Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Niewe z miasteczka Wiktorów. Mam przejechane 21566.55 kilometrów w tym 10127.52 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.54 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Niewe.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Zawody

Dystans całkowity:3275.71 km (w terenie 2352.90 km; 71.83%)
Czas w ruchu:175:26
Średnia prędkość:18.67 km/h
Maksymalna prędkość:65.40 km/h
Suma podjazdów:14661 m
Suma kalorii:72696 kcal
Liczba aktywności:40
Średnio na aktywność:81.89 km i 4h 23m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
88.00 km 83.00 km teren
04:55 h 17.90 km/h:
Maks. pr.:50.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:871 m
Kalorie: 3063 kcal

Mazovia Olsztyn

Niedziela, 6 maja 2012 · dodano: 09.05.2012 | Komentarze 11

Ubzdurałem sobie przed tym maratonem kilka rzeczy.
Po pierwsze, że będzie cały czas szeroko jak w Ełku i będzie można spoko wyprzedzać.
Po drugie, że jak będzie szeroko to będzie można spoko wyprzedzać :)
Z obu tych powodów nie dramatyzowałem i nie podjąłem żadnych kroków w celu wystartowania z sektora wyższego niż jedenasty.
I w obu tych przypadkach się niestety pomyliłem.
Po tym co zobaczyłem zastanawiam się jak to jest, że osoby startujące z końca stawki przeżywają w ogóle te maratony. Jazda dwumetrowym slalomem pomiędzy dziurami, nagłe zmiany pasa, napieranie na osobę wyprzedzającą (no bo przeca rower jedzie w tą stronę, w którą rowerzysta kieruje rozdziawioną gębę) itp. to chleb powszedni.
Absolutnym hitem był dla mnie jeden z pierwszych zakrętów, który zaatakowałem od zewnętrznej, a kilka osób z wewnątrz przeleciało mi przed przednim kołem, bo „złożyli” się w zakręt w zasadzie już w jego połowie.
Po tym krótki demo całkowicie zrezygnowałem z walki z obawy o swoje zdrowie. Nie mam ochoty na kolejną w tym roku przerwę w jeżdżeniu. Grzecznie jechałem w kolumnie, hamowałem na zjazdach i hamowałem na podjazdach :)

To nie ja tak wykadrowałem to zdjęcie. To Pijący Mleko. Widać do czego prowadzi picie mleka. © Niewe


Po rozjeździe na Giga zostałem całkowicie sam. Dopiero w okolicach 60.km zobaczyłem w oddali innego zawodnika. Dogoniłem, pogadałem, zostawiłem, a potem się zgubiłem :)
Trochę połaziłem po lesie, a w końcu wróciłem po śladzie atakując metę od drugiej strony czym kompletnie zaskoczyłem obsługę :) Zdążyłem jednak idealnie na czas , na miejsce, na pewno, bo akurat wyczytywano Che na podium i zdążyłem se popaczeć :)

No i o. Tak po prostu. © Niewe
Kategoria Zawody


Dane wyjazdu:
147.13 km 85.00 km teren
08:00 h 18.39 km/h:
Maks. pr.:40.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:352 m
Kalorie: 4635 kcal

MTBO10 - dawniej PreHarp

Sobota, 14 kwietnia 2012 · dodano: 19.04.2012 | Komentarze 15

Dzisiaj pierwszy dłuższy i poważniejszy wypad od czasu kontuzji. Mam trochę obaw jak będzie z moją kondycją, ale mimo to na dojazd wybieram wariant z pociągiem. Jest to tyle istotny wybór, że na dworzec mam jakieś 24 kilo, które muszę doliczyć razy dwa do planowanego dystansu.
Jednak albo z kondycją nie jest źle, albo miałem wiatr w zad, bo na miejsce spotkania docieram z miłą średnią ponad 27km/h.
Spotykam się z Gorem, dołącza Janek i razem lecimy na Zachodni.
O ile w pociągu jest sucho i ciepło, to na zewnątrz im bliżej Otwocka, tym słabiej to wygląda.
Zimno i mokro. Pierwsze chwilę po wyjściu z pociągu to dramat.
Docieramy na miejsce, szybkie formalności, powitanka, montaż numerów, mazaki w dłoń i stoimy gotowi do odebrania map.

START
Mapa ma skalę 1:70000 co jest słabe do przeliczania sobie odległości. Ale poza tym jest czytelna i chyba dosyć aktualna. Kreślimy ambitną trasę zrobienia całości, co potem okaże się błędem. Tutaj, w przeciwieństwie do Harpagana najwyżej wyceniane są punkty w pobliżu bazy, ale nie bierzemy tego pod uwagę, bo jak już zaznaczyłem, nastawiamy się na komplet :)
bojowo ;) © Goro


PK4 (3) – jar
Zaczynamy od jaru na północny wschód od startu. Szybki przelot asfaltem na rozgrzewkę i już widzę, że różowo nie będzie. Tego, że nie utrzymam tempa zadanego przez Radka to się spodziewałem, ale tego, że za szybcy będą dla mnie także Janek i Goro to już nie. Nie próbuję jednak nawet ich gonić. Przede mną cały dzień, a mając takie zaległości w jeździe muszę się oszczędzać żeby nie odpaść potem zupełnie. Jar odnajdujemy w zasadzie bez problemu.

PK3 (3) – skrzyżowanie
Powrót na południową stronę szosy, trochę offrołdu pod linią wysokiego napięcia i za chwilkę mamy kolejny tłusty punkcik. Na razie jeszcze jedziemy w komplecie, ale pojawia się już pierwsza różnica zdań.

PK2 (3) – drabina, na wzniesieniu
Radek chce jechać przez wieś, a ja wzdłuż szlaku rowerowego. Ostatecznie daję się przekonać i uderzamy w kierunku Gliny. Gdzieś przy kolejnych skrzyżowaniach rozchodzą się jednak nasze drogi. Radek atakuje punkt bardziej od południa, Janek gubi się nie wiem gdzie, a my z Gorem ostatecznie docieramy do czerwonego rowerowego, ale jednak nie zauważamy odpowiedniej przecinki i musimy nadrabiać drogi. Przez chwilę tracę orientację, ale na szczęście pomaga ukształtowanie terenu i widoczni na wydmie rowerzyści. Na punkcie spotykamy moich ulubionych Nowaków z Gerappa, z którymi to rywalizacja na orientach zawsze mnie cieszy. Podobnie zresztą jak i integracje po :)
Rywalizacją, rywalizacją, ale dostajemy od nich jakże cenną wskazówkę jak NIE JECHAĆ do PK1
Radek wpada na punkt chwilę po nas, Janka nie widać.
Goro odhacza drabinę na wzniesieniu © Niewe


PK1 (3) – polana
Jedziemy na azymut znowu szukając czerwonego szlaku. Wypadamy na prawdziwą leśną szutrostradę gdzie stoi cała grupka szukających drogi zawodników. Na chwilę tracę orientację, bo pytająca mnie o drogę rowerzystka, ma rude włosy, kucyki i taki uśmiech, że…
…że tracę na chwilę orientację gdzie północ, gdzie południe ;)
No to jedziemy na zachód. Zgodnie ze wskazówkami Nowaków omijamy pierwszą drogę, która wydawałby się najprostszą do PK1 i jedziemy do kanałku. Po skręcie mam przez chwilę obawy czy Nowaki nas jednak po koleżeńsku nie wkręcili, bo bagno jest po osie i chwilami trzeba prowadzić, ostatecznie docieramy jednak na punkt. W międzyczasie z lewej strony wyjeżdża z lasu Radek, a z prawej dobiega bez roweru Janek. Z relacji Janka wynika, że jednak Nowaki dobrze nam podpowiedzieli. Przykro mi, że w nich zwątpiłem przez chwilę :)

PK15 (1) – przepust
Kontynuujemy naszą wędrówkę w dół mapy (czy też na południe, dla tych co mapę, o zgrozo, obracają) szukając przepustu. Nie wiadomo kiedy tworzy się większa grupka i razem wpadamy na teren jakiegoś zakładu. Tamtejszym psom się to średnio podoba, ale jednak w kupie siła i burki muszą ograniczyć się tylko do ujadania. Wypadamy drugą bramą, wszyscy skręcają w lewo…, a my z Gorem w prawo :) Mam inną koncepcję najazdu na ten punkt . Jedziemy wzdłuż jeziora podziwiając widoki, odbijamy w pole i się zaczyna.
Zaczęło się... © Niewe

Musimy się zatrzymać i patykami wygarnąć błoto, bo przednie koła stanęły na amen. Sam punkt odnajdujemy jednak bez problemów nawigacyjnych.

PK10 (2) – przepust
Od przepustu przy PK15 w kierunku szosy i PK10 nie prowadzi żadna droga. Można wracać przez błota tak jak przyjechaliśmy, można wracać drogami, które wybrali pozostali zawodnicy, ale patrząc na ich rowery nie mieli lżej, albo można cisnąc polami na azymut. Wybieramy trzeci wariant.

Wariant czeci :) © Niewe

Początkowo w miarę twarde bagienko zamienia się w „w ogóle nie twarde bagienko” :) i do szosy docieramy przemoczeni prawie do kolan. Przejeżdżamy przez wioskę o uroczej nazwie CAŁOWANIE i za chwilę zdobywamy kolejny przepust.

PK14 (1) – przy kominku, skraj polany
Od drogi na ten punkt zaczyna się mój zgon. Na prostej równej drodze jeszcze jakoś jadę. Do PK 14 prowadzi jednak albo piach, albo kamienie i nierówności. Nie jestem w stanie utrzymać tempa i odpadam Gorowi coraz bardziej. PK14 odnaleziony na niewielkim wzniesieniu, jednak okupione jest to potwornym zmęczeniem. Wciągam jakieś batony, ale niewiele to pomaga

PK9 (2) –przepust
Od pewnego czasu jedziemy z jeszcze innymi dwoma rowerzystami. Początkowo planowałem najechać na PK9 od północy jednak będąc strasznie zmęczonym pozwalam sobie na chwilę dekoncentracji i atakujemy od południa prowadzeni przez tych dwóch. Znowu woda po osie i znowu chodzenie po bagnach. Odbijamy punkt i aby nie wracać po tym bagnie do szlaku próbujemy wrócić tak jak planowaliśmy to pierwotnie czyli na północ. A tu jest jeszcze głębiej :)

PK8 (2) – ambona
Przed nami jeden z dłuższych przelotów między punktami. Zaczynamy powrót w górę mapy czyli na północ ;) Po drodze Goro łapie gumę. Mamy dętki, łatki, pompki, nie mamy jednak najważniejszego.
Nie mamy browaru!
Na szczęście dziura jest na tyle mała, że kawałek da się jeszcze przejechać, a reklama na poboczu pokazuje, że do spożywczego mamy 1400m. Wprawdzie nie do końca po drodze, ale awaria to awaria. Jedziemy. Na miejscu okazuje się, że sklep jest już zamknięty i Goro musi zmieniać dętkę na sucho. No cóż. W końcu orienty to dosyć ekstremalna zabawa.
Pod sklepem siedzą dwie zawodniczki i sączą (zgroza!!!) Reddsa. W pierwszej chwili mnie odrzuciło, ale że dziewczyny ładne to się przełamuję i podchodzę pogadać. Lepszy jednak taki widok, niż Goro pompujący gumę, nie? ;)
PK8 zdobywamy jadąc po drewnianych kładkach wzdłuż rezerwatu na bagnach. Ładnie tu jak cholera i trzeba będzie kiedyś wrócić bardziej krajoznawczo.
Mówiłem, że ładnie, to ładnie. Oto poszlaka. © Niewe


PK7 (2) – paśnik
Robimy mały przegląd punktów do zaliczenia i wychodzi nam, że mamy szansę jeszcze co najwyżej na trzy. Ruszamy w stronę paśnika przy PK7 po drodze spotykając Janka, który z uwagą obczaja jakąś inną ambonę w lesie :D
Ja już mam totalnego zgona. Zgasłem jak świeczka na wietrze i jadę siła woli, próbując jakoś tam utrzymać się Gora. Kompletnie straciłem też koncentrację i w efekcie omijamy paśnik i chwilę kręcimy się po lesie. Jak w końcu odnajdujemy PK to na miejscu jest już Janek

PK13 (1) – paśnik
Jak już mamy fazę na paśniki to postanawiamy zaliczyć jeszcze ten przy PK13. Już wiemy, że na dwunastkę nie ma szans i nawet ta trzynastka jest bardzo ryzykowna, na szczęście w miarę sprawnie udaje się ją odnaleźć.
Obrzuca pole gównem jak mnie przełożeni na zebraniu ;) © Niewe


META
Ja optuję za jazdą na południowy wschód najkrótszą drogą do mety, Goro forsuje wariant dłuższy, ale na oko po lepszych drogach i łatwiejszy nawigacyjnie. Ponieważ ciężko mi się już nawet myśli nie upieram się przy swoim i jedziemy w stronę Kruszowca zgodnie z koncepcją Gora. Niestety okazuje się, że w miarę dobra, piaskowa droga, po deszczu ciągnie niemiłosiernie i z trudem utrzymuję 20km/h. Goro musi na mnie czekać, a cenne sekundy uciekają. Czasu mamy naprawdę na styk.
Docieramy do asfaltu w Woli Karczewskiej i tu 15 minut absolutnej chwały dla Gora!
Asfalt to zdecydowanie jego żywioł. Prędkość właściwie nie spada poniżej 35-37km/h. Zaciskam zęby, widzę właściwie tylko jego tylne koło, opony wyją, a ja modlę się żeby to się wreszcie skończyło.
Na metę wjeżdżamy 54 sekundy przed limitem.
To się nazywa dobrze wykorzystany czas :)
A na mecie jak przystało już na tę imprezę pełen wypas. Pyszna zupka, pomarańcze, ognicho, kiełbachy, ogóry, rewelacyjne towarzystwo i zajebista atmosfera. Tak jak już wspomniałem na forum ta impreza to wzór dla innych imprez tego typu i powinna leżeć w gablocie, w Sevres, zaraz obok wzorca metra i kilograma.
Tak powinna wyglądać meta na każdym rajdzie © Niewe


PODSUMOWANKO
Po przeliczeniu punktów wychodzi na to, że zdobywamy miejsca 28 i 29. Słabiutko w porównaniu z wynikiem jesiennym, ale nadal jedno miejsce przed Nowakami :)
Po zjedzeniu tego co było do zjedzenia i wypiciu tego co było do wypicia spadamy do pociągu i w dobrym towarzystwie wracamy zuruck nach Hause. Ja tylko jeszcze muszę dotrzeć z dworca do domu, ale to już zaledwie godzinka kręcenia, więc żaden problem :)
Janek robi fotę a'la dziubek na NK :) © Niewe

No :)
Kategoria PKP, RJnO, Zawody


Dane wyjazdu:
123.57 km 58.00 km teren
06:33 h 18.87 km/h:
Maks. pr.:41.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:591 m
Kalorie: 4065 kcal

Mazowia Mrozy i mały rozjazd :)

Niedziela, 4 marca 2012 · dodano: 05.03.2012 | Komentarze 5

Ze względów różnych kojarzy mi się dobrze :) Ta Mazowia i te Mrozy. W końcu to tu w zeszłym roku o mało nie wygrałem zupełnie niepotrzebnego mi roweru :P

W tym roku pogoda nastroiła mnie na dłuższą jazdę. Od dawna już nie spędziłem całego dnia na rowerze i najwyższa na to pora. Umawiam się zatem z Gorem, że podejmie mnie swoim kombi bez cupholderów o 8:09 w Saint Babice, ubieram się w obcisłe i wycałowany na drogę jak tylko się da wycałować człowieka w kominiarce przez owoc żywota mojego – Hannę, ruszam na spotkanie zajebistego dnia :)
Słońce jak w Saint Tropez, pusty, suchy asfalt, wiatr w plecy i perspektywa 10 godzin na rowerze. Czego więcej chcieć?
No wiadomo. Browarku.
Ale jako rzekłem, resztę drogi planowałem pokonać w aucie Gora, więc i na to znalazła się chwila.
Dojeżdżamy na miejsce, zajmujemy parking na błotnistym polu, wysiadamy i pierwszy szok.
Kurde, mówiąc językiem ulicy: PIŻDZI.
U mnie na wiosce tak nie piździło.
Ubieramy co kto ma i jedziemy na mały obczaing. Początek trasy to asfalt, ale zaraz po wjeździe do lasu widać, że lekko dzisiaj nie będzie. Błoto, zamarznięte błoto, kopny śnieg, lód, woda. To wszystko spotykamy na raptem pierwszych pięciu kilometrach. Potem się okaże, że to trasa dystansu HOBBY, ale fakt jest faktem. Warunki w lesie są „urozmaicone”.
W sumie Lubię To :)

Goro spotyka swojego ziomka z fabryki, potem nadziewamy się (bez skojarzeń) na Obcego, a w sektorze stoi (znowu bez skojarzeń proszę) już Radek. Po drodze jednak mała wpadka. Idąca z przeciwka dupencja przyciąga uwagę Gora. Ma mini, kozaczki i czarne rajtuzy. Oczywiste jest, że każdy normalny, zdrowy heteroseksualny lub biseksualny mężczyzna się obejrzy, obejrzał się i Goro. Pech chciał, że akurat jak się obejrzał to natrafił przednim kołem krawężnik.
Matko jedyna, jak przyciąganie ziemskie jest bezwzględne.
Jak on pizdnął o glebę!
Myślałem, że już po zawodach na dzisiaj i resztę dnia spędzimy w pobliskim szpitalu, ale nie. Ale nie :)
Ładnie się pozbierał i poszliśmy zając miejsca w sektorach. Każdy w swoim.
Spuszczam jeszcze (za przeproszeniem) trochę powietrza z kół i można startować.

Początek, jak napisałem już wcześniej to kilka kaemów po asfalcie. Niestety startuję z sektora piątego połączonego z szóstym i siódmym. Tempo nie jest za wysokie, sporo ludzi, którzy kiedyś musieli pływać w konwojach po oceanach (czyli zygzakują w obawie przed atakiem torpedowym), więc z troski o swoje szlachetne zdrowie nie napieram i nie wyprzedzam za bardzo. Będzie jeszcze na to czas.

Po wjeździe do lasu sytuacja się klaruje. Dla wielu osób lód jest totalnym zaskoczeniem i walą na glebę jak Obcy gruchę, że się tak poetycko zaparaleluję :)
Nie wiem czemu ja się tak do tego Marcina przypiąłem. Może dlatego, że po raz kolejny nie wziął udziału w naszej integracji i się zmył jak Puchaty w Faścikowie?
Tak, chyba właśnie dlatego :)

W każdym razie charakter trasy daje mi nadzieję, że Goro nie dołoży mi tak dużo jak zwykle. Jest cholernie nierówno, sporo wąskich, korzenistych singli, grząskie błoto itp. Wiem, że on tego nie lubi. Do Radka nawet nie próbuję równać, bo ten oszust od dwóch tygodni wdrożył dietę niskoalkoholową i katuje trenażer. To nie moja liga :)

Kręgosłup mi dokucza, ale nie tak tragicznie jak w Karczewie i ogólnie jest fajnie. Trasa pagórkowata, ciekawa widokowo i o dystansie takim jak zapowiadano, co nie jest oczywiste u Zamany. Jest po prostu fajnie. Kusi mnie żeby strzelić parę fotek, ale czuję na plecach lepki oddech Marcina i wiem, że mogą nas dzielić zaledwie sekundy, więc nie odpuszczam.
I słusznie się okazało na koniec, bo wsadziłem mu (za przeproszeniem znowu) zaledwie niecałą minutę. Cholerny trenażerowiec. Goro też był niecałą minutę przede mną, Radek był przed nami jakieś sześć do ośmiu godzin – cholerny oszust.
Na mecie czekała też we własnej zrytej osobie Che.
Chyba na mnie czekała :)
Klikam, że Lubię To :)
Mam dwie poszlaki, które by na to wskazywały. Obie były zimne, w butelkach, niepasteryzowane i wymagały otwieracza, który w swoim zestawie rowerowym akurat przypadkiem mam.
Extra.

Poznaję też quarteza, które przywiodła tu ohydna, kapitalistyczna żądza zysku i ubrany niemalże po cywilnemu zabezpiecza końcowy odcinek trasy, a właściwie nawet metę.
Byłbym nie poznał, jakoś na blogu inaczej wyglądasz :)

Ale do rzeczy. Robimy po piwku i udajemy się na grochówę. Szybka integracja, chłopaki pakują się do aut, a my z Che ruszamy na rowerkach w stronę Otwocka. Chyba przesadziłem przy wyznaczaniu trasy w unikaniu głównych dróg, bo trochę grzęźniemy w błocie, trochę prowadzimy po kolejowym nasypie i trochę kluczymy między wiejskimi gospodarstwami.

Choć droga moja prosta, to drogi swej nie zmieniam. Czy jakoś tak :) © Niewe


Ale to jest właśnie fajne, to lubię i chyba to lubi Che :)
Ostatecznie do Otwocka docieramy naprawdę wycieńczeni późnym popołudniem. Po drodze jeszcze szybkie zakupy w lokalnym sklepiku, do którego jakaś jebnięta dziunia przyszła z białą tchórzofretką na srebrnej smyczy.. wrrrrrr :/
Biedne zwierze było przerażone otwartą przestrzenią, ale ta pizda czuła się chyba modnie w takim towarzystwie :/ Straszne to było.

Wbijamy się do pociągu (kupowanie biletu w SKMce to temat na pracę magisterską pod tytułem „Pociąg pułapka, czyli jak władować passendżera na minę”) i już za chwilę mkniemy w stronę naszej pięknej stolicy (byłbym nie poznał, gdyby nie napisy) racząc się dwoma zimnymi, niepasteryzowanymi, zimnymi przyjaciółmi, których coś czuję wypijemy już niedługo jeszcze większe morze w Latchorzewie, który przeca musimy pokazać ludziom, co to się do stolicy właśnie sprowadzają ;)
A z dworca Warszawa Zachodnia (bo zwykłe Warszawa, to określenie niejednoznaczne, prosimy o uszczegółowienie stacji) do mnie to już tylko 25 kilo, które robimy w zapadających ciemnościach, z pustymi brzuchami i zmarznięci.
Taki fajny to właśnie był dzień :)
Kategoria Na luzie, PKP, Zawody


Dane wyjazdu:
30.01 km 25.00 km teren
01:47 h 16.83 km/h:
Maks. pr.:32.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:117 m
Kalorie: 862 kcal

Mazovia Karczew

Niedziela, 19 lutego 2012 · dodano: 01.03.2012 | Komentarze 0

Niewiele ciekawego mogę napisać o tym maratonie.
Było ślisko jak cholera, ale nie zaliczyłem żadnej gleby, było całkiem ładnie, była grochówka i byli Radek i Goro. Obaj mi dołożyli. Jeden 5 minut, drugi 10. Tak na dobry początek sezonu. Swoje dołożył też organizator, który wydymał wszystkich skracając trasę z 35 do 25 kilometrów.

Musiałem coś przeczuwać, bo zanim się jeszcze o tym dowiedziałem już byłem zły :P
Mam przeczucie © Niewe
Kategoria Zawody


Dane wyjazdu:
92.00 km 82.00 km teren
04:10 h 22.08 km/h:
Maks. pr.:39.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:166 m
Kalorie: 2878 kcal

Mazovia Łomianki

Niedziela, 2 października 2011 · dodano: 05.10.2011 | Komentarze 6

Nareszcie pojechałem jak należy. Chyba pierwszy raz w tym sezonie przyłożyłem się troszkę do wyścigu i na metę przyjechałem zmęczony konkretnie.
Ale piękne jesienne barwy!!! © Niewe

Chyba na Ćwikową Górę się wspinamy © Niewe

Ale i tak na mecie już wszyscy na mnie czekali.
Tylko krócej niż zwykle :)

A teraz trochę bardziej do rzeczy...
Na maraton jadę z Che bez Kampinos. Lubię jeździć na zawody od razu na kołach, a nie samochodem, lubię jeździć przez Kampinos, lubię jeździć z Che i lubię takie dni/
Lubię To :)
Na miejscu od groma znajomych. Na początek spotykamy Marcina, ale jakoś nie jest chętny do integracji, zostawiamy go więc w lesie na pastwę sarenek. Jest też Paweł, Goro, Rooter, dla którego to będzie pierwszy maraton w życiu, Ogór czyli syn Gora i dawno nie widziany Goro’s śwagier, który dzisiaj jedzie na FIT chyba jako Ogóra opiekun. Czyli mamy komplet.
Zajmujemy miejsca w sektorach, blat i ogień. Początek trasy tak jak w zeszłym roku bardzo szybki. Cały peleton osiąga prędkości rzędu 40km/h. Po wjeździe do lasu tempo spada, ale nie wiele. Generalnie cały czas jest napieranie.
Trasa jak trasa. Kampinos jaki jest każdy wie, nie ma się co tu za dużo rozwodzić. Jest piażdżyzdy ;)
Pojechałem bez bukłaka i trochę brakuje mi picia. Na pierwszym bufecie łapię więc kubek z izotonikiem i wpadam prosto w ogromną piaskownicę. Jazda po piachu trzymając kierownicę jedną ręką to nie jest prosta sprawa. W dodatku jakiś gościu stanął z boku i spokojnie konsumował zdobyte fanty. Przyrżnąłem w niego barkiem, przeleciałem przez kierę, ale cały czas próbowałem utrzymać kubek z napojem. Jak już wylądowałem na piachu to kubek pękł i wszystko wylało mi się pod rękaw.
Noż urrrrwa, a tak mi się chciało pić.
Zbieram się, sprawdzam czy wszystko co ma się kręcić się kręci, a co ma być przymocowane na stałe, przymocowanym na stałe pozostaje i jadę dalej. Dalej bez picia. Coraz częściej zerkam do bidonu, z którego w międzyczasie odpadło zamknięcie i zastanawiam się czy nie siorbnąć sobie błotnej brei, która się zebrała na dnie.
Ale nie.
Pragnienie gaszę dopiero na drugim bufecie.
Pod koniec, w okolicach czarnego szlaku jadę jako pierwszy i mam dylemat czy lewo, czy prawo, bo strzałki pokazują w dół. Mój dylemat rozstrzyga koleś jadący za mną informując mnie iż:
W lewo! Jakiś pedał poprzestawiał znaki!
Myślę sobie, nawet tu, pod Warszawą jak coś złego to od razu wszyscy mają wąty do Morsa. Ciekawa sprawa ;)
Z ostatniego przed metą singla wypadam jako pierwszy z kilkuosobowej grupy i…
…odjeżdżam wszystkim na dobre kilkadziesiąt metrów :) Jakoś była moc.
Na mecie są wszyscy wymienieniu w czołówce tego wpisu plus Izka, która zrobiła sobie rozjazd po PB i przyjechała się zintegrować. Czekamy na dekorację, podczas której jest trochę zamieszania, bo Che która była druga, zrobiła się nagle czecia i spadamy na pizzę i browar. W czasie dekoracji rowerków spokojnie, bez cienia zniecierpliwienia pilnuje nam Greq, którego niniejszym serdecznie pozdrawiam.
Jedziemy jeszcze na kolejny etap integracji do Białego Domku, gdzie dołączają Gora i Śwagra przyległości. Palimy kolejną miejscówkę i teraz jedyne co nam pozostało to lasami wrócić do domu.
Z przygodami było, ale się udało :)
Kategoria Zawody


Dane wyjazdu:
84.00 km 24.00 km teren
04:18 h 19.53 km/h:
Maks. pr.:47.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:641 m
Kalorie: 3105 kcal

Mazowia Toruń

Sobota, 24 września 2011 · dodano: 04.10.2011 | Komentarze 11

Ostrożność i zapobiegliwość Gora mnie zadziwia. Osobnik ten przez cały tegoroczny sezon dokładał mi na każdym wyścigu nierzadko nawet po kilkadziesiąt minut. Szanse, że go wyprzedzę w Toruniu były więc w zasadzie żadne. A jednak Goro dla pewności swojej i tak uknuł intrygę zdradziecką, która w założeniu swym miała mnie uziemić i nie pozwolić powalczyć z nim w finale.
Otóż wysłał do mnie w piątek wieczór swojego własnego szwagra Rootera, aby ten mnie „załatwił”. Zadzwonił więc ów szwagier ze zwięzłą i rzeczową informacją, iż wpada do mnie o 21:00 na JEDNO piwo.
Podjąłem wyzwanie i się zaczęło…
Jak się skończyło to tak do zupełnie nie pamiętam, ale wiem, że jak rano zadzwonił Goro, że nadjeżdżają po mnie, to byłem w opakowaniu, ale niespakowany (a przede mną czterodniowy łikend w Dębkach) i lekko oszołomiony jeszcze „rozmowami” z Rooterem.
W 15 minut zmieniłem zatem swoje własne opakowanie na bardziej obcisłe, a problem pakowania rozwiązałem w prosty sposób przechylając po prostu dwie szuflady i ich zawartość przesypując do torby, gdy w tym czasie Radek i Goro pakowali mi rower.
I jestem gotowy :)
Fakt, że wziąłem kominiarkę i windstopper nic tu nie zmienia. Gotowy to gotowy :)
Na miejscu szybki romans w stylu więziennym ze spotkaną Che, wymiana gumy (nie po spotkaniu z Che, tylko w tylnym kole, bo znowu flak, chyba mam szkło w garażu) i ustawiamy się w sektorach.
Fajnych, szerokich przestronnych na żużlowym torze Motoareny.
Start i już po chwili doganiam Gora, który startował z wyższego sektora, ale nie poradził sobie chyba z piachem na początku trasy i teraz ma już do mnie minutę straty. Wprawdzie za chwilę mi odjeżdża, ale traktuję to jako dobry znak. To, że go spotkałem oczywiście, a nie to, że mi odjechał.
Z samej trasy zapamiętałem głownie dyskotekę w dolinie, która mnie ubawiła setnie zwłaszcza, że akurat trafiłem fragment:
„Zabiorę cię do domu,
nie mów nic nikomu,
La la la la la … „
:D
Na Giga wjeżdżam jak zwykle sam, ale w oddali przede mną majaczy Marek (poznałem po białym kasku) Daję z siebie dużo (ale nie wszystko, bo wszystko to dam dopiero w Dąbkach ;) i po ok. 10km pościgu go doganiam. Jedziemy chwilę razem, gdy nagle ZA NAMI wyświetla się Goro. Okazało się, że trasa go rozczarowała i musiał zejść na tak zwaną dwójkę :) Jedziemy razem czyli znowu ma do mnie minutę straty. Robi co może, ale widać niewiele może, bo cały czas siedzę mu na kole. Korzysta z tego też Marek, który w naszym małym pociągu dowozi się luksusowo na metę.
Nasz mały pociąg w skali 1:25000 © Niewe

Finish wygrywa wprawdzie minimalnie Goro, ale ze względu na różne sektory ma do mnie tak naprawdę minutę straty. Pierwszy raz w tym sezonie :)

Reasumując: GORO. Twój plan się ZESRAŁ )

Niby wygrał, ale jednak nie © Niewe

A dalej to już tylko integracja, regeneracja, dekoracja, masturbacja.
Z całej imprezy najbardziej zapamiętałem niewiarygodnie duże IQ poznanej na miejscu Ani :) Można się zapomnieć z wrażenia troszkę i jeżeli się troszkę zapomnieliśmy to Cię serdecznie za to mężu jej przepraszamy :)
Trzy wilki, ale jeden w przebraniu sarenki © Niewe

Ania miała straszny dylemat generalnie, ponieważ twierdziła, że jest już aaaeeebana i chce do domu, ale jednocześnie miała ochotę aaaaabeeebać się jeszcze i nigdzie nie iść. Doszła wiec, za przeproszeniem do kompromisu z samą sobą i poszła po piwo :)
Ania rozwiazała swój problem z alkoholem, a raczej jego brakiem © Niewe

Całej imprezie przyglądał się pudel-morderca. Właścicielka twierdziła, że niegroźny, ale ja tam swoje wiem. Jakby był niegroźny to był miał różowe podniebienie, a nie poddupienie.
Jeden fałszywy ruch i wszysty jesteście bez głów © Niewe

Posiedzieliśmy do samego końca, aby obejrzeć jak dekorowana jest Che i jak częstuje fotografa browarem :) sprzedaliśmy pijaniusieńkiego Gora Pawłowi, żeby go bezpiecznie odstawił nach Hause, a sami czyli Ja, Radek i nasz mały labrador wyruszyliśmy na spotkanie WIELKIEJ PRZYGODY.
Nasz nowoczesny związek partnerski i mały labrador © Niewe

Ale o tym już w następnym wpisie. Teraz czas dla reklamodawców ;)
Kategoria Zawody


Dane wyjazdu:
105.00 km 68.00 km teren
05:04 h 20.72 km/h:
Maks. pr.:39.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:272 m
Kalorie: 3122 kcal

Mazovia MTB Nowy Dwór

Niedziela, 11 września 2011 · dodano: 14.09.2011 | Komentarze 7

Oszczędzałem się już od piątku. Może niekoniecznie w związku z maratonem, ale się oszczędzałem. Zdrowe odżywianie „sałata na śniadanie” itp.
I co w związku z tym? Ano guano.
Nie licząc maratonów, na których miałem jakieś usterki, dzwony czy coś „a’la w podobie” to był to chyba mój najgorszy start. Umęczyłem się jak nigdy. Straciłem ponad pół godziny w stosunku do towarzystwa wzajemnej adoracji w postaci Che, Gora i Radka, i do tego jeszcze fatalnie mi się jechało w drodze powrotnej w kierunku Roztoki. Dopiero dwa szybkie piwka mnie uleczyły i przez Kampinos mogłem śmignąć w miarę przyzwoicie. Oczywiście wszystko w towarzystwie przywołanej wcześniej trójki chlorów :)
Trasa była nudna i generalnie taka sama jak w równie nudnym Legionowie.
Kategoria Na luzie, Zawody


Dane wyjazdu:
58.00 km 40.00 km teren
02:58 h 19.55 km/h:
Maks. pr.:57.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:705 m
Kalorie: 2392 kcal

Mazovia Skarżysko

Niedziela, 28 sierpnia 2011 · dodano: 29.08.2011 | Komentarze 3

No to się dzisiaj nie pobawiłem.
Piątkowo sobotnia imprezka tak się udała, że nawet nie próbowałem nawiązać walki tylko pojechałem turystycznie i odbiłem na dystans mega. W sumie to się nawet dziwię, że temu podołałem. Bo nie powinienem :)
Che za to widowisko dołożyła zarówno Gorowi jak i Radkowi. Obu po kilkanaście minut. Wnioski i postanowienia jakie z tego wyciągnął Radek mnie rozbroiły cyt:
"Nie no muszę więcej trenować. Alkoholu tyle samo, ale treningów to więcej"
:D :D :D

Dzięki moim żółtym rękawiczkom łatwiej mi sie odnaleźć na zdjęciach :) © Niewe

Co to za ludzie za mną? © Niewe
Kategoria Zawody


Dane wyjazdu:
81.00 km 50.00 km teren
03:48 h 21.32 km/h:
Maks. pr.:46.40 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:510 m
Kalorie: 2955 kcal

Mazovia Ełk

Sobota, 13 sierpnia 2011 · dodano: 16.08.2011 | Komentarze 10

Na ten maraton czekałem od dawna.
Mazurskie, twarde szutry, lekkie wzniesienia, na tyle wysokie, że potrafią zapiec uda, ale na tyle niskie, że nie trzeba wypluwać płuc, jeziora, lasy, widoki i wieczorne ogniska to jest to co tygrysy lubią najbardziej.
A oprócz tygrysów Lubię To też bardzo i ja.
Goro do Ełku nie przyjechał, więc celem na dziś będzie nie oberwać jakoś skandalicznie od Che.
Z jednej strony może to być bardzo trudne, bo ostatnio prawie nie jeździłem, z drugiej strony to mój ulubiony rodzaj trasy, więc jest szansa, że nawet jak nie dam z siebie wszystkiego to przynajmniej dam dużo :)
Start bardzo szybki. Długa asfaltowa sekcja, szeroko, potem jeszcze szerszy, twardy żwirek. Miałem duże obawy czy zdołam utrzymać się na początku w swoim sektorze, wiedząc jak często zamienia się to w gonitwę i mając świadomość, że sił musi mi wystarczyć na dystans giga. Tymczasem mimo dużych prędkości jedzie mi się bardzo dobrze, nogi nie pieką, oddech mam równy, czuję jak „dotrawiam” wczorajsze cztery piwa i kilo kurczaka, tak że za chwilę nie będzie po nich śladu :) W zasięgu wzroku mamy sektor czwarty i widzę że jest szansa na dogonienie go na najbliższych kilku kilometrach. Niestety w tym momencie jakiś koleś w samym środku peletonu wykonuje dziwny zygzak i wali się na glebę w poprzek drogi. Przez chwilę myślałem już, że jest „po wszystkiemu”, bo na luźnej nawierzchni rower w ogóle nie chciał się zatrzymać, ale ostatecznie udaje mi się go ominąć i nie zarąbać przy tym w nikogo z boku. Peleton jednak już się rozerwał, a sektor czwarty zniknął za zakrętem.
Robię za lokomotywę :) © Niewe

Dalej było tak jak oczekiwałem. Ładnie i szybko. Jechało mi się zadziwiająco dobrze i lekko. Na Giga wjeżdżam, o dziwo, nie sam, tylko w kilka osób, w tym z Markiem, którego poznałem z Sierpcu. Jedziemy razem przez jakieś 10 kilometrów cały czas rozmawiając :) Myślałem, że tak już będzie do samej mety, niestety chyba przez tą paplaninę zaniedbałem nawodnienie albo nakarmienie organizmu, bo zupełnie nagle, w okolicach 50. kilometra całkowicie mnie odcięło. Wciągam żela, ale reszta drogi to już rozpaczliwa próba dogonienia Marka.
Nieudana próba dodam.
Pod koniec wyprzedza mnie jeszcze jeden zawodnik, który ewidentnie lepiej rozłożył siły, bo jeszcze 10 kilo temu traciłem go z oczu (za sobą), a teraz jest wyraźnie szybszy ode mnie.
Zaraz po dotarciu na metę sprawdzam wyniki. Ostatecznie Marek przyjeżdża niecałe dwie minuty przede mną, a Che całe 10 minut przed. Sprawdzam też wydruki z dystansu FIT, ale coś nie mogę znaleźć Damiana. Może jeszcze nie dojechał. Dla pewności zerkam też na Hobby, ale tu też go nie ma ;)

Reszta dnia jest równie udana. Piwko, kąpiel w jeziorze, integracja bikestatowiczów, grill z Piotrkiem Nowakiem z Gerappa i z jego rodzinką, a po grillu znowu piwno i ognicho do nocy. Do późnej nocy.
Integracja bikestatowiczów nad jeziorem © Niewe

A tego jak Che zamawiała taksówkę i tego jak jej niektórzy próbowali w tym pomagać opisać się nie da :) Trzeba było być i uczestniczyć, a nie uciekać jak niektórzy, na przykład do Giżycka :P
Kategoria Zawody


Dane wyjazdu:
71.97 km 61.00 km teren
05:04 h 14.20 km/h:
Maks. pr.:48.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:739 m
Kalorie: 2749 kcal

Mazovia Szydłowiec

Niedziela, 10 lipca 2011 · dodano: 11.07.2011 | Komentarze 20

„Mokra sekcja kałuż, które są zarośnięte trawą. Sekcja ta ma jednak twarde podłoże”
To cytat ze strony Mazovii. Wynika z tego, że Cezary nie do końca panuje nad sytuacją i chyba sam do końca nie wie jak wygląda "jego" trasa. Cały ten maraton był jedną wielką sekcją kałuż i błota, choć żeby być sprawiedliwym muszę nadmienić, że rzeczywiście najtwardziej było na dnie głębokich kałuż. Reszta to kisiel. Jeden wielki świat kisielu. W dodatku będąc do końca przekonanym, że błoto w końcu się skończy i będzie można pojeździć oszczędzałem się, żeby mieć siły na dystans GIGA, a ponieważ błoto nie skończyło się w zasadzie "w ogóle" na rozjeździe pocałowałem przysłowiową klamkę i musiałem pojechać dystans "dla dziewczyn" jak mawiał taki jeden co teraz jeździ FIT ;)
Ale mi wyszło sienkiewiczowskie zdanie wielokrotnie złożone :)

A tak to z grubsza wyglądało.
„Mokra sekcja kałuż, które są zarośnięte trawą. Sekcja ta ma jednak twarde podłoże” © Niewe

W ogóle nie żałuję, że wziąłem błotniki, bo przynajmniej ryło mam niezafajdane © Niewe


Che mi wsadziła (za przeproszeniem) całe pół godziny, na równi zresztą z Piotrkiem z Gerappa, którego w tym sezonie raczej objeżdżałem. Dobrze chociaż, że Jankowi dołożyłem jak należy. Ostatecznie uplasowałem się w pierwszej połowie swojego sektora czyli tam gdzie moje miejsce.
Trochę szkoda mi tego maratonu, bo na nielicznych odcinkach gdzie dało się jechać, noga naprawdę mi podawała i cały czas wyprzedzałem, urywając się kolejnym grupkom. Takich fragmentów było jednak tak mało, że na metę wjechałem niedojeżdżony i musiałem się dojeździć z wieczora, o czym już w następnym wpisie :)
Kategoria Zawody


stat4u