których się właśnie znajdujemy. Potem poszło już jak „z płatka”.
Theli i Radek próbują coś dojrzeć na brzegu © Niewe


PK14 – maszt radiowy
Robi mi się przydługi ten wpis, więc daruję sobie szczegółowy opis jak tu dotarliśmy :)
Ważne jest tylko to, ze tu podejmujemy ostateczną i brawurową decyzję, o tym że „robimy komplet”

PK15 – przy obgryzionym drzewie
To z tego punktu chcieliśmy początkowo zorganizować z obawy, że nie starczy czasu. Dobrze, że się rozmyśliliśmy, bo:
- czasu starczyło,
- ładnie tu :)
Ktoś chyba nie dokończył roboty i udał się na fajrant :) © Niewe


PK 7- skrzyżowanie przecinek
Wjeżdżamy w najbardziej piaszczystą część rajdu. Las rożnie tu na wydmach, które pokonujemy w poprzek walcząc z kołami zapadającymi się w piachu. Na jednej z takich wydm wkręca mi się jakiś badyl, słyszę trzask i tracę linkę tylnej przerzutki. Super. Zostało mi z tyłu najwyższe przełożenie i cały dostępny zakres regulacji to blat i środek. Na asfalcie to jeszcze ujdzie, ale na piaszczystych wydmach to porażka. Chłopaki kręcą młynki, a ja napieram na stojąco aż pieką mnie uda. Miejscami muszę niestety prowadzić.

PK 8 - ambona; PK 6 – paśnik
Dwa punkty jeden za drugim w tym samym piaszczystym lesie. Nawigacyjnie dosyć proste, ale moje uda krzyczą głośno „dooosyć” Pieką mnie jak cholera i marzę już o wydostaniu się z tego boru.

PK 3 – skrzyżowanie przecinek
To nasz ostatni punkt w drodze do mety. Dostać się do niego było całkiem łatwo, ale trudniej wydostać.

META
Z ostatniego punktu jedziemy na północ. Chcemy trzymać się głównej drogi leśnej i przez miejscowość o wdzięcznej nazwie KRYSTYNA wrócić do asfaltów. Niestety Krystyna się broni – droga znika w polu. Modyfikujemy trasę i wracamy do niebieskiego szlaku, który z grubsza idzie w kierunku Łucznicy. Ja optuję za tym żeby trzymać się go do końca, Radek upiera się na „skrócie”. Ponieważ mnie przegłosowali odbijamy i za chwilę brodzimy po kostki na szagę przez las w kierunku wysokiej wydmy. Jeszcze tylko ostatni ogromny wysiłek, żeby wciągnąć rowery na jej grzbiet i po chwili odnajdujemy piękną, nowiutką lasostradę, której nie ma na mapach, ale która ewidentnie jest nam po drodze. Metę osiągamy z kompletem punktów piętnaście minut przed limitem czasu. Goro i Radek zajmują miejsce siódme, a ja ósme (bo dojechałem jakieś dwie sekundy po nich na moich kosmicznych przełożeniach.
Fajnie było :)

Integracyjne ognicho na mecie © Niewe

Nagrody na tym rajdzie są konkretne. I nie mam na myśli pucharów :) © Niewe

Piotrek z Gerappa prezentuje swoje świecące czułki z funkcją cofania. Nadchodzi zmierzch i pora się zbierać. © Niewe

Jest fajnie, bo przez zaspanie Gora, mamy transport do domu i możemy dać z siebie Radkiem, jeśli nawet nie wszystko to przynajmniej dużo.
Co też czynimy. Sorry Goro ;)
Kategoria PKP, RJnO


Dane wyjazdu:
165.00 km 100.00 km teren
08:02 h 20.54 km/h:
Maks. pr.:49.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Bike Orient Spała

Sobota, 25 czerwca 2011 · dodano: 01.07.2011 | Komentarze 10

Kolejny w tym roku rajd na orientację. Tym razem kolej na Bike Orient. Na tej imprezie byłem już dwa razy i za każdym razem było rewelacyjnie. Takoż i będzie tym razem. Jestem tego pewien :)

START
Tegoroczny BO odbywa się w Spale. Przyjeżdżamy na miejsce i od razu...
Aha!
Nie przedstawiłem jeszcze uczestników dzisiejszej komedii. Tym razem dla odmiany jadę z Jankiem i Gorem :)
Na miejscu same znane twarze. Trojka pewnych zwycięzców, a także Kosma i DJK71. Pogoda idealna choć trochę brakuje mżawki ;)
Rozdanie map następuje jakoś dziwnie wcześniej przed startem, więc jest czas na spokojnie rozrysować trasę. W międzyczasie orgi przez głośniki, mówią, ze trasa jest trudna i są małe szanse, że ktokolwiek zrobi całość. Czyli tak jak w zeszłym roku. Słuchamy co się do nas mówi i kreśląc trasę od razu rezygnujemy z punktów położonych najbardziej na wschód.
Jak się później okaże był to błąd.

PK11 lewy brzeg Pilicy
Tych lewych brzegów Pilica ma dużo, bo co drugi punkt tak się nazywa. Ale to jest ok, bo Pilica tak ładną rzeką jest, że za każdym razem jest pięknie. Droga na punkt to głównie asfalt, na którym łykamy kolejne grupki zawodników i spotykamy bikestatowicza Theli, którego poznaliśmy o ile dobrze pamiętam na Waypointrejsie. Jak się później okaże przejedziemy z nim, a jednocześnie osobno większą część trasy. Z asfaltu zjazd nad rzekę, trochę nierównej łąki, chwila szukania punktu o parę metrów za wcześnie i w końcu jest. Zaczyna się. Lubię ten moment :)

PK12 brzeg stawu
Fok, szit, cholera, motyla noga i wszystkie inne straszne przekleństwa świata!!!
W drodze na ten punkt zrobiłem coś czego robić nie wolno, coś czego nigdy nie robię i w ogóle bez sensu :/
Wszystkie rajdy na orientacje, w których brałem udział nauczyły mnie kilku ważnych rzeczy: nie wolno jechać „za innymi”, nie wolno jechać, bo „tu jest dużo śladów” i nie wolno słuchać tych co "wiedzą lepiej" gdzie jechać. Trzeba mieć własne zdanie i się go trzymać. Tymczasem co ja robię? Mimo tego, że jestem pewien naszej pozycji, to DAJĘ SIĘ PRZEKONAĆ Gorowi, żeby skręcić w lewo będąc pewnym, że należy jechać prosto. Pretensji do Gora nie mam, ale do siebie owszem. Na szczęście parę kilo dalej były tory kolejowe, które mnie "otrzeźwiły" Szybki powrót na właściwą trasę i napieramy na BANALNY NAWIGACYJNIE punkt.

PK14 ścieżka w obniżeniu
Jakieś dwie godziny temu pędząc samochodem po fajnych, wąskich, asfaltowych drogach przez las rozmawialiśmy, że jak nic jeszcze dzisiaj będziemy tu orać na rowerach. No i jesteśmy :) Popełniamy mały błąd przy próbie objechania lotniska, ale szybko go korygujemy i dojeżdżamy w okolice punktu. Było trochę biegania po lesie, ale udało się :)
Ta kropka w oddali to biegający po lesie Goro :) © Niewe


PK16 skrzyżowanie dróg
Dotarcie do tego punktu było tak banalne, że zupełnie nie mam o czym pisać.

PK2 dawna gajówka
Na dwójkę jest nam trochę nie po drodze, lepsza byłaby od razu siedemnastka. Tu pierwszy raz dostrzegłem, że obrany przez nas wariant nie jest do końca optymalny. Odbijając na południe zapamiętuję numer drogi pożarowej prowadzącej do następnego punktu czym potem zaimponuję Jankowi :)

PK17 szczyt wzniesienia
To jeden z tych punktów, które lubię. Położony nie przy drodze lecz głęboko w lesie, wymaga dokładnego namierzenia i precyzyjnego najechania. A nam się to udało bez problemu :)

PK10 lewy brzeg Pilicy
Wracamy nad Pilicę. Theli cały czas z nami, a jakby obok nas :) Gościu mi w pewnym sensie imponuje :)
Imponuje mi też moje skupienie. Jadę jak po sznurku. Żadnych problemów z nawigacją, na punkt najeżdżamy jakbyśmy stąd byli.

PK7 brzeg starorzecza
Opis punktu sugerował, że nareszcie będzie brodzenie. W drodze na punkt gubię Gora i Janka. A może to był Goro i Theli, a Janka zgubiliśmy wcześniej? Już nie pamiętam. Tak to jest jak się kończy relację dwa tygodnie po rajdzie. W każdym razie noga mi dziś tak podaje i jestem tak skupiony na trasie, że nawet nie zauważam, że ich gubię. Na polnej drodze stwierdzam jednak, że źle skręciłem i wracam do asfaltu gdzie spotykam Gora i Janka, albo Gora i Theli :)
Razem wbijamy się ponownie w pola i odnajdujemy punkt. To była jednak dobra droga.

PK18 lewy brzeg Pilicy
Przejeżdżamy przez most nad Pilicą, ale doczytawszy w opisie słowo-klucz: LEWY wracamy jednak na lewą stroną rzeki. W tej okolicy rzeka wygląda na głęboką i nie ma pewności, że uda się ją przekroczyć w okolicy punktu wpław. Theli pojechał swoją drogą, a Janek odpadł. Tym razem jestem tego pewien :)
Kilka polnych dróg, przeprawa przez wysuszony młodnik i znowu możemy podziwiać dolinę Pilicy. Punkt zaliczony.

PK8 lewy brzeg Pilicy
To już któryś raz jak Goro marudzi na punkcie i muszę go zostawić na pastwę sarenek. Zauważyłem, że to najlepsza na niego metoda. Ładnie się wtedy spina i mnie dogania i nadrabia stratę :) Po stosunkowo długim asfaltowym przelocie kolejny raz bezbłędnie namierzamy punkt.

PK3 kapliczka na wzniesieniu
Wracamy kawałek do promu. Rzeka w tym miejscu wygląda na głęboko, chociaż z późniejszej relacji Nowaków z Gerappa wynikało, że była spoko do przejścia. Nawet trochę żałuję, że nie spróbowaliśmy.
Prom jest napędzany mięśniami dwóch lokalnych troli i kosztuje dwa złote. Płacę, jem, piję, smaruje rower, robię zdjęcia i ucinam sobie pogawędkę z innymi rowerzystami. Nie wiem co w tym czasie robi Goro, ale wiem, że jak przybijamy do drugiego brzegu to dopiero zaczyna smarować łańcuch, a nie zdążył zjeść, rozliczyć się z galernikiem, a nie pstrykał też fotek. Ponieważ jednak wiem już, że najlepiej działa metoda faktów dokonanych zostawiam go samego na promie i odjeżdżam z Theli i jeszcze jednym gościem. Przed nami długi asfaltowy przelot, więc nie mam wątpliwości, że Goro nas dogoni. Noga nadal podaje mi nieźle, na tyle, że gubię swój peleton :)
Niezawodny (i wkur%^&ny; Goro ;) ogarnia wreszcie temat opuszczenia promu, dogania ich, ciągnie za sobą i po chwili znów stanowimy jedność :)
Przedmiotowa kapliczka znajduje się na sporej górce. Wszyscy porzucają rowery i idą na piechotę tylko nie ja. Jak już napisałem przed chwilą, mam fazę na jechanie. Podjeżdżam całość i z góry na wspinających się zawodników. Jako pierwsza wspina się mniam, mniam, fajna blondynka, więc z dumą informuję ją, że ja wjechałem tu rowerem ;) Musiała być zmęczona, bo tylko coś mruknęła zamiast rozpływać się nad moją zajebistością, jak to robi większość kobiet ;)
Pojawił się jednak mały problem. Nie było widać punktu. Goro nabrał w związku z tym podejrzeń, że może być wewnątrz kapliczki i rozpoczął forsowanie kłódki, na szczęście wtedy ktoś krzyknął z krzaków nieopodal: TU!

PK15 szczyt wzniesienia
Droga na ten punkt składała się głównie z piachu. Na szczęście trochę popadało.
Punkt sprytnie ukryty poza drogami i ścieżkami w szczerym lesie. Kurde jak tu pięknie :) Po drodze ostatecznie rozeszły się nasze ścieżki z Thelim, który wybrał inny wariant i pojechał zaliczać punkty za wschodzie, które my odpuściliśmy.

PK4 miejsce biwakowe
Z mapy wynika, że pojechaliśmy tam Szlakiem Cudownych Obrazów. Nie wiem co palił twórca tej nazwy, ale nam droga minęła normalnie. Ładnie było, to prawda, ale żeby zaraz cudownych...
Na punkcie spotykamy Kosmę i DJK71.
Jest też wyżerka. Zjadam milion pomarańczy, a wzrokiem szukam kasownika, bo jest ukryty gdzieś między drzewami, a Kosma nie chce powiedzieć gdzie :)
Miejsce biwakowe © Niewe


PK5 kapliczka na wzniesieniu
Kolejna kapliczka. Tym razem po jakimś pustelniku. Znowu poza drogą, znowu trzeba się dokładnie namierzać. Lubię Bike Orient właśnie za to między innymi :)


PK13 lewy brzeg strumienia
No i bęc.
To musiało w końcu nastąpić. Za dobrze szło. Żarło, żarło, aż zdechło.
Za dobrze szło.
PK13 okazał się pechowy © Niewe

Wjechaliśmy o kilometr za wcześnie nad rzeczkę i szukaliśmy punktu tak zawzięcie, że nawet chodziliśmy w nurcie rzeki, żeby wypatrzyć go na brzegu.
Potem podjęliśmy kolejną próbę, kawałek dalej, ale znowu źle i znowu musieliśmy odpuścić. Ostatecznie podjęliśmy decyzje o powrocie do głównej drogi i namierzeniu się od nowa. Po drodze widzimy w oddali orgów z Otwocka. Dopiero za trzecim podejściem, z mokrymi butami, zmęczeni, odnajdujemy punkt.
Jakaś godzina straty :/

PK6 skansen
Chyba już jestem zmęczony, bo się zaczynam dekoncentrować. Na banalnym rozjeździe, pełnym punktów nawigacyjnych jedziemy prosto zamiast w prawo. Po 100 metrach korygujemy, ale to pierwszy sygnał ostrzegawczy, że trzeba się ponownie skupić. W drodze na punkt spotykamy przeszkodę w postaci leśniczówki, przez którą przechodzi droga. Przed wjazdem krząta się gospodarz. Podjeżdżamy z zamiarem pokojowego uzgodnienia warunków przejazdu, ale gościu ma niezła fazę i serwuje nam żałosny monolog. Jak to mu jest źle, ilu to już dzisiaj rowerzystów pogwałciło jego wykupione od Skarbu Państwa za 5% wartości mienie prywatne i jak powinniśmy się zachowywać krok po kroku, żeby uzyskać jego akceptacje.
Jeszcze chwila i Goro by go chyba jebnął, ale ostatecznie przedostaliśmy się pokojowo.
Pedał. Z tego leśniczego of kors.
A punkt był w skansenie.

PK1 strażnicówka
Znowu sporo asfaltu i prawie bezbłędnie namierzony punkt.
Prawie, bo przejechaliśmy kawałek za daleko, ale niewielki :)

PK9 prawy brzeg Pilicy
Ostatni punkt w drodze do Spały. Nie wiem czy było łatwo czy trudno, bo Garmin się wyłączył, nie mam śladu, a minęło już kupa czasu i nic nie pamiętam. Pamiętam tylko, że na miejscu spotkaliśmy ekipę małolatów, którzy się nigdzie nie spieszyli mimo, że kończył się czas :)

META
Przyjeżdżamy ponad pół godziny po Janku, który zdobył tyle samo punktów co my. To wina naszego błądzenia na trzynastce. A miejsce dla odmiany zajmujemy dwunaste. W sumie nieźle.
Czas na integrację :)
Integracja na mecie - od lewej Janek, Goro, Ja, Kosma i Nowak z Gerappa. © Niewe
Kategoria GPS, RJnO


Dane wyjazdu:
143.27 km 65.00 km teren
06:35 h 21.76 km/h:
Maks. pr.:50.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:326 m
Kalorie: 5073 kcal

Waypointrace 2011

Sobota, 28 maja 2011 · dodano: 29.05.2011 | Komentarze 31

Nie jest dobrze, nie jest dobrze...
To pierwsze co usłyszałem rano. A mówił to Goro człapiący po kuchni w poszukiwaniu płynów koniecznie mokrych :)
Rzeczywiście wczorajsze szykowanie rowerów troszkę się przedłużyło i odczuwamy teraz tego skutki. Czyli jak zwykle.
Szamiemy co kto lubi i sapiąc, bekając i popierdując jak emeryci jedziemy powoli do Pruszkowa. Dawno tam nie byliśmy :)

START
A na starcie to co lubię. Kupa znajomych, w tym wielu takich z którymi się dawno nie widziałem, a widzieć bardzo lubię. Zaczynam ich zaniedbywać przez ten rower, muszę coś z tym zrobić, ale jeszcze nie wiem co.

Punktualnie o 10:00 następuje wielkie map rozdawanie i flamastrem po nich rysowanie :) Wstępnie wygląda na to, że moja koncepcja trasy pokrywa się z koncepcją Radka, a Janek i Goro decydują się jechać za nami. Ruszamy więc we czterech.

PK1: Kanie - kępa drzew na łące
Radek jako miejscowy obejmuje prowadzenie i sprawnie skrótami wyprowadza nas do torów wukadki, wzdłuż których jedziemy na hmm... południe. A "hmm..." jest dlatego, że orgi aby uatrakcyjnić rozrywkę obrócili mapę o ok. 45 stopni i północ nie jest na północy, a południe zupełnie przeciwnie, ale nie na południu takoż. Jeszcze parę razy się dzisiaj na tym przejadę.
W każdym razie na dobry początek z torów wjeżdżamy/wchodzimy w pokrzywy po szyję, a chwilę potem w śmierdzące szambem bagno po kolana. Jak miło :)
Jedziemy przez podmokłą łąkę, ale punktu nie widać. Nagle z krzaków po prawej wyskakuje dwóch harcerzy, łapią się za głowy, wracają w krzaki i wyskakują z nich ponownie, ale już z lampionem i stacją do zapisu danych. Zaspało im się chyba :) Radek podbija chipa jako pierwszy, a mi coś nie chce zadziałać i robi się straszny korek.

PK13: Olesin - ambona myśliwska
Z poprzedniego punktu ruszam tuż za Radkiem, a na plecach czuję oddech Janka. Jedziemy wzdłuż smródki i nagle Radek odbija na jakieś resztki palet rozrzucone w bagnie i przebiega na drugą stronę. Chwilę się waham, bo mam inną koncepcję, ale dochodzę jednak do wniosku, że tak blisko Pruszkowa to Radek nie może się mylić i biegnę za nim. Jak się odwracam to za mną jest pusto. Nie ma Gora, nie ma Janka. Widać musieli odbić do lasu. Nie spotkałem ich już do mety.
Dojeżdżamy do szosy i Radek zaczyna gonić jak szalony. Daję mu co jakiś czas zmiany, ale mam świadomość, ze nie wytrzymam takiego tempa przez cały rajd.
Na punkt najeżdżamy bezbłędnie, bo też po prawdzie nie było tam za bardzo gdzie się zgubić.

PK11: Łąka
Ja nie wiem gdzie tam orgi znalazły łąkę. Punkt był perfidnie schowany w zagajniku i znaleźliśmy go tylko dlatego, że jeden z harcerzy nieopatrznie wychylił z krzaków swój harcerski łepek i Radek go wypatrzył :) No ale żeby nie było że to przypadek, to muszę nadmienić, że wypatrywaliśmy w dobrym miejscu po odliczeniu dobrej ilości kilometrów od ostatniego zwrotu :)
Ale to nie jedyna perfidna zagrywka orgów, jak ja ich za to lubię :) W komunikacie startowym podano, że na PK11 podana będzie lokalizacja bonusowego punktu trzynastego, którego zaliczenie będzie dawało premię czasową w wysokości 30 minut. Nie doceniliśmy z Radkiem perfidii orgów i błędnie założyliśmy, że pewnie ten bonus będzie gdzieś na drugim końcu globusa, więc im wcześniej poznamy jego lokalizację tym łatwiej będzie nam go wpleść w naszą trasę.
Ale nieeeee..!
Żeby zaliczyć bonusa musielibyśmy się wrócić. Gdybyśmy robili trasę w drugą stronę to miałoby to sens, ale tak wychodzi nam z obliczeń, że stracimy na to pół godziny i w najlepszym razie wyjdziemy na zero. Wrrr...
Odpuszczamy i jedziemy w stronę PK10
A w ogóle to byliśmy na tym punkcie pierwsi :)

PK10: Grzmiąca - mostek
Wracamy z Radkiem do trasy Katowickiej (o dziwo w tym roku nie jest wykreślona na mapie jako zakazana) i przemieszczamy się dalej na południe w kierunku czegoś co nazywa się Grzmiąca. Aż mi się Goro przypomniał z poranka ;)
Skręcamy we właściwą drogę, ale na kolejnym rozstaju dróg trochę głupiejemy. Na mapie, która jest w tym miejscu jakąś dziwną wklejką z innej mapy powinna być droga, a w rzeczywistości znika w krzakach. Robimy zatem coś czego na żadnym jeszcze oriencie nie robiłem. Zerkamy na mapę w nawigacji. Dziwnie się z tym czuję, no ale jak dozwolone to dozwolone. W każdym razie "Nie lubię to". Mapka w Garminie jest licha, ale wynika z niej że jesteśmy mniej więcej tu gdzie być się spodziewamy. Atakujemy więc krzaczory i rzeczywiście po chwili docieramy mostku.
Kolejny punkt zaliczony.

PK9: Many - skrzyżowanie ścieżki ze strumieniem

Te okolice znam z zeszłorocznego rajdu. To tu stoi mój ulubiony znak, którego foto popełniłem właśnie wtedy, a załączam i dziś bo warto :)
Time is many © Niewe

Strasznie mnie to bawi :)
Tacy rozbawieni popełniamy nasz pierwszy większy błąd nawigacyjny i przejeżdżamy parę kilo za daleko dojeżdżając aż do kolejnej wsi. Szybka nawrotka i szukamy właściwego skrętu do lasu. Po drodze orientuję się (w końcu to rajd na orientacje, więc pora najwyższa), że zgubiłem swój litrowy bidon z niebieskim piciem. Bidon nie jest wart zbyt wiele, ale picia szkoda, będzie potrzebne dzisiaj.
Podłączył się też po drodze do nas jakiś czas temu zawodnik z numerem 100 i zawija za nami. Wjeżdżamy do lasu, odmierzamy dystans i węszymy za punktem. Jak zwykle odnajduje go Radek, ja węszyłem o jakieś 30 metrów za wcześnie. Punkt umieszczony w błocku, a wokół komary wielkości wróbli. Spadamy czym prędzej stamtąd.

PK12: Krakowiany - w wąwozie.
Wąwóz też znam z zeszłego roku. Tym razem jednak jest nowość. Punkt jest oznaczony jako odcinek liniowy, bez precyzyjnego opisu lokalizacji. Trzeba jechać po śladzie, aż się odnajdzie. Fajnie :)
Z PK9 Radek wyjeżdża w lewo, a ja w prawo. Mam inną koncepcję dojazdu na ten punkt, więc tu nasze drogi się rozchodzą. Zawodnik numer 100 wybiera mnie :) Dobrze, będzie miał mi kto dawać zmiany na asfalcie, zwłaszcza że przed nami około ośmiokilometrowy przelot. Niestety kolega jest coś mało wyrywny do prowadzenia :/
Skręcamy w stronę wąwozu bezbłędnie i w połowie jego długości spotykamy jadącego z naprzeciwka Radka, który właśnie podbił punkt :)
Chipujemy i nawrotka.

PK8: Michrów - mogiła
Jakoś nie pamiętam tego punktu. Wiem tylko, ze po drodze był przejazd przez bród prosto w głęboki piach. To dorżnęło mi napęd i już do końca dnia będzie dramatycznie rzęził.
W każdym razie jakoś łatwo przyszedł ten punkt.

PK7: Łoś - skraj bagna, koniec ścieżki

Znowu długi przelot po asfalcie. Kolegę "100" trzeba cały czas zachęcać do zmian :/ Do punktu docieramy bezbłędnie. Z naprzeciwka znowu wyskakuje Radek. Ma coraz większą przewagę. Po opisie punktu spodziewałem się błotnej masakry, ale jako że nadjeżdżamy z właściwej strony nie ma tragedii.

PK6: Bogatki - kępa drzew nad Jeziorką
Z poprzedniego punktu wylatuję jako pierwszy, nadaję ostre tempo i za chwilę już jestem sam. Chyba miałem na to dzisiaj ochotę, bo jakoś mnie to cieszy :)
Zjeżdżam do lasu w stronę rzeki i zaczyna się to na co czekałem, liczyłem, nadzieję miałem. Zaczyna się brodzenie :) Rozległe podmokłe łąki, a w nich zagłębienia w których bagno mam po kolana, a wodę po pieluchę. Lubię to :)
Rower biorę na plecy i nacieram na azymut. Punkt schowany w kępie nad samą wodą, ale wokół kręcą się harcerze, więc nawet nie muszę specjalnie nawigować.
Kolejne zaliczenie :)

PK5: Baszkówka - opuszczone stawy hodowlane, grobla
Popełniam pierwszy poważny i chyba największy dzisiaj błąd. Zamiast przejść wpław przez Jeziorkę i dotrzeć do asfaltu, "jadę" dalej wzdłuż rzeki. Tracę bardzo dużo czasu i bardzo dużo siły. Już wiem, że mam dużą stratę do Radka, bo jestem przekonany, że on wybrał wariant "rzeczny". Do punktu dojeżdżam w zasadzie bezbłędnie tyle, że między nim (tym punktem), a mną jest jeszcze rów opaskowy. Jadąca w pobliżu dziewuszka wskakuje do niego odważnie i wychodząc krzyczy mi żebym uważał, bo jest głębszy niż na to wygląda. No i kurde był jeszcze głębszy niż ona krzyczała, że wygląda, a nie wyglądał, a był :) Czy to jest jasno napisane?
W każdym razie wody to tam może i nie było za dużo, ale bagno jak w rowie.

PK4: Władysławów - drzewo - pomnik przyrody (dojazd od północnego zachodu)
Nie analizowałem jeszcze swojego śladu, ale wyjeżdżając z piątki coś musiałem pokręcić, bo dziewuszka którą zostawiłem tam wpatrzoną w mapę stoi teraz na skrzyżowaniu 100m przede mną. Cholera znowu nadrobiłem drogi
Po drodze dzwoni do mnie brat i pyta się czy byłem na czwórce, bo on krąży wokół niej już pół godziny i nic.
Dziwne, jak podjechałem to nie było nikogo, ale mimo tego, że początkowo wjechałem o jedna przecinkę za wcześnie to właściwie bez żadnego problemu znajduję punkt.

PK3: Las Sękociński - ambona myśliwska
Z czwórki wjeżdżam do lasu i znowu żałuję, że nie ma ze mną Radka. Niedawno z nim tędy jechałem w drodze do Kazimierza, ale sam kompletnie się tu gubię w plątaninie ścieżek wyjeżdżonych przez quady i enduro. Kierując się wskazaniami kompasu udaje mi się w końcu dotrzeć do zabudowań w Łazach i dalej już bezbłędnie odnajduje punkt przy ambonie. Znowu jednak straciłem chwile na nawigację.

PK2: Komorów - na ścieżce wzdłuż strumienia
Wygląda na to, że będę miał komplet. Mam godzinę zapasu i ostatni punkt w zasadzie w drodze do mety. Z tej radości na błotnistej drodze obok Maximusa wyprzedzając liczne grupki jadących powoli w kierunku mety sakwiarzy pędzę przez błota i kałuże :) Zachowuję jednak odpowiednią czujność i zaraz za mostkiem wbijam się w łąki. Odmierzam kilometry i coś mi się nie zgadza, ale wychodzę z założenia, że punktu nad rzeką ominąć nie mogłem więc jadę dalej. W końcu JEST!
Mój kochany, ostatni punkcik kontrolny. Mam komplet :)

META
Pędzę na czuja między zabudowaniami Komorowa, częściowo po trasie którą kilka godzin temu wyprowadzał nas Radek. Na ostatniej prostej do mety zza placów wyskakuje mi jakiś zawodnik i pierwszy wjeżdża na metę. No bywa.
Radek czeka na mnie już pół godziny. Oczywiście też ma komplet.
Jestem cholernie zadowolony choć wygląda jakbym spał :)
Drzemka na mecie © Niewe

Podczas rajdu przejechałem 117,32km w czasie 5:22.
Ponieważ trasa miała mieć optymalnie powyżej 100km to widzę, że wyszło mi to całkiem nieźle. Miejsca jeszcze nie znam, bo orgi cały czas nad tym pracują. Chyba jest jakieś zamieszanie.
UPDATE 30.05:
Wygląda na to, ze jestem DZIEWIĄTY :)

PODSUMOWANIE
Czas skorzystać z genialnego cateringu i poudzielać się towarzysko. Ze względu na obecność kategorii Family na Waypointrace panuje specyficzna atmosfera, którą bardzo lubię. W tym roku udało mi się namówić do startu z dzieciakami przynajmniej trójkę swoich znajomych, z którymi dzięki temu mogę sobie teraz posiedzieć nad wodą, pogadać, powymieniać wrażeniami.
Jest nawet moja ulubienica, mała Drzewkowa :)
Przyszła rowerzystka :) © Niewe


Ale najpierw po browarki do sklepu. Regeneracja być musi :)

PODSUMOWANIE 2
Bo lubię podsumowania :)
To niesamowite jak na płaskim Mazowszu, w teoretycznie nieciekawej okolicy budowniczy trasy potrafił umieścić tyle ciekawych punktów, których znalezienie pozwalało zwiedzić wiele naprawdę ciekawych miejscówek, które normalnie omijam obojętnie nie wiedząc, że istnieją. Wielki szacun dla niego. Pozdrawiam

[wstaw]http://www.waypointrace.pl/mapa/#139[wstaw]
Kategoria RJnO


Dane wyjazdu:
194.00 km 100.00 km teren
09:52 h 19.66 km/h:
Maks. pr.:64.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: 6600 kcal

Harpagan 41 - Lipnica

Sobota, 16 kwietnia 2011 · dodano: 17.04.2011 | Komentarze 16

Do następnego Harpagana pozostało 180 dni, 10 godzin...
to pierwsza myśl jaka towarzyszy mi zawsze po przekroczeniu mety tej imprezy. Następna dopiero w październiku, a ja już nie mogę się doczekać.
Ale do rzeczy, czy też do brzegu jak mawia Che ;)

WSTĘP
Nie mógłbym mieszkać w Lipnicy.
Nie to żebym miał coś przeciw okolicy. Pięknie tu, mnóstwo lasów, pagórkowato, blisko do morza (subiektywnie dla Warszawiaka of kors) Ale nie mógłbym mieszkać w Lipnicy.
Powód jest bardzo prosty. Po godzinie 21:00 dystans do zimnego browaru wyniósł 21km. Nie było rady, trzeba było grzać do Bytowa, ale na co dzień to niewyobrażalne.
Nie mógłbym mieszkać w Lipnicy zatem :)

START
W odróżnieniu od edycji jesiennej, wiosenna zaczyna się za dnia. Jest lekko poniżej zera, wychodzi słońce, prawie nie ma chmur, w ogóle nie mamy kaca.
<em>wygląda, że będzie ładny dzień,
wreszcie na ulicy będę widział swój cień</em> :)

W każdym razie odbyło się standardowo. Czyli rozdanie map, start i nikt nie startuje. Trzeba rozkminić mapę :)
Przed nami piękny dzień.

PK7 Luboń - przecinka, wzniesienie
czas 25,32 od startu

Wybieramy wariant "najpierw na północ". Parę kilo asfaltem i zaczyna się teren. Piękny teren, muszę nadmienić. Pierwszy punkt jak zwykle zaliczamy w "tłumie". Niestety przy takich imprezach to nieuniknione, ale ja wiem, że jeszcze parę minut i nie wiadomo kiedy zrobi się pusto i będziemy mogli się cieszyć jazdą, przyrodą i własnym sprytem w nawigowaniu :)

PK3 Borzyszkowy - punkt geodezyjny
46,00 od startu

Krótki przelot na wschód. Jeszcze jest trochę ludzi, ale już robi się luźniej. Co chwila mijamy się z organizatorami Otwocka. Swoją drogą świat jest mały. Miałem na Harpa jechać tylko z Gorem, ale w ostatniej chwili dołączył Radek. Trzeba mu było szukać kwatery, a dwóch gości, naszych sąsiadów, zgodziło się go przyjąć do siebie. Właśnie orgi z Otwocka. Fajnie nie? :)

PK13 Góra Siemierzycka
69,34 od startu

Punkt był całkiem łatwy do znalezienia, ale już zjazd z sprawił trochę kłopotów. Wyglądało to pięknie. Pełen liści, ostry zjazd w dół. Puszczam się odważnie zaraz za Radkiem, ale okazuje się, że liście skrywają niespodzianki. Podłoże jest niestabilne. Piach, luźne kamienie i wyrwy. Na jednej z nich przywalam kołem naprawdę konkretnie, bum, syk i snejk :/ W takiej kolejności. Nawet nie łatam tylko zmieniam dętkę na nową, a chłopaki się nudzą.

PK9 Sierżno droga, skraj lasu
110,03

Powrót na wschodnią stronę szosy na Bytów. Więcej nie pamiętam :)

PK1 Trzebiatkowa - nasyp
175,12 od startu

Baaaaardzo długi przelot asfaltem na wschód. Mimo, że asfalt to pięknie. Pagórkowato, wąsko, ZERO samochodów, zero wsi, zero wszystkiego jak mawiał taki jeden. Ale jedzie mi się jednak ciężko. Ja się rozkręcam dopiero powyżej 100km, a chłopaki napierają koszmarnie i ciężko mi utrzymać koło. Nie przepadam za jazdą na kole. Punkt na nieczynnym wale kolejowym. K... jak pięknie :)

PK19 Role - jez. Smolenko
221,32 od startu

Znowu asfalt i to jaki! Piękny, gładziutki jak pupka dbającej o siebie...
... dobra odjechałem trochę. Gładziutki jest ten asfalt, pagórkowaty, w lesie i w dobrym towarzystwie. No i 5 punktów przeliczeniowych wpadło:)
Takim asfaltem to ja mogę śmigać © Niewe

Jezioro Smolenko © Niewe


PK17 Życka Chata - przepust
264,54 od startu

Wracamy tym samym asfaltem :) Mamy odbić na kolejny nieczynny wał kolejowy, ale robimy to trochę za wcześnie. Wjeżdżamy do jakiegoś gospodarstwa i zasięgamy języka u gospodarza. Nie do końca po polsku mówił, ale za jego stodołą jest droga w dół do jeziora. Zjeżdżamy :)
Ucinamy sobie z Radkiem kolejną "sprzeczkę" nawigacyjną i ostatecznie docieramy do pięknie położonego punktu. Czas na mały popas.

PK11 Jeruzalem - jez. Piaszczynek
311,45 od startu

- Co to takiego ten Jeruzalem? - pyta się Goro.
- Taka wiocha, w której urodził się Jezus. Albo umarł, nie pamiętam. W każdym razie ma być jezioro :)
Ostatecznie mam wrażenie, że ani jedno, ani drugie, ale jezioro było i przedtem było też znowu trochę asfaltu. Jednak jestem już rozgrzany jak trzeba i teraz ja prowadzę nasz pociąg z dumą patrząc na licznik prędkości. Kolejny punkt dupnięty prawie bezbłędnie.

PK12 Katarzynki - jez. Trzcinne
350,03 startu

Jedziemy na południe. I jak to na południu robi się coraz cieplej. Jak dla mnie nawet za ciepło. Jadę w windstopperze, nie mam nic na zmianę i pochłaniam potworne ilości płynów. Pojawiają się pierwsze piachy za płoty. Część południowa będzie zdecydowanie trudniejsza. Na dwunastce robimy naradę i podejmujemy decyzję o zmianie planów. Mieliśmy zaliczyć jeszcze szóstkę i powoli zmierzać na wschód żeby zaliczyć tłustą dziesiątkę i szesnastkę, ale dochodzimy do wniosku, że w południowo-zachodnim rogu mapy jest takie zagęszczenie punktów, że musimy wyzbierać je wszystkie, a szesnastkę zrobimy wracając, jak starczy czasu.

PK6 Trzyniec - most
411,47 od startu

Mieliśmy wracać na północ do asfaltu, ale za namową Radka uderzamy trochę przecinkami, trochę na azymut bezpośrednio na zachód. Przecinki kończą się w błotnych dolinach i jest trochę prowadzenia i troszkę chlupocze w butkach. Ciężko powiedzieć czy zyskaliśmy, czy straciliśmy wybierając wariant "na szagę", bo jednak asfaltem byłoby sporo naokoło. Najważniejsze, ze odwrotnie niż zazwyczaj z lasu wychodzimy prosto na wiochę, o którą nam chodziło czyli Starą Brdę. Przez chwilę jesteśmy zdezorientowani, bo niedaleko widać jakiś lampion i obsługę, ale zgodnie z naszymi podejrzeniami potwierdzają oni, że to punkt dla pieszych i nas nie dotyczy. A więc jeszcze kawałek na wschód asfaltem, a potem na przełaj przez las zjeżdżamy do rzeki i znajdujemy właściwy mostek.

PK20 Załęże - mostek
453,10 od startu

Znowu most, ale tym razem zdecydowanie trudniej. Podejmujemy mądrą w sumie decyzję, żeby atakować punkt od północy przecinką, która powinna wyprowadzić nas teoretycznie prosto na punkt.
Teoretycznie, bo w praktyce przecinka skończyła się w bagnie i to takim prawdziwym.
Bagna w drodze do PK20 © Niewe

Goro jak zwykle w takich przypadkach coś tam marudzi, ale widząc mnie i Radka brodzącego po kolana w błocie nie ma wyjścia i rusza za nami. Chlupoczemy sobie wesoło po błocie, a nad nami szyderczo ćwierkają żurawie.
Ktoś ma inny pomysł jak nazwać dźwięki wydawane przez żurawie? Trąbienie, gwizdanie, gdakanie? Ja nie wiem, ale na pewno było to szydercze.
Przy okazji... zimowe butki Shimano oprócz tego, że są zimowe, to są dosyć szczelne. Chwilę trwa zanim przepuszczą do środka wodę. Ale jak już przepuszczą to nic jej stamtąd nie wydostanie. Chlupotało mi w butach już do końca rajdu :)

PK4 Żołna - przesmyk
482,41 od startu

Znowu przelot asfaltem, a potem trochę błądzenia w okolicy jeziora. Ale w normie. Objeżdżamy zatokę i docieramy na cypel. Dżizas jak tu jest pięknie!!!

PK14 Rudniki - skraj lasu
537,57 od startu

Z mapy wynika, że punkt jest nad rzeką. Ale po której stronie? Przy tej skali mapy nie jest to jednoznaczne. Radek stwierdza, że po zachodniej "skraj lasu" jest większy i tam powinniśmy jechać. Niech będzie :)
Podjeżdżamy przecinką od południa i droga się urywa na zalesionej skarpie. Czuję, że to TU i udaje mi się przekonać do tego resztę. Zjeżdżamy na przełaj ze skarpy i wpadamy prosto na punkt. Jakbyśmy stąd byli :)
Niestety dalej już mniej sprytnie, zamiast wspiąć się z powrotem na skarpę i wrócić po swoim śladzie wybieramy "skrót" wzdłuż rzeki. Skrót jak to skrót wziął się i zbiesił i jest trochę targania rowerów

PK8 Przechlewko - skraj lasu
572,52 od startu

Skończyły nam się płyny. To znaczy mnie i Gorowi. Radek jeszcze coś ma i się z nami dzieli. Na zakupy nie żadnych szans. W kolejnych wsiach wypatrujemy sklepów, ale tu jesteśmy na totalnym końcu świata. Nie ma nawet Lidla ;) Punkt jest na górce i w sumie znajdujemy go bez problemu.
Za to coraz większy problem mamy z siadaniem na siodełkach. Przed następnym Harpaganem posiedzę sobie najpierw godzinkę w wiadrze z Sudokremem :)

PK10 Nierzostowo - jez. Krysówek
627,49 od startu

Gorzej z powrotem. Ja uważam, że powinniśmy zjechać do wsi i potem na północ jechać starym wałem kolejowym. Goro i Radek sugerują powrót po śladzie i jazdę drogą, która na mapie wygląda na zacną. Niestety w rzeczywistości cała składa się z piachu po osie.
Grząska nawierzchnia, zero płynów i dystans robię swoje. Zaczyna mi odcinać prąd.
Z prawej dołącza się piękny, twardy, kamienny dukt na nieczynnym wale. Mogę powiedzieć tylko jedno: a nie mówiłem?! :)

META
Możemy jechać bezpośrednio na północ do mety, albo na wschód i spróbować zdobyć jeszcze PK16. Ten tłusty punkt kusi, ale czujemy, że nie starczy czasu. Niemniej odwlekamy decyzję o rezygnacji z niego i jedziemy do szosy, na wschód. Dojeżdżamy do asfaltu i dokładnie sobie wszystko przeliczamy. Wychodzi straszna kiszka. Jak uderzymy na punkt, to jak nic nie zmieścimy się w limicie czasu. Jak odpuścimy, to będziemy dużo przed czasem. Takiej sytuacji jeszcze na orientach nie miałem. Zawsze udawało się to jakoś zgrać i na metę wpadaliśmy minutę przed limitem. Szkoda tego czasu, ale też szkoda punktów.
Ostatecznie odpuszczamy i zaczynamy długi finish.
Szosa prowadzi nas prosto na północ w kierunku szkoły. Zewsząd zjeżdżają się inni zawodnicy i znowu robi się tłoczno. Kasujemy kolejne grupki i napieramy w kierunku mety. W pewnym momencie Radek z Gorem mi odjeżdżają, ale dogania mnie gość z nadwyżką płynów :) Robię "smutnego misia" i dostaję bidon. Łykam i czuję jak wstępują we mnie nowe siły. Ustawiam nowy pociąg i doganiam moich ziomków. Po chwili jednak Radek się spina i ucieka, a mój peleton nie wytrzymuje mojego tempa i też odpada. Wjeżdżamy na boisko szkoły. Radek czeka na mnie żebyśmy podbili chipy razem, ostatecznie wychodzi tak, że jestem przed nim. Goro ściska pośladki, staje na wysokości zadania i na samym wjeździe do szkoły wyprzeda swoich rywali żeby zająć pozycję bezpośrednio za nami.
Zrobiliśmy prawie 200 kilo i zajęliśmy pozycje 39,40 i 41.
Nareszcie!. Na taki wynik czekałem już od trzech edycji :)

PODSUMOWANIE
Chętnie bym się w podsumowaniu do czegoś przyczepił, bo tak wypada, ale w sumie nie za bardzo mam do czego :) Nawet obiad nam wydali bez kuponów, po wyjaśnieniu czemu ich nie mamy.
No dobra... obiad mógłby być lepszy. :)
Jak każdy Harpagan tak i ten był zorganizowany perfekcyjnie i już odliczam dni do następnego.
Finał Harpagana-41 © Niewe


PODSUMOWANIE 2
Tego jak nam Goro popsuł rwanie nie opiszę, ale wspomnieć musiałem ;)

Ślad naszego przejazdu wrzucę jak ogarnę obsługę swojej nowej zabawki do śladów robienia. Na razie, jak to zwykle u mnie bywa, nie działa mi żaden program do jej obsługi.
[wstaw]http://gps.bikebrother.com/mapa.aspx?trasa=16402[wstaw]
Kategoria RJnO


Dane wyjazdu:
139.00 km 50.00 km teren
06:53 h 20.19 km/h:
Maks. pr.:43.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

MTBO Otwock

Sobota, 9 kwietnia 2011 · dodano: 10.04.2011 | Komentarze 16

Czas na małą rozgrzewkę przed Harpaganem. Pierwszy w tym sezonie rajd na orientację zaliczymy pod Otwockiem.
Dzień zaczynam od szybkiego sprintu do Pruszkowa na dworzec, gdzie jestem umówiony z Radkiem. Poznałem go całkiem niedawno, na zimowej Mazowii, ale biorąc pod uwagę, że jego pierwsze pytanie po spotkaniu na dworcu brzmiało "żołądkowa kupujemy już teraz czy znajdziemy coś po rajdzie?" jestem przekonany, że dobrze trafiłem :)
Ładujemy się do pociągu i opuszczamy nasz krąg kulturowo cywilizacyjny jadąc
na wschód, do Warszawy ;) Na Zachodnim dosiada się Janek, ale bez Gora, który
chyba zaspał. Chwilę potem dzwoni, że nie zdążył też na drugi pociąg, a jeszcze parę minut później wysyła SMSa że jednak zdążył :) Nie do końca kumam, jak można na pociąg najpierw nie zdążyć, a potem jednak zdążyć, ale najważniejsze, że jedzie :)

START
Logujemy się w Centrum Kultury w Młądzu k. Otwocka i od razu robi się jakby kulturalniej :) Na miejscu spotykamy Nowaków z Gerappa, widzę też, że przyjechała czołówka. Brudło, Buciak, Wojciechowski czyli pudło zapełnione.
Dopełniamy formalności, montujemy numery i chwilę potem dojeżdża Goro. A więc jesteśmy w komplecie i można zaczynać.
Rozdanie map, narada, blat i ogień.

PK10 - SOSNA, NE BRZEG JEZIORA
Z jakiegoś powodu wybraliśmy debilny wariant jazdy najpierw na południe. W ten sposób całość drogi z wiatrem pokonamy lasami, a na otwartych przestrzeniach będziemy jechać pod wiatr :) Bardzo sprytnie.
Punkt jest kawałek od drogi w sosnowym lesie. Znalezienie sosny w sosnowym
lesie to oczywiście banał, więc chwile potem mamy zaliczenie :)
Pierwsze PK za płoty. © Niewe


PK11 - SOSNA MOCNO POGIĘTA
Tu już jest trochę łatwiej. Wprawdzie nadal wątkiem przewodnim jest sosna w
sosnowym lesie, ale tak charakterystyczna, że bez trudu ją znajdujemy. Chwilę
wcześniej miga nam Adam Wojciechowski, a więc jest nieźle.
Znowu sosna, ale tym razem jakby łatwiej © Niewe


PK15 - SOSNA "POMALOWANA" PRZEZ DZIKI
Znowu sosna w sosnowym lesie :) Zajeżdżamy w pobliże i rozbiegamy się po lesie. Po okolicy biega też Adam Wojciechowski, a więc cały czas jesteśmy w czołówce. W końcu z daleka słyszę radosne krzyki Radka. Mamy go :) Tego punkta znaczy się.

PK14 - SZCZYT WZGÓRZA
Miła odmiana od sosen w sosnowym lesie. Idzie nam zadziwiająco dobrze. Trzeba przyznać, że nasz nowy teamowy kolega Radek wie o co chodzi i nie trzyma mapy do góry nogami. Widać, że w życiu widział coś więcej niż tylko globus Białegostoku ;) Gdzieś po drodze do tego punktu Janek zaczyna słabnąć i zostawać w tyle. Ostatecznie bez skrupułów zostawiamy go samego w lesie. Zajmą się nim sarenki :)

PK13 - ŚWIERCZEK, SZCZYT WYDMY
świerczków jeszcze nie było. Na razie cały czas jedziemy lasami. Pogoda jest kosmiczna. Pełen cykl to słońce-deszcz-słońce-grad-słońce więcej deszczu-słońce :) Punkt znajdujemy jakbyśmy stąd byli, Adama nie widać.

PK12 - WIERZBA, UJŚCIE STRUGI DO ŚWIDRA
Z pk13 jedziemy na północ w kierunku niebieskiego szlaku. Niestety droga znika w bagnie i jest zabawnie. Napieram lasem po łydki w błocie, po lewej słyszę jak chlupocze Radek, z tyłu słyszę jak Goro się pieni, że ma mokro w butach :)
Przeprawa przez strumyk © Niewe

Docieramy do lini kolejowej i wbijamy się na wiadukt. Poszukiwana wierzba jest na dole i trzeba zbiegać bez rowerów. Znikąd pojawiają się orgi, robią nam fotki i śmieją z obranego przez nas wariantu trasy. Ale ten się śmieje, póty mu się ucho nie urwie, czy jakoś tak. Na punkcie dochodzi nas znowu Adam. Pogubił się na wydmie i teraz nas dogonił. Czyli cały czas oscylujemy wokół czołówki, bo jak dla mnie to on jest pewniak.

PK8 - SZCZYT WZGÓRZA
Wyjeżdżamy z lasów na otwartą przestrzeń i zaczyna być zabawnie. Na razie wieje z boku, ale tak mocno, że jedziemy jakbyśmy się składali w ostry zakręt. W takiej wichurze chyba jeszcze nie jeździłem. Punkt znajdujemy w zasadzie bez problemu, ale ma jakieś dziwne oznaczenie i obok leży lampion. W tym rajdzie PK były bez lampionów, więc to trochę dziwne, ale kasujemy i spadamy dalej. Na mecie okazuje się, że to był punkt z jakiejś innej imprezy na orientację, ale ponieważ leżał tuż obok właściwego, połowa zawodników go odbiła, a w regulaminie nie było ostrzeżenia o punktach stowarzyszonych orgi wszystkim to zaliczają. W międzyczasie odjeżdża nam Adam. Szybki jest skurczybyk.

PK9 - CYPEL PONIŻEJ RUIN MŁYNA
Odbijamy na wschód i się zaczyna. Przez minimum dwie godziny jazdy mamy taki wmordewiatr, że nie przekraczamy ~17km/h a jak się otworzy gębę to gwiżdże w odbytach. Z przeciwka, prawie bez pedałowania z prędkościami rzędu 40km/h fruną z wiatrem inni zawodnicy. Pozazdrościć. Na cyplu robimy szybki popas.

PK6 - SZCZYT WZGÓRZA
Cały czas pod wiatr. Zaczynam odczuwać zmęczenie i łapię pierwsze kryzysy. Chowam się za Gorem i Radkiem i jadę na sępa. W lesie mamy odmienne zdania z Radkiem co do wyboru właściwej drogi, ale znajdujemy kompromis :) Punkt zaliczony.

PK5 - SKRZYŻOWANIE ROWÓW
Miło obleśnego opisu punktu okolica jest urokliwa. Chyba jednak za wcześnie skręciliśmy, bo mimo tego, że pełno tu rowów nie możemy znaleźć kasownika. Zostawiamy rowery pod opieką Gora, biorę jego kartę i biegniemy z Radkiem tyralierą (jeśli we dwóch można zmajstrować tyralierę) przez łąki przekraczając kolejne rowy. W oddali, na północy widzimy innych zawodników (w tym także i Adama) jak przeczesują mokradła. W sumie przebiegamy pewnie coś ok. kilometra, ale punkt znaleziony. Wracamy do rowerów i robimy naradę. Już wiemy, że nie zaliczymy całości. Zostało dwie i pól godziny do limitu czasu i trzeba modyfikować trasę. Przykładamy linijkę do mapy, trochę się kłócimy, ostatecznie rezygnujmy z PK 4, 1 i 2. Szkoda :/ Żeby nie ten wiatr, możnaby ogarnąć całość.

PK3 - DĄB NA SKRAJU LASU
Znowu długi przelot na zachód czyli pod wiatr. Zaczynam odczuwać silne męczenie. Chwilami odpadam z naszego małego peletonu, ale siła woli nadganiam i napieramy razem. W pobliże punktu podjeżdżamy według mnie troszkę naokoło, ale jesteśmy, to najważniejsze. Na miejscu jest Adam Wojciechowki!, który nam mówi, że ktoś zajumał kasownik i trzeba zbierać konfetti. No to ładujemy i wracamy do szosy już właściwą drogą.

PK7 - MOSTEK NA MIENI
Ten punkt jest w zasadzie po drodze do mety. Jest krucho z czasem, ale grzech
go nie zaliczyć. Uderzamy na południe, w Wiązownej odbijamy nad rzekę i po paru kilometrach zasięgamy języka u miejscowych dresików. Wjeżdżamy między domy i jest :) Mostek to nic innego jak powalone drzewo z prowizoryczną barierką z gałęzi. Słabo się po tym chodzi w SPD-ach. No ale punkt zaliczony.

META
Mamy 12 punktów i grzejemy do mety. Po wyjechaniu z doliny Mieni szybki przelot asfaltem, tym razem z wiatrem i jesteśmy na mecie. Wjeżdżamy razem, ale orgi chyba się boją, że zahaczamy o pudło, bo przyznają nam różne miejsca w kolejności od lewej do prawej. Radek jest szósty, ja siódmy, Goro ósmy :)
Łał :)
Na mecie wypas! Ciepła sala, herbatka, żur jak z Sheratona, ciasta i ciastka. Zamana nie mógłby tu nawet zamiatać podłogi. Wymieniamy wrażenia z Nowakami, którzy zaliczyli zaledwie 9 punktów (yeah!!!!) i sami ze sobą. Poznajemy też
rodzinę DMK77 czyli DJK71 i Kosmę :)
Lecimy na chwilę z Radkiem do sklepu i wracamy gotowi na dekorację zwycięzców.
Żoładkowa w plastiku © Niewe

Jak zwykle robimy mała bardachę, ale trudno. Podoba nam się nasz wynik i dajemy temu wyraz

PODSUMOWANIE
Brawa dla organizatorów. Za 1/3 tego co zazwyczaj kosztują takie rajdy zorganizowali imprezę niepowtarzalną, perfekcyjną i na wypasie. Kameralny charakter, pięknie położone punkty (trochę jak na Bike Oriencie, co mi akurat bardzo pasuje), zajebista atmosfera. Tu na pewno wrócimy w przyszłym roku.


POSUMOWANIE 2
Z bazy rajdy wyjeżdżamy "weseli" Chyba mało nam ścigania, bo do stacji PKP "dzieje się" :) W oczekiwaniu na pociąg robimy jeszcze po piwku i wsiadamy do wagonu. Namawiam chłopaków, żeby jechali ze mną do Pruszkowa, a potem do mnie :) ale Radek stwierdza, że skoro do mnie pizzy nie dowożą to jedziemy do niego. A więc postanowione :) Do Pruszkowa nie dojeżdżamy, bo nie wszyscy potrafią utrzymać trzy piwka i trzeba wysiąść w Piastowie :) Robimy zakupy i zaczynamy właściwy wieczór :)
Kategoria PKP, RJnO


Dane wyjazdu:
200.00 km 100.00 km teren
10:00 h 20.00 km/h:
Maks. pr.:45.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Harpagan 40 - Kościerzyna

Sobota, 16 października 2010 · dodano: 18.10.2010 | Komentarze 5

Nadejszła wiekopomna chwila… długo wyczekiwany Harpagan. Tym razem padło na Kościerzynę. Na miejsce dojeżdżamy z Gorem ok. 21. Wizyta w bazie, szybka rejestracja i odbiór pakietu startowego. Potem do hotelu, który był ze 200 metrów od startu. A potem jeszcze na pizzę i piwo. Oczywiście w pizzerii dominują masochiści podobni do nas, więc jest z kim i o czym pogadać. Potem jeszcze szykowanie sprzętu, ciuchów i spać kładziemy się jakoś przed pierwszą.

START

Prognozy się nie sprawdziły i nie pada. Jest też na plusie. Jest dobrze.
Na rynku już pełno światełek, odbieramy mapy i zaczynamy kreślenie trasy. Start 6:30, ale jak zwykle mało kto się rusza. Każdy walczy nad mapą. Ostatecznie wybieramy wariant północny w kierunku przeciwnym do wskazówek zegara.


PK 15 (51:11 minut) – parking leśny

Najpierw trzeba się wydostać z Kościerzyny. Poruszanie się po obcym mieście z mapą w skali 1:100 000 nie jest proste, ale w końcu jakoś się udaje. Droga do piętnastki to głównie asfalt. Jest mocno pagórkowato, ale nogi podają i co chwila łykamy kolejne grupki kolarzy, powoli świta. Pierwsza mała wpadka, to skręt do lasu o jakieś 50 metrów za wcześnie. Na szczęście szybko się orientujemy i dalej bez problemów docieramy na punkt. Klik i ognia dalej, bez ociągania się.


PK 19 (82:18 min) – dawna baza wojskowa
Znowu przelot asfaltem, potem trochę piasku, droga z betonowych płyt jasno wskazuje, którędy jeździł kiedyś ciężki sprzęt i właściwie nie trzeba specjalnie nawigować. Na punkcie z oczy znika mi Goro. Już myślałem, że zabłądził po drodze, ale okazuje się, że wziął sobie do serca moje narzekania, że za dużo czasu tracimy na przestojach, kliknął i zawrócił żeby czekać na mnie na drodze powrotnej.


PK 5 (110:40 min) – przepust

Jakieś tajemne moce działały na tym punkcie. Chciałem zerknąć co wysmażył w swoim opisie Goro, a tam krótkie „ Nie pamiętam” Ja też nie pamiętam. :)

PK 16 (189:51 min) – cypel
Wracamy do szosy o znowu długaśny przelot asfaltem na zachód.
Tak to mniej więcej wyglądało.

Jeden cwany gapa na starcie podzielił się z nami informacją, że na cyplu brak jest mostka, więc ważne jest żeby zaatakować punkt od północy. No cóż, nie zapamiętałem jego numeru… ;)
Efekt nietrudny do przewidzenia. Trzeba brodzić. Ściągam buty i przechodzę przez wodę. Podbijam punkt, ale sędzia z uśmiechem pyta się mnie gdzie mam rower. Znam regulamin, ale próbuję „o tu, jakieś 6 metrów ode mnie” mówię, wskazując na drugi brzeg :). Nie przeszło :) A więc znowu do wody, Goro podaje mi rower, powrót z rowerem, powrót po rower Gora, a potem to samo w drugą stronę. Nałaziłem się po tej wodzie jak głupi. Ale punkt zaliczony.

W między czasie od właściwej strony podjechał Daniel Śmieja. Odbił punkt, ale że mu było widać bardziej po drodze to wrzucił rower do wody, a za chwilę wskoczył sam w pełnym rynsztunku. Hmm, tak się zdobywa Harpagana.

PK 18 (287: 28 min) – przy przepuście
Totalna porażka nawigacyjna. Podłączyliśmy się pod jakiś dwóch gości. Pozwoliłem sobie na chwilę na luksus nie myślenia tylko pedałowania. Efekt jak zawsze taki sam, już po chwili kompletnie nie wiem gdzie jestem. Wracamy, najeżdżamy jeszcze raz i jeszcze i na północ i na południe i gdzie się da, zawieramy krótkotrwałe sojusze z tymi, którzy dobrze rokują i żeby chwilę potem znowu szukać na własną rękę. Ostatecznie jakiś dobry Samarytanin wracający z PK wskazuje nam drogę. K… kręciliśmy się tuż obok.


PK 12 (349:32 min) – górka
Odpuszczamy PK10 i przez Bytów jedziemy na południe. Obyło się bez problemów i za chwilę jesteśmy na górce, na której owszem jest ładnie, ale też pi$%i, że ciężko wytrzymać. Pożeramy naleśniki i napieramy zmarznięci dalej na południe. Wiadomo, na południu jest cieplej :)

PK 6 (393:39 min) – mostek
Pięknym leśnym duktem jedziemy na wschód. Tym razem jestem już właściwie skupiony i po odmierzeniu właściwej odległości skręcamy gdzie trzeba, przejeżdżamy przez gospodarstwo i już za chwilę wpadają nam 2 punkty przeliczeniowe. Szybko i na temat.
Ze stajni ktoś na nas zerkał ;)


PK 20 (457:06 min) – skrzyżowanie
Jedziemy dalej na południe. Charakter dróg zdecydowanie się zmienia. Przedtem było raczej twardo, teraz same piachy. I to takie po osie. Mamy już koło stówki na licznikach, więc momentami jest ciężko. O ile do tej pory zastanawiałem się czy nie popełniłem błędu nie zakładając semi-slicków, to teraz nie mam już wątpliwości. Porządne traktory pomagają przebijać się przez te piachy. Punkt jest zmyślnie ukryty w lesie, ale ja jestem naprawdę rozgrzany skupiony jak należy, więc jedziemy jak po sznurku. Widzę, ze Goro patrzy na mnie podejrzliwie, jakbym znał lokalizację tego punktu wcześniej ;)

PK4 –Kruszyn, parking leśny
Mieliśmy sobie oszczędzić offroadu, ale jakoś tak wyszło. Chyba nie do końca dobrze wyjechaliśmy z ostatniego PK i teraz jedziemy na przełaj przez pola w kierunku widocznych w oddali zabudowań. Dalej też nie jest łatwiej, bo dróg jest o wiele więcej niż na mapie, do tego ciągle pod górę i po piachu. W życiu się tyle po piachu nie najeździłem. Myślę, że łącznie kilkadziesiąt kaemów na tym rajdzie. Do leśniczówki, która jest w połowie drogi dojeżdżamy mimo to bezbłędnie, ale tam znowu popełniamy jakiś błąd i odbijamy za bardzo na południe. Orientujemy się dopiero w Parzyniu. Jest już za mało czasu żeby wracać na punkt. Porażka :/


PK 17 (587:06 min) – punkt widokowy
Po ominięciu czwórki jedziemy dalej na wschód i w sumie prawie bez problemów docieramy na PK. Jeszcze tylko przekroczyć elektrycznego pastucha, sztywny podjazd i z góry patrzymy jak pięknie jest wokół.


PK 14 (628:29 min) – pole biwakowe.

Początek słabo, bo z PK17 zjechaliśmy w złą stronę. Zawracamy i kierujemy się na północ. Spotkane burki chyba już wiedzą jak smakuje fanga z SPD-a w nos, bo z opuszczonymi ogonami schodzą nam z drogi. Prawie bez problemów znajdujemy punkt i zastanawiamy się co dalej. Z czasem jest krucho, siły też już jakby mniej, więc decydujemy o odpuszczeniu ósemki, która jest prawie po drodze. Ale prawie jednak robi różnicę. Na miejscu miały być kiełbaski, ale nic nie zostało

PK 11 (674:11 min) – parking leśny

Szybki przelot po twardy leśnym dukcie na północ. Drogę wskazują piękne, zabytkowe kamienie na rozstajach dróg. W Lipuszu odbijamy na wschód i bezbłędnie wpadamy na punkt.


PK7 – brzeg glinianki
Do końca nie jesteśmy zgodni czy robimy go jeszcze po drodze. Ostatecznie udaje mi się przekonać Gora, jednak robi się już ciemno i skręcamy nie tam gdzie trzeba, żeby ostatecznie wrócić do szosy na Kościerzynę. Szkoda. Ten jeden punkt rozstrzygnąłby naszą rywalizację z Nowakami z Gerappa ;)

META
Wynik podobny jak na wiosnę. A więc jeden cel nie osiągnięty. Nie udało się poprawić. Ale udało się zrobić 200 kilo. To było nasz drugi cel i jesteśmy z tego powodu cholernie zadowoleni. Cel najważniejszy, czyli podziwianie przez 12 godzin kaszubskich krajobrazów także osiągnięty. Czas na regenerację i integracje :)


A do następnego Harpagana pozostało 180 dni, 10 godzin…. Już nie mogę się doczekać
Kategoria RJnO


Dane wyjazdu:
95.50 km 50.00 km teren
06:17 h 15.20 km/h:
Maks. pr.:53.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Funnex Orient Mława

Sobota, 10 lipca 2010 · dodano: 13.07.2010 | Komentarze 2

Na Orient w Mławie pojechałem jako osoba towarzysząca. Nie chciało mi się ścigać w tym upale, nie chciało mi się ścigać w ogóle. Miałem ochotę po prostu spędzić dzień na rowerze w pięknych okolicznościach przyrody. I były piękne, choć gorące.
Na początek spóźniliśmy się trochę na start (cholerne korki), a tam już spore zamieszanie. Pierwsza wpadka organizatora - za mało map. W efekcie cześć osób, w tym również i my dostajemy mapę etapu drugiego, pierwszy pojedziemy jako drugi :/
Wpadka druga – na mapie nie ma zaznaczonej skali. Nie wiem, może to zamierzony efekt, ale mi się nie podobał. Mapa powinna mieć skalę, a tak musiałem wyskalować sobie sam. Wyszło, że to ok. 1:37000 bez warstwy turystycznej, całkiem aktualna na oko.
Zaraz po starcie pęka mi lewe jarzemko w siodełku :/
Punkty rozrzucone na północ i wschód od Mławy, poukrywane głównie po bunkrach i różnych innych fortyfikacjach. Sposób ich ukrycia podobny trochę do tego znanego z Bike Orientu, czyli zawsze na koniec trzeba się władować gdzieś w krzaczory albo bagienko. Hitem był dla mnie ten punkt:
Punkt w betonowym przepuście pod kolejowym wałem © Niewe

Zrobiłem sobie elegancką maseczkę błotną na łydki zanim tam dotarłem.

I tak od punktu do punktu, leniwie, powoli, z przerwami na browarki toczyliśmy się w ten upał przez lasy, pola, wsie.
Chyba kury, tylko od tego upału im się tak zrobiło © Niewe


Zaliczyliśmy wszystkie PK z tego etapu i wróciliśmy do bazy po mapę etapu pierwszego. Przy okazji wyszło, że na terenie MOSiRu gdzie była baza rajdu odbywają się dni Mławy i jakiś mega festyn, więc z każdą chwilą przybywało pijanej młodzieży :/
Po otrzymaniu nowej mapki kierujemy się w stronę zalewu Ruda. Po pierwsze w okolicy był punkt do zaliczenia, po drugie miałem ochotę popływać. Punkt zaliczony bez problemu, czas na ochłodę w wodzie. Zdjąłem koszulkę i wbiegłem radośnie do wody, która okazała się cieplejsza jeszcze chyba niż powietrze :/ Normalnie zupa. Dopiero po wypłynięciu na środek jeziorka i zanurkowaniu udało mi się troszkę schłodzić. Zniesmaczony kitram się powrotem i jedziemy dalej, z założeniem, że szukamy punktów do ostatniej chwili tak, żeby na mecie być tuż przed 21:00. Dużo tego nie znaleźliśmy, bo było sporo błądzenia, ale przynajmniej po lasach, więc w cieniu. Pod samem koniec zrywam łańcuch. Musieli go źle skuć w serwisie, bo nie jest jeszcze jakoś specjalnie zużyty. Sam też go chyba źle skułem, bo strzelił chwilę potem drugi raz :/ Cała operacja kosztowała mnie sporo krwi, ponieważ całe hordy wygłodniałych komarów zorientowały się, że mam zajęte obie ręce i postanowiły wykorzystać tę okazję. NA metę zgodnie planem zajeżdżamy 4 minuty przed końcem przepychając się przez tłum pijanych lokalsów. Kolejna wpadka orga, mało rozsądna lokalizacja bazy.
Ale trzeba przyznać, że na koniec się zrehabilitował. Pierwsze pytanie jakie padło po dotarciu do biura to - chcesz zimne piwko? Nooo tak to lubię być traktowany :) Makaron też był niczego sobie.
Zajęliśmy zaszczytne ostatnie miejsca, ale zdecydowanie sprawdziłem się jako osoba towarzysząca ;)
Kategoria Na luzie, RJnO


stat4u