Info
Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Październik1 - 7
- 2013, Wrzesień8 - 7
- 2013, Sierpień3 - 2
- 2013, Czerwiec12 - 57
- 2013, Maj7 - 5
- 2013, Kwiecień10 - 37
- 2013, Marzec12 - 59
- 2013, Luty3 - 19
- 2013, Styczeń1 - 14
- 2012, Grudzień3 - 18
- 2012, Listopad3 - 39
- 2012, Październik8 - 72
- 2012, Wrzesień14 - 98
- 2012, Sierpień6 - 53
- 2012, Lipiec12 - 66
- 2012, Czerwiec11 - 139
- 2012, Maj12 - 152
- 2012, Kwiecień9 - 112
- 2012, Marzec3 - 34
- 2012, Luty9 - 71
- 2012, Styczeń8 - 93
- 2011, Grudzień8 - 78
- 2011, Listopad7 - 80
- 2011, Październik6 - 43
- 2011, Wrzesień11 - 128
- 2011, Sierpień10 - 77
- 2011, Lipiec12 - 103
- 2011, Czerwiec7 - 79
- 2011, Maj17 - 181
- 2011, Kwiecień12 - 176
- 2011, Marzec3 - 3
- 2011, Luty5 - 3
- 2011, Styczeń3 - 19
- 2010, Grudzień3 - 13
- 2010, Listopad4 - 8
- 2010, Październik4 - 13
- 2010, Wrzesień8 - 15
- 2010, Sierpień7 - 2
- 2010, Lipiec9 - 6
- 2010, Czerwiec12 - 28
- 2010, Maj7 - 21
- 2010, Kwiecień11 - 35
- 2010, Marzec3 - 3
- 2010, Luty2 - 1
- 2010, Styczeń6 - 4
- 2009, Grudzień5 - 6
- 2009, Listopad4 - 4
- 2009, Październik4 - 17
- 2009, Wrzesień6 - 19
- 2009, Sierpień10 - 6
- 2009, Lipiec5 - 9
Wpisy archiwalne w kategorii
Na luzie
Dystans całkowity: | 12729.59 km (w terenie 6033.62 km; 47.40%) |
Czas w ruchu: | 625:51 |
Średnia prędkość: | 19.78 km/h |
Maksymalna prędkość: | 76.50 km/h |
Suma podjazdów: | 32883 m |
Suma kalorii: | 222087 kcal |
Liczba aktywności: | 223 |
Średnio na aktywność: | 57.08 km i 2h 53m |
Więcej statystyk |
Dane wyjazdu:
42.00 km
35.00 km teren
02:11 h
19.24 km/h:
Maks. pr.:38.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:160 m
Kalorie: 1139 kcal
Rower:Kona Caldera
Prawdziwa Adrenalina
Niedziela, 8 lipca 2012 · dodano: 16.07.2012 | Komentarze 0
Po wczorajszej nocnej wizycie w OSiR Wiktorów, a następnie teleportacji do Domu Złego i projekcji chorego filmu, poranne samopoczucie oceniałem w skali 1 do 10 na 4.
Miałem także uzasadnione przeczucie, że niejaki Rooter może czuć się podobnie i potrzebować tego co ja.
Czyli pywa i roweru (lub rowera jeśli rower ma oczy)
Całość w strawnej formie zawarł rzeczony Rooter, a ja chciałem tylko dodać zdjęcie jak on to leży po dzwonie, ale się gdzieś zawieruszyło, więc niedowiarkom pozostają tylko nasze zgodne zeznania w tej sprawie
Miałem także uzasadnione przeczucie, że niejaki Rooter może czuć się podobnie i potrzebować tego co ja.
Czyli pywa i roweru (lub rowera jeśli rower ma oczy)
Całość w strawnej formie zawarł rzeczony Rooter, a ja chciałem tylko dodać zdjęcie jak on to leży po dzwonie, ale się gdzieś zawieruszyło, więc niedowiarkom pozostają tylko nasze zgodne zeznania w tej sprawie
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
62.79 km
40.00 km teren
03:01 h
20.81 km/h:
Maks. pr.:50.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:303 m
Kalorie: 2200 kcal
Rower:Kona Caldera
Mazurska pułapka.
Niedziela, 1 lipca 2012 · dodano: 12.07.2012 | Komentarze 11
Dziś dzień drugi na Mazurach czyli według niejakiego Sola, 29 dni później ;)
Wolne czy nie wolne okazało się, że Che trening zrobić musi i zamierza. Zatem tak jak wczoraj ruszyliśmy w trasę skoro świt, bo już koło czternastej z zamiarem upieczenia dwóch wróbli w jednej garści, czyli zaliczenia rzeczonego treningu z jednoczesnym przemieszczeniem się na Śniardwy.
Proste to to nie było, bo Che zapindalała niemiłosiernie, a ja w tym czasie musiałem nawigować, robić fotki…
dorysowywać strzałki…
i dalej gonić i gonić, i nawigować, i dorysowywać strzałki.
Lekko nie było, na ale jak się bywa dziewiątym na Mazowi to i taki czelendż człowiek ogarnie ;)
Po treningu przeszliśmy do tej fazy wycieczki, którą ja sobie cenię najbardziej. Już nie musiałem nawigować gonić i dorysowywać strzałek.
Knajpa okazała się prawdziwą pułapką, bo wybór serwowanych piw, ich jakość, forma serwowania, a nawet obsługa były wyborne.
I żarcie też było na wypasie.
Jakeśmy się napaśli i ustalili kolejno, że:
- pojedziemy wieczorem,
- pojedziemy późnym wieczorem,
- eee, pojedzie się jutro o świcie
przenieśliśmy się ze spożyciem nad samo jezioro, bo taka opcja też tam była dostępna (mówiłem, że wypas)
Z trudem, ale po kliku godzinach udało nam się z tej pułapki jakoś wydostać i ruszyliśmy w tak pięknych okolicznościach przyrody nazad, ale oczywiście drogami innymi niż tu przyjechaliśmy, bo jakbyśmy wracali tą samą to i ja otarł bym się o trening, a tym jak wiadomo się zwyczajnie brzydzę :)
A ponieważ na miejscu spotkaliśmy dawno nie widzianych znajomych wszystkie wymienione wcześniej koncepcje, czyli dla słabszych:
- pojedziemy wieczorem,
- pojedziemy późnym wieczorem,
- eee, pojedzie się jutro o świcie,
rozpadły się jak domek z kart i jedyne gdzie mogliśmy się udać w poniedziałek „rano” to w stronę światła w tunelu.
co niniejszym uczyniliśmy :)
Wolne czy nie wolne okazało się, że Che trening zrobić musi i zamierza. Zatem tak jak wczoraj ruszyliśmy w trasę skoro świt, bo już koło czternastej z zamiarem upieczenia dwóch wróbli w jednej garści, czyli zaliczenia rzeczonego treningu z jednoczesnym przemieszczeniem się na Śniardwy.
Proste to to nie było, bo Che zapindalała niemiłosiernie, a ja w tym czasie musiałem nawigować, robić fotki…
Tory to tylko jedno z moich zboczeń...© Niewe
dorysowywać strzałki…
Nie do zaczymania jest ona© Niewe
i dalej gonić i gonić, i nawigować, i dorysowywać strzałki.
Znikający punkt© Niewe
Lekko nie było, na ale jak się bywa dziewiątym na Mazowi to i taki czelendż człowiek ogarnie ;)
Po treningu przeszliśmy do tej fazy wycieczki, którą ja sobie cenię najbardziej. Już nie musiałem nawigować gonić i dorysowywać strzałek.
To jest drugie ;)© Niewe
Knajpa okazała się prawdziwą pułapką, bo wybór serwowanych piw, ich jakość, forma serwowania, a nawet obsługa były wyborne.
I żarcie też było na wypasie.
Ani chybi musi tu gdzieś być trzeci kufel, bo po co inaczej podnosiłbym rękę© Niewe
Jakeśmy się napaśli i ustalili kolejno, że:
- pojedziemy wieczorem,
- pojedziemy późnym wieczorem,
- eee, pojedzie się jutro o świcie
przenieśliśmy się ze spożyciem nad samo jezioro, bo taka opcja też tam była dostępna (mówiłem, że wypas)
Teraz na zdjęciu droga wydaje mi się prosta© Niewe
Co ona paczy?© Niewe
Aaa, już wiem co ona paczy.© Niewe
Z trudem, ale po kliku godzinach udało nam się z tej pułapki jakoś wydostać i ruszyliśmy w tak pięknych okolicznościach przyrody nazad, ale oczywiście drogami innymi niż tu przyjechaliśmy, bo jakbyśmy wracali tą samą to i ja otarł bym się o trening, a tym jak wiadomo się zwyczajnie brzydzę :)
Już nie muszę gonić. Teraz wystarczy się skupić na utrzymaniu pionu© Niewe
A ponieważ na miejscu spotkaliśmy dawno nie widzianych znajomych wszystkie wymienione wcześniej koncepcje, czyli dla słabszych:
- pojedziemy wieczorem,
- pojedziemy późnym wieczorem,
- eee, pojedzie się jutro o świcie,
rozpadły się jak domek z kart i jedyne gdzie mogliśmy się udać w poniedziałek „rano” to w stronę światła w tunelu.
Tak k.... Jesteśmy nieustraszeni.© Niewe
co niniejszym uczyniliśmy :)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
54.00 km
47.00 km teren
02:51 h
18.95 km/h:
Maks. pr.:55.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:271 m
Kalorie: 1762 kcal
Rower:Kona Caldera
Zamiast w góry na Mazury
Sobota, 30 czerwca 2012 · dodano: 10.07.2012 | Komentarze 12
Zacznę może jak zwykle od przedstawienia planu.
Otóż był on bardzo oryginalny, bo planowaliśmy przez łikend tłuc kilometry na Mazurach od świtu do zmierzchu.
Pierwsze poszlaki wskazujące na to, że plan ten ma słabe strony pojawiły się już kilka godzinek po dotarciu na miejsce, gdy rzeczony świt zastał nas przy ognisku.
No ale nie po to kreśli się śmiałe plany żeby je potem realizować, nie?
Gdy już wiedzieliśmy na pewno, ze jesteśmy zwolnieni mogliśmy dać sobie trochę luzu i spokojnie zacząć przygotowywać się do lajtowej wycieczki.
Jezioro nad którym, się przygotowaliśmy słynie z rozmaitych endemicznych gatunków ryb w nim żyjących
Aż wreszcie, “skoro świt” ruszyliśmy w trasę, we te piękne mazurskie szutry
Od tego całego zwiedzania zaschło na gębach.
A ponieważ nie chce mi się już więcej pisać to kolejna seria zdjęć :)
A wieczorkiem kolejne ognicho do świtu.
Lubię wyjeżdżać z Che, ale jej trener chyba za tym nie przepada ;)
Otóż był on bardzo oryginalny, bo planowaliśmy przez łikend tłuc kilometry na Mazurach od świtu do zmierzchu.
Pierwsze poszlaki wskazujące na to, że plan ten ma słabe strony pojawiły się już kilka godzinek po dotarciu na miejsce, gdy rzeczony świt zastał nas przy ognisku.
To wschód czy zachód? Raczej wschód. Chyba żebym obrócił zdjęcie© Niewe
No ale nie po to kreśli się śmiałe plany żeby je potem realizować, nie?
Gdy już wiedzieliśmy na pewno, ze jesteśmy zwolnieni mogliśmy dać sobie trochę luzu i spokojnie zacząć przygotowywać się do lajtowej wycieczki.
Aż furczy od tego przygotowywania się© Niewe
Jezioro nad którym, się przygotowaliśmy słynie z rozmaitych endemicznych gatunków ryb w nim żyjących
Brałn Dogmarin© Niewe
Aż wreszcie, “skoro świt” ruszyliśmy w trasę, we te piękne mazurskie szutry
Che (pierwsza z prawej) i mazurski szuter© Niewe
Było od tyłu, to teraz trochę od przodu© Niewe
Mazury - kraina zabytkowych cmentarzy© Niewe
O dziwo cmentarz nie zdewastowany, a wrecz zadbany.© Niewe
Od tego całego zwiedzania zaschło na gębach.
A gdyby tak całe jezioro składało się z piwa?© Niewe
A ponieważ nie chce mi się już więcej pisać to kolejna seria zdjęć :)
Taki asfalcik i takie drzewa i taką Che to ja poproszę© Niewe
Zerwany most kolejowy na nieistniejącej już lini.© Niewe
Jezioro Ublik Wielki. Miejscami 30 metrów głebokości, czysta woda i strefa ciszy.© Niewe
A wieczorkiem kolejne ognicho do świtu.
Lubię wyjeżdżać z Che, ale jej trener chyba za tym nie przepada ;)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
160.00 km
130.00 km teren
08:49 h
18.15 km/h:
Maks. pr.:63.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:454 m
Kalorie: kcal
Rower:Kona Caldera
Ode wsi dode wsi
Sobota, 23 czerwca 2012 · dodano: 27.06.2012 | Komentarze 19
Pierwotnym planem na dzisiaj miała być Ziemia Święta (czyli popularnie – Sierpc) i powrót stamtąd pociągiem Kolei Mazowieckich. Z założenia jednak dopuszczaliśmy wszystkie inne warianty na zasadzie, że „się pojeździ to się zobaczy”
Czyli tak jak ja lubię najbardziej. Dni są teraz długie, można improwizować, zwiedzać, kontemplować, na wszystko wystarczy czasu.
No może rano mi nie starczyło trochę czasu i na spotkanie z Jankiem w Truskawiu przybyłem spóźniony :) Sorry.
Z rzeczonego Truskawia przelatujemy z Jankiem przez cały Kampinos omijając jednak górki w Górkach, ale nie omijając samych Górek.
Czy to jest zrozumiałe? :)
Dla słabszych jednak wyjaśnię, że chodzi o to, że zamiast zaliczyć zajebisty, mega interwałowy singiel na wydmach w miejscowości Górki, ominęliśmy je asfaltem, ale zaliczyliśmy sklep i browarek :)
I w ogóle nie jest nam z tego powodu ani głupio, ani przykro.
Ostatecznie dotarliśmy nad Bzurę.
A nad Bzurą fajnie jest, można flaszkę obalić..
można opier...
…a nie sorry znowu. Ta piosenka dotyczyła warszawskiej Woli i jest nieadekwatna.
Bzury nie udało nam się przekroczyć tam gdzie to pierwotnie planowaliśmy, bo most okazał się w remoncie i pilnowany. W tym momencie wiemy już, że do Sierpca na pociąg nie zdążymy i wiemy, że jesteśmy głodni, więc czas na obiad. Ponieważ najbliższą miejscówką z szansą na knajpę jest Wyszogród wracamy kawałek wzdłuż rzeki (w sumie nadkładamy ponad 10km) i przekraczamy ją pierwszą napotkaną „kładką”.
Wisłę przekraczamy mostem, ale trzymając się chodnika. Plan na dzisiaj zakłada unikanie asfaltów jak tylko się da, dlatego natychmiast po przekroczeniu mostu zjeżdżamy w dół nad Wisłę.
I to jak zjeżdżamy!
Schody za mostem w Wyszogrodzie zamierzam w tym roku jeszcze powtórzyć, bo fun jest niesamowity :)
W Wyszogrodzie stał kiedyś najdłuższy drewniany most w Europie. Niestety zamiast wyłożyć kasę i zrobić z tego atrakcję turystyczną jakiś debil podjął taką, a nie inną decyzję.
Obecnie nie można wejść już nawet na główkę mostu, ze względu na jej stan techniczny :/
Znajdujemy knajpkę i zasiadamy do konsumpcji. No i obowiązkowe zdjęcie z piwem, bo się rozpisałem i ktoś czytający może się już zacząć obawiać czy wszystko z nami w porządku.
Wyszogród jest punktem zwrotnym naszej dzisiejszej wycieczki, ale wracać będziemy się starali także z pominięciem asfaltów. Nie jest to proste, bo pomiędzy Wyszogrodem, a Czerwińskiem według mapy wszystkie drogi się urywają. Mamy jednak nadmiar czasu, więc podejmujemy wyzwanie Actimela i ruszamy kiedy droga się kończy jedziemy dalej ścieżką wydeptaną przez pieszych.
I mamy sukces :)
Przy kolejnej urwanej drodze już tyle szczęścia nie mieliśmy i trzeba było jednak na chwile wyjechać na asfalt. Na szczęście dostępny był kawałek utwardzonego żwirem pobocza, bo jeżdżenie rowerem po drodze nr 62 pozostawiam tylko samobójcom.
A więc 5 kilo poboczem i wracamy zjeżdżamy w dół do Czerwińska. Samo miasteczko robi raczej smętne wrażenie.
Ale w zabytkowej katedrze można znaleźć bardzo cenne informacje :)
Opuszczamy miasteczko i wracamy nad rzekę. Zaletą tej okolicy jest to, że drogi i się położone są tu nad samą Wisłą co daje duże możliwości rekreacyjno-kontemplującą-gastronomiczne :)
A od tego zdjęcia normalnie nadal czuje zapach od samego tylko patrzenia
Aż gryzło w oczy :)
Przez Zakroczym, Modlin i Nowy Dwór wróciliśmy do Europy i ponownie wróciliśmy do Kampinosu.
Wycieczkę skończyliśmy w Truskawiu, co dowodzi, że ziemia jest okrągła, a nas było dwóch.
Niestety znowu zlazło mi powoli schodzić powietrze z tylnego koła. Co za cholera siedzi w tej oponie?
Czyli tak jak ja lubię najbardziej. Dni są teraz długie, można improwizować, zwiedzać, kontemplować, na wszystko wystarczy czasu.
No może rano mi nie starczyło trochę czasu i na spotkanie z Jankiem w Truskawiu przybyłem spóźniony :) Sorry.
Z rzeczonego Truskawia przelatujemy z Jankiem przez cały Kampinos omijając jednak górki w Górkach, ale nie omijając samych Górek.
Czy to jest zrozumiałe? :)
Dla słabszych jednak wyjaśnię, że chodzi o to, że zamiast zaliczyć zajebisty, mega interwałowy singiel na wydmach w miejscowości Górki, ominęliśmy je asfaltem, ale zaliczyliśmy sklep i browarek :)
I w ogóle nie jest nam z tego powodu ani głupio, ani przykro.
Ostatecznie dotarliśmy nad Bzurę.
A nad Bzurą fajnie jest, można flaszkę obalić..
można opier...
…a nie sorry znowu. Ta piosenka dotyczyła warszawskiej Woli i jest nieadekwatna.
To niebieskie to właśnie Bzura. To w zielonym. Bo to niebieskie nad zielonym to niebo, ewentualnie wiadro widziane przez dziurę w durszlaku.© Niewe
Jaaaaaaneeeeeek!!!© Niewe
Taki mały performers. Nadgryzam, oceniam, Janek próbuje obalić, przechodzę do następnego.© Niewe
Bzury nie udało nam się przekroczyć tam gdzie to pierwotnie planowaliśmy, bo most okazał się w remoncie i pilnowany. W tym momencie wiemy już, że do Sierpca na pociąg nie zdążymy i wiemy, że jesteśmy głodni, więc czas na obiad. Ponieważ najbliższą miejscówką z szansą na knajpę jest Wyszogród wracamy kawałek wzdłuż rzeki (w sumie nadkładamy ponad 10km) i przekraczamy ją pierwszą napotkaną „kładką”.
Wisłę przekraczamy mostem, ale trzymając się chodnika. Plan na dzisiaj zakłada unikanie asfaltów jak tylko się da, dlatego natychmiast po przekroczeniu mostu zjeżdżamy w dół nad Wisłę.
I to jak zjeżdżamy!
Schody za mostem w Wyszogrodzie zamierzam w tym roku jeszcze powtórzyć, bo fun jest niesamowity :)
"Deptak" na Wisłą© Niewe
W Wyszogrodzie stał kiedyś najdłuższy drewniany most w Europie. Niestety zamiast wyłożyć kasę i zrobić z tego atrakcję turystyczną jakiś debil podjął taką, a nie inną decyzję.
Tyle zostało z mostu.© Niewe
Obecnie nie można wejść już nawet na główkę mostu, ze względu na jej stan techniczny :/
Znajdujemy knajpkę i zasiadamy do konsumpcji. No i obowiązkowe zdjęcie z piwem, bo się rozpisałem i ktoś czytający może się już zacząć obawiać czy wszystko z nami w porządku.
Jak stwierdził Janek, do kompletu brakuje tylko Che.© Niewe
Wyszogród jest punktem zwrotnym naszej dzisiejszej wycieczki, ale wracać będziemy się starali także z pominięciem asfaltów. Nie jest to proste, bo pomiędzy Wyszogrodem, a Czerwińskiem według mapy wszystkie drogi się urywają. Mamy jednak nadmiar czasu, więc podejmujemy wyzwanie Actimela i ruszamy kiedy droga się kończy jedziemy dalej ścieżką wydeptaną przez pieszych.
I mamy sukces :)
Tej kładki i ścieżki nie ma na żadnej mapie© Niewe
Przy kolejnej urwanej drodze już tyle szczęścia nie mieliśmy i trzeba było jednak na chwile wyjechać na asfalt. Na szczęście dostępny był kawałek utwardzonego żwirem pobocza, bo jeżdżenie rowerem po drodze nr 62 pozostawiam tylko samobójcom.
A więc 5 kilo poboczem i wracamy zjeżdżamy w dół do Czerwińska. Samo miasteczko robi raczej smętne wrażenie.
Choć mazowieckie klimaty coś w sobie mają© Niewe
Ale w zabytkowej katedrze można znaleźć bardzo cenne informacje :)
Jak ktoś się do tej pory nie bał motyli to niech to przemyśli© Niewe
Opuszczamy miasteczko i wracamy nad rzekę. Zaletą tej okolicy jest to, że drogi i się położone są tu nad samą Wisłą co daje duże możliwości rekreacyjno-kontemplującą-gastronomiczne :)
Można sobie jachać nad samą rzeką i podziwiać© Niewe
Można coś oszamać z widokiem na Wisłę© Niewe
Można se też nad Wisła zwyczajnie posiedzieć© Niewe
A nawet zobaczyć dom Barbie :)© Niewe
A od tego zdjęcia normalnie nadal czuje zapach od samego tylko patrzenia
Pole szczypioru albo cebuli dymki© Niewe
Aż gryzło w oczy :)
Przez Zakroczym, Modlin i Nowy Dwór wróciliśmy do Europy i ponownie wróciliśmy do Kampinosu.
Wycieczkę skończyliśmy w Truskawiu, co dowodzi, że ziemia jest okrągła, a nas było dwóch.
Niestety znowu zlazło mi powoli schodzić powietrze z tylnego koła. Co za cholera siedzi w tej oponie?
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
50.48 km
22.00 km teren
02:26 h
20.75 km/h:
Maks. pr.:34.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 92 m
Kalorie: 1561 kcal
Rower:Kona Caldera
Coś tam znalazłem.
Piątek, 22 czerwca 2012 · dodano: 25.06.2012 | Komentarze 8
Dzisiaj program minimum.
No może minimum plus. Bo po pracy wróciłem cmentarnym singlem, potem przez Sieraków, a potem podjąłem kolejną próbę znalezienia skrótu omijającego Lipków.
I wreszcie mały sukces.
Nie da się przejechać, ale da się przekroczyć. I chyba nic lepszego nad tą strugą nie znajdę. Udało mi się też ominąć terenem zabójczą Topolową. Teraz już trasę Wiocha-Bielany jestem w stanie zrobić prawie bez wyjeżdżania na asfalt.
Czas odpocząć chwilkę w domu i odespać wczorajszy mecz, bo w sobotę ma być naprawdę fajnie.
Bo w sobotę będziemy się włóczyć :)
No może minimum plus. Bo po pracy wróciłem cmentarnym singlem, potem przez Sieraków, a potem podjąłem kolejną próbę znalezienia skrótu omijającego Lipków.
I wreszcie mały sukces.
Ta kładka to chyba głównie dla mrówek, których tu mnogo© Niewe
Nie da się przejechać, ale da się przekroczyć. I chyba nic lepszego nad tą strugą nie znajdę. Udało mi się też ominąć terenem zabójczą Topolową. Teraz już trasę Wiocha-Bielany jestem w stanie zrobić prawie bez wyjeżdżania na asfalt.
Czas odpocząć chwilkę w domu i odespać wczorajszy mecz, bo w sobotę ma być naprawdę fajnie.
Bo w sobotę będziemy się włóczyć :)
Dane wyjazdu:
49.45 km
8.00 km teren
02:15 h
21.98 km/h:
Maks. pr.:37.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 68 m
Kalorie: 1607 kcal
Rower:Kona Caldera
Obstawa
Czwartek, 14 czerwca 2012 · dodano: 15.06.2012 | Komentarze 8
Wracając z roboty do się na wiochę natknąłem się na przebranego za rowerzystę Rootera.
-Ciekaj, ku.. – mówię - też się przebierę i pojadziem razem.
Tak po wiejsku gadałem, bo jak zaznaczyłem na wstępie rzecz działa się na wsi.
Rooter pociekał i pojechalimy rzeczywiście razem. W Lipkowie naprzeciw wyjechał nam Goro i wszystkie czy pojechaliśmy sobie na Wolę, gdzie imć Rooter planował pobrać jakaś kasę. No a wiadomo, że jak w grę chodzi kasa, to musi być i jakaś obstawa.
I stąd właśnie się wziął ten przygłupi tytuł tego wpisu.
Wróciliśmy już tylko z Rooterem macając po drodze różne nowe skróty do nas.
Nie zajechaliśmy na piwo, a Rooter nie zaszedł do Domu Zła.
Co to się dzieje panie.
Aaaa i jeszcze!
Nareszcie mi się jakoś lekko jechało :)
-Ciekaj, ku.. – mówię - też się przebierę i pojadziem razem.
Tak po wiejsku gadałem, bo jak zaznaczyłem na wstępie rzecz działa się na wsi.
Rooter pociekał i pojechalimy rzeczywiście razem. W Lipkowie naprzeciw wyjechał nam Goro i wszystkie czy pojechaliśmy sobie na Wolę, gdzie imć Rooter planował pobrać jakaś kasę. No a wiadomo, że jak w grę chodzi kasa, to musi być i jakaś obstawa.
I stąd właśnie się wziął ten przygłupi tytuł tego wpisu.
Wróciliśmy już tylko z Rooterem macając po drodze różne nowe skróty do nas.
Nie zajechaliśmy na piwo, a Rooter nie zaszedł do Domu Zła.
Co to się dzieje panie.
Aaaa i jeszcze!
Nareszcie mi się jakoś lekko jechało :)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
34.44 km
3.50 km teren
01:41 h
20.46 km/h:
Maks. pr.:31.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 69 m
Kalorie: 1062 kcal
Rower:Kona Caldera
Bardziej kajakowo niż rowerowo
Niedziela, 10 czerwca 2012 · dodano: 14.06.2012 | Komentarze 10
Po wczorajszym wysiłku głównie integracyjnym nowy dzień witam oczywiście wielkimi haustami w namiocie (jak ja się tu w ogóle znalazłem?) i strasznie zmęczony. W planach na dzisiaj miał być spływ kajakowy Rawką, a potem powrót do domu na kołach, jednak już czuję, że trzeba będzie znowu skorzystać z pomocy kolei.
Zatem jeżdżenia dzisiaj mało, ale spływ bardzo udany :)
Po spływie ChrisEM odprowadza nas przez Skierniewice na obiad w pysznym towarzystwie Sylwii i Radka, a potem gładko ładujemy się do TLK i w „komfortowych” warunkach za „atrakcyjną cenę” wracamy do Stolycy :)
Z samego dworca snuję się już do siebie pożarówką przez Kampinos w deszczu, pocie i znoju. Osiągnięta prędkość maksymalna wiele mówi :)
Zmęczyłem się jak cholera, ale łikend był naprawdę rewelacyjny.
Zatem jeżdżenia dzisiaj mało, ale spływ bardzo udany :)
ChrisEM i Bartman w trakcie wyrównywania potencjałów. Jak się dobrze człowiek napełni to mu się woda nie naleje.© Niewe
Theli odwdzięcza się Sylwi za wczoraj pozwalająć jej swobodnie wiosłować :)© Niewe
Próbowałem tak też z Jankiem, ale sie zbuntował© Niewe
Po spływie ChrisEM odprowadza nas przez Skierniewice na obiad w pysznym towarzystwie Sylwii i Radka, a potem gładko ładujemy się do TLK i w „komfortowych” warunkach za „atrakcyjną cenę” wracamy do Stolycy :)
Z samego dworca snuję się już do siebie pożarówką przez Kampinos w deszczu, pocie i znoju. Osiągnięta prędkość maksymalna wiele mówi :)
Zmęczyłem się jak cholera, ale łikend był naprawdę rewelacyjny.
Dane wyjazdu:
76.00 km
6.50 km teren
03:29 h
21.82 km/h:
Maks. pr.:36.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:164 m
Kalorie: 2477 kcal
Rower:Kona Caldera
Szwending
Poniedziałek, 4 czerwca 2012 · dodano: 05.06.2012 | Komentarze 19
Można przewieźć w plecaku wyprasowaną koszulę i jej nie pognieść?
Otóż można. I to białą. Na przekór pogodzie:)
Koszuli nie zafajdałem, ale rower owszem. Chyba pora przemalować ścianę w biurze, bo zaczyna być widać gdzie opieram rower.
To tak tytułem wstępu, żebyście wiedzieli czemu obciążenia fiskalne w naszym kraju są coraz większe. Za pieniądze podatników bowiem ją przemaluję ;)
Po pracy wybrałem się na mały szwending. Byłem głodny, a ktoś tu ostatnio na blogu wspominał o knajpce na ul. Francuskiej, w której to czas się zatrzymał, frytki są z ziemniaków, a nie z czegoś obłego i miałkiego, a do tego wszystkiego można sobie zamówić dobrego kurczaczka.
Zatem cel numer jeden Saska Kępa przez Stare Miasto i most Śląsko-Dąbrowski.
Na Krakowskim Przedmieściu do starej kamienicy przyczepiło się studio TV. Na szczęście tylko na czas euro
Uwolniony od samochodów most śląsko-dąbrowski to rewelacja. Po tym jak rano usyfiłem rower w drodze do pracy byłem chyba tu najgłośniejszym pojazdem :)
Jakby ktoś się dziwił, że jadąc mostem w stronę Pragi widać Stare Miasto, to wyjaśniam, że zdjęcie zrobiłem wracając (a nie w fotoszopie)
Knajpa/bar, do którego się wybrałem zrobił na mnie rewelacyjne wrażenie. W 5 minut, obsłużony przez przemiłą kelnerkę dostałem za śmieszne pieniądze kawał aromatycznego kurola i wiadro prawdziwych frytek z robionym na miejscu sosem. Dla mnie bomba.
Gdyby żywić się tak codziennie, to miażdżyca murowana, ale raz na jakiś czas warto podjechać.
Tak porządnie podjadłem, że jedyne co mogłem to się poszwendać po okolicy wolnym tempem i popatrzeć na zabudowę. A było na co, bo na przykład w samym środku Saskiej Kępy, pośród betonowych apartamentowców znalazłem taką drewnianą willę.
Z godzinę tak się szwendałem, aż wreszcie kurczak się ułożył i mogłem wyruszyć w drogę powrotną do domu.
Po drodze już na Woli napotykam taki zestaw :)
Świnka była całkiem przyjazna i w czasie kiedy ją skrobałem za uchem, ryła mi buta jak przystało na świnię :)
Podobno w domu się nie wykasztania, ale zdarza jej się ryć co popadnie, jak panka nie ma w domu. Ciekawe :)
Na swoją wiochę wróciłem tradycyjnie pożarówką przez Kampinos. Po tylu godzinach spędzonych w mieście miło było znowu zostać samemu w lesie.
Tyle, że jakoś ciężko mi się jechało. Chyba dobrze, że do sobotniego Bike Orientu nie będę miał już czasu na rower.
Odpocznę i na rajdzie skopię tyłki miejscowym ;)
Otóż można. I to białą. Na przekór pogodzie:)
Koszuli nie zafajdałem, ale rower owszem. Chyba pora przemalować ścianę w biurze, bo zaczyna być widać gdzie opieram rower.
To tak tytułem wstępu, żebyście wiedzieli czemu obciążenia fiskalne w naszym kraju są coraz większe. Za pieniądze podatników bowiem ją przemaluję ;)
Po pracy wybrałem się na mały szwending. Byłem głodny, a ktoś tu ostatnio na blogu wspominał o knajpce na ul. Francuskiej, w której to czas się zatrzymał, frytki są z ziemniaków, a nie z czegoś obłego i miałkiego, a do tego wszystkiego można sobie zamówić dobrego kurczaczka.
Zatem cel numer jeden Saska Kępa przez Stare Miasto i most Śląsko-Dąbrowski.
Na Krakowskim Przedmieściu do starej kamienicy przyczepiło się studio TV. Na szczęście tylko na czas euro
Paczą na stadion© Niewe
Uwolniony od samochodów most śląsko-dąbrowski to rewelacja. Po tym jak rano usyfiłem rower w drodze do pracy byłem chyba tu najgłośniejszym pojazdem :)
Nie mogłoby tak już zostać na zawsze?© Niewe
Jakby ktoś się dziwił, że jadąc mostem w stronę Pragi widać Stare Miasto, to wyjaśniam, że zdjęcie zrobiłem wracając (a nie w fotoszopie)
Knajpa/bar, do którego się wybrałem zrobił na mnie rewelacyjne wrażenie. W 5 minut, obsłużony przez przemiłą kelnerkę dostałem za śmieszne pieniądze kawał aromatycznego kurola i wiadro prawdziwych frytek z robionym na miejscu sosem. Dla mnie bomba.
Gdyby żywić się tak codziennie, to miażdżyca murowana, ale raz na jakiś czas warto podjechać.
Tak porządnie podjadłem, że jedyne co mogłem to się poszwendać po okolicy wolnym tempem i popatrzeć na zabudowę. A było na co, bo na przykład w samym środku Saskiej Kępy, pośród betonowych apartamentowców znalazłem taką drewnianą willę.
Prawdziwy czad to musi być w środku© Niewe
Z godzinę tak się szwendałem, aż wreszcie kurczak się ułożył i mogłem wyruszyć w drogę powrotną do domu.
Po drodze już na Woli napotykam taki zestaw :)
Pies to banał. Teraz świnie są na topie :)© Niewe
Świnka była całkiem przyjazna i w czasie kiedy ją skrobałem za uchem, ryła mi buta jak przystało na świnię :)
Świnia ma taką przewagę nad psem, że nie trzeba po niej sprzątać.© Niewe
Podobno w domu się nie wykasztania, ale zdarza jej się ryć co popadnie, jak panka nie ma w domu. Ciekawe :)
Na swoją wiochę wróciłem tradycyjnie pożarówką przez Kampinos. Po tylu godzinach spędzonych w mieście miło było znowu zostać samemu w lesie.
Tyle, że jakoś ciężko mi się jechało. Chyba dobrze, że do sobotniego Bike Orientu nie będę miał już czasu na rower.
Odpocznę i na rajdzie skopię tyłki miejscowym ;)
Dane wyjazdu:
98.00 km
18.00 km teren
04:12 h
23.33 km/h:
Maks. pr.:41.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:172 m
Kalorie: 3331 kcal
Rower:Kona Caldera
Otwieramy Autobahna
Poniedziałek, 28 maja 2012 · dodano: 29.05.2012 | Komentarze 12
Podczas czwartkowej nasiadówy narodził się plan objechania kawałka nieczynnego jeszcze odcinka autostrady od Pruszkowa w kierunku na Skierniewce. Do samych Skierniewic może nie, bo jednak trochę strach tam w dzień powszedni zajeżdżać nie mając w zanadrzu wolnego tygodnia, ale jakiś tam kawałek na zachód.
Plan ten zesrał się dosyć szybko, bo okazało się, że Goro nie może, bo ma rodzinę (brrr;), Janek nie może, bo ma narzeczoną (brrrr;), Radek nadal może, ale jednocześnie mogą też drogowcy, którzy w nocy z niedzieli na poniedziałek (podobno są takie noce, aczkolwiek ja preferuję noce z niedzieli, od razu na wtorek) wzięli i złośliwie otworzyli kolejny odcinek Autobahna, tym razem aż do Grodziska Maz.
W takich sytuacjach dobrze jest mieć jakiś plan alternatywny. Ponieważ jesteśmy doświadczonymi zawodnikami, dysponowaliśmy takowym, a brzmiał on z grubsza tak:
„to ja przyjadę do ciebie po pracy, usiądziemy z browarkiem i coś ustalimy”
Taki plan już trudniej jest zepsuć, a zwłaszcza jego pierwszą część, no bo z samym ustaleniem to bywa różnie.
Po pracy zatem raźno ruszyłem przez Zachodni do Pruszkowa. Na dworcu chwilę błądzę, bo po raz kolejny próbuję znaleźć jakąś alternatywę dla schodów pod rondem (znowu się nie udało), ale za to udaje mi się uchwycić coś do kolekcji Izki :)
Dalej już bez przeszkód swoją ulubioną traską wzdłuż torów docieram do Radka i chwilę później w pobliskim Komorowie przystępujemy do realizacji pierwszej części planu. Zaopatrzeni w dwie pachnące na kilometr niepasteryzowane Łomżę z kija rysujemy paluchami po mapie okolicy kreśląc niezwykle śmiały plan na autostradę.
A potem przemiła właścicielka niewinnie spytała:
- To jak? Na drugą nóżkę?
No i trzeba było korygować trasę biorąc pod uwagę, że zejdzie nam się jeszcze chwilka.
W sumie to chwile potem musieliśmy korygować ją po raz kolejny, bo żarcie tam jest naprawdę na wypasie i długo nas na pierogi namawiać nie trzeba było.
Tak to już jest, jak się zaczyna wycieczkę od knajpy i to tak zacnej :)
Ostatecznie jednak dzięki naszej niezłomnej postawie, determinacji, silnym charakterom i ogólnie takie, takie, ruszyliśmy nasze obłędnie zgrabne ciałka, posadziliśmy dupy na rowery (nasze dupy, nie jakieś tam zapoznane w barze, nie jesteśmy tacy) i pojechaliśmy sobie mniej więcej wzdłuż torów przez Podkowę, Milanówek, do Grodziska i lokalnymi drogami jeszcze kilkanaście kilometrów na zachód w stronę lokalnej drogi przecinającej autostradę. Tam udało nam się z drogi technicznej przedostać wreszcie do celu naszej dzisiejszej wycieczki.
Czas na małą sesyję.
Z autostraty zjeżdżamy w Grodzisku (nie chcę być złym prorokiem, ale jak nie przeczytam w ciągu najbliższych kliku dni, że ktoś tu zginął, to będę naprawdę mocno zdziwiony) i przez Żuków lokalnymi drogami napieramy naprawdę zacnym tempem do Płochocina, gdzie rozchodzą się nasze drogi.
Nie tak od razu oczywiście. W Płochocinie też jest bar. Może nie taki fajny jak w Komorowie, ale barmanka nadrabia urodą, więc można chwilę posiedzieć :)
Do domu docieram tuż przed zmierzchem i padam na pysk.
Ale jestem na bieżąco z wpisami :)
Plan ten zesrał się dosyć szybko, bo okazało się, że Goro nie może, bo ma rodzinę (brrr;), Janek nie może, bo ma narzeczoną (brrrr;), Radek nadal może, ale jednocześnie mogą też drogowcy, którzy w nocy z niedzieli na poniedziałek (podobno są takie noce, aczkolwiek ja preferuję noce z niedzieli, od razu na wtorek) wzięli i złośliwie otworzyli kolejny odcinek Autobahna, tym razem aż do Grodziska Maz.
W takich sytuacjach dobrze jest mieć jakiś plan alternatywny. Ponieważ jesteśmy doświadczonymi zawodnikami, dysponowaliśmy takowym, a brzmiał on z grubsza tak:
„to ja przyjadę do ciebie po pracy, usiądziemy z browarkiem i coś ustalimy”
Taki plan już trudniej jest zepsuć, a zwłaszcza jego pierwszą część, no bo z samym ustaleniem to bywa różnie.
Po pracy zatem raźno ruszyłem przez Zachodni do Pruszkowa. Na dworcu chwilę błądzę, bo po raz kolejny próbuję znaleźć jakąś alternatywę dla schodów pod rondem (znowu się nie udało), ale za to udaje mi się uchwycić coś do kolekcji Izki :)
Jeśli dobrze kombinuje to to są barwy Słowenii© Niewe
Dalej już bez przeszkód swoją ulubioną traską wzdłuż torów docieram do Radka i chwilę później w pobliskim Komorowie przystępujemy do realizacji pierwszej części planu. Zaopatrzeni w dwie pachnące na kilometr niepasteryzowane Łomżę z kija rysujemy paluchami po mapie okolicy kreśląc niezwykle śmiały plan na autostradę.
A potem przemiła właścicielka niewinnie spytała:
- To jak? Na drugą nóżkę?
No i trzeba było korygować trasę biorąc pod uwagę, że zejdzie nam się jeszcze chwilka.
W sumie to chwile potem musieliśmy korygować ją po raz kolejny, bo żarcie tam jest naprawdę na wypasie i długo nas na pierogi namawiać nie trzeba było.
Tak to już jest, jak się zaczyna wycieczkę od knajpy i to tak zacnej :)
Ostatecznie jednak dzięki naszej niezłomnej postawie, determinacji, silnym charakterom i ogólnie takie, takie, ruszyliśmy nasze obłędnie zgrabne ciałka, posadziliśmy dupy na rowery (nasze dupy, nie jakieś tam zapoznane w barze, nie jesteśmy tacy) i pojechaliśmy sobie mniej więcej wzdłuż torów przez Podkowę, Milanówek, do Grodziska i lokalnymi drogami jeszcze kilkanaście kilometrów na zachód w stronę lokalnej drogi przecinającej autostradę. Tam udało nam się z drogi technicznej przedostać wreszcie do celu naszej dzisiejszej wycieczki.
Czas na małą sesyję.
Jadą dwaj jeźdżcy, jadą..© Niewe
Takie, że niby Radek mnie goni i nie może dogonić.© Niewe
A teraz takie, że niby mamy "tłentynajnery"© Niewe
Z autostraty zjeżdżamy w Grodzisku (nie chcę być złym prorokiem, ale jak nie przeczytam w ciągu najbliższych kliku dni, że ktoś tu zginął, to będę naprawdę mocno zdziwiony) i przez Żuków lokalnymi drogami napieramy naprawdę zacnym tempem do Płochocina, gdzie rozchodzą się nasze drogi.
Nie tak od razu oczywiście. W Płochocinie też jest bar. Może nie taki fajny jak w Komorowie, ale barmanka nadrabia urodą, więc można chwilę posiedzieć :)
Do domu docieram tuż przed zmierzchem i padam na pysk.
Ale jestem na bieżąco z wpisami :)
Dane wyjazdu:
86.00 km
21.00 km teren
03:49 h
22.53 km/h:
Maks. pr.:40.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 22 m
Kalorie: 2901 kcal
Rower:Kona Caldera
Równe chłopaki. A jakie ciałka ;)
Czwartek, 24 maja 2012 · dodano: 28.05.2012 | Komentarze 5
Umawianie się z równymi chłopakami jest proste i przyjemne.
1. Wysyłam SMSa do Gora „o której mam być?” i chwilę później dostaję odpowiedź zdawkową, ale precyzyjną „16:45” :)
2. Na gtalku zagaduję Janka „16:45 u Gora, jadziem na bro” i już za chwilę jestem ustawiony z Jankiem nad Wisłą, żeby wspólnie podjechać do Gora
3. Już we trzech w drodze do Pruszkowa dzwonimy do Radka „będziemy za 15 minut, szykuj się”. I co słyszę? „O w dupę, szkoda, że tak w ostatniej chwili, bo ja pracuje, bo muszę to, bo muszę tamto… albo dobra.. je$%ć to. Jadę!” :)
Taka ustawka to czysta przyjemność :)
Zatem jeszcze raz, ale po kolei. Z pracy jadę nad Wisłę. Mam 20 minut zapasu, więc postanawiam przejechać się terenowa ścieżką po azjatyckiej stronie Wisły.
Piasek się już uklepał i można komfortowo śmigać.
Z Jankiem zjeżdżamy się na Tamce i razem śmigamy do Gora, a potem wzdłuż torów jednych, a potem wzdłuż drugich docieramy do Radka, który przeciąga nas po swoich okolicznych singlach.
Ale z umiarem, bowiem Goro jedzie z sakwą, a Janek śmiga na ostrym. I to jak śmiga. Robi wrażenie :)
A potem do baru.
Ale kurde jakiego.
Radek wie co dobre. Piwo, które tam dostaliśmy przypomniało mi zapach dzieciństwa :) Z czasów kiedy Królewskie sprzedawane z kranu na tyłach browaru na Woli miało trwałość 2-3 dni i tak pięknie właśnie pachniało. A do tego tak wypasiony obiadek, że chyba częściej będę tam wpadał. Aż się nie chciało wychodzić.
No i do tego atencja jaką nas obdarzyły gospodynie…
Teraz już wiem co czuje laska idąca koło budowy ;)
Radek odstawia nas do autostrady (i tu pojawia się plan na poniedziałek) i we trzech jedziemy do Umiastowa, gdzie nareszcie mam okazję za dnia zrobić zdjęcie pewnej bramie na pewne osiedle.
A teraz ostrzegam!
TO MOŻE TRWALE USZKODZIĆ WZROK!!!!
Ciemność widzę, ciemność…
1. Wysyłam SMSa do Gora „o której mam być?” i chwilę później dostaję odpowiedź zdawkową, ale precyzyjną „16:45” :)
2. Na gtalku zagaduję Janka „16:45 u Gora, jadziem na bro” i już za chwilę jestem ustawiony z Jankiem nad Wisłą, żeby wspólnie podjechać do Gora
3. Już we trzech w drodze do Pruszkowa dzwonimy do Radka „będziemy za 15 minut, szykuj się”. I co słyszę? „O w dupę, szkoda, że tak w ostatniej chwili, bo ja pracuje, bo muszę to, bo muszę tamto… albo dobra.. je$%ć to. Jadę!” :)
Taka ustawka to czysta przyjemność :)
Zatem jeszcze raz, ale po kolei. Z pracy jadę nad Wisłę. Mam 20 minut zapasu, więc postanawiam przejechać się terenowa ścieżką po azjatyckiej stronie Wisły.
Warszawa w zbożu© Niewe
Piasek się już uklepał i można komfortowo śmigać.
Z Jankiem zjeżdżamy się na Tamce i razem śmigamy do Gora, a potem wzdłuż torów jednych, a potem wzdłuż drugich docieramy do Radka, który przeciąga nas po swoich okolicznych singlach.
Ale z umiarem, bowiem Goro jedzie z sakwą, a Janek śmiga na ostrym. I to jak śmiga. Robi wrażenie :)
A potem do baru.
Ale kurde jakiego.
Radek wie co dobre. Piwo, które tam dostaliśmy przypomniało mi zapach dzieciństwa :) Z czasów kiedy Królewskie sprzedawane z kranu na tyłach browaru na Woli miało trwałość 2-3 dni i tak pięknie właśnie pachniało. A do tego tak wypasiony obiadek, że chyba częściej będę tam wpadał. Aż się nie chciało wychodzić.
No i do tego atencja jaką nas obdarzyły gospodynie…
Teraz już wiem co czuje laska idąca koło budowy ;)
Mega wypas w Komorowie© Niewe
Radek odstawia nas do autostrady (i tu pojawia się plan na poniedziałek) i we trzech jedziemy do Umiastowa, gdzie nareszcie mam okazję za dnia zrobić zdjęcie pewnej bramie na pewne osiedle.
A teraz ostrzegam!
TO MOŻE TRWALE USZKODZIĆ WZROK!!!!
Aaaaaa!!! Moje oczy!!!!!© Niewe
Ciemność widzę, ciemność…