Info
Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Październik1 - 7
- 2013, Wrzesień8 - 7
- 2013, Sierpień3 - 2
- 2013, Czerwiec12 - 57
- 2013, Maj7 - 5
- 2013, Kwiecień10 - 37
- 2013, Marzec12 - 59
- 2013, Luty3 - 19
- 2013, Styczeń1 - 14
- 2012, Grudzień3 - 18
- 2012, Listopad3 - 39
- 2012, Październik8 - 72
- 2012, Wrzesień14 - 98
- 2012, Sierpień6 - 53
- 2012, Lipiec12 - 66
- 2012, Czerwiec11 - 139
- 2012, Maj12 - 152
- 2012, Kwiecień9 - 112
- 2012, Marzec3 - 34
- 2012, Luty9 - 71
- 2012, Styczeń8 - 93
- 2011, Grudzień8 - 78
- 2011, Listopad7 - 80
- 2011, Październik6 - 43
- 2011, Wrzesień11 - 128
- 2011, Sierpień10 - 77
- 2011, Lipiec12 - 103
- 2011, Czerwiec7 - 79
- 2011, Maj17 - 181
- 2011, Kwiecień12 - 176
- 2011, Marzec3 - 3
- 2011, Luty5 - 3
- 2011, Styczeń3 - 19
- 2010, Grudzień3 - 13
- 2010, Listopad4 - 8
- 2010, Październik4 - 13
- 2010, Wrzesień8 - 15
- 2010, Sierpień7 - 2
- 2010, Lipiec9 - 6
- 2010, Czerwiec12 - 28
- 2010, Maj7 - 21
- 2010, Kwiecień11 - 35
- 2010, Marzec3 - 3
- 2010, Luty2 - 1
- 2010, Styczeń6 - 4
- 2009, Grudzień5 - 6
- 2009, Listopad4 - 4
- 2009, Październik4 - 17
- 2009, Wrzesień6 - 19
- 2009, Sierpień10 - 6
- 2009, Lipiec5 - 9
Dane wyjazdu:
47.49 km
17.00 km teren
02:15 h
21.11 km/h:
Maks. pr.:33.33 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 99 m
Kalorie: 1571 kcal
Rower:Kona Cinder Cone
33,3km/h. Taki mi maks wyszedł. Nie planowałem tego. Naprawdę :P
Poniedziałek, 9 stycznia 2012 · dodano: 11.01.2012 | Komentarze 12
Rano przez pola i lasy do pracy z Che jak Hipek z Hipcią tylko dużo dłużej. Tak już po prostu mamy ;)
Po pracy pora na mały test. Sprawiłem sobie nowe naszki. Takie luźne. Żeby nie powiedzieć luzackie. Materiał jakiś dziwny i ciężko określić jak z jego mrozoodpornością, a ponieważ do przejechania mam zaledwie coś ok. 6 kilo zakładam je bez niczego pod spodem (mors, ty zboku, majtki miałem) i wyjeżdżam na miacho.
Temperatura ok. 3 stopni, bezwietrznie.
Werdykt: da się, ale raczej na krótki dystans i po mieście. Na dłużej i przez wygwizdów przydałoby się jakieś 3-4 stopnie cieplej.
No i mam jasność w temacie.
A taki format spodni mi się przydaje, bo łatwiej się z nich wykaraskać, a jak mam się przebierać trzy razy dziennie to ma to znaczenie. No i mam w pytkę kieszeni :)
Jak już mnie tak na te testy naszło, to postanowiłem wracając na wiochę przetestować jeszcze nową kładkę nad trasą S-8. Ze zdjęć wynikało, że pokryta jest takim samym materiałem jak DDR nad trasą AK czyli kurewsko śliską po deszcze, ale jednak jest różnica. Sypnęło się chyba więcej kwarcu i tragedii nie stwierdziłem. Co nie zmienia faktu, że zawijasy na nią prowadzące mnie irytują.
Po pracy pora na mały test. Sprawiłem sobie nowe naszki. Takie luźne. Żeby nie powiedzieć luzackie. Materiał jakiś dziwny i ciężko określić jak z jego mrozoodpornością, a ponieważ do przejechania mam zaledwie coś ok. 6 kilo zakładam je bez niczego pod spodem (mors, ty zboku, majtki miałem) i wyjeżdżam na miacho.
Temperatura ok. 3 stopni, bezwietrznie.
Werdykt: da się, ale raczej na krótki dystans i po mieście. Na dłużej i przez wygwizdów przydałoby się jakieś 3-4 stopnie cieplej.
No i mam jasność w temacie.
A taki format spodni mi się przydaje, bo łatwiej się z nich wykaraskać, a jak mam się przebierać trzy razy dziennie to ma to znaczenie. No i mam w pytkę kieszeni :)
Jak już mnie tak na te testy naszło, to postanowiłem wracając na wiochę przetestować jeszcze nową kładkę nad trasą S-8. Ze zdjęć wynikało, że pokryta jest takim samym materiałem jak DDR nad trasą AK czyli kurewsko śliską po deszcze, ale jednak jest różnica. Sypnęło się chyba więcej kwarcu i tragedii nie stwierdziłem. Co nie zmienia faktu, że zawijasy na nią prowadzące mnie irytują.
Kategoria Użytkowo
Dane wyjazdu:
45.69 km
31.00 km teren
02:17 h
20.01 km/h:
Maks. pr.:36.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 68 m
Kalorie: 1314 kcal
Rower:Kona Caldera
Spragnionych napoić, słabszych obić, a zmęczonych porozwozić.
Piątek, 6 stycznia 2012 · dodano: 11.01.2012 | Komentarze 16
Wszystko co dobre szybko się kończy.
I nie jest zdrowe.
A wczoraj z Gorem i Che spędziliśmy wieczór bardzo niezdrowo.
Z drugiej strony jak się nad tym zastanowić to było sporo ruchu, a przecież ruch to zdrowie.
Sam już ZATEM nie wiem czy było zdrowo czy niezdrowo.
Na pewno niezdrowe jest to, że na rowery wsiedliśmy dzisiaj dopiero o czternastej. No ale wczoraj tak się zdrowo bawiliśmy, że nie dało rady wcześniej ;)
Przeciągam towarzystwo moją wersją B dojazdu do Warszawy lasami. Po wzruszającym pożegnaniu z Gorem, który odbija na Łomianki nakarmić jakieś bestie odstawiam jeszcze Che na Wrzeciono i zawijam do siebie. Robi się ciemno, leje, a ja zamieniłem rower na ten bez błotników. Do domu docieram tak ufajdany na gębie, ze mnie moja własna, osobista córka w pierwszej chwili nie poznała i się przestraszyła. Rower ufajdany nie słabiej.
Teraz mam w garażu dwa ufajdane rowery i nie ma komu ich umyć. Che za każdym razem jak je widzi kiwa z dezaprobatą głową i coś tam mamrocze, ale za robotę się nie bierze.
Dobrze, że tego Fighta kupiłem wczoraj ;)
I nie jest zdrowe.
A wczoraj z Gorem i Che spędziliśmy wieczór bardzo niezdrowo.
Z drugiej strony jak się nad tym zastanowić to było sporo ruchu, a przecież ruch to zdrowie.
Sam już ZATEM nie wiem czy było zdrowo czy niezdrowo.
Na pewno niezdrowe jest to, że na rowery wsiedliśmy dzisiaj dopiero o czternastej. No ale wczoraj tak się zdrowo bawiliśmy, że nie dało rady wcześniej ;)
Przeciągam towarzystwo moją wersją B dojazdu do Warszawy lasami. Po wzruszającym pożegnaniu z Gorem, który odbija na Łomianki nakarmić jakieś bestie odstawiam jeszcze Che na Wrzeciono i zawijam do siebie. Robi się ciemno, leje, a ja zamieniłem rower na ten bez błotników. Do domu docieram tak ufajdany na gębie, ze mnie moja własna, osobista córka w pierwszej chwili nie poznała i się przestraszyła. Rower ufajdany nie słabiej.
Teraz mam w garażu dwa ufajdane rowery i nie ma komu ich umyć. Che za każdym razem jak je widzi kiwa z dezaprobatą głową i coś tam mamrocze, ale za robotę się nie bierze.
Dobrze, że tego Fighta kupiłem wczoraj ;)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
63.95 km
20.00 km teren
03:08 h
20.41 km/h:
Maks. pr.:37.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:175 m
Kalorie: 2047 kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Dużo linków mi się w tym wpisie wstawiło
Czwartek, 5 stycznia 2012 · dodano: 11.01.2012 | Komentarze 2
Rano w kompletnych ciemnościach udałem się na osiem godzin do miejsca mojego przymusowego pobytu. Poprzedniego dnia wziąłem się za smarowanie napędu i wyjszło na jaw czemu w poniedziałek tak ciężko mi się jechało. Do zakręcenia korbą trzeba siły dwóch dorosłych mężczyzn czyli przeliczając czterech morsów i jeszcze dwóch obcych, żeby rower trzymało. Nawet ja musiałem użyć obu rąk, żeby nią zakręcić :P
Czyli kolejny wydatek do zbioru pod tytułem „bezkosztowy mieszczuch”.
Chociaż po prawdzie to z niego taki mieszczuch jak i ze mnie :)
Niemniej jednak…
Po zakończeniu odbywania mojej ośmiogodzinnej kary ruszyłem po raz drugi do Azymutu. Tym razem jednak Mission Completed i teraz jak spadnie śnieg będę mógł śmigać na biegówkach z moim Garminem na nadgarstku. Będę na przykład wiedział, która jest godzina :) Tylko żeby ten cholerny śnieg wreszcie spadł.
Wydawszy trochę kasy stwierdziłem, że chcę wydać jeszcze i pognałem do centrum zanabyć Fighta. Skoro dołożyłem Che w tańcach to teraz jeszcze przynajmniej wirtualnie obiję jej to pyskate lico. Przy okazji oberwie się też Gorowi :)
A napisałem o tych tańcach umyślnie, bo mors wyraźnie nie w formie, a tu będzie miał łatwo :P
W obu miejscach nie było żadnego problemu z wprowadzeniem roweru co niniejszym zaznaczam jako istotne.
Azymut i RTV Euro AGD na Marszałkowskiej są Rower Friendly :)
W międzyczasie pracę skończył Goro i mogliśmy potoczyć się razem do „prawdziwego rodzynka na klubowej mapie Warszawy” gdzie chwilę później dołączyła do nas Che, a stamtąd to już standard czy też standart jak piszą niektórzy. Przez lasy, przez pola, przez ciemność, unikając dróg publicznych przedostaliśmy się do siedliska zła wszelkiego czyli mojego skromnego domu :P
Czyli kolejny wydatek do zbioru pod tytułem „bezkosztowy mieszczuch”.
Chociaż po prawdzie to z niego taki mieszczuch jak i ze mnie :)
Niemniej jednak…
Po zakończeniu odbywania mojej ośmiogodzinnej kary ruszyłem po raz drugi do Azymutu. Tym razem jednak Mission Completed i teraz jak spadnie śnieg będę mógł śmigać na biegówkach z moim Garminem na nadgarstku. Będę na przykład wiedział, która jest godzina :) Tylko żeby ten cholerny śnieg wreszcie spadł.
Wydawszy trochę kasy stwierdziłem, że chcę wydać jeszcze i pognałem do centrum zanabyć Fighta. Skoro dołożyłem Che w tańcach to teraz jeszcze przynajmniej wirtualnie obiję jej to pyskate lico. Przy okazji oberwie się też Gorowi :)
A napisałem o tych tańcach umyślnie, bo mors wyraźnie nie w formie, a tu będzie miał łatwo :P
W obu miejscach nie było żadnego problemu z wprowadzeniem roweru co niniejszym zaznaczam jako istotne.
Azymut i RTV Euro AGD na Marszałkowskiej są Rower Friendly :)
W międzyczasie pracę skończył Goro i mogliśmy potoczyć się razem do „prawdziwego rodzynka na klubowej mapie Warszawy” gdzie chwilę później dołączyła do nas Che, a stamtąd to już standard czy też standart jak piszą niektórzy. Przez lasy, przez pola, przez ciemność, unikając dróg publicznych przedostaliśmy się do siedliska zła wszelkiego czyli mojego skromnego domu :P
Kategoria Użytkowo
Dane wyjazdu:
72.00 km
8.00 km teren
03:15 h
22.15 km/h:
Maks. pr.:38.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:120 m
Kalorie: 2200 kcal
Rower:Kona Cinder Cone
Jeszcze spokojniej niż wczoraj
Poniedziałek, 2 stycznia 2012 · dodano: 03.01.2012 | Komentarze 17
Wczesnym rankiem razem z Che, niczym Hipek i Hipcia :) tyle, że nie przez miasto, lecz przez pola, lasy i wsie, uciekając przed wilkami, jednorożcami (to po szampanie) i walcząc z własnymi słabościami (kac) oraz słabościami sprzętu (cholerna manetka nie naprawiła się sama) odbyliśmy (za przeproszeniem) wycieczkę do stolicy…
…byśmy nie poznali, gdyby nie napisy ;)
Taka Che jak się raz na podjeździe zalęgnie i jeszcze, nie daj Jah, przed samym Sylwestrem, to ciężko potem jej się pozbyć dopóki są browary. A u mnie zawsze są.
Po przymusowej ośmiogodzinnej kwarantannie w miejscu tak samo przymusowego pobytu zwanym eufemistycznie pracą, ruszyłem, tym razem już sam, na miacho.
Nawet dwa razy ruszyłem, bo jak się zorientowałem, że nie wziąłem komórki to musiałem po nią wrócić i ruszyć jeszcze raz. Oczywiście nie od razu się zorientowałem, ale kto nie ma w głowie ten potem ma przebiegi.
Wymarzyło mi się zaposiąść (czas przyszły dokonany od POSIADANIA) nowe mocowanie dla mojego Garmina. Tym razem takie na rękę. Na lewą, żeby być precyzyjnym.
W tymże celu kopnąłem się do Azymutu, gdyż wieść gminna niesie, że właśnie tam mi takie coś zmajstrują.
Rzeki przepłynąłem… (Kępa Potocka),
góry pokonałem.. (Podleśna),
wielkim lasem szedłem … (jednego drzewa nawet nie zauważyłem i teraz pobolewa mnie bark),
chuja tam zdziałałem… (bo w Azymucie renamęt, remanęt, INWETARYZACJA)
Trzeba będzie powtórzyć wycieczkę.
Wnioski z dzisiejszego jeżdżenia mam następujące.
Musze coś zmienić w moim „mieszczuchu”. Jazda nim nie sprawia mi takiej przyjemności jak podstawowym rowerem, bo:
- jest zdecydowanie za ciężki (chyba zdejmę bagażnik),
- amor jest chyba cięższy nawet niż cały rower łącznie z amorem (chyba założę sztywny karbonowy widelec),
- przydałaby się tarcza przynajmniej na przód (cholernych ślepców za kierownicami jest gros),
- jakoś mi niewygodnie (potrzebuję giętej kiery i nowego siodła),
- migająca lampka oślepia mnie, zamiast innych (muszę ją stuningować kawałkiem czarnej taśmy),
- prawa manetka czasem działa, a czasem nie (poczekam, może jednak naprawi się sama),
- mam mokrą dupę (muszę przedłużyć tylny błotnik).
I tak właśnie upada mój mit o bezkosztowym złożeniu mieszczucha z resztek innych rowerów.
…byśmy nie poznali, gdyby nie napisy ;)
Taka Che jak się raz na podjeździe zalęgnie i jeszcze, nie daj Jah, przed samym Sylwestrem, to ciężko potem jej się pozbyć dopóki są browary. A u mnie zawsze są.
Po przymusowej ośmiogodzinnej kwarantannie w miejscu tak samo przymusowego pobytu zwanym eufemistycznie pracą, ruszyłem, tym razem już sam, na miacho.
Nawet dwa razy ruszyłem, bo jak się zorientowałem, że nie wziąłem komórki to musiałem po nią wrócić i ruszyć jeszcze raz. Oczywiście nie od razu się zorientowałem, ale kto nie ma w głowie ten potem ma przebiegi.
Wymarzyło mi się zaposiąść (czas przyszły dokonany od POSIADANIA) nowe mocowanie dla mojego Garmina. Tym razem takie na rękę. Na lewą, żeby być precyzyjnym.
W tymże celu kopnąłem się do Azymutu, gdyż wieść gminna niesie, że właśnie tam mi takie coś zmajstrują.
Rzeki przepłynąłem… (Kępa Potocka),
góry pokonałem.. (Podleśna),
wielkim lasem szedłem … (jednego drzewa nawet nie zauważyłem i teraz pobolewa mnie bark),
chuja tam zdziałałem… (bo w Azymucie renamęt, remanęt, INWETARYZACJA)
Trzeba będzie powtórzyć wycieczkę.
Wnioski z dzisiejszego jeżdżenia mam następujące.
Musze coś zmienić w moim „mieszczuchu”. Jazda nim nie sprawia mi takiej przyjemności jak podstawowym rowerem, bo:
- jest zdecydowanie za ciężki (chyba zdejmę bagażnik),
- amor jest chyba cięższy nawet niż cały rower łącznie z amorem (chyba założę sztywny karbonowy widelec),
- przydałaby się tarcza przynajmniej na przód (cholernych ślepców za kierownicami jest gros),
- jakoś mi niewygodnie (potrzebuję giętej kiery i nowego siodła),
- migająca lampka oślepia mnie, zamiast innych (muszę ją stuningować kawałkiem czarnej taśmy),
- prawa manetka czasem działa, a czasem nie (poczekam, może jednak naprawi się sama),
- mam mokrą dupę (muszę przedłużyć tylny błotnik).
I tak właśnie upada mój mit o bezkosztowym złożeniu mieszczucha z resztek innych rowerów.
Kategoria Użytkowo
Dane wyjazdu:
33.00 km
30.00 km teren
01:48 h
18.33 km/h:
Maks. pr.:32.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:104 m
Kalorie: 862 kcal
Rower:Kona Caldera
Spokojnie, spokojnie...
Niedziela, 1 stycznia 2012 · dodano: 02.01.2012 | Komentarze 9
Mała i spokojna wycieczka po Kampinosie.
Mała, bo z taką jedną małą.
A spokojna, bo mała zbyt gwałtownie wyczeźwiała i ją gowa rozbolała :)
Trzeba było jechać po kolejną reanimacyjną krzynkę natychmiast po powrocie z wycieczki.
A żeby nie było tak zupełnie lakonicznie w temacie wycieczki to dodam, że podczas próby przeskoczenia leżącego na ścieżce drzewka rąbnąłem w nie centralnie tylnym kołem.
Trochę jak ten gościu na damce :)
&list=FLt-qIq3BXhY9PTyadGyKbdw&feature=mh_lolz
Tyle, ze ja nie mam damki, a w oponie mam ponad 3,5 bara czemu się wszyscy ze mną jeżdżący nie wiem czemu dziwują i nic mi się nie stało.
Zabrakło Gora i Radka
Pierwszy jak zwykle wymiękł ;)
Drugi dawał z siebie od samego rana wszystko, albo przynajmniej dużo i ciężko było znaleźć wspólny język ;)
Mała, bo z taką jedną małą.
A spokojna, bo mała zbyt gwałtownie wyczeźwiała i ją gowa rozbolała :)
Trzeba było jechać po kolejną reanimacyjną krzynkę natychmiast po powrocie z wycieczki.
A żeby nie było tak zupełnie lakonicznie w temacie wycieczki to dodam, że podczas próby przeskoczenia leżącego na ścieżce drzewka rąbnąłem w nie centralnie tylnym kołem.
Trochę jak ten gościu na damce :)
&list=FLt-qIq3BXhY9PTyadGyKbdw&feature=mh_lolz
Tyle, ze ja nie mam damki, a w oponie mam ponad 3,5 bara czemu się wszyscy ze mną jeżdżący nie wiem czemu dziwują i nic mi się nie stało.
Zabrakło Gora i Radka
Pierwszy jak zwykle wymiękł ;)
Drugi dawał z siebie od samego rana wszystko, albo przynajmniej dużo i ciężko było znaleźć wspólny język ;)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
37.16 km
16.00 km teren
01:39 h
22.52 km/h:
Maks. pr.:34.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 63 m
Kalorie: 1159 kcal
Rower:Kona Caldera
Prawdziwy rodzynek na klubowej mapie Warszawy
Czwartek, 29 grudnia 2011 · dodano: 30.12.2011 | Komentarze 9
Tak określił Bemola Wojtach, który zawitał tu pierwszy raz i ujrzał jego szacowne wnętrze :)
Ja bym jeszcze w miejsce „Warszawy” wstawił „Europy” żeby było bardziej trendy, dżezzi i w ogóle och i ach, ale się nie sprzeczałem. Bo rozpocząłem konsumpcję, a przy konsumpcji się nie sprzeczam. Bo i o co.
W trakcie rzeczonej konsumpcji nawiedziła nas Bikergonia. Można powiedzieć, że już tradycyjnie :)
Miałem pewne obawy przez powrotem do domu, bo jak jechałem w tę mańkę to na leśnej drodze, która służy mi do bezszelestnego przemykania do domu w stanie, w którym takie niezauważone przemknięcie jest wysoce zalecane, spali panowie policjanci w swoim radiowozie. Na szczęście chyba nie mieli jakiś wielkich zaległości, bo się wyspali i jak wracałem to już ich nie było.
No i to chyba ostatni wpis w tym roku, więc pokuszę się o jakieś podsumowanie.
PODSUMOWANIE:
Czad był ! :)
No dobra, jednak rozwinę tą myśl.
Naprawdę był czad :D
Dobra, rozwinę jeszcze bardziej i przytoczę kilka istotnych faktów jednak:
Poznałem Che, to fakt numer jeden :)
Poznałem Radka (szkoda, że go nie ma na BS)
Poznałem mnóstwo innych, często mocno zakręconych ludzi, ale nie mogę ich wymieniać po kolei, bo się boję, że o kimś zapomnę i będzie straszna siara.
Więc tylko pozdrawiam specjalnie tych z nich, z którymi udało mi się zasiąść w tym roku przy Kasztelanie czyli Anię, Bikergonię, Darka, emonikę, Fascika, Izkę, Kosmę, Puchatego (kuuuuooocham go ;) i Siwego wymieniając ich wszystkich w kolejności alfabetycznej, żeby uniknąć jakichkolwiek zarzutów o faworyzowanie kogokolwiek.
Aczkolwiek jak ktoś widział Anię na zdjęciach, to nie powinien się dziwić, że jest na "A" ;)
Nie poznałem osobiście Morsa i Hipka. Trzeba to naprawić w przyszłym roku.
W tym roku udało się także wśród licznych wyjazdów popełnić kilka naprawdę specjalnych wyróżniających się mega zajebistością. Czyli przede wszystkim Kluczbork, Dżałorki, Ełk, Dębki i rewelacyjne Tatry.
Większość w towarzystwie Che, Gora i Radka w rozmaitych konfiguracjach.
I oby w przyszłym roku też było tak fajnie, a nawet fajniej.
Hepi niu jer!
Ja bym jeszcze w miejsce „Warszawy” wstawił „Europy” żeby było bardziej trendy, dżezzi i w ogóle och i ach, ale się nie sprzeczałem. Bo rozpocząłem konsumpcję, a przy konsumpcji się nie sprzeczam. Bo i o co.
W trakcie rzeczonej konsumpcji nawiedziła nas Bikergonia. Można powiedzieć, że już tradycyjnie :)
Miałem pewne obawy przez powrotem do domu, bo jak jechałem w tę mańkę to na leśnej drodze, która służy mi do bezszelestnego przemykania do domu w stanie, w którym takie niezauważone przemknięcie jest wysoce zalecane, spali panowie policjanci w swoim radiowozie. Na szczęście chyba nie mieli jakiś wielkich zaległości, bo się wyspali i jak wracałem to już ich nie było.
No i to chyba ostatni wpis w tym roku, więc pokuszę się o jakieś podsumowanie.
PODSUMOWANIE:
Czad był ! :)
No dobra, jednak rozwinę tą myśl.
Naprawdę był czad :D
Dobra, rozwinę jeszcze bardziej i przytoczę kilka istotnych faktów jednak:
Poznałem Che, to fakt numer jeden :)
Poznałem Radka (szkoda, że go nie ma na BS)
Poznałem mnóstwo innych, często mocno zakręconych ludzi, ale nie mogę ich wymieniać po kolei, bo się boję, że o kimś zapomnę i będzie straszna siara.
Więc tylko pozdrawiam specjalnie tych z nich, z którymi udało mi się zasiąść w tym roku przy Kasztelanie czyli Anię, Bikergonię, Darka, emonikę, Fascika, Izkę, Kosmę, Puchatego (kuuuuooocham go ;) i Siwego wymieniając ich wszystkich w kolejności alfabetycznej, żeby uniknąć jakichkolwiek zarzutów o faworyzowanie kogokolwiek.
Aczkolwiek jak ktoś widział Anię na zdjęciach, to nie powinien się dziwić, że jest na "A" ;)
Nie poznałem osobiście Morsa i Hipka. Trzeba to naprawić w przyszłym roku.
W tym roku udało się także wśród licznych wyjazdów popełnić kilka naprawdę specjalnych wyróżniających się mega zajebistością. Czyli przede wszystkim Kluczbork, Dżałorki, Ełk, Dębki i rewelacyjne Tatry.
Większość w towarzystwie Che, Gora i Radka w rozmaitych konfiguracjach.
I oby w przyszłym roku też było tak fajnie, a nawet fajniej.
Hepi niu jer!
Kategoria Użytkowo
Dane wyjazdu:
23.00 km
22.00 km teren
01:13 h
18.90 km/h:
Maks. pr.:30.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 83 m
Kalorie: 633 kcal
Rower:Kona Caldera
Mam kaca i nigdzie nie jadę
Poniedziałek, 26 grudnia 2011 · dodano: 27.12.2011 | Komentarze 4
Wbrew pozorom to nie moje słowa tylko Gora, z którym mieliśmy dzisiaj troszkę pokręcić :)
A skoro Goro nie jedzie to postanowiłem się wreszcie wyspać za cały rok. A jak już się wyspałem i pokręciłem po chałupie to się zrobiło mało czasu na jeżdżenie. A z tego mało czasu w lesie zrobiło się jeszcze mniej, bo się okazało, że nie wziąłem przedniej lampy i trzeba było uchodzić z lasu czym prędzej.
Ale plan wykonany.
Pojeździłem.
Wyluzowałem.
Sarny widziałem i to cztery.
I jeszcze mi tak jakoś świątecznie zostało
&feature=relmfu
:)
A skoro Goro nie jedzie to postanowiłem się wreszcie wyspać za cały rok. A jak już się wyspałem i pokręciłem po chałupie to się zrobiło mało czasu na jeżdżenie. A z tego mało czasu w lesie zrobiło się jeszcze mniej, bo się okazało, że nie wziąłem przedniej lampy i trzeba było uchodzić z lasu czym prędzej.
Ale plan wykonany.
Pojeździłem.
Wyluzowałem.
Sarny widziałem i to cztery.
I jeszcze mi tak jakoś świątecznie zostało
&feature=relmfu
:)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
113.00 km
90.00 km teren
05:22 h
21.06 km/h:
Maks. pr.:39.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:257 m
Kalorie: 2969 kcal
Rower:Kona Caldera
Kanałek tralalałek ;)
Niedziela, 18 grudnia 2011 · dodano: 21.12.2011 | Komentarze 21
Fajna wycieczka tralaleczka z Che i z Gorem. Jedno i drugie zrobili już z tego wpisy, ale zdjęcia mam tylko ja :P
Się wysiliłem :P
Dwa tralalały. Jeden duży drugi mały ;)© Niewe
Nie do końca wiem co miało to zdjęcie przedstawiać, ale jesteśmy w komplecie© Niewe
Się wysiliłem :P
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
78.55 km
20.00 km teren
03:37 h
21.72 km/h:
Maks. pr.:36.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:220 m
Kalorie: 2602 kcal
Rower:Kona Caldera
R4
Czwartek, 15 grudnia 2011 · dodano: 22.12.2011 | Komentarze 13
Umówiłem się na popołudnie z Gorem na rower, więc od razu z rana śmignąłem do pracy.
Fajnie, bo mogę popatrzeć na korek z boku i nie potrzebuję rano kawy.
Niefajnie, bo ciemno kurde jak z domu wychodzę. Nie przepadam za tym, ale jakoś poszło.
Nawet mnie nikt rozjechać po drodze nie próbował. Kierowcy jakoś dziwnie uprzejmi. Chyba po ostatnich podwyżkach cen wachy sami uprzejmi się ostali.
Śmignięcie z rana wymagało ode mnie nie lada poświęcenia dnia poprzedniego, ponieważ dyżurna kurtka przebywała w domu, a wozić kurtkę do pracy w plecaku jest słabo. Wyszedłem więc po prostu z pracy w środę bez kurtki.
Po rzeczonym śmignięciu zrobiłem sobie przymusową, ośmiogodzinną przerwę w pedałowaniu, a następnie przystąpiłem do realizacji reszty dzisiejszego planu.
Najpierw szybki przelot na Włochy, aby odebrać filmy, które nieopatrznie pożyczyłem w stanie tak zwanej imprezowej euforii, a potem do Gora pod pracę. Razem poturlaliśmy się przez całe miacho na New World i na Old Town uzupełniają po drodze kalorie w jakiejś syfnej sieciówie. A po sytnym żarciu nic tak dobrze nie robi, jak przepyszne piwko. A najlepiej cztery.
Czyli klasyczna Rura i nocne przez lasy się przedzieranie :)
Fajnie, bo mogę popatrzeć na korek z boku i nie potrzebuję rano kawy.
Niefajnie, bo ciemno kurde jak z domu wychodzę. Nie przepadam za tym, ale jakoś poszło.
Nawet mnie nikt rozjechać po drodze nie próbował. Kierowcy jakoś dziwnie uprzejmi. Chyba po ostatnich podwyżkach cen wachy sami uprzejmi się ostali.
Śmignięcie z rana wymagało ode mnie nie lada poświęcenia dnia poprzedniego, ponieważ dyżurna kurtka przebywała w domu, a wozić kurtkę do pracy w plecaku jest słabo. Wyszedłem więc po prostu z pracy w środę bez kurtki.
Po rzeczonym śmignięciu zrobiłem sobie przymusową, ośmiogodzinną przerwę w pedałowaniu, a następnie przystąpiłem do realizacji reszty dzisiejszego planu.
Najpierw szybki przelot na Włochy, aby odebrać filmy, które nieopatrznie pożyczyłem w stanie tak zwanej imprezowej euforii, a potem do Gora pod pracę. Razem poturlaliśmy się przez całe miacho na New World i na Old Town uzupełniają po drodze kalorie w jakiejś syfnej sieciówie. A po sytnym żarciu nic tak dobrze nie robi, jak przepyszne piwko. A najlepiej cztery.
Mistrz drugiego planu powraca ;)© Niewe
Czyli klasyczna Rura i nocne przez lasy się przedzieranie :)
Dane wyjazdu:
60.42 km
40.00 km teren
02:45 h
21.97 km/h:
Maks. pr.:42.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:121 m
Kalorie: 1903 kcal
Rower:Kona Caldera
Ustawka
Niedziela, 11 grudnia 2011 · dodano: 14.12.2011 | Komentarze 6
Ustawka pod tytułem "każdemu po drodze, dla każdego coś miłego"
Rooter chciał (albo musiał) pojechać na Bródno na jakieś rodzinne szamanie.
Goro chciał pojeździć, ale nie sam.
Ja chciałem jechać na piwo pod Rurę.
Che chciała tego wszystkiego i jeszcze spotkać się z nami. I wykręcić stówkę też chciała. Zachłanna ta Che. Przydały by się jej jakieś tabletki na chciwość ;)
Zatem...
Umawiam się z Rooterem u mnie, Goro ma dotrzeć lasami. Rooter się spóźnił, bo coś tam, coś tam, a Goro w ogóle nie dotarł, bo pogubił się prostej drodze, którą mu pokazywałem i trzeba mu było wyjechać na przeciw. Dobry początek :)
Ale trzeba przyznać, że się potem zrehabilitował, bo w okolicach cmentarza Północnego zapodał nam rewelacyjnego singla, którego z kolei jemu ujawnił Janek.
Takie z nas towarzystwo wzajemnej adoracji. Jak w TVNie :)
Che zdążyła wrócić z Jabłonny, ze swojego treningu, zajechać do domu o dotarła Pod Rurę chwilę po nas.
Zapanowała ogólna kraina szczęśliwości, wzajemnej akceptacji, adoracji, bez alienacji. Potem trzeba było jeszcze tylko dotrzeć do domu, ale ponieważ tym razem nie przesadziłem nie było to trudne.
Rooter chciał (albo musiał) pojechać na Bródno na jakieś rodzinne szamanie.
Goro chciał pojeździć, ale nie sam.
Ja chciałem jechać na piwo pod Rurę.
Che chciała tego wszystkiego i jeszcze spotkać się z nami. I wykręcić stówkę też chciała. Zachłanna ta Che. Przydały by się jej jakieś tabletki na chciwość ;)
Zatem...
Umawiam się z Rooterem u mnie, Goro ma dotrzeć lasami. Rooter się spóźnił, bo coś tam, coś tam, a Goro w ogóle nie dotarł, bo pogubił się prostej drodze, którą mu pokazywałem i trzeba mu było wyjechać na przeciw. Dobry początek :)
Ale trzeba przyznać, że się potem zrehabilitował, bo w okolicach cmentarza Północnego zapodał nam rewelacyjnego singla, którego z kolei jemu ujawnił Janek.
Takie z nas towarzystwo wzajemnej adoracji. Jak w TVNie :)
Che zdążyła wrócić z Jabłonny, ze swojego treningu, zajechać do domu o dotarła Pod Rurę chwilę po nas.
Zapanowała ogólna kraina szczęśliwości, wzajemnej akceptacji, adoracji, bez alienacji. Potem trzeba było jeszcze tylko dotrzeć do domu, ale ponieważ tym razem nie przesadziłem nie było to trudne.
Kategoria Na luzie