Info
Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Październik1 - 7
- 2013, Wrzesień8 - 7
- 2013, Sierpień3 - 2
- 2013, Czerwiec12 - 57
- 2013, Maj7 - 5
- 2013, Kwiecień10 - 37
- 2013, Marzec12 - 59
- 2013, Luty3 - 19
- 2013, Styczeń1 - 14
- 2012, Grudzień3 - 18
- 2012, Listopad3 - 39
- 2012, Październik8 - 72
- 2012, Wrzesień14 - 98
- 2012, Sierpień6 - 53
- 2012, Lipiec12 - 66
- 2012, Czerwiec11 - 139
- 2012, Maj12 - 152
- 2012, Kwiecień9 - 112
- 2012, Marzec3 - 34
- 2012, Luty9 - 71
- 2012, Styczeń8 - 93
- 2011, Grudzień8 - 78
- 2011, Listopad7 - 80
- 2011, Październik6 - 43
- 2011, Wrzesień11 - 128
- 2011, Sierpień10 - 77
- 2011, Lipiec12 - 103
- 2011, Czerwiec7 - 79
- 2011, Maj17 - 181
- 2011, Kwiecień12 - 176
- 2011, Marzec3 - 3
- 2011, Luty5 - 3
- 2011, Styczeń3 - 19
- 2010, Grudzień3 - 13
- 2010, Listopad4 - 8
- 2010, Październik4 - 13
- 2010, Wrzesień8 - 15
- 2010, Sierpień7 - 2
- 2010, Lipiec9 - 6
- 2010, Czerwiec12 - 28
- 2010, Maj7 - 21
- 2010, Kwiecień11 - 35
- 2010, Marzec3 - 3
- 2010, Luty2 - 1
- 2010, Styczeń6 - 4
- 2009, Grudzień5 - 6
- 2009, Listopad4 - 4
- 2009, Październik4 - 17
- 2009, Wrzesień6 - 19
- 2009, Sierpień10 - 6
- 2009, Lipiec5 - 9
Dane wyjazdu:
42.63 km
30.00 km teren
02:37 h
16.29 km/h:
Maks. pr.:50.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:520 m
Kalorie: 1557 kcal
Rower:Spec Epic
Kraków – dawna stolica Polaków
Niedziela, 25 listopada 2012 · dodano: 29.11.2012 | Komentarze 17
W sumie nadal powinien być stolicą. Cywilizacyjnie Warszawę dzieli od niego prawdziwa przepaść. Mam tu na myśli głównie infrastrukturę komunikacyjną.
Efekty ułatwień dla rowerzystów widać na każdym kroku.
Na rowerowanie w okolicach Krakowa mieliśmy zaledwie kilka godzin w niedzielę. Bo późno się zebraliśmy po wczorajszej imprezie i bo wcześnie robi się ciemno.
A ciemno jest fuj. Zwłaszcza w obcym terenie.
Ponieważ Ojcowski Park Narodowy zwiedziliśmy w zeszłym roku, a Podkrakowskie Dolinki dopiero co na Odysei, tym razem wybraliśmy się do Lasu Wolskiego i do Tyńca.
Fajny ten Wolski, bo mocno pagórkowaty, ale ludzi tam jak w Powsinie. Za wielki też nie jest, ale to w sumie dobrze, bo robiło się już późno, a koniecznie chcieliśmy jeszcze zaliczyć Tyniec.
Gdzieś po drodze przyłączył się do nas jakiś miejscowy ziąą, którego wydzwoniła Che celem przewodnictwa po okolicy (znaczy się on nam miał przewodzić), ale prawdę powiedziawszy okazał się mało przydatny, więc z braku laku posłużył za statyw, dzięki czemu jesteśmy wreszcie razem na jednym zdjęciu.
Zjeździliśmy jeszcze pobliskie wzgórza zwane zdaje się Lasem Tynieckim i już po zmroku hajłejem nad Wisłą wróciliśmy na miacho na małe „poprawiny” po wczorajszym.
Organizm się tego domagał, nie było sensu się opierać.
Efekty ułatwień dla rowerzystów widać na każdym kroku.
Można do przedszkola zajechać z fasonem? Można :)© Niewe
Na rowerowanie w okolicach Krakowa mieliśmy zaledwie kilka godzin w niedzielę. Bo późno się zebraliśmy po wczorajszej imprezie i bo wcześnie robi się ciemno.
A ciemno jest fuj. Zwłaszcza w obcym terenie.
Ponieważ Ojcowski Park Narodowy zwiedziliśmy w zeszłym roku, a Podkrakowskie Dolinki dopiero co na Odysei, tym razem wybraliśmy się do Lasu Wolskiego i do Tyńca.
Fajny ten Wolski, bo mocno pagórkowaty, ale ludzi tam jak w Powsinie. Za wielki też nie jest, ale to w sumie dobrze, bo robiło się już późno, a koniecznie chcieliśmy jeszcze zaliczyć Tyniec.
Tyniec z perspektywy mrówki. Ale nie takiej mrówki co kitra fajki przez granicę, tylko takiej zwykłej.© Niewe
Gdzieś po drodze przyłączył się do nas jakiś miejscowy ziąą, którego wydzwoniła Che celem przewodnictwa po okolicy (znaczy się on nam miał przewodzić), ale prawdę powiedziawszy okazał się mało przydatny, więc z braku laku posłużył za statyw, dzięki czemu jesteśmy wreszcie razem na jednym zdjęciu.
Jest też klasztor, jako mistrz drugiego planu© Niewe
Zjeździliśmy jeszcze pobliskie wzgórza zwane zdaje się Lasem Tynieckim i już po zmroku hajłejem nad Wisłą wróciliśmy na miacho na małe „poprawiny” po wczorajszym.
Organizm się tego domagał, nie było sensu się opierać.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
31.00 km
25.00 km teren
02:00 h
15.50 km/h:
Maks. pr.:48.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:513 m
Kalorie: 1157 kcal
Rower:Spec Epic
W drodze do Krakowa
Sobota, 24 listopada 2012 · dodano: 29.11.2012 | Komentarze 11
Tak jakoś wyszło, że pasowało nam z Che być w poniedziałek w Krakowie. Jako, że droga do Krakowa jest jak kara – nieuchronna, długa i uciążliwa, wyjechaliśmy już w sobotę. Dla pewności.
Po drodze zrobiliśmy sobie mały przystanek na Jurze.
Ale nie tylko takie atrakcje jak kibel można tam spotkać. Trafiają się też zamki.
Tyle, że w remoncie i był problem ze zwiedzaniem.
Więcej zdjęć nie pamiętam, bo było pochmurno i się zmierzchało.
Po drodze zrobiliśmy sobie mały przystanek na Jurze.
Niby na kiblu, ale na Jurze© Niewe
Ale nie tylko takie atrakcje jak kibel można tam spotkać. Trafiają się też zamki.
Za cholerę nie pamiętam nazwy tego grodziska© Niewe
Tyle, że w remoncie i był problem ze zwiedzaniem.
Więcej zdjęć nie pamiętam, bo było pochmurno i się zmierzchało.
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
63.53 km
45.00 km teren
03:23 h
18.78 km/h:
Maks. pr.:36.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:251 m
Kalorie: 1849 kcal
Rower:Spec Epic
Szczepionka
Niedziela, 4 listopada 2012 · dodano: 07.11.2012 | Komentarze 11
Szczepionka to taka impreza cykliczna organizowana przez Prunia zawsze jesienią w celu zaszczepienia się przed zimą.
Taka jest do tego dorobiona teoria.
W praktyce to zwykłe spotkanie towarzyskie. O ile pierwsza szczepionka, na której byłem z Gorem wymagała jakiegoś wysiłku (coś koło stówki dobrym tempem) to każda kolejna odbywała się już coraz wolniejszym tempem.
Ta dzisiejsza to już zwykły spacer niemalże.
Z jednej strony może i fajnie, bo się można było zrealizować towarzysko (Prunia dawno nie widziałem i pogadać zawsze miło) z drugiej niefajnie, bo takie tempo to już naprawdę przegięcie.
A może się czepiam i to mi się po prostu do domu spieszyło, bo Che biedactwo zaniemogło totalnie (ogólna tendencja, śledziona, kolka) i czułem, że potrzebna jest jej moja pomocna ręka coby te zimne browarki z lodówki przynosić.
W każdym razie trochę ludzi było co nawet wynika ze zdjęć.
W sumie z całej tej Szczepionki podobał mi się dojazd na nią, bo żeśmy sobie z Rooterem naprawdę ostro pognali, a mój nowy tłentysixter czadowo płynie po wyboistych Wyględach oraz afterparty z Jankiem, który wyświetlił mi się przed bramą zaraz po tym jak wróciłem i Che, która cudownie ozdrowiała na tę okoliczność.
Biedak Janek nie dał rady wstać na zadaną godzinę i postanowił odpokutować to w Domu Złym.
Odpokutował :)
Taka jest do tego dorobiona teoria.
W praktyce to zwykłe spotkanie towarzyskie. O ile pierwsza szczepionka, na której byłem z Gorem wymagała jakiegoś wysiłku (coś koło stówki dobrym tempem) to każda kolejna odbywała się już coraz wolniejszym tempem.
Ta dzisiejsza to już zwykły spacer niemalże.
Z jednej strony może i fajnie, bo się można było zrealizować towarzysko (Prunia dawno nie widziałem i pogadać zawsze miło) z drugiej niefajnie, bo takie tempo to już naprawdę przegięcie.
A może się czepiam i to mi się po prostu do domu spieszyło, bo Che biedactwo zaniemogło totalnie (ogólna tendencja, śledziona, kolka) i czułem, że potrzebna jest jej moja pomocna ręka coby te zimne browarki z lodówki przynosić.
W każdym razie trochę ludzi było co nawet wynika ze zdjęć.
Miesce zbiórki było przy metrze Młociny© Niewe
Z Młocin, co logiczne, pojechaliśmy do Kampinosu© Niewe
Niektórzy troszkę brykali...© Niewe
Niektórzy troszkę zarośli© Niewe
Tutaj to Erbajki już naprawdę zamulali srodze.© Niewe
W sumie z całej tej Szczepionki podobał mi się dojazd na nią, bo żeśmy sobie z Rooterem naprawdę ostro pognali, a mój nowy tłentysixter czadowo płynie po wyboistych Wyględach oraz afterparty z Jankiem, który wyświetlił mi się przed bramą zaraz po tym jak wróciłem i Che, która cudownie ozdrowiała na tę okoliczność.
Biedak Janek nie dał rady wstać na zadaną godzinę i postanowił odpokutować to w Domu Złym.
Odpokutował :)
Kategoria Na luzie, Większom grupom
Dane wyjazdu:
22.00 km
21.00 km teren
01:23 h
15.90 km/h:
Maks. pr.:34.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 56 m
Kalorie: 491 kcal
Rower:Spec Epic
Każden korzeń mój i rower też mój.
Niedziela, 28 października 2012 · dodano: 02.11.2012 | Komentarze 4
Zagęszcza się sytuacja w garażu. Jeszcze trochę i nie będzie gdzie trzymać auta, bowiem jako rzekłem tydzień temu jazda fullem urzekła mnie na tyle, że też sobie taki sprawiłem.
Może nie identyczny, ale podobny.
Teorytecznie ma wyjątkowo przebiegłe zawieszenie tylne, które samo się usztywnia kiedy sztywnym być wypada i samo robi się miękkie kiedy miękkim być można.
Teoretycznie, bo w praktyce ciężko było mi to sprawdzić.
Po pierwsze dlatego, że nie wszystko jeszcze dobrze wyregulowałem.
Po drugie dlatego, że pogoda średnio dopisała. Po pół godziny jazdy, byłem już tak przemoczony, że obrałem kurs powrotny i zaszyłem się w chałupie.
Ale dziury na naszym wiejskim asfalcie wybierał pięknie :)
Może nie identyczny, ale podobny.
Trzeba będzie chyba jakie haki kupić do wieszania tych rowerów© Niewe
Teorytecznie ma wyjątkowo przebiegłe zawieszenie tylne, które samo się usztywnia kiedy sztywnym być wypada i samo robi się miękkie kiedy miękkim być można.
Teoretycznie, bo w praktyce ciężko było mi to sprawdzić.
Po pierwsze dlatego, że nie wszystko jeszcze dobrze wyregulowałem.
Po drugie dlatego, że pogoda średnio dopisała. Po pół godziny jazdy, byłem już tak przemoczony, że obrałem kurs powrotny i zaszyłem się w chałupie.
Ale dziury na naszym wiejskim asfalcie wybierał pięknie :)
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
80.90 km
15.00 km teren
03:34 h
22.68 km/h:
Maks. pr.:56.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:332 m
Kalorie: 2705 kcal
Rower:Kona Caldera
Być nad morzem i nie widzieć morza, to jak być w Domu Złym i nie wypić piwa.
Niedziela, 21 października 2012 · dodano: 02.11.2012 | Komentarze 2
Plan na dzień po Harpie stworzył się właściwie sam. My chcieliśmy koniecznie pojeździć nad morzem, a Radek musiał zawieść była teściową (to ten foliowy worek widoczny w tle, na pierwszym zdjęciu z wczorajszego wpisu) do swojej hacjendy w Dębkach. W tej sytuacji pokwitował odbiór kluczyków do karawanu, wziął jeszcze Janka, który się nie czuł na siłach dzisiaj rowerować i pojechali autem, a my ruszyliśmy zaraz po nich, ale rowerami w tym samym kierunku, ale zahaczając o plażę nad królem wszystkich mórz czyli Bałtykiem :)
No dobra, nie tak zaraz. Najpierw Goro rozwiesił pranie :)
Do Łeby jechaliśmy cały czas asfaltem w gęstej mgle. Brak wiatru i nasze silne nogi spowodowały, że bez wysiłku docieramy tam ze średnią w okolicy 27km/h i wjeżdżamy w nadmorski teren.
Na samą plaże wjeżdżamy w okolicach latarni Stilo. Tu już kiedyś byliśmy :)
Zjazd po wąskiej, pełnej korzeni, piaszczystej ścieżce pomiędzy drzewami był czadowy, ale widok morza jeszcze bardziej. Nie wiem co takiego jest w Bałtyckiej plaży, ale ja mógłbym z niej nigdy nie schodzić.
W międzyczasie dzwoni Radek. Udało mu się zakopać mamusię szybciej niż się tego spodziewał (ziemia jeszcze nie zmrożona) i może wyruszać nam na spotkanie. Ustawiamy się zatem pod sklepem w jakiejś wiosce „po trasie” i racząc się piwkiem oraz resztką żołądkowej pakujemy po sufit nasz karawan.
Prowadzić będzie Radek. Jest sprawiedliwość na świecie. Jest :)
Jest też pewien film z drogi do sklepu, ale cały czas waham się czy go upubliczniać :P
No dobra, nie tak zaraz. Najpierw Goro rozwiesił pranie :)
Goro rozwiesił pranie i możemy ruszać ;)© Niewe
Do Łeby jechaliśmy cały czas asfaltem w gęstej mgle. Brak wiatru i nasze silne nogi spowodowały, że bez wysiłku docieramy tam ze średnią w okolicy 27km/h i wjeżdżamy w nadmorski teren.
Trzy kolory, czerwony© Niewe
Na samą plaże wjeżdżamy w okolicach latarni Stilo. Tu już kiedyś byliśmy :)
Zjazd po wąskiej, pełnej korzeni, piaszczystej ścieżce pomiędzy drzewami był czadowy, ale widok morza jeszcze bardziej. Nie wiem co takiego jest w Bałtyckiej plaży, ale ja mógłbym z niej nigdy nie schodzić.
Najpier mała przyczajka z morzem w tle© Niewe
A tu już zwyczajnie nie panujemy nad emocjami. Dobrze, że mamy pieluchy.© Niewe
W międzyczasie dzwoni Radek. Udało mu się zakopać mamusię szybciej niż się tego spodziewał (ziemia jeszcze nie zmrożona) i może wyruszać nam na spotkanie. Ustawiamy się zatem pod sklepem w jakiejś wiosce „po trasie” i racząc się piwkiem oraz resztką żołądkowej pakujemy po sufit nasz karawan.
Ekonomia i ekologia w jednym Pięć osoborowerów w jednym aucie.© Niewe
Prowadzić będzie Radek. Jest sprawiedliwość na świecie. Jest :)
Jest też pewien film z drogi do sklepu, ale cały czas waham się czy go upubliczniać :P
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
171.00 km
65.00 km teren
08:56 h
19.14 km/h:
Maks. pr.:48.70 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:1082 m
Kalorie: 5670 kcal
Rower:Kona Caldera
Harpagan 44 - Redzikowo
Sobota, 20 października 2012 · dodano: 02.11.2012 | Komentarze 5
Na początku był chaos.
Chaos był logiczną konsekwencją tego, że udało nam się spakować pięć osobo rowerów w jedno auto, co oznacza cztery osoby pijące i jednego kierowcę.
Tym kierowcą byłem ja, więc tylko ja pamiętam jaki był chaos i gdzie z grubsza odbywał się Harpagan :)
Po dopełnieniu formalności zakwaterowaliśmy się w naszym luksusowym hotelu pod Słupskiem i już godzinkę po tym jak portier zwrócił nam uwagę, że w hotelu przebywają też tacy dziwni ludzie co to w nocy chcą spać sami zapadliśmy w kimę.
Poranek to jak zwykle mały horror. Ciemno, zimno, obca okolica, a do startu mamy jakieś 6 kilo szosą. Nic specjalnie przyjemnego.
6:27 rozdanie map, 6:30 start i tradycyjnie nikt prawie nie rusza, bo każdy siedzi nad mapą. Ja sobie jednak odpuszczam szczegółowe planowanie, bo o tej porze i po ciemku i tak nic mądrego nie wymyślę, formujemy grupę w składzie Che, Goro, Janek i ja, i ruszamy w tę ponurą ciemną rzeczywistość. Radek zdążył się już gdzieś tradycyjnie zapodziać.
Zaczynamy zgodnie z numeracją od PK1 i od razu po kilkukilometrowej rozgrzewce na szosie błądzimy razem z resztą uczestników ciągnąc rowery przez błotnisty las. O dziwo idąc na szagę udaje nam się w końcu dojść do właściwej drogi, utaplać się w jeszcze kilku błotkach i podbić pierwszy punkt.
Z jedynki jedziemy dalej na południe, robimy zwrot i resztę trasy pokonujemy odwrotnie do ruchu wskazówek zegara czyli nie tak jakby sugerował to nasz początek, czym mam nadzieję kompletnie zaskoczyliśmy naszych rywali ;)
W międzyczasie robi się jasno, ciepło i przyjemnie co niniejszym uwieczniam na kliszy w formacie 10 na 15
Jest fajnie, ale jednak nie tak fajnie jak to bywa na Kaszubskich edycjach Harpa czy nawet w Elblągu. Teren jest zdecydowanie bardziej płaski i dużo bardziej zurbanizowany. Nie ma szans na takie zadupia jak na przykład spotkaliśmy w Lipnicy.
Tempo mamy raczej słabe. Mnie i Che od Odysei toczy cały czas jakaś choroba (i nie mam tu na myśli choroby alkoholowej), Goro jakiś taki nierozjeżdżony, a Janek to Janek :)
W dodatku tradycyjnie już nieaktualna Harpaganowa mapa tym razem jest nieaktualna w sposób wyjątkowy i ma naprawdę niewiele wspólnego z rzeczywistością w związku z czym dużo czasu tracimy na takie konsylia:
Sporo tracimy też na wizytach w lokalnych GieeSach na żarciu bułek, parówek i piciu browarków.
Na długim asfaltowym przelocie w kierunku PK14 Che mamy pierwszą awarię. Che poluzował się blok w bucie i nawala ją kolano. Zatrzymujemy się żeby coś temu zaradzić i wtedy orientujemy się (w końcu to rajd na orientację), że nie ma z nami Janka. Okazuje się, że nie wytrzymał jednak tempa i odbił na północ od razu w kierunku PK20, który my sobie zostawiliśmy na później. I w sumie dobrze na tym wyszedł.
Che pomóc się nie dało, więc jeszcze wolniej niż przedtem przemieszczamy się w kierunku PK14.
O pozostałych awariach, które dręczyły świeżutko odebrany z serwisu rower Che celowo nie wspominam, bo mam przeczucie, że w swojej relacji rozpruje się o tym ona sama dość obszernie i wulgarnie. Ja tylko nadmienię, że jak ktoś chce sobie przygotować rower do startu przed zawodami, na których mu zależy niech zachodzi do Airbika, z którym to z kompletnie niezrozumiałych dla mnie powodów Che nadal współpracuje.
Na zgodność położenia PK14 z mapą też spuszczam litościwie zasłonę milczenia. Po Harpaganowych orgach pojechałem już ostatnio, nie będę się powtarzał.
Udaje nam się jeszcze zaliczyć ominięty wcześniej PK20 oraz wigwam na PK6,
po którym to wpadamy do kolejnego GieeSu na małe szybkie, a lokalsi nam uzmysławiają jakie hektar drogi mamy jeszcze do Słupska. Uświadomieni, że dzisiaj już nie powalczymy ruszamy najkrótszą drogą w stronę bazy rajdu pamiętając, żeby nie wjechać na obwodnicę Słupska, bo grozi to dyskwalifikacją o czym orgi były łaskawe powiadomić słownie przed startem, ale czego nie chciało im się już zaznaczyć na mapie jak to jest powszechnie przyjęte na takich rajdach.
Przynajmniej na metę udaje nam się dotrzeć bezbłędnie :) i kilkanaście minut przed limitem czasu.
Jemy, integrujemy się nieco ze Skierniewicami, a potem pokonujemy znowu w kompletnych ciemnościach te nasze nieszczęsne sześć kilometrów do hotelu, żeby wieczorem znowu wrócić do bazy, ale tym razem już taksówką jak jakieś burżuje :) na losowanie nagród oraz występ lokalnych radnych, którzy próbowali się znaleźć na absolutnie każdym zdjęciu w nadziei, że w przyszłości będą z tego mieć jakieś profity.
Szlajanie się w nocy po Słupsku w poszukiwaniu szamy pamiętam już średnio, więc sobie daruje opis :)
[wstaw]http://gps.bikebrother.com/mapa.aspx?trasa=20604[wstaw]
Chaos był logiczną konsekwencją tego, że udało nam się spakować pięć osobo rowerów w jedno auto, co oznacza cztery osoby pijące i jednego kierowcę.
Tym kierowcą byłem ja, więc tylko ja pamiętam jaki był chaos i gdzie z grubsza odbywał się Harpagan :)
Mistrzem drugiego planu została tym razem Radka była teściowa ;)© Niewe
Po dopełnieniu formalności zakwaterowaliśmy się w naszym luksusowym hotelu pod Słupskiem i już godzinkę po tym jak portier zwrócił nam uwagę, że w hotelu przebywają też tacy dziwni ludzie co to w nocy chcą spać sami zapadliśmy w kimę.
Poranek to jak zwykle mały horror. Ciemno, zimno, obca okolica, a do startu mamy jakieś 6 kilo szosą. Nic specjalnie przyjemnego.
6:27 rozdanie map, 6:30 start i tradycyjnie nikt prawie nie rusza, bo każdy siedzi nad mapą. Ja sobie jednak odpuszczam szczegółowe planowanie, bo o tej porze i po ciemku i tak nic mądrego nie wymyślę, formujemy grupę w składzie Che, Goro, Janek i ja, i ruszamy w tę ponurą ciemną rzeczywistość. Radek zdążył się już gdzieś tradycyjnie zapodziać.
Zaczynamy zgodnie z numeracją od PK1 i od razu po kilkukilometrowej rozgrzewce na szosie błądzimy razem z resztą uczestników ciągnąc rowery przez błotnisty las. O dziwo idąc na szagę udaje nam się w końcu dojść do właściwej drogi, utaplać się w jeszcze kilku błotkach i podbić pierwszy punkt.
Z jedynki jedziemy dalej na południe, robimy zwrot i resztę trasy pokonujemy odwrotnie do ruchu wskazówek zegara czyli nie tak jakby sugerował to nasz początek, czym mam nadzieję kompletnie zaskoczyliśmy naszych rywali ;)
W międzyczasie robi się jasno, ciepło i przyjemnie co niniejszym uwieczniam na kliszy w formacie 10 na 15
10 na 15, na błyszczącym papierze© Niewe
Jest fajnie, ale jednak nie tak fajnie jak to bywa na Kaszubskich edycjach Harpa czy nawet w Elblągu. Teren jest zdecydowanie bardziej płaski i dużo bardziej zurbanizowany. Nie ma szans na takie zadupia jak na przykład spotkaliśmy w Lipnicy.
Tempo mamy raczej słabe. Mnie i Che od Odysei toczy cały czas jakaś choroba (i nie mam tu na myśli choroby alkoholowej), Goro jakiś taki nierozjeżdżony, a Janek to Janek :)
W dodatku tradycyjnie już nieaktualna Harpaganowa mapa tym razem jest nieaktualna w sposób wyjątkowy i ma naprawdę niewiele wspólnego z rzeczywistością w związku z czym dużo czasu tracimy na takie konsylia:
Może być i pięciu do jednej mapy, ale nic tak to nie da jak mapa jest z Marsa© Niewe
Sporo tracimy też na wizytach w lokalnych GieeSach na żarciu bułek, parówek i piciu browarków.
Na długim asfaltowym przelocie w kierunku PK14 Che mamy pierwszą awarię. Che poluzował się blok w bucie i nawala ją kolano. Zatrzymujemy się żeby coś temu zaradzić i wtedy orientujemy się (w końcu to rajd na orientację), że nie ma z nami Janka. Okazuje się, że nie wytrzymał jednak tempa i odbił na północ od razu w kierunku PK20, który my sobie zostawiliśmy na później. I w sumie dobrze na tym wyszedł.
Che pomóc się nie dało, więc jeszcze wolniej niż przedtem przemieszczamy się w kierunku PK14.
O pozostałych awariach, które dręczyły świeżutko odebrany z serwisu rower Che celowo nie wspominam, bo mam przeczucie, że w swojej relacji rozpruje się o tym ona sama dość obszernie i wulgarnie. Ja tylko nadmienię, że jak ktoś chce sobie przygotować rower do startu przed zawodami, na których mu zależy niech zachodzi do Airbika, z którym to z kompletnie niezrozumiałych dla mnie powodów Che nadal współpracuje.
Na zgodność położenia PK14 z mapą też spuszczam litościwie zasłonę milczenia. Po Harpaganowych orgach pojechałem już ostatnio, nie będę się powtarzał.
Udaje nam się jeszcze zaliczyć ominięty wcześniej PK20 oraz wigwam na PK6,
Okolice Słupska to w zasadzie kolebka pomorskich Indian.© Niewe
po którym to wpadamy do kolejnego GieeSu na małe szybkie, a lokalsi nam uzmysławiają jakie hektar drogi mamy jeszcze do Słupska. Uświadomieni, że dzisiaj już nie powalczymy ruszamy najkrótszą drogą w stronę bazy rajdu pamiętając, żeby nie wjechać na obwodnicę Słupska, bo grozi to dyskwalifikacją o czym orgi były łaskawe powiadomić słownie przed startem, ale czego nie chciało im się już zaznaczyć na mapie jak to jest powszechnie przyjęte na takich rajdach.
Przynajmniej na metę udaje nam się dotrzeć bezbłędnie :) i kilkanaście minut przed limitem czasu.
Jemy, integrujemy się nieco ze Skierniewicami, a potem pokonujemy znowu w kompletnych ciemnościach te nasze nieszczęsne sześć kilometrów do hotelu, żeby wieczorem znowu wrócić do bazy, ale tym razem już taksówką jak jakieś burżuje :) na losowanie nagród oraz występ lokalnych radnych, którzy próbowali się znaleźć na absolutnie każdym zdjęciu w nadziei, że w przyszłości będą z tego mieć jakieś profity.
Szlajanie się w nocy po Słupsku w poszukiwaniu szamy pamiętam już średnio, więc sobie daruje opis :)
[wstaw]http://gps.bikebrother.com/mapa.aspx?trasa=20604[wstaw]
Kategoria RJnO
Dane wyjazdu:
45.90 km
42.00 km teren
02:30 h
18.36 km/h:
Maks. pr.:39.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:177 m
Kalorie: 1327 kcal
Rower:
Każden korzeń mój
Niedziela, 14 października 2012 · dodano: 18.10.2012 | Komentarze 38
Się tak jakoś porobiło, ze od pewnego czasu gadam o fullu.
Nie wiem od czego mi się tak zrobiło. Albo ze starości i wygodnictwa, albo dlatego, że czasem siadam sobie na CheEvarowego Speca, który od jakiegoś czasu narusza moją przestrzeń garażową swojemi oponami grubaśnymi i z radością pokonuję na nim rozmaite w ogrodzie nierówności, które na tym rowerze nierównościami owymi być przestają, choć obiektywnie rzecz biorąc, nadal nimi są.
A może to po prostu od nadmiaru pieniędzy, z którymi już naprawdę nie wiadomo co czasem robić.
Rozterki moje nie uszły uwadze rzeczonej Che (a może to troska o własny rower), która postanowiła zorganizować mi tak zwaną jazdę próbną i wydzwoniła tak zwanych Misiaczków. Skuszeni (a zwłaszcza Bartek) tartą ze śliwkami i orzechami przybyli do Domu Złego targając na pokładzie swojego pojazdu całe trzy rowery. Dwa swoje i jeden specjalnie dla mnie. Oczywiście full.
Z grubsza prezentował się on właśnie tak:
Jak widać powyżej, Che, która jest kompozytorką powyższego kadru, nie jest w stanie oderwać wzroku od moich obłędnie zgrabnych nóg nawet na chwilę. I ja się jej w ogóle nie dziwię. Sam mam kłopot z napisaniem reszty tego wpisu jak patrzę na to zdjęcie.
Dla kontrastu wrzucę zatem zdjęcie spragnionego Bartka
Osobiście sądzę, że to pragnienie też znikąd się nie wzięło.
Ale wracając do sedna tego wpisu czyli testowanego fulla. Jak nic sobie takiego kupię. Jeśli do tej pory byłem nieprzekonany, to teraz już jestem zdecydowanie przekonany. Czysty fun z jazdy.
Testowałem do samego zmierzchu :)
Nie wiem od czego mi się tak zrobiło. Albo ze starości i wygodnictwa, albo dlatego, że czasem siadam sobie na CheEvarowego Speca, który od jakiegoś czasu narusza moją przestrzeń garażową swojemi oponami grubaśnymi i z radością pokonuję na nim rozmaite w ogrodzie nierówności, które na tym rowerze nierównościami owymi być przestają, choć obiektywnie rzecz biorąc, nadal nimi są.
A może to po prostu od nadmiaru pieniędzy, z którymi już naprawdę nie wiadomo co czasem robić.
Rozterki moje nie uszły uwadze rzeczonej Che (a może to troska o własny rower), która postanowiła zorganizować mi tak zwaną jazdę próbną i wydzwoniła tak zwanych Misiaczków. Skuszeni (a zwłaszcza Bartek) tartą ze śliwkami i orzechami przybyli do Domu Złego targając na pokładzie swojego pojazdu całe trzy rowery. Dwa swoje i jeden specjalnie dla mnie. Oczywiście full.
Z grubsza prezentował się on właśnie tak:
Nie ja skomponowałem ten kadr. Ja tylko na nim jestem.© Niewe
Jak widać powyżej, Che, która jest kompozytorką powyższego kadru, nie jest w stanie oderwać wzroku od moich obłędnie zgrabnych nóg nawet na chwilę. I ja się jej w ogóle nie dziwię. Sam mam kłopot z napisaniem reszty tego wpisu jak patrzę na to zdjęcie.
Dla kontrastu wrzucę zatem zdjęcie spragnionego Bartka
I pił, i pił, i pił, i pił...© Niewe
Osobiście sądzę, że to pragnienie też znikąd się nie wzięło.
Ale wracając do sedna tego wpisu czyli testowanego fulla. Jak nic sobie takiego kupię. Jeśli do tej pory byłem nieprzekonany, to teraz już jestem zdecydowanie przekonany. Czysty fun z jazdy.
Testowałem do samego zmierzchu :)
Co za debil kazał tak przyciąć te drzewa?© Niewe
Kategoria Na luzie
Dane wyjazdu:
74.68 km
15.00 km teren
03:25 h
21.86 km/h:
Maks. pr.:39.60 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:165 m
Kalorie: 2585 kcal
Rower:Kona Caldera
Windstopperowo
Czwartek, 11 października 2012 · dodano: 17.10.2012 | Komentarze 0
Po nieudanej próbie podźwignięcia się na komendę budzika musiałem znowu telefonicznie zatrzymać taśmę w fabryce do czasu mojego łaskawego tam przybycia. Ale za to był czas na herbatkę, treściwe śniadanie i ogólnie takie, takie.
Na szczęście wiało w stronę fabryki, więc jakoś jechałem choć i tak było mi ciężko. Ale to normalne po herbatce, obfitym śniadaniu i ogólnie takim, takim.
Popracowy trip nad Wisłą i potem przez Oboźną do Gorowej pracy wywołał u mnie dwie refleksje.
1. Jesień jak w mordę strzelił nadeszła, bo nad Wisłą nie spotkałem nikogo.
2. Coś jest nie tak z dziewczynami w wieku studenckim, bo wszystkie wyglądają absolutnie tak samo. Mają takie same botki, takie same palta i te same kretyńskie okulary na pół twarzy.
No ale ja w sumie też od standardu za daleko się nie oddaliłem, bo pojechałem z Gorem na zimnego browarka do Bemola, a potem pobrałem Che i zapadliśmy w lasy :)
Na szczęście wiało w stronę fabryki, więc jakoś jechałem choć i tak było mi ciężko. Ale to normalne po herbatce, obfitym śniadaniu i ogólnie takim, takim.
Popracowy trip nad Wisłą i potem przez Oboźną do Gorowej pracy wywołał u mnie dwie refleksje.
1. Jesień jak w mordę strzelił nadeszła, bo nad Wisłą nie spotkałem nikogo.
2. Coś jest nie tak z dziewczynami w wieku studenckim, bo wszystkie wyglądają absolutnie tak samo. Mają takie same botki, takie same palta i te same kretyńskie okulary na pół twarzy.
No ale ja w sumie też od standardu za daleko się nie oddaliłem, bo pojechałem z Gorem na zimnego browarka do Bemola, a potem pobrałem Che i zapadliśmy w lasy :)
Kategoria Użytkowo
Dane wyjazdu:
49.23 km
15.00 km teren
02:11 h
22.55 km/h:
Maks. pr.:36.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: 58 m
Kalorie: 1631 kcal
Rower:Kona Caldera
I po Odysei ( z akcentem na "i")
Poniedziałek, 8 października 2012 · dodano: 17.10.2012 | Komentarze 6
Do pracy elegancko z wiatrem. Szybko, łatwo i przyjemnie, może z wyjątkiem małej scysji z grubasem z nadzoru ruchu, który uznał, że jak włączył niebieskie bomby to ma pełne prawo mnie rozjechać.
No a nie miał.
Natomiast to jak zamulałem wracając do domu, wie tylko Che, z którą to się zjechałem na Bielanach i zrobiłem wspólne zakupy rowerowe (w Sportsecie) oraz spożywcze (w Lipkowie).
Z nudów dziewczyna musiała kręcić na stojąco.
Grypa i niedożywienie w pracy mnie pokonały :)
No a nie miał.
Natomiast to jak zamulałem wracając do domu, wie tylko Che, z którą to się zjechałem na Bielanach i zrobiłem wspólne zakupy rowerowe (w Sportsecie) oraz spożywcze (w Lipkowie).
Z nudów dziewczyna musiała kręcić na stojąco.
Grypa i niedożywienie w pracy mnie pokonały :)
Kategoria Użytkowo
Dane wyjazdu:
52.38 km
27.00 km teren
03:26 h
15.26 km/h:
Maks. pr.:55.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:754 m
Kalorie: 2153 kcal
Rower:Kona Caldera
Odyseja Jurajska, dzień 2.
Niedziela, 7 października 2012 · dodano: 17.10.2012 | Komentarze 5
Opis z dnia drugiego będzie dużo bardziej lakoniczny :)
Lało od rano. Najpierw niby tylko siąpiło, potem siąpiło jakby bardziej, a potem lało tak, że po przejściu przez rzekę nie poczuliśmy w butach żadnej różnicy.
W związku z pogodą trasa została skrócona. Odpadły wszystkie punkty położone na południe od drogi numer 780, a limit czasu został zmniejszony o godzinę. Na oko wyglądało na to, że to co zostało czyli 9 punktów do zaliczenia będzie banalne do zrobienia w pięć godzin.
Niestety tylko wyglądało. Największe, nomen omen, wtopy :) zaliczyliśmy na PK3, którego długo szukaliśmy w błocie o jedną polanę za wcześnie, na PK7 gdzie złaziliśmy cały las i skały przy autostradzie, aż w końcu punkt kawałek dalej znalazła Che oraz na PK8 gdzie spędziliśmy dobre pół godziny brodząc w błocie i kilkakrotnie przekraczając strumień.
Reasumując nawigacyjnie słabo to wyszło. Zaliczyliśmy 6 punktów. Czwórkę, piatkę i jedynkę z żalem ominęliśmy w drodze do mety, ale ryzyko spóźnienia było za duże. Regulamin tego rajdu jest o tyle specyficzny, że spóźnienie się drugiego dnia na metę równa się całkowitej dyskwalifikacji.
Utrzymaliśmy też naszą mocną, siódmą pozycję w rankingu drużynowym :)
Ale i tak było rewelacyjnie, a samotne chwile w dolince na końcu świata, w strugach prawdziwego potopu z nieba zaliczam do katalogu „ulubione” :)
Lało od rano. Najpierw niby tylko siąpiło, potem siąpiło jakby bardziej, a potem lało tak, że po przejściu przez rzekę nie poczuliśmy w butach żadnej różnicy.
W związku z pogodą trasa została skrócona. Odpadły wszystkie punkty położone na południe od drogi numer 780, a limit czasu został zmniejszony o godzinę. Na oko wyglądało na to, że to co zostało czyli 9 punktów do zaliczenia będzie banalne do zrobienia w pięć godzin.
Niestety tylko wyglądało. Największe, nomen omen, wtopy :) zaliczyliśmy na PK3, którego długo szukaliśmy w błocie o jedną polanę za wcześnie, na PK7 gdzie złaziliśmy cały las i skały przy autostradzie, aż w końcu punkt kawałek dalej znalazła Che oraz na PK8 gdzie spędziliśmy dobre pół godziny brodząc w błocie i kilkakrotnie przekraczając strumień.
I ona zaczyna go widzieć. Tego punkta.© Niewe
Reasumując nawigacyjnie słabo to wyszło. Zaliczyliśmy 6 punktów. Czwórkę, piatkę i jedynkę z żalem ominęliśmy w drodze do mety, ale ryzyko spóźnienia było za duże. Regulamin tego rajdu jest o tyle specyficzny, że spóźnienie się drugiego dnia na metę równa się całkowitej dyskwalifikacji.
Utrzymaliśmy też naszą mocną, siódmą pozycję w rankingu drużynowym :)
Jadą dwa jeźdżcy, jadą.© Niewe
Ale i tak było rewelacyjnie, a samotne chwile w dolince na końcu świata, w strugach prawdziwego potopu z nieba zaliczam do katalogu „ulubione” :)
Kategoria RJnO